ROZDZIAŁ II

Eldafjord już na pierwszy rzut oka wzbudziło niechęć w Eskilu. Nie tak wyobrażał sobie to miejsce.

Od rybaka wypożyczył łódź wiosłową; dobrze zapłacił za zgodę na używanie jej przez tydzień. Nie przypuszczał, by wyprawa miała potrwać dłużej. W zastaw dał rybakowi konia.

Eskil ani słowem nie wspomniał nikomu, dokąd się wybiera. To miała być wyłącznie jego przygoda. Otrzymał zresztą dokładne wskazówki, jak ma dotrzeć do wytęsknionego miejsca.

Okazało się jednak, że jest tam znacznie, znacznie dalej niż przypuszczał. Jak wysoko sięgały strome, urwiste zbocza! Białe plamy śniegu połyskiwały na niebosiężnych szczytach. Eskil nie spodziewał się także, że po długim pobycie w więzieniu jego kondycja okaże się tak marna. W zetknięciu z szorstkimi uchwytami wioseł jego dłonie pokryły się pęcherzami, wiosłował więc coraz wolniej. Na dobrą chwilę znalazł się na otwartym morzu, łódką zaczęło niemiłosiernie wprost kołysać i sytuacja stała się naprawdę groźna. Wkrótce jednak wpłynął na fiord i fale się uspokoiły.

Był to jednak dopiero główny fiord. Kiedy słońce skryło się za górami, a na wodzie pokładły głębokie cienie dotarł wreszcie do miejsca, w którym wpływało się na Eldafjord, maleńką odnogę ukrytą między sięgającymi nieba zboczami.

Gdyby Eskil nie wiedział o jego istnieniu, nie przypuszczałby nawet, że w tym miejscu kryje się nieduża, lecz głęboko wyrzeźbiona w skale zatoka.

Sterował w taki sposób, by okrążyć skałę. W pewnym momencie na chwilę odwrócił się w łodzi. Chciał zobaczyć, ku czemu zmierza.

Przeszedł go dreszcz, jakby nagły powiew wichru uderzył go w twarz. Poczuł, że policzki mu płoną, tak wielkie wrażenie wywarł na nim widok.

Ujrzał olbrzymie, sinoszare góry, zdawało się, że ich szczyty ranią niebo. Pionowe zbocza były tak gładkie, jak gdyby zostały wypolerowane przez niezliczone lawiny schodzące nimi przez tysiące lat. Dopiero w głębi, na samym krańcu wąskiej zatoki, tłoczyła się gromadka chałup, bezradnie kuląc się pod naporem ogromnej skalnej ściany. Było tam kilka większych, kilka mniejszych domów, najpewniej nieduża przystań rybacka. Na nic więcej nie starczało miejsca.

A jednak… Czy to nie dach jakiegoś domu wystaje tam, ponad lasem, z prawej strony? Ściśle przylegający do samej góry, przesłonięty sterczącymi występami skalnymi?

Trudno stwierdzić.

Eskil zrozumiał, że prawdopodobnie za dnia musiało być tu niewypowiedzianie pięknie. To tylko on, niepomyślnym zrządzeniem losu, przybył tu o najsmutniejszej porze dnia, kiedy zapadający zmrok paraliżuje ludzkie serca.

Ale jak wyglądała ta okolica zimą? W porze rozszalałych wichrów lub w cichym mroku bezustannie sypiącego śniegu?

Zadrżał.

W tym fiordzie tkwiło jednak coś jeszcze, co nie na żarty go wystraszyło. Co to mogło być? Jakby coś gdzieś się czaiło?

Och, nie, dał się tylko opanować granatowobłękitnemu, pełnemu cieni nastrojowi wieczoru. Był także śpiący i zmęczony, bo jednak pobyt w więzieniu i długotrwałe choroby odcisnęły ślad na jego organizmie, a i całodzienne wiosłowanie także dało się we znaki. Eskil czuł teraz ssący głód, a ponadto niezwyczajny podróżowania łodzią musiał pokonywać objawy morskiej choroby.

I jeszcze ten chłód bijący od skalnych ścian… Eskil miał wrażenie, że spowija go całun mgły.

W takich okolicznościach nietrudno stracić animusz.

Czego on, na litość boską, tutaj szuka? Dlaczego natychmiast nie pospieszył do domu, do wspaniałego, ciepłego i jasnego Grastensholm?

