ROZDZIAŁ II

Minęły trzy lata.

Dla mieszkańców parafii Diabelski Jar stał się przerażającą rzeczywistością.

Nie rozumieli, co mogło kryć się tam, na górze, na piaskach. Byli przekonani, że okolicę przejęły we władanie demony. Straszydła, które żywcem musiały połykać owce i inne mniejsze zwierzęta domowe, po zaginionych nigdy bowiem nie zostawał żaden ślad.

Wieśniaka, który pewnego dnia wybrał się do lasu, by nazbierać chrustu, znaleziono z roztrzaskaną głową. Innego goniły przez las włochate stwory; w ostatniej chwili udało mu się dobiec do domu, do ludzi. Młoda kobieta zniknęła bez śladu, a Ebba z Knapahult twierdziła, że w ciche noce od strony piasków dochodzi rozdzierający serce płacz.

Gdyby wieśniacy z parafii Bergunda mieli więcej kontaktów ze światem, tajemnica wkrótce zostałaby wyjaśniona. Chłopi uważali jednak, że nie są to sprawy, o których należy mówić otwarcie. Nie mieli odwagi wspomnieć o demonach na piaskach nawet właścicielowi dworu w Bergqvara ani też jego najbliższemu współpracownikowi, pisarzowi Arvowi Gripowi z Ludzi Lodu.

A gdyby wówczas pisnęli choć słówko! Rozwiązanie było wszak takie proste!

Gunillę krótko trzymano w domu, pilnowano surowiej niż kiedykolwiek. Knapahult usytuowane było najbliżej Diabelskiego Jaru i dlatego dziewczynie zabroniono wychodzić poza teren gospodarstwa.

Owe trzy lata były dla Gunilli bardzo trudne. Przejście z dzieciństwa w świat dorosłych nigdy nie jest łatwe, a dla niej, pod wieloma względami osoby niezwykłej, okazało się nad wyraz uciążliwe. Ogromnie potrzebowała wsparcia i zrozumienia, ale rodzice traktowali ją zupełnie nie tak jak powinni. Karl grzmiał o upadku i grzechu i nadal ją bijał, choć teraz na szczęście pozwalał jej podczas chłosty pozostawać w ubraniu. Głośno odczytywał Biblię, najczęściej 23 rozdział z księgi Ezechiela, który najbardziej ukochał. Czytanie miało głównie służyć jako ostrzeżenie dla Gunilli. Wybrany fragment mówił o tym, co czeka nierządne niewiasty uwodzące pogańskich mężów, podobnych w swej żądzy do osłów i ogierów. Ale Gunilla nienawidziła tych opowieści, nie mogła o tym słuchać, zwłaszcza z ust własnego ojca, a jej pojęcie o wszystkim, co łączyło się z erotyzmem, wykrzywiało się coraz bardziej.

Lżej traktująca sprawy pożycia z mężczyznami Ebba nie ułatwiała wcale córce wejścia w dorosłe życie, gdy z chichotem, niewyraźnie pomrukując, wspominała, na czym będzie ono polegać. „Musisz dać swemu mężowi to, czego zechce. Ale nigdy nie oddaj mu swej duszy, pozostań zimna, nie angażuj się!”

Nie, z pewnością Gunilla nie odebrała odpowiedniej nauki o intymnym pożyciu między kobietą a mężczyzną.

Ebba znała swego męża na wylot, wiedziała, jak ma sobie z nim radzić. Jego pojęcie o roli żony było staromodne, nazbyt przesiąknięte religijnością i ze wszech miar egoistyczne. Uważał, że niewiasta powinna ciężko pracować w domu, a jedyną przyjemność znajdować w rodzeniu dzieci. Zmysłowych kobiet należy się wystrzegać! Karl nigdy nie zauważał, że sam robi wszystko, by rozpalić namiętność w żonie po to, by następnie zbić ją za grzeszne żądze, które nią owładnęły.

Ebba różniła się jednak od wielu swych współtowarzyszek niedoli. W wielu religijnych wspólnotach panowało małostkowe przekonanie, że kobieta powinna zachowywać bierność, służyć jedynie jako podkład dla mężczyzny na zimno egzekwującego swoje prawa. Uległe kobiety na początku swych małżeństw potrafiły, być może, zarzucić mężowi ręce na szyję i szepnąć parę słów o miłości. Najczęściej w odpowiedzi otrzymywały siarczysty policzek. Uczyły więc własne ciała nieczułości, a płomienie, niegdyś gorejące w ich oczach, gasły.

