ROZDZIAŁ XIV

Podróż do domu zajęła im wiele dni. Drogi były marne, często biegły stromizną lub też rozmywały je wiosenne potoki. Z bryczką przeprawa trwała dwa razy dłużej, niż gdyby jechali wierzchem. Zdarzało się, że musieli poświęcić kilka godzin tylko po to, by pokonać krótki odcinek, gdzie droga została zniszczona – zasypana osuwającą się ziemią lub zagrodzona powalonym drzewem. Ale bryczkę mieć musieli, zarówno ze względu na Jolina, jak i na pokaźny bagaż.

Gdy tak powoli zmierzali na południe, wszyscy zauważali stopniową poprawę stanu zdrowia małego Jolina. Nie przypominał już warzywa hodowanego w ciemnej piwnicy. Częściej się do nich uśmiechał i nie narzekał na bezustanny ból głowy. Czasami prosił, by go posadzili, mówienie nie sprawiało mu już tak wielkich trudności. Kroki ku zdrowiu były bardzo drobne i powolne, ale wyraźne!

Solveig niemal bała się odetchnąć, tak bardzo nie chciała rozbudzać w sobie płonnych nadziei, aż pewnego dnia, kiedy w swej podróży na południe dotarli do wielkiego jeziora Mjosa, Jolin poprosił, by pozwolono mu przejść choć parę kroków. Wsparty o Heikego i Eskila, dumnie poruszał się na słabych nóżkach. Wtedy z oczu Solveig trysnęły łzy, a jednocześnie wybuchnęła radosnym śmiechem. Z natury impulsywna, uściskała ich wszystkich po kolei. Bardzo się ucieszyli, widząc ją tak szczęśliwą. Wydawała się jakby stworzona do rozweselania innych, a przez tak wiele lat musiała tłumić swe prawdziwe usposobienie. Los skazał ją na smutek i rozpacz. Czy było więc w tym coś dziwnego, że w takiej chwili nie mogła się opanować?

Tego wieczoru wszyscy dorośli we czworo rozmawiali w małym alkierzyku w gospodzie.

– Nigdy w to nie wierzyłem – przyznał się Heike. – Moje zdolności uzdrawiania nie wystarczały, choroba posunęła się już za daleko.

– Wszyscy chyba wiemy, co się naprawdę wydarzyło – powiedziała Vinga.

Solveig jednak patrzyła na nich pytająco.

– Ta drobna kobieta, która, jak ci się wydawało, stała przed tobą, to była Shira, jedna z Ludzi Lodu z dawnych czasów.

Solveig przestała się już dziwić czemukolwiek, co miało związek z Ludźmi Lodu. Z czasem zaczęła ślepo wierzyć, że potrafią dokonywać cudów. Czary? No tak, ale to przecież były dobre czary! Czy przypadkiem nie istniało coś, co zwano białą magią?

– Kim była Shira? – zapytała, bo Eskil w czasie podróży opowiedział jej co nieco o swym niezwykłym rodzie. Potraktowała to jako dowód zaufania.

– Shira była mieszanką dwóch ras, a mimo to w jej żyłach płynęło więcej krwi Ludzi Lodu niż w większości nas. Jej babka pochodziła ze Wschodu, z gałęzi Ludzi Lodu, która osiadła na Syberii. Ojcem Shiry był Vendel Grip.

– To ten, który tak daleko podróżował?

– Ten sam – odparła Vinga. – Shira jest najważniejszą postacią z całej naszej rodziny. Kropelka, jaką naznaczyła czoło Jolina, to kropla jasnej wody, wody życia, która przeciwdziała ciemnej wodzie śmierci Tengela Złego.

– No cóż – wtrącił się Heike. – Nie powinnaś chyba nazywać jej wodą śmierci, bo przecież dała ona Tengelowi Złemu wieczne życie. Ale rzeczywiście to woda zła.

– A więc myślicie, że…? – Solveig zaparło dech w piersiach.

– Mamy nadzieję, że się nie mylimy – uśmiechnął się Heike. – W każdym razie Jolin czuje się coraz lepiej. Ale nie oczekuj zbyt wiele – ostrzegł. – Może to być tylko chwilowa poprawa. Tak często bywa przed ostatecznym końcem.