Ale matka i ojciec nie napisali ani razu. Nie próbowali wyciągnąć go z więzienia.

Może coś złego im się przytrafiło?

Jaki z niego osioł, że tak za wszelką cenę chciał najpierw odnaleźć skarb w Eldafjord. Powinien był od razu wyruszyć do domu.

Ale teraz dotarł tutaj. Do celu swej wędrówki.

Cóż to jednak był za cel! Czy w całej Norwegii mogło istnieć miejsce bardziej ponure?

Westchnął, postanawiając już więcej się nie odwracać i pokrytymi pęcherzami dłońmi mocno chwycił za wiosła.

Ale gdy pokonywał ostatni odcinek fiordu, jego ciało przenikały dziwne dreszcze. Czuł, że podnoszą mu się delikatne włoski na karku, miał wrażenie, że od strony małej przystani rybackiej Eldafjord obserwują go czyjeś złe oczy.

Tak naprawdę bał się spojrzeć za siebie.

Starał się nie odrywać wzroku od dużego, bardziej rozległego fiordu, ale ten wkrótce zniknął mu z pola widzenia. Miał przed sobą tylko ciemne, gołe skały.

Nie był to widok napawający optymizmem.

Woda, w której przeglądały się masywne zbocza, wydawała się niemal czarna i lodowato zimna. Nikt nie mógł wiedzieć, co kryje się w głębinie. A może łódkę zaraz porwie czyhający w otchłaniach potwór?

Kiedy łódź nagle uderzyła o coś i z okropnym zgrzytem gwałtownie się zatrzymała, Eskil poderwał się na równe nogi i o mały włos, a uderzyłby w krzyk. Przez moment zdawało mu się, że sparaliżowane strachem serce nigdy już nie odzyska zwykłego rytmu, czuł, że twarz wykrzywia mu grymas, a palce kurczowo zaciskają się na wiosłach.

Zaraz jednak zrozumiał, co się wydarzyło. Po prostu dobił do brzegu. Łódź zatrzymała się na podwodnym głazie blisko stałego lądu.

Na pomoście siedziało i stało kilka osób, z zainteresowaniem obserwując jego dość niezgrabne poczynania.

Wśród zgromadzonych było kilkoro dzieci, paru starszych mężczyzn opierających się o poręcz i jakaś wyniosła matrona. I dwie młode dziewczyny, które, pochyliwszy ku sobie głowy, szeptały coś chichocząc.

Jedna z nich była, doprawdy, bardzo urodziwa!

Więcej Eskil nie zdążył zobaczyć. Szybko przemieścił się na tył łódki, by przód uniósł się nieco do góry, i odsunął od przeszkody. Zawstydzony, z uśmiechem przyklejonym do ust, przesadnie wesoło pomachał gromadce zebranej na brzegu i skierował się ku pomostowi. Mali chłopcy ochoczo wbiegli do wody, chwycili dziób łodzi i pociągnęli w stronę brzegu, a Eskil w efekcie omal nie stracił równowagi. W możliwie elegancki sposób starał się powrócić do normalnej pozycji, co u dziewcząt wywołało kolejny napad chichotu.

Chwilę później znalazł się w otoczeniu ludzi, wypytywał i wyjaśniał. Mieszkańcy zastanawiali się oczywiście, co przywiodło obcego wędrowca do Eldafjord, ale nie powiedzieli tego głośno. Eskil tylko wyczuwał ich ciekawość.

Wyjaśnił więc, i nie było to wcale kłamstwo, że pewien człowiek, którego spotkał wiele lat temu, polecił mu to wspaniałe miejsce jako szczególnie godne zobaczenia. Ponieważ bardzo go to zainteresowało, kiedy przypadkiem znalazł się tu w pobliżu, postanowił skorzystać z okazji i zatrzymać się kilka dni w Eldafjord, o ile znajdzie się pokój, który mógłby wynająć.

Popatrzyli po sobie. Umilkli.

– Terje zwykle wynajmuje pokoje – wyrwało się jednemu z chłopców, ale dorośli go uciszyli.

– Terje? – powtórzył Eskil pytająco.

Powoli i bardzo niechętnie jeden z mężczyzn odpowiedział:

– No, tak, to prawda, że Terje Jolinsonn wynajmuje gościom. Ale nie bierz pierwszego lepszego miejsca, które ci zaproponuje, chłopcze! Proś o pokój w jego własnym domu! Nigdzie indziej. Nie wszystko, co on ma do zaoferowania jest… równie dobre.

