ROZDZIAŁ XIII

Wkrótce łódź rybacka znów skierowała się na południe.

Szczęśliwie wiatr całkowicie ustał, za co Eskil szczerze dziękował władcom pogody. Nigdy nie czuł się zbyt dobrze na morzu.

– Na i jak? – zapytała Heikego Vinga. – Co znalazłeś u nauczyciela? Nic nam dotąd nie opowiedziałeś.

– Zaraz wam wszystko wyjaśnię – odparł i wyszperał w kieszeni kawałek papieru. – Ten miły człowiek zapisał mi to, co najważniejsze…

– Ale to chyba nie dotyczy historii Eldafjord, prawda?

– Nie, ale i tak jest bardzo interesujące.

Zaczął czytać. Eskil na moment wpadł w panikę. Boże, ojciec chyba nie ma zamiaru zbłaźnić się przed Solveig, sylabizując słowo po słowie?

Zaraz sobie jednak przypomniał, jak to sam jej wyznał, że Heike nauczył się czytać dopiero jako dorosły mężczyzna. Zawstydził się więc i wsłuchał w nieporadne czytanie ojca.

Jego ukochany ojciec! Jak mógł wstydzić się tak wspaniałego człowieka? Z zażenowaniem skulił się w sobie i starał się zrobić jak najmniejszy.

– Oto co tu napisano – zaczął Heike. – Gdzieś nad zapomnianym fiordem na tym dzikim wybrzeżu od pradawnych czasów, istniała podobno twierdza. Powiadano, że była bardzo prosta i prymitywna aż do chwili, gdy w parę setek lat później wprowadził się do niej jakiś dziwny człowiek. Odprawiał w twierdzy pogańskie rytuały, poszeptywano nawet o składaniu ofiar z ludzi.

– Ach, naprawdę! – zdumiała się Vinga. – To musi dotyczyć naszej twierdzy!

– Bez wątpienia – potwierdził Heike. – Dalej napisano… Okryj staranniej Jolina kocem, Eskilu!

– Naprawdę wspomniano i o tym? – uśmiechnął się młodzieniec i troskliwie otulił śpiącego chłopczyka.

Heike czytał dalej:

– Kim rzeczywiście był ten człowiek, nie wie nikt. Dawne opowieści różnie mówią na ten temat. Raz powiada się, że to sam Zły przywędrował z podziemnego świata, innym razem, że to przedstawiciel odmiennej rasy spłodzonej z zimna i mroku.

– Ha! – wykrzyknęła Vinga. – Skąd my to znamy!

Heike z trudem odcyfrowywał słowa.

– Jedna z opowieści zawiera nawet szczegóły takie jak ten, że ów człowiek został wygnany przez własne plemię, osiadłe m odciętej od świata górskiej dolinie położonej gdzieś w głębi lądu. Inne podanie mówi, że uciekł on stamtąd, zabierając ze sobą najcenniejsze klejnoty tego ludu. We wszystkich legendach jawi się jako człowiek na wskroś zły i bezwzględny. No, na pewno chodzi tu o naszego pierwszego Jolina – stwierdził Heike. – Ale kim on był? Kim on naprawdę był?

Zapadła chwila milczenia, wreszcie Heike odczytał ostatnie słowa historyki:

– Nigdy jednak podczas mych podróży po tym wybrzeżu nie natknąłem się na ową prastarą twierdzę ani też na skrytą przed ludzkim wzrokiem dolinę. Wiadomości te muszą więc być jedynie wytworem zbiorowej ludzkiej wyobraźni. Rodziły się one w chwilach, gdy nasi przodkowie zbierali się przy ogniu w zimowe wieczory.

– Aha, a my wiemy lepiej – powiedziała Vinga. – Jak się czujesz, Eskilu? Jakoś dziwnie pobladłeś.

– Nic mi nie jest, nie marudź, mamo – gniewnie sarknął Eskil w odpowiedzi, nawet na moment nie odrywając wzroku od morza, co stanowi pierwsze przykazanie dla osoby cierpiącej na chorobę morską. Za nic w świecie nie chciał stracić godności i robił wszystko, by jego stan się nie pogorszył.

