ROZDZIAŁ V CYRIACA

Zjawiłem się jako jeden z pierwszych. Na pałacowych terenach wciąż jeszcze widać było więcej służby niż gości, która w dodatku zachowywała się tak, jakby dopiero przed chwilą zabrała się do pracy i miała zamiar szybko się z nią uporać. Lokaje zapalali świece w kandelabrach z kryształowymi soczewkami i lampionach zwieszających się z górnych gałęzi drzew, roznosili tace z potrawami i trunkami, stawiali je, przesuwali, poprawiali, następnie zaś odnosili z powrotem do jednego z kopulastych budynków.

Przez jakiś czas spacerowałem bez celu, podziwiając kwiaty w szybko gęstniejącym mroku. Kiedy między kolumnami białego pawilonu dostrzegłem ludzi w kostiumach, natychmiast ruszyłem w ich kierunku.

Opisałem już, jak takie przyjęcie wyglądało w Domu Absolutu. Tutaj, na prowincji, przypominało raczej zabawę dzieci, które postanowiły poprzebierać się w stare ubrania rodziców. Ujrzałem kobiety i mężczyzn w strojach autochtonów, z twarzami pomalowanymi na czerwono i poznaczonymi białymi cętkami, a także jednego człowieka, który, chociaż naprawdę był autochtonem, założył taki sam kostium jak pozostali, ani mniej, ani bardziej autentyczny od innych. Rozbawiło mnie to, ale szybko uświadomiłem sobie, że choć wiemy o tym tylko ja i on, w rzeczywistości jego kostium jest najoryginalniejszy. Obok autochtonów — tych prawdziwych i fałszywych — kręciły się równie, albo nawet jeszcze bardziej, absurdalne postaci: oficerowie przebrani za kobiety i kobiety przebrane za oficerów, eklektycy równie fałszywi jak większość autochtonów, gimnosofiści, ablegaci wraz ze swoimi akolitami, eremici, eilodony, w połowie zwierzęcy a w połowie ludzcy zoantropi, oraz deodandzi i remontadosi w jaskrawych łachmanach, z dziko umalowanymi oczami.

Nagle przyszło mi do głowy, jak niezwykle mógłby zakończyć się ten wieczór, gdyby Nowe Słońce, Dzienna Gwiazda we własnej osobie,pojawiło się równie nagle jak dawno temu, kiedy nazwano je Łagodzicielem, właśnie tutaj, w tym najmniej odpowiednim miejscu, i spojrzało na tych ludzi wzrokiem świeższym od naszego, potem zaś ogłosiło, iż wszyscy oni (ani ja ich nie znałem, ani oni mnie) od tej pory już na zawsze będą odgrywać role, które wybrali sobie na to przyjęcie: autochtoni zamieszkają we wzniesionych z kamieni chatach, by grzać się wysoko w górach przy rozpalonym na posadzce ognisku, prawdziwy autochton przeistoczy się w mieszkańca Thraxu przebranego za autochtona, kobiety będą musiały wystąpić z bronią w ręku przeciwko nieprzyjaciołom Wspólnoty, oficerowie zaczną wypełniać domowe obowiązki, deodandzi będą mamrotać swoje wszeteczeństwa w odludnych zakątkach, remontadosi puszczą z dymem swoje domy i wyruszą w góry, i tylko ja pozostanę nie zmieniony, tak jak niezmienna pozostaje prędkość światła bez względu na matematyczne transformacje, jakim się ją poddaje.

I właśnie wtedy, kiedy uśmiechałem się do siebie, korzystając z tego, że moją twarz okrywa katowska maska, odniosłem wrażenie, jakby ukryty w skórzanym woreczku Pazur poruszył się na mojej piersi, aby przypomnieć mi, że Łagodziciel wcale nie był jedynie czczym żartem i że nadal dysponuję cząstką jego siły. W tej samej chwili rozejrzałem się po sali wypełnionej postaciami odzianymi w przedziwne stroje i dostrzegłem Pelerynę.

Natychmiast ruszyłem ku niej, odtrącając tych, którzy ociągali się z ustąpieniem mi z drogi. (Było ich niewielu, bo choć nikt nie wierzył, że jestem tym, na kogo wyglądam, to mój wzrost sprawiał, iż brano mnie za arystokratę — tym łatwiej, że w pobliżu nie było nikogo, kto byłby nim naprawdę).

