ROZDZIAŁ III

Terje Jolinsonn wyciągnął z kieszeni wielki klucz i wsunął go do zamka.

Eskil jednak się zawahał. Nie czuł szczególnie gorącego pragnienia, by wejść do środka.

– Stąd, z góry, widok jest jeszcze wspanialszy – rzekł. – Aż dech zapiera! – dodał po chwili.

– Prawda? Zwykle zabieram chętnych do wynajęcia jeszcze wyżej, na skalny taras. Można stamtąd zobaczyć nawet całe pasmo gór.

– Chodźmy tam teraz – zaproponował Eskil odrobinę może zbyt entuzjastycznie.

Terje wzruszył ramionami.

– Jak chcesz.

Na powrót wsunął klucz do kieszeni i powędrowali wąską ścieżynką w górę.

Tym razem wspinaczka była trudniejsza. Ziemi było mniej, spod nóg usuwały się drobne kamyki.

Rezultat jednak okazał się wart wysiłku.

Teraz Eskilowi z zachwytu naprawdę zaparło dech w piersiach.

Widok był rzeczywiście oszałamiający. Wzrok sięgać mógł aż do morza, ponad pokryte śniegiem masywy gór. Jak dziwnie wyglądały domy wokół przystani! Niby nieduże pudełeczka. Nawet Jolinsborg wydawał się maleńki, odległy, leżał ukośnie niżej. To był naprawdę piękny dom. Trawa na dachu zaczynała się już zielenić, wkrótce pojawić się miały pierwsze kwiatki geranium i niebieskie dzwonki.

Eskil postąpił o krok do tyłu i Terje chwycił go za ramię.

– Uważaj, teren tu nierówny, pod trawą i mchem pełno jest ruchomych kamieni. Nietrudno złamać nogę.

Owszem, Eskil zwrócił uwagę na nierówne podłoże. Tuż za nimi wznosiła się pionowo skalna ściana, tworząca urzekające tło dla pięknego Eldafjord. Na szczęście z dołu, od strony domów, skały nie wydawały się aż tak groźne, przesłaniał je taras, na którym stali.

Wrócili do Jolinsborg. Eskil bez entuzjazmu kroczył za Terjem. Schylił się w niskich drzwiach, wszedł do środka i rozejrzał dookoła.

Wszystko zachowało się w stanie takim jak przed wiekami. Już wtedy parter sam w sobie musiał być okazałym budynkiem, o wiele większym niż inne stawiane w tych okolicach. Pan Jolin najwyraźniej chciał się pokazać, udowodnić, komu we wsi powodzi się najlepiej.

Choć jak na obecne warunki dom nie wydawał się już tak duży, to jednak zaimponował nawet Eskilowi, przyzwyczajonemu do przestronnego Grastensholm. Wszystko tu takie zadbane, dobrze utrzymane lub pieczołowicie naprawione. Co prawda kiedy się lepiej przyjrzał, dostrzegł ślady pozostawione przez poszukiwaczy skarbów, pragnących dotrzeć do bogactw ukrytych w ścianach lub pod podłogą. Ale kiedy szli dalej przez pokoje na dole, a potem i na piętrze, uczucie niechęci i niepokoju, jakie Eskil odczuwał, kiedy ujrzał dom po raz pierwszy, ustąpiło. Wszystko tu było takie jasne, czyste, nic nie budziło przerażenia. A słońce, wlewające się przez nie-równe szyby, dopełniało całości.

– Chcę tu zamieszkać! – wykrzyknął.

Urodziwa twarz Terjego rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.

– Tak właśnie myślałem. A więc witaj w Jolinsborg!

– Czy mogę zapłacić z góry? – zapytał Eskil i wyjął sakiewkę. – Niech to już będzie załatwione, wtedy i ja lepiej się poczuję.

– Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciw temu – odparł Terje, wyciągając rękę.

Kiedy Eskil ujrzał jego wielką, pokrytą grubą skórą dłoń, znowu poczuł, że ogarnia go owo niezwykłe wrażenie. Jakby wszystko, co przeżywał, było nierzeczywiste. Jakby… jakby to były żywe obrazy, o ile coś takiego w ogóle jest możliwe. Uśmiechnął się do siebie. Żywe obrazy! Czy ktoś słyszał taką niedorzeczność?

Zapłacił za tydzień z góry; uznał, że dłużej nie powinien tu zostawać. Pieniędzmi też nie może szastać, musiał przecież jakoś wrócić do domu. Jeśli w tym czasie nie odnajdzie skarbu pana Jolina, to nie odnajdzie go już nigdy.

Znów owładnęło nim dawne marzenie: wrócić do domu, do ojca i matki, i rzucić na stół fortunę. Patrzcie, przez jakiś czas wystarczy na utrzymanie dworów!