– Najchętniej pożeglowałbym z małym Jolinem wokół południowej Norwegii. To byłoby dla niego najlepsze – rzekł Heike.

Och, nie! jęknął Eskil w duchu. Taka długa podróż morzem, okrążenie całej Norwegii od południa?

Szczęśliwie jednak ojciec dokończył tę myśl:

– To zabrałoby zbyt dużo czasu, musimy też pamiętać o koniach. Teraz, jeśli mi wybaczycie, skoncentruję się na chłopcu, wykorzystam to, że akurat śpi.

Usiadł z tyłu za Jolinem i objął głowę dziecka swymi dużymi dłońmi. Prawie całkiem zakryły delikatną, przezroczyście bladą buzię chłopca.

Solveig przełknęła ślinę. Boże, modliła się w duchu. Boże, nie opuszczaj teraz tego człowieka!

Dopłynęli do przystani w miejscowości, w której pozostawili konie. Eskil z radością zszedł na ląd.

Nigdy więcej, myślał drepcząc u boku ojca. Wszystko wokół niego chwiało się i wirowało, twarz nadal zachowała dziwnie zielonkawy odcień. Nigdy więcej! Nawet gdybyśmy mieli wyruszać do Anglii, to znajdę jakąś drogę lądową, nieważne koszty!

Zdołał, co prawda, zachować godność, ale doprawdy niewiele brakowało do pełnej kompromitacji!

Szli wraz z ojcem po konie.

Heike odetchnął głęboko.

– Eskilu, jest coś, o czym chciałbym z tobą pomówić teraz, gdy nie ma przy tym matki…

– Tak? – Eskil poczuł, że ogarnia go dziwny lęk.

– W domu… nie wszystko jest jak trzeba.

– Czy… czy między wami coś się nie układa?

– Och, oczywiście, że nie! Chodzi o dwory. Nie stać nas na utrzymanie trzech dworów, to po prostu niemożliwe. Mogło się to udać za czasów Alexandra Paladina, ale nie dzisiaj!

– Co zamierzacie zrobić? Sprzedać Lipową Aleję?

– Nie, Lipowa Aleja nie stanowi takiego problemu. To Elistrand wymaga nieprawdopodobnie wielkich nakładów. Ale twoja matka…

– Wiem. Elistrand jest domem jej dzieciństwa, o którego odzyskanie tak bardzo zabiegała.

– No, właśnie. Dlatego… musimy borykać się z wielkimi opłatami na rzecz państwa i na wszystko inne. Czasami jest tego tyle, że słabo mi się robi. Nie licz więc, że jesteśmy bogaci, Eskilu.

– Nigdy nawet o tym nie pomyślałem.

– I to właśnie najlepiej świadczy o tym, że uważasz się za dość zamożnego – z goryczą stwierdził Heike. – Jednak chciałem z tobą pomówić… To nie najprzyjemniejszy temat, ale… Eskilu, kiedy przejmiesz dwory, a twojej matki już nie będzie, sprzedaj Elistrand! Jak najszybciej! Ja tego nie mogę uczynić, ze względu na Vingę nie mogę.

Eskil poczuł żal ściskający go za serce. Ojcu nie wolno tak mówić! Kiedy matka odejdzie? I ojciec także? O, nie!

– Rozumiem, że może to być dla ciebie bardzo trudne, Eskilu – cicho kontynuował Heike. – Ale jesteś już dorosły. Musisz nauczyć się pokornie akceptować rzeczywistość.

– Dobrze! – z udawanym spokojem odparł Eskil. – Ale nie mogę zrozumieć, co mnie pchnęło do tego, by od was odjechać. Od was! A jeśli już by was nie było po moim powrocie? Pytanie także, czy w ogóle bym wrócił, gdybyście nie przyjechali… Ale tak bardzo chciałem wam ofiarować skarb, chciałem pomóc.

– Nie mówmy już o tym, mój drogi – rzekł Heike łagodnie. – I… nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Coś jednak zyskałeś dzięki tej wyprawie, prawda?

Eskil nie odpowiedział wprost. Jego biedny żołądek nadal był niespokojny, jakby nie zrozumiał jeszcze, że długa podróż morska już się skończyła.

