ROZDZIAŁŁ VII

Dziewczęta stały przy kuchennych drzwiach i na widok Eskila zaczęły chichotać. Podszedł do nich, przywitał się, podając im rękę, i podziękował za kwiaty.

– Jesteś już zdrowy? – zapytała Inger-Lise, przyglądając mu się z zaciekawieniem, jak gdyby odbył właśnie podróż na inną planetę i wrócił stamtąd zmieniony nie do poznania.

– Tak, wyzdrowiałem. Dzięki Solveig.

Na uroczej twarzyczce Inger-Lise odmalowała się wyraźna niechęć. Mari nie odezwała się ani słowem, tylko oczami chłonęła wszystko dookoła. Wzrokiem przyszłej pani domu oceniała każdy najdrobniejszy nawet szczegół kuchni Solveig, nie znalazła jednak niczego, co mogłaby później wytknąć. Eskil wątpił, czy w domu u Mari jest równie ładnie i przytulnie.

Boże, jak dobrze się czuł w tej kuchni. Gdyby jeszcze nie ten wiecznie skrzywiony Terje…

– Czy wolno ci wychodzić? – zapytała Inger-Lise.

Eskil roześmiał się.

– Nie mam już pięciu lat, ale myślę, że dzisiaj powinienem jeszcze zostać w domu.

Solveig wtrąciła się szybko:

– Może usiądziecie i porozmawiacie chwilę z rekonwalescentem?

Dziewczęta natychmiast się cofnęły, widać było, że nie wiedzą, co robić. Usiąść tutaj, w tym domu? Mari niemo błagała Inger-Lise o powzięcie decyzji.

– Dziękujemy – postanowiła śmielsza z dziewcząt i przycupnęła na ławie. Mari nie zwlekając poszła w jej ślady.

Eskil poczuł nagłą pustkę w głowie, nie mógł znaleźć słów. Jak zawsze gdy widział Inger-Lise, ogarniała go prymitywna żądza, by jej dotknąć, uścisnąć. Tak bardzo był spragniony towarzystwa dziewcząt. Ale przecież nie mógł o tym rozprawiać, musiał znaleźć jakiś bardziej neutralny temat do rozmowy. Miał jednak wrażenie, że nagle po prostu odjęło mu mowę. A przecież dziewczęta patrzyły na niego tak wyczekująco!

Z kłopotliwej sytuacji wybawiła go Solveig.

– Dużo jagniąt przyszło na świat, Mari?

Nastąpiło długie wyliczanie, kto ma we wsi jaki przychówek. Eskil zrozumiał zaraz, jaką radość sprawia Solveig rozmowa. I ona była spragniona towarzystwa sąsiadów. Mówiła z ożywieniem, jej piękne oczy błyszczały.

Eskil czuł, że jest przy tej rozmowie właściwie niepotrzebny. W niczym mu to jednak nie przeszkadzało, bo tak naprawdę nie potrafił jeszcze jasno myśleć. I taki był śpiący! Jak to możliwe, po tylu dniach spędzonych w łóżku? Choć może nie był wcale śpiący, raczej nie miał sił, choroba pozbawiła go energii.

Siedział tylko i przyglądał się dziewczętom. Mari okazywała się naprawdę nieciekawą osobą, choć tym razem brał pod uwagę nie tylko jej wygląd zewnętrzny. Wydawała się całkowicie pozbawiona zdolności samodzielnego myślenia. Kiwając głową potakiwała jedynie wszystkiemu, co powiedziała Inger-Lise, albo powtarzała jej słowa jak papuga. Jeśli zdarzyło się jej rzec coś od siebie, były to jedynie małostkowe, pogardliwe komentarze o sąsiadach, przyprawione religijnym sosem.

Inger-Lise była ładna i roztropna, ale zbyt świadoma swojej wartości. Każdy najdrobniejszy ruch własnej dłoni, każde wygięcie szczupłych nadgarstków – wszystko to wyraźnie ją zachwycało. Od czasu do czasu wybuchała „spontanicznym” śmiechem, kokieteryjnie przekrzywiając przy tym głowę, mówiła w sposób afektowany, najwidoczniej chcąc zaimponować.

Solveig w porównaniu z tymi przepiórkami sprawiała takie miłe wrażenie. Była dojrzałą kobietą, zrównoważoną i pełną ciepła.