Wiedział przecież, jak ciężko pracuje ojciec. Po Grastensholm i Lipową Aleję, nie mówiąc już o domu dzieciństwa matki, Elistrand, wyciągało się wiele chciwych rąk. I coraz bardziej jasne się stawało, że pewnego dnia Ludzie Lodu będą musieli utracić dwory. Ale gdyby on wrócił do domu z nieprzeliczonymi bogactwami pana Jolina…

Jednego był pewien: Poszukując skarbu stanowczo nie będzie rujnował domu, nie był na tyle bezwzględny, poza tym przypuszczał, że przez lata spenetrowano go dokładnie.

Wiedział też jeszcze jedno: Będzie musiał wyprawić się do siedziby biskupa, by poczytać o panu Jolinie. Musiało tam być napisane coś jeszcze poza tym, że Jolin ukrył skarb w domu.

Wybrali dla Eskila jeden z pokoi na dole – czystą, ładną sypialnię z białą pościelą z utkanego w domu płótna i jasnymi firaneczkami w oknach.

Zaczęli schodzić ku gospodarstwu, by przenieść rzeczy Eskila.

Chłopak jednak zatrzymał się przy płocie.

– Myślę, że powinienem zejść nad fiord, zobaczyć, co z łódką, którą pożyczyłem – powiedział z wahaniem. – Wczoraj wieczorem zostawiłem ją tam może zbyt lekkomyślnie.

Terje skinął głową.

– Przyjdź później do nas, dostaniesz posiłek, jak umówione. Proszę tylko, zachowuj się cicho, bo Solveig niepokoi się o chłopca. Źle spał dziś w nocy.

Tak, Eskil świetnie o tym wiedział. Nie mógł zapomnieć rozdzierających serce krzyków dziecka. Pamiętał także brutalne słowa Terjego.

Zerknął na swego gospodarza, ale nie udało mu się spojrzeć w jego niezwykle piękne oczy. Były tak jasne, że wydawały się przezroczyste, i nigdy nie patrzyły prosto, lecz zawsze odrobinę w bok, jakby na skroń rozmówcy. Zdaniem Eskila nie ułatwiało to rozmowy.

Kiedy jednak ożywiony wiosenną atmosferą wędrował w dół ku portowi – jeśli w ogóle można użyć takiego słowa na określenie maleńkiej przystani, szybko zapomniał o Terjem.

Nie uszedł daleko, kiedy ujrzał dziewczynę niby to przypadkiem stojącą przy płocie. Serce podskoczyło mu w piersi, bo prawdę powiedziawszy, ani trochę nie martwił się o łódź, zajęli się nią wszak doświadczeni rybacy. Miał natomiast nadzieję ujrzeć znów piękną Inger-Lise. I oto przed nim stała!

Powitał ją uprzejmie, ale gdy Inger-Lisa pospieszyła z pytaniem, czy nie widział Mari, bo miały się tu spotkać, w oczach błysnęła mu drwina.

Jak, na miłość boską, mógł spotkać Mari, przecież wszystkie pozostałe gospodarstwa i domy usytuowane były poniżej. Eskil zdziwił się nieco, ale grzecznie odparł, że nie, nie widział jej przyjaciółki.

Przystanął niby to niechętnie, jakby wcale nie miał ochoty na spotkanie z dziewczyną. Udając obojętność rozmawiali o tym, kto mieszka w którym domu.

Powoli oboje stawali się coraz śmielsi, wkrótce rozmowa potoczyła się gładko. Inger-Lise w świetle dnia okazała się jeszcze ładniejsza; dość okrągła, ale zgrabna, miała żywe, bystre oczy. I była bardzo ciekawą osóbką. Chciała wiedzieć jak mu się mieszka w domu Terjego Jolinsenna. Eskil miał wrażenie, że te pytania ktoś jej podpowiedział, być może jej matka. Uznał, że mieszkańcy Eldafjord najwidoczniej nie wiedzą zbyt wiele o właścicielach Jolinsborg.

– Spędziłem tam dopiero jedną noc – rzekł Eskil powściągliwie. – Ale Solveig wydała mi się bardzo miła…

W oczach dziewczyny zapłonęło oburzenie.

– Oni żyją w grzechu – rzuciła. – Wiesz chyba, że nie są małżeństwem?

Eskilowi zrobiło się bardzo nieprzyjemnie.

– Nic mi o tym nie wiadomo – powiedział szybko. – Wyczuwam jedynie, że Solveig jest bardzo nieszczęśliwa z powodu choroby dziecka.

Z oczu Inger-Lise bił teraz lodowaty chłód. Surowość malująca się na jej twarzy zdradzała, że jest wyznawczynią żywego w zachodniej Norwegii nurtu religijnego zwanego pietyzmem.

– To dziecko nie jest chore. Ono jest opętane!