– Severinsenom w domu na Grastensholm dobrze się żyje razem, prawda? Zgadzają się ze sobą, nie mają szczególnych kłopotów?

Heike zerknął na syna z ukosa. Wiedział, że zanim odpowie, musi najpierw starannie wyważyć słowa.

– Owszem, odnoszę wrażenie, że są bardzo szczęśliwi.

– Aha. A zresztą to nie ma żadnego znaczenia.

– Małżeństwo może być ze sobą szczęśliwe pomimo dużej różnicy wieku. Jak pewnie wiesz, żona Severinsona jest od niego o wiele starsza.

– Wiem, wiem – Eskil roześmiał się przesadnie wesoło. – Przynajmniej o dwanaście lat.

– O ile się nie mylę, to o czternaście.

– A więc sam widzisz!

Eskil zorientował się, że chyba powiedział zbyt wiele, i ucichł nagle, jakby zabrakło mu słów.

Heike otoczył go ramieniem.

– Wiek nie ma tu żadnego znaczenia, Eskilu. Wszystko zależy od dojrzałości i siły uczucia. Nieistotne, czy małżonkowie są w równym wieku, czy też któreś z nich jest starsze. Najważniejsza jest odpowiedzialność za tę drugą osobę.

Syn szedł ze wzrokiem wbitym w ziemię.

– Ale matka…

– Twoja matka w niczym nie różni się od innych matek. Nie lubi być zaskakiwana. Potrzebuje czasu, by przywyknąć do tej myśli. A czy… rozmawiałeś z…?

– Nie – Eskil nie pozwolił ojcu na dokończenie zdania. – Teraz pytam tylko tak ogólnie, jeszcze nie…

Zaplątał się, Heike postanowił przyjść mu z pomocą i zmienił temat:

– Już niedługo będziemy na miejscu.

Eskil zaczął śmiać się pod nosem, a potem coraz głośniej, i głośniej.

– Z czego się śmiejesz?

– Z tego pierwszego Jolina. Właściwie to on był dość zabawny.

– To chyba za wiele powiedziane.

– Ale pomyśl tylko, jak się zachowywał! Żadnego wyrafinowania, żadnej klasy czy dobrego stylu, ani odrobiny pomysłowości czy inteligencji. Skakał po głazach jak, nie przymierzając, małpa, wrzeszczał i ciskał kamieniami. Czy można mieć szacunek dla takiego straszydła?

Heike uśmiechnął się.

– Może masz i rację. A kiedy napotkał opór, zaczął się w nas gapić, aż rozpadł się na kawałki. Ale zapewniam cię, Eskilu, że dopóki istniał, nie było nam wcale do śmiechu.

– Świetnie o tym wiem – odparł Eskil i zadrżał na wspomnienie poczwary. – Ale daleko mu było do Tengela Złego.

– To prawda, nie roztaczał wokół siebie takiej aury zła, od której aż włos się człowiekowi jeży na głowie, nie napawał też takim nieludzkim strachem. Ty nigdy nie miałeś do czynienia z Tengelem Złym i powinieneś się z tego cieszyć. Ciekaw tylko jestem, kim był naprawdę ów pierwszy Jolin…

– Ale, ojcze, jeśli i on był z Ludzi Lodu, to znaczy, że jest jeszcze jedna gałąź rodu, w Eldafjord! Tam musi być strasznie dużo potomków pierwszego Jolina. Weź pod uwagę ich ciemne włosy i karnację. A mały Jolin jest jego bezpośrednim potomkiem.

– I mnie to uderzyło. Dlatego muszę się dowiedzieć, kim on był. Bo widzisz, wydaje mi się, że on wcale nie jest z Ludzi Lodu! Przypomnij sobie słowa Hanny! Mówiła, że Tengel Dobry i jego mała rodzina są jedynymi potomkami Ludzi Lodu. Była jeszcze, co prawda, garstka z Taran-gai, ale Hanna mówiła tylko o Norwegii. No i on był taki wielki! A pierwsi Ludzie Lodu, którzy przybyli do Norwegii, byli drobni jak Tengel Zły!

– Ale on przywędrował z Doliny Ludzi Lodu. I znał tę dawną syberyjską mowę!

