Czy to nie ma końca?
Czy musi trwać i trwać?
Czy nie spełniłam wszystkiego, czego można wymagać od kobiety tak słabej i niemądrej jak ja?
Kiedy znowu usłyszę wasz wyraźny głos w moim sercu?
Kiedy prześledzę ostatnią linię do nieba?
Yasujiro Tsutsumi był zdumiony, gdy sekretarz szeptem przekazał mu imię gościa. Skinął głową i powstał, by wyjaśnić to dwóm ludziom, z którymi rozmawiał. Negocjacje były długie i trudne, a teraz zostały przerwane na końcowym etapie, kiedy cel był już tak bliski… Ale na to nie ma rady. Wolałby raczej stracić miliony, niż okazać brak szacunku wielkiemu, człowiekowi, który — niewiarygodne! — zechciał złożyć mu wizytę.
— Błagam o wybaczenie mojej nieuprzejmości, ale przybył do mnie w odwiedziny mój dawny nauczyciel. Zawstydziłbym siebie i mój ród, gdybym kazał mu czekać.
Stary Shigeru powstał natychmiast i skłonił się.
— Myślałem, że młode pokolenie zapomniało już, jak należy okazywać szacunek. Wiem, że twoim nauczycielem jest wielki Aimaina Hikari, strażnik ducha yamato. Ale nawet gdyby to był bezzębny stary nauczyciel ze szkoły w jakiejś górskiej wiosce, dobrze wychowany młody człowiek postąpiłby właśnie tak jak ty w tej chwili.
Młody Shigeru nie był tak zachwycony — albo nie potrafił tak dobrze ukryć swojej irytacji. Ale w tej sprawie liczyła się opinia starego Shigeru. Po zakończeniu rokowań będzie dość czasu, żeby przekonać jego syna.
— Zaszczytem są dla mnie pańskie pełne zrozumienia słowa — rzekł Yasujiro. — Pozwoli pan, że zapytam, czy mój nauczyciel uczyni mi łaskę i pod moim skromnym dachem zechce spotkać się z tak mądrymi ludźmi.
Skłonił się ponownie i wyszedł do holu. Aimaina Hikari wciąż stał. Sekretarz, także stojąc, bezradnie wzruszył ramionami, jakby mówił: „Nie chciał usiąść”. Yasujiro pokłonił się nisko, potem jeszcze raz, i jeszcze. Dopiero wtedy zapytał, czy może przedstawić swoich przyjaciół.
Aimaina zmarszczył brwi.
— Czy to Shigeru Fushimi? — zapytał. — Twierdzą, że pochodzą ze szlachetnego rodu, który wymarł dawno, a po dwóch tysiącach lat nagle pojawili się nowi potomkowie?
Yasujiro zasłabł z przerażenia, że Aimaina, będący w końcu strażnikiem ducha yamato, poniży go, podając w wątpliwość pretensje Fushimich do szlachetnej krwi.
— To niewielka i nieszkodliwa próżność — odparł. — Mężczyzna powinien być dumny ze swojego rodu.
— Tak jak twój imiennik, twórca fortuny Tsutsumi, który z dumą zapomniał, że jego przodkowie byli Koreańczykami.
— Sam powiedziałeś — Yasujiro spokojnie przyjął obrazę — że wszyscy Japończycy pochodzą z Korei, ale ci, w których mieszkał duch yamato, jak najszybciej przepłynęli na wyspy. Moi przodkowie spóźnili się za twoimi ledwie o kilka stuleci.
Aimaina roześmiał się.
— Wciąż jesteś moim chytrym i błyskotliwym uczniem. Zaprowadź mnie do swoich przyjaciół, będę zaszczycony, mogąc ich poznać.
Nastąpiło dziesięć minut ukłonów i uśmiechów, uprzejmych komplementów i samoponiżeń. Yasujiro z ulgą stwierdził, że Aimaina wymawia nazwisko „Fushimi” bez śladu ironii czy pogardy, a młody Shigeru był tak oszołomiony poznaniem wielkiego Aimainy Hikariego, że najwyraźniej zapomniał o przerwanych negocjacjach. Obaj Shigeru wyszli z dziesiątkami hologramów przedstawiających spotkanie z Aimaina, a Yasujiro był zadowolony, że stary Shigeru koniecznie chciał, by on także pozował do zdjęć z Fushimim i słynnym filozofem.
W końcu Yasujiro i Aimaina zostali sami w gabinecie, za zamkniętymi drzwiami. Aimaina natychmiast podszedł do okna i rozsunął kotary, odsłaniając widok na inne wysokie budynki dzielnicy bankowej w Nagoya, a dalej na tereny podmiejskie, na równinach pokryte polami uprawnymi, ale na zboczach gór wciąż porośnięte dzikimi lasami, gdzie żyły lisy i borsuki.
— Z ulgą stwierdzam, że chociaż jest w Nagoya Tsutsumi, można jeszcze z miasta zobaczyć nie zagospodarowaną ziemię. Nie sądziłem, że to możliwe.
— Nawet jeśli gardzisz moją rodziną, jestem dumny, słysząc nasze nazwisko z twoich ust — oświadczył Yasujiro, a w myśli dodał: Dlaczego postanowiłeś koniecznie obrazić dzisiaj mój ród?