Opętane? Eskil oniemiał. Sądził, że takie określenie od dawna już nie ma racji bytu.

– Jest opętane, to kara za złe uczynki jego przodków – stwierdziła ostro. – I za grzechy matki. W jego głowie zamieszkały złe duchy.

Co za bzdury, miał ochotę powiedzieć, ale ugryzł się w język. Ona i tak by nie zrozumiała. Nieco zawstydzony zapytał natomiast, czy mogliby się spotkać później, wieczorem, kiedy dziewczyna upora się już ze wszystkimi obowiązkami.

Inger-Lise natychmiast poczuła swoją wartość.

– Chciałbyś tego, co?

Jeśli istniały słowa, których Eskil nie był w stanie znieść, to właśnie teraz Inger-Lise je wypowiedziała. Jak można być tak zadufanym w sobie! Zawrócił na pięcie.

– Nie, to wcale nie takie ważne – odparł.

Inger-Lise nie miała jednak zamiaru tak szybko wypuścić swej zdobyczy.

– No, zobaczymy, czy będę miała czas – stwierdziła obojętnie.

– Zapomnij o tym, co powiedziałem – rzekł Eskil i ruszył przed siebie.

– Kiedy się zastanowiłam, przypomniało mi się, że mam wolny wieczór. Zaraz po dojeniu.

Jej głos brzmiał teraz żałośnie, choć starała się to pokryć buńczucznym tonem. Gniew Eskila stopniał w mgnieniu oka, chłopak odwrócił się w jej stronę i kiwnął głową. Na tym koniec, dokładniejszego czasu ani miejsca spotkania nie ustalili.

Usłyszał tylko jej łkania, kiedy biegła do domu.

On sam skierował się w dół. Wieś sprawiała wrażenie całkiem wyludnionej, nigdzie ani żywej duszy. Ale… kiedy mijał jeden z domów, dojrzał jakieś poruszenie za oknem. A więc jednak obserwowali go.

Łódź była na swoim miejscu, fachowo zacumowana. Eskil usiadł na pomoście, wsłuchany w wodę szemrzącą przy brzegu. Teraz, kiedy nie musiał wiosłować, toń fiordu wydawała mu się przyjemna, kusząca.

Patrzył na płynącą wzdłuż brzegu łódkę. Wreszcie dobiła do pomostu i wysiadła z niej Mari. Gdy dziewczyna zobaczyła siedzącego Eskila, ogarnęło ją przerażenie, Stanęła w pąsach.

Eskil pozdrowił ją życzliwie.

– Spotkałem tam wyżej twoją przyjaciółkę, Inger-Lise. Czekała na ciebie. Miałyście się chyba spotkać

Mari była zaskoczona.

– Naprawdę? Nic o tym nie wiedziałam. Wobec tego muszę iść na górę.

Przyłączył się do niej, bo po pierwsze nie miał tu już nic do roboty, po drugie zaś uznał, że wypada jej towarzyszyć.

Mari ogromnie się zmieszała, przez dłuższą chwilę nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Trudno nazwać ją interesującą, pomyślał Eskil. Nie wątpił, że będzie dobrą żoną dla jakiegoś pozbawionego fantazji mieszkańca Eldafjord, ale on sam nie miał z nią nic a nic wspólnego. Nie wiedział nawet, o czym mogliby rozmawiać.

Postanowił poruszyć jedyny temat, jaki przyszedł mu do głowy:

– Terjemu udało się wybudować naprawdę wspaniały dom. Myślę o Jolinsborg.

Natychmiast odwróciła ku niemu twarz. Nawet nie próbowała ukryć przerażenia.

– Nie zamierzasz tam chyba zamieszkać?

– Dlaczego by nie?

– Nie wolno ci tego robić! Wszyscy, którzy tam się znajdą, umierają.

Zmarszczył brwi.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– No, może nie wszyscy. Ale wielu.

– W jaki sposób umierają?

– Różnie. Niektórzy po prostu znikają.

– Pewnie to jakieś zamierzchłe dzieje.

– O, nie, wcale nie – odparła. Policzki wciąż jej pałały. – Naprawdę niewiele czasu upłynęło od chwili, gdy wynieśli stamtąd ostatnią trumnę. A tej pani dotąd nie odnaleziono! I w zeszłym roku… I mąż Solveig… I… – Wreszcie zdołała się opanować. – Nie, nie przejmuj się moim gadaniem. Po prostu nie chcę, żebyś tam mieszkał, to może być niebezpieczne. Nie twierdzę wcale, że tak jest na pewno. Ale ojciec mówi, że Terje wynajmuje dom ludziom którzy poszukują skarbu, i to właśnie oni umierają.

– Dlaczego akurat oni mieliby umierać?

– Tego nie wiem, ale powiadają, że próby dotarcia do skarbu nie podobają się panu Jolinowi.

