Heike niedługo zabawił w Halmstad.
Bardzo szybko dotarł do ludzi, którzy znali zmarłego starostę Salomona von Ottera i jego małżonkę Agnetę Beck-Friis.
Tak, to prawda, von Otterowie mieli córkę o imieniu Catharina Charlotta. Wyszła ona za mąż w roku 1784 na królewskim dworze Kronobergs w Vaxjo za jednego z panów królestwa. Tak, kiedy się żenił, był sędzią w asesorstwie dziesięciu okręgów, ale szybko awansował. Jak się nazywał? To hrabia Arvid Erik Posse.
Ach, tak, rzekł Heike zdezorientowany, gdyż niewiele mu to wszystko mówiło. Ale czy coś im wiadomo o pisarzu czy notariuszu Arvie Gripie z Ludzi Lodu, który towarzyszył Catharinie Charlotue?
Tak, tak, słyszeli o nim.
Heike dowiedział się, że hrabia Posse przejął piękny dwór, będący własnością rodu von Otterów, położony niedaleko Vaxjo w parafii Bergunda. Nic więcej ludzie, którzy zadziwiająco chętnie udzielili mu informacji, nie wiedzieli.
Ale parafia Bergunda niedaleko Vaxjo to już dość dokładny adres. I z pewnością nie było tam zbyt wiele dużych dworów. Heike nie miał zamiaru się poddawać i postanowił, że sprawdzi całą okolicę. Vaxjo leżało po drodze na wschód, w środku Smalandii, a jeśli nie odnajdzie tam Arva Gripa, i tak po drodze mu będzie do Bergkvara nad Morzem Bałtyckim w poszukiwaniu syna Arva, Christera.
Zbliżało się Boże Narodzenie. Niebo przybrało już niebieskawą barwę rozpuszczonego indygo. Od czasu do czasu prószył śnieg, ale najwidoczniej pora jeszcze była zbyt wczesna, by ostał się na dłużej.
Heike gorąco pragnął, by jego podróż dobiegła wreszcie końca.
Wszędzie, którędy przejeżdżał, ludzie sposobili się do świąt. We wszystkich zagrodach panowało poruszenie, w wioskach krzątali się ludzie, ciesząc się nadchodzącym Bożym Narodzeniem. Kościelne dzwony radośnie biły rano i wieczorem, a Heike jeszcze bardziej niż zwykle czuł się wyłączony z ludzkiej społeczności.
Był obcym podróżnym, nie znającym celu i kresu swej wędrówki. Wioska w Słowenii wydawała mu się nieskończenie odległa, zarówno w czasie, jak i przestrzeni, a o straszliwym przerywniku w Transylwanii jak najszybciej pragnął zapomnieć.
Ale nareszcie znajdował się w krainie swoich przodków, w każdym razie częściowo, bo przecież właściwą ojczyzną większości Ludzi Lodu była Norwegia.
Tam także miał zamiar się udać, już wkrótce.
Doprawdy, jego krewniacy dobrze się ukrywali! Jeśli wszystkich przyjdzie mu szukać równie długo jak Arva Gripa, mozolna go czeka praca!
W mroźną zimową noc pod wysokim rozgwieżdżonym niebem i szklanym światłem księżyca wjechał na piaski, wiodące ku parafii Bergunda. Uznał, że nie może pozwolić sobie na odpoczynek przed pokonaniem ostatniego odcinka, dzielącego go od celu. Żywność mu się skończyła, chodziło więc o to, by dotrzeć na miejsce, zanim i on, i koń padną z głodu. W ostatnim czasie nie zdołał uzyskać pomocy od ludzi, a nigdy nie należał do tych, którzy uciekali się do przemocy. Ze stodół ściągał jedynie trochę siana dla konia, to musiało wystarczyć. Brał zresztą tak niewiele, że z tego powodu trudno nazwać go złodziejem, już raczej obrońcą życia.
Kiedy księżyc zaszedł i noc miała się ku końcowi, i gdy Heike poczuł, że ani on, ani koń nie mają już sił, by bez snu jechać dalej, gwałtownie się zatrzymał.
Nozdrza mu zadrgały, zjeżył się i bardziej niż kiedykolwiek upodobnił do dzikiego zwierza, wietrzącego niebezpieczeństwo.
Zapach dymu? Tutaj, w okolicy, gdzie przez całą dobę nie dostrzegł śladu człowieka, żadnego domostwa? W tym porośniętym lasem pustkowiu?
