ROZDZIAŁ X

Przed domem Terje krzyczał do tych, którzy tam stali:

– Uciekajcie! Uciekajcie, jeśli wam życie miłe! To się znów zaczyna!

Ale Vinga i Solveig od razu pomyślały o tym samym: Eskil, Heike i pastor nadal znajdowali się w środku. Obie kobiety zdołały zagrodzić drogę Terjemu i, wieszając mu się u ramion, zatrzymały go.

– Zostaniesz tutaj – oświadczyła Vinga zdecydowanie. – Dlaczego mielibyśmy uciekać i zostawić ich w pułapce?

– Tak, to prawda! – zawołała Solveig i zwróciła się do innych. – Pomóżcie nam, Terje nie może stąd odejść, dopóki nie dowiemy się, co się stało z innymi!

Z wahaniem, nie do końca przekonani, że robią dobrze, Elis i jeszcze dwóch chłopów przyszło kobietom z pomocą. A kiedy Terje zauważył, że bez względu na to, co dzieje się w domu, jednak nie wyłania się na razie stamtąd nic groźnego, poddał się, a potem odepchnął wszystkich z pogardą.

– Nikt nie powie, że któryś z Jolinsonnów jest tchórzem – rzekł z godnością.

Wszyscy stanęli bez ruchu, nasłuchując.

Jednak nie mogli usłyszeć niczego. Żaden dźwięk nie wydobywał się z pięknego, lecz jakże przerażającego Jolinsborg.

Mężczyźni we wnętrzu domu także stali nieruchomo, wsłuchując się w płacz i żałosne zawodzenie.

Wreszcie Eskil powiedział:

– Nie mam zamiaru uciekać, ale proponuję wycofać się do przedsionka, abyśmy mieli możliwość odwrotu.

– Chciałbym zbadać, skąd dochodzą te krzyki – rzekł Heike.

– Pamiętaj, że kiedy usłyszałem je po raz pierwszy…

– … najgłośniej rozbrzmiewały na zewnątrz, tak, pamiętam. Panie pastorze, to błaganie o pomoc jest z tego rodzaju, o którym wspomniałem. Za te dusze trzeba odmówić modlitwę.

Blada twarz pastora zrobiła się jeszcze bielsza. Wsłuchany, coraz szerzej otwierał oczy i żadną miarą nie pojmował, jak ten niezwykły człowiek, Heike Lind, może zachować tyle zimnej krwi.

Ktoś musiał sobie stroić z nich żarty, ktoś, kto ukrywał się we wnętrzu domu.

Pastor trząsł się na całym ciele spowitym w sutannę, którą przywdział na wypadek ewentualnego wypędzania demonów. Miał szczerą nadzieję, że zbytnio nie widać, jak drży jego piękny karbowany kołnierz.

Pastor nie był człowiekiem bojaźliwym. Chętnie zgodził się na udział w oczyszczaniu domu ze złych duchów, ale tak naprawdę to w nie nie wierzył. Ludzie mówili o nich zbyt dużo, upatrywali duchów w byle cieniu. Jakże małej byli wiary!

Teraz jednak znalazł się w samym centrum wydarzeń i była to dla niego sytuacja całkiem nowa. A więc mimo wszystko złe duchy istnieją…

W tym momencie ów niezwykły człowiek o dziwnych diabelskich oczach i łagodnym głosie zburzył także tę teorię.

– Ci biedacy wcale nie są złymi duchami – powiedział cicho. – Są tylko bardzo, bardzo nieszczęśliwi. Nie potrafimy nawet pojąć, jak bardzo. Ale masz rację, Eskilu. Nic tu po nas. Wyjdźmy do przedsionka.

– Ciiicho! – szepnął pastor.

Było to całkiem zbędne upomnienie, gdyż wszyscy przerażająco wyraźnie usłyszeli odgłos zbliżających się kroków.

– To z góry! – mruknął Heike. – Chodźcie, idziemy!

Doszli do przedsionka, tam Heike ich zatrzymał.