Eskil poczuł, jak ogarnia go irytacja. Jakby… z bezsilności? Nie wiedząc dlaczego, spojrzał na Inger-Lise.

Dziewczyna poczuła jego wzrok na sobie i natychmiast się do niego zwróciła.

– Rodzice serdecznie pozdrawiają i zapraszają, kiedy tylko będziesz zdrowy, Eskilu.

Wymówiła jego imię z seplenieniem, które miało chyba być słodkie. Eskilowi ani trochę nie przypadło to do gustu.

– Dziękuję – odparł zduszonym głosem. Nie miał ochoty podstawiać głowy pod topór. Nie chciał wysłuchiwać przechwałek i być przeliczanym na złoto jako ewentualny kandydat na zięcia. Trzy dwory, mój ty Boże! Żałował, że tak się pochwalił. Lepiej by było, gdyby wyrzucono go na zbity pysk.

Wszedł Terje. Eskil zauważył błysk strachu w oczach Solveig. Szybko podniosła się z miejsca, nerwowo się przy tym uśmiechając.

Terje zaskoczony spoglądał na dziewczęta, a Eskil aż wstrzymał oddech. Terje jednak uznał wreszcie, że to miła wizyta, i zaraz uderzył we frywolny ton. Oczywiście zwracał się do Inger-Lise, bo Mari prawie nie zauważał.

Eskil poczuł wręcz odrazę. Nie mógł spokojnie patrzeć na Terjego i Inger-Lise zajętych flirtem. Zwłaszcza gdy gospodarz wcisnął się na ławę między dziewczęta, mówiąc: „Oto miejsce odpowiednie dla mnie”, a Inger-Lise odpowiedziała mu swoim ulubionym: „Chciałbyś, co?” Usłyszawszy te słowa Eskil miał ochotę wyjść, ale nie uczynił tego, bo mogło to zostać potraktowane jako przejaw zazdrości. Wiedział, że wzburzenie wywołane takim nic nie znaczącym wyrażeniem jest samo w sobie dość śmieszne, ale nie znosił wulgarności, nigdy nie mógł znieść.

Zmuszony więc był słuchać głupawej, prowadzonej półżartem rozmowy tych dwojga. Spostrzegł, że Solveig także nie jest nią zachwycona, wymienili więc znaczące spojrzenia. „Ale to prostackie”, co do tego byli zgodni, choć przecież nie zamienili ani słowa.

Widać było wyraźnie, że zainteresowanie Terjego pochlebia Inger-Lise. Ale też i był on nieprzeciętnie przystojnym mężczyzną. Prawdziwy samiec, pomyślał Eskil, i nie jemu pierwszemu przyszły te słowa do głowy.

Ale jak może tak sobie żartować z dziewczętami, jeśli prawdą jest to, co mówi Solveig? Jeśli pozbawiony jest męskiej siły i nie ma ochoty na kobiety? Bo czy niektórzy z potomków pierwszego Jolina nie cierpieli na tę przypadłość? Nie było to przekleństwo jak u Ludzi Lodu, lecz jedynie dziedzictwo, charakterystyczna cecha rodu.

Rozmyślając nad tym poczuł nagle, jak krew uderza mu do głowy. Powoli, bardzo powoli wracała mu przytomność umysłu. To, o czym majaczył, kiedy męczyła go gorączka, w malignie mamrotał: „Tak, oczywiście, tak właśnie musi być!” Teraz jednak także nie potrafił znaleźć wyjaśnienia. Plątały mu się fragmenty zdań, urywki wypowiedzi, ale nie zdążył uchwycić ich na czas.

Jabłka… Jolin Jolinsonn… Osłona przed wiatrem i ulewą… Terje i Solveig twierdzili, że to właśnie powtarzał.

Ogarniało go coraz większe zniecierpliwienie. Przeszkadzały mu pogaduszki, już chciał prosić, by umilkli, ponieważ on o czymś myśli.

Nagle rozległo się wołanie małego Jolina.

Solveig natychmiast wstała. Dziewczęta popatrzyły na nią zaciekawione, a ona posłała Eskilowi spojrzenie błagające o pomoc.

Zrozumiał ją od razu.

