ROZDZIAŁ VIII

Rankiem na dzień przed Wigilią wszyscy zajęci byli ostatnimi przygotowaniami do świąt. Heike miał wyrzuty sumienia, że w niczym nie pomaga, ale za ważniejsze uznał inną sprawę nie cierpiącą zwłoki: poszukiwanie zaginionego syna Arva.

Spytał zapracowaną Gunillę o zagrody Andersa syna Erika i Svena syna Karla. Pastor wspomniał mu przecież, że dwaj synowie Erikssona odpowiadali wiekiem zaginionemu chłopcu, mieli dziewiętnaście i dwadzieścia lat. Młodego Nilsa syna Svena także należało sprawdzić.

Gunilla miała za dużo zajęć, by jego pytanie mogło wprawić ją w zdumienie.

– Myślisz, że ta zalewa jest dobra, Heike? Nigdy przedtem nie robiłam tego sama! I czy na święta mam położyć tę dużą serwetę, czy tę kolorową? Co mówiłeś, Anders syn Erika?

Tak, mogła mu wytłumaczyć, gdzie mieszkają, ale teraz nie zastałby nikogo w domu. Tego dnia bowiem wszyscy mężczyźni z majątku przyszli do łaźni we dworze Bergqvara na doroczną kąpiel przed Świętami Bożego Narodzenia.

I co teraz Heike miał począć?

Naturalnie byłaby to dla niego doskonała okazja, by spotkać się ze wszystkimi naraz. Ale on nie mógł tam iść. Nie ze swoją twarzą i zniekształconym ciałem. Na piersiach i udach owłosiony był niczym leśny troll i w dodatku podobnie jak Tengel Dobry, Ulvhedin i wielu innych nieszczęsnych dotkniętych został obdarzony przez naturę jak sam leśny bożek Pan, bóg cielesnych żądz i miłosnych igraszek.

Cóż za ironia losu! Tyle męskości zmarnowanej na samotnego Heikego!

Nie, nie miał śmiałości pokazać się w łaźni!

Musiał szukać pomocy u Arva.

O Etlanda z Backa nie chciał pytać Gunilli. Niepotrzebnie rozbudziłby jej ciekawość.

– Taka jestem zdenerwowana, Heike – szepnęła, po raz piąty wycierając ręce w fartuch. – Jak sądzisz, czy inspektor będzie z tego zadowolony? Myślisz, że upiekłam dość ciast? W drugi dzień świąt przyjdą tu zacni goście, bo pan Grip powiedział, że nareszcie może teraz kogoś zaprosić, kiedy ma pomoc w domu. A mnie tak nie wyszły „ciasteczka biedaka”! Zobacz, jak wyglądają – zaśmiała się bezradnie. – Jak niedorobione.

– ”Ciasteczka biedaka” powinny wyglądać jak niedorobione, Gunillo – powiedział Arv Grip, który właśnie przeszedł z gabinetu do kuchni. – Wszystko udało się wyśmienicie, moja kochana, nie mogło być lepiej.

Słowa Arva podziałały na Gunillę kojąco, rozpromieniła się, zadowolona z pochwały.

Heike, nieco zawstydzony faktem, że musi uciekać się do kłamstwa, opowiedział Arvowi historię o kimś, kogo spotkał po drodze, a kto prosił go o przekazanie pozdrowień owym trzem chłopcom. Czy Arv mógłby ich wskazać, przejść wraz z nim w stronę łaźni; właśnie zaczęli wychodzić z niej ludzie. Heike jednak nie chciał się pokazywać, stwierdził, że musi nabrać odwagi, by porozmawiać z nimi później.

Rzecz jasna, Arv nie miał nic przeciwko temu i zaproponował, by razem udali się do gabinetu, bo chłopcy będą musieli przechodzić koło okna.

Heike chętnie na to przystał.

Stali w gabinecie, rozmawiając o zbliżających się świętach. Arv serdecznie zapraszał Heikego.

W pewnej chwili urwał w pół zdania.

– Tu mamy Svena syna Karla, ojca Nilsa, którego poszukujesz. Syn pewnie wkrótce nadejdzie.

Heike ujrzał zwalistego, powoli ruszającego się mężczyznę o szerokim czole i zapadniętych oczach. Dolną szczękę miał dużo szerszą niż górną.

– A tam idą bracia, synowie Andersa – rzekł Arv. – Erik i Mats. Widzisz ich w otoczeniu gromady chłopaków? Jasnowłosi, o niebieskich, blisko siebie osadzonych oczach.

Byli podobni do siebie jak dwie krople wody, mogliby uchodzić za bliźniaków.

No cóż, pomyślał Heike. Tych dwóch można wyeliminować. Żaden z nich nie mógł być Christerem synem Arva.

Z łaźni wyszedł samotnie chłopiec o twarzy szerszej na dole niż w górnej części.

– To musi być Nils Svensson – orzekł Heike.

– Oczywiście! Wypisz wymaluj ojciec!

Tak było w istocie.

Pozostał więc tylko jeden, który mógł być zaginionym Christerem Gripem z Ludzi Lodu.

Erland z Backa.

Przechodzili kolejni mężczyźni, o jasnych, wyszorowanych twarzach, z wilgotnymi jeszcze włosami. Świeżość i czystość wyraźnie dodała im pewności siebie.

