XIII

Choć przesłuchanie u Imperatora zakończyło się dla Marka pomyślnie, nie wzywano go od tego czasu. Thorisin nie miał w sobie tyle czelności, co Vardanes Sphrantzes, by stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, którego upokorzył. Trybun był raczej zadowolony, że zostawiono go w spokoju. W końcu udało mu się skończyć raport, który oddał Imperatorowi przez posłańca. Pisemne podziękowanie dotarło do niego tą samą drogą.

Gajusz Filipus bez trudu utrzymywał Garsavrę pod kontrolą. Yezda Yavlaka próbowali najechać na farmy leżące w pobliżu miasta wkrótce po tym, jak Skaurus dotarł do stolicy. Raport, który przysłał mu starszy centurion, mógł służyć za model zwięzłej informacji: „Przyjechali. Rozwaliliśmy ich”.

Trybun ucieszył się z tego zwycięstwa, ale mniej, niż mógłby to sobie wyobrazić kilka tygodni temu. Nieustanny szum przekładanych z miejsca na miejsce pergaminów skutecznie izolował biurokratyczne skrzydło Wielkiego Sądu od takich problemów. A świadomość tego, że Rzymianie poradzili sobie bez niego sprawiała, że Marek czuł się jeszcze bardziej niepotrzebny.

Większość czasu spędzał przy biurku albo w swoim pokoju, ograniczając kontakty ze światem zewnętrznym do minimum. Zresztą, w Videssos nie było prawie nikogo, z kim chciałby się zobaczyć. Kiedyś, wychodząc zza rogu, zobaczył służącego Alypii stukającego do drzwi jego pokoju. Natychmiast się przed nim schował. Służący odszedł, gderając do siebie. Skaurus nie chciał spotkać się z księżniczką po tym, jak odsłonił się przed nią pod wpływem eliksiru Neposa i wszystkie jego J prywatne smutki nie były już prywatnymi.

Gdyby nie Senpat i Nevrata Sviodo, stałby się zupełnym odludkiem. A kiedy przyszli po niego po raz pierwszy, nie chciał ich nawet wpuścić.

— Wiem, że tam jesteś, Skaurus — wołał Senpat przez drzwi. — Zobaczymy, kto kogo przetrzyma.

Razem z żoną urządzili mu taki capstrzyk pod drzwiami, że musiał się w końcu poddać.

— Przepraszam — wymamrotał nieszczerze. — Wejdźcie, osuszcie się trochę.

— Nie, nie, to ty pójdziesz z nami — powiedział Senpat. — Zdaje się, że znalazłem tawernę, gdzie mają naprawdę wytrawne wino, takie jak lubisz. A gdyby nawet nie, to jak wypijesz i trochę, na pewno ci się spodoba.

— Dziękuję, ale sam już się dzisiaj wystarczająco opiłem — odparł Marek, wciąż próbując odmówić. Odgłos bijących o szybę kropel deszczu i wino przynosiły mu ukojenie i pozwalały w spokoju przetrwać kolejny wieczór.

Ale Nevrata wzięła go pod ramię.

— Picie w samotności to nie to samo — oznajmiła. — No chodź. Mając do wyboru tylko wyrywanie się siłą, trybun skapitulował.

Tawerna nie była specjalnie oddalona od kompleksu pałacowego. Skaurus łyknął trochę wina z podanego mu kubka, skrzywił się i spojrzał z wyrzutem na Senpata Sviodo.

— Tylko Vaspurakaner mógł powiedzieć, że ten syrop jest wytrawny — oskarżył go. „Książęta” lubowali się w szczególnie słodkich trunkach, przebijając pod tym względem nawet Videssańczy-ków. — Czym ono się różni od wszystkich innych win z okolicy?

— Z tego co wiem, to niczym — odparł beztrosko Senpat. Kiedy Skaurus wlepił w niego zdumione spojrzenie, dodał: — Ale ta pokusa wyciągnęła cię z twojego gniazdka, czy nie tak?

— Myślę, że to raczej zasługa twojej żony.

— Śmiesz twierdzić, że ona ma w sobie coś, czego mnie brakuje? — Senpat zrobił obrażoną minę, jakby czuł się tym dotknięty do żywego.

— Och, cicho bądź — rozkazała mu Nevrata. Odwróciła się do Marka: — Do czego potrzebni byliby przyjaciele, gdyby nie umieli pomóc w ciężkim czasie?

— Dziękuję wam — powiedział trybun.

Wyciągnął rękę, by z wdzięcznością uścisnąć jej dłoń, a potem niechętnie ją wypuścił — nawet najmniejszy akt dobroci był go teraz w stanie poruszyć. Uśmiechnęła się do niego ciepło.

— Jeszcze jedna rzecz, do której potrzebni są przyjaciele, to napełnianie pustych kubków swoich przyjaciół — powiedział Senpat. Gestem przywołał oberżystę.

Skaurus przekonał się, że Nevrata miała rację. Tak naprawdę, kiedy zaszywał się w swoim pokoiku z butelką, popadał w odrętwienie i smutek. Kiedy jednak miał przy boku Nevratę i Senpata, wino pozwalało mu przyjąć sympatię, którą na trzeźwo by odrzucił. Próbował nawet przyłączyć się do śpiewu, kiedy jeden z klientów tawerny rozpoczął całą serię pijackich przyśpiewek, ale wybuchnął śmiechem, gdy mina Senpata ostrzegła go, iż jego głos i słuch nie były lepsze niż zazwyczaj.

— Musimy to kiedyś powtórzyć — usłyszał swoje słowa, kiedy trochę niepewnym krokiem doszli do drzwi jego pokoju.

— Ale musisz obiecać, że nie będziesz już śpiewał — odparł Senpat.

— Jasne. — Z pijacką wylewnością Marek uścisnął parę Vaspurakanerów: — Jesteście naprawdę dobrymi przyjaciółmi.

— Więc jako dobrzy przyjaciele, pozwolimy ci teraz odpocząć — powiedziała Nevrata. Trybun ze smutkiem patrzył jak się oddalają. Oni też się lekko zataczali, idąc korytarzem do schodów. Senpat objął żonę w talii. Marek zagryzł wargę i pospiesznie uciekł do pokoju.


Ta mała przykrość nie zepsuła mu jednak wieczora. Skaurus zapadł w głęboki, odprężający sen, zupełnie inny niż pijackie majaki, które i tak były najlepszą rzeczą, jakiej doznał, odkąd opuściła go Helvis. Poranny ból głowy zdawał się niezbyt wygórowaną ceną za spokojną noc. Kiedy wszedł do biura, w którym pracował, skinieniem głowy pozdrowił nadzorowanych przez siebie gryzipiórków i był to pierwszy przyjacielski gest, jaki uczynił pod ich adresem.