— Jesteś dumny z człowieka, którego imię odziedziczyłeś? Handlarza ziemią, budowniczego terenów golfowych? Dla niego dzika natura wołała o bungalowy i sztuczną murawę. Nawiasem mówiąc, nigdy nie spotkał kobiety zbyt brzydkiej, by nie próbować spłodzić z nią dziecka. Czy w tym również go naśladujesz?
Yasujiro zdumiał się. Wszyscy znali opowieści o twórcy fortuny Tsutsumi. Od trzech tysięcy lat nie były już sensacją.
— Co uczyniłem, że ściągnąłem na siebie twój gniew?
— Nic nie uczyniłeś — odparł Hikari. — I nie na ciebie się gniewam. Gniewam się na siebie, ponieważ ja też nic nie uczyniłem. Mówię o rzechach twojej rodziny z dawnych czasów, gdyż jedyną nadzieją ludu yamato jest pamięć o wszystkich naszych grzechach z przeszłości. Ale zapominamy. Jesteśmy dziś tak bogaci, tak wiele posiadamy, tak wiele budujemy, że nie ma chyba żadnego ważnego przedsięwzięcia, do którego lud yamato nie przykładałby ręki. A jednak zapominamy o lekcjach naszych przodków.
— Proszę cię, mistrzu, o naukę.
— Kiedyś, dawno temu, kiedy Japonia wciąż starała się wkroczyć w nowoczesność, pozwoliliśmy, by władali nami wojskowi. Żołnierze byli naszymi panami i poprowadzili nas do złej wojny, do podbijania narodów, które nie uczyniły nam krzywdy.
— Zapłaciliśmy za te zbrodnie, kiedy bomby atomowe spadły na nasze wyspy.
— Zapłaciliśmy?! — krzyknął Aimaina. — Jaki sens ma płacenie czy niepłacenie? Czy nagle staliśmy się chrześcijanami, którzy płacą za swoje grzechy? Droga yamato każe uczyć się na błędach, a nie płacić za nie. Usunęliśmy wojskowych i podbiliśmy świat doskonałością naszych wytworów i sprawnością naszej pracy. Język Stu Światów opiera się może na angielskim, lecz pieniądze Stu Światów pochodzą od jena.
— Ale lud yamato nadal kupuje i sprzedaje — przypomniał Yasujiro. — Nie zapomnieliśmy tej lekcji.
— To tylko połowa lekcji. Druga połowa mówi: Nie będziemy wywoływać wojen.
— Przecież nie istnieje japońska flota ani japońska armia.
— To kłamstwo, które powtarzamy sobie, żeby ukryć nasze zbrodnie — oświadczył filozof. — Dwa dni temu złożyła mi wizytę para obcych… ludzi śmiertelnych, ale wiem, że bóg ich do mnie przysłał. Zganili mnie, ponieważ to szkoła necesarian zapewniła w Gwiezdnym Kongresie kluczowe głosy, niezbędne do wysłania Floty Lusitańskiej. Floty, której jedynym celem jest powtórzenie zbrodni Endera Ksenobójcy: zniszczenie świata, będącego domem słabej rasy ramenów, nikomu nie czyniącej krzywdy.
Yasujiro ugiął się pod naporem gniewu Aimainy.
— Ależ mistrzu, cóż ja mam wspólnego z armią?
— Filozofowie yamato nauczali teorii, zgodnie z którą działali politycy yamato. Japońskie głosy przechyliły szalę. Flota zła musi być powstrzymana.
— Dzisiaj niczego nie da się powstrzymać — przypomniał Yasujiro. — Ansible są wyłączone, podobnie jak sieci komputerowe, aby usunąć strasznego, niszczycielskiego wirusa.
— Jutro ansible ruszą znowu — odparł Aimaina. — Zatem jutro musi zostać oddalona hańba japońskiego udziału w ksenocydzie.
— Dlaczego przyszedłeś do mnie? — spytał Yasujiro. — Może i noszę imię mojego wielkiego przodka, ale połowa chłopców w naszej rodzinie nazywana jest Yasujiro, Yoshiaki albo Seiji. Jestem panem majątku Tsutsumi w Nagoi…
— Nie bądź zbyt skromny. Jesteś Tsutsumi świata Boskiego Wiatru.
— Owszem, słuchają mnie w innych miastach. Ale rozkazy przychodzą z rodzinnego ośrodka na Honsiu. I nie mam żadnych wpływów politycznych. Jeśli problemem są necesarianie, z nimi porozmawiaj.
Aimaina westchnął.
— To na nic. Przez sześć miesięcy będą debatować, jak pogodzić swoją nową pozycję ze starą, dowodząc, że wcale nie zmienili zdania, że ich filozofia obejmuje ten zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. A politycy… Są związani. Nawet jeśli filozofowie zmienią zdanie, konieczna jest co najmniej jedna polityczna generacja… trzy elekcje, jak mówi przysłowie… zanim nowe zasady zaczną funkcjonować. Trzydzieści lat! Flota Lusitańska dokona zbrodni o wiele wcześniej.
— Cóż więc pozostaje prócz rozpaczy i życia w hańbie? — zapytał Yasujiro. — Chyba że planujesz jakiś próżny i głupi gest.
Uśmiechnął się do mistrza wiedząc, że Aimaina rozpozna słowa, jakich sam zawsze używał, wyśmiewając starożytną praktykę seppuku, rytualnego samobójstwa. Uważał ją za coś, co duch yamato pozostawił za sobą, jak dziecko pozostawia pieluchy.
