Przez chwilę wydawało mi się, że wpadnę w otwór ziejący pośrodku małego pomieszczenia, zaraz potem odniosłem wrażenie, iż lada moment wszystko runie w przepaść.
Jakoś udało nam się uciec. Ulica była pusta; żołnierze, którzy j pozostali przy życiu, bez wątpienia popędzili ku szalejącemu w dole pożarowi, przerażeni mieszkańcy zaś pozamykali się w domach. Podtrzymywałem kobietę ramieniem i choć była jeszcze zbyt wystraszona, j żeby sensownie odpowiadać na moje pytania, to jednak pozwoliłem jej wskazywać drogę. Tak jak przypuszczałem, zaprowadziła nas prosto do gospody.
Dorcas spała w tym samym pokoju, w którym ją zostawiłem. Nie budziłem jej, tylko usiadłem na zydlu w pobliżu łóżka, postawiwszy uprzednio na małym stoliku butelkę i szklankę, które zabrałem z sali na parterze. Nie wiem, co to było za wino, ale wydawało mi się bardzo mocne, kiedy brałem je do ust, przy przełykaniu zaś przypominało czystą wodę. Kiedy Dorcas wreszcie się obudziła, butelka była już j w połowie pusta, ja natomiast czułem się tak, jakbym przez cały czas pił szerbet.
Dziewczyna usiadła raptownie w łóżku, po czym z westchnieniem ulgi opadła na poduszkę.
— Powinnam była się domyślić, że to ty, Severianie.
— Przepraszam, jeżeli cię przestraszyłem. Przyszedłem tylko zobaczyć, jak się czujesz.
— To miło z twojej strony. Mam wrażenie, że zawsze, kiedy się budzę, ty pochylasz się nade mną. — Na chwilę ponownie przymknęła oczy. — W tych butach na grubej podeszwie poruszasz się tak j cicho, że prawie cię nie słychać. Między innymi dlatego ludzie boją się ciebie.
— Powiedziałaś kiedyś, że przypominam ci wampira, ponieważ jadłem owoc granatu i usta ociekały mi czerwonym sokiem. Pamiętasz?
(Było to na łące w obrębie Muru Nessus, gdzie spędziliśmy noc obok sceny wzniesionej przez doktora Talosa, na śniadanie zaś raczyliśmy się owocarni porzuconymi poprzedniego wieczoru przez uciekających w popłochu widzów).
— Tak — odparła Dorcas. — Zapewne chciałbyś, żebym znowu śmiała się i żartowała, prawda? Obawiam się, że to niemożliwe.
— Masz ochotę na wino? Nic nie kosztuje i nawet nie jest takie złe.
— Żeby poprawić sobie nastrój? Nie, dziękuję. Moim zdaniem należy pić wtedy, kiedy już jest się w dobrym humorze. W przeciwnym razie smutek tylko ulega zwielokrotnieniu.
— Chociaż jeden łyk. Gospodyni mówi, że przez cały dzień nic nie jadłaś.
Okolona złocistymi włosami głowa Dorcas poruszyła się na poduszce, kiedy dziewczyna zwróciła ją w moim kierunku. Wyglądało na to, że nie będzie już spała, toteż wstałem i zapaliłem świecę.
— Masz na sobie swój katowski strój. Z pewnością nieźle ją przestraszyłeś.
— Wcale się mnie nie bała. Bez przerwy pociąga z kubka, a nalewa do niego wszystko, co nawinie jej się pod rękę.
— Była dla mnie bardzo miła. To dobra kobieta. Nie miej jej za złe, jeżeli o tej porze sięgnęła po coś mocniejszego.
— Nie mam jej niczego za złe. Może byś jednak coś zjadła? Przyniosę ci z kuchni, co tylko zechcesz.
Dorcas uśmiechnęła się słabo.
— Szkoda twojej fatygi. Przez cały dzień wymiotowałam… To właśnie miała na myśli gospodyni, kiedy powiedziała ci, że byłam chora. Niczego nie poczułeś? Biedna kobieta starała się jak mogła, żeby wszystko posprzątać. — Umilkła na chwilę i pociągnęła nosem. — Ja natomiast coś czuję. Co to może być? Przypalony materiał? A może świeca? Wątpię, czy uda ci się przyciąć knot tym wielkim mieczem.
— Wydaje mi się, że to mój płaszcz — odparłem. — Znalazłem się zbyt blisko ognia.
— Poprosiłabym cię, żebyś otworzył okno, gdyby nie to, że już jest otwarte. Sprawiasz wrażenie, jakby cię to niepokoiło. Podmuchy wiatru Poruszają płomieniem świecy, ale chyba nie boisz się ruchomych cieni?
— Nie. Jedyne, czego się boję, to patrzeć prosto w płomień.
— Sądząc z wyrazu twojej twarzy, czujesz się w jego pobliżu tak samo, jak ja nad wodą.
— A jednak dziś po południu znalazłem cię siedzącą na brzegu rzeki.
— Wiem — powiedziała Dorcas i umilkła. Cisza trwała tak długo, iż zacząłem się obawiać, że Dorcas nigdy już się nie odezwie.
— Zdziwiłem się, widząc cię w tym miejscu — przemówiłem wreszcie. — Długo ci się przyglądałem, zanim nabrałem pewności, że to właśnie ty, choć szukałem cię od dłuższego czasu.
— Wymiotowałam, Severianie… A może już ci o tym mówiłam?
— Owszem.