Ucichł. Zachęcające: „Naprawdę?” Eskila nie doczekało się odpowiedzi.

Chłopak nadstawił jednak uszu, słysząc nazwisko Jolinssnn. Jolin… Tak przecież nazywał się mężczyzna, który zbudował tajemniczy dom.

Tam musi trafić! Ale na razie nie warto zadawać zbyt wielu pytań.

– Czy ktoś może wskazać mi drogę?

Dziewczęta zdecydowały się błyskawicznie.

– My, my pójdziemy!

– Doskonale.

Starsi mężczyźni z nieskrywaną wesołością obserwowali wysiłki Eskila, szczura lądowego, który starał się przycumować łódź.

– My się tym zajmiemy – życzliwie rzekł jeden z nich.

Początkowa nieufność wobec przybysza minęła. Młodzieniaszka, który nie miał pojęcia o morzu i łodziach, nie można było traktować poważnie.

Eskil chętnie zostawił im łódkę.

Kobieta sapiąc już wspinała się pod górę, tak szybko jak mogły ponieść ją grube nogi. Widocznie jako pierwsza chciała przekazać nowinę sąsiadom.

Eskil wraz z dziewczętami zszedł z pomostu. Panny nie spuszczały wzroku z jego twarzy, poczuł się tym wręcz zakłopotany.

Ale prawdą też było, że Eskil Lind z Ludzi Lodu wyrósł na bardzo przystojnego młodzieńca. Miał ciemnomiedziane, gęste, wijące się włosy, w zielonobrązowych oczach paliły się wesołe iskierki, dodające mu ogromnie wiele uroku. A tysiące piegów, którymi obsypana była jego twarz… No cóż, być może stanowiłyby problem dla nadwrażliwej dziewczyny, ale u Eskila były po prostu czarujące. Krótki, wesoło zadarty nos i promienny uśmiech to walory, o których także warto wspomnieć, nie mówiąc już o długich nogach i smukłej sylwetce. Wygląd zewnętrzny Eskil odziedziczył z pewnością po dziadkach ze strony matki, Elisabet i Vemundzie Tarkach. Nie miała znaczenia, że w więzieniu pobladł i wychudł. Dzięki temu wydawał się bardziej romantyczny, a poza tym większość mieszkańców wsi i miast była w owych czasach niedożywiona, tak więc nie wyróżniał się niczym szczególnym. A kiedy, w połączeniu z chłopięcą śmiałością, zdarzały się chwile, że się czerwienił, z czym było mu wyjątkowo do twarzy, stawał się wręcz nieodparcie pociągający.

Tuż przy nim, jak to zwykle bywa, szła ładniejsza z dziewcząt. Dowiedział się, że ma na imię Inger-Lise. Sądził, że w tak mrocznym zakątku świata spotka nieśmiałe, lękające się ludzi dziewczęta, ale Inger-Lise cechowała pewność siebie, jaką zwykle daje uroda. W dodatku przez pewien czas chodziła do szkoły w miasteczku. Była więc „obyta” i zadowolona z siebie.

Druga dziewczyna, Mari, okazała się raczej typową mieszkanką zapadłej wioski na zachodnim wybrzeżu Norwegii. W kontaktach z Inger-Lise odgrywała z pewnością rolę tej, która podziwia i poświęca się dla przyjaciółki. I między nimi było tak, jak ta zwykle się dzieje. Kiedy tylko ładniejsza, śmielsza znajdzie sobie chłopaka, natychmiast zapomina o tej drugiej, którą tak długo traktowała jako tło dla swej urody i w której podziwie egoistycznie się pławiła.

Mari dostrzegła nowe, zaskakujące elementy w zachowaniu Inger-Lise i poczuła w sercu nagły strach.

Obie dziewczyny były najwyraźniej bardzo religijne, starannie ważyły słowa i często składały ręce, jakby prosiły o wybaczenie lub błogosławieństwo dla swych sekretnych myśli.

Inger-Lise nie przestawała szczebiotać. Kołysała biodrami i wyginała się na wszystkie strony, starając się wypaść jak najlepiej, a Eskil zdawał się nie dostrzegać sztuczności w jej zachowaniu. Po roku spędzonym w więzieniu był spragniony towarzystwa kobiet, a w dodatku dziewczyna była naprawdę ładna. Spodobała mu się bardzo, natomiast drugą z panien uznał za zdecydowanie nudną, jako że w ogóle się nie odzywała i nie wykazywała chęci zawarcia bliższej znajomości.