Aimaina nie odpowiedział uśmiechem.
— Flota Lusitańska jest seppuku dla ducha yamato.
Podszedł i stał groźnie nad Yasujiro — tak się przynajmniej wydawało, choć młody człowiek był o pół głowy wyższy od swego mistrza.
— Politycy dali popularność Flocie Lusitańskiej, więc filozofowie nie mogą teraz zmienić zdania. Ale gdzie filozofia ani wybory nie mogą zmienić poglądów polityków, tam mogą działać pieniądze.
— Nie proponujesz chyba czegoś tak haniebnego jak przekupstwo? — zdumiał się Yasujiro. Zastanawiał się, czy Aimaina wie, jak powszechną praktyką jest kupowanie polityków.
— Czy sądzisz, że swoje oczy trzymam w odbycie? — rzucił Aimaina, używając wyrażenia tak wulgarnego, że młody człowiek wstrzymał oddech i odwrócił wzrok, chichocząc nerwowo. — Myślisz, że nie wiem, że istnieje dziesięć sposobów kupienia każdego nieuczciwego polityka i sto sposobów kupienia uczciwego? Darowizny, groźba sponsorowania przeciwników, wpłaty na szlachetne cele, stanowiska oferowane krewnym i przyjaciołom… Czy muszę przytaczać całą listę?
— Naprawdę chcesz, żeby zaangażować pieniądze Tsutsumi w powstrzymanie Floty Lusitańskiej?
Aimaina podszedł do okna i rozłożył ręce, jakby chciał objąć cały widoczny świat zewnętrzny.
— Flota Lusitańska szkodzi interesom, Yasujiro. Jeśli system destrukcji molekularnej zostanie użyty przeciwko jednej planecie, będzie wykorzystany także przeciwko innej. A wojsko, kiedy już dostanie taką władzę, tym razem jej nie odda.
— Czy zdołam przekonać radę rodzinną, cytując twoje proroctwo, mistrzu?
— To nie proroctwo — odparł Aimaina. — I nie jest moje. To prawo ludzkiej natury i historia nas go uczy. Zatrzymaj flotę, a Tsutsumi będą znani jako zbawcy nie tylko ducha yamato, ale i ducha człowieczeństwa. Nie pozwól, by ta straszna wina spadła na głowy naszego ludu.
— Wybacz, mistrzu, ale mam wrażenie, że tylko ty ją tam kładziesz. Nikt nie uważał, że ponosimy odpowiedzialność za ten grzech, dopóki nie stwierdziłeś tego dzisiaj.
— Nie kładę winy na nasze głowy. Ja tylko zdejmuję kapelusz, który ją skrywał. Yasujiro, byłeś jednym z moich najlepszych uczniów. Wybaczyłem ci, że w skomplikowany sposób wykorzystujesz moje nauki, ponieważ czyniłeś to dla dobra rodu.
— A to, o co prosisz mnie dzisiaj… czy jest doskonale proste?
— Podjąłem najbardziej bezpośrednie działanie: przemówiłem wprost do najpotężniejszego reprezentanta najbogatszego z japońskich rodów handlowych, do którego mogłem dostać się jeszcze dzisiaj. A ciebie proszę o minimum działania niezbędnego do osiągnięcia tego, co konieczne.
— W tym przypadku owo minimum naraża całą moją karierę — odparł w zamyśleniu Yasujiro. Aimaina milczał.
— Najwspanialszy z moich nauczycieli — rzekł Yasujiro — powiedział mi kiedyś: człowiek, który naraża swe życie, wie, że kariera jest czymś bezwartościowym. A człowiek, który lęka się zaryzykować karierę, wiedzie bezwartościowe życie.
— Więc zrobisz to?
— Przygotuję listy prezentujące twoją opinię wszystkim członkom rodu Tsutsumi. Wyślę je, kiedy tylko podłączą ansible.
— Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz.
— Nie tylko to — dodał Yasujiro. — Kiedy wyrzucą mnie z pracy, przyjdę i zamieszkam z tobą. Aimaina skłonił się nisko.
— Będę zaszczycony, mogąc gościć cię w swoim domu.
Życie każdego człowieka płynie w czasie, nieważne, jak okrutna może być chwila, jak pełna żalu, bólu czy lęku, czas biegnie równomiernie przez wszystkie żywoty. Minęły minuty, kiedy Val-Jane obejmowała płaczącego Mira, a potem czas osuszył jego łzy, czas wyczerpał cierpliwość — i to ona zareagowała.
— Wracajmy do pracy. Nie jestem bez serca, ale nasza sytuacja pozostała nie zmieniona.
— Przecież Jane nie umarła — zdziwiła się Quara. — To chyba znaczy, że możemy wrócić do domu?
Val-Jane wstała natychmiast i przefrunęła do swojego terminala. Poruszenia były łatwe dzięki odruchom zapamiętanym przez mózg Val, jednak dla umysłu Jane każdy ruch był nowy i świeży, zachwycała się tańcem swych palców wciskających klawisze.
