SKĄD WIEMY ŻE NIE TRZĘSĄ SIĘ ZE STRACHU?

O bogowie! Jesteście niesprawiedliwi!

Moja matka i ojciec zasługiwali na lepsze dziecko niż ja!

Z „Boskich szeptów Han Qing-jao”


— Mieliście system DM w rękach i oddaliście go? — spytała z niedowierzaniem Quara.

Wszyscy, nie wyłączając Mira, uznali, że nie ufa żołnierzom, boi się, że użyją go po raz drugi.

— Zdemontowali go na moich oczach — uspokoił ją Peter.

— A można go zmontować z powrotem? Wang-mu spróbowała wytłumaczyć.

— Admirał Lands nie może już iść tą drogą. Nie zostawilibyśmy tej sprawy nie dokończonej. Lusitania jest bezpieczna.

— Ona nie mówi o Lusitanii — wyjaśniła chłodno Ela. — Mówi o tym, co mamy tutaj. O planecie descolady.

— Czy tylko ja o tym pomyślałam? — zdziwiła się Quara. — Powiedzcie prawdę… To przecież zakończyłoby wszystkie nasze zmartwienia o kolejne sondy, o nowe epidemie jeszcze gorszych wersji descolady…

— Myślisz o zniszczeniu świata zamieszkanego przez inteligentną rasę? — upewniła się Wang-mu.

— Nie w tej chwili. — Ton Quary sugerował, że Wang-mu jest najgłupszą osobą, jaką w życiu spotkała. — Jeśli stwierdzimy, że są… no wiecie… Jak to Valentine je określa… Varelse. Niezdolni do porozumienia. Niezdolni do współistnienia.

— Więc uważasz, że… — zaczęła Wang-mu.

— Powiedziałam, co powiedziałam — przerwała jej Quara. Wang-mu mówiła dalej:

— Uważasz, że admirał Lands miał w zasadzie rację, po prostu w tej szczególnej sprawie nie znał wszystkich faktów. Gdyby descolada na Lusitanii wciąż stanowiła groźbę, jego obowiązkiem byłoby zniszczenie planety.

— Czym jest życie mieszkańców jednej planety wobec życia wszystkich świadomych istot?

— Czy to ta sama Quara Ribeira — zdziwił się Miro — która nie pozwalała nam usunąć wirusa descolady, ponieważ mógł być inteligentny?

— Od tego czasu sporo myślałam. Byłam wtedy dziecinna i sentymentalna. Życie jest cenne. Życie świadome jest jeszcze cenniejsze. Ale kiedy jedna świadoma rasa zagraża przetrwaniu innej, wtedy zagrożony gatunek ma prawo się bronić. Czy nie tak zrobił Ender? I to niejeden raz?

Quara przyjrzała się im tryumfująco.

Peter kiwnął głową.

— Tak — przyznał. — To właśnie zrobił Ender.

— W grze — przypomniała Wang-mu.

— W starciu z dwoma chłopcami, którzy zagrażali jego życiu. Dopilnował, żeby nigdy więcej mu nie grozili. Tak toczy się wojny, choćbyście naiwnie uważali inaczej. Nie uderzasz z minimalną siłą, uderzasz z największą możliwą siłą przy rozsądnych kosztach. Nie po to, żeby obić przeciwnika ani nawet go pokrwawić, trzeba zniszczyć jego zdolność do kontrataku. Taką strategię wykorzystujemy w walce z chorobami. Nie szukasz leku, który zabije dziewięćdziesiąt dziewięć procent bakterii czy wirusów. Wtedy jedynym skutkiem będzie stworzenie nowego szczepu, odpornego na leki. Musisz zabić sto procent.

Wang-mu gorączkowo szukała kontrargumentu.

— Czy choroby to właściwa analogia?

— A jaką proponujesz? — spytał Peter. — Zapasy? Walczysz, aż zmęczysz przeciwnika, żeby nie mógł już się bronić? Świetnie… Pod warunkiem że on przestrzega tych samych reguł. Ale kiedy stajesz gotowa do zapasów, a on wyciąga pistolet albo nóż? Co wtedy? Albo mecz tenisowy. Liczysz punkty, dopóki przeciwnik nie zdetonuje ci bomby pod nogami? Nie ma żadnych reguł. To wojna.

— Na pewno wojna? — spytała Wang-mu.