Wiosna zdążyła zamanifestować swą obecność i w Eldafjord. Kiedy szli pod górę, nozdrza drażnił im aromat budzącej się ziemi, ostre, świeże zapachy rozpalały uśpione żądze i instynkty. Choć dookoła było ciemno i ponuro, a góry o zmroku wydawały się jeszcze groźniejsze, to nad nimi rozciągał się wąski pas chłodnego, żółtego światła niczym nadzieja, że nadejdą jeszcze jasne dni, o ile tylko starczy cierpliwości, by na nie czekać.

Eskil żartował z dziewczętami, droczył się z Inger-Lise, a ona kokieteryjnie leciutko uderzała go po ramieniu, udając zagniewanie. Przez cały czas jednak zmysły chłopaka chłonęły nastrój, jaki panował w tej małej zatoce. Domy, odpoczywające w ciszy. Zapach ubogich ogródków, świeżo skopanej ziemi. Kępy drzew, które mijali. Chłopska zagroda na niedużym poletku. Ryk krowy dobiegający z obory. Migotliwe światełko w jakimś oknie. Chłód ciągnący od fiordu…

– Tu na górze, na prawo, mieszka Terje.

Eskil popatrzył w tamtą stronę. Z daleka mógł rozróżnić, że świeciło się w dwóch oknach. Dom wydawał się dość duży, otaczały go okazałe budynki gospodarcze.

A więc to dom Jolina? Czy tam znajdował się ukryty skarb?

W takim razie było to miejsce cokolwiek zbyt prozaiczne jak na oczekiwania poszukiwacza skarbów.

– Mężczyźni na brzegu przykazali mi, abym domagał się pokoju w domu Terjego – powiedział Eskil dość niepewnie.

– Koniecznie, absolutnie koniecznie musisz tak zrobić!

Po raz pierwszy Mari odezwała się z własnej nieprzymuszonej woli.

– Dlaczego?

– O, nie przejmuj się – wtrąciła szybko Inger-Lise. – Tu w Eldafjord opowiada się wiele niemądrych historii.

– Ale to znaczy, że jest więcej domów i można między nimi wybierać?

– Tak – odparła Mari.

Inger-Lise wyraźnie nie chciała straszyć przybysza, by zbyt szybko stąd nie umknął.

– Cicho bądź, Mari – szepnęła zirytowana, nie dość jednak cicho, by uszło to uwagi Eskila.

Z całej tej rozmowy wywnioskował jedno: musi istnieć przynajmniej jeszcze jeden dom, ten, w którym nie wolno mu zamieszkać.

Ani chybi był to dom pana Jolina!

W zapadających ciemnościach Eskil usiłował przyjrzeć się okolicy. Tam, nad tamtą kępą drzew… To musi być ten sam dach, który, jak mu się wydawała, dostrzegł od fiordu.

A więc coś tam było. Dom albo…? Tak, w zimnym księżycowoniebieskim świetle zalśniła szyba.

– Czy na górze jest jakiś dom? – zwrócił się z pytaniem do dziewcząt.

– Tak, ale nigdy tam nie chodzimy – odparła Inger-Lise.

– Dlaczego?

Wzruszyła ramionami.

– Terje nie pozwala. Troszczy się o ten dom, jak gdyby był ze złota. No i wynajmuje. Bogatym, takim co to zapadli na zdrowiu alba chcą wypocząć.

Mari zaczęła szeptać coś przyjaciółce na ucho. Trwało to dość długo, brzmiało jak ostrzeżenie. W odpowiedzi Inger-Lise parsknęła, do uszu Eskila doszły zaledwie trzy słowa: „tylko głupi przesąd”.

Nie słuchał już dłużej. Nie mógł oderwać wzroku od domu, który znajdował się wyżej nad nimi. Teraz zalśniło więcej szyb. Czyżby był piętrowy? To doprawdy niezwykłe w takiej zapadłej dziurze.

Wkrótce dom zniknął z pola ich widzenia i nagle zatrzymali się przed furtką.

– Tu właśnie mieszka Terje – oznajmiła Inger-Lise. Jej głos niósł obietnicę tysiąca planów przyszłych spotkań. Drgała w nim nadzieja, że Eskil tu zostanie.