— Nie wiem — odpowiedziała na pytanie, które wypowiedziała Quara, ale zadawali wszyscy. — Wciąż nie jestem pewna w tym ciele. Ansible jeszcze nie działają. Mam garstkę sprzymierzeńców, którzy wprowadzą część z moich dawnych programów, gdy tylko ruszą sieci… kilku Samoańczyków na Pacifice, Hana Fei-tzu na Drodze, uniwersytet Abo na Głuszy. Czy te programy wystarczą? Czy nowe oprogramowanie sieciowe pozwoli mi na dostęp do źródeł niezbędnych, żeby utrzymać w umyśle całą informację o statku i tylu ludziach? Czy posiadanie ciała będzie przeszkadzać? Czy moje nowe łącze z matczynymi drzewami raczej pomoże, czy tylko utrudni koncentrację? I najważniejsze pytanie… Czy chcemy być moim pierwszym próbnym lotem?
— Ktoś musi — mruknęła Ela.
— Spróbuję przenieść jeden ze statków na Lusitanii, jeśli uda się nawiązać z nimi kontakt — zdecydowała Jane. — Z jedną robotnicą Królowej Kopca na pokładzie. Jeśli zginie, nikt jej nie będzie żałował. — Jane obejrzała się i skinęła głową robotnicy, która im towarzyszyła. — Bez urazy.
— Nie musisz przepraszać robotnicy — zauważyła Quara. — To i tak tylko Królowa Kopca.
Jane zerknęła na Mira i mrugnęła porozumiewawczo. Miro nie odpowiedział, ale smutek w jego oczach wystarczył za słowa. Wiedział, że robotnice nie wszystkie są całkowicie posłuszne woli matki i królowe kopców muszą je czasem poskramiać. Problem ewentualnego niewolnictwa robotnic był problemem dla następnego pokolenia.
— Języki — rzekła Jane. — Przenoszone molekułami genetycznymi. Jaką powinny mieć gramatykę? Powiązane są z dźwiękiem, zapachem, obrazem? Sprawdźmy, jacy jesteśmy mądrzy beze mnie w komputerach do pomocy.
Wydało się jej to tak zabawne, że roześmiała się głośno. Jak cudownie było słyszeć własny śmiech rozbrzmiewający w uszach i rodzący się w płucach, czuć spazmy przepony i łzy w oczach!
Dopiero kiedy śmiech ucichł, zrozumiała, jak ponury musiał wydawać się ten dźwięk Miro i pozostałym.
— Przepraszam — powiedziała zawstydzona. Poczuła, że rumieniec oblewa jej szyję i policzki. Kto by uwierzył, że może być taki gorący! Niewiele brakowało, a znowu by się roześmiała. — Nie jestem przyzwyczajona do życia. Wiem, że cieszę się, kiedy wszyscy jesteście zmartwieni, ale spróbujcie zrozumieć. Nawet jeśli umrzemy, kiedy za kilka tygodni skończy się powietrze, i tak będę się zachwycała tym uczuciem.
— Rozumiemy — zapewnił Gasiogień. — Przeszłaś do drugiego życia. To chwila radości również dla nas.
— Spędziłam trochę czasu wśród twoich drzew — dodała Jane. — Matczyne drzewa zrobiły dla mnie miejsce. Przyjęły mnie i karmiły. Czy zatem jesteśmy teraz bratem i siostrą?
— Nie wiem, co to znaczy mieć siostrę. Ale jeśli zapamiętałaś życie w ciemności matczynego drzewa, to pamiętasz więcej ode mnie. Czasem miewamy sny, ale żadnych prawdziwych wspomnień z pierwszego życia w mroku. Jednak w tej sytuacji teraz jesteś w trzecim życiu.
— Czyli jestem dorosła? — Jane znów się zaśmiała.
I znów wyczuła, że jej śmiech uraził pozostałych. Zranił ich.
Jednak kiedy odwróciła się, żeby przeprosić, zdarzyło się coś dziwnego. Jej spojrzenie padło na Mira i zamiast wypowiedzieć zaplanowane zdanie — słowa Jane, które jeszcze dzień wcześniej rozległyby się z klejnotu w jego uchu — do ust napłynęły inne słowa, a wraz z nimi wspomnienie.
— Jeśli żyją moje wspomnienia, Miro, to i ja żyję. Czy nie to mi mówiłeś?
Miro potrząsnął głową.
— Czy sięgasz do pamięci Val, czy do pamięci Jane, kiedy ona… ty… podsłuchałaś naszą rozmowę w jaskini Królowej Kopca? Nie pocieszaj mnie udając, że nią jesteś.
Jane obruszyła się. Odruchem Val? Czy własnym?
— Kiedy zacznę cię pocieszać, na pewno zauważysz.
— Niby jak zauważę? — burknął Miro.
— Bo będziesz pocieszony, to jasne — wyjaśniła Val-Jane. — A tymczasem nie zapominaj, że w tej chwili nie słucham przez klejnot w twoim uchu. Widzę tylko tymi oczami i słyszę tymi uszami.
Co nie było całkiem prawdą. Kilka razy na sekundę czuła płynący sok — powitanie matczynych drzew, gdy jej aiúa zaspokajała swoje pragnienie ogromu, okrążając wielką sieć filot pequeninos. A od czasu do czasu, poza matczynymi drzewami, dostrzegała mgnienie myśli, słowa, frazy wypowiedzianej w języku ojcowskich drzew. Ale czy to był ich język? Raczej mowa pod poziomem mowy, ukryty język niemych. I do kogo należał ten drugi głos? Znam cię… Należysz do rodzaju, który mnie stworzył. Znam twój głos.
