Za nic

Kiedy zaproponowano mi tę robotę wydawało mi się, że wszystko mam już za sobą. Skończyłem sześćdziesiąt lat i nie miałem przed sobą dalszych perspektyw. Żona nie żyła, a dzieci, dawno samodzielne, nie paliły się do rodzinnych kontaktów. A pętla ograniczeń zaciskała się. Facet, niejaki Łubud, ryży, piegowaty drągal, który do mnie przyszedł, był doskonale zorientowany w kondycji finansowej Rafała Frączaka.

– Dziesięć tauzenów przed, dwadzieścia po sprawie – zaproponował. – To dla rencisty chyba niezła stawka za nic.

– A na czym to „nic” ma polegać?

– Na spędzeniu tygodnia w wytwornej rezydencji. Udając właściciela… Musi się pan tylko podstrzyc i zapuścić brodę. Tu Łubud wręczył mi zdjęcie obywatela niezwykle do mnie podobnego.

– Kto to jest?

– Polking. Słyszał pan chyba o Polkingu?

Któż nie słyszał o tym legendarnym przywódcy półświatka, który po powrocie zza oceanu wbił się klinem w mafijne struktury w naszym mieście, osiągając pozycję prawdziwego Ojca Chrzestnego.

– Na jakiś czas szef musi zniknąć, a dobrze by było, gdyby gliny sądziły, że nadal przebywa w rezydencji. Oczywiście drinki i dziewczyny będą gratis.

– Ale ja nie nadaję się na przestępcę.

– O żadnym przestępstwie nie ma mowy. Prosta sprawa. Czysty zarobek… A jak nie… – Pomacał się po kaburze.

Co było robić. Zgodziłem się. Dwa dni przeżyłem w atmosferze luksusu i wykwintnej erotyki. Podobało mi się. Jednak trzeciej nocy coś wybiło mnie ze snu. Dziewczyna, która zasnęła u mego boku, zniknęła. Nie było też pod drzwiami Ćwiary – mego ochroniarza. Pusty był też pokój Łubuda. Kiepsko to wyglądało.

Na szczęście w pokoju myśliwskim znalazłem sztucer i dubeltówkę. Nabite. Kiedy przyszli, byłem przygotowany. Przypomniały mi się moje młodzieńcze doświadczenia ze służby w oddziale specjalnym. Pierwszego załatwiłem sznurem od rolety, drugiemu wygarnąłem w twarz kaczym śrutem. Trzeci spadł z balkonu do pustego basenu i chyba coś sobie uszkodził, bo skowyczał cicho.

– Brawo – powiedział nagle Łubud, wychodząc ze schowka pod schodami. – Sprawdził się pan.

– Miałem być celem zabójców? – wycedziłem, biorąc go na muszkę. – Polking chciał upozorować swoją śmierć i wykorzystać w tym celu mego trupa. O nie!

– Polking nie żyje – zawołał pośpiesznie ryży – a ja jestem z Komendy Głównej. Mam ci pokazać legitymację?

– Więc co tu jest grane?

– Od paru lat pracowałem pod przykrywką dla tego drania, oczywiście nigdy nie podejrzewał, że jestem tajniakiem. Byłem z nim w Baden-Baden, kiedy trafił go zawał. Trudno o gorszy moment. Przewidywaliśmy, że po tej śmierci nastąpi dekompozycja mafii, wyłonią się nowi przywódcy. Jeden z moich szefów znał cię z wojska z czerwonych beretów. Wiedział, że dasz radę. Zaproponował mistyfikację…

– Miałem zginąć?

– Bynajmniej. Znaliśmy twoje możliwości. Chodziło o wyeliminowanie trójki najbliższych niebezpiecznych współpracowników Polkinga. Tych, którzy mogliby cię zdemaskować. Powiedziałem im, że to pomysł szefa. Napad, śmierć sobowtóra, po której on sam, czasowo przebywający w ukryciu, wypłynie ze zmienioną twarzą i tożsamością…

– Czyli odegrałem swoją rolę i dostanę resztę wynagrodzenia?

– Zaraz, zaraz. Twoja rola dopiero się zaczyna. Będziesz „naszym” Polkingiem. Zdominujesz krajowe przestępcze podziemie. Wyeliminujesz konkurencję z rynku. Wejdziesz do struktur światowych. Oczywiście pomożemy ci. Nie muszę dodawać, że co zarobisz, będzie twoje. Nam wystarczą informacje. Więc jak? Zresztą, biorąc pod uwagę te trzy trupy, nie masz specjalnego wyboru.

Skinąłem głową z udaną rezygnacją. Duszę przepełniała mi radość. Udało się.

Wysyłając Rafała Frączaka z moimi dokumentami do Baden-Baden, wiedziałem, że tak będzie. W jego lekach nasercowych znalazła się pewna kapsułka. Reszty mogłem się domyślać. Mój człowiek w Komendzie doskonale wiedział, jak na widok zgonu rzekomego Polkinga zachowa się komisarz Łubud. Że zgłosi się do mnie, udającego nieszkodliwego Frączaka. Cholera. Przy pomocy naszej dzielnej policji naprawdę mogę w krótkim czasie z Polkinga zostać „Eurokingiem”. A potem się zobaczy.

Загрузка...