Nie przypuszczał, by w pobliżu mogły znajdować się jakiekolwiek zamieszkane przez ludzi zabudowania, na to las był zbyt głęboki. A jednak dookoła unosił się kwaśny zapach dymu, Heike postanowił odnaleźć jego źródło.
Teren był tu urozmaicony, spotykało się bagniska i leśną gęstwinę, pagórki i wyrzeźbione przez masy wody wąwozy, rzeki i jeziora. Szczęśliwie Heike nie musiał pokonywać wysokich gór i głębokich przepaści. Krajobraz był tylko lekko pofałdowany.
Nagle zobaczył, skąd wydostaje się dym. Przystanął właśnie na jednym ze wzgórz i odniósł wrażenie, że sinobiałe spirale wydobywają się wprost z ziemi.
Było to jednak tylko złudzenie. Kiedy podjechał bliżej, dostrzegł, że teren gwałtownie się tu obniża, tworząc zagłębienie, niemal szczelinę w ziemi. Stamtąd właśnie unosił się dym.
Księżyc wciąż jeszcze miał tyle władzy nad światem, że Heike mógł przedrzeć się przez mroczny las. Pod osłoną świerków dojechał do skraju zapadliny i zajrzał w dół.
– Cóż to na miłość boską…? – szepnął sam do siebie.
Całą okolicę spowijał tajemniczy mrok. Pokryte szronem drzewa, granatowe cienie tam w dole, dachy z grubych bali, uśpione chaty czy jakby to w przybliżeniu określić…
Nie były to zwykłe ludzkie domostwa, lecz całkiem co innego.
Mandragora poruszała się, wiła, ocierając o jego skórę.
Obozowisko czy też raczej zbiorowisko niezgrabnych, zbudowanych z topornie ociosanych bali chałup, pogrążone było w ciszy. Kiedy jednak Heike stał tak ogarnięty niemym zdumieniem, jego wyostrzony słuch pochwycił odgłos stłumionego, rozpaczliwego płaczu. Przy ognisku, w którym żarzyły się węgle, jego oczy powoli odróżniły skuloną postać, bez wątpienia wartownika. Niewiele w niej było z człowieka, przypominała raczej wielki kłąb futra i szczeciny.
Heike nie potrzebował ostrzeżeń mandragory. Sam instynktownie wyczuwał, że jak najszybciej powinien uciekać z tego miejsca.
Najostrożniej jak umiał cofnął się między drzewa i po cichu odjechał.
Dreszcz przebiegł mu po plecach, kiedy uświadomił sobie, że gdyby znalazł się tutaj o innej porze, nie w tej wilczej szarej godzinie, kiedy to uśpiona była czujność potwornego strażnika, już by nie żył. Był pewien, że to miejsce kryło w sobie śmiertelne niebezpieczeństwo.
Całkiem zapomniał o zmęczeniu, myślał tylko o jednym: jak najprędzej oddalić się z przeklętej okolicy. Nie śmiał nawet sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby wierzchowiec z trzaskiem złamał kopytem gałązkę lub parsknął, jak to często czynią konie wyczuwając niebezpieczeństwo.
Heike jechał, a szary świt powoli rozjaśniał niebo. Nareszcie w oddali dostrzegł samotną zagrodę.
Na podwórzu stała kobieta, skrobiąc do czysta drewnianą misę.
Heike zsiadł z konia, wiedział bowiem, że ludziom może się wydawać, iż siedząc na końskim grzbiecie traktuje ich wyniośle. Zbliżył się do kobiety, mając świadomość, że nadszedł od „niewłaściwej” strony, od lasu.
– Witajcie – powiedział uprzejmie.
Kobieta odwróciła się i natychmiast pobladła.
– Ach, nie, nie – wyjąkała. – Jezu, zbaw mnie ode złego, ja… Mój mąż jest w domu. Zaraz zacznę krzyczeć – ostrzegła.
Chociaż Heike był przyzwyczajony do takich zachowań, to mimo wszystko uznał, że kobieta zareagowała zbyt gwałtownie.
Zdumiało go, że w małej, leśnej zagrodzie ujrzał niewiastę, która niegdyś musiała być prawdziwą pięknością, bo nadal wyróżniała się niepowszednim wdziękiem. Miała pełne usta i roziskrzone oczy, zgrabny nos i ładnie ukształtowaną twarz, choć policzki nie były już tak gładkie, a pod oczami widniały cienie – ślad pozostawiony przez upływ czasu. Ale brązowe włosy wiły się w lokach, z rzadka tylko przetykane srebrnymi nitkami, a i figurę musiała mieć kiedyś wspaniałą. Choć teraz sylwetka nie była już tak sprężysta, pozostały ślady dawnej urody.