A więc przyszłość może okazać się bardzo obiecująca, uznał chłopak.

Mari nie odezwała się ani słowem. Wyciągnęła tylko rękę na pożegnanie, ale jemu wydawało się, że pomimo wieczornego mroku wyczytał, czy też raczej wyczuł, w jej spojrzeniu gorące błaganie, a może ostrzeżenie. „Uważaj na siebie!” prosiły jej oczy.

Eskil nie przypuszczał, by chciała ostrzec go przed przygodą z Inger-Lise. Nie, to raczej coś innego, miała chyba na myśli coś groźniejszego.

Czyżby ten dom za lasem?

Eskil zmarszczył czoło. Gdzie on już kiedyś widział tego człowieka? Terjego Jotinsonna?

Nie, nigdy go nie spotkał, ale do kogoś był podobny. Te niezwykle piękne oczy… Gdzie on je widział?

Nie, nie mógł sobie przypomnieć.

Owszem, Terje Jolinsonn był nadzwyczaj przystojnym mężczyzną, a jednak w jego obecności Eskil nie czuł się całkiem swobodnie. Czy sprawiała ta porywczość, jaką dawało się wyczuć w jego ruchach, czy może niski, chropawy głos?

Ale przecież był taki życzliwy!

Mówił cicho, jak gdyby się bał, że ktoś go usłyszy. Najwidoczniej w domu znajdowali się jeszcze jacyś ludzie. No tak, kuchnia, gdzie właśnie stali, tak pięknie utrzymana, pozwalała domyślić się kobiecej ręki.

– Naturalnie, mogę wynająć pokój na kilka dni – powiedział Terje, uśmiechając się czarującym, choć jakby drapieżnym uśmiechem – Zależy tylko, ile jesteś gotów zapłacić, bo pokoje mam różne.

Eskil, który dzięki interwencji królewskiego wysłannika odzyskał całą kasę podróżną, wymienił sumę, jaką zwykł był płacić za nocleg w lepszych zajazdach. Terjemu na moment oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a po ustach przemknął uśmiech zadowolenia.

– Ale najlepiej byłoby, gdybym mógł zamieszkać tu, w domu – pospiesznie dodał Eskil.

Terje najwyraźniej nie był tym zachwycony.

– Tutaj nocą będzie ci przeszkadzał płacz dziecka. Mam do zaproponowania coś wygodniejszego, chłopcze.

Dom Jolina? Tak szybko? Nie, do tego Eskil jeszcze nie dojrzał. Czuł się na razie zbyt zmęczony, śpiący i głodny.

– W tej chwili myślę jedynie o tym, by się położyć – uśmiechnął się niepewnie. – Płacz dziecka z pewnością nie zakłóci mi snu. I, muszę przyznać, że nie pogardziłbym odrobiną pożywienia, ostatni raz jadłem już dość dawno temu. Wiosłowałem prawie przez cały dzień.

Ze śmiechem pokazał swoje dłonie. Terje tylko pokiwał głową nad taką lekkomyślnością.

– No cóż, jeśli na nocleg odpowiada ci nędzna izba, to rzecz jasna możesz tu spać. Jutro rozejrzymy się za czymś lepszym. Dostaniesz posiłek, a i twoimi rękami też się zajmiemy.

– Serdecznie dziękuję.

Wkrótce Eskil padł na łóżko w niewielkiej izdebce, która okazała się równie zadbana jak kuchnia. Był najedzony i zadowolony, dłonie miał opatrzone. Zasnął momentalnie.

W środku nocy obudził go czyjś przeciągły, nasycony skargą krzyk, jakby jęk wywołany nieznośnym bólem.

Usiadł na łóżku. Nasłuchiwał.

Z trudem rozróżnił głos kobiety wypowiadającej słowa pocieszenia. Płakało dziecko, a płacz ten przenikał do szpiku kości. Eskil, zdjęty litością, zesztywniał. Jak udźwignąć takie cierpienie?! I żeby to chociaż dorosły! Jęki wprost przeszywały ciało Eskila, jak gdyby ból tkwił w nim samym. Poczuł łzy współczucia napływające do oczu.

Nie były to krzyki niemowlęcia; sądząc po głosie, musiało to być starsze dziecko. Kobieta starała się przemawiać spokojnie, usiłowała je pocieszyć, ale Eskil słyszał w jej głosie bezsilność i desperację.