— Co powiedziała Quara? Jeśli się przekonamy, że nie można z nimi rokować, tak. Wojna. To, co zrobili Lusitanii, co zrobili bezbronnym pequeninos, było morderczą, bezduszną wojną totalną. Nie dbali o prawa drugiej strony. Są naszymi wrogami, chyba że zdołamy ich zmusić do zrozumienia konsekwencji swych czynów. Czy o to ci chodziło, Quaro?

— Właśnie o to.

Wang-mu wiedziała, że w tym rozumowaniu tkwi błąd, ale nie potrafiła go wskazać.

— Peter, jeśli naprawdę tak uważasz, to dlaczego oddałeś system DM?

— Ponieważ możemy się mylić i niebezpieczeństwo jeszcze nam nie zagraża.

Quara prychnęła pogardliwie.

— Nie było cię tutaj, Peter. Nie widziałeś, co nam wysłali: specjalnie zaprojektowanego i wyprodukowanego wirusa, który miał sprawić, że będziemy siedzieć bez ruchu jak idioci, kiedy oni po nas przylecą.

— A jak go wysłali? W ozdobnej kopercie? A może przysłali zakażonego szczeniaczka, bo wiedzieli, że nie potrafimy się powstrzymać, żeby go nie wziąć na ręce?

— Nadali kod — wyjaśniła Quara. — Ale spodziewali się, że zinterpretujemy go, tworząc tę molekułę. Wtedy miałaby takie działanie.

— Nie — zaprzeczył Peter. — Zgadliście, że tak funkcjonuje ich język, a potem zaczęliście działać, jakby wasze domysły były prawdą.

— A skąd wiesz, że nie są?

— Nie mam pojęcia. O to mi właśnie chodzi. Po prostu nie wiemy. Nie możemy wiedzieć. Kiedy zobaczymy, że wysyłają sondy albo próbują zestrzelić nasz statek, wtedy możemy zacząć działać. Na przykład wysłać statki za próbnikami i starannie zbadać wirusy, które przenoszą. Albo, gdyby zaatakowali statek, możemy zrobić unik i przeanalizować ich broń i taktykę.

— Teraz łatwo ci mówić. Teraz, kiedy Jane jest bezpieczna, a matczyne drzewa ocalały, więc może kierować lotami. Teraz możemy przechwycić sondy i odskoczyć z drogi pociskom czy czemu tam jeszcze. Ale wcześniej, kiedy tkwiliśmy tu bezbronni? Kiedy wiedzieliśmy, że zostało nam ledwie parę tygodni życia?

— Wtedy i tak nie mieliście systemu DM, więc nie mogliście rozsadzić ich planety. Pocisk wpadł nam w ręce, dopiero gdy Jane odzyskała zdolność kierowania lotami. A wtedy zniszczenie planety descolady przestało być koniecznością, dopóki zagrożenie nie będzie zbyt wielkie, by walczyć z nim w inny sposób.

Quara zaśmiała się głośno.

— Co się dzieje? Myślałam, że Peter jest gorszą stroną osobowości Endera. A okazuje się, że to sama słodycz i dobroć. Peter odpowiedział uśmiechem.

— Są sytuacje, kiedy bronisz siebie albo kogoś innego przed nieubłaganym złem. I są sytuacje, kiedy jedyną obroną, mającą szansę powodzenia, jest użycie brutalnej, niszczącej siły. W takich chwilach dobrzy ludzie podejmują brutalne działania.

— Czyżbyśmy próbowali się usprawiedliwiać? — zadrwiła Quara. — Jesteś następcą Endera. Wygodnie ci wierzyć, że ci chłopcy, których zabił Ender, byli wyjątkami od ogólnej zasady uprzejmości.

— Usprawiedliwiam Endera ze względu na jego ignorancję i bezradność. My nie jesteśmy bezradni. Gwiezdny Kongres i Flota Lusitańska nie były bezradne. I postanowiły działać, zanim uzupełniły swoją wiedzę.

— Ender zdecydował się użyć systemu DM, mimo że nie dysponował wiedzą.