Heike westchnął w duchu. I jemu przydałaby się kąpiel.

Arv czytał w jego myślach.

– Możemy pójść razem, kiedy się ściemni – zaproponował. – Dopilnuję, by nie wygaszali ognia. Gunilla upierze dzisiaj twoje ubranie, a na święta możesz pożyczyć strój ode mnie.

– To naprawdę zbyt wiele życzliwości. Ale chętnie skorzystam z twojej propozycji, bo podczas świąt każdy chce lepiej wyglądać bez względu na to, czy jest biedny, czy bogaty.

– Oczywiście! Tak się cieszę, że tu jesteś! Nawet nie możesz sobie wyobrazić, jak bardzo.

Heike uśmiechnął się nieco roztargniony, bo wzrok jego pochwycił nową postać, która pojawiła się na drodze z łaźni.

– Na miłość boską! – jęknął.

W pełnym umundurowaniu, podzwaniając ostrogami i szablą, miarowym krokiem nadchodził rosły i dumny żołnierz.

– Tak, to Erland z Backa – uśmiechnął się Arv. – Wcale nie musi nosić uniformu tu w domu, ale lubi się pokazać.

Jaki przystojny chłopak! Młodzieniec o takim wyglądzie musi podobać się każdemu. Prawdopodobnie jest trochę naiwny, ale nie ma w nim nic złego, ocenił Heike.

Byłby wymarzonym mężem dla Gunilli.

Heike miał wrażenie, jakby ktoś nagle zadał mu ranę prosto w serce.

Ale nie można wykluczyć, że Erland z Backa jest synem Arva!

A gdyby tak Arv dostał Gunillę za synową? Z pewnością bardzo by się z tego ucieszył, taki był przecież przywiązany do dziewczyny.

Ale ona nie chciała Erlanda, czy może raczej: bała się go.

Miała kogoś innego, kogo mogła poślubić w każdej chwili, kto traktowałby ją delikatnie.

Bez względu na to, kto to zacz, i tak niedobrze. Erland był dla niej właściwym kandydatem na męża, ponieważ sama zdradziła uczucia, jakie dla niego żywi, i ponieważ on wydawał się porządny, w każdym razie takie sprawiał wrażenie na pierwszy rzut oka.

Heike zdusił jęk.

Arv kichnął.

– No tak, pewnie i mnie dopadła choroba, która rozpanoszyła się w parafii. W samym środku świąt! A zaprosiłem przecież takich dostojnych gości, właściciela majątku, lensmanna i…

Kichnął znów.

– Czy to groźna choroba?

– Ależ nie, szybko przechodzi, ale potrafi wymęczyć człowieka gorączką, paskudztwo.

– No, czcigodni panowie zniosą chyba drobne przeziębienie, pewnie sami też go nie unikną.

Właśnie w tej chwili, gdy Heike zastanawiał się, w jaki sposób przemówić do rozsądku Erlandowi i Gunilli, żołnierz skierował swe kroki do gabinetu i mocno zapukał do drzwi.

Kiedy wszedł, w jego oczach nie było ani cienia radości.

– Dzień dobry, panie inspektorze – rzekł, siląc się na ostry ton, i przepisowo zasalutował.

– Witaj, Erlandzie, miło cię widzieć w domu. Poznaj mego krewniaka, Heikego Linda z Ludzi Lodu.

Erland odwrócił głowę i drgnął.

– Na Krzyż Pański, to chyba Szatan we własnej osobie! – wykrzyknął, bardziej szczerze niż delikatnie.

– Heike to dobry chłopak – tłumaczył Arv.

– Ach, do czorta, to ty mieszkasz w pokoiku Gunilli? Coś takiego mi mówiła…

– Zgadza się – uśmiechnął się. – Ciekawe, mnie także wspomniała o tobie…

Erland postanowił okazać pozorną obojętność.

– O mnie? To nie może być prawda.

– Jaka sprawa sprowadza cię tu dzisiaj, Erlandzie? – dopytywał się Arv.

Żołnierz dziarsko stanął na baczność.

– Chciałem oznajmić, że nie przyjmę zagrody.

– Nie przyjmiesz zagrody? – powtórzył Arv zdumiony. – Co chcesz przez to powiedzieć?

– Mam zamiar opuścić Bergqvara, inspektorze. Wyjechać stąd najdalej jak się da.

– Nie możesz tego zrobić! Twoja stara matka niedomaga, potrzebuje pomocy.

– Ma inne dzieci, poradzi sobie. Chcę po prostu stąd odejść.

– Szkoda by było – wtrącił się Heike spokojnie. – Znam kogoś, kto bardzo się tym zmartwi. Ale dobrze, że cię spotykam. Jeśli nie masz nic przeciw temu, chciałbym z tobą porozmawiać, kapralu Backa. Podejrzewam, że mamy wspólne zainteresowania. To dla twojego dobra.

Erland starał się ukryć radość, w jaką wprawiły go słowa Heikego, który dostrzegł jego stopień.

– Nie wierzę, byśmy mieli wspólny temat do rozmowy – rzekł ponuro. – Ale dobrze. Teraz co prawda miałem iść do matki, jest, jak powiedziano, chora. Czy możemy się spotkać, gdy zadzwonią na święta?