Blask słońca niemal oślepiał, dzień nie mógł być chyba jaśniejszy. Przesądy, wymysły, wybujała fantazja, myślał Eskil. Nie miał zamiaru poddać się wiejskiemu gadaniu, zaściankowym przesądom.

– Ten Jolin – zaśmiał się – bardzo mnie zaciekawił. – Muszę wybrać się do kapituły. A może to nazywa się biskupstwo? Nie wiem, ale w każdym razie chcę poczytać coś więcej o tym Jolinie. Czy Eldafjord należy do biskupstwa Bjergvin? [Bjorgvin – dawna nazwa Bergen (przyp. tłum.).]

– Nie, do Nidaros. Ale nie musisz jechać tak daleko. [Nidaros – dawna nazwa Trondheim (przyp. tłum.).] Nauczyciel odpisał wszystko, co dotyczyło Eldafjord. To znaczy nawet nie on odpisał, tylko jego pradziad. Ale w każdym razie na pewno to ma.

– Twój nauczyciel… W którym domu mieszka?

– Nie, nie mamy tutaj szkoły! Musisz jechać do Soten.

To następna zatoka, dalej na północ. Ale… wydaje mi się, że ojciec Inger-Lise także ma te zapiski.

– Bardzo ci dziękuję, Mari! Muszę przyznać, że z ulgą przyjąłem wiadomość, że nie trzeba jechać aż do Trondheim.

– Tak, to daleko. Nigdy tam nie byłam.

Dotarli już do domu Inger-Lise. Mari pożegnała się i weszła na podwórze.

Eskil ruszył dalej pod górę. Być może pobyt w Jolinsborg nie wydawał mu się już tak kuszący, ale przecież był chyba dostatecznie dorosły, by nie bać się ciemności?

Oczywiście, że tak!

Daleko na polu ujrzał Terjego, zajętego wiosennymi pracami. Eskil, co prawda, nie mógł pojąć, w jaki sposób miejscowym udawało się pracować na tych stromych zboczach ani też jakie plony mogła wydać uboga ziemia, ale nie mieli wielkiego wyboru, musieli jakoś żyć. Trudnili się jeszcze rybołówstwem, poza Terjem, czerpiącym zyski, z mieszkańców miasta, którzy chcieli pooddychać wiejskim powietrzem.

Skowronek, jakby zawieszony na nitce pod niebem, wyśpiewywał swoje trele. Jak wcześnie tutaj, na zachodzie, przychodziła wiosna! W domu, w Grastensholm, z pewnością wciąż leżał śnieg.

O nie, chyba nie, ale nie było też zielono. Nie tak jak tutaj.

Dom… Eskil poczuł ukłucie w sercu. Chwilami tęsknił za domem tak mocno, że kiedy przypominał sobie swoje marzenia o powrocie do rodzinnych stron, sny jeszcze z czasu, kiedy siedział w więzieniu, nie mógł pojąć impulsu, który przywiódł go do Eldafjord. Jak mogło stać się to właśnie teraz? Przecież marzenie o Eldaflord było marzeniem z zeszłego roku, z okresu dorastania. Jest już przecież dojrzały, powinien mieć więcej rozumu. Poszukiwanie skarbów? Mój Boże!

Znalazł się jednak tutaj i wobec tego spróbuje urzeczywistnić swój cel. Osiągnąć tyle, ile zdoła, bo przecież skarbu szukano przez stulecia. Bez rezultatu.

Co on właściwie sobie wyobrażał? Że słyszał o skarbie pana Jolina jako jedyny? Że był jedynym człowiekiem w Norwegii pragnącym posiąść bogactwo? Zdobyć majątek bez wysiłku – czy to nie jedno z odwiecznych pragnień człowieka? I jedno z najbardziej prymitywnych?

Zapukał do domu Terjego Jolinsonna, a kiedy nikt mu nie odpowiedział, wsunął się do środka. Na palcach przeszedł do swojej sypialni i zabrał bagaże.

Kiedy jednak w drodze powrotnej mijał kuchnię, zastał tam Solveig.

Znów uderzyło go promieniujące od niej ciepło. Rysy jej twarzy były zbyt ostre, by można ją uznać za piękną, ale czym właściwie jest piękno? Dawno nie widział tak pociągającej kobiety.

Teraz jednak była bardzo zmęczona. Wycieńczona. Skórę wokół oczu miała ciemniejszą niż zwykle, a kąciki ust wyraźnie ściągnięte w dół. Nieprzespane noce najwidoczniej stanowiły nieodłączny element jej życia.

„Żyją w grzechu…”

„Dzieciak jest opętany”.

Coś mówiło Eskilowi, że pozostali mieszkańcy wioski nie za często stykali się z Jolinsennami. W tych ciasnych, odciętych od świata wioskach pietyzm, religia surowa i potępiająca, pleniła się niczym chwast.

