NIE WIERZYSZ W BOGA

Kiedy podążam ścieżką bogów po drewnie, moje oczy śledzą każdy skręt słojów, ale ciało pozostaje wyprostowane wzdłuż deski, Ci, którzy patrzą, widzą, że prosta jest droga bogów, gdy ja żyję w świecie, gdzie nie ma nic prostego.

Z „Boskich szeptów Han Qing-jao”


Novinha nie chciała go widzieć. Stara nauczycielka wydawała się szczerze zasmucona, kiedy mówiła o tym Enderowi.

— Nie była zagniewana — wyjaśniła. — Powiedziała mi, że… Ender skinął głową, pojmując, że nauczycielka rozdarta jest pomiędzy współczuciem a uczciwością.

— Możesz przekazać mi jej słowa — zapewnił. — Jest moją żoną, więc potrafię je znieść.

Nauczycielka westchnęła ciężko.

— Wiesz, że i ja jestem zamężna.

Oczywiście, że wiedział. Wszyscy członkowie zakonu Dzieci Umysłu Chrystusa — Os Filhos da Mente de Cristo — żyli w związkach małżeńskich. Tak nakazywała reguła.

— Jestem zamężna, więc doskonale wiem, że twoja żona jest jedyną osobą znającą właśnie te słowa, których znieść nie potrafisz.

— Wyrażę to inaczej — odparł łagodnie Ender. — Jest moją żoną, więc postanowiłem jej wysłuchać, niezależnie od tego, czy potrafię to znieść, czy nie.

— Powiedziała, że musi dokończyć pielenia, więc nie ma czasu na mniej ważne bitwy.

Tak, to cała Novinha. Może sama siebie przekonywać, że okryła się płaszczem Chrystusa, ale jeśli nawet, to Chrystusa, który oskarżył faryzeuszy, Chrystusa, który wypowiadał okrutne i pełne sarkazmu słowa do swych wrogów i przyjaciół. Nie tego łagodnego, pełnego nieskończonej cierpliwości.

Jednak Ender nie należał do tych, którzy odchodzą, ponieważ zraniono ich uczucia.

— Na co więc czekamy? — zapytał. — Gdzie mogę znaleźć motykę?

Nauczycielka przyglądała mu się przez chwilę z uśmiechem, po czym poprowadziła do ogrodów. Po chwili, w roboczych rękawicach, z motyką w dłoni, stanął na końcu zagonu, gdzie pracowała Novinha. Pochylona w blasku słońca, wpatrzona w ziemię przed sobą, podkopywała chwasty, wyrywała i odrzucała, by w ostrym upale wypaliły się na śmierć. Zbliżała się do niego.

Ender wstąpił na nie obrobioną grządkę, obok tej, którą kroczyła Novinha, i zaczął pielić, przesuwając się ku niej. Nie spotkają się, ale przejdą blisko siebie. Zauważy go — albo nie. Odezwie się do niego — albo nie. Wciąż go kocha i potrzebuje. Albo nie. To nieważne: pod koniec dnia okaże się, że pielił to samo pole co żona, że dzięki niemu jej praca była łatwiejsza. A zatem wciąż będzie jej mężem, choćby nie życzyła go sobie w tej roli.

Kiedy mijali się po raz pierwszy, nawet nie podniosła głowy. Nie musiała. Wiedziała nie patrząc, że ten, kto zaczął pracować obok, kiedy odmówiła spotkania swemu mężowi, musi być właśnie jej mężem. Wiedział, że jest tego świadoma, ale wiedział też, że jest zbyt dumna, by spojrzeć na niego i okazać, że chciałaby go zobaczyć. Będzie wpatrywać się w zielsko, dopóki nie oślepnie, gdyż Novinha nie należy do osób, które naginają się do cudzej woli. Z wyjątkiem woli Jezusa, naturalnie. Taką wiadomość mu przesłała i ta wiadomość go tu sprowadziła. Musiał z Novinhą porozmawiać. Krótka notka wyrażona językiem Kościoła: odchodziła od niego, by służyć Chrystusowi pośród Filhos. Czuła, że została powołana do tej pracy. Powinien uznać, że nic już nie jest jej winien i nie oczekiwać od niej więcej niż to, co chętnie da każdemu z bożych dzieci. To był okrutny list, mimo delikatnych sformułowań.