Ebba nie była taka. Od razu przejrzała Karla i dokładnie wiedziała, czego może się po nim spodziewać, a także w jaki sposób uniknąć prawdziwego bicia. Razy, którymi ją obdzielał, spadały głównie dla zachowania pozorów i nigdy nie były naprawdę dotkliwe. I przez wiele lat rzeczywiście kochała swego przystojnego misjonarza, dobrze wiedząc, jak bardzo jest od niej zależny.

Z czasem jednak wszystko zaczęło się zmieniać. Karl podupadał na zdrowiu, miał kłopoty z żołądkiem i pęcherzem, a w ostatnim roku nie był w stanie spełnić aktu miłosnego. Wówczas obudził się jego prawdziwy gniew. Bił teraz Ebbę mocno, bo nie mógł się pogodzić z własną niesprawnością. Gunilla często widywała matkę posiniaczoną i poranioną, ze śladami łez na policzkach.

Sprawiało to wielki ból dziewczynie. Oczywiście dawno już zrozumiała, czym zajmują się rodzice, kiedy poszeptują, jęczą i wzdychają wieczorami. Zwykłe ogarniały ją wtedy mdłości i wsuwała się jak najgłębiej pod przykrycie, byle tylko niczego nie słyszeć.

Ale matka, niegdyś tak silna duchem, teraz, jak się wydawało, nie była w stanie dłużej udawać.

W ostatnim roku Gunilla coraz częściej widywała, jak matka wdaje się w pogawędki z przygodnymi wędrowcami, a raz nawet była świadkiem pewnej sceny, która rozegrała się na strychu w stodole, gdy ojca nie było w domu. Nikt nie widział Gunilli, a ona czym prędzej pobiegła do lasu, tam rzuciła się na ziemię, by o wilgotny mech schłodzić rumieniec wstydu.

Biedna dziewczyna, która nie miała z kim podzielić się swymi troskami, stała się w końcu milcząca, zamknięta w sobie i tak nerwowa, że musiała mocno splatać dłonie, by nikt nie zauważył, jak bardzo drżą, i nie spostrzegł jej udręki.

Raz zebrała się na odwagę i poszła do pastora, był on bowiem człowiekiem, do którego ojciec żywił ogromny szacunek. Gunilla długo siedziała, zaciskając ręce na podołku, i odpowiadała na pytania pastora. Czy co niedziela chodzi do kościoła, jak powinna? Czy co wieczór, jak należy, odmawia modlitwę?

Nareszcie jednak wyjąkała prośbę, z którą przybyła:

– Czy pastor byłby tak dobry, by zamienić parę słów z moim ojcem?

Duchowny przyglądał się jej ze zdumieniem:

– No, tak – ciągnęła przerażona własnymi słowami. – Bo ojciec tak okropnie bije matkę i ja bardzo z tego powodu cierpię. Matka nie robi nic złego, a wczoraj jedno oko miała całkiem sine i opuchnięte. Bardzo często płacze, a kiedyś tak nie było.

Pastor nie wiedział, co ma powiedzieć. Karl z Knapahult był przecież niespotykanie pobożnym człowiekiem, który poza tym co niedziela rzucał na tacę piękny grosz.

– Dlaczego niby miałby to robić? Bić ją?

– Nie wiem, ale często się tak dzieje.

– Kiedy? Czy nie przygotowuje mu strawy, jak powinna?

– Nie, nie, matka świetnie gotuje. To zwykle wieczorem…

Gunilla pokraśniała ze wstydu.

Po długiej pauzie pastor rzekł stanowczo:

– To znaczy, że powinienem pomówić raczej z twoją matką, nie z ojcem! Najwidoczniej nie potrafi mu się podporządkować, jak przystoi żonie. Może nie jest dość uległa? Żona, która sprzeciwia się mężowi, rozdrażnia mężczyznę i wzbudza w nim niezwyczajną gwałtowność. Poproś, by się nad tym zastanowiła! Albo przyślij ją do mnie, przemówię jej do rozsądku!

Gunilla poczuła się nagle ogromnie wyczerpana.