Zdążył się już przekonać, że o wiele lepiej radzi sobie z kontrolowaniem biurokratów niż przed rokiem. Żaden z nich nie miał takiego talentu manipulowania liczbami jak Pikridos Goudeles, a wszyscy wiedzieli, że Marek zdołał utemperować ich cwanego szefa. Nie znajdowali w sobie na tyle sprytu i odwagi, by próbować dokonać czegoś więcej.

Przeglądanie wykazów podatkowych strona po stronie, kolumna po kolumnie bez odnalezienia najmniejszego błędu, mogło sprawiać satysfakcję, ale jednocześnie było szalenie nudne. Trybun pracował niemal mechanicznie, choć ze znajomością rzeczy — nie przyszedł tutaj szukać emocji.

Widząc, że Skaurus jest w lepszym niż zazwyczaj nastroju, jeden z urzędników podszedł do jego biurka.

— O co chodzi, Iatzoulinos? — spytał trybun, podnosząc wzrok znad liczydła. Właściwie nie musiał na nie wcale patrzeć, bo jego palce same przesuwały paciorki, dodając długie kolumny liczb z oszałamiającą prędkością. Pod tym względem nie ustępował wcale profesjonalnym rachmistrzom.

— Pomyślałem, że to może zapewnić ci nieco rozrywki, panie — powiedział Iatzoulinos, wyciągając przed siebie zwitek pergaminu.

Gryzipiórek był szczupłym mężczyzną o śniadej cerze i bliżej nieokreślonym wieku. Posługiwał się biurokratycznym żargonem, nawet kiedy mówił o sprawach zupełnie z tym nie związanych. Pewnie tak samo mówi nawet kiedy się kocha — pomyślał z pogardą Marek.

Zaciekawiło go, cóż mogło być zabawne dla tak wymoczkowatego człowieka.

— Pokaż mi to.

— Z przyjemnością, panie. — Iatzoulinos rozwinął pergamin. — Najpierw przekonasz się, że wszystkie wymagane pieczęcie zostały na tym dokumencie umieszczone. Na pierwszy rzut oka, nic nie można mu zarzucić. Zwróć jednak uwagę na niewprawną rękę, spod której wyszło to pismo i dziecinnie prostą składnię. Poza tym, ma to być żądanie zwrotu pieniędzy ze stolicy, dla jakiegoś prowincjonalnego miasteczka… — Iatzoulinos sam się roześmiał. Uważał, że sprawa jest zbyt oczywista, by musiał o niej mówić.

Skaurus przyjrzał się dokumentowi. Nagle i on wybuchnął śmiechem. Iatzoulinos wyraźnie był zadowolony z takiej reakcji, ale zaczął się niepokoić, gdy trybun wciąż nie przestawał się śmiać. W końcu nie wytrzymał i spytał go:

— Najmocniej przepraszam, panie, ale wydaje mi się, że doszukałeś się czegoś, co umknęło mej uwagi. Czy byłbyś łaskaw podzielić się ze mną źródłem swego rozbawienia?

Marek nie mógł jeszcze mówić, więc wskazał tylko na podpis, który widniał pod dokumentem. Wzrok Iatzoulinosa powędrował za jego palcem. Wąskie policzki pobladły mu niczym wosk.

— To twoje nazwisko, tam? — zapytał cichutko. Z przestrachem popatrzył na miecz Skaurusa — nie przywykł do widoku prawdziwej broni w kancelarii, gdzie z wrogami radzono sobie za pomocą pióra i atramentu.

— Ano właśnie. — Trybun zdołał się w końcu opanować. — Jeśli poszukasz dobrze w aktach tej sprawy, znajdziesz tam także reskrypt Imperatora, który aprobuje tę prośbę. Obywatele miasta Garsavra wielce przysłużyli się Imperium, oddając do naszej dyspozycji własne fundusze, bez których nie moglibyśmy wykupić namdalajskich jeńców. Sprawiedliwość i zwykła przyzwoitość wymagają, by zwrócić im te pieniądze.

— Oczywiście, oczywiście. Dołożę wszelkich starań, by zwrot owych kosztów przebiegał bez najmniejszych zakłóceń — bełkotał przerażony i skonfundowany Iatzoulinos. — Szlachetny panie, mam nadzieję, że rozumiesz, iż nie zamierzałem w żaden sposób ci ubliżyć, choć moje uwagi mogły zdawać się nieco lekceważące.

— Nie przejmuj się tym.

Skaurus podniósł się z krzesła i poklepał pechowego biurokratę po ramieniu. Nie był nawet w stanie wytłumaczyć, jak dalece był mu wdzięczny — nawet przy Senpacie i Nevracie nie uśmiał się tak serdecznie.

— Natychmiast wypiszę odpowiednie dokumenty, dzięki którym sprawa ta zostanie załatwiona w przyspieszonym trybie — powiedział Iatzoulinos zadowolony, że znalazł wymówkę pozwalającą mu się oddalić od Rzymianina.

— Tak, zrób to — zawołał za nim Marek. — Gajusz Filipus, który zarządza teraz garnizonem Garsavra, nie jest tak wyrozumiały jak ja.

Iatzoulinos ruszył truchtem do swojego biurka.

Kręcąc głową, trybun z powrotem usiadł do pracy. Nawet ulga, którą przyniósł mu śmiech, pomieszana była z żalem. Wolałby teraz być w Garsavrze, ze swoimi rodakami, niż samotnie spędzać smutne dni w stolicy. A wspomnienie tego, jak przejął jeńców z Księstwa, przywodziło ze sobą następne, o których nie chciał pamiętać.

Kilka dni później komnata aż wrzała od wesołych rozmów, kiedy stanął w drzwiach. Doszły do niego fragmenty kiepskich dowcipów, którymi przerzucali się biurokraci: „…wie tylko, po której stronie bułki jest masło”. „Powinien się nazywać Bułka Maślana”. „Nie, durniu, to ona…”.

Gdy tylko dostrzeżono jego obecność, w biurze zrobiło się zupełnie cicho. Po klęsce Iatzoulinosa, nie dzielili się już z nim swoją radością. Przeszedł obok urzędników, którzy unikali jego wzroku, rozmawiając między sobą wyłącznie o sprawach zawodowych.

Nieprzyjemnie zaskoczony, usiadł przy biurku, otworzył księgę i zaczął sumować długą kolumnę liczb. Tym razem żałował, że nie musi poświęcać całej uwagi pracy z liczydłem. Pomogłoby mu to zapomnieć o bólu, który nieoczekiwanie sprawił mu ten incydent.

— Zagraj coś jeszcze, Vaspurakanerze! — zawołał ktoś, przekrzykując głośny aplauz. Przyłączyły się do niego kolejne głosy, aż trzęsła się od nich cała tawerna.