Ender też nie naginał się do cudzej woli. Nie posłuchał więc, ale przyszedł tutaj, zdecydowany uczynić coś przeciwnego niż to, o co prosiła. Zresztą dlaczego nie? Decyzje podejmowane przez Novinhę zwykle miały fatalne skutki. Ile razy usiłowała zrobić coś dla czyjegoś dobra, prowadziło to do zniszczenia. Choćby Libo, przyjaciel z dzieciństwa i potajemny kochanek, ojciec wszystkich jej dzieci zrodzonych w małżeństwie z człowiekiem gwałtownym, ale bezpłodnym, będącym aż do śmierci jej mężem. Bojąc się, że Libo zginie z rąk pequeninos, tak jak zginął jego ojciec, Novinha zamknęła przed nim dostęp do swych kluczowych odkryć na temat życia biologicznego na planecie Lusitania. Lękała się, że wiedza go zabije. Tymczasem do jego śmierci doprowadziła ignorancja: brak tych właśnie informacji, których nie chciała mu zdradzić. To, co bez jego wiedzy uczyniła dla jego dobra, w końcu go zabiło.

Mogłaby czegoś się nauczyć, pomyślał Ender. Ale wciąż postępuje tak samo. Podejmuje decyzje, które deformują życie innych, nawet się ich nie radząc. Nie dopuszcza myśli, że może wcale nie chcą, by ratowała ich przed tymi wydumanymi nieszczęściami, przed którymi usiłuje ich ratować.

Choć z drugiej strony, gdyby zwyczajnie wyszła za Liba i powiedziała mu wszystko, co wie, prawdopodobnie żyłby nadal. A Ender nie ożeniłby się z wdową i nie pomagał wychować jego dzieci. Raczej nie założyłby innej rodziny. Choć więc Novinha podejmowała zwykle fatalne decyzje, jednak najszczęśliwszy okres jego życia nastąpił w wyniku najbardziej tragicznej z jej pomyłek.

Przy drugim przejściu Ender zobaczył, że wciąż uparta, nie ma zamiaru do niego przemówić. Jak zwykle więc ustąpił pierwszy.

— Filhos nie żyją samotnie. Wiesz przecież, że to zakon małżeński. Beze mnie nie zostaniesz pełnoprawnym członkiem.

Znieruchomiała. Ostrze motyki spoczęło na wzruszonej glebie, uchwyt opierał się o palce.

— Mogę pielić chwasty bez ciebie — odpowiedziała w końcu. Serce zadrżało w nim z ulgi, że przebił barierę milczenia.

— Nie, nie możesz — oświadczył. — Ponieważ jestem tutaj.

— Są też ziemniaki — zauważyła. — Nie mogę cię powstrzymać od pomagania ziemniakom.

Mimo woli roześmiali się oboje. Stęknęła i wyprostowała grzbiet, wypuszczając uchwyt motyki. Oburącz ujęła dłoń Endera, budząc w nim dreszcze mimo dwóch warstw grubej tkaniny dzielącej ich palce.

— Jeśli dłoń moja, co tę świętość trzyma, bluźni dotknięciem… — zaczął Ender.

— Żadnego Shakespeare’a — przerwała. — Żadnych ust gotowych do pocałowań pobożnych.

— Tęsknię za tobą.

— Musisz się przyzwyczaić.

— Nie muszę. Jeśli ty wstąpiłaś do Filhos, to i ja mogę.

Zaśmiała się.

Enderowi nie spodobała się ta kpina.

— Skoro ksenobiolog może porzucić świat bezsensownych cierpień, dlaczego nie wolno staremu, emerytowanemu mówcy umarłych?

— Andrew… nie przyszłam tutaj dlatego, że zrezygnowałam z życia. Jestem tu, ponieważ naprawdę zwróciłam swe serce do Zbawiciela. Ty nie możesz tego uczynić. Nie tutaj jest twoje miejsce.

— Tutaj, jeśli ty tu jesteś. Zawarliśmy ślub. Święty, którego Kościół nie pozwoli nam rozwiązać. Czyżbyś zapomniała?