– Wiem o tym, dlatego musimy to sprawdzić.

Stali na podwórzu gospodarstwa, upłynęła już bowiem dłuższa chwila, odkąd dotarli do celu.

Eskil podziękował za wypożyczenie łodzi, a Heike dopłacił brakującą sumę za dodatkowe dni. Sprowadzili też konie, a Heike ze względu na małego Jolina kupił także niedużą bryczkę. Wrócili na przystań, zapłacili Elisowi i pożegnali się z nim.

Pierwszy etap długiej podróży był już za nimi. Heike przeczuwał jednak, że najgorsze dopiero ich czeka. Eskil niezupełnie się z nim zgadzał.

Natychmiast poszukali gospody, bo widać było, że Jolin jest skrajnie wyczerpany, a i noc zbliżała się wielkimi krokami.

Tej nocy Heike i Vinga zrozumieli, że znaleźli się w prawdziwych tarapatach.

Heike nie mógł spać, cały czas się budził, dręczyły go niepojęte koszmary.

– Co się dzieje, Heike? – zapytała Vinga, kiedy znów obudził się przed świtaniem.

Siedział na łóżku, zlany zimnym potem, i ciężko dyszał. Ku jej ogromnemu zdziwieniu odwrócił się do niej gwałtownie, a jego żółte oczy połyskiwały ostro, nieprzyjaźnie.

– To nie twoja sprawa – powiedział głosem, którego nie poznawała: – Chcesz wedrzeć się nawet w moje sny, czy już nigdy w życiu nie zostawisz mnie w spokoju?

Vinga oniemiała. Nie mogła tego zrozumieć, Heike nigdy, przenigdy tak się nie zachowywał!

Cały dzień upływał w podobnej atmosferze. Heike był niespokojny i zniecierpliwiony, to znów dla odmiany gnębiło go poczucie winy. Nikt go nie poznawał. Nastrój stawał się coraz bardziej niemiły.

Wjechali w zasypaną śniegiem przełęcz, musieli zsiąść z koni i pomagać im ciągnąć bryczkę. Mały Jolin cierpiał bardzo z powodu tak nierównej drogi, o ile w ogóle dało się to nazwać drogą, ale Heike nie mógł mu pomóc. On bowiem zagłębił się w świecie własnych myśli, do którego dostępu nie miał nikt inny.

Niedługo jednak znów wjechali w zielone okolice i wszystko od razu wydało się jaśniejsze. Późnym popołudniem zatrzymali się na popas, było ciepło i przyjemnie.

Kiedy zjedli co nieco i trochę odpoczęli, Vinga zdecydowała się poruszyć temat, który gnębił ich wszystkich.

– Widzę, że akurat jesteś trochę spokojniejszy, Heike, dlatego proszę cię o wyjaśnienie. Czy jest pośród nas ktoś, kto ci dokuczył lub w czymś ci zawadza?

– Na miłość boską, nie! Masz rację, Vingo, akurat w tym momencie ta straszna mara nie dręczy mnie tak bardzo. Wiem, że zachowywałem się grubiańsko wobec was, musicie mi wybaczyć, ale to nie ja jestem taki. To znaczy… A, do diabła, nie mam zamiaru siedzieć tu i spowiadać się przed wami!

Vinga z całej siły przytrzymała go za rękę.

– O, nie, zostaniesz tu i wszystko nam powiesz. Czy to ma coś wspólnego z twoimi snami?

Znów ogarnął go gniew, już miał ostro odpowiedzieć, ale opanował się w porę. Westchnął zniecierpliwiony.

– Nie wiem, co to jest, Vingo, ale przychodzi we śnie. ktoś mnie wzywa, kusi. Życzliwy, przyjazny głos, który dobrze mi życzy i jest ze mnie zadowolony. A mimo to śmiertelnie się boję.

– Coś mi się widzi, że już to przerabialiśmy – powiedziała Vinga z wymuszonym spokojem. – Poznaję te objawy. Ale chyba nie umiemy uczyć się na własnych błędach!

Heike nie spuszczał z niej oczu. Patrzył podejrzliwie, przestraszony.