Teraz kroki rozbrzmiewały już w całym domu, wszystkie drobne przedmioty drżały, z dzwonieniem potrącały się nawzajem. Czcigodny pastor zasłonił dłońmi uszy, szepcząc: „Panie jezu… „

– Chcę zobaczyć, co to jest – wyjaśnił Heike synowi, który stał jak sparaliżowany. – Sprawdź, czy drzwi są otwarte!

Nigdy nie zostały zamknięte, ale Eskil dla pewności całym ciężarem ciała mocno przycisnął je do ściany, by drogę ucieczki mieli gotową.

– Teraz przyszedł czas na modlitwy, pastorze – mruknął Heike, kiedy dudnienie kroków brzmiało już ze szczytu schodów.

Pastor lekko drżącym głosem począł odmawiać modlitwy, najwyraźniej święte słowa, mające odegnać Szatana. Eskil zorientował się, że są to najprawdziwsze egzorcyzmy, a słowa pastora miał wzmocnić jeszcze wielki krzyż uniesiony wysoko i skierowany ku schodom.

Kroki jednak nie milkły. Niosły się teraz po schodach, zmierzając w dół.

– Niczego nie widzę – stwierdził Eskil zdumiony.

– I ja także nie – wyznał pastor i powrócił do swych modłów.

– Ale ja widzę! – wykrzyknął Heike. – Szybko, Eskilu, wychodź! Wychodź! I pan także, pastorze! Tutaj nic nie da się zrobić!

Drzwi zostały szarpnięte z siłą tak ogromną, że Eskila po prostu wyrzuciło na zewnątrz. Heike jednak zdołał wcisnąć się pomiędzy nie a futrynę i wyciągnąć duchownego. Ze wszystkich sił przytrzymywał drzwi, dopóki Eskil i pastor nie znaleźli się w bezpiecznej odległości, dopiero potem sam potoczył się na ziemię na podwórzu. Natychmiast pospieszono mu z pomocą.

– Co to było? Co się stało? Niczego nie słyszeliśmy! – wołała Vinga.

– Uważaj, Eskilu! – krzyknęła przerażona Solveig i Heike w ostatniej chwili zdążył odciągnąć syna na bok. W miejscu, gdzie jeszcze przed sekundą stał Eskil, ciężko runął ogromny głaz z solidnie wymurowanego przez Terjego komina.

Heike jednym ruchem zerwał z szyi mandragorę i wyciągnął ją w stronę przeklętego domostwa.

– Chcesz mego syna! Ale jego nigdy nie dostaniesz! Chodźcie! – zawołał do otaczających go ludzi. – Musimy odejść jak najdalej od tego domu. Nie, nie w dół, Terje! Idziemy na górę, na skalny taras. Wy, pozostali mieszkańcy wsi, możecie wrócić do domu, jeśli chcecie.

Zawahali się, Terje natomiast nie okazywał już lęku.

– Taras nigdy nie był groźny – rzekł z pogardą.

– O Jolinsborg także tak mówiłeś – przypomniała mu Solveig, wstępując na ścieżkę prowadzącą w górę.

Za nią ruszyli inni. Terje był ponury, ale już nie tak wystraszony. Uznał, że niebezpieczeństwo minęło.

– Czy nadal słyszysz chór duchów? – szeptem zapytał Heike Eskila.

– Tak, ale myślę, że nikt inny go nie słyszy.

– Owszem, ja – mruknął idący obok pastor.

Heike odwrócił się do niego.

– To wspaniale! Nad tym chórem trzeba odmówić modlitwy, pastorze. Wszystkie, jakie pan zna, i z całego serca!

Pastor pokiwał głową.

– Dobrze, ale najpierw proszę o wyjaśnienie: Co takiego wyciągnął pan w stronę domu? Bo nie był to krzyż?

– Nie, to prawda – odparł Heike nie kryjąc dumy. – To amulet naszego rodu. Ma ogromną moc, zwłaszcza gdy chodzi o ochronę kogoś z rodziny, kogoś, kogo warto osłaniać.

– Najwyraźniej tym razem chodziło o chłopca – stwierdził pastor z przejęciem. – Bardzo chciałbym zobaczyć ten amulet.