Senpat Sviodo odłożył na moment pandourę i wygiął ręce, by je nieco rozluźnić. Spojrzał z komicznym przerażeniem w kierunku stolika, przy którym siedzieli Marek i Nevrata.

Nevrata zawołała coś do niego w swoim języku. Skinął ponuro głową i przewrócił oczyma.

— Przepraszam — powiedziała do Skaurusa, przechodząc znowu na videssański. — Powiedziałam mu tylko, że mógłby tu pić z nami, gdyby zostawił lutnię w domu.

— Ale on lubi grać — zauważył trybun. Nevrata podniosła brew.

— O tak, a ja lubię cukierki, ale pękłabym z przejedzenia, gdybym chciała zjeść ich całe wiadro.

— W porządku — poddał się Marek.

Senpat chciał zagrać tylko dwie lub trzy piosenki, bardziej dla siebie niż czyjejś rozrywki. Ale natychmiast znalazł szalenie entuzjastyczną publiczność, do której należał także oberżysta — to on niemal siłą posadził go na barze. Obok siebie Senpat położył swoją vaspurakanerską czapkę, odwróconą do góry nogami. Śpiewał już od dobrych dwu godzin, a otaczający go tłum nadal nie zamierzał go wypuścić.

Okrzykami radości powitali pierwsze dźwięki znajomej melodii i dołączyli do niej swoje przepite głosy: „Wino upija, ale ty upijesz się bardziej!”.

— Powinien to grać jak najdłużej — powiedział Marek. — Może wszyscy w końcu upiją się naprawdę na umór i dadzą mu odejść.

Oberżysta zdawał się myśleć o tym samym. Dwóch pomocników uwijało się jak w ukropie, wciąż dolewając wina do kubków zgromadzonych wokół Senpata klientów. Dwóch innych, opierając wielkie dzbany na biodrach, chodziło między stolikami.

Nevrata podstawiła jednemu z nich pusty już kielich. Skaurus odmówił — nie wypił jeszcze poprzedniej porcji. Nie umknęło to uwagi Nevraty.

— Oszczędzasz się dzisiaj.

— Powinnaś to zrozumieć, ty i twoje cukierki. Uśmiechnęła się.

— Słusznie.

Potem spoważniała i przyjrzała mu się niczym teolog badający jakiś trudny tekst. Starając się, by jej głos był zupełnie neutralny, zapytała:

— Ostatnio dużo piłeś, prawda?

— Może nawet za dużo. Jej twarz pojaśniała.


— Też tak myślałam, ale ja chyba nie powinnam ci o tym mówić. Chociaż — dodała szybko, nie chcąc by się obraził — nikt nie może mieć ci tego za złe, zważywszy…

— Tak, zważywszy — dokończył za nią. — Mimo wszystko, ze środka butelki możesz tylko patrzeć na świat. Potem, w końcu, widzisz samą butelkę.

Przypomniawszy sobie dlaczego pije, stracił nagle humor i wyglądał na tak przygnębionego, że ciemne brwi Nevraty podniosły się do góry ze zmartwienia. Dotknęła jego dłoni.

— Nadal jest tak źle?

— Przepraszam. — Ogromnym wysiłkiem woli udało mu się opanować. — Nie wiedziałem, że to tak widać.

— Och, ktoś kto minąłby cię na ulicy, pewnie nic by nie zauważył — powiedziała. — Ale my znamy się już od paru lat, nie tak?

— Jasne, że tak.

Kiedy nad tym pomyślał, zdał sobie sprawę, że znał Nevratę i Senpata lepiej niż jakichkolwiek innych „nie-Rzymian”, że znał Nevratę lepiej niż jakąkolwiek inną kobietę w tym świecie oprócz Helvis — jej wspomnienie znowu wykrzywiło mu twarz, choć sam o tym nie wiedział — i Alypii Gavra. A Nevrata nie miała w sobie nic z arystokratycznej wyniosłości.

Zanim całkiem zdał sobie z tego sprawę, wziął ją za rękę. Było to trochę dziwne, kiedy czuł dłoń kobiety tak samo stwardniałą od rękojeści miecza jak jego własna. Cugle i łuk także odcisnęły tam swój ślad. Nevrata spojrzała na niego zaskoczona, ale nie zabrała ręki.

Właśnie wtedy Senpat skończył ostatnią piosenkę. Zeskoczył z baru pomimo nowych próśb i okrzyków, mówiąc:

— Nie, nie. Dosyć moi przyjaciele, dosyć!

Dźwięk jego głosu, tym razem nie akompaniującego pandourze sprawił, że Marek odsunął dłoń jak oparzony.

— No, jak wam tu idzie? — spytał Senpat, gdy w końcu udało mu się przepchać do stolika. — Coście tu wykombinowali, kiedy ja się tam pociłem? Na pewno nic dobrego.

Trybun cieszył się, że miał jeszcze trochę wina w kubku. Mógł teraz uniknąć odpowiedzi, wypijając je drobnymi łykami.

Po momencie milczenia, Nevrata powiedziała:

— Na pewno nic złego. — Mówiła tym samym, neutralnym tonem, którego używała przed chwilą w rozmowie ze Skaurusem.

Trybun skrzywił twarz. Najwidoczniej gryzło go tylko sumienie, bo Senpat nie zauważył niczego niepokojącego. Potrząsnął czapką, która pełna była brzęczących rozkosznie monet, podarowanych mu przez zachwyconą publiczność.

— Widzicie? — powiedział. — Powinienem był jednak zostać minstrelem. Nevrata prychnęła tylko, dając w ten sposób do zrozumienia, co o tym myśli.


— Schowaj pieniądze do sakiewki — powiedziała. — Będziesz potrzebował czapki, bo znowu zaczęło padać.

— A kiedy tu w ogóle przestaje padać?

Senpat wysypał pieniądze na stół. Kilka monet stoczyło się na podłogę.

— Zostaw — powiedział, kiedy Nevrata zaczęła je zbierać. — Ci od sprzątania będą mieli niespodziankę.

Schował pandourę do pokrowca z miękko wyprawionej skóry i spojrzał na Marka.

— Będzie jej bardziej sucho niż tobie bez czapki.

— Bardziej niż komukolwiek z nas.

Zdawało mu się, że ta odpowiedź zabrzmiała jakoś płasko, ale wystarczyła. Niekiedy lakoniczność bywa najlepszym wyjściem.

— Czasami wydaje mi się, że bardziej dbasz o tę swoją zabawkę niż o mnie — powiedziała Nevrata, żartując sobie z niego jak zawsze.

— Czemu nie? — odgryzał się Senpat. — Ty możesz zadbać o siebie sama.

— Cieszę się, że tak myślisz.