Westchnęła i spojrzała na niebo ponad murem klasztoru. Za tym murem, za łąkami, przez ogrodzenie, na wzgórze i w las… Tam chodził i tam zginął Libo, wielka miłość jej życia. Tam chodził i tam zginął jego ojciec Pipo, który i dla niej był jak ojciec. Do innego lasu odszedł i zginął jej syn Estevão. Patrząc na nią, Ender wiedział, że kiedy widzi świat za murem, widzi ich śmierć. Dwaj zginęli, zanim pojawił się na Lusitanii. Ale Estevão… Błagała Endera, żeby nie dopuścił do jego wyjazdu w to niebezpieczne miejsce, gdzie pequeninos mówili o wojnie, o zabijaniu ludzi. Wiedziała równie dobrze jak Ender, że zatrzymanie Estevão byłoby tym samym, co zabicie go, ponieważ nie dla bezpieczeństwa został księdzem, ale żeby ponieść słowo Chrystusa do ludu drzew. Radość, jaka nawiedzała chrześcijańskich męczenników, z pewnością stała się udziałem Estevão, kiedy umierał wolno w objęciach morderczego drzewa. Radość i pociecha, jaką Bóg im zsyłał w godzinie największej ofiary. Lecz tej radości Novinha nie odczuła. Bóg najwyraźniej nie rozciągnął przywilejów swego sługi na jego krewnych. I w swym bólu i wściekłości obwiniała Endera. Po co za niego wyszła, jeśli nie po to, by chronił ją od nieszczęść?

Nigdy nie próbował jej tłumaczyć rzeczy najbardziej oczywistej: że jeśli już ktoś był temu winien, to Bóg, nie on. W końcu to Bóg uczynił świętymi — no, prawie świętymi — jej rodziców, którzy umarli, poszukując leku na descoladę, gdy Novinha była jeszcze dzieckiem. Z pewnością to Bóg wysłał Estevão z misją do najbardziej niebezpiecznych pequeninos. A jednak w cierpieniu do Boga się zwróciła, porzucając Endera, który chciał dla niej tylko dobra.

Nie powiedział tego, gdyż wiedział, że nie zechce go wysłuchać. Rozumiała te sprawy inaczej. Bóg zabrał ojca i matkę, Pipa, Liba i w końcu Estevão, bo był sprawiedliwy i karał ją za grzechy. Natomiast Ender nie zdołał powstrzymać Estevão od samobójczej misji do pequeninos, ponieważ był ślepy, zarozumiały, uparty i złośliwy. I nie kochał jej dostatecznie.

A przecież ją kochał. Kochał całym sercem.

Całym?

Całym, o którym wiedział. A jednak, kiedy najgłębsze sekrety wyszły na jaw w tej pierwszej wyprawie na Zewnątrz, jego serce nie Novinhę przywołało. Najwyraźniej więc był ktoś, kto znaczył dla niego więcej.

Nic nie mógł poradzić na to, co dzieje się w jego podświadomości — nie bardziej niż Novinha. Panował tylko nad tym, co robił w rzeczywistości, a teraz robił wszystko, by pokazać, że choćby Novinha nie wiem jak się starała, on nie pozwoli się odepchnąć. Choćby wyobrażała sobie, że bardziej od niej kocha Jane i swoje zaangażowanie w wielkie sprawy ludzkości, nie jest to prawda. Novinha była dla niego ważniejsza niż wszystko inne. Dla niej zrezygnuje ze wszystkiego. Dla niej zniknie za murami klasztoru. Będzie pielił zagony nie zidentyfikowanych roślin pod palącymi promieniami słońca. Dla niej.

Ale nawet to nie wystarczy. Uparła się, żeby zrobił to wszystko nie dla niej, ale dla Chrystusa. To już pech. Nie z Chrystusem brał ślub, i ona też nie. A przecież Bóg z pewnością jest zadowolony, gdy mąż i żona wszystko sobie oddają. Z pewnością tego właśnie Bóg oczekuje od ludzkich istot.

— Wiesz, że nie mam do ciebie żalu o śmierć Quima? — spytała, używając dawnego, rodzinnego przezwiska Estevão.

— Nie wiedziałem — odparł. — Ale cieszę się, że mi to mówisz.

— Z początku gniewałam się, choć wiedziałam, że to nierozsądne. Wyruszył, ponieważ chciał tego i był już zbyt dorosły, żeby rodzice mogli go powstrzymać. Jeśli ja nie mogłam, to jak ty byś zdołał?

— Nawet nie próbowałem — wyznał Ender. — Chciałem, żeby wyruszył. To było spełnienie marzeń jego życia.

— O tym też już wiem. To słuszne. Słuszne, że wyruszył i słuszne nawet, że zginął, ponieważ jego śmierć miała znaczenie. Prawda?

— Ocaliła Lusitanię przed holocaustem.