– Bardzo chętnie. Gdzie?

– Hm… Może przy starych ruinach?

– A więc umowa stoi – skinął głową Heike.

Arv ze zdumieniem przenosił wzrok z jednego na drugiego. Miał wrażenie, że nagle został wyłączony z rozmowy, nie mógł zrozumieć, co ci dwaj mają ze sobą wspólnego.

Heike postanowił nie przejmować się przygotowaniami do świąt i pojechał do akuszerki, mieszkającej w małej chatce po drugiej stronie jeziora.

I ona niewiele miała czasu, gotowała właśnie świąteczne danie, ale jeśli nie przeszkadza mu, że będzie kręcić się po domu, biegać to tu, to tam, chętnie z nim porozmawia.

Heike zawsze wyobrażał sobie akuszerki jako pulchne dobroduszne kobiety, ale ta była drobna, chuda i ruchliwa.

Erland z Backa? Dlaczego pyta o niego?

Heike jednym tchem wyrzucił z siebie opowieść o swym zaginionym krewniaku. Czy Erland mógł być przybranym dzieckiem?

– Erland? – zawołała ze śmiechem. – Że jest kukułczym pisklęciem, to pewne, ale… Gdzie mogłam wetknąć sól?

Kukułcze pisklę? Serce Heikego waliło jak młotem. A więc wpadł na właściwy trop!

– O, jest tutaj! – Akuszerka posoliła, co trzeba, i przysiadła na moment. Pochyliła się nad stołem.

– Nic dziwnego, że ten łobuziak Erland nie został zapisany w księgach parafialnych. Ma to swoje wytłumaczenie, mój młody panie. Nie jest dzieckiem z prawego łoża, został spłodzony w grzechu i występku. A dla takich w księgach kościelnych nie ma miejsca!

– Ale czyż nie jest on piątym synem w Backa? – Heike był zdezorientowany.

– Owszem, ale nie swego ojca! Ach, to smutna historia. Do starego właściciela dworu przyjechało w odwiedziny kilku wielkich panów ze Sztokholmu. Jeden z nich oczu nie mógł oderwać od Brity z Backa, a i ona nie potrafiła mu się oprzeć. Ale mąż okazał się wspaniałomyślny i uznał Erlanda za swoje dziecko. Kościół jednak nie chciał tego przyjąć.

– A więc Erland urodził się tutaj? – zapytał Heike.

– Sama pomogłam mu przyjść na świat – zaśmiała się akuszerka. – Do licha, jak żesz on się darł! Jak gdyby już wtedy chciał protestować! Nowy właściciel, pan hrabia Posse, ugodził wszystko tak, by Erland mógł zostać żołnierzem. Chciał zadośćuczynić cierpieniom chłopca, na jakie został narażony w dzieciństwie tylko dlatego, że jeden z wytwornych gości tak niegodziwie potraktował jego matkę.

– Ale skąd wiadomo na pewno, kto jest jego ojcem?

Akuszerka roześmiała się, pokazując przy tym swoje wszystkie trzy zęby.

– Bo chłop z Backa był wtedy całą zimę na przymusowych robotach w Vaxjo.

Ach, tak więc wyglądała cała sprawa.

– A ty sam, chłopcze? Musiałeś sprawić swojej matce nie lada trudności? Z takimi ramionami!

Nikomu innemu poza akuszerką nie przyszłoby to do głowy.

– Ona umarła – rzekł krótko Heike.

Pokiwała pokrytą cienkimi kosmykami włosów głową.

– Potrafię to sobie wyobrazić. Ty też nie miałeś lekkiego życia, chłopcze, prawda?

– Nie – odparł Heike.

Nie było więc już żadnej możliwości, by Christer znajdował się w Bergqvara; potwierdziła to akuszerka.

Zatem Heike mimo wszystko musiał jechać do drugiego Bergkvara, położonego na wybrzeżu, na granicy pomiędzy Smalandią a Blekinge.

Nie miał ochoty wyjeżdżać. Tak dobrze mu było wśród nowych przyjaciół. Znów w drogę? W jednej chwili poczuł się niewypowiedzianie zmęczony.

Kiedy wrócił do domu, Arv okazał się tak przeziębiony, że wizyta w łaźni, a następnie wyjście na zimno mogłyby być groźne dla jego zdrowia. Heike musiał więc iść sam i właściwie bardzo się z tego cieszył. Z natury był wstydliwy, a pobożne wychowanie Eleny przyczyniło się jeszcze do rozbudzenia nieśmiałości.

Kiedy wyszedł z łaźni, wyszorowany i odświeżony, w pożyczonym pięknym ubraniu, pachnącym jeszcze praniem Gunilli, usłyszał dzwony kościoła Bergunda, biciem obwieszczające początek świąt.

Nadchodziło Boże Narodzenie.

Wszędzie błyszczały pochodnie, ludzie kręcili się wokół domów i stajni, kończąc obrządek. Nikt nie zwracał uwagi na samotną ogromną postać przemykającą się między drzewami w parku ku ruinom starej twierdzy na cyplu.

Heike miał wrażenie, że w ruinach nie jest bezpiecznie. Jedna z czterech wież istniała nadal, w każdej chwili grożąc zawaleniem. Ale Erland, który już czekał, stanął w bezpiecznej odległości od ewentualnej lawiny kamieni.