– Nie teraz. W tej chwili najważniejsze są święte błogosławieństwa, nie powinien pastor ich przerywać. Niech pan odmawia dalej modlitwy, to naprawdę bardzo ważne!

– Nie rozumiem pana. Kim pan właściwie jest? Po czyjej stronie?

Heike uśmiechnął się, ale w uśmiechu czaił się także cień smutku.

– Nie należę do Kościoła, ale go szanuję. I niech to wystarczy.

Terje przystanął i odwrócił się, zatrzymując tym samym całą grupę.

– Co właściwie macie zamiar zrobić tam na górze?

– Pamiętaj, co napisano – przypomniał mu Heike. – Skarb ukryto w twierdzy pierwszego Jolina. Czy nie jest naszym zamiarem odnalezienie tego przeklętego skarbu, tak by Eldafjord, a zwłaszcza Jolinsonnowie, odzyskali spokój?

– Owszem. Ale przyszło mi coś do głowy. Wydaje mi się, że duch pana Jolina pragnie krwi, nie podoba mu się też, że ruszymy skarb. A według tego, co mówicie, w dawnych czasach było tu jakieś plugastwo, płonęły dziwne ogniska.

– Do czego zmierzasz? – zapytał Eskil.

– Nie możemy stać w pół drogi na tej stromej ścieżce. Przejdźmy jeszcze ten ostatni odcinek!

Zdyszani dotarli niemal do szczytu wzgórza, przed ich oczami rozciągnął się rozległy, zasypany kamieniami taras skalny. Szalejący wicher natychmiast począł targać ich ubrania. Załopotały poły kurtek, wydęły się spódnice. Przystanęli całą grupą.

– Słyszycie? – zapytał Heike Eskila i pastora. – Słyszycie chór?

– Tak – odparł duchowny. – Ale wydaje mi się, że w tych głosach dźwięczy nowy ton.

– Nadzieja – zgodził się Eskil. – Nadal się boją, ale… teraz chyba najbardziej obawiają się, że ich zawiedziemy!

– Macie rację – stwierdził Heike. – I ja tak odczytuję te żałosne zawodzenia. Pastorze, niech pan się modli za ich dusze.

Pastor przestał się już dziwić czemukolwiek. Uznał słowa Heikego za rozsądne i mocniej ścisnął w dłoni krucyfiks. Monotonne modlitwy były jedynym dźwiękiem, jaki słyszeli pozostali uczestnicy wyprawy, do ich uszu nie docierały bowiem skargi upiornego chóru. Heike zastanawiał się, czy słyszy je Terje, ale nie chciał pytać. Nadal nie mógł znieść tego człowieka.

– Co chciałeś nam powiedzieć wtedy na zboczu, Terje? – zagadnął Elis, młody rybak.

– Doszedłem do wniosku, że moglibyśmy uradować ducha pana Jolina. Trzeba mu złożyć ofiarę, żeby dopuścił nas do skarbu. Jeśli tak lubi odbierać ludziom życie, to całopalna ofiara…

– Ofiara? – powtórzył Heike, wzdrygając się z obrzydzenia. – O co właściwie ci chodzi? Nie uśmiercimy niepotrzebnie żadnego zwierzęcia.

– Wcale nie miałem na myśli zwierzęcia – wyjaśnił Terje. – Zwierzę na pewno mu nie wystarczy.

Wszyscy wpatrywali się w Terjego z niedowierzaniem. Uśmiechy zdumienia zamarły na ustach.

Głos Heikego był lodowato zimny:

– Drwisz sobie z nas?

– Dlaczego miałbym żartować z tak poważnej sprawy, jaką jest skarb?

– A kogo w takim razie mielibyśmy złożyć w ofierze? Ciebie?

Terje się oburzył.

– Mnie? To przecież ja mam odziedziczyć skarb pana Jolina, ja jestem prawowitym dziedzicem! Chyba jasne, kogo powinniśmy poświęcić. Mamy już wszak kogoś, kto i tak skazany jest na śmierć.