Nagle jakieś drzwi otworzyły się z hałasem, jęk przybrał na sile. Rozległ się głos rozzłoszczonego mężczyzny:

– Nie możesz uciszyć tego piekielnego dzieciaka? Mamy przecież gościa w domu!

Kobieta odparła coś cicho i pokornie.

– Podaj mu odpowiednią dawkę, by umilkł na wieki, mówiłem ci to już setki razy! – gniewnie krzyczał mężczyzna. – Co mu przyjdzie z tych cierpień? I tak mu w niczym nie pomogą!

Przerażona matka błagała:

– On cię może usłyszeć, Terje!

– I co z tego? Nie sądzisz chyba, że kiedykolwiek wyzdrowieje?

Drzwi znów się zatrzasnęły.

Eskil długo leżał, wsłuchując się w krzyki dziecka, które po pewnym czasie zaczęły cichnąć, aż wreszcie całkiem umilkły.

Mój Boże, co to mogło być? Biedne, biedne dziecko! I rodzice! Eskila ogarnęło naturalne pragnienie, by coś zrobić, w jakiś sposób pomóc. Tak jak wszyscy ludzie wyobrażał sobie, że właśnie on może ulżyć cierpieniom dziecka. Co prawda tu sytuacja wydawała się beznadziejna…

Światło poranka wpadało przez małe okienko. Eskil wstał z łóżka i wyjrzał na świat.

Musiało być jeszcze bardzo wcześnie, bo poranna rosa pokrywała trawę niczym pajęcze nitki. Zobaczył tylko niewielki fragment podwórza, dalej widok zasłaniały budynki gospodarcze. Zauważył jednak, że bez względu na to, jakim człowiekiem był Terje Jolinsenn, to gospodarzem musiał być dobrym i pracowitym. Choć może nie znać tu było bogactwa, to w każdym razie gospodarstwo było porządne i zadbane.

W sąsiedniej zagrodzie rozległo się pianie koguta. Eskil wrócił do łóżka.

Kiedy ponownie się obudził, usłyszał, że w domu panuje ruch, podniósł się więc i ubrał.

Zszedł do kuchni i zastał tam Terjego. Siedział przy stole i kawałkiem chleba wycierał tłuszcz z talerza.

Eskil przywitał się i poproszono go na śniadanie. Nakryto na trzy osoby, a ponieważ drugi talerz wyglądał na używany, Eskil usiadł przy trzecim.

– Twoja żona już wyszła? – zapytał uprzejmie.

– Ona nie jest moją żoną. To moja bratowa. Jest w domu, karmi dzieciaka.

– Wdowa?

– Tak, po moim bracie Madsie. Mieszka tu, bo nie ma dokąd iść. No i wygodnie mieć gospodynię. Dobrze spałeś?

– Jak kamień – skłamał Eskil. – Przez całą noc.

Terje z zadowoleniem pokiwał głową.

Do kuchni weszła młoda jeszcze, ale dojrzała kobieta, przywitała się uprzejmie. Rysy twarzy miała podobne do tych, jakie widział już w Eldafjord, ale z jej oczu, w przeciwieństwie do oczu Terjego, promieniowało ciepło, dostrzec się też dało iskierki wesołości, teraz niestety przesłonięte żalem, a także ogromną wolę i radość życia, co Eskilowi wydało się bardzo sympatyczne.

Mogła mieć około trzydziestu lat. Była piękna. Jej oczy sprawiały wrażenie ciemnych, choć tak naprawdę były dość jasne, tyle że otoczone ciemną skórą. Ale dodawało jej to uroku, wcale nie wyglądała na wycieńczoną czy chorą.

Z twarzy można jednak było wyczytać cierpienie.

– Jak miło mieć gościa tu, w domu – uśmiechnęła się. – Mam nadzieję, że zostaniesz u nas dłużej!

Terje zmarszczył brwi i zapytał z rozmyślnym spokojem:

– Co właściwie cię tu sprowadza, młody Eskilu?

Eskil znów opowiedział o mężczyźnie, którego spotkał już dawno temu i który tak wychwalał Eldafjord, że swymi słowami obudził jego ciekawość. I nie przesadził, Eldaflord nie zawiodło oczekiwań. Miejsce jest wprost baśniowe!

Terje pochylił się nad stołem i bezmyślnie skubał kawałek chleba. Eskilowi wydało się, że w jego głosie zabrzmiała groźba, gdy sformułował następne pytanie:

– Czy ten człowiek wspominał coś jeszcze o Eldafjord?