Heike z zachowania kobiety natychmiast wyczytał, że skłamała. Była sama w zagrodzie, próbowała tylko straszyć go mężem.
Nagle zrozumiał niezwykły lęk, jaki w niej wzbudził.
– Nie myślcie o mnie źle – powiedział łagodnie. – Nazywam się Heike Lind i nie przychodzę w niecnych zamiarach. Po drodze minąłem jakieś straszne miejsce w lesie. Pewnie myślicie, że właśnie stamtąd przybywam?
Kobieta gwałtownie pokiwała głową, nie zamykając ust. Oczy miała szeroko otwarte, w każdej chwili gotowa rzucić się do ucieczki.
– Co to właściwie za miejsce? – zapytał.
– Zwą je Diabelskim Jarem, panie Dia…
Reszta słowa utkwiła jej w gardle, przeraziła się tym, co miała na końcu języka i czego o mały włos nie wyrzekła.
– Rozumiem – powiedział Heike zamyślony. – Było w tym coś pogańskiego.
Uśmiechnął się.
– No cóż, nie przybywam stamtąd. Jadę z daleka, a zmierzam do parafii Bergunda. Czy dobrze trafiłem?
Znów skinęła głową.
– A więc może pomożecie mi odnaleźć krewniaka? Czy tu w parafii jest ktoś, kto nazywa się Arv Grip z Ludzi Lodu?
Kobieta sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała osunąć się na ziemię.
– Waszego krewniaka?
– Tak. Obaj pochodzimy z rodu Ludzi Lodu. Czy go znacie?
– O-on jest gospodarzem mojej córki. Ona u niego pracuje. I… A zresztą nic już.
– Naprawdę? – W głosie Heikego zabrzmiało szczere zaskoczenie. Nareszcie już tylko krok dzielił go od Arva! – To znaczy, że możecie pomóc mi go odnaleźć?
Niewiasta nadal zachowywała się nieufnie w stosunku do Heikego, ale on jakby tego nie zauważał. Było jeszcze bardzo wcześnie rano, czuł się brudny i zziębnięty po długiej jeździe przez cały dzień i noc. Koń niemal dosłownie padał na pysk ze zmęczenia, ale Heike nie miał teraz zamiaru się poddawać. Znalazł się przecież tak blisko celu!
Kobieta po namyśle odpowiedziała na jego pytanie:
– N-no, tak, rzecz jasna, ale…
– Nie wyrządzę mu krzywdy – uśmiechnął się smutno.
Całe podwórze pokryte było szronem, bo słońce nie wyłoniło się jeszcze zza lasu, a ich głosy w zalegającej ciszy niosły się echem.
Kobieta powiedziała:
– Pan Grip mieszka na dworze Bergqvara. Jest tam pisarzem i inspektorem.
Heike zdumiał się niepomiernie.
– Bergkvara? Ale czy ta miejscowość nie jest położona na wybrzeżu Bałtyku? A my jesteśmy przecież w samym środku Smalandii!
– Tak, to prawda. Jest Bergkvara nad Bałtykiem, ale to cała parafia. Tu mamy dwór Bergqvara, majątek hrabiego Possego.
Ach, tak! A więc znalazł się i hrabia Posse, małżonek Cathariny Charlotty von Otter. Wszystkie elementy układanki zaczynały trafiać na właściwe miejsca.
Cóż to za niezwykły zbieg okoliczności, że maleńki synek Arva Gripa, Christer, miał trafić do parafii Bergkvara, a sam Arv na dwór o tej samej nazwie! Chyba że…
A jeśli ślepiec się pomylił? To on mówił o Bergkvara nad Morzem Bałtyckim? Ale czy para, która zabrała chłopca, właśnie o tym wspomniała? Może ci ludzie po prostu powiedzieli „Bergkvara”, a stary od siebie dodał informację o wybrzeżu?
Heike postanowił wstrzymać się jeszcze przez jakiś czas i nie wspominać o niczym Arvowi, dopóki nie dowie się czegoś więcej.
Rzekł życzliwie:
– Najwyraźniej lepiej znacie Szwecję niż większość ludzi?
Słysząc uznanie w jego głosie, kobieta zapomniała o strachu:
– Ja miałabym nie znać Szwecji? – parsknęła. – Przejechałam całą Smalandię, Skanię i Blekinge razem z tym łajdakiem – kaznodzieją! Taki był przystojny, mówił wielkie słowa, a mnie, głupią, zaślepiły jego przemowy i…
W ostatniej chwili połknęła wulgarne słowo.