Solveig pochyliła głowę.

– Nie śmiem mieć nadziei, a mimo wszystko w głębi serca…

O, jak dobrze ją rozumieli!

Vinga zmieniła temat:

– Nadal jeszcze nie bardzo rozumiem, jaką rolę odegrał pierwszy Jolin w całej tej historii.

– I ja także nie – wyznał Heike. – Za to pewne jest co innego: Tengel Zły czeka, by ktoś wyrwał go ze snu. Zrozumieliśmy, że zbudzić mogą go szczególne dźwięki fletu, dlatego nikt, absolutnie nikt z Ludzi Lodu nie może nigdy dotknąć tego instrumentu.

– Ale chyba nie wszystkie flety są takie groźne?

– Nie, tylko te źle nastrojone, jakby zaczarowane. Ile takich może być na świecie? Przypuszczam, że nie ma już żadnego. Tuli przypadkiem wpadł w ręce taki niewydarzony flet i o mały włos, a zakończyłoby się to katastrofą.

Czy można przypuszczać, że szczurołap z Hameln również miał zaczarowany flet? Przecież Tengel Zły najwyraźniej pragnął go odszukać.

– No właśnie, po co to robił? – zapytała Vinga.

– Sądzę, że Tengel Zły chciał się zabezpieczyć – odpowiedział Heike. – Wiedział, że ktoś będzie musiał go obudzić, że jego los zależy od niezwykłego flecisty.

– To wszystko razem jakoś się nie składa – stwierdziła Vinga. – Jeśli Tengel miał leżeć pogrążony we śnie i czekać, aż na ziemi nastaną dla niego lepsze czasy, to przecież ten flecista od dawna już by nie żył!

– Myślałem i o tym. Może właśnie dlatego tak bardzo chciał spotkać szczurołapa, bo ten przecież nie był zwyczajnym śmiertelnikiem. Wiemy jednak, że nigdy go nie odnalazł. Przypuszczam, że dążenie do odnalezienia fletu mogło być jednym z elementów złego dziedzictwa.

– Dziedzictwa Ludzi Lodu?

– Oczywiście. Bardzo mało wiemy o pierwszych pokoleniach, które mieszkały w Dolinie Ludzi Lodu od czasów Tengela Złego do Tengela Dobrego, czyli do roku tysiąc pięćset osiemdziesiątego pierwszego. Dopiero wtedy zaczyna się ta część naszej historii, którą znamy.

– Ojcze, wybacz, że wtrącam się w tę dyskusję – przerwał Eskil, pochylając się nieco. – Mówiliśmy o dwóch fletach, o flecie szczurołapa i Tuli. A ten trzeci? Ten, który Shira dzięki jasnej wodzie zdołała obrócić w proch przed kilkoma dniami?

Heike wciągnął głęboki oddech. W mrocznym alkierzu zapadła głęboka cisza. Słońce już zaszło, ale nikt nie spieszył się z zapaleniem świecy.

– Ten flet, mój synu, jak przypuszczam, był własnością samego Tengela Złego. Nasz zły praprzodek liczył, że właśnie jego dźwięki go obudzą!

– Ale wobec tego…

– Chcesz powiedzieć, że jesteśmy już teraz bezpieczni? Nie możemy tak łatwo w to uwierzyć. Zobacz, jak mało brakowało, by Tuli udało się obudzić bestię. Ale że wyeliminowaliśmy pewne niebezpieczeństwo, to prawda.

– Nie – zdecydowanie zaprotestowała Vinga. – Nadal mi się to nie zgadza. Chodzi o czas! Pierwszy Jolin przybył do Eldafjord na długo przed tym, jak Tengel Zły pojawił się w Hameln.

– Masz rację, to jest rzeczywiście niejasne.

– No i co robił ten pierwszy Jolin w Eldafjord? Kim był? I najważniejsze: dlaczego flet znalazł się w tym właśnie miejscu?

– Może Jolin był tym flecistą, na którego czekał Tengel? – zastanawiał się Eskil. – Ale on zginął pod kamienną lawiną!

Heike potrząsnął głową.