– Nie, nie jesteś teraz sobą, Heike – stwierdziła Vinga. – Czy zgodzisz się na podjęcie dość drastycznego środka?

– Zależy, o czym mówisz.

– Czy przystaniesz na to, byśmy cię przywiązali do pnia tej brzozy?

Roześmiał się.

– I na co to komu? Ale jak chcesz, możesz spróbować.

Eskil z narastającym zdumieniem patrzył, jak matka przynosi z bryczki dwa dość długie kawałki powrozu. Widok wokół był taki piękny. Pod nimi, w dolinie, leżała duża, malownicza wieś, zewsząd tchnęło spokojem. A oni mieli zaraz przywiązać jego zawsze tak zrównoważonego ojca da pnia drzewa! Czy to miała być zabawa, czy…

Wyraz twarzy Vingi świadczył jednak, że bynajmniej nie ma ona ochoty na igraszki.

Heike zrezygnowany pokręcił głową, ale pozwolił się związać. Śmiał się z Vingi, która odebrała mu jego wielki nóż, a następnie dołożyła więcej chrustu do ogniska, które wcześniej rozpalili.

Jolin leżał w bryczce, osłonięty przed światłem. Solveig stała przy nim, nie mogąc zrozumieć, co też wokół niej się dzieje. Prawdę powiedziawszy, Eskil także niewiele pojmował.

Kiedy wszystko było już gotowe, Vinga podeszła do Heikego i sprawdziła, czy więzy trzymają dostatecznie mocno. Potem powiedziała:

– Czy pewien jesteś, że nie rozpoznajesz tych objawów? Twoich snów? Złego humoru?

– Nie, a co to niby miałaby być?

– Tula! – rzekła Vinga zimno. – Tula i jej flet!

Heike głęboko wciągnął powietrze przez nos. Nic na to nie odparł, tylko oczy rozjarzyły mu się jakimś strasznym blaskiem.

Eskil zapytał:

– A więc ten błąd, na którym mielibyśmy się czegoś nauczyć… Chodzi o ten pociemniały ze starości flet?

– Właśnie.

Wzrok Heikego na moment zatrzymał się na ognisku. Jego głos zabrzmiał tak łagodnie, tak miękka, jakby to nie on mówił.

– Przetnij te sznury, Eskilu!

– Nie, nie wolno ci tego robić – natychmiast zaprotestowała Vinga.

– Podaj mi flet, chłopcze!

– Nie rób tego!

– Jest wśród skarbów Ludzi Lodu. Leżą w bryczce, pod moim siedzeniem.

– Nie rób tego, Eskilu!

– Zamknij usta, Vingo! Eskilu, wiesz przecież, że we wszystkim masz być posłuszny ojcu!

Eskil stał bez ruchu, nie wiedząc, jak ma postąpić.

Vinga zwróciła się do męża.

– Źle się stało, że nigdy nie powiedzieliśmy Eskilowi wszystkiego o Tuli, Heike. Chłopiec o niczym nie wie? Widzisz, Eskilu, Tula miała flet i jego dźwiękiem mogła obudzić Tengela Złego ze snu. Teraz znów nasz zły przodek usiłuje dokonać tego samego: zmusić Heikego, by zagrał na flecie. Wówczas Tengel Zły się obudzi.

– To wcale nie jest prawda – gniewnie zaprotestował Heike. – Ty chyba oszalałaś!

– Ale przecież na świecie jest całe mnóstwo fletów – zauważył Eskil. – Dlaczego akurat…

– Bo flet, który miała Tula, był niewydarzony, jakby zaczarowany, nie dało się na nim normalnie grać. I ten prawdopodobnie też jest taki sam, leżał wszak wśród skarbów Ludzi Lodu. Idź, przynieś go, Eskilu. I wrzuć do ogniska.

– Nie wolno ci tego robić! – wrzasnął Heike.

Zanim zdążyli powiedzieć coś więcej, Solveig podbiegła do bryczki, poszperała wśród przedmiotów schowanych pod siedzeniem, aż wreszcie znalazła flet. Krzycząc z bólu wypuściła go z rąk.

– On parzy – szepnęła z oczami rozszerzonymi przerażeniem.

Heike zaśmiał się radośnie.