– I co mi z tego przyszło? To!
Wyciągnęła rękę. Całe przedramię pokrywały sińce, stare i nowe, we wszystkich kolorach tęczy.
Heike zmarszczył czoło:
– Czy on was bije?
– Nie – odrzekła z przekąsem. – Sama się tak wysmarowałam, kiedy chciałam namalować obraz, a nie miałam takiej deski, jakiej używają artyści.
– Palety – uśmiechnął się Heike. – Cieszę się, że dopisuje wam poczucie humoru, choć tak naprawdę nie ma się przecież z czego śmiać.
– Sama o tym wiem – powiedziała z krzywym uśmiechem, nabierając coraz większej śmiałości. – Ale wreszcie i na niego spadła kara, choć to on wszystkim dookoła groził siarką i ogniem piekielnym. Poszedł teraz do Kjersti-Sowy, bo nie może sikać i gotów niedługo pęknąć. Oby tak się stało!
Heike zachował milczenie, nie bardzo wiedział, jak zareagować na taką bezpośredniość.
– A czy to moja wina, że nie ma syna? Tak samo moja jak i jego – stwierdziła zaczepnie. – Ale jeśli idziecie do Gripa, to pozdrówcie Gunillę, moją córkę, i rzeknijcie, że suknia już jest gotowa. Możecie iść prosto tą drogą przez las, a jak wyjdziecie, to już zobaczycie dwór Bergqvara. Pan pisarz…
Dała mu dokładne wskazówki, w jaki sposób trafić do domu Arva Gripa.
Nieco oszołomiony nieoczekiwanym rezultatem spotkania, a zwłaszcza silną osobowością Ebby, Heike podjął wędrówkę. Po cichu obiecał koniowi odpoczynek, ciepło i karmę, byle zwierzę wytrzymało jeszcze trochę.
Koń stanowił zaiste piękny okaz zwierzęcia, miał w sobie lipicańską krew, choć nie był czystej rasy. Od dawna dzielił z Heikem trudy podróży i zasługiwał na nagrodę.
Heike był do cna wyczerpany, ale nadzieja na prędkie osiągnięcie celu zamieniła zmęczenie w nerwowe drżenie, ogarniające całe ciało. W zapadniętej twarzy oczy błyszczały gorączkowo, w ustach odczuwał suchość. Znalazł się już blisko celu, choć, co prawda, miał to być zaledwie wstępny etap jego podróży.
Po raz pierwszy od śmierci Selvego Heike miał spotkać kogoś ze swoich!
Dzięki dokładnym wskazówkom, których udzieliła mu Ebba, bez trudu odnalazł dom Arva niedaleko budowy nowego, ogromnego dworu hrabiego. Rezydencja Possego miała być zaiste imponująca.
Wszędzie kręcili się ludzie, wszyscy tak pochłonięci pracami na budowie bądź przygotowaniami do świąt, że nikt nie zwrócił uwagi na obcego, który nadszedł piechotą, prowadząc konia za uzdę.
Kiedy dotarł do drzwi Arva, ujrzał młodą dziewczynę, która gniewnie podskakując próbowała umieścić świąteczny snopek na czubku zbyt wysokiego dla niej słupa. Heike uwiązał konia u węgła i podszedł do niej.
– Pozwól sobie pomóc – rzekł, stając za jej plecami, i umocował snopek na właściwym miejscu.
Dziewczyna odwróciła się zdumiona i widząc jego twarz tuż przy swojej, nie mogła powstrzymać się od jęku:
– Aaach! To znaczy, przepraszam… nie chciałam…
Heike uśmiechnął się do wdzięcznej panienki.
– Nie szkodzi, jestem do tego przyzwyczajony. Ty jesteś Gunilla, prawda?
– Owszem.
– Przynoszę pozdrowienia od twojej matki. Prosiła, by ci przekazać, że suknia jest gotowa. Dodała też, że ludzie zaczynają już gadać, choć nie wiem, co chciała przez to powiedzieć.
Gunilla, która wpatrywała się w niego zafascynowana, nagle parsknęła:
– Wcale tak nie jest, to tylko kolejny podstęp z jej strony. Chce mnie do czegoś zmusić, ale ja i tak tego nie zrobię!
Usłyszawszy te zagadkowe słowa Heike uznał, że najwyższy czas zapytać o Arva.
– Zaraz go zawołam – powiedziała, znów miła i życzliwa.