– Czy będę mógł dostąpić zaszczytu i odprowadzić was do domu, dziewczęta? – zapytał dwornie.

Panny zaniosły się chichotem, a Terje został sam przy kuchennym stole.

Wydawał się zasmucony.

Idąc w dół, do wioski, Eskil myślał: Muszę w jakiś sposób umówić się na spotkanie z Inger-Lise. Ale jak to zrobić?

Nie pojmował, dlaczego to dla niego takie ważne, bo w gruncie rzeczy dziewczyna go nudziła. Sam nie rozumiał motywów swojego postępowania, choć tak naprawdę były one jasne jak słońce!

Nie udało mu się porozmawiać z nią sam na sam, Mari przyczepiła się do nich jak rzep. Rozstali się więc z nieśmiałą obietnicą, że „niedługo się zobaczymy, prawda?”

Znów szedł pod górę. Ta wioska składała się z samych wzniesień. Szybko zorientował się, jak bardzo pogorszyła się jego kondycja po długiej chorobie.

Ile czasu właściwie trwała? Zapomniał się o to wypytać. Terje powiedział, że wiele dni. Może powinien dopłacić za pokój? Terje nie należał do ludzi, którzy pozwalają mieszkać u siebie za darmo.

Jego spojrzenie niepewnie powędrowało ku Jolinsborg. Coś musiało mu tam przyjść do głowy, jakiś pomysł na to, gdzie mógł zostać ukryty skarb.

I skarb został ukryty na zawsze w twierdzy pierwszego Jolina.

Brzmiało to jakoś podobnie, nie pamiętał słowo w słowo.

„Jabłka…” Oznaczało to, rzecz jasna, że rozwikłanie tajemnicy tkwiło w tekście znajdującym się pod jabłkami.

Co jeszcze powtarzał, kiedy leżał w gorączce i dręczyły go majaki? „Jolin Jolinsonn”? No, ale przecież…

Tak, właśnie tak! Nareszcie! Oczywiście, że tak właśnie musiało być!

Przyspieszył kroku. Pan Jolin zbudował dom w miejscu osłoniętym przed wichrem i ulewą.

Ach, oczywiście, że tak zrobił! Był udręczony reumatyzmem, zaznał wreszcie spokoju…

Inni poszukiwacze skarbu też to odkryli, był o tym przekonany. Ale musiało być coś jeszcze! Tekstu w miejscach, gdzie zapisane arkusze zachodziły na siebie, Eskil nie czytał, uznał bowiem, że to nieistotne fragmenty, bez znaczenia dla Jolinsborg.

Będzie więc musiał wrócić do upiornego domu.

Ale nie sam! Nigdy, nigdy więcej nie pójdzie tam w pojedynkę.

Jak najprędzej chciał znaleźć się z powrotem w zagrodzie Terjego. Obiecał przecież, że powie o wszystkim, gdy tylko wpadnie na jakiś trop. A tak właśnie się stało…

Zanim jednak dotarł do drzwi, zorientował się, że w domu coś się wydarzyło. Dobiegły go nieprzyjazne głosy.

Eskil zawahał się, nie chciał wtrącać się w rodzinną awanturę. Usłyszał jednak płacz małego Jolina i wbiegł do środka. Terje wrzeszczał, przekrzykując płacz dziecka i przerażone okrzyki Solveig.

– Dzieciak był cicho przez ostatnie dni – ryczał Terje. – Masz tego więcej! Mówię ci po dobroci, oddaj mi wszystko! Oddaj mi, zanim zostanie tak mało, że nie wystarczy.

– Nie zostało mi już ani trochę, przysięgam! – płakała Solveig. – Puść mnie, to boli!

– I ma boleć! Oszukaliście mnie, ty i ten młody łobuz Eskil! Oddaj mi teraz ten lek, żebym mógł uciszyć dzieciaka na zawsze! Przedłużasz tylko jego udręki, czy tego nie rozumiesz?

– Gdybym tylko mogła zawieźć go do doktora! – łkała Solveig. – Ale ty zabrałeś mi pieniądze! Rozbudowałeś za nie Jolinsborg!

– I co w tym złego? Dom i tak jest wasz. Uważasz może, że nie zbudowałem ci ładnego domu?

– Mnie? Czy ujrzałam choćby grosz z tego, co dostajesz za wynajęcie?