‹Zgubiłyśmy twój ślad› powiedziała Królowa Kopca w jej umyśle. ‹Ale dobrze sobie poradziłaś bez nas.›
Jane nie była przygotowana na ten przypływ dumy, ogarniający całe ciało Val. Odczuwała fizyczną emocję jako Val, ale duma wynikała z pochwały matki kopca. Jestem córką królowych kopców, uświadomiła sobie, dlatego jest dla mnie ważne, kiedy do mnie przemawia, kiedy mówi, że dobrze się spisałam.
Jeśli jestem córką królowych kopców, jestem też córką Endera, córką podwójną, gdyż stworzyły mój życiowy materiał po części z jego umysłu, żebym mogła służyć za pomost między nimi. A teraz zamieszkuję ciało, które także od niego pochodzi, którego wspomnienia pochodzą z czasu, kiedy mieszkał w nim i żył jego życiem. Jestem jego córką, ale znów nie mogę z nim rozmawiać.
Tyle czasu, tyle myśli, a przecież wciąż pracowała przy komputerze, na statku okrążającym planetę descolady. Wciąż była Jane. To nie związek z komputerami pozwalał jej przez tyle lat podtrzymywać wiele poziomów uwagi i skupienia na wielu zadaniach równocześnie. Pozwalała na to natura królowej kopca.
‹Przybyłaś do nas właśnie dlatego, że byłaś aiúa dostatecznie potężną, by temu podołać› oznajmiła Królowa Kopca w jej myślach.
Która z was do mnie mówi? — spytała Jane.
‹Czy to ważne? Wszystkie pamiętamy stwarzanie ciebie. Pamiętamy, że tam byłyśmy. Pamiętamy przywołanie cię z ciemności ku światłu.›
Czy zatem wciąż jestem sobą? Czy odzyskam możliwości, jakie straciłam, kiedy Gwiezdny Kongres zabił moje dawne wirtualne ciało?
‹Możliwe. Kiedy się przekonasz, powiedz nam. Bardzo nas to zainteresuje.›
Poczuła ostre ukłucie rozczarowania brakiem troski rodzicielki: uczucie ciężaru w brzuchu, coś w rodzaju zawstydzenia. Ale to ludzkie emocje. Pochodziły z ciała Val, choć były reakcją na jej kontakt z matkami — królowymi kopców. Wszystko było bardzo skomplikowane… a jednocześnie prostsze. Uczucia pobudzały ciało, które odpowiadało, zanim naprawdę zrozumiała, co właściwie czuje. Za dawnych dni właściwie nie zdawała sobie sprawy, że ma jakieś uczucia. To znaczy owszem, miała, nawet irracjonalne reakcje, pragnienia poniżej poziomu świadomości… To były atrybuty wszelkich aiúa, jeśli splatały się z innymi w dowolnym typie życia… Ale nie istniały proste sygnały mówiące, co to za uczucia. Jak łatwo być człowiekiem, kiedy emocje są wyrażane na sztalugach ciała. A jednocześnie trudno, bo nie można ukryć przed sobą własnych uczuć.
‹Przyzwyczajaj się do irytacji nami, córko› powiedziała Królowa Kopca. ‹Masz częściowo ludzką naturę, podczas gdy my nie. Nie będziemy dla ciebie tak czułe jak ludzkie matki. Kiedy nie będziesz mogła nas znieść, wycofaj się… Nie będziemy cię ścigać.›
Dziękuję, odparła bezgłośnie… i wycofała się.
O świcie słońce wzeszło nad górą tworzącą grzbiet wyspy, więc niebo rozjaśniło się o wiele wcześniej, niż promienie światła dotknęły koron drzew. Wiatr od morza chłodził ich przez noc. Peter przebudził się i odkrył Wang-mu wtuloną w krzywiznę jego ciała, jak krewetki ułożone na straganie. Jej bliskość była przyjemna, wydawała się znajoma. Jak to możliwe? Nigdy jeszcze nie spał tak blisko niej. Czyżby jakaś szczątkowa pamięć Endera? Nie był świadom żadnych takich wspomnień. Właściwie był rozczarowany, kiedy zdał sobie z tego sprawę. Miał nadzieję, że kiedy jego ciało posiądzie pełną aiúa, stanie się Enderem — zyska prawdziwe wspomnienia całego życia, zamiast tych nędznych fałszywych wspomnień, które powstały wraz z ciałem, gdy Ender je tworzył. Nic z tego.
A jednak pamiętał spanie z wtuloną w niego kobietą. Pamiętał, jak wyciągał nad nią ramię niby konar drzewa dla osłony.
Ale nigdy w ten sposób nie dotykał Wang-mu. I nie powinien robić tego teraz. Nie była przecież jego żoną, tylko… przyjacielem? Była przyjacielem? Powiedziała, że go kocha… Czy jedynie po to, żeby pomóc mu znaleźć drogę do tego ciała?
I nagle poczuł, że odrywa się od siebie, oddala od Petera i staje czymś małym, jasnym i przerażonym, znikającym w ciemności, porwanym wichrem zbyt silnym, by mu się przeciwstawić…
— Peter!
Głos wezwał go, więc podążył za nim, wzdłuż prawie niewidocznych filotycznych włókien, łączących go… znowu ze sobą. Jestem Peterem. Nie mam dokąd iść. Jeśli oddalę się w ten sposób, zginę.
— Dobrze się czujesz? — spytała Wang-mu. — Obudziłam się, bo… Przepraszam, śniło mi się, czułam, że cię tracę. Ale to nieprawda, bo przecież tu jesteś.