Heike nie spuszczał oczu z niezwykle powabnej młodej panny. Matka z pewnością była pięknością, ale ta dziewczyna miała jeszcze dodatkową zaletę: wrodzoną delikatność i kulturę. Wydawała się czysta i pociągająca jak pyszny kolorowy cukierek. A do tego wszystkiego dwie błękitne jak niebo plamki – jej oczy.
Niektórzy ludzie, choćby nie wiadomo jak się starali, zawsze sprawiają wrażenie trochę niedomytych i nieporządnych, zawsze czegoś im brak. Inni mogą ubrać się w łachmany, pracować w polu albo uwalać się sadzą, a mimo to wyglądają czysto i schludnie. Gunilla należała do tej drugiej grupy. Heike natychmiast zapałał do niej gorącą sympatią. Z pewnością nie bez znaczenie był fakt, że tak szybko go zaakceptowała. Chwila przerażenia, owszem, ale na tym koniec. Potraktowała go jak najzwyklejszego, normalnego człowieka, niech Bóg ją za to błogosławi.
Znów wyszła z domu, teraz towarzyszył jej mężczyzna w wieku około czterdziestu, pięćdziesięciu lat, o dobrych, smutnych oczach.
Arv Grip.
Serce Heikego waliło jak młotem. Dziewczyna ze zdumieniem obserwowała, jak stoją naprzeciw siebie nieruchomo, bez tchu.
– Kimże, na miłość boską…? Musisz być z Ludzi Lodu!
Dzięki ci, dobry Boże! A więc został rozpoznany i przyjęty! Bez wahania, bez okrzyków przerażenia. Heike poczuł, jak łzy palą go pod powiekami.
Kiedy przemówił, w głosie brzmiało wyraźne wzruszenie.
– Jestem Heike Lind z Ludzi Lodu, syn Solvego…
– Syn Solvego? Solvego? Przez tyle lat nie było od niego żadnej wiadomości! Ale chodź, wejdź do środka! Gunillo, czy byłabyś tak dobra i przygotowała nam coś do zjedzenia? – gorączkował się Arv. – Z daleka jedziesz, Heike?
– Tak, z daleka, bardzo daleka. Ostatnio od wczorajszego ranka. Mój koń jest bardzo zmęczony i zmarznięty. I głodny.
– Gunillo, zanim zabierzesz się za co innego, biegnij do stajni i poproś, by jak najlepiej zajęli się koniem. Niech natrą go słomą i nie dają nic zimnego do jedzenia ani do picia. Ma dostać dobrą przegrodę w stajni i suche siano. Piękne zwierzę. I niezwykłe! Skąd pochodzi?
– Ze Słowenii – krótko odparł Heike.
Arv długo spoglądał na gościa, jak gdyby pragnął zgłębić jego tajemnicę, ale nowy potomek Ludzi Lodu pozostał dlań zagadką.
– Chodź, Heike, bardzo jestem wszystkiego ciekaw.
Heike wszedł do lśniącej czystością izby, skromnie, lecz gustownie umeblowanej.
– Jestem po prostu rozpieszczany, odkąd Gunilla się do mnie wprowadziła – wyznał Arv z radością. – Powinieneś zobaczyć, jak tu przedtem wyglądało.
Wysunął krzesło, które z pewnością odziedziczył z dworu Bergqvara. Heike zawahał się.
– Taki jestem zakurzony i brudny.
– To głupstwo! Daj mi kurtkę! O, tak, siadaj.
Nie wolno mi zasnąć, pomyślał Heike. To krzesło wygląda tak zachęcająco. Najlepiej jeśli będę siedział prosto, tak niewygodnie jak tylko się da.
Zajęli miejsca przy stole naprzeciw siebie i przez chwilę przyglądali się sobie nawzajem badawczo.
– Mój Boże, jakiż musisz być zmęczony – rzekł Arv. – Naprawdę wyglądasz, jakbyś miał oczy pełne piasku, a to znaczy, że nie jest dobrze.
– Tak, nie powinienem był jechać bez wytchnienia przez ostatnią dobę.
– Ale chciałeś dotrzeć do celu?
– Tak, i spotkać kogoś ze swoich.
Arv ujął go za ręce.
– Tak bardzo się cieszę, moje dziecko, że tu jesteś! Witaj!
Heike nie był już, co prawda, dzieckiem, ale między krewniakami było przecież około dwudziestu pięciu lat różnicy.
– Czy pozwolisz, że będę mówił bez ogródek? – zapytał Arv.
– Oczywiście! Wiele umiem znieść.
Arv zadumany skinął głową. Rozumiał to dobrze.
– Byliśmy przekonani, że na świat nie przyjdzie już żaden dotknięty.