– Nie, sama pomówię z matką – powiedziała i szybko się pożegnała, prosząc o wybaczenie, że ośmieliła się zakłócić spokój. Pastor łaskawie skinął głową.

Gunilla miała już osiemnaście lat. Najwyższy czas, by wyszła za mąż. Ostatnio stała się tak pociągająca, że parobcy kryli się po krzakach otaczających zagrodę, by choć przez chwilę popatrzeć, jak idzie przez podwórze. Raz zaskoczyła jednego z nich w pobliżu ustępu. Wpadła wówczas w taki gniew, że kamieniami obrzuciła uciekającego na łeb, na szyję młodzieniaszka.

Innym razem dwóch chłopaków zaczaiło się w oborze i rzuciło na nią, kiedy przyszła wydoić krowy. Gunilla z całych sił uderzyła jednego konwią na mleko, a sił miała bardzo dużo, całe życie wszak ciężko pracowała, była szczupła, zwinna, o dobrze wyrobionych mięśniach. Drugiego kopnęła mocno i obaj niefortunni zalotnicy umykali w popłochu, być może dlatego, że dziewczyna przez cały czas głośno wołała o pomoc. A na ojcowski gniew Karla woleli się nie narażać.

Gunilla dobrze wiedziała, że ojca nie ma w domu. Krzyczała tylko po to, by ich wystraszyć.

Chłopcy mieli szczęście, że Karl o niczym się nie dowiedział. Parobcy? Chłopskie syny? A cóż to za kandydaci dla jego córki? Ona miała przed sobą wielką przyszłość! Jak już człowieka spotkało takie nieszczęście, że ma tylko córkę, musi sobie to jakoś powetować!

Karl przez te lata starannie przygotował grunt u Arva Gripa z Ludzi Lodu.

Z niewypowiedzianą ulgą przyjął fakt, że ten łotr, Erland z Backa, najtwardszy orzech do zgryzienia, został wysłany do Eksjo. Tam nie zdążył nawet oswoić się z miejscem, kiedy pewien major zwrócił uwagę na strzelistą sylwetkę chłopaka. Major wiedział, że król Gustaw III pragnął mieć właśnie takich wysokich młodzieńców w swej straży przybocznej, i Erlanda niezwłocznie odesłano do Sztokholmu. Tam też pozostał. Gospodarstwo musiało poczekać.

Gunilla tęskniła za nim, brakowało jej towarzysza dziecięcych zabaw. W głębi duszy jednak wiedziała, że beztroski czas minął bezpowrotnie i żadne zaklęcia go nie przywrócą.

Kiedy tęsknota gryzła ją zbyt mocno, przypominała sobie ten raz, kiedy był w domu na przepustce, zaledwie parę dni po swoim wyjeździe. Spotkali się wtedy i Erland poprosił, by pokazała mu nogi. Chciał sprawdzić, czy są równie ładne jak reszta.

„Moje nogi? – wykrzyknęła Gunilla oburzona. – Do licha, widziałeś je przecież już dawniej, głupcze!”

Ale gwałtownym ruchem podciągnęła spódnice aż do kolan. Erland z trudem chwytał oddech i poczerwieniał na twarzy, a zanim ona zdążyła pomyśleć, co też takiego przyjdzie mu teraz do głowy, wsunął rękę pod materiał i dotknął jej ciała.

Zaskoczona Gunilla zawyła z wściekłości. Niewiele myśląc, chwyciła wilgotną, tłustą bryłę ziemi i wymazała nią Erlandowi twarz. Mocno i gruntownie. Zaraz potem uciekła, a on długo jeszcze parskał i sapał, wypluwając spomiędzy zębów błoto i piach.

Dobrze mieć takie wspomnienie, kiedy smutek i samotność za bardzo doskwierają.

Zaledwie kilka dni po jej nieudanej wizycie u pastora matka wyszła z izby z sinoniebieską twarzą i zimnym, nienawistnym wyrazem oczu. Później tego samego dnia, kiedy ojca nie było w zagrodzie, pojawił się jeden z wędrownych rzemieślników, ten, który zajmował się ostrzeniem noży. Gunilla widziała go już wcześniej i przeczuwała, co się teraz wydarzy.

Miała rację, wkrótce matka gdzieś zniknęła. Mężczyzna także.