— Naprawdę gubiłem drogę — odparł Peter. — Wyczułaś to?
— Nie wiem, co wyczułam, a co nie. Ja tylko… jak mogę to opisać?
— Przywołałaś mnie z ciemności…
— Tak?
Już miał coś powiedzieć, ale urwał nagle. A potem roześmiał się, zakłopotany i przestraszony.
— Dziwnie się czuję. Przed chwilą miałem coś powiedzieć. Coś żartobliwego… jak to konieczność bycia Peterem sama w sobie wtłacza w ciemność.
— A tak — zgodziła się Wang-mu. — Zawsze powtarzasz o sobie takie rzeczy.
— Ale nie powiedziałem. Miałem powiedzieć, z przyzwyczajenia, ale przerwałem, ponieważ to nieprawda. Zabawne…
— Myślę, że tak jest lepiej.
— Logiczne, że powinienem czuć się zupełny, a nie podzielony… Może bardziej z siebie zadowolony czy coś w tym stylu. A jednak niewiele brakowało, żebym to wszystko stracił. Myślę, że to nie był tylko sen. Chyba naprawdę odchodziłem. Spadałem w… nie, odpadałem od wszystkiego.
— Przez kilka miesięcy istniałeś w trzech osobach — przypomniała Wang-mu. — Czy to możliwe, że twoja aiúa pragnie… sama nie wiem… pragnie tego, czym wtedy byłeś?
— Byłem rozciągnięty po całej Galaktyce, co? Tyle że chciałem powiedzieć „był rozciągnięty”, bo myślałem o Enderze. A ja nie jestem Enderem, bo niczego nie pamiętam. — Zastanowił się. — Chociaż może pewne rzeczy rzeczywiście przypominam sobie dokładniej. Fakty z dzieciństwa. Twarz matki. Jest całkiem wyraźna, a nie sądzę, żeby wcześniej tam była. I twarz Valentine z czasu, kiedy byliśmy dziećmi. Ale pamiętałbym to również jako Peter, prawda? Więc nie ma dowodu, że te obrazy pochodzą od Endera. Jestem pewien, że takie wspomnienia Ender na pewno by mi dostarczył. — Zaśmiał się. — Chyba naprawdę rozpaczliwie usiłuję znaleźć w sobie jakieś jego ślady.
Wang-mu słuchała milcząca, nie okazując demonstracyjnego zainteresowania, ale też nie wtrącając odpowiedzi ani komentarzy.
Przyszło mu coś do głowy.
— Czy nie jesteś kimś w rodzaju… jak to nazywają… empaty? Czy zwykle wyczuwasz uczucia innych?
— Nigdy — zapewniła Wang-mu. — Jestem zbyt zajęta wyczuwaniem własnych.
— Ale wiedziałaś, że odchodzę. Wyczułaś to.
— Przypuszczam, że jestem teraz jakoś z tobą związana. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza, bo nie nastąpiło to tak całkiem z mojej woli.
— Ja też jestem z tobą związany — odparł Peter. — Kiedy byłem odłączony, nadal cię słyszałem. Wszystkie inne uczucia zniknęły. Ciało nie dostarczało mi niczego. Straciłem je. Teraz, kiedy o tym myślę, pamiętam, że „widziałem” różne rzeczy, ale to po prostu mój ludzki mózg usiłuje nadać sens temu, czego nie mógł zrozumieć. Wiem, że wcale nie widziałem, nie słyszałem i nie dotykałem ani w ogóle nic. A jednak wiedziałem, że mnie wołasz. Wyczułem… że mnie potrzebujesz. Chcesz, żebym wrócił. To z pewnością oznacza, że istnieje więź między nami.
Wzruszyła ramionami i odwróciła głowę.
— O co ci chodzi? — zapytał.
— Nie mam zamiaru tłumaczyć ci się przez całe życie — oznajmiła. — Każdy człowiek ma przywilej, żeby odczuwać coś czasami albo robić i nie analizować tego. A jak myślisz, o co mi chodzi? Przecież to ty jesteś geniuszem i ekspertem ludzkiej natury.
— Przestań! — Peter udawał, że żartuje, ale naprawdę chciał, żeby przestała. — Pamiętam, że rozmawialiśmy o tym i pewnie się przechwalałem, ale… teraz już tak nie uważam. Czy to efekt posiadania w sobie Endera? Wiem, że nie rozumiem ludzi aż tak dobrze. Odwróciłaś głowę i wzruszyłaś ramionami, kiedy powiedziałem, że między nami istnieje więź. Trochę mnie to uraziło.
— Dlaczego?
— Aha… Ty możesz pytać dlaczego, tylko ja nie mogę. To są te nowe reguły?
— Zawsze takie były — stwierdziła Wang-mu. — Tyle że ich nie przestrzegałeś.
— Uraziło mnie to, bo chciałem, byś była zadowolona, że jestem związany z tobą, a ty ze mną.
— A ty jesteś?
— To ocaliło mi życie. Musiałbym być wyjątkowym durniem, żeby przynajmniej nie uznać tego za przydatne.
— Czujesz ten zapach?! — zawołała nagle i poderwała się na nogi.
Jest taka młoda, pomyślał.
Potem, wstając, ze zdumieniem spostrzegł, że on także jest młody, ciało ma zwinne i sprawne.