– Ale stało się inaczej – spokojnie odrzekł Heike.
– Rozumiem teraz, że było to pobożne życzenie z naszej strony. Dziwne tylko, że w moim pokoleniu nie narodził się nikt dotknięty. Zostało jakby pominięte.
– Nie.
– Jak to nie?
– Solve – krótko wyjaśnił Heike.
Arv wpatrywał się w krewniaka ze zdumieniem.
– Co ty mówisz? Przecież Solve był chłopcem bez skazy!
Heike nic na to nie powiedział.
– Gdzie on teraz jest?
– Nie żyje. Umarł już dawno temu. Miałem wtedy pięć lat.
– Chyba powinieneś opowiedzieć mi wszystko od początku – cicho rzekł Arv.
Do kuchni weszła Gunilla i zaraz zabrała się za przygotowywanie posiłku.
– Wygląda na bardzo miłą i zręczną – zauważył Heike.
– Bo tak i jest! W domu miała ciężkie życie. Dobrze jest nauczyć się pracować, ale i w tym musi być jakiś umiar. Tu czuje się chyba bezpieczna i wielce mnie to raduje…
– Dostrzegam, że chwilami brakuje jej pewności siebie, w oczach pojawia się jakby cień lęku.
Arv uśmiechnął się ze smutkiem.
– W pewnym sensie wyrwałem ją z domu, ale nigdy tego nie żałowałem. Świetnie mi się powodzi – uśmiechnął się Arv. – Ale teraz opowiedz o Solvem! I o sobie, nieznany krewniaku!
Heike głęboko wciągnął powietrze przez nos i zaczął mówić powoli, z głębokim zastanowieniem:
– Jeśli moja ciotka Ingela żyje, odwiedzę ją, kiedy stąd odjadę. Ale jej nie chcę opowiadać o Solvem. Nie wiem też, czy powinienem mówić o tym wam.
– Mów mi ty! Wiesz, Heike, słyszałem, że dotkniętych należy się wystrzegać, bo mogą być śmiertelnie niebezpieczni. Ale kiedy zajrzałem w twoje oczy, od razu wiedziałem, że ty jesteś jak Tengel Dobry. Na Grastensholm wisi jego nieduży portret. Nie twierdzę, że jesteś dokładną kopią Tengela, bo też tak nie jest. Twoja twarz wydaje się bardziej kanciasta, bardziej…
Arv miał już na końcu języka: „wykrzywiona”, ale uznał, że słowo to może zranić Heikego. Dlatego urwał zdanie w tym miejscu i zaczął od innej strony:
– Ale wyraz oczu macie taki sam. W spojrzeniu Tengela znać naturalnie większe doświadczenie życiowe, twój wzrok nie tknięty jest zmiennością kolei losu, za to zdecydowanie smutniejszy. Poza tym jednak łączy was takie samo zrozumienie dla cierpienia innych, takie samo… ciepło. To właśnie, czego człowiek zwykle nie spodziewa się ujrzeć w oczach dotkniętych.
– Dziękuję – uśmiechnął się Heike spokojnie. – Ale my mamy także i pewne powody, by rozumieć cierpiących.
– Nie wszyscy dotknięci jednak to potrafili. Na ogół kierowały nimi egoizm i zło. Ale teraz opowiedz o Solvem.
Heike przez chwilę patrzył gdzieś w bok, jak gdyby nie wiedział, od czego zacząć.
– Powiedział mi kiedyś, że nie zawsze miał żółte oczy…
– Co takiego? Solve miał żółte oczy?
– I to jak jeszcze! Mówił, że zmieniały kolor wraz z jego usposobieniem. Bo jednocześnie narastało tkwiące w nim…
Heike umilkł.
– Zło? – zapytał Arv głęboko wstrząśnięty.
– Tak.
– Dobry Boże – szepnął Arv. – Dobry Boże! W jaki sposób… umarł?
– Został powieszony.
Arv przez długą chwilę nie mógł wydusić z siebie słowa. W końcu rzekł:
– Czy pamiętasz, co się wydarzyło?
Po obliczu Heikego przemknął cień bólu.
– Czy pamiętam? Jakbym kiedykolwiek mógł zapomnieć!
Opowiedział, powoli i niechętnie, o pełnych goryczy latach dzieciństwa, spędzonych w ciasnej klatce, o tym, jak został uratowany, o śmierci Solvego.
Arv był wstrząśnięty. Znał Solvego i choć rzeczywiście można się było w jego charakterze doszukać pewnych oznak twardości, nikt nawet w najśmielszych snach by nie przypuścił, że tak potoczą się losy syna Daniela. Arv zauważył też, że Heike ani razu nie nazwał Solvego ojcem. Solve to Solve.