Gunilla załkała. Bez celu kręciła się po kuchni, miała wrażenie, że zdrętwiało jej całe ciało, nie mogła pozbierać myśli. Przez długą chwilę stała, spoglądając szklanym wzrokiem na drogę, nie widząc stojących tam mężczyzn. Jej ojciec… Dwóch innych znajomych wieśniaków… I inspektor Arv Grip.

Najwyraźniej rozmawiali o rozciągających się wokół polach.

Matki nie było już od dobrej chwili. Gunilla wiedziała teraz dokładnie, jak długo trwają jej wypady do stodoły.

Czuła, że znów dławi ją fala mdłości.

Nie wydawało się, by mężczyźni mieli zamiar przyjść do Knapahult, wcale nie dlatego źle się poczuła.

W przypływie bezdennej rozpaczy usiadła przy kuchennym stole. Pogrążona w głębokiej apatii, nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że siada.

Na stole leżał nóż. Długi, ostry nóż do chleba.

Gunilla wzięła go do ręki, odruchowo, bez udziału świadomości.

Znów wstała i stanęła przy oknie. Utkwiwszy oczy w prostą, wysoką sylwetkę Arva Gripa, jakby wysyłającą obietnice poczucia bezpieczeństwa, wbiła nóż w rękę i przeciągnęła nim wzdłuż przedramienia, aż trysnęła krew.

Dotkliwszy jednak niż ból spowodowany raną był ten, który dręczył jej duszę.

I znów nie wiedząc, co robi, odłożyła nóż na stół. Ramię zwisało bezwładnie, krew skapywała na podłogę. Na wyszorowanych do białości deskach robiły się coraz większe żywoczerwone plamy.

Tak zastała córkę Ebba i zaraz uderzyła w krzyk.

– Gunillo! Coś ty zrobiła!

Dziewczyna zwróciła się ku matce. W jej głosie, tak samo jak w skamieniałej twarzy, brakowało choćby iskry życia.

– Skaleczyłam się.

– Skaleczyłaś się? Skaleczyłaś? – krzyczała Ebba rozdzierającym głosem. – No to zrób coś, nie stój tak!

Gunilla skierowała spojrzenie na mężczyzn stojących na drodze. Ebba powiodła oczami za jej wzrokiem i wybiegła na podwórze.

– Karlu! Karlu! Pospiesz się! Gunilla się zraniła, skaleczyła się. Szybko!

Histeryczne wołanie Ebby zdradzało głęboki strach; nie mogło wywołać go drobne skaleczenie.

Mężczyźni zrozumieli jej krzyki i nadchodzili teraz spiesznie wszyscy czterej. Ebba tymczasem wbiegła do środka i rozpaczliwie usiłowała wytrzeć krew z ręki dziewczyny. Rana krwawiła teraz mocno.

– Jak mogłaś tak się skaleczyć, Gunillo, nie potrafisz bardziej uważać? Na co a był ten nóż?

Nie czekając na odpowiedź, gdyż tak naprawdę bała się ją usłyszeć, nie przestawała besztać córki aż do chwili, dopóki nie weszli mężczyźni.

Arv z Ludzi Lodu natychmiast opanował sytuację.

– Czy masz kawałki czystego płótna? I gorącą wodę? Karlu, ściśnij mocno w tym miejscu, o tak, połącz brzegi rany!

Zauważył, że Gunilla odruchowo wzdrygnęła się, czując dotyk ojca. Zwrócił także uwagę na fioletowe siniaki na ramieniu dziewczyny, jakby ślady brutalnego uścisku…

Podczas gdy trzej mężczyźni jęczeli i wzdychali bezradnie, Arv opatrzył ranę. Dziewczyna stała całkiem nieruchomo. Dostrzegł też pustkę w jej oczach i ogromnie się zdumiał…

Przez ostatni rok Karl z Knapahult wielokrotnie napomykał Arvowi Gripowi z Ludzi Lodu o Gunilli. Chłop wiedział z pewnością, że wizyty córka u pana pisarza nierzadko się przeciągają, że ci dwoje często ze sobą rozmawiają, tak jak może to robić dojrzały mężczyzna z dziecinną jeszcze panienką. Łączyła ich przyjaźń przekraczająca różnicę pokoleń. Karl nie był o to wcale zazdrosny, przeciwnie, zachęcał córkę do składania wizyt w Bergqvara, wynajdywał często jakże błahe powody, byle tylko umożliwić im jak najczęstsze spotkania.