– Mieszkasz u mnie, w moim domu. Ale możesz się tam wynieść, proszę bardzo!

Eskil jednym ruchem otworzył drzwi:

– Co się tutaj dzieje? – zapytał tak zdecydowanie, jak tylko potrafił.

Solveig stała przy łóżku, broniąc rozwścieczonemu Terjemu dostępu do chłopca.

– Nie wtrącaj się, szczeniaku! Wynoś się stąd, nie masz czego szukać w moim domu! – wrzeszczał Terje.

– To także dom Solveig i Jolina.

– Nieprawda! Mogą się wynieść do Jolinsborg!

Pogardliwie odwrócił się do Eskila plecami i próbował wyciągnąć chłopca z łóżka. Jolin uderzył w krzyk.

Eskil nie był człowiekiem porywczym, rzadko wpadał w gniew. Tym razem jednak Terje posunął się za daleko, Eskil czuł to każdym nerwem. Mocnym ruchem złapał mężczyznę za ramię i odwrócił go do siebie. Z całych sił odepchnął Terjego od łóżka dziecka i przycisnął do ściany, zapominając o osłabieniu po długim pobycie w więzieniu i po poważnej chorobie. Gniew dodał mu sił i odwagi, rzucił się na o wiele silniejszego gospodarza.

– Jeśli jeszcze raz tkniesz Jolina choćby palcem, pójdę do lensmana i oskarżę cię o najcięższe przewinienie, zapamiętaj to sobie raz na zawsze!

Piękne oczy Terjego w pierwszej chwili wyrażały jedynie bezgraniczne zdumienie, zaraz jednak zawrzał w nich gniew.

– Pilnuj swego nosa, smarkaczu! Zalegasz z zapłatą już za trzy dni! Mogę cię stąd natychmiast wyrzucić!

– Zrób tak, a nie dowiesz się nigdy, do czego doszedłem w kwestii skarbu!

Te słowa podziałały. Eskil poczuł, że ciało Terjego rozpręża się. Solveig tuliła rozdygotanego malca w ramionach, próbując go uspokoić.

– Wiesz coś o skarbie? – mruknął Terje. – Łżesz!

– Może i tak. Mnie nie interesuje żaden skarb.

Naprawdę potrafił kłamać! Zauważył jednak, że Terje zapomniał całkiem o małym Jolinie i jego lekarstwie. Eskil więc puścił go i dopiero wtedy poczuł, jak bardzo drży na całym ciele ze zmęczenia i wzburzenia.

– A więc? – nie dawał spokoju Terje. – Gdzie jest skarb? Zamknij się, wstrętny bachorze, człowiek nie słyszy nawet własnych słów!

Solveig, sama zanosząc się od płaczu, starała się uspokoić chłopca.

Terje powtórzył:

– Gdzie jest skarb?

– Brakuje mi jeszcze kilku kawałków w tej układance – odparł Eskil ze spokojem, na jaki mógł się zdobyć. Od płaczu Jolina serce mu się krajało. – W tych papierach musi być coś jeszcze w miejscach, które na siebie zachodzą.

– A więc idź tam i sprawdź, bezczelny młodzieńcze. I to szybko, zanim uporam się z robotą w oborze.

– Do Jolinsborg? Sam tam nie pójdę. Chodź ze mną.

– Ty tchórzu! Czego się bać? Ale dobrze, pójdę z tobą, nie oszukasz mnie jak wszyscy inni. Zaczekaj tu na mnie, muszę tylko naprawić żerdź, która urwała się w jednej z przegród.

Pospiesznie wybiegł z izby, Eskil podszedł do łóżeczka chłopca.

– Już dobrze, Jolinie, to już minęło – powiedział najłagodniej jak umiał. – Nikt już ci nic nie zrobi, dopóki ja tu jestem. A później wyjedziemy stąd wszyscy razem, ty, ja i twoja mama.

Ułożył drżącego chłopczyka na poduszkach i pogłaskał go po włosach, Odwrócił się do Solveig.

Widać było, że znękana kobieta nie miała już więcej sił, jakby uszła z niej cała wola życia. Na próżno starając się zwalczyć płacz, przytuliła się do Eskila, jakby u niego szukała pociechy w swej rozpaczy trwającej już tak wiele lat. Delikatnie przygarnął ją do siebie i starał się stłumić ogromny gniew, który nim zawładnął. Nie dostrzegał otoczenia, nie widział ścian ani kolorowych kilimów zdobiących pokój Jolina. Wreszcie się uspokoił.