— I wielu doprowadziła do Chrystusa. — Zaśmiała się jak dawniej, głęboko, ironicznie. Nauczył się cenić ten śmiech, choćby dlatego że był tak rzadki. — Drzewa dla Jezusa — powiedziała. — Kto by pomyślał.

— Już teraz nazywają go świętym Stefanem od Drzew.

— To przedwczesne. Proces wymaga czasu. Najpierw musi zostać beatyfikowany. Cuda uzdrowienia muszą się zdarzyć przy jego grobie. Wierz mi, znam tę procedurę.

— W dzisiejszych czasach męczennicy nie zdarzają się często — przypomniał jej Ender.

— Będzie beatyfikowany. Będzie kanonizowany. Ludzie będą się modlić, żeby wstawił się za nimi u Chrystusa. I uda się, bo jeśli ktokolwiek zasłużyłby Chrystus go wysłuchał, to z pewnością twój syn Estevão.

Łzy pociekły jej po policzkach, choć znowu się roześmiała.

— Moi rodzice byli męczennikami i będą świętymi. Mój syn także. Pobożność przeskoczyła jedno pokolenie.

— A tak. Twoje pokolenie oddawało się egoistycznemu hedonizmowi.

Odwróciła się wreszcie i spojrzała na niego: ubrudzone ziemią, mokre od łez policzki, uśmiechnięta twarz, błyszczące oczy patrzące wprost w jego serce. Kobieta, którą kochał.

— Nie żałuję mojego cudzołóstwa — oświadczyła. — Jak Chrystus może mi wybaczyć, skoro nawet nie czuję skruchy? Gdybym nie sypiała z Libem, moje dzieci by nie istniały. Chyba Bóg nie potępi mnie za to?

— Jezus powiedział chyba: Ja, Pan wasz, wybaczę, komu wybaczę. Ale od was wymagam, byście wybaczyli wszystkim ludziom.

— Mniej więcej. Nie jestem biblistką. — Wyciągnęła rękę i musnęła palcem jego policzek. — Jesteś taki silny, Enderze.

Ale wyglądasz na zmęczonego. Jak możesz być zmęczony? Wszechświat ludzkich istot wciąż uzależniony jest od ciebie. A jeśli nawet nie jesteś własnością całej ludzkości, to z pewnością tej planety. Masz ocalić ten świat. Ale jesteś zmęczony.

— Gdzieś w głębi duszy na pewno jestem — przyznał. — A ty odebrałaś mi chęć życia.

— To dziwne. — Westchnęła. — Sądziłam, że odebrałam ci raczej jakiś nowotwór.

— Nie najlepiej potrafisz określić, Novinho, czego inni chcą i potrzebują od ciebie. Na ogół masz skłonność do działań, które najbardziej ranią i ich, i ciebie.

— Dlatego trafiłam tutaj, Enderze. Mam już dość podejmowania decyzji. Ufałam własnym sądom. Potem ufałam tobie. Darzyłam zaufaniem Liba, Pipa, ojca i matkę, Quima… A każdy z nich zawiódł mnie albo odszedł, albo… Nie, wiem, że ty nie odszedłeś i że to nie ty… Wysłuchaj mnie, Andrew, proszę. Problem nie w ludziach, którym ufałam, ale w tym, że żaden człowiek nie mógł dać mi tego, czego pragnęłam. A pragnęłam wybawienia. Rozumiesz? Potrzebowałam i nadal potrzebuję odpuszczenia win. I nie w twojej mocy jest, by mi je ofiarować. Wyciągasz do mnie ręce, które dają mi więcej, niż sam posiadasz, ale wciąż nie masz tego, czego mi trzeba. Tylko Zbawiciel, tylko Namaszczony, tylko On… Rozumiesz? Moje życie okaże się warte trudu, jeśli ofiaruję je dla Niego. I dlatego tu jestem.

— I pielisz.

— Myślę, że oddzielam dobre ziarno od plew — rzekła. — Ludzie dostaną więcej i lepszych ziemniaków, ponieważ usuwam chwasty. Teraz nie muszę być ważna ani nawet dostrzegana, żeby być zadowolona ze swego życia. Ale ty przychodzisz i przypominasz mi, że nawet znajdując szczęście, ranie kogoś.