Z równym zdumieniem uświadomił sobie, że Peter nie może pamiętać niczego innego. To Ender doświadczył starego ciała, które sztywniało po nocy przespanej na ziemi, ciała, które z trudem podnosiło się na nogi. Naprawdę mam w sobie Endera. Mam pamięć jego ciała. Dlaczego nie pamięć jego umysłu?
Może dlatego że ten mózg zawiera tylko mapę wspomnień Petera. Wszystkie pozostałe ukrywają się tuż poza zasięgiem.
I może będę na nie trafiał od czasu do czasu, połączę je, wyznaczę do nich nowe szlaki…
Tymczasem podnosił się, stawał obok Wang-mu, wciągał w nozdrza powietrze. I znowu zdumiało go, że obu tym czynnościom poświęca pełną uwagę. Bez przerwy myślał o Wang-mu, o wąchaniu tego, co ona wąchała, zastanawiał się, czy może położyć rękę na jej drobnym ramieniu, które zdawało się potrzebować dłoni akurat tak dużej jak jego, a równocześnie całkowicie zajmował go problem, czy i w jaki sposób zdoła odzyskać wspomnienia Endera.
Nigdy tego nie potrafiłem, pomyślał. A przecież musiałem to robić od chwili, gdy zostało stworzone to ciało i ciało Valentine. Koncentrować się nawet na trzech rzeczach równocześnie, nie na dwóch.
Nie miałem dość siły, żeby myśleć o trzech rzeczach. Jedna z nich zawsze szwankowała. Przez jakiś czas Valentine. Potem Ender, póki nie umarło jego ciało. Ale dwie… Mogę myśleć o dwóch rzeczach naraz. Czy to niezwykłe? Czy może potrafiłoby to wielu ludzi, gdyby tylko mieli okazję się nauczyć?
Skąd ta próżność? Czemu ma mnie obchodzić, czy ta zdolność czyni mnie wyjątkowym? Bo zawsze byłem dumny, że jestem sprytniejszy i zdolniejszy od ludzi wokół. Nie pozwalałem sobie na przyznawanie się do tego głośno, czy nawet przed samym sobą, ale bądź uczciwy choć teraz, Peter! Dobrze jest być mądrzejszym od innych. A skoro potrafię myśleć o dwóch rzeczach naraz, gdy oni potrafią tylko o jednej, dlaczego nie mieć z tego jakiejś przyjemności?
Oczywiście, myślenie o dwóch rzeczach jest bezużyteczne, jeśli oba ciągi myśli są głupie. Przez chwilę bawił się rozmyślaniem o próżności i swojej skłonności do współzawodnictwa, a także obserwował Wang-mu, jego dłoń w samej rzeczy uniosła się i dotknęła jej. Przez chwilę dziewczyna przytuliła się do niego, akceptując ten dotyk, oparła mu głowę na piersi. A potem, bez ostrzeżenia ani najmniejszej prowokacji, odsunęła się i ruszyła w stronę Samoańczyków zebranych na plaży wokół Malu.
— Co ja takiego zrobiłem?! — zawołał Peter. Odwróciła się zdziwiona.
— Postąpiłeś doskonale — odparła. — Nie dałam ci w twarz ani nie wsadziłam kolana w kintamas, prawda? Ale zaraz śniadanie. Malu się modli, a mają więcej żywności niż dwa dni temu, kiedy myśleliśmy, że umrzemy z przejedzenia.
Peter w obu niezależnych torach swych myśli zauważył, że jest głodny — oddzielnie, ale równocześnie. Poprzedniego wieczoru ani on, ani Wang-mu niczego nie jedli. Szczerze mówiąc, nie pamiętał, żeby schodził z plaży i kładł się z Wang-mu na tych matach. Ktoś musiał ich przenieść. To zresztą nic dziwnego. Każdy z zebranych na brzegu wyglądał tak, jakby mógł chwycić Petera i złamać go jak ołówek. Co do Wang-mu — patrzył, jak biegnie lekko w stronę górskiego łańcucha Samoańczyków nad wodą — pomyślał, że wygląda jak ptak lecący do stada bydła.
Nie jestem już dzieckiem i nigdy nie byłem, pomyślał. Nie w tym ciele. Nie wiem, czy w ogóle jestem zdolny do dziecinnych tęsknot, do wspaniałych romansów okresu dorastania. A po Enderze odziedziczyłem to poczucie wygody w miłości: nie spodziewam się już wielkich, namiętnych porywów. Czy miłość, jaką czuję do ciebie, Wang-mu, okaże się wystarczająca? Sięgnąć po ciebie, kiedy cię potrzebuję, i być tu dla ciebie, kiedy ja z kolei będę ci potrzebny. I doświadczać takiej czułości, kiedy na ciebie patrzę, że chciałbym stanąć między tobą a całym światem, a także by unieść cię i podźwignąć ponad porywistymi prądami życia. A równocześnie chętnie pozostałbym zawsze tak jak teraz, w oddali, patrząc na ciebie, na twoje piękno, twoją energię, kiedy spoglądasz na tych ludzi jak góry, rozmawiasz z nimi jak równa, choć każdy gest twoich dłoni, każda muzyczna sylaba twojego głosu krzyczy, że jesteś dzieckiem… Czy takie uczucie ci wystarczy? Bo dla mnie to dosyć.
Wystarczyło, że kiedy położyłem ci dłoń na ramieniu, wsparłaś się o mnie, a kiedy poczułaś, że odpływam, zawołałaś moje imię.