Kiedy dwaj młodzi chłopcy spotkali się w ciemnościach, zauważyli, że są niemal równi wzrostem. Pięknie wyrośli, ale jacyż byli różni. Erland był urodziwy, czego nikt nie powiedziałby o Heikem. Różnili się jak książę i leśny troll.

– Chciałeś ze mną rozmawiać? – odezwał się Erland oschle, ale nie czuł wcale niechęci ku strasznemu demonowi.

– Tak. Czy możemy usiąść na ławce?

Żaden z nich nie przejmował się chłodem w powietrzu ani mrozem pokrywającym siedzisko. Obaj przywykli do ciężkich warunków.

– A więc? – zapytał Erland, kiedy usiedli.

Heike wahał się.

– Chodzi mi o… Gunillę – zaczął.

Erland natychmiast wzmógł czujność.

– Nie wiem, co zaszło między wami – ciągnął Heike. – Ale pewne jest, że ona boi się ciebie niemal do szaleństwa, tak samo jak pewne jest, że chce ciebie, tylko ciebie i żadnego innego. Dlatego uważam, że nie powinieneś opuszczać Bergqvara.

Erland parsknął tylko w odpowiedzi, ale Heike wyczuł jego niepewność. Dzielnie mówił więc dalej:

– Myślę, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Ty, ja i Gunilla. Wszyscy mieliśmy trudne dzieciństwo.

Erland nie kwestionował trudnego dzieciństwa chłopców.

– Gunilla? Naprawdę?

– Myślę, że jej było najgorzej. Bo my m najcięższych chwilach samotności potrafiliśmy zdobyć się na bunt wobec świata. Powiedzieć sobie, że nic dla nas nie znaczy to, co mówią inni.

– No, tak, masz rację. – Erland wyraźnie się ożywił.

– A Gunilla… Jakby świat uparł się, by zniszczyć jej dobrą, wrażliwą duszę. Wychowano ją wedle obłędnych wprost zasad!

– Jak to, o co ci chodzi?

– Nie wiesz, że jej ojciec przeklina wszystko, co w jakikolwiek sposób łączy się z… ze zmysłową miłością?

– A, ten nadęty stary dziad!

– Nie miałem okazji go poznać, ale widziałem, co zrobił Gunilli i jej matce.

– Policzę się z nim!

– Poczekaj, bo jeszcze pogorszysz sytuację. Jesteś droższy Gunilli niż ktokolwiek inny na świecie, Erlandzie. A jednocześnie ona śmiertelnie się ciebie boi.

– Dlaczego? Chcę tylko być dla niej dobry.

– Ale pragniesz jej, czyż nie? – Heike był zakłopotany. – To znaczy całkiem dosłownie. Chciałbyś się z nią kochać.

– To chyba jasne!

– A Gunillę to brzydzi. To wina jej rodziców. Jej matka jest podobno dość rozwiązłą kobietą…

– O, tak!

– A ojciec grzmi o grzechu i piekielnym ogniu. Jak ci się wydaje, jak w tym wszystkim musi się czuć Gunilla?

Erland bardzo posmutniał.

– Chcesz powiedzieć, że zupełnie ją zniszczyli? Już zawsze będzie mi się opierać? Stała się całkiem zimna?

– Nie, i na tym właśnie polega prawdziwa tragedia Gunilli. Ona także cię pragnie, Erlandzie, chciałaby być z tobą. I to właśnie najbardziej ją przeraża. Czuje obrzydzenie na myśl, że jest taka grzeszna.

Erland przez chwilę siedział w milczeniu.

– Stary drań! – wybuchnął wreszcie.

– Tak, można go tak nazwać.

– Ale co ja mam wobec tego robić?

– Miej cierpliwość. Potrafisz?

– Nie, chyba nie – odparł Erland żałośnie, ale szczerze. – Choć rozumiem teraz, że to konieczne.

– Gunilla twierdzi, że w każdej chwili może poślubić kogoś innego, kogoś, kto nigdy jej nie ruszy. Czy wiesz, o kogo chodzi?

– Pewnie, że wiem! Ona całkiem oszalała!

– Kto to jest?

Erland zawahał się.

– Powiedziała mi o tym w zaufaniu.

– A więc nie zdradzaj mi tajemnicy – pospiesznie rzekł Heike. – Ale nie wolno ci do tego dopuścić, Erlandzie. Jeśli ona poślubi kogoś innego, wszyscy troje będziecie nieszczęśliwi przez całe życie. Ona chce ciebie, widziałem to w jej oczach, choć bardzo się przed tym wzbrania.

Żołnierz odwrócił się ku niemu i badawczo spojrzał nań w ciemnościach. Heike dostrzegł teraz wyraźnie arystokratyczne rysy w jego twarzy.

– Dziwny jesteś – rzekł Erland powoli. – Czasem w twoim głosie brzmi coś, co wskazywałoby na to, że ty sam jesteś nią zainteresowany.

Heike uśmiechnął się ze smutkiem.

– Nawet gdyby tak było, to i tak nie miałbym na co liczyć, prawda?

Kiedy Erland odpowiedział, w surowym głosie zabrzmiało coś na kształt wzruszenia:

– Do diaska, brzydalu, chyba cię polubiłem!