— Nie, Quaro. Systemu użyli dorośli, którzy wydawali rozkazy. Mogli unieważnić jego decyzję. Mieli na to dość czasu. Ender wierzył, że to tylko gra. Wierzył, że używając systemu DM podczas symulacji, wykaże, że jest niegodny zaufania, nieposłuszny, a nawet zbyt brutalny, żeby powierzyć mu dowództwo. Próbował się wyrwać ze Szkoły Dowodzenia. To wszystko. Robił to, co konieczne, żeby przestali go dręczyć. To dorośli postanowili wykorzystać swoją najpotężniejszą broń: Endera Wiggina. Żadnych prób negocjacji z robalami, żadnej komunikacji. Nawet pod koniec, kiedy już wiedzieli, że Ender zamierza zniszczyć ich rodzinną planetę. Postanowili atakować mimo wszystko. Jak admirał Lands. Jak ty, Quaro.

— Powiedziałam, że zaczekamy, co odkryjemy!

— Świetnie. W takim razie jesteśmy zgodni.

— Ale powinniśmy mieć pocisk tutaj!

— Ten pocisk w ogóle nie powinien istnieć. Nigdy nie był niezbędny. Nigdy nie był odpowiedni. Ponieważ koszty są zbyt wysokie.

— Koszty? — zaśmiała się Quara. — System DM jest tańszy niż dawna broń nuklearna.

— Trzy tysiące lat trwało, zanim odpokutowaliśmy za zniszczenie planety królowych kopców. Taki jest koszt. Jeśli użyjemy tej broni, staniemy się mordercami innych ras. Admirał Lands był taki jak ci, którzy wykorzystali Endera Wiggina. Podjęli decyzję: to jest zagrożenie. To jest zło. To musi zostać zniszczone. Myśleli, że postępują słusznie. Że ratują ludzką rasę. Ale to nieprawda. W grę wchodziły również inne motywy, jednak wraz z decyzją o użyciu systemu DM podjęli drugą: żeby nie komunikować się z przeciwnikiem. Czy próbowali zademonstrować działanie broni na pobliskim księżycu? Lands próbował sprawdzić, czy sytuacja na Lusitanii nie uległa zmianie? A ty, Quaro… Jakich dokładnie metod chcesz użyć w celu określenia, czy descoladores są tak źli, że nie mają prawa do życia? W którym momencie będziesz pewna, że są dla innych świadomych gatunków zagrożeniem, którego nie można tolerować?

— Odwróć pytanie, Peter. W którym momencie będziesz wiedział, że nie są?

— Mamy lepszą broń niż system DM. Ela zaprojektowała kiedyś molekułę blokującą szkodliwe działanie descolady, ale nie usuwającą jej pozytywnego wpływu na florę i faunę Lusitanii, którym umożliwiała przejście kolejnych transformacji. Kto może stwierdzić, że nie da się zrobić tego samego dla każdego wirusa, jaki nam wyślą? Tak długo, aż zrezygnują? Kto może stwierdzić, że nie próbują rozpaczliwie nawiązać z nami kontaktu? Skąd wiesz, czy ta molekuła, którą nam przesłali, nie była próbą zadowolenia nas w jedyny znany im sposób: przez wysłanie czegoś, co usunie nasz gniew? Skąd wiemy, że nie trzęsą się ze strachu na swojej planecie, ponieważ mamy statek, który potrafi znikać i pojawiać się w innym miejscu? Czy próbujemy z nimi rozmawiać?

Peter rozejrzał się wokół.

— Czy nie rozumiecie? Znamy tylko jedną rasę, która z pełną wiedzą, świadomością i premedytacją próbowała zniszczyć inny inteligentny gatunek bez żadnej próby kontaktu. To my. Za pierwszym razem się nie udało, ponieważ ofiary zdążyły ukryć jedną ciężarną samicę. Za drugim powody były poważniejsze: niektórzy przedstawiciele ludzkości postanowili do tego nie dopuścić. Nie niektórzy, wielu. Kongres. Wielka korporacja. Filozof z Boskiego Wiatru. Samoański prorok i jego współwyznawcy na Pacifice. Wang-mu i ja. Jane. Nawet oficerowie admirała Landsa, kiedy w końcu zrozumieli, jaka jest sytuacja. Rozumiecie? Stajemy się lepsi. Jednak nic nie zmieni faktu, że ludzie są inteligentną rasą, która świadomie rezygnuje z kontaktu z innymi, a zamiast tego próbuje je zniszczyć. Descoladores może są varelse, a może nie. Ale o wiele bardziej przeraża mnie myśl, że my jesteśmy varelse. To jest cena za użycie systemu DM, kiedy nie jest konieczny. I nigdy nie będzie konieczny, wobec innych narzędzi, jakie mamy do dyspozycji. Jeśli zdecydujemy się go użyć, to nie jesteśmy ramenami. Nie można nam ufać. Jesteśmy gatunkiem, który zasłużył na śmierć, by zapewnić bezpieczeństwo innym świadomym istotom.

