Adventure Explorer

Za minutę dwunasta wszyscy na pokładzie Transpacyfika „ Adventure Explorer” gotowi byli na powitanie Nowego Roku i Nowego Tysiąclecia, pół setki kelnerów z butelkami szampana, uśmiechnięty kapitan na podium, dyżurujący nawigatorzy na mostku, orkiestra… Cały ogromny ekran telebimu wypełniała tarcza zegara, na którym sekundowa wskazówka nieubłaganie postępowała naprzód. Za panoramicznymi taflami szkła widać było mroczne morze i rozświetlone plaże atolu Kiribati, na których setki mieszkańców i turystów czekały na wielki moment nadejścia Nowego Tysiąclecia. Właśnie tu, w miejscu, gdzie przebiega niewidzialna granica zmiany daty.

Zabrzmiały uderzenia perkusji i talerzy. Tłum gości począł odliczać. Dziesięć, dziewięć, osiem…

Stuletnia pasażerka – Diana Leyton – jedyna, która urodziła się jeszcze w XIX wieku, przymknęła oczy: „Kto by pomyślał – zaczynam trzeci wiek?” W jednej chwili ujrzała tysiąc obrazów – dziecięce zabawy w Hyde Parku, ochotniczą służbę w szpitalu u schyłku Wielkiej Wojny, rozkoszne lata trzydzieste, kiedy tańczyła w rewii, naloty na Londyn. Kolejne małżeństwa, podróże, porody. Miała czwórkę dzieci, jedenastu wnuków, dwudziestkę prawnuków… Dziś była sama i gdyby nie pieniądze, służba, pielęgniarki i ten komputerowy rozrusznik… Ech!

– Trzy, dwa, jeden, zero… – Naraz zapadła ciemność, zgasł telebim, ucichła muzyka… Ludzie zaczęli bić brawo. Minęło jednak pół minuty i zaniepokojony szmer wypełnił mroczną restaurację. Kapitan Hart zmarszczył brwi. Płonące lody zaplanowano na później.

– Proszę zachować spokój – zawołał głośno. – Wszystko znajduje się pod kontrolą! – sam nie był o tym przekonany. Światła i owszem, miały przygasnąć, ale tylko na pięć sekund. I na pewno nie lampki na topie ani awaryjne podświetlacze schodów…

– Do cholery, dlaczego jeszcze nie włączyło się oświetlenie awaryjne?

Po omacku dotarł na mostek.

– Co tu się dzieje? – rzucił

– Nie mamy pojęcia – odparł Pierwszy, którego twarz w słabym płomyku zapalniczki przypominała oblicze Draculi. – Nagle wszystko zgasło. Matt sprawdza, dlaczego nie włączyło się zasilanie awaryjne. Zresztą, nie my jedni mamy kłopoty. Niech pan spojrzy – wskazał w kierunku atolu. Na wybrzeżu nie paliło się ani światełka. Zgasła nawet latarnia morska usytuowana na cyplu.

– Co podaje radio?

– Przecież nic nie działa.

– Mamy chyba odbiorniki na baterie w szalupach ratunkowych.

Około kwadransa zajęło im wstępne opanowywanie sytuacji. Trzeba było przełączyć sterowanie automatyczne na ręczne – udało się też uruchomić zasilenie awaryjne i w końcu w sterowni pojawiła się słaba poświata.

– Wygląda na to, że siadły wszystkie komputery – stwierdził Główny Mechanik Matt Stone. – Niepojęte! Przed wyjściem z portu w Honolulu wszystko było sprawdzone.

– Co z silnikami? Głównymi generatorami?

– To dłuższa robota.

– Nie możemy czekać, aż prąd zniesie nas na rafy…

– Rzućmy kotwice…

– Kabestany też są uruchamiane przez komputer. Ten statek to pieprzone arcydzieło elektroniki.

– A szalupy ratunkowe?

– Można spróbować ręcznie odblokować wyciągi. Jest taka opcja.

– Wezwijcie wszystkich członków załogi. Niech zajmą się kotwicami i szalupami… Żadnej paniki. A przy okazji, nie macie pojęcia, co stało się na lądzie?

– Nie działają radiostacje ani telefony komórkowe, umilkło radio…

– A gdzie indziej?

Drugi oficer wrócił ze starym tranzystorem. Na wszystkich zakresach rozbrzmiewały radosne dźwięki muzyki. I naraz, w pół taktu, zamilkło Radio Auckland w Nowej Zelandii, dwadzieścia pięć minut potem cisza spowiła wyspy Fidżi, wkrótce po nich Nową Kaledonię.

– Co się dzieje? – wołał kapitan, gdy nawet laptopy wyposażone w akumulatory nie dały się uruchomić.

– Wygląda, że nastąpił koniec świata elektroniki – powiedział Matt Stone. – Przed chwilą umilkł środkowo-pacyficzny satelita komunikacyjny.

– Czyżby to ta cholerna pluskwa milenijna? Wszyscy zdążyli o niej zapomnieć, a ona przyszła z rocznym opóźnieniem?

– To świństwo jest gorsze od pluskwy – niszczy pamięć operacyjną, panele sterowania. Wszystkie bez wyjątku komputery, nawet te w zegarkach, równo ze zmianą daty na pierwszego stycznia 2001 roku zmieniły się w kupę złomu.

– Czyżby totalny sabotaż hakerów?

– Jeśli tak, to wyjątkowo perfidny, jeśli bez ostrzeżenia sięgnął satelity i fabrycznie nowe notebooki. Nie potrafię powiedzieć, czy możliwe jest obciążanie winą jakiegokolwiek człowieka.

– A kogo… – kapitan mimowolnie uniósł głowę ku rozgwieżdżonemu niebu, na którym lśnił Krzyż Południa – nie myślisz chyba…?

– Może ktoś tam na górze doszedł do wniosku, że posunęliśmy się zbyt daleko w konsumpcji owoców z Drzewa Wiadomości.

– Jeśli w ciągu pięciu minut nie rzucimy kotwicy, wejdziemy na rafy! – zawołał Pierwszy Oficer, wracając na mostek. Jakby na poparcie słów dobiegł ich rozdzierający zgrzyt kadłuba.


Diana Leyton umierała. Krew nie pobudzana przez elektroniczny rozrusznik serca stężała w jej żyłach. Narastał chłód i ciemność… Podobna ciemność od wschodu nakrywała coraz większym cieniem ziemski glob. Ten jednak, nie wiedząc jeszcze o zagrożeniu, bawił się i przygotowywał do zabawy. Na Times Square, na Placu Czerwonym, na Placu Defilad. Wszędzie szykowano się świętować śmierć dwudziestego wieku. Wieku, który może kiedyś kronikarze skrobiący na glinianych tabliczkach nazwą Wiekiem Elektroniki.

Загрузка...