– Tak jak i ja ciebie – rzekł Heike pogodnie.

Wstali.

– Zostanę w Bergunda – powiedział Erland. – Obiecuję. I jeszcze raz pomówię z Gunillą. Przyrzeknę, że będę się powstrzymywał. Ale nie przez całą wieczność!

– Sądzę, że nie będzie to konieczne. Ale staraj się dobierać słowa z jak największą ostrożnością. I… opiekuj się nią!

– Zasługuje na to – przyznał Erland.

Kiedy szli przez pogrążony w ciemnościach park, Erland zmienił temat rozmowy.

– Ludzie z parafii chcą, bym ja, jako żołnierz umiejący posługiwać się bronią, poszedł do lasu i rozprawił się z demonami w Diabelskim Jarze. Lensmann w nie nie wierzy.

– Nie wolno ci nawet myśleć o czymś takim! – wykrzyknął Heike przerażony. – Widziałem je.

Erland stanął jak wmurowany.

– Widziałeś? A więc naprawdę istnieją?

– Tak, kiedy nocą jechałem konno do Bergqvara, zajrzałem do szczeliny. Wartownik spał, inaczej pewnie bym już nie żył. Są śmiertelnie niebezpieczne, Erlandzie, nie wolno ci iść tam samotnie!

– Ale kim są? Czy to diabły, czy…?

Znów ruszyli.

– Nie wiem – odparł Heike zamyślony. – Wiem jedynie, że zacząłem się bać. Ja i mój… duch opiekuńczy.

Erland gwałtownie zwrócił się ku niemu.

– Co takiego?

– Mam po prostu amulet. Zapomnij o tym.

Widać było, że ostatnia nowina bardzo wzburzyła Erlanda. Nie był w stanie pojąć tego potwora, wyrozumiałego bardziej niż jakikolwiek człowiek, którego spotkał do tej pory. No, może z wyjątkiem Arva Gripa.

To zrozumiałe, przecież ci dwaj byli ze sobą spokrewnieni!

W wigilię Świąt Bożego Narodzenia Gunilla dostała wolne, by odwiedzić dom, co uczyniła z mieszanymi uczuciami. Wolałaby zostać z panem pisarzem i jego niezwykłym gościem.

Karl był bardziej nieprzyjemny niż zwykle. Ubrał się w swój czarny jak węgiel „księży strój” z koloratką, do czego nie miał prawa. Z gniewem napadł na Gunillę za to, że, jak się wyraził, nie zdołała złapać Arva Gripa w sieci.

– Pan Grip już mi się oświadczył – odparła dziewczyna zmęczonym głosem. – Ale jakże mogłam przyjąć jego propozycję?

Jej nieporadność wprawiła Karla w jeszcze większą wściekłość.

Ebba siedziała w kącie, nie odzywając się ani słowem. W jej zmatowiałych oczach można było teraz wyczytać bunt, nienawiść i bezgraniczne cierpienie. Gunilla naprawdę się przeraziła, widząc zwykle pełną życia matkę w takim stanie.

Heike przyniósł sobie krzesło i usiadł przy łóżku złożonego chorobą Arva. Gorączka coraz bardziej dawała mu się we znaki.

Heike westchnął.

– Arvie, od chwili, gdy tu przyjechałem, próbowałem zebrać się na odwagę, by pomówić z tobą o czymś. I nadal nie jestem przekonany, czy postępuję słusznie…

Arv uśmiechnął się. Po oczach poznać można było, jak jest osłabiony.

– Zwykle powtarzam, że jeśli człowiek nie jest czegoś pewien, to powinien jeszcze zaczekać. Ale obudziłeś moją ciekawość, mówże więc!

Heike zagryzł wargi.

– Miałem nadzieję podarować ci prawdziwą gwiazdkową niespodziankę, ale nie udało się. Znów będę musiał wyjechać, a może i tym razem okaże się, że na próżno…

– Nie, nie wolno ci odjeżdżać. Co ty chcesz mi powiedzieć?

I znów Heike odczekał chwilę.

– Arvie… Po drodze tutaj… jechałem twoim śladem.

– To oczywiste. I co z tego?

– Wiesz, że jestem jednym z dotkniętych. Mam pewne szczególne zdolności.

– Na razie nie miałem okazji ich doświadczyć.

– To prawda – uśmiechnął się Heike. – Staram się ich nie okazywać. Ale poza mymi zdolnościami mam jeszcze mandragorę, mędrca, który wie i potrafi wszystko.

– Co takiego? Naprawdę ją masz? A wszyscy w rodzie byli przekonani, że zniknęła na zawsze!

– Jest moja, naprawdę moja, Arvie, tak jak kiedyś należała do mego dziada Daniela. Towarzyszyła mi i chroniła przez wszystkie lata. I właśnie ona, w połączeniu z moimi szczególnymi zdolnościami, przyniosła informacje o twojej żonie i dzieciach.

Arv poderwał się gwałtownie.

– Co ty mówisz?

– Odnalazłem grób twojej małżonki, Arvie. Jej i opiekunki dzieci.

Krewniak i przyjaciel zarazem zasłonił twarz dłońmi. Przez długą chwilę siedział całkiem nieruchomo.