Gorące jedzenie i napitek od dawna już stały na stole, musieli więc na jakiś czas przerwać rozmowę, by Heike mógł zjeść pierwszy od wielu dni solidny posiłek. Później chłopak opowiedział o szczęśliwych latach, jakie przeżył w domu Milana i Eleny. W paru jedynie słowach streścił epizod w Stregesti.
Kiedy zakończył opowieść, Arv siedział w milczeniu.
Nie mógł pojąć, w jaki sposób Heike zdołał zachować tak łagodne usposobienie.
– Rozumiem, że nie chcesz nazywać Solvego ojcem – stwierdził krótko.
Ale Heike odparł:
– Mam mu za co dziękować.
– Doprawdy? – z goryczą zapytał Arv. – Za cóż to?
– Nauczył mnie, jak nie należy postępować wobec innych.
Tak, to była prosta filozofia, ale szacunek Arva do Heikego rósł z każdą chwilą. Skąd ta dobra dusza czerpała siły, by przetrwać w takich warunkach, kiedy wszystko od samego urodzenia sprzysięgło się przeciw niej?
Jeśli w ogóle przetrwała… Kto wiedział, jakie otchłanie kryją się w duszy Heikego? Arv znał go zaledwie od godziny i natychmiast, bez strachu, przyjął do serca. Czy nie powinien wykazać nieco więcej ostrożności?
Nie, Arv ani nie chciał, ani nie umiał zachować się inaczej. Heike pochodził z Ludzi Lodu. Już samo to wystarczyło, by traktować go przyjaźnie. Co prawda był jednym z najciężej dotkniętych, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, ale był przecież istotą niezwykle samotną.
Okazał Arvowi bezmiar zaufania i na takież samo zaufanie zasługiwał.
Gunilla, która akurat weszła, by sprzątnąć ze stołu, od razu zaakceptowała Heikego. Arv ufał jej wyczuciu, była wszak wrażliwą i mądrą osóbką, która niestety zbyt wcześnie poznała dobre i złe strony ludzkiej natury, ale dzięki temu potrafiła rozpoznać prawdziwy charakter człowieka.
Arv westchnął.
– Bardzo chciałbym zatrzymać cię możliwie jak najdłużej, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że powinieneś jak najprędzej jechać do Ingeli. Mamy więc dylemat. Ingela przez wszystkie lata rozpaczała nad losem swego zaginionego brata. I choć przywieziesz niepomyślne wieści, powiesz jej o śmierci Solvego, to mimo wszystko czegoś nareszcie się dowie i z pewnością sprawi jej to ulgę. No i pozna syna swego brata!
– Tak, ale jakiego syna!
– Ingela ma wszelkie podstawy, by cieszyć się z bratanka, a zresztą ona ma serce na właściwym miejscu. Jej osądu nie musisz się obawiać.
– Zaraz do niej pojadę.
– Trochę chyba możesz tu zostać – roześmiał się Arv. – Wiesz, że nieczęsto mam okazję spotykać Ludzi Lodu.
Heike zawahał się. Korciło go, by opowiedzieć o dwojgu zaginionych dzieciach, ale postanowił wstrzymać się przynajmniej na jakiś czas. Nie chciał wywoływać zbędnego zamieszania, którego wynikiem byłoby wznowienie poszukiwań i być może kolejne rozczarowanie. Uznał, że najpierw należy się rozejrzeć i przemyśleć, w jaki sposób powiedzieć o tym Arvowi.
Był tak zmęczony, że czuł się jak maszyneria, w której tryby ktoś sypnął garść piachu. Jednocześnie ogarnął go niezwykły spokój i usypiające poczucie bezpieczeństwa. Tak bezpiecznie nie czuł się od czasu, gdy mógł jeszcze szukać pociechy u Eleny, jeśli ktoś uraził go zbyt boleśnie złym słowem na temat jego wyglądu.
Teraz znalazł się u jednego ze swoich. Nareszcie!
Pewnie i dlatego czuł się tak nieprawdopodobnie zmęczony. Taka była reakcja jego organizmu.
– Słyszałem od Solvego, że Ingela wyszła za mąż. Czy ma dzieci?
– Tak. Straciła męża, ale nadal jest na służbie u wdowy po Goranie Oxenstiernie na Skerias.
– U wdowy po Goranie Oxenstiernie? To chyba niemożliwe, by ona jeszcze żyła? Słyszałem o jej mężu w związku z czasami mego pradziada Dana?