Odpowiedź Nevraty była na tyle zgryźliwa, że Marek odwrócił się do niej, zastanawiając się, czy może była też przeznaczona dla niego. Senpat tylko zachichotał, mówiąc:

— A to języczek, istna żmijka.

Zaczął bić dokoła rękoma, jakby odganiając węża. Nevrata udała, że rzuca w niego talerzem, ale śmiała się głośno. Marek też nie mógł powstrzymać uśmiechu — Senpat był niepoprawny.

Vaspurakaner przerzucił pandourę przez ramię i naciągnął na głowę czapkę, najmocniej jak potrafił. Ruszył do drzwi, zaraz za nim Nevrata. Skaurus trzymał się nieco bardziej z tyłu. Przez moment zastanawiał się, czy nie zostać w tawernie dopóki nie przestanie padać, ale to mogłoby zająć kilka dni. Poza tym, jak powiedział Nevracie, po pewnym czasie pił tylko dla upicia się, nie dla przyjemności. Za dobrze siebie znał, by udawać, że tego nie widzi.

Jakiś Videssańczyk próbował przyciągnąć do siebie Nevratę. Wyśliznęła się, wyrwała mu z ręki kubek z winem i wylała mu je na głowę.

— Daj spokój — powiedziała, kiedy Senpat obrócił się gwałtownie sięgając po nóż. — Potrafię sama o siebie zadbać.

— Widzę właśnie.

Pozostał jednak czujny, obawiając się, że facet może nie poprzestać na tym. Marek przepchał się przez tłum, żeby im pomóc w razie potrzeby.

Videssańczyk krztusił się i przeklinał, ale jego kumpel stojący obok burknął: — Uspokój się, durniu. Należało ci się. Nie będziesz się więcej dobierał do czyjejś kobiety.

Przemoczony mężczyzna rozejrzał się dokoła szukając poparcia, ale nikt nie kwapił się z pomocą. Dzięki swojej muzyce, Senpat był bohaterem tego wieczora, mimo że i on, i jego żona i byli cudzoziemcami.

Marek wciągnął w płuca zimne, wilgotne powietrze i od razu pożałował, że wyszedł z tawerny. Postawił kołnierz płaszcza, by choć trochę osłonić się przed deszczem i schował głowę w ramiona, spuszczając wzrok na czyhające w dole kałuże. Deszcz i tak bezlitośnie siekł go po twarzy.

Senpat i Nevrata z chlupotem maszerowali obok niego. Oni też mieli spuszczone głowy. Skaurus co chwila spoglądał na Nevratę. Przeklął sam siebie pod nosem i pomyślał, że mężczyzna w tawernie, który zrugał pechowego podrywacza, mógł równie dobrze mówić do niego.

Z drugiej strony, Nevrata nie wylała na niego wina. Nagle zdał sobie sprawę, w jakim stanie musi się znajdować, skoro tak niewielka rzecz wzbudzała w nim jakieś nadzieje.


Deszcz zamienił się w mokry śnieg. Ociekający wodą posłaniec przyniósł wiadomość do biura trybuna.

— Trochę tu ładniej niż w Garsavrze — powiedział, wręczając Skaurusowi pergamin.

— Hmm? Och, tak.

Marek nie zauważył, że był to ten sam człowiek, który przywiózł mu od Thorisina rozkaz powrotu do stolicy.

Złamał pieczęć, czując jednocześnie dotkliwą samotność i radość, gdy jego oczom ukazały się kanciaste łacińskie litery, a nie wężowate pismo Videssańczyków. Jak zawsze, wiadomości od Gaju-sza Filipusa były samą esencją rzeczy — pisanie było dla niego zbyt dużym wysiłkiem, by marnować wiele słów: „Miejscowi spłaceni, mało nie umarli ze zdziwienia. Gdzie nasze pieniądze?”.

Trybun zapisał to w widocznym miejscu, by zaraz nie zapomnieć. Kiedy podniósł wzrok, kurier wciąż tam stał.

— Tak?

Mężczyzna drobił w zakłopotaniu nogami. W butach chlupotała mu woda.

— Ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, poczęstowałeś mnie gorącym winem.

— O przepraszam.

Marek się zaczerwienił. Zajął się teraz jeźdźcem, jeszcze raz przepraszając go za tę nieuprzej-mość. Wcale nie zrobił tego ze względu na jakąś niechęć do tego człowieka, który wysłał go w tę katastrofalną podróż. Po prostu nie pomyślał, co w pewnym sensie było jeszcze gorsze.

Udobruchany kurier pozdrowił go, jeszcze zanim ruszył w dalszą drogę. Skaurus, którego wciąż dręczyły lekkie wyrzuty sumienia, wykorzystał inną szansę, by wykazać się dobrymi manierami.

— Dowiedziałem się właśnie, że wysłałeś Garsvranom pieniądze, które był im winien skarb — powiedział do Iatzoulinosa. — Chciałbym ci podziękować, że tak szybko to załatwiłeś.

— Kiedy tylko zaznaczyłeś, jak pilna jest to sprawa, uczyniłem wszystko co w mojej mocy, by zadośćuczynić twojej prośbie, panie — powiedział biurokrata.

„A co miałem robić, kiedy stałeś mi nad głową?”, mówiły jego oczy z lekką pogardą. Marek ściągnął usta, rozzłoszczony tym, że jego uprzejmość została wzięta za oznakę słabości. Głos trybuna stwardniał.

— Mam nadzieję, że będziesz równie skrupulatny w dopilnowaniu tego, by pieniądze dla garnizonu w Garsavrze, garnizonu moich rodaków, zostały wypłacone w porę.

— Dokumenty związane z wydatkami na wojsko znajdują się w zupełnie innym dziale — ostrzegł go Iatzoulinos. — W wyniku polityki prowadzonej przez obecny rząd, dokonano tak wielu transferów funduszy, że nie mogę do końca zapewnić, czy ta prośba zostanie zrealizowana równie szybko jak poprzednia.

Inspekcje, które trybun przeprowadzał w kancelarii, szczególnie ta obecna, pozwoliły mu zrozumieć, jak dla urzędników spędzających tu niemal całe swoje życie, księgi stawały się bardziej realne od ludzi, których czyny i potrzeby w tychże spisywali. Gajusz Filipus miałby na ten temat inne zdanie — pomyślał. Głośno zaś powiedział:

— Garsavra jest bardzo ważnym punktem, ze względu na zagrożenie atakiem Yezda. Imperator nie byłby zadowolony, słysząc o jakimś poruszeniu wśród tamtejszych żołnierzy. Jak ci już mówiłem, jestem jednym z nich i znam ich bardzo dobrze. Obecny dowódca tego garnizonu to człowiek, z którym nie warto zadzierać.

— Zastosuję wszelkie dostępne mi środki — powiedział Iatzoulinos posępnie.