Eskil nareszcie otrząsnął się z niemocy. Podczas gdy Heike wił się, usiłując poluzować krępujące go więzy, Eskil pochwycił flet, krzyknął z bólu i rzucił instrument w ognisko. Nie wcelował, ale się nie poddał. Jeszcze raz podbiegł do fletu, zsunął rękaw kurtki na dłoń, chcąc uniknąć poparzeń, i tym razem trafił w płomienie.

Kurtka Eskila zajęła się ogniem, Solveig pospiesznie polała ją wodą z bukłaka. Z ogniska sypnęło iskrami, o mały włos, a i brzoza stanęłaby w płomieniach.

– Zrób coś, Heike! – krzyknęła Vinga.

Ognisko zgasło równie szybko, jak się zapaliło, Spłonęło wszystko z wyjątkiem fletu, który leżał w kupce popiołu, nie naruszony.

Wpatrywali się w niego z niedowierzaniem.

– A więc mamy pewność – syknęła Vinga przez zęby. – Heike… Wiesz dobrze, że my nie posiadamy czarodziejskiej mocy. Najwyraźniej Tengel Zły także zdaje sobie z tego sprawę, ponieważ właśnie ciebie sobie upatrzył. Gdyby zmusił do wykonywania swoich rozkazów na przykład Eskila, ty mógłbyś się mu przeciwstawić. Ale wśród nas nie ma nikogo, kto mógłby bronić ciebie!

Twarz Heikego była jak odmieniona. Oczy sypały iskry wściekłości.

– Mnie nie potrzebna jest żadna obrona! Dajcie mi flet! Rozwiążcie mnie!

– Shiro! – z rozpaczą krzyknęła Vinga, znała bowiem tylko jedną osobę, która mogłaby im pomóc. – Shiro, przyzywam cię!

– To na nic się nie zda! – pogardliwie zaśmiał się Heike ochrypłym, nieswoim głosem. – Ty nie masz mocy!

Vinga nie tracąc przytomności umysłu chwyciła Heikego za ramię i zawołała ku niebu:

– Shiro! Poprzez Heikego przyzywam cię!

– Puść mnie! – zawył Heike. – Puść mnie, ty… Shiro, ja cię nie wzywałem, ona kłamie!

Wiedział już jednak, że przegrał. Opiekuńcze duchy Ludzi Lodu nie zwlekały z przyjściem z pomocą, kiedy tylko mogły wystąpić przeciw Tengelowi Złemu.

Heike z całych sił walczył, by się uwolnić.

– Nigdy nie powinienem… pozwolić… dać się związać – wysapał. – Gdybym był wiedział… Eskilu! Spróbuj zagrać na flecie! Spróbuj! Ty możesz! Możesz!

Jego głos podniósł się aż do wrzasku i nikt już nie mógł tego głosu rozpoznać. To nie był krzyk Heikego.

Ale Eskil go nie słyszał. I on, i obie kobiety, wszyscy wpatrywali się w resztki ogniska.

Ujrzeli, że flet turla się wśród popiołu, tu i tam, jakby ktoś siłą woli starał się go osłaniać. Instrument przywodził na myśl zwierzę schwytane w pułapkę, które nie może pogodzić się z losem, próbuje ucieczki, lecz bez powodzenia.

Nie ujrzeli wszystkiego, co wydarzyło się potem, gdyż oczom ich nie dane było widzieć tego, co ukryte, usłyszeli jednak przerażony okrzyk Heikego: ' – Shiro, nie! Nie rób tego!

Flet zadrżał przez moment i zastygł. I zaraz na ich oczach rozsypał się w proch, który po chwili też zniknął.

Nie został po nim żaden ślad.

Heike osunął się bezwładnie; gdyby nie krępujące go więzy, pewnie upadłby na ziemię. Kiedy Tengel Zły wypuścił go ze swych objęć, z ust Heikego wyrwał się szloch.

A Solveig powiedziała później, że miała wrażenie, jakby ktoś stanął przed nią, uśmiechając się promiennie i łagodnie. W świadomość zapadło jej parę słów, których właściwie nie słyszała, lecz mimo to potrafiła powtórzyć: „W podzięce za twą odwagę. Za to, co uczyniłaś dla Ludzi Lodu, choć strach opanował twoje serce. Dlatego, że zdołałaś usunąć z drogi ogromne niebezpieczeństwo”.

