EPILOG

W którym można znaleźć kilka różnych zakończeń

Wielu uważało dzień, w którym pani Una, od dawna zaginiona i uznana za zmarła (odkąd w dzieciństwie porwała ją czarownica) powróciła do Górskiej Krainy, za jeden z najważniejszych dni w dziejach Cytadeli Burz. Jej palankin, eskortowany przez trzy słonie, powitały fajerwerki, uroczystości i zabawy (oficjalne i nieoficjalne).

Radość mieszkańców Cytadeli Burz i jej dominiów wzrosła jeszcze, osiągając niespotykane wcześniej wyżyny, gdy pani Una oznajmiła, że podczas swej nieobecności urodziła syna, który wobec faktu, iż jej dwaj ostatni bracia zniknęli i zostali uznani za martwych, był następny w kolejce do tronu.

— W istocie — dodała — nosi już na szyi Moc Burzy.

Następca tronu i jego narzeczona mieli przybyć wkrótce, choć pani Una nie potrafiła określić dokładnej daty i niemożność ta wyraźnie ją irytowała. Tymczasem oświadczyła, że pod ich nieobecność sama będzie władać Cytadelą jako regentka. Tak też uczyniła, radząc sobie całkiem nieźle, i kraj wokół Góry Huon rozkwitał i prosperował pod jej rządami.

Minęły trzy lata, nim w mieście Chmurne Szczyty, na obrzeżach Cytadeli Burz, zjawiło się dwoje zmęczonych, zakurzonych i brudnych podróżnych i wynajęło pokój w gospodzie, żądając gorącej wody i wanny. Zostali tam kilka dni, tocząc długie rozmowy z innymi klientami i gośćmi. Ostatniego wieczoru kobieta o włosach tak jasnych, że niemal białych, i lekko niesprawnej nodze spojrzała na mężczyznę.

— I co? — spytała.

— I nic — odparł. — Matka znakomicie sobie radzi z rządami.

— Ty radziłbyś sobie równie dobrze — odparła cierpko — gdybyś zechciał zasiąść na tronie.

— Możliwe — przyznał. — Myślę też, że przyjemnie będzie kiedyś to zrobić. Na razie jest jednak tyle miejsc, których nie widzieliśmy, tylu ludzi, których warto poznać, nie mówiąc już o wszystkich krzywdach wartych naprawienia, złoczyńcach do pokonania, cudach do obejrzenia i tak dalej, no wiesz.

Uśmiechnęła się gorzko.

— Cóż, przynajmniej nie będziemy się nudzić. Ale powinniśmy zostawić twojej matce liścik.

I stało się tak, że następnego dnia syn gospodarza poszedł do pani Uny z Cytadeli Burz, niosąc kartkę. List zapieczętowano woskiem, władczyni zaś długo wypytywała chłopca o podróżnych — mężczyznę i jego żonę. W końcu przełamała pieczęć i przeczytała list. Zaadresowany był do niej i po licznych pozdrowieniach głosił:

„Zatrzymały nas sprawy wagi światowej. Wrócimy, kiedy wrócimy”.

Pod spodem widniał podpis Tristrana, a obok odcisk palca, który, gdy padł na niego cień, połyskiwał, migotał i lśnił, jak obsypany pyłem maleńkich gwiazd.

Tym tylko musiała się zadowolić — tym i świadomością, że i tak nic więcej nie może zrobić.

Upłynęło kolejnych pięć lat, nim wędrowcy powrócili w końcu na dobre do górskiej fortecy. Byli zmęczeni, odziani w szmaty i łachmany i ku wielkiemu wstydowi całego kraju z początku potraktowano ich jak zwykłych włóczęgów. Dopiero kiedy mężczyzna pokazał wszystkim wiszący na szyi topaz, został rozpoznany jako jedyny syn pani Uny.

Oficjalna koronacja i towarzyszące jej uroczystości trwały niemal miesiąc. Potem zaś młody Osiemdziesiąty Drugi Władca Cytadeli Burz zajął się rządzeniem. Starał się podejmować jak najmniej decyzji, jednak te, które już podjął, były mądre, mimo iż z początku nie zawsze takie się wydawały. Dzielnie spisywał się w walce, choć lewą rękę miał niesprawną, pokrytą bliznami. Okazał się też przebiegłym strategiem. Poprowadził swój lud do zwycięstwa w bitwie z Północnymi Goblinami, gdy te zablokowały przełęcze; zawarł trwały pokój z orłami z Najwyższych Turni i pokój ów trwa zresztą do dziś.

Jego żona, pani Yvaine, była piękną kobietą z odległych krain (choć nikt dokładnie nie wiedział z których). Gdy wraz z mężem zjawili się w Cytadeli, wybrała dla siebie pokoje na jednym z najwyższych szczytów, od dawna porzucone i nie używane, ich dach bowiem zapadł się w deszczu odłamków przed tysiącem lat. Nikt inny nie chciał z nich korzystać, gdyż nad głową miałby otwarte niebo; gwiazdy i księżyc świeciły na nim przez rozrzedzone górskie powietrze tak jasno, iż wydawało się, że wystarczy sięgnąć, by chwycić je w dłoń.

Tristran i Yvaine byli razem szczęśliwi — nie na wieki, bo złodziej czas zgarnia w końcu wszystko do swego zakurzonego wora, jednak żyli szczęśliwie bardzo, bardzo długo. A potem nocą zjawiła się śmierć i wyszeptała swój sekret do ucha Osiemdziesiątego Drugiego Władcy Cytadeli Burz, on zaś skinął siwą głową i nie odezwał się więcej, a rankiem jego ludzie zanieśli szczątki do Sali Przodków, gdzie spoczywają po dziś dzień.

Po śmierci Tristrana wśród ludu rozeszły się pogłoski, iż był on członkiem Bractwa Wieży i odegrał kluczową rolę w osłabieniu Złowrogiego Dworu. Jednakże prawda o tych wydarzeniach, jak i o wielu innych, odeszła wraz z nim, i pogłoski nigdy nie znalazły potwierdzenia ni zaprzeczenia.

Yvaine została władczynią Cytadeli Burz i okazała się lepszą monarchinią, niż ktokolwiek oczekiwał, tak w czasie pokoju, jak i podczas wojny. W odróżnieniu od męża nie starzała się; jej oczy pozostały równie błękitne, włosy złocistobiałe, a temperament — o czym wielu wolnych mieszkańców Cytadeli miało okazję się przekonać — równie gorący jak w dniu, gdy Tristran spotkał ją na polanie obok sadzawki.

Wciąż lekko kuleje, choć nikt w Cytadeli nawet o tym nie wspomina, tak jak nikt nie waży się wspomnieć choćby słowem, że czasem w mroku władczyni lśni i migocze.

Mówią, że każdej nocy, gdy tylko pozwalają jej na to obowiązki, Yvaine, kulejąc, wdrapuje się samotnie na najwyższy szczyt pałacu. Stoi tam godzinami, nie zważając na zimne wiatry. Milczy, patrząc w mroczne niebo, i pełnymi smutku oczami ogląda powolny taniec niezliczonych gwiazd.

Загрузка...