Solveig ścisnęła dłonie w pięści, aż zbielały jej kostki, i przycisnęła je do ust. Głośno jęknęła. Przez grupę ludzi zebranych na wietrznym skalnym tarasie przeszło głośno westchnienie pełnych niedowierzania protestów.

W duszy Heikego zerwały się wszelkie tamy. Wpatrywał się w Terjego, ale przed oczami stał mu Solve. Szumiało mu w głowie, nie widział nic poza znienawidzonym obliczem Solvego. Całe złe dziedzictwo, jakie tkwiło w Heikem, dotkniętym przekleństwem potomku Tengela Złego, wypłynęło na powierzchnię, gwałtownie poszukując ujścia.

Solve! Nareszcie, nareszcie będzie mógł się zemścić! Nareszcie cała tłumiona gorycz znajdzie upust. Ta wstrętna twarz, której nienawidził przez lata! Pomieszały mu się osoby, wydało mu się nagle, że to Solve, powodowany niepomierną chciwością, chce złożyć w ofierze swego małego bratanka Jolina. Myślał o biednej Solveig i zapragnął zemścić się w jej imieniu na Solvem i…

Z oddali usłyszał czyjeś wołanie. Czy to głos Vingi? Ale przecież Vinga nigdy nie poznała Solvego, skąd mogła się tu wziąć? Czuł, że ze wszystkich stron coś go ciągnie, ale wstąpiły weń nagle ogromne siły, wiedział jedynie, że Solve nareszcie zapłaci za cierpienia całego jego życia. Za lęk przed zamkniętymi pomieszczeniami. Za bój o odzyskanie ludzkiej godności. Za walkę o przeistoczenie się w dobrego, przydatnego dla innych ludzi człowieka, pełnego miłości i łagodności dla wszystkich żywych stworzeń, dla całej natury. Nikt nie potrafi zrozumieć, ile kosztowało to dotkniętego z Ludzi Lodu. I przez cały ten czas dręczyła go owa tłumiona, nieludzka wprost nienawiść, skierowana przeciwko temu, którego nigdy nie nazwał ojcem.

Nareszcie znajdzie dla niej ujście. Ale próbowano go przed tym powstrzymać.

– Ojcze! Ojcze! Nie zabijaj go, ojcze!

Powoli, bardzo powoli Heike powracał do rzeczywistości. Opuścił ramiona i rozluźnił się trochę. Ten głos… Przecież to głos Eskila, jego rodzonego syna, głos, który znał już od tylu lat! To oznaczało, że Solve nie może być tutaj, to po prostu niemożliwe.

Ocknął się z transu i napotkał pełen bólu, nic nie rozumiejący wzrok Vingi. I przerażonego, wstrząśniętego, oniemiałego Eskila.

I innych… którzy stali jak skamieniali, ze strachu nie mogąc się poruszyć.

Co się stało? Terje Jolinsann… Gdzie on jest? Głucho jęczący tłumok na ziemi. Twarz zalana krwią cieknącą z nosa i ust, poszarpane ubranie, krew, krew, wszędzie krew.

Pastor, który okazał się człowiekiem czynu w stopniu dużo większym niż Heike się spodziewał, usiłował podnieść krzyczącego z bólu Terjego.

– Czy masz coś złamane? – zapytał pastor.

– Wszystko! – zaszlochał Terje. – Wszystko! Ten człowiek jest prawdziwym szaleńcem! Przecież ja tylko żartowałem!

Mówił bardzo niewyraźnie, bo usta zaczęły mu puchnąć.

Heike całkiem się już opanował.

– Nie chciałem uderzyć tak mocno. Zrozumcie, Terje Jolinsenn jest jak dwie krople wody podobny do człowieka, który zniszczył całe moje życie. Straciłem poczucie rzeczywistości, wydawało mi się, że to on właśnie stoi przede mną.

Postawili Terjego na nogi. Heike popatrzył mu w oczy i rzekł:

– Ale że uderzyłem, nie żałuję. Nie po tych słowach, które wymówiłeś, Terje Jolinsonnie! Nie powinienem tylko uderzać z taką siłą!