Kobieta, na imię miała Solveig, zamarła w pół ruchu. Na jej twarzy odmalowało się przerażenie.

Co Eskil miał na to odpowiedzieć? Ile powinien zdradzić? Jak dalece znana była historia o skarbie pana Jolina? Czy dobrze, że ów człowiek, którego Eskil spotkał tak wiele lat temu, znał tę opowieść?

Terje nie spuszczał z niego swych chytrych oczu. Kobieta nadal stała nieruchomo.

Eskil wzruszył ramionami i roześmiał się wymuszenie.

– Czy wiedział coś jeszcze? A cóż to by mogło być takiego? Mówił, że tu jest pięknie. Przedstawiał to tak kusząco, że postanowiłem wykorzystać okazję, kiedy już znalazłem się w Vestlandet, chociaż…

Udał, że się namyśla.

– Nie, to jednak nie on.

– O czym mówisz?

– O niczym, pomyliłem widać kilku różnych ludzi. W dzieciństwie ktoś opowiadał mi o… – Nagle zorientował się, że słuchają go z wielkim napięciem. – Nie, to nieważne – machnął ręką. – Wszystko mi się pomieszało, to nie miało nic wspólnego z Eldafjord.

Widać było, że Terje Jolinsonn niechętnie rezygnuje z tematu.

Jego bratowa, Solveig, usłyszała jakiś dźwięk dobiegający z głębi domu i pospiesznie wybiegła z kuchni. Także i Terje wstał.

– Jeśli już zjadłeś, to może chcesz trochę rozejrzeć się po okolicy, chłopcze?

– O, tak, bardzo chętnie.

Jak to leżało w zwyczaju na wsi, Terje zdjął czapkę wiszącą na gwoździu, założył ją na głowę i wyszli. W domu chodzono z gołą głową, na dworze, bez względu na to, czy było zimno, czy gorąco, głowa musiała być zakryta. Ten zwyczaj od najwcześniejszego dzieciństwa miało się we krwi. Eskil, który nie dbał o takie drobiazgi, tym razem poczuł się jakby zakłopotany.

Zaraz za drzwiami zatrzymał się jak wmurowany.

– Fantastyczny widok! – wykrzyknął spontanicznie.

– To prawda, pięknie tutaj, ale od tego nie przybywa bogactwa.

– Ale przecież to miejsce godne jest podziwu! Jest się czym zachwycać! Powinni tu przyjeżdżać mieszkańcy miast. Spójrz na te ośnieżone szczyty! Na łąki, pokryte dywanem maleńkich, białych kwiatów! I ten błękit dookoła: niebieski fiord, ściany górskie, niebo… tak, nawet powietrze jest niebieskie!

Eskil całkowicie zapomniał o lęku, który dławił go poprzedniego wieczoru. Piękno, jakie teraz go otaczało, trudne było do opisania.

– No tak – powiedział Terje. – To właśnie mieszkańcy miast stanowią główne źródło moich dochodów. Dlatego wyremontowałem stary dom, który jest moją własnością. Mam zamiar ci go pokazać, może zechcesz wynająć tam pokój.

Eskil poczuł, że serce uderza mu coraz mocniej.

– Dlaczego nie…

Nagle zatrzymał się. Mało brakowało, a skierowałby się na drogę prowadzącą do tajemniczej budowli, położonej wyżej za lasem. Zatrzymał się jednak w porę i pozwolił, by Terje wskazał kierunek dalszej wędrówki.

I nagle… Terje zdumiał go tak, że Eskil ze zdziwienia omal nie podskoczył do góry.

– Ten, który opowiadał ci o naszym Eldafjord… Czy przypadkiem nie wspominał o skarbie?

Eskil czuł, że na twarzy występują mu rumieńce. Dość długa chwila upłynęła, zanim zebrał myśli.

Wreszcie rzekł powoli:

– Ach, a więc mimo wszystko to on? Ktoś opowiadał mi kiedyś o ukrytym skarbie, ale dopiero wtedy w kuchni, gdy zapytałeś, przyszło mi do głowy, że mogło chodzić właśnie o Eldafjord. Coś mi się jednak nie zgadzało. Wspomnienie jest tak niejasne, że nigdy dłużej się nad nim nie zastanawiałem.