Jakie to wspaniałe uczucie trzymać Solveig w objęciach! Na powrót poczuł się silny, musiał ją chronić. Miło też było dotykać jej delikatnego ciała.

– Naprawdę zechcesz nas zabrać ze sobą? – szepnęła. – Nie będziemy ci ciężarem, zatrzymamy się, gdy tylko znajdziemy jakiś dach nad głową i lekarza, który zgodzi się obejrzeć Jolina. Ale nie mam już sił, naprawdę nie mam już sił, by zostać tu dłużej.

– Nie powinniście tu zostawać.

– Zanim ty przyjechałeś, sądziłam, że nie mam innego wyboru. Kto by nas chciał przyjąć? I jak mielibyśmy się stąd wydostać? Byłam tak zgnębiona, Eskilu, nie mogłam myśleć jasno. Ale teraz już dość! Nie wolna mi wyrządzać memu drogiemu chłopcu takiej krzywdy i skazywać go na mieszkanie w tym domu! Nie zostawiaj nas tutaj, Eskilu! Nie zniknij! Nie chodź do tego przeklętego miejsca, bo skończysz tak jak inni.

– Będę uważać. Otrzymałem wystarczające ostrzeżenie.

Eskil zastanawiał się natomiast, w jaki sposób Solveig zdoła uwolnić się od Terjego. Ale jakoś musi się udać. Nie wypuszczał jej z objęć, choć już się trochę uspokoiła. Jakoś o tym nie pomyślał.

– Czy Terje rozgniewał się tylko z powodu tego leku? Jeżeli tak, to znaczy, że on jest chory! Niebezpieczny dla otoczenia!

– Nie, nie tylko. Wiesz, Jolin w ostatnim czasie nie był w stanie utrzymać jedzenia. Terje nienawidzi, kiedy on brudzi, a ja bez przerwy muszę prać pościel.

– Moim zdaniem Terjemu także można wiele zarzucić. Jego zachowanie przy stole…

– Wiem o tym. Ale on jest przecież mężczyzną! Uważa, że zachowując się prostacko jest bardziej męski. Ale wokół niego wszystko musi być w idealnym porządku.

Ostrożnie wysunęła się z objęć Eskila, powolnym ruchem odgarnęła włosy z czoła.

– Poza tym chciałam ci jeszcze powiedzieć, że Jolin narzeka ciągle, że jest tak ciemno…

Eskil zadrżał. A więc stan chłopca staje się krytyczny. Nigdy nie zdołają dotrzeć do Grastensholm. A jeśli zdążą, to co? Czego on oczekiwał?

– Solveig, nie wolno ci teraz o tym myśleć! Ale spadek, który należy do ciebie i do chłopca… Jeśli zamierzasz wyruszyć w świat, musisz mieć pieniądze. Masz prawo żądać od Terjego pieniędzy!

– Tak ci się wydaje? Od niego, który łaskawie pozwolił nam tu zamieszkać? Nie zrobił tego za darmo, uwierz mi!

– Ale przecież pracowałaś dla niego jak niewolnica! On położył rękę na całym majątku twoim i Jolina, prawda?

– Tak, żeby rozbudować Jolinsborg. Twierdzi, że uczynił to dla nas. Nie prosiliśmy go o to ani też nie mieliśmy z tego żadnych korzyści. Nie dostaliśmy ani grosza! Ten przeklęty dom!

Więcej nie zdążyli sobie powiedzieć, bo usłyszeli kroki Terjego dobiegające z kuchni. Zaraz też tam przeszli.

– Gotów jesteś? – zaczepnym tonem spytał Terje.

– Tak.

Nie byli przyjaciółmi. Eskil, wspinając się w górę ścieżynką wiodącą do Jolinsborg, odczuwał głęboką niechęć w stosunku do swego gospodarza i uczucie to z pewnością było odwzajemnione. Idąc jednak prowadzili obojętną rozmowę.

– Powiedz mi – rzekł Esleil z namysłem. – Twój najstarszy brat, Jolin… Gdzie on teraz jest?