Quara pokręciła głową, ale ton wyższości zniknął z jej głosu.

— Wydaje mi się, że ktoś tu próbuje uzyskać wybaczenie własnych zbrodni.

— To był Ender — stwierdził Peter. — Przez całe życie próbował zmienić w ramenów siebie i wszystkich innych. Rozglądam się teraz, myślę o tym, co widziałem, o ludziach, jakich poznałem przez ostatnie miesiące, i sądzę, że nasza rasa nie wypada fatalnie. Idziemy we właściwym kierunku. Od czasu do czasu zdarza się krok wstecz, jakaś wojownicza przemowa. Ale ogólnie zbliżamy się do tego, żeby być godnymi związku z królowymi kopców i pequeninos. A jeśli descoladores dzieli od stanu ramenów dystans większy niż nas, to jeszcze nie znaczy, że mamy prawo ich zniszczyć. To znaczy, że tym bardziej powinniśmy okazywać im cierpliwość, pomagać w drodze. Ile lat trwało, zanim przestaliśmy oznaczać pola bitewne stosami ludzkich czaszek? Tysiące. A przez cały czas mieliśmy nauczycieli, którzy próbowali nas zmienić, wskazywali kierunek. Uczyliśmy się powoli. Spróbujmy ich nauczyć… jeśli już teraz nie wiedzą więcej od nas.

— Poznanie ich języka może potrwać lata — zauważyła Ela.

— Transport jest teraz tani — odparł Peter. — Nie chciałem cię urazić, Jane. Możemy przez lata wymieniać kolejne zespoły. To nie problem. Możemy przysłać całą flotę. Z pequeninos i robotnicami obok ludzkich badaczy. Przez wieki. Przez tysiąclecia. Nie ma pośpiechu.

— Uważam, że to niebezpieczne — nie ustępowała Quara.

— A ja uważam, że przejawiasz to samo instynktowne pragnienie, które cechuje nas wszystkich. Wiesz, że umrzesz, i chciałabyś przedtem poznać rozwiązania wszystkich problemów.

— Jeszcze nie jestem stara!

— On ma rację, Quaro — wtrącił Miro. — Odkąd umarł Marcão, czujesz śmierć nad sobą. Zastanówcie się wszyscy. Ludzie są krótko żyjącym gatunkiem. Królowe kopców wierzą, że żyją wiecznie. Pequeninos mają nadzieję na wiele stuleci trzeciego życia. To my się ciągle spieszymy. Próbujemy decydować, nie mając pełnej informacji, ponieważ usiłujemy działać natychmiast, póki mamy jeszcze czas.

— Więc to tak? — spytała Quara. — Tak chcecie postąpić? Niech ta groźba dla wszelkiego życia siedzi tam i knuje, a my będziemy tylko patrzeć z nieba?

— Nie my — rzekł Peter.

— Nie, to prawda. Nie należysz do tego zespołu.

— Owszem, należę. Ale ty nie. Wracasz na Lusitanię, a Jane już nigdy cię tu nie sprowadzi. Dopóki przez lata nie udowodnisz, że opanowałaś już swoje demony.

— Ty draniu! — krzyknęła.

— Wszyscy tu wiedzą, że mam rację — oświadczył. — Jesteś jak Lands. Przejawiasz nadmierną gotowość do podejmowania zabójczo dalekosiężnych decyzji, a potem nie pozwalasz, by jakiekolwiek argumenty zmieniły twoją opinię. Jest mnóstwo ludzi podobnych do ciebie, Quaro. Nie możemy ich dopuścić w pobliże tej planety, dopóki nie dowiemy się czegoś więcej.

Może nadejdzie dzień, kiedy wszystkie świadome rasy uznają, że descoladores istotnie są varelse i muszą zostać zniszczeni. Ale wątpię, czy ktokolwiek z nas, z wyjątkiem Jane, będzie wtedy wśród żywych.