Eskil wolał się nie upewniać, czy Terje mu wierzy, czy też nie. Szedł ze spuszczoną głową, jak gdyby nie mógł oderwać oczu od pokazujących się tu i ówdzie wiosennych kwiatów.

– Oczywiście, że to tu – z gniewem w głosie oświadczył Terje.

– Naprawdę? Nie pamiętam tej historii, nie przypominam sobie żadnych szczegółów.

Terje zachichotał, ale nie był to przyjemny śmiech.

– Właśnie dlatego przybywają tu ludzie. Przyciąga ich wieść o skarbie. I bardzo proszę, niech go sobie szukają, moim zdaniem on nie istnieje. Ale za to ja dobrze na nich zarabiam!

– Rzeczywiście, nieźle pomyślane – roześmiał się Eskil. – A jak im się wydaje, gdzie może być ukryty skarb, czy jest bardzo stary i z czego się składa? Muszę przyznać, że to bardzo interesujące.

– E, to tylko takie babskie gadanie. Bajdy i tyle. Ludzie powiadają, że to skarb jeszcze z siedemnastego wieku, z czasów mego przodka. To on zbudował dom, do którego idziemy, a w każdym razie jego najstarszą część. Ja dobudowałem co nieco i uważam, że nieźle mi to wyszło. Pewnie, że stary Jolin był bogaty, ale żeby zaraz skarb…? Ludzie zawsze coś wymyślą. Nie, to wszystko głupstwa.

Podczas przechadzki w piękny wiosenny poranek, właśnie gdy przemierzali las, Eskala ogarnęło niezwykłe uczucie. Podążał w niewielkiej odległości za Terjem i kiedy spojrzał na jego stopy w ciężkich butach, odniósł wrażenie, że postać idącego przed nim mężczyzny jakby oddzieliła się od świata realnego. Zdarte podeszwy poruszały się rytmicznie, Eskil widział przyklejone do nich grudy błota, ziemię, którą deptały, a mimo wszystko miał wrażenie, że patrzy na namalowany obraz, a nie na coś rzeczywistego.

Zadziwiające uczucie, nie potrafił go sobie wyjaśnić. Było zbyt krótkotrwałe, ulotne, bo po chwili Terje Jolinsonn stał się na powrót ziemski, realny, a sam Eskil po prostu szedł sobie pod górę, nic więcej.

– No cóż, nie mam zamiaru zawracać sobie głowy skarbem – zaśmiał się nerwowo.

Terje odwrócił głowę.

– Jeśli o mnie chodzi, to możesz szukać do woli. Ale musisz wiedzieć, że ludzie poszukiwali go przez stulecia, nie natrafiając nawet na najdrobniejszy ślad. Dłubali w ścianach, kopali pod podłogą, a raz nawet zerwali dach!

– No, ale siedemnasty wiek? To przecież było dwieście lat temu. Czy legenda może przetrwać aż tak długo? Na czym opiera się przypuszczenie, że skarb istnieje?

– Sądzę, że napisano gdzieś o tym w starych księgach historii wioski. Napisano: I Jolin ukrył wszystkie swe dobra i złoto w domu. Ot, i tyle, nic więcej nie wiadomo. Wydaje mi się, że znaleziono księgę u tutejszego biskupa w zeszłym stuleciu. Nigdy jej nie widziałem, ale bo też i my, Jolinsannowie, nie wierzymy w skarb.

– To znaczy, że ty nigdy nie szukałeś?

Śmiech Terjego zabrzmiał nieco sztucznie.

– Ja? Nie, nigdy. Ja wierzę tylko w to, co osiągnąć można własną pracą. Przyczyna i skutek. Na przykład uprawa roli albo zbudowanie odpowiedniego domu dla takich, co mogą zapłacić za wynajęcie. Ale moi dwaj starsi bracia okazali się na tyle głupi, by uwierzyć w skarb. No i obaj źle skończyli.

Zatrzymali się. Oczom Eskila ukazał się doskonale utrzymany, najpiękniejszy dom, jaki kiedykolwiek widział. Każdy szczegół był starannie dopracowany, aby styl piętra, najwidoczniej dobudowanego, odpowiadał stylowi parteru. Dom był wprost zachwycający.

– Jolinsborg – sucho oznajmił Terje.

Eskil nie potrafił wyjaśnić, dlaczego w jednej chwili wszystkie delikatne włoski na karku i plecach nagle mu się podniosły, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz.

Загрузка...