Solveig była jedyną osobą, która naprawdę zrozumiała reakcję Heikego, w każdym razie po tym wyznaniu.

– Zasłużył sobie na każdy cios – powiedziała nabrzmiałym od łez głosem. – Na każdy, każdy cios. Nigdy ci tego nie daruję, Terje!

– Do diabła, możesz sobie robić, co chcesz, nic mnie to nie obchodzi – syknął rozwścieczony Terje. – Tak długo żywiłem ciebie i twego przeklętego bachora, że zasłużyłem na specjalne miejsce w niebie. I z taką wdzięcznością się spotykam!

Solveig przymknęła oczy.

– Wcale nas nie żywiłeś. Wykorzystałeś cały majątek, jaki należał do mnie i do Jolina, nienagannie prowadziłam ci dom. Ale teraz już koniec! Nie zostaniemy u ciebie ani chwili dłużej!

Eskil uścisnął ją za rękę i skinął głową na znak zgody. Dawno już postanowił, że pojadą wraz z nimi do Grastensholm, a matka i ojciec przystali na to bez wahania.

Udało im się doprowadzić Terjego do porządku. Był wściekły i obrażony, rzecz jasna, ale Heike nie odezwał się ani słowem. Okazało się, że żadna kość nie została złamana, Terje mógł iść o własnych siłach, choć udawał ciężko rannego cierpiętnika. Kiedy oczyszczono mu twarz, wyglądał bardziej po ludzku, nie przestawał jednak mruczeć pod nosem, że lensman na pewno wkrótce się o tym dowie.

Nikt jednak nie wierzył, że Terje ośmieli się wnieść skargę. Pomysł złożenia chorego dziecka w ofierze musiałby wówczas wyjść na jaw, a wtedy lensman potraktowałby całą sprawę odpowiednio. Żartami Terje by się nie wytłumaczył.

Wielu natomiast obawiało się o życie Heikego. Wiadomo było, że Terje Jolinsenn nie przepuści okazji, by zaatakować z ukrycia, byle tylko nie musiał za swój czyn ponosić odpowiedzialności. Vinga dla pewności ujęła Heikego za rękę i wszyscy znów zawrócili ku tarasowi skalnemu.

– Doprawdy, to nawet całkiem realne, że kiedyś przed wiekami, zanim spadła kamienna lawina, wznosiła się tu jakaś twierdza – stwierdził pastor, a mieszkańcy wioski przyświadczyli, kiwając głowami. – Ale w którym miejscu?

Rozglądali się po usypiskach głazów.

– Zgaduję, że to tam! – wskazał Eskil.

Tak, przy dokładniejszych oględzinach i odrobinie fantazji można było dostrzec resztki fundamentów. W każdym razie wśród kamieni rysował się niewyraźny czworobok.

– Czyżby tam właśnie leżeć miał skarb? – z niedowierzaniem zapytał Eskil. – Pod tym stosem kamieni?

Terje zapomniał o swej roli skrzywdzonego i odezwał się z zapałem:

– Tak, ale tam jest najbardziej niebezpiecznie! Między kamieniami są głębokie szczeliny!

– Wobec tego tam właśnie będziemy szukać – postanowił Heike.

Zdenerwowany Terje gestem podniósł rękę do góry.

– Nie, zatrzymajcie się! Nikt nie wejdzie tam przede mną! Nikt nie zawładnie skarbem pana Jolina, bo on należy do mnie, do nikogo innego, tylko do mnie!

To prawda, że Terje Jolinsonn miał zapuchnięte powieki i pokiereszowaną twarz, ale może właśnie dlatego wydawał się jakby odmieniony. Z oczu sypały mu się iskry i nie tylko Eskil i Heike, ale wszyscy inni odnieśli nagle wrażenie, że stał się jakiś nierzeczywisty. Jakby ujrzeli malowidło.

Malowidło z zamierzchłej przeszłości?

– Och, nie! – jęknął Heike. – To ty jesteś panem Jolinem!