Z początku Arv niewiele się nad tym zastanawiał. Gunilla z Knapahult była śliczną, bystrą dziewczynką, obdarzoną niezwykłą osobowością i inteligencją, zwłaszcza zważywszy na dom, z jakiego pochodziła, gdzie, jak się można było domyślić, niemal wszystko kulało. Arvowi wiele przyjemności sprawiało rozmawianie o jej drobnych troskach. Głównie chodziła o zwierzęta lub rośliny, ale często dostrzegał w reakcjach dziewczyny oznaki zagubienia, wręcz dezorientacji, kompletnego niezrozumienia życia. Najwidoczniej nie było nikogo, komu mogłaby się zwierzyć. Nie miał dla niej, co prawda, zbyt wiele czasu, bo prace we dworze pochłaniały go całkowicie. Należało wyburzyć zniszczone zabudowania i zastąpić je nowymi, miał więc pełne ręce roboty. Ale mógł jej za każdym razem poświęcić kilka minut. Uważał, że tyle przynajmniej jest winien ubogim wieśniakom.

Poza tym sam zauważył, że gdy nie pokazywała się przez kilka dni, zaczynało mu brakować tych krótkich chwil pogawędki.

Arv Grip z Ludzi Lodu był przystojnym mężczyzną. Przekroczył już, co prawda, czterdziestkę, ale świetnie się trzymał. Nie miał złocistożółtych włosów jak ojciec jego ojca, dziadek Vendel, ani też zaskakująco błękitnych oczu. Ale na jego ciemnobrązowej głowie nie było ani jednej srebrnej nitki, profil miał szlachetny, regularny i sprawiał wrażenie osoby niezwykle kulturalnej. Jako dziecko i młodzieniec odebrał staranne wykształcenie i dla parlamentarzysty Arvida Erika Possego na wielkim dworze Bergqvara był wprost niezastąpiony.

Ale Arv był człowiekiem bardzo samotnym. Ożenił się młodo, po kilku latach jednak stracił żonę. Poprzysiągł sobie, że nigdy więcej nie poślubi żadnej kobiety. Tragedia, jaką przeżył, była ogromna, uważał także, że ze względu na pamięć małżonki nie powinien żenić się po raz wtóry.

Teraz jednak jej obraz począł blednąć, umarła wszak tak wiele już lat temu. By zagłuszyć żal i samotność, rzucił się w wir pracy i zatracał się w niej bez umiaru.

Niewinne rozmowy z Gunillą dawały mu chwile, jakże potrzebnego wytchnienia i odprężenia.

Kończył już obwiązywać ranę. Ukradkiem obserwował skamieniałą twarz dziewczyny.

Rozesłał towarzyszącą mu czwórkę na wszystkie strony, chciał bowiem przez moment porozmawiać z dziewczyną w cztery oczy. Gdy tylko zostali we dwoje w izbie, powiedział:

– Tę ranę sama sobie zadałaś. Dlaczego, Gunillo?

Jego głos brzmiał łagodnie i życzliwie. Gunilla odparła jak w transie:

– Pastor nie chciał mnie wysłuchać.

Arv zmarszczył czoło. W tej samej chwili wróciła Ebba z nożyczkami, po które ją wysłał, i Karl niosący koszulę Gunilli.

– Zabiorę dziewczynę do Bergqvara – postanowił Arv. – Tam mam lepsze medykamenty.

– O, doskonale! – Karl zachęcił go uśmiechem. W duchu już się radował. Niech idą sami całą drogę aż do dworu, to najlepsze, co mogło się przytrafić!

Ebba zwróciła się do Arva:

– Doprawdy, świetnie znacie się na opatrywaniu ran, panie Grip! Prawdziwy doktor!

Arv uśmiechnął się.

– Nie za wiele wiem. Ale pochodzę z rodu, który już przed wiekami zgłębił tajniki wiedzy medycznej. Niektórych moich przodków z tego powodu okrzyknięto czarownikami. Albo wiedźmami – dodał.

– Naprawdę?