Na łące, rozciągającej się na szczycie wzgórza, było cicho, tak cicho, jakby byli częścią milczącej, bezkresnej przestrzeni.

– Mamo – przerwał tę ciszę mały Jolin.

Podeszli do dziecka, Solveig, Eskil i Vinga. Przez ostatnią godzinę z ust chłopca nie wydobywał się żaden dźwięk. Solveig bała się do niego zajrzeć, bała się, że znajdzie go bardziej bladym i nieruchomym niż byłaby to w stanie znieść. Podróż ta bowiem, która miała być początkiem nowego życia dla Jolina i dla niej, z każdą chwilą stawała się bardziej jego końcem. Trudne Przeprawy, nieustanne uderzenia kół bryczki o kamienie leżące na drodze, ostre światło, tak okrutne dla jego prawie już niewidzących oczu, napięcie i brak snu, a przecież chłopiec przyzwyczajony był spać prawie przez całą dobę.

Wszystko to stanowiło zbyt wielkie obciążenie dla wycieńczonego chorobą dziecka.

Solveig słyszała, że ludziom, którym pisana jest śmierć, przed samym zgonem całkiem rozjaśnia się w głowie.

Ta blada, przezroczysta twarzyczka. Zmatowiałe oczy…

– Mamo, jakie niebieskie jest niebo! A na czoło spadła mi kropla deszczu!

– Och, rzeczywiście!

Vinga powstrzymała troskliwą dłoń Solveig.

– Nie, nie wycieraj tej kropli – rzekła bez tchu. – Nie wiem, pewnie jestem głupia, ale… Niech zostanie!

Vindze zakręciły się łzy w oczach, to śmiała się urywanie, to znów zawstydzona zerkała na Solveig.

– Ty tego nie rozumiesz, a ja na razie nie chcę jeszcze nic mówić, dopóki nie dowiem się na pewno, ale… Jolinie, czy coś się wydarzyło? Czy po prostu ta kropelka spadła z nieba?

– Nie, chyba była tu u mnie jakaś pani, ale nie jestem pewien, może mi się tylko przyśniła. A może to był ktoś z was.

– Jak ona wyglądała? – dopytywała się Vinga. – Czy była drobna? Nieduża jak porcelanowa lalka? Miała obce rysy twarzy, oczy takie skośne? I włosy błyszczące wieloma kolorami?

Jolin popatrzył na nią zdumiony.

– Tak. To znaczy, że jednak mi się to nie śniło?

Vinga poklepała malca po policzku, może nawet zbyt mocno, uniesiona szczęściem, podniecona. Teraz łzy płynęły jej już z oczu strumieniem.

– Nic nie powiem. Na razie jeszcze nic nie powiem. Poczekamy i zobaczymy. Czy możecie pomóc mi rozwiązać Heikego?

We trójkę zajęli się zdejmowaniem więzów.

Heike był już teraz całkiem spokojny. Usiadł zgnębiony, ukrywszy twarz w dłoniach.

W milczeniu przysiedli przy nim.

W końcu Eskil powiedział:

– Ojcze! To już minęło.

– Nie dla mnie – odparł Heike zduszonym głosem.

– Ja… tak strasznie się wstydzę! Dzięki Bogu, że przynajmniej wy zdołaliście zachować przytomność umysłu.

– Z rozpaczą pokręcił głową. – A Solveig? Co ona sobie o mnie pomyśli? Jakiego mnie widziała? Najpierw jak szaleniec rzuciłem się na jej szwagra. A teraz zachowałem się jeszcze gorzej. Ja, który poza tym…

Eskil przyjacielsko poklepał ojca po ramieniu.

– Nie przejmuj się tak, ojcze! Bo my się wcale nie martwimy. Wiesz, myślę, że lubię cię teraz jeszcze bardziej niż kiedyś, bo, uwierz mi, naprawdę wspaniale było się dowiedzieć, że nie jesteś tak nadludzko nieskazitelny!

Загрузка...