Pod wąskim dominem twarz Peleryny — ani stara, ani młoda — wydawała się niemal doskonale okrągła, delikatna i zarazem nieobecna jak twarz głównej kapłanki, która pozwoliła nam opuścić Katedrę zaraz po tym, jak Agia i ja zniszczyliśmy ołtarz. Obracała w dłoni kieliszek z winem, a kiedy ukląkłem przed nią, odstawiła go na stolik i podała mi dłoń do ucałowania.

— Odpuść mi, matko, ponieważ wyrządziłem wielką krzywdę tobie i twoim siostrom — powiedziałem.

— Śmierć wszystkim nam wyrządza wielką krzywdę — odparła.

— Nie jestem nią.

Podniosłem wzrok i nagle ogarnęły mnie wątpliwości. Pomimo gwaru wyraźnie usłyszałem, jak gwałtownie wciągnęła powietrze.

— Nie jesteś?

— Nie, matko. — Chociaż już zwątpiłem w jej autentyczność, obawiałem się, że mi ucieknie, wyciągnąłem więc rękę i chwyciłem za pasek jej szaty. — Wybacz mi, ale czy naprawdę należysz do zakonu?

Bez słowa potrząsnęła głową, po czym osunęła się na podłogę.

Nasi klienci często symulują utratę przytomności, lecz zdemaskowanie oszustwa nie nastręcza nam żadnych trudności, przede wszystkim dlatego, że nieszczęśnik uciekający się do tego wybiegu starannie zamyka oczy, a następnie przez cały czas trzyma je zamknięte. Ten, kto naprawdę mdleje — czy to mężczyzna, czy kobieta — najpierw traci kontrolę właśnie nad oczami, w związku z czym przez chwilę każde z nich może spoglądać w innym kierunku albo też wywracają się białkami na wierzch. Jeżeli chodzi o powieki, to bardzo rzadko bywają szczelnie zamknięte, opadają zaś wyłącznie dlatego, że zwiotczeniu ulegają ich mięśnie. Zazwyczaj pozostaje między nimi wąska szpara, w której widać błysk białka. Tak właśnie stało się teraz, kiedy moja rozmówczyni osunęła się na posadzkę.

Kilku mężczyzn pomogło mi przenieść ją do alkowy. Natychmiast zaczęła się bezsensowna paplanina o upale i ogólnym podnieceniu, co nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Przez jakiś czas wokół nas tłoczyło się mnóstwo ciekawskich, szybko jednak stracili zainteresowanie i jestem pewien, że miałbym tyle samo kłopotów z zatrzymaniem ich na miejscu co wcześniej z nakłonieniem, by sobie poszli. Kobieta w szkarłacie poruszyła się lekko, ja zaś dowiedziałem się od innej, mniej więcej w tym samym wieku, która była przebrana za dziecko, iż nieprzytomna jest żoną pewnego szlachcica mieszkającego w willi wzniesionej w pobliżu Thraxu, który niedawno wyruszył w podróż do Nessus. Przyniosłem pozostawiony na stoliku kieliszek z winem i przyłożyłem jej go do ust.

— Nie… — szepnęła słabo. — Nie chcę. To wino owocowe, a ja go nie znoszę. Kazałam sobie nalać tylko dlatego, że pasuje kolorem do mojego kostiumu.

— Dlaczego zemdlałaś? Czy dlatego, że wziąłem cię za prawdziwą mniszkę?

— Nie. Dlatego, że domyśliłam się, kim jesteś.

Przez dłuższy czas milczeliśmy ona półleżąc na otomanie, ja siedząc u jej stóp. Wróciłem pamięcią do chwili, kiedy ukląkłem przed nią na środku sali (jak już wielokrotnie wspominałem, dysponuję umiejętnością odtworzenia każdego, dowolnie wybranego momentu mojego życia), ale nie uzyskałem w ten sposób odpowiedzi na nie dające mi spokoju pytanie, więc w końcu musiałem wypowiedzieć je na głos:

— W jaki sposób?