Solveig natychmiast znalazła się tuż obok. Jej oczy wyrażały rozpaczliwe błaganie.

– Nie masz chyba zamiaru przenieść się tam, chłopcze?

– Tak, owszem – odparł zmieszany. – To bardzo piękny dom. Niezwykle piękny.

Bezradnie pokręciła głową, z trudem dobierała słowa.

– Nie wolno ci, nie tobie, jesteś jeszcze taki młody, taki niewinny, masz przed sobą przyszłość. Nie marnuj życia dla jednego marzenia! Terje opowiedział ci o tym przeklętym skarbie? Napędził ci głupstw do głowy?

Słowa „przeklęty” użyła w dosłownym znaczeniu. Tyle Eskil zrozumiał. Był jednak zaskoczony. A zatem Terje opowiadał o skarbie. Dlaczego?

Powtórzył pytanie na głos.

Solveig najpierw zacisnęła usta, jak gdyby się wahała, potem jednak wyjrzała przez okno i upewniwszy się, że Terje zajęty jest pracą daleko, daleko na polu, zebrała się na odwagę:

– Tobie powiem. On mnie zabije, ale trudno, nie wolno mi dopuścić także do twojej zguby. Nie, on cię nie tknie nawet palcem, nie o to chodzi. Ale… Terje ma w głowie jedną myśl: znaleźć skarb. Ale boi się szukać sam, to zbyt niebezpieczne.

– Niebezpieczne? Dlaczego?

W jej szarych oczach zapłonęły iskierki. Odgarnęła ciemne loki z czoła.

– Dlatego że jest tak, jak powiedziałam: to skarb przeklęty. Przeklęty przez pana Jolina. Wszyscy wierzą, że to on nadal błąka się tu po śmierci i zabija tych, co ośmielą się zbliżyć do skarbu. A Terje czeka. Pewnego dnia ktoś dotrze do skarbu, może go odnajdzie, i umrze, oczywiście. A Terje będzie miał wszystko.

– I on, rzecz jasna, pozostanie przy życiu – sucho stwierdził Eskil.

– Przynajmniej tak to sobie wyobraża. Sądzi, że w momencie gdy skarb ujrzy światło dzienne, przestanie być niebezpieczny.

– To ci dopiero pomysł – mruknął Eskil. – Ale ty musisz na czymś opierać swoje przekonanie. Bo widzę, że w to wierzysz.

Solveig zadrżała.

– Nie mogę inaczej.

Z głębi domu rozległ się jęk. Oczy Solveig natychmiast wypełniły się bólem.

– Czy to twój syn? – zapytał Eskil szybko. – Czy wolno mi będzie go poznać?

– Poznać małego Jolina? – Ze zdumienia otworzyła szerzej oczy. – Czy to z ciekawości, czy…?

– Och, nie, nawet nie przyszło mi to do głowy. Pomyślałem sobie po prostu, że musi być bardzo samotny.

Wyraz czujności na jej twarzy zastąpiła niepewna radość. W oczach zalśniły łzy. Eskil nigdy jeszcze nie spotkał oblicza, które zmieniałoby się tak prędko.

– Jeśli naprawdę chcesz… Ale to nie jest krzepiący widok.

Gestem wskazała, by szedł za nią.

– Ile on ma lat? – zapytał Eskil w drodze do pokoju chłopca.

– Jedenaście. Kiedyś był takim ślicznym, wspaniałym dzieckiem!

W głosie Solveig drgał rozpaczliwy żal.

Przed drzwiami prowadzącymi do pokoju synka Solveig zatrzymała się i szepnęła:

– W Eldafjord twierdzą, że on jest opętany przez złego ducha.

– Cóż za nonsens! – zdenerwował się młody Eskil, który nie wiedział nic o demonach z Grastensholm ani o szarym ludku. – Przecież złe duchy nie istnieją, to tylko wymysły z Biblii i innych prastarych pism.

Solveig próbowała się uśmiechnąć, ale wypadło to dość blado. Otworzyła drzwi.

Eskil patrzył na udręczonego malca w łóżku i serce ścisnęło mu się w piersi. Solveig podeszła do syna i położyła zmoczony ręcznik na bladym czole chłopca.

– To nie są oznaki opętania – cicho orzekł Eskil, kiedy przyszedł do siebie po wstrząsie. – Poznaję te objawy. Wiesz, mój ojciec jest lekarzem, dość szczególnym lekarzem, i miał kiedyś podobnego pacjenta. Słyszałem, jak mówił, że to guz na mózgu.

Solveig patrzyła na niego wzrokiem rozpaczliwie poszukującym nadziei.

– Czy jakiś doktor może go uleczyć? Może w szpitalu?

Eskil pokręcił głową.