– Tak bywało dawniej, teraz już się skończyło. Przedtem w każdym pokoleniu rodził się taki ktoś. Ostatnią była pewna dama z Norwegii o imieniu Ingrid. A w następnym pokoleniu przyszła na świat dziewczyna, która położyła temu kres. Miała na imię Shira i była doprawdy niezwykłą istotą. Żyła w pokoleniu poprzedzającym moje, to siostra mego ojca. Poślubiła ostatniego z czarowników, Mara, i ocaliła go. W moim pokoleniu i później, po mnie, nie ma już nikogo obdarzonego niezwykłymi zdolnościami. To było przekleństwo, od którego już nas uwolniono.

Arv opowiadał im dzieje rodu, nie wiedząc nic o losach równego mu wiekiem kuzyna Solvego ani jego syna, Heikego, obydwu dotkniętych przekleństwem.

Ebba i Karl z pewnością byli zdania, że pan pisarz plecie głupstwa, ale w oczach Gunilli Arv dostrzegł błysk zainteresowania.

Karl nalegał, by jak najprędzej wyruszyli w drogę do Bergqvara.

Nie omieszkał przy tym zatrzymać dwóch wieśniaków, by swą obecnością nie zakłócali idylli. Karl bowiem nie miał zamiaru dopuścić do tego, by pogawędki Gunilli z pisarzem zamieniły się w codzienną rutynę.

Arv i Gunilla szli drogą, z początku pogrążeni w milczeniu.

– Chciałabyś z kimś porozmawiać, prawda? – cicho zapytał Arv.

Spłoszona zatrzepotała powiekami, ale zrozumiał, że to, co powiedział, jest prawdą.

– I pastor nie chciał cię wysłuchać?

– Nie, on… – zaczęła Gunilla wzburzona, ale urwała.

– Zaczął mówić o czym innym?

– Tak. Skąd wiedzieliście, panie?

– Księża często tak postępują. Zrozum, oni są tylko ludźmi, a duchowe troski i pytania wiernych mogą być trudne. Kiedy nie zna się odpowiedzi na wszystko, chadza się okrężnymi drogami, by nie utracić prestiżu.

– No, cóż, wtedy nie były to duchowe troski. – Gunilla schyliła głowę, by ukryć uśmiech. – Zawsze bardzo poważałam kościół, ale kiedy po raz pierwszy zwróciłam się osobiście ze sprawą, która była dla mnie bardzo trudna, spotkało mnie rozczarowanie. Co za pogarda dla kobiet!

Podczas chwili milczenia, jakie zapadło, Arv Grip zastanawiał się, jakby tu ośmielić dziewczynę.

– Gunillo – rzekł w końcu przyjaźnie, lecz zdecydowanie. – ja nie jestem pastorem, ale jeśli odczuwasz potrzebę, by o tym pomówić, gotów jestem cię wysłuchać. I może będę mógł się na coś przydać?

– Nie – odparła. – Nie mogę zdradzać sekretów moich rodziców. I tak przyszło mi to z wielkim trudem wobec pastora. A ponieważ skończyło się nieszczęśliwie, nie chcę już więcej próbować.

– Ale co takiego powiedział pastor?

– Stwierdził, że musi na poważnie rozmówić się z matką! – wykrzyknęła spontanicznie. – A przecież to ojciec…

W tym momencie urwała.

– Tak, Gunillo?

Wokół unosił się świeży zapach lasu. Głos Arva brzmiał tak łagodnie, a samotność i bezradność Gunilli była ogromna… Po drugiej stronie pól wyłoniły się zza drzew budynki dworu Bergqvara. Droga prowadząca do dworu wydała się dziewczynie nazbyt krótka. Jak cudownie było iść wolnym krokiem u boku inspektora Gripa! Nie miała ochoty rozmawiać, pragnęła jedynie czuć bliskość życzliwego, dobrego człowieka.

– Czym chcieliście opatrzyć moją ranę, panie Grip? – zapytała cicho.

– Niczym. Zrozumiałem, że prawdziwą ranę nosisz w duszy. Krzywda, jaką sama sobie wyrządziłaś, była jedynie rozpaczliwym błaganiem o pomoc, choć może ty tego nie rozumiałaś. Dlatego chciałem z tobą pomówić. Sam na sam.

Nic na to nie powiedziała.

– Czy ojciec… jest niedobry dla twojej matki? Widziałem, że miała podbite oko.