— Każdy inny w takim przebraniu, zapytany o to, czy jest śmiercią, odpowiedziałby twierdząco… właśnie dlatego, że to byłoby tylko przebranie. Tydzień temu przyszłam do sądu, ponieważ mój mąż oskarżył jednego z naszych chłopów o kradzież. Widziałam cię, jak stoisz na uboczu wsparty na mieczu, który masz teraz ze sobą, a kiedy pocałowałeś mnie w rękę i zapytałeś o to, o co zapytałeś, pomyślałam sobie… Och, sama nie wiem, co pomyślałam. Pewnie uznałam, że ukląkłeś przede mną wyłącznie po to, żeby mnie zabić. Widząc cię w sądzie, doszłam do wniosku, iż należysz do ludzi traktujących z szacunkiem tych, którym mają ściąć głowę, a szczególnie kobiety.

— Ukląkłem tylko dlatego, że pragnę odnaleźć zakon Peleryn, i wydawało mi się, że twój kostium, tak samo jak mój, wcale nie jest przebraniem.

— Bo nie jest. To znaczy nie mam prawa go nosić, ale ręczę za jego autentyczność. — Umilkła na chwilę, po czym zapytała: — Czy wiesz, że nawet nie znam twojego imienia?

— Severian. A ty jesteś Cyriaca. Powiedziała mi to jedna z kobiet, które zajmowały się tobą, kiedy leżałaś bez przytomności. Czy mogę spytać, w jaki sposób weszłaś w posiadanie tego ubioru i czy wiesz może, gdzie obecnie przebywają Peleryny?

— Chyba nie interesujesz się nimi w związku ze swoimi obowiązkami? — Spojrzała mi prosto w oczy, po czym pokręciła głową. — Nie, to jakaś osobista sprawa. Peleryny wychowywały mnie, a potem byłam u nich postulantką. Podróżowałyśmy po całym kontynencie, ja zaś uczyłam się botaniki, obserwując mijane drzewa i kwiaty. Nieraz, kiedy wracam pamięcią do tamtych chwil, wydaje mi się, że w ciągu zaledwie tygodnia pokonywałyśmy drogę od palm do sosen, chociaż wiem, że to niemożliwe.

Na rok przed złożeniem ostatecznych ślubów dostałam własną zakonną szatę. Dają taki prezent każdej kandydatce, żeby zdążyła oswoić się z jej widokiem — tak samo, jak w wielu rodzinach dziewczyna prawie codziennie ogląda suknię ślubną matki, wiedząc, że była to też suknia babki i że ona także weźmie w niej ślub, o ile zdecyduje się wyjść za mąż. Ja jednak ani razu nie założyłam swojej szaty, a kiedy wreszcie wróciłam do domu — długo czekałam na chwilę, kiedy znajdziemy się w jego pobliżu, gdyż nie było nikogo, kto mógłby mi towarzyszyć w podróży — zabrałam ją ze sobą.

Przez wiele lat w ogóle o niej nie myślałam, ale kiedy otrzymałam zaproszenie na przyjęcie w pałacu archonta, wyjęłam ją z szafy i postanowiłam wystąpić w niej dziś wieczorem. Nadal mam dobrą figurę, trzeba więc było tylko popuścić kilka zaszewek. Myślę, że jest mi w niej do twarzy, tym bardziej że mam twarz Peleryn, może z wyjątkiem oczu. Myślałam, że zmienią się, kiedy złożę ostatnie śluby. Przełożona postulanek miała takie oczy, o jakich zawsze marzyłam. Nawet kiedy coś szyła, wydawało się, że jej wzrok przenika ściany namiotu i sięga aż po najdalsze krańce Urth. Niestety, nie wiem, gdzie przebywają teraz Peleryny. Wątpię, czy one same to wiedzą, może z wyjątkiem Matki.

— Z pewnością zaprzyjaźniłaś się z wieloma z nich — powiedziałem. — Chyba nie wszystkie postulanki zrezygnowały z wstąpienia do zakonu?

Cyriaca wzruszyła ramionami.

— Żadna nigdy do mnie nie napisała. Naprawdę, nie mam pojęcia.

Do naszej alkowy dotarły pierwsze dźwięki muzyki.

— Czy czujesz się już wystarczająco dobrze, żeby zatańczyć?

Nie poruszyła głową, ale jej oczy, do tej pory penetrujące kręte korytarze wspomnień, skierowały się w moją stronę.

— A ty masz na to ochotę?

— Raczej nie. Nie czuję się zbyt swobodnie w większym towarzystwie, chyba że są to moi przyjaciele.

— Więc ty masz przyjaciół? — zapytała ze zdumieniem.

— Nie tutaj… To znaczy, tutaj tylko jednego. W Nessus byli nimi bracia z konfraterni.