– Nie. Ale mój ojciec… Nie pamiętam, co stało się z tamtym pacjentem. Przywieziono go do mego ojca, a później ojciec wielokrotnie go odwiedzał. Pamiętam to dobrze, bo musiał jeździć daleko. A później wizyty ustały. Nigdy jednak nie słyszałem, by pacjent zmarł. To zdarzyło się już dość dawno temu, byłem wtedy mały i nie interesowałem się pracą ojca.

W głosie Solveig zabrzmiało nieśmiałe marzenie:

– Gdyby twój ojciec mógł tu przyjechać…

Eskil nie był jednak przekonany.

– Nie wiem, czy nawet on może pomóc – powiedział zakłopotany. – Nie chciałbym ci robić złudnych nadziei.

Przykucnął przy łóżku i zaczął mówić na tyle głośno, by chłopiec go usłyszał.

– Witaj, Jolinie! Nazywam się Eskil. Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

Mały Jolin popatrzył na niego zamglonym, pełnym cierpienia wzrokiem.

– Boli – jęknął.

– Rozumiem.

Eskil zwrócił się do Solveig:

– Czy on dostaje coś na uśmierzenie bólu?

– Nie, a cóż by to mogło być? Miałam kiedyś jakieś stare krople, które dawałam mu do powąchania, ale one skutkowały przede wszystkim na omdlenia. Szybko się skończyły, a myślę, że i tak niewiele mu pomagały.

– Poczekaj chwilę, wyjeżdżając zabrałem coś z domu.

Pospiesznie wybiegł do kuchni i przyniósł środek, który zdołał zaaplikować chłopcu. Nie miał pojęcia, co to za lek, ale nieraz widział, w jaki sposób ojciec go dawkował, tyle więc potrafił.

Zobaczymy, czy podziała. Mnie w każdym razie pomogło kiedyś, gdy cierpiałem na silny ból głowy. Oczywiście był to ból krótkotrwały, wywołamy nadwerężeniem oczu.

Podczas rozmowy z Solveig nie wypuszczał z dłoni chudziutkiej rączki chłopca. Czuł, jak mały chwilami lekko ściska jego rękę, i rozumiał, że właśnie w tych momentach ból się wzmaga. Świadczyły o tym także głośniejsze jęki.

Jakże straszne musiało to być dla matki!

– Z tego, że ma na imię Jolin, wnioskuję, że byłaś żoną najstarszego z braci? – zapytał Eskil. – To imię przechodzi z pokolenia na pokolenie, prawda?

– Co do tego masz rację, ale poślubiłam drugiego z kolei syna, Madsa. Najstarszy, Jolin, został… odsunięty od ludzi.

Eskil popatrzył na nią pytająco.

– Zamknięto go w zakładzie, w domu wariatów. Miał nie po kolei w głowie. To on był właścicielem Jolinsborg, lecz nie potrafił zająć się majątkiem. Odebrano mu więc dom, ale nadal kręcił się tu po okolicy i Terje doprowadził do jego zamknięcia. Brzmi to brutalnie, ale on był naprawdę niebezpieczny!

– A twój mąż nie żyje?

– Okazał się na tyle głupi, by poszukiwać skarbu. Znaleziono go nie opodal Jolinsborg ze skręconym karkiem. Kiedy się tam wprowadziliśmy, jego brat Jolin był jeszcze na wolności. Niektórzy powiadają, że to on zabił mego męża, ponieważ zabrał jego dom. Inni mówią, że Madsa uśmiercił stary pan Jolin. W każdym razie nie chciałam tam mieszkać sama, z małym Jolinem. Terje pozwolił mi przenieść się tutaj. Rozumiesz teraz, dlaczego chłopczyk otrzymał imię Jolin? Najstarszy z braci nie mógł się ożenić. Zresztą najmłodszy także nie – dodała już znacznie ciszej.

– A to dlaczego? – nie zastanawiając się spytał Eskil.

– Ród Jolina nie należy do szczególnie płodnych. Wielu chłopców z tej rodziny nie było w stanie… wiesz, o czym mówię. Terje jest jednym z nich.

Eskil czuł, że palą go policzki. Nie powinien był pytać.

Solveig mówiła dalej z goryczą w głosie:

– Ludzie we wsi gadają o mnie i o Terjem. W końcu zorientowałam się, że Terjemu właśnie o to chodziło. Nie mógł znieść tego, że nie jest… w pełni mężczyzną. On chce, by ludzie myśleli, że taki z niego chojrak, że żyjemy w grzechu! Prawda jest jednak inna, on nigdy nawet nie zbliżył się do mojego łóżka. Zresztą nie pozwoliłabym mu na to. Nie chcę mieć nic wspólnego z tym brutalnym dręczycielem!

– Dlaczego więc się stąd nie wyniesiesz?