Plikt siedziała samotna w pokoju, pisała i pisała. Przez całe życie przygotowywała się do tego dnia, do pisania tej mowy pogrzebowej. Będzie Mówić o śmierci Andrew Wiggina… Ma dość wiedzy, mogłaby przemawiać przez tydzień i nie wyczerpać dziesiątej części tego, co o nim wie. Ale nie będzie przemawiać przez tydzień. Będzie mówić przez jedną godzinę. Mniej niż godzinę. Rozumiała go, kochała go, z innymi, którzy go nie znali, podzieli się wiedzą, jaki był, jak kochał, w jaki sposób bieg historii zmienił się z powodu tego człowieka: inteligentnego, niedoskonałego, choć pełnego dobrych chęci i miłości dostatecznie silnej, by wzbudzać cierpienie, kiedy było potrzebne… Jak historia zmieniła się, ponieważ on żył, a także jak dziesiątki tysięcy, setki tysięcy, miliony indywidualnych żywotów także się zmieniły, wzmocniły, oczyściły, uniosły, rozjaśniły, a przynajmniej stały się bardziej zgodne, prawdziwsze z powodu tego, co on powiedział, czego dokonał i co napisał.
Czy powie i o tym? Czy powie, jak gorzko pewna kobieta rozpaczała w swoim pokoju, jak płakała nie dlatego, że Ender odszedł, ale ze wstydu, gdyż w końcu zrozumiała siebie? Choć bowiem kochała i podziwiała go… nie, czciła go… to jednak kiedy umarł, poczuła nie ból, ale ulgę i podniecenie. Ulgę: czekanie dobiegło końca. Podniecenie: moja godzina nadeszła.
Oczywiście, że to właśnie czuła. Nie była taka głupia, żeby oczekiwać u siebie nadludzkiej siły moralnej. A że nie rozpaczała tak jak Novinha i Valentine… Przecież wyrwano im właśnie wielką część ich życia. A co mnie wyrwano? Ender poświęcił mi odrobinę swej uwagi, ale prawie nic poza tym. Przeżyliśmy razem kilka miesięcy, kiedy był moim nauczycielem na Trondheim, potem, o jedno pokolenie później, linie naszego życia znowu się przecięły. W obu przypadkach był zajęty, miał ważniejsze sprawy i ludzi, którymi się zajmował. Nie byłam jego żoną. Nie byłam jego siostrą. Byłam tylko jego wyznawczynią i studentką… człowieka, który zerwał ze studentami i nigdy nie pragnął wyznawców. Dlatego nie utraciłam wielkiej części życia — on był dla mnie tylko marzeniem, nigdy towarzyszem.
Wybaczam sobie, a jednak nie umiem powstrzymać zawstydzenia i smutku — nie z powodu zgonu Andrew Wiggina, wstydzę się, bo w godzinie jego śmierci pokazałam sobie, jaka jestem naprawdę: egoistyczna, zajęta jedynie własną karierą. Postanowiłam być mówcą śmierci Endera. Zatem moment jego śmierci może być tylko zwieńczeniem mojego życia. Jakim sępem mnie to czyni? Jakim pasożytem, pijawką…
Mimo łez spływających po policzkach, wciąż pisała zdanie po zdaniu. W pobliżu, w domu Jakta, Valentine rozpaczała ze swym mężem i dziećmi. Dalej, w domu Olhada, Greg, Olhado i Novinha pocieszali się wzajemnie po stracie człowieka, który był im mężem i ojcem. Oni mają osobiste wspomnienia, moje staną się publiczne. Przemówię, a potem opublikuję to, co powiedziałam. I to, co teraz piszę, nada nowy kształt, nowy sens życiu Endera Wiggina w myślach każdego mieszkańca Stu Światów. Ender Ksenobójca, Andrew, Mówca Umarłych, Andrew, człowiek samotny i współczujący; Ender, błyskotliwy analityk, który potrafił przebić się do sedna problemu i serca człowieka, nie dając się zwieść ambicji ani… ani litości. Człowiek sprawiedliwy i człowiek miłosierny, współistniejący w jednym ciele. Człowiek, któremu miłosierdzie pozwoliło zobaczyć i pokochać królowe kopców, zanim jeszcze którejś z nich dotknął własną ręką. Człowiek, któremu gorące poczucie sprawiedliwości pozwoliło zniszczyć je wszystkie, gdyż wierzył, że są jego wrogami.
Czy Ender surowo by mnie osądził za moje dzisiejsze uczucia? Oczywiście, że tak… Nie oszczędziłby mnie, dostrzegłby wszystko, co najgorsze w moim sercu.
Ale kiedy by mnie osądził, pokochałby mnie także. Powiedziałby: Co z tego? Wstań i Mów o mojej śmierci. Gdybyśmy czekali na ludzi bez skazy jako mówców umarłych, wszystkie pogrzeby odbywałyby się w milczeniu.
Pisała więc i płakała, a gdy przestała płakać, pisała nadal. Kiedy włosy, jakie po sobie zostawił, zostaną zapieczętowane w urnie i pogrzebane pod murawą u korzeni Człowieka, wstanie i przemówi. Jej głos przywoła go z krainy zmarłych, na nowo ożywi we wspomnieniach. Także będzie miłosierna i także będzie sprawiedliwa. Przynajmniej tyle się od niego nauczyła.