– Nie da się zaprzeczyć, że Jolin był złym człowiekiem, ale nawet Tengel Zły nie zniósłby kogoś tak prymitywnego jak ten grubianin. Uwierzcie mi, Tengel nigdy nie wybrałby tej kreatury na swego flecisty. Miałby zaufać pierwszemu Jolinowi? O nie, to niemożliwe.

– Mam pewną teorię – wyznał Eskil. – Choć pewnie okaże się głupia, jak wszystko inne, co mówię, szczególnie przy was, chodzących mądrościach!

– Dobrze już, dobrze – uśmiechnął się Heike. – Opowiadaj!

– Możemy chyba założyć, że Jolin nigdy nie grał na tym flecie?

– Na pewno nie grał.

– A co wy na to, że skradł go przypadkiem? Bez względu na to, kim był, jestem przekonany, że wszedł w posiadanie starych skarbów Ludzi Lodu w sposób nieuczciwy. One powinny znaleźć się w Dolinie Ludzi Lodu, nie w Eldafjord.

– Chcesz powiedzieć, że on nawet nie zdawał sobie sprawy, jak cenną rzecz miał w zasięgu ręki? Coś w tym chyba jest! Gdyby było inaczej, na pewno zagrałby na flecie, choćby na próbę. Tak, na pewno nic o tym nie wiedział.

– No tak, bo flet był tak świetnie ukryty…

Te słowa wywołały niezwykłe poruszenie.

– Naprawdę? – zdumiał się Heike. – Gdzieś ty go właściwie znalazł, Eskilu? Zauważyłem tylko, że nagle trzymasz go w ręku.

– Podniosłem to ogromne poroże jaka i nagle z jednego rogu wypadł flet. Był schowany w małym otworze tuż przy czaszce zwierzęcia.

– A więc to tak! – nie mogła uspokoić się Vinga.

– A więc to tam schowano flet! Na pewno wiedziały o tym tylko dwie osoby: Tengel Zły i jego zaufany. Dlaczego patrzysz na mnie tak sceptycznie, Heike? O czym myślisz?

– Wydaje mi się, że mogło być inaczej.

– Chcesz powiedzieć, że pierwszy Jolin miał zamiar uratować Ludzi Lodu? Wybacz, ale wątpię w to – oburzyła się Vinga.

– Nie, Jolin był najzwyklejszym wstrętnym złodziejem, nic poza tym. Ale jeśli był ktoś jeszcze, kto wiedział, że Jolin ma zamiar opuścić Dolinę? I wykorzystał jego ucieczkę do usunięcia fletu? Schował flet tam, gdzie głupiec Jolin nigdy by nie szukał?

– Jeden z dobrych Ludzi Lodu? – zamyśliła się Vinga. – Ktoś, kto opierał się Tengelowi Złemu? Tak, tę koncepcję da się połączyć z moją.

– Jaka jest twoja koncepcja?

Vinga z powagą popatrzyła na męża.

– Dlaczego nasz syn ze wszystkich miejsc na ziemi wybrał sobie akurat Eldafjord? Kim był parobek, który dwanaście lat temu opowiedział mu tę historię? Nikogo takiego sobie nie przypominam.

– Ja też nie – stwierdził Heike. Wstał. – No, siedzimy tak i snujemy rozmaite teorie, niedługo cały świat postawimy na głowie. Chodźmy wreszcie spać.

Heike i Vinga dawno już w pełni zaakceptowali Solveig. W czasie podróży wszyscy bardzo zbliżyli się do siebie, a opieka i troska o małego Jolina jeszcze bardziej ich związała. Eskil także przezwyciężył pierwsze opory.

Jedynie Solveig nie była do końca pewna. Kobiecie zawsze trudniej pogodzić się z myślą o związku z dużo od siebie młodszym mężczyzną. Nic, co prawda, jeszcze nie zostało powiedziane, Eskil i ona byli nadal tylko przyjaciółmi, ale stosunki między nimi stawały się coraz bardziej napięte, nie mogli już spokojnie patrzeć na siebie, bali się jakiegokolwiek zbliżenia czy choćby przypadkowego dotyku.