– Dokąd? Bez pieniędzy? Terye wszystko włożył w Jolinsborg. No i Jolin… Ale spójrz! Mały ma całkiem przytomne oczy!

Pochyliła się nad dzieckiem.

– Jolin? Czy przestało cię boleć?

Być może był to pierwszy uśmiech syna, jaki dane jej była ujrzeć od wielu miesięcy.

– Tak. Jakie to wspaniałe uczucie!

Eskil szybko, zanim znękana matka wybuchnęła płaczem, powiedział:

– No, Jolinie, wobec tego uważam, że powinniśmy wykorzystać okazję i zabrać cię na małą przechadzkę. Dawno już nie wychodziłeś, prawda?

Jolin próbował się podnieść, ale nie miał siły. Eskil ujął go pod pachy i posadził na łóżku. Chłopczyk był leciutki jak piórko.

– Przynieś mu ubranie, tylko ciepłe!

Solveig szybko ubierała chłopca. Spieszyła się tak bardzo, że z trudem panowała nad drżeniem dłoni.

– Musimy zdążyć, zanim on wróci do domu.

– Czy Jolin od dawna tak cierpi?

– Na ból głowy uskarżał się od wielu lat, ale dopiero w ciągu ostatnich miesięcy cierpienia znacznie się nasiliły. Nigdy nie było aż tak źle jak teraz.

Guz rośnie, pomyślał Eskil zatroskany. W tej chwili naprawdę pragnął być jednym z tych Ludzi Lodu, którzy znali się na czarach. Dawno już zrozumiał, że nie należy do dotkniętych czy też wybranych, były to z jego strony tylko pobożne życzenia.

Ach, gdyby był tu ojciec!

– Musicie liczyć się z tym, że środek przestanie działać – powiedział Eskil, sprowadzając Solveig na ziemię. – Oczywiście dam wam wszystko, co mam, ale pamiętaj, by ostrożnie dawkować lekarstwo. Nie podawaj chłopcu zbyt dużo, słyszałem, jak ojciec mówił, że to może być niebezpieczne. Ale mam tego tak mało…

– Przez chwilę nie mówmy o tym, co będzie – poprosiła Solveig przejęta i założyła synkowi czapkę. – Jolin uwolnił się od cierpień i tylko to w tej chwili się liczy.

Eskil wyniósł chłopca na słońce, na ciepłe wiosenne promienie. Jolin na widok światła drgnął gwałtownie i dobra chwila upłynęła, zanim oczy przestały mu łzawić i swobodnie mógł się rozglądać dokoła.

– Zostańmy po tej stronie domu – powtarzała rozgorączkowana Solveig. – Tak, żeby Terje nas nie zobaczył.

– Słyszałem go dziś w nocy – cicho powiedział Eskil. – Słyszałem, co mówił o chłopcu.

– Najstraszniejsze, że mały także go słyszał, i to wiele razy. Tak bardzo się go boi!

– Musicie stąd odejść – szepnął Eskil. – Kiedy będę wynosił się stąd za tydzień, jedźcie ze mną.

Na moment uchwyciła się jego ramienia, jakby był ostatnią deską ratunku, ale zaraz je puściła.

– Sądzisz, że ujdziesz cało z Jolinsborg? Nawet jeśli zostaniesz tam przez tydzień?

– Chyba nie wszyscy, którzy tam mieszkali, zginęli?

– Nie, to jasne. Ale ty jesteś młody i dostatecznie zuchwały, by wyprawić się na poszukiwanie skarbu. Przyznaj się!

Po to właśnie tu przybyłem, pomyślał Eskil. A w przesądy nie wierzę.

Odpowiedział wymijająco:

– Droga Solveig, niedawno dopiero przyjechałem. Nie wiedziałem nic o żadnym skarbie, pragnę jedynie napawać się wspaniałymi widokami, spokojem i ciszą Jolinsborg. Jeśli komuś udało się tam przeżyć, zapewne uda się to i mnie. Ty, na przykład, też tam mieszkałaś. I mały Jolin. I nic wam się nie stało.

– Uważasz, że Jolinowi nic się nie stało? A jego choroba? Jak sądzisz, co słyszałam tej zimy, gdy tam mieszkaliśmy? Ten dom wystraszył mnie niemal do szaleństwa, Eskilu. Ale Mads, mój mąż, za wszelką cenę pragnął tam zostać. Twierdził, że ma pewną teorię co do tego, gdzie może znajdować się skarb. Wszyscy, którzy szukali, tak mówili. Napisano o tym w rodzinnej Biblii. O wuju Terjego. Napisał własną ręką: Eldafjord, 20 czerwca 1797. Dzisiaj natrafiłem na ślad skarbu! Następna informacja brzmiała: Svend Jolinsonn zmarł dzisiaj 22 czerwca 1797. I co ty na to?

– Zbieg okoliczności.