– Co takiego? – Terje był oszołomiony.

Wśród otaczających ich ludzi rozległ się pomruk zdziwienia. Ale tak, wszyscy inni również mieli wrażenie, że duch pana Jolina jest z nimi.

– Ty sam, Terje, nie zdajesz sobie z tego sprawy – powiedział Heike. – Myślę, że duch pana Jolina wstępował kolejno w swych potomków. Może po to, by czerpać korzyści ze skarbu? A może strzec, by nie dostał się on w niepowołane ręce lub zmusić, by jeden z tych, którzy użyczyli mu ciała, odkopał zgromadzone kosztowności. Podobnie jak wielu skąpców, i on nie mógł znieść myśli, że po śmierci rozstanie się ze swym bogactwem. Dlatego próbuje powrócić. I pewnie dlatego tak wielu Jolinsannów dotknęła bezpłodność, nie mieli nawet ochoty na kobiety. Na co to bowiem komuś, kto od dawna nie żyje? Czym przez cały czas zaprzątniętą głowę ma Terje? Pomnażaniem bogactw, troską o gospodarstwo, by przynosiło jak największy zysk. Zadbane domy, pola, które rodzą. W tym tkwi siła Terjego, w taki sposób prawdopodobnie zabrałby się do dzieła sam pan Jolin. Dlatego Terje czasami jak gdyby wyślizguje się ze świata realnego.

Towarzyszący im ludzie w milczeniu pokiwali głowami. I oni stracili poczucie rzeczywistości, nie wiedzieli już, co jest realne, a co nadprzyrodzone. Cała scena była tak przepełniona mistycyzmem, że biernie godzili się, by wszystko odbywało się zgodnie z wolą Heikego. A w każdym razie bez protestów przekazali mu przywództwo.

Nagle Eskil zorientował się, że chór udręczonych głosów umilkł. Nie słychać już było bolesnych skarg, żałosnego zawodzenia ani płaczu. Szczerze powiedziawszy, bardzo mu ulżyło. Jakże trudno jest słuchać jęków rozpaczy ze świadomością, że nie można pomóc!

Rozlegało się tylko wycie wiatru wśród kamiennych bloków.

Nagle Terje uderzył w krzyk:

– Oszalałeś?! Nie pojmuję ani słowa z tych bzdur, które wygadujesz!

– Dobrze o tym wiem. Nie masz świadomości, że wstąpił w ciebie pan Jolin.

– Nic mnie to nie obchodzi. Puśćcie mnie naprzód, ja pierwszy muszę zobaczyć skarb, inaczej powstrzymam was siłą.

– Dobrze, idź – zgodził się Heike. – Nas skarb nie interesuje. Chcemy jedynie wyjaśnić tajemnicę z nim związaną.

Oczy Terjego zapłonęły gniewem.

– Nie interesuje was karb? O, nie, nie wmawiaj mi tego, sądzisz, że nie wiem, że każdy we wsi, kto ma choć trochę oleju w głowie, chce zdobyć skarb? Ale oni są zbyt tchórzliwi, by szukać. A twój rodzony syn? Dlaczego przybył do Eldafjord? Właśnie po to, by odnaleźć skarb! Niczego więc nie udawaj, ty morderco!

Najwyraźniej nie mógł darować Heikemu napaści, prawdopodobnie nigdy nie miał mu wybaczyć.

– Wiem dobrze, że Eskil przyjechał tu właśnie z powodu skarbu – spokojnie odparł Heike. – Ale on po prostu chciał dopomóc nam w utrzymaniu dworów.

– Poza tym przyjechałem tu, bo chciałem przeżyć przygodę – wtrącił porywczo Eskil. – Chciałem sprawdzić, czy tak jak ojciec potrafię zapanować nad duchami!

– Doprawdy? W Jolinsborg jakoś mu się nie powiodło.

– Jeszcze nie skończyłem – uciął ten wątek Heike. – A więc decyduj: sam będziesz szukać twierdzy, czy też mamy iść wszyscy razem?

Terje powstrzymał ich natychmiast dłonią, gotów do zadania ciosu.