— A co? Myślisz, że będę żyć wiecznie? — spytała Jane.

— Lepiej niech tak będzie. Chyba że z Miro wymyślicie, jak mieć dzieci, które potrafią przenosić statki. — Peter urwał na chwilę. — Czy możesz zabrać nas teraz do domu?

— Zanim skończę to zdanie.

Otworzyli właz. Wyszli ze statku. Stanęli na powierzchni planety, która jednak nie została zniszczona. Wszyscy z wyjątkiem Quary.

— Quara z nami nie idzie? — zapytała Wang-mu.

— Może chce trochę zostać sama — odparł Peter.

— Zaraz was dogonię.

— Myślisz, że sobie z nią poradzisz?

— Mogę spróbować. Pocałował ją.

— Byłem zbyt surowy. Powiedz jej, że przepraszam.

— Może później sam jej to powiesz — odrzekła.

Wróciła na statek. Quara wciąż siedziała przed terminalem. W powietrzu migotały ostatnie dane, które przeglądała w chwili, kiedy zjawili się Peter i Wang-mu.

— Quaro… — zaczęła Wang-mu.

— Wyjdź. — Chrapliwy głos był wyraźnym dowodem, że płakała.

— Wszystko, co mówił Peter, to prawda.

— Po to wróciłaś? Żeby sypać sól w rany?

— Z wyjątkiem tego, że przecenił skromne postępy ludzkości. Quara pociągnęła nosem. To było niemal potwierdzenie.

— Bo mam wrażenie, że wszyscy tutaj z góry uznali ciebie za varelse. Skazali na wygnanie, bez żadnej szansy ułaskawienia. Nie próbując cię zrozumieć.

— Ależ rozumieją — zapewniła Quara. — Mała dziewczynka, załamana utratą brutalnego ojca, którego jednak kochała. Wciąż szuka jego następcy. Wciąż reaguje na każdego bezmyślną złością, jaką widziała u ojca. Myślisz, że nie wiem, co sobie myślą?

— Napiętnowali cię.

— A to przecież nieprawda. Sugerowałam, że system powinien się znajdować w pobliżu, na wypadek gdyby się okazał konieczny. Nie powiedziałam, że mamy go użyć bez dalszych prób kontaktu. Peter potraktował mnie, jakbym była tym admirałem.

— Wiem.

— Akurat… Akurat ci wierzę, że mi współczujesz i uważasz, że on się pomylił. Daj spokój. Jane już mi powiedziała, że wy dwoje… jak brzmi to kretyńskie określenie… że jesteście zakochani.

— Nie byłam dumna z zachowania Petera wobec ciebie. Popełnił błąd. Czasem je robi. Czasami rani też moje uczucia. Ty również, choćby w tej chwili. Nie wiem dlaczego. Ale i ja czasami ranie ludzi i czasami robię straszne rzeczy, bo jestem pewna, że mam rację. Wszyscy tacy jesteśmy. Wszyscy mamy w sobie trochę varelse. I trochę ramena.

— Co za słodziutka, zrównoważona, naiwna filozofia życia — mruknęła pogardliwie Quara.

— To najlepsze, co mi przyszło do głowy — wyjaśniła Wang-mu. — Nie jestem tak wykształcona jak ty.

— A to już technika wzbudzania poczucia winy?

— Powiedz mi, Quaro, jeśli nie próbujesz odgrywać roli ojca ani go przywołać, to dlaczego tak się ciągle wściekasz na wszystkich?

Quara odwróciła się wreszcie w fotelu i spojrzała na Wang-mu. Tak, rzeczywiście płakała.

— Naprawdę chcesz wiedzieć, dlaczego przez cały czas okazuję irracjonalną furię? — Drwina zniknęła z jej głosu. — Naprawdę chcesz zagrać przy mnie psychiatrę? To posłuchaj. Do szału doprowadza mnie fakt, że przez całe dzieciństwo mój starszy brat Quim napastował mnie w tajemnicy, a teraz jest męczennikiem i zrobią go świętym, nikt się nigdy nie dowie, jaki był zły i jak strasznie ze mną postępował.

Wang-mu znieruchomiała przerażona. Peter opowiadał jej o Quimie: jak zginął, jakim był człowiekiem.

— Och, Quaro… Tak mi przykro…

Na twarzy Quara pojawił się wyraz głębokiego obrzydzenia.