Gunilla nie odezwała się ani słowem, tylko jeszcze niżej pochyliła głowę.

– Gunillo, pamiętaj, że jestem twoim przyjacielem! Od dawna już jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Czy kiedykolwiek zawiodłem twoje zaufanie?

– Nie – odparła cicho. Uniosła głowę. W głosie jej brzmiała rozpacz. – Nie chcę, by gniewał się na matkę, nie wolno mu, serce mi się wtedy kraje.

– Nie ma prawa krzywdzić kogoś, kto nie uczynił nic złego.

Głos Gunilli drżał.

– Ale matka źle postępuje, tyle że on nic o tym nie wie. Przez to właśnie wszystko jest takie trudne. Tak bardzo chciałabym ochronić matkę, bo ona ma przecież dobre zamiary, tylko nie zawsze mądrze się zachowuje. Ale ja przecież wiem, że ona… ona… Nie, tego naprawdę nie mogę powiedzieć!

Arv rzekł łagodnie:

– Twoja matka nadal jest ogromnie pociągająca.

Miał już na końcu języka: „o ile ktoś gustuje w wyzywających, nieco wulgarnych kobietach”, ale nie chciał ranić Gunilli. Zamiast tego rzekł:

– A Karl zaczyna się już starzeć, sama więc rozumiesz.

– A więc wiecie, że ona… – zaczęła Gunilla przez łzy, ale znów się w porę powstrzymała.

Arv postanowił nie wspominać o tym, że za każdym razem, gdy nadarzyła się ku temu okazja, Ebba próbowała go uwieść. Rzecz jasna bez powodzenia.

– To tylko domysły – uspokoił ją. – Nikt nic takiego nie mówi o twojej matce, przynajmniej ja niczego nie słyszałem. Ale to teraz nieistotne. O wiele ważniejsze jest, czy Karl coś na ten temat wie.

– Jestem pewna, że nie – powiedziała szybko. – Inaczej chyba by ją zabił.

Twarz Arva zastygła na moment, ale już za chwilę podjął, tym razem znacznie ostrzejszym tonem:

– Najistotniejszy w tym wszystkim jest fakt, że rodzice nadużywają twojego zaufania. Narażają cię na uczestniczenie w konflikcie i twoja delikatna, dobra dusza jest jakby rozdarta na kawałki. Pragniesz zachować lojalność, ale oboje postępują tak źle, że nie wiesz, w co masz wierzyć. Czy chcesz, bym z nimi pomówił?

– Nie, och, nie, tego nie wolno wam robić! Nie powinnam była powiedzieć ani słowa na ten temat!

– Nic mi przecież nie powiedziałaś, a więc przestań o tym myśleć. Nie, wina przede wszystkim spada na Karla i z pewnością będę mógł wpłynąć na niego tak, by przestał bić twoją matkę. Nie dowie się przy tym, skąd wiem o jego nikczemnym zachowaniu. Teraz jednak najlepiej będzie, jeśli zawrócisz do domu, Gunillo. Szliśmy tak powoli, że zdążylibyśmy zajść tam i z powrotem przynajmniej pięć razy. Twoi rodzice mogą się o ciebie niepokoić.

Z żalem pożegnała się i podziękowała za wszystko.

Arv uśmiechnął się ze smutkiem.

– Miło się z tobą gawędzi. Ale uważaj na siebie i nie pozwól dorosłym zniszczyć swej pięknej duszy.

Długo stał i patrzył na zwinną sylwetkę dziewczyny, wędrującej z powrotem w stronę lasu.

Biedne dziecko, pomyślał. Jak to możliwe, by dwoje takich rodziców wydało na świat taki owoc? Natura bywa doprawdy przewrotna!

Postanowił, że rozmówi się z Karlem z Knapahult. Wcale się jednak nie cieszył na spotkanie z nim. Karl był człowiekiem porywczym, a jego żona najwyraźniej go zdradzała.

W jaki sposób Arv Grip miał przemówić w jej obronie?

A zresztą, co go to obchodzi? To ich niewinna córka potrzebowała obrony i tylko tego chętnie się podejmie.

Gunilla była niczym mały promyk słońca w jego samotnym życiu. To dziecko w żaden sposób nie zasłużyło sobie, by okrutny świat dorosłych zniszczył jego wrodzoną życzliwość.

Загрузка...