– Tak, tak, Heike – uśmiechnął się Arv. – Goran Oxenstiema urodził się, kiedy dziad dziada twego dziada, Mikael, miał sześćdziesiąt cztery lata. Goran osiągnął niezwykle sędziwy wiek, a ożenił się, dopiero gdy przekroczył pięćdziesiątkę, z kobietą o dwadzieścia siedem lat młodszą od siebie. Jak wiesz, my z Ludzi Lodu płodzimy dzieci już we wczesnej młodości, dlatego w ciągu stulecia na świat przychodzi wiele pokoleń. A Goran Oxenstierna żył prawie sto lat! Ale wracając do twego pytania: Ingela ma syna w twoim wieku. Nosi imię Ola, po ojcu, który nazywał się Olav. Ingela nadała temu imieniu bardziej norweskie brzmienie.
– Cieszę się, że go poznam. A jak się mają sprawy w Norwegii?
Arv posmutniał.
– Niedobrze. Bardzo niedobrze.
Tego właśnie Heike najbardziej się obawiał. Bał się, że jego dziedziczny dwór Grastensholm wyśliźnie mu się z rąk. Ale w tej chwili, patrząc na zatroskaną twarz Arva, nie przejmował się losem dworu. Odczuwał lęk, że coś niedobrego mogło przydarzyć się ludziom, którzy tam mieszkali.
Jego krewniakom.
Przetarł oczy, pragnąc się rozbudzić.
– Kto tam teraz jest? – zapytał niewyraźnie.
– Myślę, że o tym możemy porozmawiać później – rzekł Arv spokojnie. – Bo za moment uśniesz i spadniesz z krzesła.
– Chyba tak – roześmiał się Heike zawstydzony. – No cóż, wdzięczny będę, jeśli pozwolisz mi tu zostać przez kilka dni. W tej chwili brak mi już odporności i sił na spotkanie z nowymi ludźmi, na to, by znieść ich nieprzemyślane reakcje, ich przerażenie… Gdybym więc mógł… – Zauważył, że zaczyna się plątać. -… zostać tu przez kilka dni.
– Niczego bardziej nie pragnę.
Gunilla wtrąciła nieśmiało:
– Pan Heike może położyć się w mojej izdebce, w domu nawykłam do spania na kuchennej ławie.
Po mało stanowczych i niewyraźnych protestach ze strony Heikego tak właśnie się stało. Mógł więc położyć się w prawdziwym łóżku, na prześcieradle, pod pasiastą pierzyną… Zasnął, zanim przyłożył głowę do poduszki.
Heikego obudziły głosy za ścianą. Nie potrafił powiedzieć, która to godzina, ale pewne było, że nastał już nowy dzień.
Za ścianą Gunilla rozmawiała z rozgniewanym młodym człowiekiem.
– Gunillo, nie możesz mi tego zrobić! Przez tyle lat czekałem i oszczędzałem!
– Cicho, Erlandzie, mamy gościa, który śpi w moim pokoju.
– W twoim pokoju? Czy ty…
Natychmiast mu przerwała.
– To nie jest ktoś, w kim można się zakochać, ale ma dobrą duszę, jest samotny i nieszczęśliwy, od razu go polubiłam.
Z ust nieznanego Erlanda wyrwał się okrzyk rozpaczy:
– Lubisz wszystkich z wyjątkiem mnie!
– To nieprawda – odparła cicho. – Dobrze wiesz, co czuję do ciebie.
– A niby skąd miałbym to wiedzieć?
– Jeśli tego nie rozumiesz, to znaczy, że nie pojmujesz niczego.
– Nie wolno mi cię nawet dotknąć!
– No właśnie.
– Ale wobec tego…
Odeszli gdzieś dalej, głosy ucichły.
Heike rozumiał więcej niż Erland. Wyczuwał, że Gunillę coś gnębi, ale co i dlaczego – tego nie umiał wyjaśnić.
„To nie jest ktoś, w kim można się zakochać.”
Choć dla Heikego nie była to nowina, słowa te jednak ogromnie go zabolały.
„Ale ma dobrą duszę, jest samotny i nieszczęśliwy, od razu go polubiłam.”
Dzięki ci za te słowa, Gunillo! Ale samotny i nieszczęśliwy? Czy tak było w istocie? Heike nieczęsto się nad tym zastanawiał. Czy to prawda?
Rozmyślał, aż wreszcie doszedł do wniosku, że Gunilla jest bystrą obserwatorką.
Choć miał szczery zamiar już wstać, zasnął znowu.