— Wcale nie ranisz — zapewnił Ender. — Ponieważ przychodzę tu z tobą. Idę z tobą do Filhos. To małżeński zakon, a my jesteśmy małżeństwem. Beze mnie nie możesz do nich wstąpić, a potrzebujesz tego. Ze mną możesz. Czy możliwe jest prostsze rozwiązanie?

— Prostsze? — Pokręciła głową. — Zacznijmy od tego, że nie wierzysz w Boga. Co na to powiesz?

— Na pewno wierzę także w Boga — zapewnił z irytacją Ender.

— Tak, skłonny jesteś przyznać, że Bóg istnieje. Ale nie w tym rzecz. Widzisz, kiedy matka mówi synowi „wierzę w ciebie”, nie stwierdza, że on istnieje… co warta jest taka wiara… Mówi, że wierzy w jego przyszłość, ufa, że uczyni wszelkie dobro, jakie jest mu przeznaczone. Składa w jego ręce przyszłość. Tak w niego wierzy. A ty nie wierzysz w Chrystusa w ten sposób, Andrew. Wciąż wierzysz w siebie. W innych ludzi. Wysłałeś te młode surogaty, te dzieci, które przywołałeś podczas swojej podróży do piekła… Może i jesteś teraz przy mnie, w tych murach, ale twoje serce wraz z nimi bada planety i próbuje zatrzymać flotę. Niczego nie zostawiasz Bogu. Nie wierzysz w Niego.

— Przepraszam cię, ale gdyby Bóg sam chciał wszystko załatwić, to po co w ogóle nas stwarzał?

— A tak, przypominam sobie. Jedno z twoich rodziców było heretykiem i z pewnością stąd biorą się te twoje dziwaczne idee.

Dawniej często tak żartowali, ale teraz żadne się nie uśmiechnęło.

— Wierzę w ciebie — oznajmił Ender.

— Ale radzisz się Jane.

Wyjął z kieszeni i pokazał jej klejnot z kilkoma bardzo cienkimi przewodami. Jak błyszczący delikatny organizm wyrwany spośród wodorostów płytkiego morza. Przez chwilę patrzyła nie rozumiejąc, aż nagle uświadomiła sobie, co to jest. Spojrzała na ucho męża, gdzie przez wszystkie lata znajomości tkwił klejnot łączący go z Jane, ożywionym programem komputerowym, jego najstarszą, najdroższą, najwierniejszą przyjaciółką.

— Andrew, nie… Chyba nie dla mnie…

— Nie mógłbym uczciwie stwierdzić, że zamknąłem się w tych murach, gdyby Jane wciąż szeptała mi do ucha. Rozmawiałem z nią. Wytłumaczyłem. Ona rozumie. Wciąż jesteśmy przyjaciółmi. Ale już nie towarzyszami.

— Och, Andrew… — Novinha szlochała teraz otwarcie. Objęła go i przytuliła. — Gdybyś to zrobił przed laty, choćby przed kilkoma miesiącami…

— Może i nie wierzę w Chrystusa tak samo jak ty — rzekł Ender. — Ale czy nie wystarczy, że wierzę w ciebie, a ty wierzysz w Niego?

— Nie tutaj jest twoje miejsce, Andrew.

— Bardziej tutaj niż gdziekolwiek indziej, jeśli ty tu jesteś. Nie tyle świat mnie zmęczył, ile decydowanie. Mam dość prób rozwiązywania spraw.

— My tutaj też próbujemy rozwiązywać sprawy — oświadczyła, odsuwając się od niego.

— Ale tutaj możemy stać się nie umysłem, lecz dziećmi umysłu. Dłońmi i stopami, wargami i językiem. Możemy wykonywać, nie decydować.

Pochylił się, przyklęknął, potem usiadł na ziemi. Młode rośliny łaskotały mu skórę. Otarł czoło brudną dłonią, wiedząc, że rozmazuje pył w błoto.

— Prawie w to wierzę, Andrew. Potrafisz przekonywać — powiedziała Novinha. — I co, postanowiłeś przestać być bohaterem własnej sagi? Czy może to tylko manewr? Zostać sługą wszystkich, żeby być największym spośród nas?

— Wiesz, że nigdy nie szukałem wielkości. I jej nie znalazłem.

— Andrew, opowiadasz tak wspaniale, że sam wierzysz w swoje bajki.

Ender podniósł głowę.

— Proszę cię, Novinho, pozwól mi zamieszkać tu z tobą. Jesteś moją żoną. Bez ciebie moje życie traci sens.