— Ależ idiotka z ciebie. Quim nigdy mnie nie dotknął, ty mała, wścibska, głupia samarytanko. Tak ci zależy na jakimś tanim wyjaśnieniu, czemu jestem taka wredna, że przyjmiesz każdą historyjkę, która wydaje się choćby minimalnie wiarygodna. W tej chwili pewnie wciąż się zastanawiasz, czy przypadkiem nie powiedziałam prawdy, ale się wycofuję z lęku przed konsekwencjami czy z powodu innego bezsensownego merda. Wyjaśnijmy coś sobie. Nie znasz mnie. Nigdy mnie nie poznasz. Nie chcę, żebyś mnie poznała. I nie chcę żadnych przyjaciół. A gdybym nawet chciała, to na pewno nie taką zabawkę Petera. Czy wyrażam się dostatecznie jasno?

W swoim życiu Wang-mu bywała zwyciężana przez ekspertów i obmawiana przez mistrzów. Quara miała zdolności, trudno zaprzeczyć, ale nie aż takie, żeby Wang-mu nie mogła znieść jej słów bez mrugnięcia.

— Zauważyłam — powiedziała — że po tym ohydnym oszczerstwie najszlachetniejszego członka waszej rodziny nie dopuściłaś jednak, żebym nadal w to wierzyła. Czyli jesteś lojalna wobec niego, chociaż on nie żyje.

— Nie rozumiesz aluzji, co?

— Zauważyłam też, że wciąż ze mną rozmawiasz, chociaż mną pogardzasz i próbujesz obrazić.

— Gdybyś stała się rybą, to byłabyś remorą, która przysysa się i trzyma za wszelką cenę.

— Ponieważ w każdej chwili mogłaś zwyczajnie stąd wyjść i nie musiałabyś wysłuchiwać moich żałosnych prób zaprzyjaźnienia się z tobą — dokończyła Wang-mu. — A nie wychodzisz.

— Jesteś niesamowita — westchnęła Quara.

Odpięła pas, wstała i wyszła na zewnątrz.

Wang-mu spoglądała za nią. Peter miał rację. Ludzie wciąż byli najbardziej obcy ze wszystkich obcych ras. Wciąż najbardziej niebezpieczni, najbardziej nierozsądni i najmniej przewidywalni. Mimo to Wang-mu zaryzykowała kilka przepowiedni. Po pierwsze, była przekonana, że pewnego dnia zespół badawczy nawiąże kontakt z descoladores.

Druga przepowiednia była bardziej ryzykowna. To raczej nadzieja, a może tylko życzenie — pewnego dnia Quara powie Wang-mu prawdę. Pewnego dnia zostanie uleczona dręcząca ją ukryta rana. Pewnego dnia staną się przyjaciółkami.

Ale nie dzisiaj. Nie ma pośpiechu. Wang-mu spróbuje pomóc Quarze, ponieważ ona wyraźnie tego potrzebuje, a otaczający ją ludzie mają jej dosyć, więc nie mogą tej pomocy udzielić. Jednak pomoc dla Quary nie była jedynym ani nawet najważniejszym z jej zamiarów. Wyjść za Petera i rozpocząć z nim wspólne życie — te plany miały o wiele wyższy priorytet. Znaleźć coś do jedzenia, wodę do picia i ubikację — to były sprawy kluczowe w tej szczególnej chwili jej życia.

To chyba znaczy, że jestem człowiekiem, pomyślała. Nie bogiem. Może tylko zwierzęciem. W części ramenem. W części varelse. Ale bardziej ramenem niż varelse, przynajmniej w udanych dniach. Peter także — tak jak ona. Oboje należeli do tego samego niedoskonałego gatunku, oboje postanowili się połączyć, by stworzyć mu kilku dodatkowych przedstawicieli. Peter i ja wspólnie przywołamy aiúa z Zewnątrz, niech przejmie maleńkie ciałko, które stworzą nasze ciała, dopilnujemy, żeby dziecko w pewne dni było varelse, a w inne ramenem. W pewne dni będziemy dobrymi rodzinami, a w inne będziemy tragiczni. Czasami będziemy rozpaczliwie smutni, a czasami tak szczęśliwi, że ledwie zdołamy to znieść.

Mogę tak żyć.

Загрузка...