– Tak, ale mówi się, że takich jak on było więcej! Przed nim i po nim. Przychodzili, mówiąc: „Wiem już, gdzie jest skarb!” Byli jednak zbyt chciwi, by podzielić się tym z innymi. I zaraz umierali. A ci, którym Terje wynajmował mieszkanie? Co się z nimi stało? Zgoda, nie wszystkich spotkał taki los. Niektórych w ogóle nie obchodziła cała ta gadanina o skarbie, inni nigdy się do niego nie zbliżyli i w końcu rezygnowali. Ale wiele było osób, mężczyzn i kobiet, które z chytrym uśmiechem mówiły: „Mam swoją teorię.” I teraz leżą martwe.

– Ktoś wspomniał o zaginionych?

– Owszem, było dwoje czy troje, których nigdy nie odnaleziono. Na przykład żona ostatniego lokatora. Mężczyznę znaleźliśmy leżącego w hallu, wpatrywał się prosto przed siebie, a na twarzy miał wyraz takiego przerażenia, jakby ujrzał samego diabła. Ale na ślad kobiety nigdy nie natrafiono. Był też młody zapaleniec, chłopak w twoim wieku. Wydawał się bardzo śmiały i nierozważny, za wszelką cenę pragnął odszukać skarb pana Jolina. I jego także nigdy nie odnaleziono. Był również pewien mężczyzna, na długo przedtem, zanim nastał mój czas. Podobno on także bezpowrotnie zaginął.

– Z tego, co mówisz, wynika, że odpowiedź na pytanie, gdzie Jolin ukrył swój majątek i złoto, jest możliwa?

– Ależ, Eskilu! Nie masz chyba zamiaru… Och, nie, nie ty, ty jesteś zbyt dobrym człowiekiem, za wiele w tobie ludzkiego ciepła. Bardzo cię proszę, Eskilu, ze względu na mnie, nie rób tego!

– Nie, tylko teoretyzowałem. A jeśli obiecam ci, że nie będę szukał? Po prostu tam zamieszkam, tak jak i ty, i wiele innych osób. A gdybym przypadkiem wpadł na właściwy trop, tak jak to udało się innym, natychmiast zejdę na dół i wszystko wam opowiem. Nic więcej nie zrobię.

– Ale przecież chcesz zachować się dokładnie tak, jak Terje tego oczekuje od swoich lokatorów! Że najpierw opowiedzą, gdzie ukryty jest skarb. Nie sądź jednak, że to go zadowoli. Będzie chciał także, abyś go odnalazł. Albo też sprowadzi księdza, by ten odegnał demony i umożliwił mu bezpieczne wydobycie skarbu.

– Nie bój się, nie zmusi mnie do popełnienia żadnego głupstwa – rzekł Eskil beztrosko. – Mam przed sobą jeszcze wiele lat życia, nawet gdybym zainteresował się skarbem pana Jolina lub też odkrył, gdzie ów skarb się znajduje. Nie zamierzam narażać się na niebezpieczeństwo. Nie wierzę w to, co ludzie we wsi gadają, ale jeśli chcesz, mogę być ostrożny.

– O tak, bardzo cię o to proszę.

Siedzieli na wypalonych słońcem schodkach spichrza razem z małym Jolinem. Chłopiec zaczął już zdradzać oznaki zmęczenia, uznali więc, że najlepiej będzie zabrać go z powrotem do domu.

– Te identyczne imiona, Jolin, muszą sprawiać sporo kłopotów – stwierdził Eskil. – W jaki sposób radzicie sobie z ich rozróżnianiem?

– Teraz jest ich tylko dwóch: mały Jolin i jego stryj, ten, którego zamknięto w domu wariatów. Ale kiedyś musiało to być dość trudne. Bardzo chciałam dać chłopcu inne imię, ale nie pozwolono mi na to. Liczyli się z tym, że będzie jedynym dzieckiem, że może nie mieć rodzeństwa, no i był pierworodnym synem. Właściwie więc skazany był na imię Jolin. Tradycja bywa czasami surowym więzieniem.

Chłopczyk zasnął od razu, gdy położyli go do łóżka. Przeszli do kuchni.

– Ale twoje małżeństwo było udanym związkiem? – upewniał się Eskil.

– O, nie, wcale nie. Jolinsonnowie to bardzo brutalny ród.

– Miejmy więc nadzieję, że mały Jolin wda się raczej w swą łagodną matkę – rzekł przyjaźnie.

Roześmiała się.

– Myślę, że tak właśnie będzie. – A potem dodała zasmucona, tak cicho, że ledwie ją usłyszał: – Jeśli przeżyje.

Poderwała się na równe nogi, słysząc kroki na zewnątrz.

– Ciiicho! Terje wraca! Pamiętaj, nie mówiliśmy ani słowa o skarbie! Dopiero co przyszedłeś!

Загрузка...