— Cieszę się. Jeśli będziesz pracował nad tym z takim zapałem, jak w sprawie Garsavran, to jestem pewien, że Rzymianie wkrótce otrzymają swoje pieniądze.

Marek pożegnał biurokratę przyjacielskim skinieniem głowy i powrócił do swojego biurka. Lekki uśmiech przemknął po szczupłej twarzy Iatzoulinosa, co pozwoliło trybunowi wierzyć, że jego ostrzeżenie dotarło gdzie trzeba, nie wywołując jednocześnie niepotrzebnych urazów.

Pomimo przygnębienia, nagle sam się uśmiechnął. Iatzoulinos może uważać go za upierdliwego natręta, ale przy pierwszym spotkaniu z Gajuszem Filipusem uciekłby z krzykiem.


— Trzy sztuki srebra? — Sprzedawca spojrzał na niego z oburzeniem. — To świetny pas, cudzoziemcze. Widzisz, jakie I wykończenie? Jaka świetna skóra? Jaki jest silny? — Szarpnął nim mocno.

— Nie rozłazi ci się w rękach — zauważył Skaurus sucho. — Gdyby było inaczej, już dawno temu ktoś by cię powiesił na swoim pasku i nie mógłbyś mnie tutaj oszukiwać. Jednak gdybym dał ci cztery, mógłbyś tak się zawstydzić tym nieuczciwym zarobkiem, że nie pisnąłbyś o tym nawet słówka, żeby tylko całe Palamas nie dowiedziało się, jaki z ciebie złodziej.

— Ja, złodziej? Próbujesz mnie tutaj obrabować, nie wyciągając nawet miecza. Po tym ile musiałem zapłacić za skórę, po tym ile włożyłem w niego pracy, odebrałbym jedzenie swoim dzieciom, gdybym sprzedał go za mniej niż siedem.

Stanęło w końcu na sześciu sztukach srebra. Marek czuł jakiś niedosyt — gdyby miał teraz serce do targowania się, mógłby dostać pasek za pięć. Wzruszył ramionami. Nie potrafił się zmusić do tego, by mu na tym zależało. Zresztą, nie zależało mu prawie na niczym.

Przynajmniej miał pas. Ten, który nosił dotychczas, był już stary i przetarty. Rozpiął go, zsunął sztylet i miecz i oparł je o nogę. Trzymając spodnie jedną ręką, wyciągnął stary i zaczął wsuwać w szlufki nowy pasek.

Grzebał się właśnie przy jednej, którą miał za plecami, kiedy jakiś wesoły głos powiedział:

— O tak, ta jest najtrudniejsza. Pamiętam, że zawsze miałem z nią kłopoty, kiedy jeszcze nosiłem spodnie.

— Nepos!

Trybun wyprostował się i natychmiast musiał złapać opadające spodnie. Okręcił się twarzą do kapłana, a sztylet i miecz z brzękiem upadły na kocie łby. Zaczerwieniony jak burak, pochylił się, by je zebrać i znowu złapał się za pasek w ostatniej chwili.

— Czekaj, pomogę ci. — Nepos podniósł nóż i miecz Skaurusa z pokrytej rozmokłym śniegiem ulicy. Zaczekał aż trybun zapiął w końcu pasek i oddał mu jego własność.

— Dziękuję — powiedział Marek sztywno.

Nie chciał mieć z nim do czynienia; nie po tym, jak upoił go swoim eliksirem i wysłuchiwał z Thorisinem i Alypią jego najintymniejszych zwierzeń. Jeśli nawet Nepos to wyczuwał, nic po sobie nie pokazał.

— Dobrze cię widzieć — powiedział. — Ostatnio trudniej cię złapać niż karalucha. Czy przemykasz się tylko po ścianach, czy też wymyśliłeś jakiś chytry sposób włażenia pod boazerię?

— Nie mam ostatnio potrzeby widywania się z kimkolwiek — odparł Marek, nie siląc się na żaden dowcip.

— No cóż, zważywszy przez co ostatnio przeszedłeś, trudno ci się dziwić.

Widząc jak nagle oblicze Rzymianina stężało, Nepos zrozumiał, że palnął gafę: — Och, drogi przyjacielu, wybacz mi, proszę.

— Pozwolisz, że już sobie pójdę — oznajmił Marek beznamiętnym głosem i z kamienną twarzą odwrócił się od kapłana.

— Zaczekaj! W imię Phosa, błagam cię.

Marek zatrzymał się niechętnie. Nepos nie należał do kapłanów, którzy szafują bez opamiętania imieniem swego boga. Kiedy już zaklinał go na Phosa, miał jakiś poważny powód, a przynajmniej tak mu się wydawało.

— Czego ode mnie chcesz? — Trybun nie potrafił ukryć swojej goryczy. — Nie wystarcza ci to, co już widziałeś?

— Mój przyjacielu… jeśli mogę cię tak jeszcze nazywać…? — Nepos czekał na jakiś znak od Skaurusa, ale trybun nawet nie drgnął. Wzdychając, kapłan mówił dalej: — Pozwól, że powiem ci, jak bardzo żałuję, iż cała sprawa właśnie tak się zakończyła. Nie mniej od Imperatora, jeśli mogę dodać.

— Dlaczego? Jemu nic się nie stało.

Nepos zmarszczył brwi, słysząc jak szorstko Marek mówi o Thorisinie, ale spokojnie kontynuował:

— Ależ tak, krzywda, którą ci wyrządził, dotknęła także i jego. Jego Wysokość miał prawo upewnić się, czy nie jesteś wmieszany w jakiś spisek przeciwko niemu, ale kiedy doszło do wgłębiania się w tak intymne szczegóły twojego prywatnego życia… — Nepos znowu się zawahał, szukając w myślach jakiegoś sposobu, by ominąć tę drażliwą kwestię. Nie znajdując niczego takiego, dokończył: — Powinien był ci przerwać.

— Ale nie przerwał — powiedział Marek znużonym głosem.

— Nie, i jak ci powiedziałem, żałuje tego. Ale wiesz jaki on jest uparty. Przypomnij sobie tylko sprawę Tarona Leimmokheira. I niełatwo jest mu się przyznać do błędu, nawet przed samym sobą. Niemniej jednak zauważ, że powierzył ci to samo odpowiedzialne stanowisko, co przed rokiem.

— Nie jest ono tak ważne, jak dowództwo nad garnizonem w Garsavrze — powiedział trybun, wciąż nie dowierzając kapłanowi.

— Nie, ale jeśli będziesz się na nim dobrze sprawował i nie dasz żadnych powodów do nowych podejrzeń, to zapewne powrócisz do swojej funkcji latem, kiedy znowu zacznie się czas wojen.

— Łatwiej ci to powiedzieć, niż Thorisinowi zrobić. Nepos znowu westchnął.