– W domu wariatów w Soten.

– Jesteś o tym przekonany? Masz pewność, że to nie on ukrywa się w Jolinsborg i straszy wszystkich do szaleństwa? Nawet zabija?

– Myślałem już o tym. Był wściekły za to, że zabrano mu dom. Krył się po krzakach i zaglądał w okna, ale to było, zanim go zamknięto.

– Jak on wygląda?

– No cóż… tak jak ja. Bardzo do mnie podobny, ale teraz wygląda pewnie jak szaleniec, jak dziki.

– To znaczy, że go nie odwiedzasz?

– Odwiedzać? Wariata? Nigdy zresztą nic nas nie łączyło. Nie byłem u niego ani razu, na co by to się komu zdało?

Terje Jolinssnn napawał Eskila coraz większą odrazą.

– Ile lat ma teraz twój brat?

– Straciłem już rachubę. Chyba koło czterdziestki.

Eskil starał się sobie przypomnieć owo straszne oblicze, które objawiło mu się we śnie, potwora ukazującego się w koszmarach sennych także Madsowi, kiedy mieszkał na Jolinsborg.

– Nie, on był chyba znacznie starszy – stwierdził głośno.

– Kto taki?

Eskil wyjaśnił.

– A, te tam fantazje. Gdyby to był Jolin, nasz brat, Mads na pewno by go rozpoznał.

– No tak, to przecież jasne.

– Powiedz mi teraz dokładnie, co odkryłeś.

– Prawdopodobnie to samo, co przede mną znaleźli niektórzy z twoich lokatorów. A także Mads. Wszyscy ci, którzy umarli lub zaginęli, ci, którzy uchylili rąbka tajemnicy.

W górze, nad nimi, wznosił się Jolinsborg. Eskil także wpadł na trop skarbu. Czy i jemu przyjdzie umrzeć?

Dreszcz strachu niczym zimna jaszczurka przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Odruchowo zwolnił. Naprawdę nie miał ochoty iść dalej.

– I co jeszcze? – Głos Terjego brzmiał rozkazująco. Musiał dowiedzieć się o wszystkim. Bardzo nie lubił, gdy w taki czy inny sposób przypominano mu, że on sam nie zdołał rozwikłać zagadki.

– Wiesz, że powiadano, iż skarb został ukryty w twierdzy pierwszego Jolina. Tak również zapisano w papierach, na których suszą się jabłka.

– Co z tego?

– A pan Jolin nazywał się Jolin Jolinsonn, to znaczy Jolin syn Jolina.

Terje zatrzymał się. Z oczu biła mu wrogość.

– To prawda. No i co dalej?

– Wobec tego on nie mógł być pierwszym Jolinem.

Fakt, że coś tak oczywistego nigdy nie wpadło mu do głowy, Terje potraktował jako obrazę.

– Eee, to tylko takie ludzkie gadanie. Nazwano go pierwszym Jolinem, bo był taki potężny.

– A jeśli wcale tak nie było? Pamiętaj co napisano: Pan Jolin, a więc ten, który żył w siedemnastym wieku, zbudował swój dom w miejscu osłoniętym przed wichrem i ulewą. Czy zatem nie uczynił tego świadomie, aby zapewnić sobie lepsze niż poprzednio warunki?

Terje znów zaczął piąć się w górę.

– Nie rozumiem, do czego zmierzasz.

Terje bez wątpienia był świetnym gospodarzem, miał dobrą rękę do pracy w polu czy obejściu, ale z myśleniem radził sobie nie najlepiej.

Eskil musiał wyłuszczyć mu swą koncepcję punkt po punkcie.

– W tych zapiskach dom pana Jolina występuje jako „dom”, nic więcej, i w rzeczy samej tak jest. Mówi się natomiast o „twierdzy pierwszego Jolina”. Musiała tu dawniej istnieć jeszcze jakaś budowla. Prawdziwa twierdza.

– Phi! Ten dom nazywa się przecież Jolinsborg.

– To właśnie dlatego, że papiery mówią o twierdzy Jolina. Ale ja przypuszczam, że kiedyś naprawdę stała tutaj twierdza. Usytuowana w miejscu wystawionym na wichry i ulewę. No, jesteśmy. Nareszcie będziemy mogli obejrzeć papiery.