— Żyjemy tutaj jak mężowie i żony, ale nie… wiesz, że nie…

— Wiem, że Filhos wyrzekają się stosunków seksualnych — potwierdził Ender. — Jestem twoim mężem. Skoro nie uprawiam seksu z nikim, równie dobrze mogę tego nie robić właśnie z tobą.

Uśmiechnął się krzywo.

Odpowiedziała mu uśmiechem smutnym i pełnym litości.

— Novinho — rzekł — nie interesuje mnie już własne życie. Czy to rozumiesz? Zależy mi jedynie na tobie. Jeśli ciebie utracę, co jeszcze będzie mnie tu trzymać?

Sam nie był pewien, co właściwie chciał przez to powiedzieć. Słowa nieproszone spłynęły mu z warg. Wypowiadając je wiedział jednak, że nie wyrażają żalu nad sobą, są raczej szczerym wyznaniem prawdy. Co nie znaczy, że myślał o samobójstwie, dobrowolnym wygnaniu czy innym teatralnym geście. Czuł raczej, że się rozwiewa. Traci oparcie. Lusitania wydawała się coraz mniej rzeczywista. Wciąż była tu Valentine, najdroższa siostra i przyjaciółka, ale dla niego nie była realna, ponieważ go nie potrzebowała. Plikt, nie proszona wyznawczyni, może i potrzebowała Endera, ale nie rzeczywistego, bardziej jego idei. Kto jeszcze pozostał? Dzieci Novinhy i Liba, które wychowywał jak własne, które kochał jak własne… Teraz nadal je kochał, nie mniej niż dawniej, ale dorosły już i nie był im więcej potrzebny. Jane, którą kiedyś niemal zniszczyła godzina jego nieuwagi, także go już nie potrzebowała. Była gdzie indziej: w klejnocie w uchu Mira, w innym klejnocie u Petera…

Peter. Młoda Valentine. Skąd przybyli? Ukradli jego duszę i odlatując, zabrali ją ze sobą. To oni dokonywali czynów, których kiedyś sam by dokonywał. A on tymczasem czekał tu, na Lusitanii, i… rozwiewał się. O to mu chodziło. Jeśli utraci Novinhę, co jeszcze będzie go trzymać w ciele, które przez całe tysiąclecia ciągnął ze sobą po wszechświecie?

— Nie do mnie należy decyzja — rzekła Novinha.

— Do ciebie — zapewnił Ender. — Czy chcesz mieć mnie przy sobie tutaj, jako jednego z Filhos da Mente de Cristo? Jeśli tak, myślę, że pokonam inne przeszkody. Zaśmiała się drwiąco.

— Przeszkody? Tacy ludzie jak ty nie miewają przeszkód. Tylko kolejne stopnie.

— Ludzie jak ja?

— Tak. Ludzie jak ty. Co prawda nigdy nie spotkałam innego. Bardzo kochałam Liba, ale nigdy nie przeżył jednego dnia tak, jak ty przeżywasz każdą minutę. Jako dorosła kobieta odkryłam, że pokochałam po raz pierwszy, kiedy pokochałam ciebie. Tęskniłam za tobą bardziej niż za własnymi dziećmi, bardziej niż za rodzicami, bardziej nawet niż za ukochanymi, którzy odeszli. Nie potrafię śnić o nikim oprócz ciebie. Ale to nie znaczy, że gdzie indziej nie ma kogoś takiego jak ty. Wszechświat jest wielki. Nie możesz być tak całkiem wyjątkowy.

Wyciągnął rękę ponad zagonem i oparł jej dłoń na udzie.

— A więc nadal mnie kochasz? — zapytał.

— I po to przyszedłeś? Żeby się przekonać, czy wciąż cię kocham?

Kiwnął głową.

— Częściowo.

— Tak — odparła.

— Więc mogę zostać?

Zalała się łzami. Szlochała głośno. Osunęła się na ziemię. Sięgnął przez rośliny i objął ją, nie dbając o zgniecione między nimi liście. Po chwili jej płacz ucichł, zwróciła się do niego i uścisnęła równie mocno.

— Och, Andrew — szepnęła. Głos jej drżał i łamał się od długiego szlochu. — Czy Bóg kocha mnie tak, że da mi ciebie znowu, teraz, kiedy tak bardzo jesteś mi potrzebny?

— Aż do śmierci…

— Znam te słowa. Ale modlę się, żeby tym razem Bóg pozwolił mi umrzeć pierwszej.

Загрузка...