— Uparty z ciebie człowiek, Skaurus. Dam ci na koniec tylko jedną radę: sądź po czynach, a nie przed nimi.

Marek zamrugał. Przestroga Neposa mogła równie dobrze wyjść z ust jakiegoś filozofa-stoika. Kapłan skłonił się uprzejmie i odszedł. Przybladłe zimowe słońce odbijało się od jego łysej czaszki.

Skaurus zmarszczył brwi, spoglądając na oddalającą się sylwetkę duchownego. Nepos mógł go uważać za ponuraka, ale on sam był niefrasobliwy, co zapewne sprawiało, iż dobre wiadomości mnożył, a złe dzielił przez dwa. Gdyby Imperator naprawdę chciał go widzieć znowu w swoich szeregach, mógł powiadomić go o tym już dawno temu. Nie — pomyślał trybun — wciąż nie był w łaskach Imperatora — i to było właśnie zalecane przez Neposa sądzenie po czynach.

Pokręcił głową. Dzięki temu dojrzał kolejną znajomą twarz. Jak Skaurus, Provhos Mourtzouph-los był wyższy niż większość Videssańczyków i to wyróżniało go spośród tłumu wypełniającego plac Palamas.

Przystojny arystokrata także marszczył czoło. Marek zesztywniał nagle i obudziła się w nim uśpiona od długiego czasu żołnierska czujność, bo oficer obserwował Neposa. Nie było to trudne ze względu na jego niebieskie szaty i wygoloną do łysa głowę.

Potem spojrzenie Mourtzouphlosa wróciło do trybuna. Marek przechwycił je i ostentacyjnie się ukłonił. Mourtzouphlos skrzywił się, odwrócił i zaczął targować z mężczyzną niosącym wiklinowy kosz pełen krewetek.

Ciekawe — pomyślał naprawdę zaintrygowany Skaurus. Ruszył w kierunku kompleksu pałacowego. Gdzieś po minucie odwrócił się nagle, jakby czegoś zapomniał. Mourtzouphlos trzymał za ogon smażoną krewetkę, to prawda, ale nie znaczyło to, że nie może jednocześnie obserwować trybuna. Właściwie, szedł o kilka kroków za nim. Widząc, że Skaurus domyśla się co robi, zatrzymał się zmieszany i zmartwiony.

Przez moment Rzymianin był wściekły przypuszczając, że to sprawka Thorisina Gavrasa. To tyle co do optymizmu Neposa — pomyślał. Ale potem doszedł do wniosku, że Imperator nie posłużyłby się tak niezdarnym szpiegiem. Gdyby naprawdę chciał, żeby ktoś śledził jego poczynania, trybun nigdy by się o tym nie dowiedział.

W takim razie dlaczego? Jedyne co przychodziło mu do głowy to, że Mourtzouphlos był podejrzliwy i zazdrosny o jego wpływ na Imperatora, a widząc go rozmawiającego z Neposem — który na pewno należał do zaufanych ludzi Imperatora — poczuł się zaniepokojony. Ale Mourtzo-uphlos też do nich należał. Jeśli przypuszczał, że Skaurus jest jego rywalem, to było to całkiem rozsądne wytłumaczenie.

Ogrodnicy zgrabywali ostatnie suche liście jesieni z szerokich trawników otaczających budynki pałacu. Ukłonili się z szacunkiem przechodzącemu obok trybunowi. Automatycznie oddał pozdrowienie. Oczywiście, nie miało to żadnego znaczenia — ogrodnicy stali zbyt nisko w hierarchii pałacowej, by pozwolić sobie na lekceważenie kogokolwiek, nawet jeśli aktualnie popadł on w niełaskę. Z drugiej strony — pomyślał Marek — zazdrość Mourtzouphlosa o czymś świadczy i być może jest to najlepsza rzecz, jaka zdarzyła mu się w ciągu kilku ostatnich tygodni.

Znowu okręcił się na pięcie. Idącego kilkadziesiąt jardów za nim Provhosa Mourtzouphlosa zafascynowało nagle ogołocone z liści drzewo. Zdawał się nie zupełnie zauważać machającego doń wesoło Marka.

Z uśmiechem na twarzy trybun czuł się jakoś dziwnie, ale nie było to nieprzyjemne uczucie.


Ten dobry nastrój przeciągnął się na całe popołudnie. W odpowiedzi na jego zadowoloną minę, Iatzoulinos zdobył się na uśmiech, co było nie lada osiągnięciem. Biurokrata rozluźnił się nawet do tego stopnia, że opowiedział mu dowcip. Marek był zdumiony, bo nie przypuszczał, że Iatzoulinos zna jakieś. Co prawda, nie opowiedział go za dobrze, ale liczył się sam wysiłek.

Kolacja także wydawała mu się niezwykle smakowita. Pieczone jagnię było naprawdę jagnięciem, a nie łykowatą baraniną; groch i cebula były ugotowane dokładnie tak jak trzeba; na zewnątrz było na tyle śniegu, że oberżysta mógł na deser podać gęsty sok z lodem. I tak, kiedy Marek wrócił do swojej komnaty wkrótce po zachodzie słońca czuł, że był to najlepszy dzień ze wszystkich, które spędził w stolicy tej jesieni.

O tej porze roku wieczór zapadał dość wcześnie, ale trybunowi nie chciało się jeszcze spać. Zapalił kilka lampek, pogrzebał w swoich rzeczach aż odnalazł historię Gorgidasa i zaczął czytać. Ciekaw był, jak też Grek i Viridoviks radzą sobie na stepie. Opadły go nagle wyrzuty sumienia; prawie zupełnie o nich zapomniał, odkąd — szukał w umyśle jakiegoś bezbolesnego określenia — odkąd rzeczy się skomplikowały.

Zastanawiał się właśnie nad szczególnie złożonym i wymyślnym fragmentem, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Najpierw w ogóle go nie usłyszał. Potem zaczęło przeszkadzać mu w czytaniu, więc starał się je zignorować — greka nie była łatwym językiem i musiał poświęcać jej całą swą uwagę.

— Czy ty zawsze musisz udawać, że cię nie ma? Widzę światło pod drzwiami. Skoczył na równe nogi i zwinął książkę najszybciej jak potrafił.


— Przepraszam, Nevrata, nie spodziewałem się was dzisiaj — podskoczył do drzwi i otworzył je szeroko. — Wejdźcie.

— Dziękuję ci. — Nevrata przeszła obok niego. — Do ciebie to zawsze miło zajrzeć, bo gryzipiórki dobrze ogrzewają te swoje norki.

Zdjęła z szyi gruby wełniany szalik, który nosiła zamiast swojej ulubionej jedwabnej chusty tylko ze względu na pogodę, i rozpięła ciężki, włochaty płaszcz.