Heike rzekł łagodnie:

– Ale dzieci przeżyły.

Mężczyzna w łóżku ani drgnął. Heike dostrzegł jednak, że zaszokowany z niedowierzaniem wstrzymał oddech, jakby nie chciał dopuścić, by obudziła się w nim nadzieja.

– Z odszukania dziewczynki będziesz musiał zrezygnować, niemożliwe jest natrafienie na jej ślad. Ale istnieje możliwość odnalezienia chłopca. Podano mi pewną nazwę miejscowości.

Arv nareszcie się poruszył. Przemówił głosem tak ochrypłym, że ledwie dało się rozróżnić słowa:

– Dopiero teraz o tym mówisz! Jesteś tu przecież od kilku dni!

– Bałem się rozbudzenia fałszywych nadziei, które natychmiast mogłyby lec w gruzach. Wolałem najpierw sam wszystko zbadać.

– Zbadać? Co ty mówisz?

– Chyba najlepiej będzie, jeśli zacznę od początku? Wówczas zrozumiesz moje wątpliwości.

– Dobrze. Na miłość boską, opowiedz mi wszystko! Z najdrobniejszymi szczegółami!

– Zgoda, ale połóż się, nie wolno ci się wyziębić.

Heike rozpoczął opowieść o swej podróży, o drganiach śmierci, o tym, co usłyszał stary ślepiec od ludzi, którzy zajęli się dziećmi. Mówił też o poszukiwaniach prowadzonych tu na miejscu. Arv uśmiechnął się, słysząc o młodzieńcach, których szpiegował Heike.

Kiedy Heike skończył, Arv ze wzrokiem wbitym w sufit rzekł:

– Bergqvara! A więc dlatego nie chciałeś nic zdradzić! Wolałeś najpierw się upewnić!

– Tak, bo czyż nie upatrywałbyś w każdym młodym chłopcu swego syna? Powstałoby wiele zbędnego zamieszania.

Arv znów usiadł na łóżku.

– Musimy natychmiast wyruszyć do drugiego Bergkvara. Natychmiast!

Heike zmusił go, by się położył.

– Oszalałeś? Z taką gorączką? I przecież zaprosiłeś dostojnych gości na drugi dzień świąt!

– Ech, co mi tam! Muszę odnaleźć syna! I posłuchaj! Jeśli znajdziemy ludzi, którzy zajęli się Christerem, być może oni będą wiedzieli, kim był ów szlachcic, który zabrał moją małą Annę Marię?

– Nie jest to niemożliwe, ale…

– Naprawdę mam taką nadzieję! To jedyny sposób na to, by ją odnaleźć! Powiedział, że gdzieś w okolicach Sztokholmu? Co nam to mówi? Nic! Ten człowiek mógł mieszkać w samej stolicy i w każdym innym miejscu na północy kraju.

Arv mówił z takim przejęciem, że z trudem dało się zrozumieć wypowiadane przez niego słowa.

– Och, Heike, nie mogę tak po prostu tu leżeć!

– Posłuchaj mnie, Arvie. Jesteś chory. Będziesz miał gości. I jest jeszcze twoja praca u hrabiego, który na pewno niechętnie zwolni cię z obowiązków na tak długi czas. Jeśli mi ufasz, pozwól mnie pojechać do Bergkvara na wybrzeżu! Nie dbam o jutrzejszą poranną mszę, a w drugi dzień świąt będę ci tylko przeszkadzał. Na pewno zdołam sam odnaleźć twego syna.

Arv zastanowił się chwilę.

– Masz rację. Wiele czasu może upłynąć, zanim ja będę w stanie wyjechać. A przecież nie mogę czekać! Jedź więc, Heike, mój przyjacielu i krewniaku, i odszukaj Christera! Znajdź go dla mnie!

Heike skinął głową.

– Wyruszę już jutro. Bladym świtem.

– Dobrze! Dobrze, Heike! Christer był ślicznym chłopcem o gładkich, ciemnych włosach i piwnych oczach. Ma znamię na policzku po… prawej stronie. Co prawda było nieduże, mogło zniknąć przez tyle lat. i proszę, zatrzymaj to ubranie w prezencie ode mnie!

– Dziękuję, ale…

– Żadnych ale! Nie rezygnuj, dopóki nie odnajdziesz chłopca! Obiecaj mi to, Heike!

– Obiecuję! Jeśli to w mojej mocy, odnajdę go.

– Wykorzystaj wszystkie ukryte siły Ludzi Lodu, bez względu na to, jak są niesamowite!

Heike uśmiechnął się najbardziej tajemniczym ze swych uśmiechów.

Kiedy Gunilla wróciła na dwór Bergqvara, zastała swego gospodarza ogromnie podnieconego. Gorączka niepokojąco mu wzrosła, a to wróżyło źle. Heike przygotowywał się do wyjazdu.

Opowiedziano jej całą historię. Kiedy wyraziła już swą radość, odwróciła się ku Heikemu.

– Naprawdę wyjeżdżasz? – spytała zasmucona. – A tak bardzo cieszyłam się, że zostaniesz z nami przez święta.

Heike, patrząc w jej ufne, zamglone teraz smutkiem oczy, poczuł nieznośny ból w sercu.