— Rozumiem. — Zawahała się. — Wcale nie musimy tam iść. Zabawa potrwa do białego rana, a wówczas, jeżeli archont będzie zadowolony z jej przebiegu, być może poleci opuścić kotary albo nawet zaciągnąć dach nad całym ogrodem. Możemy sobie tu siedzieć tak długo, jak tylko zechcemy, korzystając do woli z jedzenia i napitków, a jeżeli w pobliżu zjawi się ktoś, z kim będziemy chcieli porozmawiać, po prostu zatrzymamy go i zaprosimy do towarzystwa.

— Obawiam się, że szybko byś się mną znudziła.

— Wcale nie, ponieważ nie mam zamiaru pozwolić ci dużo mówić. To ja będę mówiła, tobie zaś nie pozostanie nic innego jak słuchać. Tak na początek: czy wiesz, że jesteś bardzo przystojny?

— Wiem, że nie jestem. Skąd jednak wiesz, jak wyglądam, skoro nigdy nie widziałaś mnie bez maski?

— To wcale nie przeszkadza. — Pochyliła się, jakby chciała przyjrzeć mi się przez otwory na oczy. Jej własna maska, tego samego koloru co szata, była tak mała, że właściwie niczego nie zasłaniała, ale dodawała odrobiny tajemniczości, o której bez niej kobieta mogłaby jedynie marzyć, i pozwalała zapomnieć o codziennym życiu oraz związanej z nim odpowiedzialności. — Bez wątpienia jesteś bardzo inteligentnym człowiekiem, lecz nie dysponujesz zbyt bogatym doświadczeniem, bo wiedziałbyś, że można ocenić czyjąś twarz wcale jej nie widząc. Naturalnie dużo trudniej jest to uczynić wówczas, kiedy ktoś kryje się za jakąś zasłoną uniemożliwiającą dostrzeżenie choćby kształtu twarzy, ale i wtedy da się wiele powiedzieć. Ty na przykład masz ostro zakończoną brodę z małym dołeczkiem, prawda?

— Zgadza się, jeśli chodzi o brodę — odparłem. — Nie, jeśli chodzi o dołeczek.

— Kłamiesz, żeby zbić mnie z tropu albo nigdy nie zwróciłeś na niego uwagi. Potrafię ocenić kształt brody na podstawie talii i pasa, szczególnie u mężczyzn, którymi, co chyba zrozumiałe, interesuję się najbardziej. Szczupły pas oznacza ostro zakończoną brodę, twoja skórzana maska zaś przylega na tyle ściśle do twarzy, żeby potwierdzić moje domysły. Masz także duże, głęboko osadzone i ruchliwe oczy, co z kolei wiąże się z obecnością dołka w brodzie, szczególnie u mężczyzny o pociągłej twarzy. Masz wystające kości policzkowe, czarne włosy — domyślam się tego, ponieważ widzę je na twoich rękach — a także wąskie usta, które są widoczne w rozcięciu maski. Wąskie, ale jednocześnie zmysłowe, czyli dokładnie takie, jakie powinny być usta mężczyzny.

Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć, i szczerze mówiąc dałbym bardzo wiele, żeby móc bezzwłocznie opuścić Cyriacę.

— Czy chcesz, abym zdjął maskę, żebyś przekonała się o trafności swoich domysłów? — zapytałem wreszcie.

— Och, skądże znowu. Wolno ci to uczynić dopiero wtedy, kiedy orkiestra zagra sygnał. Poza tym powinieneś brać pod uwagę moje uczucia. Gdybyś teraz zdjął maskę i okazałoby się, że wcale nie jesteś przystojny, zepsułbyś mi zapowiadający się interesująco wieczór. — Podczas naszej rozmowy podniosła się prawie do pozycji siedzącej, teraz jednak uśmiechnęła się i ponownie ułożyła na otomanie. Długie włosy otaczały jej twarz ciemną aureolą. — Nie, Severianie, zamiast odsłaniać twarz, odsłonisz przede mną duszę. Później pokażesz mi, co byś uczynił, gdybyś mógł robić wszystko, na co tylko przyjdzie ci ochota, teraz natomiast opowiesz mi o sobie. Wiem już, że pochodzisz z Nessus. Dlaczego tak bardzo zależy ci na odnalezieniu Peleryn?

Загрузка...