— Wiesz, czym wymiotowałam?
Wpatrywała się w niski sufit, a ja odniosłem wrażenie, iż wraz z nią w małym pokoju przebywa jakiś inny Severian, łagodny i szlachetny, który istniał wyłącznie w jej wyobraźni. Wydaje mi się, że każde z nas, prowadząc z kimś intymną rozmowę, zwraca się w gruncie rzeczy do wyobrażenia, jakie ma o tym człowieku. Teraz jednak wydawało mi się, że Dorcas mówiłaby dalej nawet wtedy, gdybym wyszedł z pokoju.
— Nie. Może wodą?
— Pociskami do procy.
Uznałem, że to jakaś metafora, powiedziałem więc ostrożnie:
— To musiało być niezbyt przyjemne.
Jej głowa ponownie zwróciła się w moją stronę i ujrzałem szeroko otwarte błękitne oczy o wielkich źrenicach tak pustych, jakby były dwoma duchami.
— Prawdziwymi pociskami do procy, mój drogi. Ciężkimi metalowymi kroplami średnicy orzechów i długości kciuka. Wysypały mi się z gardła do wiadra, ja zaś wyciągnęłam je stamtąd, z nieczystości, które leciały wraz z nimi. Kobieta zabrała wiadro, ale ja zdążyłam wytrzeć pociski i schować je przed nią. Są dwa i leżą w szufladce tego stolika. Otwórz ją, jeśli chcesz je zobaczyć.
Nie bardzo rozumiałem, o czym właściwie Dorcas mówi, i zapytałem, czy podejrzewa, że ktoś usiłował ją otruć.
— Och nie, skądże znowu. Nie otworzysz szuflady? Przecież jesteś taki odważny. Nie chcesz ich obejrzeć?
— Wierzę ci. Jeżeli mówisz, że są tam pociski do procy, to znaczy, że są.
— Ale nie wierzysz, że je zwymiotowałam. Nie mam ci tego za złe. Słyszałam kiedyś opowieść o córce myśliwego zaklętej przez lamparta; za każdym razem, gdy otwierała usta, żeby coś powiedzieć, sypały się z nich czarne paciorki. Potem zaklęcie przeniosło się na żonę jej brata, tyle tylko, że zamiast paciorków pojawiły się ropuchy. Wówczas nie wierzyłam w tę historię.
— Jak to możliwe, żeby ktoś wymiotował ołowiem?
Dorcas roześmiała się, ale w jej głosie nie było ani śladu wesołości.
— To naprawdę bardzo proste. Wiesz, co dzisiaj zobaczyłam? Wiesz, dlaczego nie mogłam mówić, kiedy mnie znalazłeś? Naprawdę nie mogłam, Severianie, przysięgam. Myślałeś, że rozgniewałam się na ciebie i zawzięłam w uporze, a tymczasem ja byłam jak niemy kamień, ponieważ nagle wszystko straciło dla mnie znaczenie i wcale nie jestem pewna, czy już je odzyskało. Wybacz jednak, że ośmieliłam się zażartować z twojej odwagi. Doskonale wiem, że jesteś bardzo dzielny — chodzi tylko o to, że wcale mi się taki nie wydajesz, kiedy robisz różne straszne rzeczy więźniom w Vinculi… Byłeś niezwykle odważny walcząc z Agilusem, a także później, kiedy nie zawahałbyś się przeciwstawić Baldandersowi, ponieważ wydawało ci się, że olbrzym zabije Jolentę… — Umilkła, po czym z jej piersi wyrwało się głębokie westchnienie. — Och, Severianie, jestem taka zmęczona!
— Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać — powiedziałem. — To znaczy o więźniach. Musisz mnie zrozumieć, nawet jeżeli nie będziesz mogła mi wybaczyć. To był mój zawód, do którego przygotowywano mnie od najwcześniejszego dzieciństwa.
— Już mi to mówiłeś, a ja ci uwierzyłam. Naprawdę.
— Ale nie zrozumiałaś. Torturowanie i wykonywanie egzekucji jest sztuką, ja zaś mam do tego talent, dar, powołanie, czy jak tam chcesz sobie to nazwać. Weźmy na przykład ten miecz… Zresztą, nie tylko on. Wszystkie narzędzia, jakich używamy, zdają się ożywać, kiedy biorę je do ręki. Gdybym został w Cytadeli, mógłbym już być mistrzem. Słuchasz mnie? Czy to wszystko, co mówię, znaczy cokolwiek dla ciebie?
— Tak — odparła. — Cokolwiek. Chce mi się pić. Mógłbyś nalać mi trochę tego wina?
Postąpiłem zgodnie z jej życzeniem, napełniając szklankę tylko w jednej czwartej, gdyż obawiałem się, że mogłaby wylać jej zawartość na pościel.
Dorcas usiadła w łóżku — aż do tej chwili nie byłem pewien, czy będzie zdolna do takiego wysiłku — a kiedy wysączyła wino do ostatniej kropli, cisnęła szklankę przez okno.
— Nie chcę, żebyś pił po mnie — wyjaśniła. — Musiałam to zrobić, bo wiem, że na pewno byś mnie nie posłuchał.
— A więc uważasz, że twoja choroba jest zaraźliwa?
Roześmiała się ponownie.
— Tak, ale ty też już na nią zapadłeś, Severianie. Zaraziłeś się nią od matki. Ta choroba to śmierć. Nie zapytałeś jednak, co właściwie dzisiaj zobaczyłam.