– Wrócę – rzekł schrypniętym głosem. – Mam nadzieję, że przywiozę dobre wieści.

Gunilla kiwnęła głową.

– Ale być może ci, którzy zaopiekowali się chłopcem, wcale się nie ucieszą?

– Myślałem o tym – dobiegł głos Arva z sypialni. – Nie chcę kolejnej tragedii. Obym tylko mógł zobaczyć mego syna, dowiedzieć się, czy dobrze mu się powodzi, zrobić coś dla niego, dotknąć go, to mi wystarczy. Gdyby chciał się tu przenieść… Nie, takiego szczęścia nie potrafię sobie nawet wyobrazić. Ślepiec mówił, że ludzie, którzy go zabrali, przybyli pieszo, nie mogli być więc zamożni. Odwdzięczę się im, pokryję wszystkie wydatki, jakie musieli ponieść w związku z wychowaniem syna, i oczywiście pomogę chłopcu.

Heike słuchał tylko jednym uchem. Jego wzrok zawisł na zgrabnej sylwetce Gunilli, która zabrała się za przygotowywanie wigilijnej wieczerzy.

Nagle ocknął się, odwrócił i głośno, głęboko westchnął.

Nazajutrz rano, kiedy Heike wyruszał w drogę, w całej alei prowadzącej z dworu do kościoła aż rojno było od ludzi, śpieszących na poranną mszę. Choć nadal panowała szarówka, Heike podciągnął kołnierz na twarz, a na głowę nasunął kaptur, by nikt nie zdołał mu się przyjrzeć. Ludzie dostrzegali jedynie cień mknący na rączym koniu.

Pierwsze płatki śniegu wirowały już w powietrzu. Nie było ich wiele, ale ciężkie chmury obiecywały więcej.

Wkrótce minął świątecznie rozświetlony kościół i znalazł się na drodze wiodącej na wschód przez Smalandię.

Źle spał tej nocy. Kręcił się niespokojnie, świadom, że jedynie cienka ściana oddziela go od Gunilli, pierwszej młodej dziewczyny, którą naprawdę poznał i na której mu zależało. Na razie nie znaczyła dla niego tak wiele, ale stwierdził, że najwyższy czas rozstać się z nią. To prawda, że jego wyjazd w dużym stopniu przypominał ucieczkę.

Przemierzał wysokie wzgórza. Dzień rozjaśniał się z każdą chwilą. Ziemia nadal była goła, nie dość zmrożona, by płatki śniegu mogły się na niej utrzymać. Heike był głęboko wzburzony, usiłował myśleć o czym innym, ale cały czas widział przed sobą błagalne spojrzenie Gunilli.

„Naprawdę wyjeżdżasz? Tak pusto tu będzie bez ciebie, Heike!”

To tylko życzliwe słowa. Dobrze wiedział, że jej serce należy do Erlanda z Backa.

To pewnie głód nie daje mi spokoju, pomyślał. Zatrzymał się i zjadł to, co przygotowała mu na drogę Gunilla. Wcale go to nie uspokoiło.

Znów dosiadł konia. Usiłował nie myśleć w ogóle o niczym, pełnym głosem śpiewał słoweńską piosenkę…

Nic nie pomogło.

„Uważaj na siebie, Heike!”

Oczy zaszły mu mgłą, nie widział dobrze, a wilgoć na policzkach nie była wcale topniejącymi płatkami śniegu.

– Przekleństwo! – parsknął, zeskakując z konia. Przysiadł na wywróconym pniu sosny, opierając głowę na dłoniach. – Przekleństwo! – powtórzył, nie znajdując innych słów.

Koń czekał cierpliwie. Skubał marne resztki krzaczków borówek, ale nie było czym się najeść.

Nagle Heike poczuł lekkie dotknięcie dłoni na ramieniu. Podniósł głowę i spojrzał prosto w parę zielonych oczu.

– Sol – szepnął zdumiony.

Przekrzywiła głowę, zaciskając usta.

– Nie chcemy, byś cierpiał, mój drogi – powiedziała po chwili. – A przy okazji, dziękujemy za wspólny pobyt w Stregesti. Rzadko mam tyle uciechy co wtedy, gdy paliliście włosy pięknej czarownicy!

Uśmiechnął się nieśmiało. Od razu poczuł się spokojniejszy.

– Znasz moc mandragory, prawda? – zapytała piękna kuzynka, nie żyjąca od dwustu lat. – Wiesz, że przy jej pomocy możesz zdobyć serce kobiety?

Skinął głową, zawstydzony swymi uczuciami, a głównie tym, że ktoś inny o nich wie.

– Ale dziewczyna nie jest dla ciebie, Heike, z pewnością zdajesz sobie z tego sprawę? Zbyt wielu ludzi unieszczęśliwiłbyś wkraczając w jej życie i odmieniając uczucia. I tak jest jej dostatecznie trudno.

– Tak – mruknął Heike. – Wiem, że dla mnie nie istnieje miłość.

– No, no, nie przesadzaj! Ale nie mówmy już o tym! Nie możesz niepotrzebnie tracić tu czasu, Heike, musisz jak najprędzej dotrzeć do Norwegii, jesteś tam potrzebny, rozpaczliwie potrzebny! Czekamy, abyś wrócił do domu i ocalił nasze ukochane dwory!