Nadszedł ostatni wieczór, jaki mieli spędzić w drodze. Następnego dnia czekało już na nich Grastensholm. Jolin odzyskał siły na tyle, że Heike i Vinga zabrali go na spacer po ukwieconej łące, by mógł się nacieszyć piękną letnią pogodą.

A może zauważyli, że Eskil i Solveig znaleźli się w trudnej sytuacji i postanowili dać im chwilę spokoju?

Młodzi stali przy rozsypującym się starym płocie. Solveig nerwowo odłamywała długie drzazgi od wypalonych słońcem, zszarzałych desek.

– Bardzo jestem wdzięczna twoim rodzicom za troskliwą opiekę nad moim chorym synkiem – rzekła patrząc w ziemię. – I tobie także. Ta podróż to dla Jolina prawdziwe święto.

Eskil kopnął w płot tak mocno, że o mały włos, a stare deski zwaliłyby się na ziemię. Zawstydzony zaczął je nieporadnie poprawiać.

– Najważniejsze, że chłopiec wraca do zdrowia – powiedział i schylił się głęboko. Rumieniec, jaki oblał mu twarz, można było wytłumaczyć pozycją. – Ja… hmmm… Mógłbym zająć się nim przez całe życie. Potrzebuje ojca, a wiesz przecież, że Jolin i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.

– A co ze mną? – cicho zapytała Solveig. – Jakie miejsce wyznaczysz mi w swoich planach na przyszłość? Bo chyba nie masz wobec mnie poważnych zamiarów?

Eskil wyprostował się i jego miła twarz rozjaśniła się ciepłym uśmiechem. W oczach błysnęła wesołość.

– Ty? Jeśli chcesz, może to być łączona transakcja. Wezmę i ciebie, ale tylko i wyłącznie dla pieniędzy.

W oczach Solveig zapłonęły iskierki. Eskil kochał tę wesołość, która w ostatnich dniach kazała jej skakać i zapraszać któreś z nich do szalonego wirowania w wiosennym radosnym tańcu. Szkoda, że przez tak wiele lat nie miała powodów do śmiechu.

Teraz jednak wszystko mogło być inaczej. Gdyby tylko zechciała.

– Wiesz przecież, że nasze dwory w Grastensholm stoją na bardzo niepewnym gruncie – żartował dalej Eskil. – A ty jesteś teraz zamożna! Muszę wykorzystać każdą nadarzającą się okazję, by się wzbogacić. Sama wiesz, jak bardzo chciałem zdobyć skarb. A teraz on może należeć do mnie, prawda?

Roześmiała się, by zaraz, za moment, spoważnieć.

– Eskilu… kiedy ty będziesz miał trzydzieści dziewięć lat…

– Ty będziesz miała pięćdziesiąt, wiem o tym. A kiedy ja będę miał pięćdziesiąt dziewięć i tak dalej… Ale wiesz, zawsze byłem dojrzały jak na swój wiek…

Teraz Solveig wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. Długo nie mogła się opanować. Eskil śmiał się wraz z nią, ale zdołał wykrztusić:

– A twoje obecne zachowanie najlepiej świadczy o tym, jak bardzo jesteś niedojrzała!

Chwycił ją w objęcia, a ona nadal się śmiała, wtuliwszy twarz w jego zniszczoną kurtkę. Eskil zmierzwił jej ciemne kręcone włosy i szepnął do ucha:

– Tak bardzo cię kocham. Czy zgodzisz się wziąć jeszcze jednego mężczyznę na utrzymanie? Bo chyba uważasz mnie za choć trochę bardziej dorosłego od Jolina?

Spoważniała i mocno objęła go za szyję.

– Eskilu, boję się, że cię utracę! Że odebrane zostanie mi to szczęście, którego odrobinę ja i Jolin już posmakowaliśmy.

– Przecież mnie nie stracisz – odparł wzruszony. – Ojciec mówi, że spotkanie ciebie to najlepsze, co mogło mi się przydarzyć. Ty i Jolin sprawiliście, że szybciej dojrzałem, matka też tak twierdzi. Uważa, że jesteś prawdziwym skarbem, a pamiętaj, że to niezwykle wymagająca osoba.