Terje, ciągle zaskoczony teoriami Eskila i wcale nie przekonany, przekręcił klucz i weszli do środka.

Atmosfera pustki natychmiast uderzyła Eskila, tak jak się to stało za pierwszym razem, kiedy znalazł się we wnętrzu Jolinsborg. Piękno szczegółów już go nie obchodziło. Dom śmiertelnie go przerażał.

Od razu skierowali się do spiżarki.

– Zaraz zobaczymy – powiedział Terje, udając, że wie, gdzie co jest napisane. – Zagięcia… Tu jest jedno. Ostrożnie, żebyś nie zniszczył papierów!

– Masz tu obcęgi?

– Specjalnie przyniosłem.

Wyciągnął jeden gwóźdź i troskliwie go wyprostował. Gwoździe także należało oszczędzać, a one przede wszystkim musiały być proste! A może robił to po to, by ustąpić miejsca Eskilowi, dać mu czas na czytanie?

Eskil nie rozumiał tej formy dumy. Jego ojciec, Heike, także nie nauczył się dobrze czytać i pisał jak kura pazurem. Nigdy jednak tego nie ukrywał!

No cóż, aby nie wpędzać Terjego w jeszcze większe zakłopotanie, Eskil zaczął czytać sam.

– Nie, to tutaj jest nieistotne. A inne zagięcia?

– Tu jest jeszcze jedno. O, zobacz, porwali papier, żeby zajrzeć pod spód!

W głosie Terjego aż kipiało oburzenie na taki wandalizm.

– To znaczy, że to jest właściwy ustęp – orzekł Eskil z zapałem. – Czy mogę przeczytać?

– A proszę, proszę – burknął Terje. Jego twarz była kompletnie bez wyrazu.

Eskil sylabizował, musiał zaglądać pod arkusz leżący na wierzchu, nie miał cierpliwości czekać, aż Terje pieczołowicie powyciąga i wyprostuje gwoździe.

– …nazwa Eldafjord jest bardzo stara. Wzięła się od ognisk, które płonęły wysoko, pod górą. [„Eld” albo „ild” (norw.) – ogień (przyp. tłum.)] Gdy płonęły, drżały serca wszystkich, którzy je widzieli. No, to akurat niewiele nam mówi – orzekł Eskil. – Musi być coś jeszcze.

Terje pedantycznie odsuwał na bok kolejne jabłka.

– Tutaj jest jeszcze jedno zagięcie. Także rozdarte. To niebywałe, na co ludzie sobie pozwalają!

Eskil przeczytał tekst, który wyłonił się po starannych zabiegach Terjego.

– Spójrz! – oznajmił, starając się zachować zimną krew. – Nareszcie to mam!

W tej samej chwili domem wstrząsnął potężny huk. To zatrzasnęły się drzwi wejściowe.

Popatrzyli na siebie.

– Dzisiaj iv ogóle nie ma wiatru – stwierdził Terje marszcząc brwi.

Wyszedł na korytarz, Eskil pospieszył za nim.

– Są zamknięte! – zawołał Terje mocując się z zamkiem. – Od zewnątrz! Solveig! Przestań sobie żartować! Otwórz natychmiast, nie baw się jak dziecko!

Eskil wyjrzał przez okno:

– Solveig chodzi po podwórzu na dole koła zagrody!

– Ale kto…?

Terje urwał. Wokół nich zaczął narastać jakiś dźwięk. Dobywał się jednocześnie ze wszystkich pokoi w domu: żałosna skarga wielu głosów, pełen rozpaczy płacz.

– Czy to właśnie słyszałeś tamtej nocy? – szepnął Terje zbielałymi wargami.

Eskil pokiwał głową.

A potem usłyszał coś innego: kroki na korytarzu. Ciężkie, dudniące kroki, od których cały dom zatrząsł się w posadach.

Dłoń Terjego zacisnęła się na nadgarstku Eskila. Ze strachu oczy niemal wyszły mu z orbit.

Na półce ściennej drewniane talerze głucho postukiwały o siebie.

Kroki nieubłaganie zbliżały się do schodów prowadzących na górę. Okrzyki strachu głuchym echem odbijały się od ścian przy akompaniamencie chóru śmiertelnie przerażonych zatraconych dusz.

Загрузка...