Marek tego nie widział, gdyż wciąż spoglądał na pusty korytarz przed drzwiami.

— Gdzie jest Senpat? — zapytał w końcu.

— Senpat śpiewa… i pije, jak przypuszczam, w tawernie, do której razem chodzimy. Ja tym razem z nim nie poszłam.

— Ach — mruknął Skaurus, i ty był to najgrzeczniejszy dźwięk, jaki z siebie kiedykolwiek wydal. Zawahał się na moment, potem spytał: — Czy on wie, że tu jesteś?

— Nie.

To słówko zdawało się zawisnąć w powietrzu między nimi. Marek ruszył się, by zamknąć drzwi, i znowu stanął.

— Może wolałabyś, żebym zostawił je otwarte?

— Nie, zamknij.

Nevrata wyglądała na rozbawioną. Rozejrzała się po skromnej kwaterze trybuna. Zatrzymała wzrok na książce, którą z takim pośpiechem odłożył. Odwinęła ją i podniosła brew, przyglądając się dziwnemu pismu. Grecki alfabet był zupełnie niepodobny do videssańskiego czy vaspurakaner-skiego. Helvis reagowała w ten sam sposób — przypomniał sobie Marek. Zagryzł wargę — wciąż nie mógł opędzić się od wspomnień.

Wracając myślami do teraźniejszości, gestem zaprosił Nevratę, by usiadła na jedynym krześle, które miał u siebie.

— Wina? — zapytał.

Gdy przytaknęła, wyciągnął butelkę i kubek z górnej szuflady stojącej obok łóżka szafki. Nalał jej trochę, a sam usiadł na łóżku, opierając się o plecami ścianę. Znowu podniosła brwi.

— A ty sobie nie weźmiesz? Mówiłeś, że będziesz pił mniej, ale nie że zostaniesz abstynentem.

— Wypluj to słowo! — wykrzyknął. — Po prostu mam tylko jeden kubek.

Śmiech Nevraty bez reszty wypełnił mały pokoik. Napiła się, a potem podała mu kubek.

— No, to musimy się podzielić. Musnęli się palcami, gdy brał od niej wino.

— Dziękuję. Nie zamierzałem urządzać tu jakichś przyjęć.

— Właśnie widzę — powiedziała. — Nie wygląda to na komnatę prawdziwego uwodziciela.

— No i bardzo dobrze, bo ja nim nie jestem. Ponownie napełnił kubek i oddał go Nevracie. Wzięła, ale nie napiła się od razu, tylko przyglądała się naczyniu z tak ironiczną miną, że Skaurus aż się zaczerwienił.

— Nie chciałem, żeby to tak wyszło — zaprotestował.


— Wiem o tym. — Podniosła kubek do ust, by to udowodnić. Znowu podała go trybunowi, mówiąc dalej: — Marek, zawsze cię lubiłam, odkąd się tylko poznaliśmy.

— A ja ciebie i na pewno nie mniej — skinął głową. — Nie mówiąc nawet o wcześniejszych czasach. Bez was te ostatnie tygodnie byłyby… cóż, byłyby jeszcze gorsze. Wiele wam zawdzięczam.

Zbyła to machnięciem ręki.

— Nie bądź niemądry. Senpat i ja z radością zrobimy dla ciebie, co tylko będziemy mogli. Zmarszczył brwi — nie wspominała o swoim mężu, odkąd usiedli. Ale gdy zaczęli rozmawiać dalej, imię Senpata nie pojawiło się więcej i Marek czuł, że jego szanse rosną. Przypomniał sobie dowcip, który opowiedział mu Iatzoulinos. Sądząc po śmiechu Nevraty, opowiedział go lepiej niż zrobił to biurokrata.

— Och, śmieszna historyjka — powiedziała. — Zaraz, zaraz, jak to było?

Kiedy powtórzyła sobie cały żart, rozchichotała się na nowo. Jej czarne oczy iskrzyły się humorem, uśmiech był szeroki i szczery. Była jedną z tych niewielu kobiet — pomyślał Skaurus — które żywiołowa radość czyni naprawdę pięknymi.

Zgasła jedna z lampek. Trybun wstał. Wziął małą butelkę z olejem, napełnił lampkę i zapalił knot. Musiał przejść tuż bok Nevraty, by wrócić na swoje miejsce. Kiedy znalazł się przy niej, wyciągnął rękę, by pogłaskać jej ciemne kręcone włosy. Nie były tak delikatne jak to sobie wyobrażał.

Ona też wstała i odwróciła do niego twarz. Podszedł krok, by ją objąć.

— Marku — powiedziała.

Gdyby inaczej wymówiła jego imię, wziąłby ją natychmiast w ramiona. Teraz jednak skamieniał, zupełnie jakby miała na szyi głowę Meduzy. Spojrzał jej w twarz i znalazł tam tylko żal i współczucie.

— Nic z tego, prawda? — spytał smutno, choć i tak wiedział, jaka będzie odpowiedź.

— Tak — powiedziała. — Przykro mi, ale właśnie tak.

Poruszyła ręką jakby chciała położyć mu ją na ramieniu, ale zatrzymała się w pół drogi. To byłoby gorsze niż słowa.

— Powinienem był wiedzieć. — Musiał odwrócić od niej wzrok, by móc mówić dalej. — Ale zawsze byłaś taka miła, taka współczująca, że miałem nadzieję… myślałem… pozwoliłem sobie myśleć…

— Że może to być coś więcej — dokończyła za niego. Kiwnął głową, wciąż nie patrząc jej w twarz.

— Widziałam to — powiedziała. — Nie wiedziałam co zrobić, ale w końcu zdecydowałam, że musimy o tym pomówić. Ja naprawdę nie chcę nikogo poza Senpatem.

— Jesteście bardzo szczęśliwi, wy dwoje — powiedział Marek. — Myślałem o tym nieraz. — Panowanie nad własnym głosem było niczym walka po odniesieniu ciężkiej rany.

— Wiem, że jesteśmy — odparła cicho. — I dlatego przyszłam tu dzisiaj, żeby ci powiedzieć, co mam do powiedzenia, a zamiast tego skończyło się na zwykłych przyjacielskich pogaduszkach. Ta twoja głupiutka historyjka o bogaczu, który chciał być aktorem… — przypomniawszy sobie o tym, uśmiechnęła się, ale tylko na moment. — Pomyślałam, że może niech I wszystko zostanie jak było. Ale wtedy…

— Wtedy ja musiałem wszystko spieprzyć — powiedział gorzko.