– Nie wolno wam tam iść, dopóki ja sam najpierw nie, sprawdzę.

Ruszył tyłem, nadal groźnie trzymając rękę uniesioną w górę, ale wkrótce musiał z tego zrezygnować, jeśli nie chciał się potknąć. Bezustannie jednak zerkał przez ramię i sprawdzał, czy przypadkiem za nim nie idą.

W szczelinach między kamieniami świstał wiatr.

– Powinnam już wrócić do małego Jolina – powiedziała Solveig do Eskila. Stali blisko siebie, nawzajem chroniąc się przed podmuchami wiatru szalejącego pod szarym, ciężkim od deszczu niebem.

– Nie możesz teraz iść – powstrzymał ją Heike. – Nie wolno ci przechodzić samej obok Jolinsborg!

– Mogę cię odprowadzić – zaofiarował się Eskil.

– Ty tu zostaniesz – zawyrokował ojciec. – Jesteś jednym z tych, którzy rzucili wyzwanie złej mocy, potrzebny nam jesteś, by ją wytropić.

– Jako przynęta? – z goryczą w głosie zapytał Eskil.

– Tak. Można to i tak nazwać. Ty i Terje. No, nareszcie tam dotarł. Czy możemy już podejść? – zawołał Heike, podnosząc głos.

Wiatr przyniósł im odpowiedź:

– Zostańcie tam, gdzie jesteście! To moje!

– Co tam widzisz? – zapytał pastor.

Terje srał pochylony nad przerwą między kamieniami.

– Tu, w tej szparze, jest chyba bardzo głęboko. Wygląda jak grota. – Odwrócił się do nich. – Kiedy byliśmy dziećmi, nigdy w tym miejscu nie pozwalano nam się bawić. Dorośli twierdzili, że to zbyt niebezpieczne. I tak też jest w istocie.

Z trudem rozróżniali jego słowa wśród poszumu wiatru.

Terje przesunął się teraz. Balansował na bezładnie porozrzucanych, porośniętych mchem głazach, które spadły tu lawiną przed setkami lat.

Ukląkł i wsparłszy się na łokciach, z głową w dół, zaglądał w jedną ze szczelin między kamieniami. Nagle się wyprostował.

– W szczelinie obok widać światło! Idę tam! – Potykając się o nierówności, zawołał: – Tutaj coś jest! Coś więcej niż tylko niebezpieczne jamy, na które trzeba uważać! Wydaje mi się, że widzę murowane ściany. Tu jest zejście! Znalazłem! Nie, zaczekajcie tam! Nie podchodźcie bliżej, skarb należy do mnie, pamiętajcie o tym!

Głos jego świadczył o niezwykłym podnieceniu. Zrobił jeszcze ze dwa kroki ku szczelinie.

I wówczas Solveig krzyknęła:

– Terje, uważaj!

Jednogłośny okrzyk przerażenia wyrwał się z piersi zebranych. Terje nie widział tego, lecz inni ujrzeli, jak muskularne owłosione ramię wystrzeliło z dziury między kamieniami, dostrzegli grzywę potarganych, polepionych włosów, a potem dłoń kończąca owo obrzydliwe ramię zacisnęła się na kostce Terjego. Ten zachwiał się, krzyknął rozdzierająco, przez moment bił rękoma w powietrzu…

Aż wreszcie coś ściągnęło go w dół między kamienie i zniknął im z oczu.

Jeszcze raz posłyszeli jego krzyk, odbijający się głuchym echem od skał, a potem zapadła grobowa cisza.

Do uszu Heikego i Eskila dotarło coś jeszcze.

Okrzyk przerażenia, jaki wydali z siebie widząc, co dzieje się z Terjem, zabrzmiał niezwykle głośno. Nie wyrwał się jedynie z gardeł ośmiu osób zgromadzonych na skraju płaskowyżu. Z przerażenia zakrzyknął również chór zatraconych dusz.

Teraz słychać już tylko było słabe poświsty wiatru, szalejącego wśród głazów na ponurym, dzikim tarasie.

Загрузка...