– O, tak, w to nie wątpię. Ach, Eskilu – westchnęła. – Czy to wszystko jest prawdą? Myślałam, że jestem już nieodwracalnie skazana na wieczny koszmar!

Eskil zapatrzył się w jej wyrazistą, ujmującą twarz. Zaraz jednak zerknął ku łąkom. Nikt nie mógł ich widzieć…

Powrót do domu zmienił się w triumfalny pochód. Heike postanowił, że ogromne rogi jaka zawisną nad kominkiem na Grastensholm po uprzednim odpowiednim ich spreparowaniu, tak by nie poddawały się szkodliwemu działaniu powietrza. Zajął się tym dobry znajomy z Christianii. Wszystkie pozostałe znaleziska zostały poddane takim samym zabiegom, a Vinga napisała długie listy do krewniaków w Szwecji, informując ich o wszystkim, co się wydarzyło.

Ponieważ dzierżawca Lipowej Alei był już tak stary, że nie mógł ani też nie chciał dłużej zajmować się gospodarstwem, przydzielono mu domek, który pierwotnie zająć miała Solveig z synem. Takie były plany, zanim jeszcze komukolwiek przyszło do głowy, że Eskil i Solveig się pobiorą.

Oni natomiast przejęli Lipową Aleję. Właściwie wypadało, by przeprowadzili się tam Heike i Vinga jako najstarsza para w rodzie, ale wszyscy byli zgodni co do tego, że miejsce Vingi jest na wielkim dworze, a z kolei Solveig ogromnie przypadła do serca mała i zadbana Lipowa Aleja.

Po ślubie rodzice Eskila odwiedzali syna i synową bardzo często, Solveig bowiem naprawdę potrafiła stworzyć atmosferę przytulności. Doskonale radziła sobie z gospodarstwem i prowadzeniem domu i znakomicie potrafiła zachęcić Eskila, by robił wszystko możliwie najlepiej. On, który ruszył w świat, by udowodnić, że jest równie wielką osobowością jak jego rodzice, dopiero w domu, w Lipowej Alei, mógł pokazać, co naprawdę potrafi. Praca ta dawała mu wiele satysfakcji i zadowolenia.

Niedługo okazało się, że do pomocy w gospodarstwie mają jeszcze jedną parę rąk. Mały Jolin z czasem zupełnie wyzdrowiał. Nieoczekiwanie okazał się bardzo żywym chłopcem, pogodnym, obdarzonym wielkim poczuciem humoru i chęcią niesienia pomocy we wszystkim.

I nikt nie wiedział, że tego dnia, kiedy można było z przekonaniem stwierdzić, że mały całkowicie wrócił do zdrowia, Solveig poszła do sypialni i w ciszy odmówiła dziękczynną modlitwę do Boga. Nie sądziła, by Ludzie Lodu byli temu przeciwni. Nie podejrzewała też, że Bóg Ojciec gniewał się za pomoc, udzieloną mu przez drobną kobietę mongolskiej rasy, która chodziła po ziemi wiele lat temu. Wszystko stało się w imię dobra.

W roku 1820, kiedy Jolin miał trzynaście lat, urodził mu się przyrodni braciszek, śliczny chłopczyk o ciemnych włosach i wiecznie zdziwionym spojrzeniu.

W związku z imieniem chłopca postanowiono zawrzeć kompromis. Chciano, by nosił imię po dwóch wielkich kobietach z Ludzi Lodu, Villemo i Vindze. Jednocześnie Solveig pragnęła nazwać chłopca imieniem o vestlandzkim brzmieniu.

Ochrzczono go więc Viljar. Viljar z Ludzi Lodu.

Ponieważ jednak na Grastensholm wszystko układało się pomyślnie i w czasie gdy Viljar dorastał, nic szczególnego się tam nie wydarzyło, przeniesiemy się z naszą opowieścią w inne miejsce. Tam, gdzie mieszkał inny chłopiec z rodu, osoba dość wyjątkowa.

Christer Tomasson.

Ale czy syn Tuli mógł nie być szczególną osobą?

Choć, doprawdy, nie musiał przy tym wywoływać skandalu nad kanałem Gota, wielką dumą ówczesnej Szwecji.

Загрузка...