— Nie! — Po raz pierwszy Nevrata się zezłościła. — Wcale cię za to nie winię. Jakżebym mogła? Po tym co przeżyłeś, to chyba oczywiste, że chciałbyś znowu odnaleźć szczęście, którego kiedyś zaznałeś. Aleja? Ja jestem jaka jestem, i nie mogę być tą, która da ci je na nowo. Przykro mi Marku, tym bardziej że teraz znowu cię zraniłam, a to naprawdę była ostatnia rzecz, jaką chciałam zrobić.

— To nie ma znaczenia — powiedział Marek. — Sam to na siebie ściągnąłem.

— Ma znaczenie, i to duże — upierała się Nevrata. — Czy nadal możemy być przyjaciółmi? — Musiała wyczuć jego myśli, bo dodała szybko: — Pomyśl dobrze, zanim powiesz „nie”. Jak wytłumaczymy — oboje — Senpatowi, co się stało?

Trybun jakby z oddalenia słyszał swój głos obiecujący, że ich przyjaźni nic nie grozi. Ku swojemu zaskoczeniu zrozumiał po chwili, że naprawdę tak myśli — jako że nie należał do ludzi towarzyskich, miał tylko garstkę prawdziwych przyjaciół, z których żadnego nie chciałby utracić. A bez względu na to, czego spodziewał się od Nevraty, rzeczywiście lubili się i szanowali nawzajem.

— To dobrze — stwierdziła krótko. — Więc nie musimy rezygnować z naszego spotkania? To będzie… za trzy dni, tak?

— Tak.

— No, to zobaczymy się wtedy. Naprawdę się z tego cieszę. Zawsze w to wierz.

Nevrata uśmiechnęła się — troszeczkę ostrożniej niż zwykle, ale niewiele — ocenił Marek — i wyszła na korytarz, zamykając za sobą drzwi.

Za moment ucichły także jej kroki. Skaurus schował wino. Tak chyba było najlepiej — pomyślał. Senpat to dobry człowiek i bliski przyjaciel. Wcale nie chciał zrobić z niego rogacza. Gdzieś głęboko, w środku, dobrze o tym wiedział.

Z całej siły kopnął w tanią sosnową szafkę. Pękła z trzaskiem. Przenikliwy ból dużego palca objął całą stopę. Słyszał jak rozbił się dzban z winem. Przeklinając swój los, obolałą nogę i wino, zabrał się do sprzątania, wycierając szmatą rozlany alkohol. Szczęśliwie dzban był prawie pusty i tylko jedna tunika została poplamiona.

Roześmiał się gorzko, kiedy już zdmuchnął lampy i ułożył się do snu. Nie powinien był nawet dopuścić do siebie myśli, że to będzie dobry dzień. Odkąd zniknęła Helvis, nie było dla niego dobrych dni.


Wciąż jeszcze utykał, kiedy dwa dni później wchodził po schodach do swojego biura. Duży palec u prawej nogi zrobił się dwa razy większy niż zwykle i nabrał siwawożółtego koloru. Poprzedniego dnia jeden z gryzipiórków zapytał go, co się stało.

— Kopnąłem szafę w moim pokoju.

Wzruszył ramionami i pozostawił biurokratę w przekonaniu, że był to po prostu wypadek. Czasem szczera prawda była najlepszym kłamstwem.

Widząc, że trybun jest wyjątkowo roztargniony, jeden ze zdolniejszych skrybów próbował przemycić mu pod nosem drobne oszustwo. Marek od razu to spostrzegł, podniósł sprawdzaną księgę i z hukiem opuścił ją na biurko pechowego urzędnika.

— Ty szaraczku — powiedział pogardliwie do przerażonego biurokraty. — Zeszłej zimy Gou-deles Pikridos próbował tej samej sztuczki, żeby kupić sobie pierścień ze szmaragdem wielkim jak śliwka, a ty tu chciałbyś ukraść nędzne dwie sztuki złota. Powinieneś się wstydzić.

— Co… co ze mną zrobisz, szlachetny panie? — trząsł się gryzipiórek.

— Za dwie sztuki złota? Jeśli tak bardzo ich potrzebujesz, to je sobie zatrzymaj. Ale następnym razem, kiedy w twoich księgach zabraknie nawet miedziaka, to przekonasz się, czy spodoba ci się więzienie pod biurami rządu przy Ulicy Środkowej. — To ostatnie zdanie przeznaczone było dla wszystkich biurokratów, którzy udając zajętych pracą, z napięciem przysłuchiwali się rozmowie.

— Dziękuję ci, och dziękuję, litościwy i łaskawy panie — powtarzał bez końca niedoszły defraudant. Marek skinął tylko głową i powrócił do swojego biurka.

Przypomniał sobie o czymś, gdy przechodził obok biurka Iatzoulinosa.

— Czy załatwiłeś już sprawę wypłaty dla Rzymian stacjonujących w Garsavrze? — spytał.

— Musiałbym, ee… sprawdzić to w księgach, żeby się upewnić — odparł Iatzoulinos przezornie.

„Nie”, przetłumaczył Skaurus bez wysiłku i westchnął.

— Iatzoulinosie, jestem dla ciebie wyrozumiały. Ale jeśli rozzłościsz Gajusza Filipusa, to po nim się tego nie spodziewaj. Ja znam tego człowieka, ty nie. Przyjmij to jako ostrzeżenie od kogoś, kto dobrze ci życzy.

— Oczywiście, natychmiast się tym zajmę — powiedział Iatzoulinos.

— No, zobaczymy.

Trybun założył ręce i czekał. Kiedy Iatzoulinos zrozumiał, że nie zamierza się stamtąd ruszyć, odłożył na bok projekt, nad którym właśnie pracował, i odszukał księgę dotyczącą wydatków wojskowych w ziemiach zachodnich. Zamoczył pióro w atramencie i bez entuzjazmu zabrał się do wypisywania upoważnienia do wypłaty odpowiedniej sumy. Usatysfakcjonowany tym Marek wreszcie od niego odszedł.

Podskoczył, kiedy o szyby uderzył nagle grad. Dojmujący ból w prawej stopie powiedział mu, że nie powinien był tego robić. Lada dzień nadejdzie prawdziwa zima — pomyślał — burza, która przeszła wczoraj nad miastem, pokryła już trawniki kompleksu pałacowego dywanem śniegu. Trybun miał cichą nadzieję, że na razie pogoda się nie poprawi. Pomimo obietnic, które złożył Nevra-cie, nie czuł się gotów, by już jutro spotkać się z nią i Senpatem. Może śnieg zmusi ich do odłożenia tych planów na jakiś czas.

Zarówno w biurze jak i w jego pokoju panowało przyjemne i rozleniwiające ciepło. Marek cieszył się, że biurokraci tak intensywnie dogrzewają swoje skrzydło Wielkiego Sądu. Potem pomyślał o swoich przyjaciołach na stepie i zrozumiał, że jest mu naprawdę dobrze.

Загрузка...