– Czy mam tam jechać już teraz? – zapytał przestraszony.

Niecierpliwie machnęła ręką.

– Och, nie, oczywiście, musisz wypełnić misję u Arva Gripa, wszak on także jest jednym z nas. Ale nie zostawaj dłużej niż to konieczne! Nie masz na to czasu. Ingrid chciała przyjść pomówić z tobą, ale ponieważ jej nie znasz, przyszłam ja.

– Ingrid, moja prababka? A więc i ona jest jedną z was?

– Oczywiście! Bardzo niepokoi się o swoje ukochane Grastensholm.

– Rozumiem. Czuję się taki bezradny. I zasmucony.

– Nie chcemy patrzeć na twój smutek, Heike, nie zasłużyłeś sobie na cierpienie. Wiesz, że tajemny skarb Ludzi Lodu należy teraz do ciebie, prawda? Ale nie możesz go dostać od razu, znajduje się w Norwegii, poza tym nie znasz jego tajemnic. Dlatego musimy ci teraz pomóc. Dostaniesz od nas coś, co działa dokładnie odwrotnie niż przyciągająca moc mandragory. Jest pewne ziele, najbardziej niepozorne ze wszystkich i najbardziej gorzkie.

Heike nieśmiało spojrzał na oblicze Sol, dziwnie zamglone, choć przecież widział ją wyraźnie.

– Mówiąc, że jest gorzkie, nie mam wcale na myśli smaku, choć i on nie jest przyjemny – rzekła dalekim głosem. – Gorzkie jest jego działanie. Zabija tęsknotę, kładzie kres marzeniom i fascynacji drugim człowiekiem. Czy masz dość odwagi, by je zażyć, Heike?

W sercu miał smutek delikatny jak dźwięk srebrnych dzwoneczków.

– Tak będzie najlepiej – odparł cicho.

– A więc dobrze – skinęła głową. – Kiedy zjedziesz ze wzgórza, zatrzymaj się na skraju lasu. Znajdziesz tam ziele, jest jeszcze trochę zwiędłych listków. Ale pospiesz się, zanim zniknie pod śniegiem. Skrusz je w dłoni i połknij. Później spokojnie możesz jechać dalej.

Odwrócił się, by podziękować za radę, ale spostrzegł, że znów siedzi sam na pniu sosny. Oszołomiony dosiadł konia. Czy to wydarzyło się naprawdę? Czy nie były to jedynie fantazje jego udręczonej duszy?

Pół godziny później zjeżdżał ze wzgórza. Dalej droga prowadziła przez podmokłe łąki. Heike zatrzymał się, zeskoczył na ziemię i w rowie, w miejscu gdzie kończył się las, zaczął szukać.

Wkrótce pod poduszką mokrego śniegu znalazł maleńką roślinkę z resztkami pięciopalczastych liści. Zerwał listki i wyprostował się.

Długo stał trzymając je w dłoni, delikatnie gładząc palcami drugiej ręki.

Dane mu było posmakować, co może stać się udziałem człowieka – czułość, bliskość drugiej istoty. Poczucie wspólnoty, zauroczenie tak oszałamiające, że nie śmiał nawet o tym myśleć.

„Pokrusz listki i połknij je.”

Podświadomie dłoń zacisnęła się wokół listków, usłyszał cichy trzask. Wyprostował palce i popatrzył na żałosne brunatne okruchy.

Potrząsnął głową, chcąc powrócić do rzeczywistości. Czy już kompletnie oszalał? Ma zamiar jeść suchą trawę? Jakby to miało czemuś służyć! To na pewno wyobraźnia spłatała mu figla tam, na wzgórzu.

Ale przecież nie pierwszy raz ujrzał swoich przodków, najbardziej nieszczęśliwe istoty z rodu Ludzi Lodu. Wiedział, że posiada zdolność widzenia tego, co ukryte.

I znów w myślach ukazała mu się czysta, delikatnie rzeźbiona twarz o oczach spoglądających tak ciepło, ufnie.

Nowe, kiełkujące uczucie, któremu nigdy nie będzie dane rozkwitnąć.

Suche resztki liści migotały mu przed oczami. Kilkakrotnie przełknął ślinę, zamrugał, chcąc odpędzić łzy, napływające mu do oczu.

Nie chodziło mu tak bardzo o Gunillę, bo uczucie do niej dopiero nieśmiało się w nim rodziło. Najgorsza była myśl o niekończącej się przyszłości, o tym, że z pewnością nie po raz ostatni potrzebne mu było to ziele. Roślinka, która swą goryczą zgasi bolesną tęsknotę, to cudowne uczucie, którego za nic nie chciał utracić. Ale on był Heikem, od tego nie było ucieczki. Heikem skazanym na samotność.

Zdarzało się, że przeklinał mandragorę, która tak zapamiętale walczyła z Solvem w obronie jego życia.

– Tak będzie. najlepiej – szepnął, dławiąc w gardle szloch. Szybko włożył do ust pokruszone listki i popił mlekiem z kartki, przygotowanej przez Gunillę.

Jakiż gorzki smak! Ale wszak powiadano, że i miłość bywa gorzka.

Westchnął głęboko i otarł oczy.

Ruszył dalej w samotną wędrówkę na wschód.

Загрузка...