ROZDZIAŁ V

Dudnienie w jego głowie przekraczało granice wytrzymałości. Wydawało się, że w czaszce ma ogromne organy, w których ktoś nieprzerwanie przyciska dolne C. Dźwięk ten wibrował i wstrząsał Heikem do tego stopnia, że wreszcie musiał przycisnąć dłonie do uszu i zwrócić swą udręczoną twarz ku wieczornemu niebu.

– Dziękuję! – zawołał. – To już wystarczy!

Rozedrgany ton powoli cichł, choć nie zamarł zupełnie. Zawisł gdzieś w powietrzu jak echo, ostrzegający, nakazujący, ponaglający.

Heike dotknął mandragory.

– Dobrze, mój przyjacielu, powiedziałeś już swoje. Pojąłem, że dotarliśmy do decydującego punktu. Czy mam rozumieć, że rozbójnicy napadli na powóz w pobliżu Tyringen, tam zabili woźnicę i gnani paniką uciekli na mniej uczęszczaną drogę? Tutaj dopiero przerazili się naprawdę i zgładzili pozostałych pasażerów ekwipażu? Później ruszyli tędy, okrężną drogą do Markaryd, gdzie starali się sprzedać zrabowane przedmioty?

Mandragora zachowywała się spokojnie, ale dźwięk utrzymywał się nadal. Rozbrzmiewał teraz w nim nieprzerwany krzyk cierpienia.

Heike zsiadł z konia.

Gdzie mógł szukać? Tutaj, wśród wysokich sosen, w straszliwym gąszczu poszycia? Nie będzie to łatwe…

Rozglądając się na wszystkie strony, poprowadził konia wzdłuż drogi. Ton nadal dźwięczał równo…

Nagle spostrzegł drożynę, ledwie wydeptaną ścieżkę, odchodzącą w bok. Prowadziła w mroczną czerń pośród drzew.

Widać było, że ścieżka nie jest uczęszczana, ale nie zarosła całkowicie. Najwyraźniej ktoś od czasu do czasu tędy chadzał.

Ponieważ nie protestowała ani mandragora, ani jego krew, ani nic, cokolwiek go prowadziło, szedł naprzód. Stwierdził, że i tak poszukiwanie jakichkolwiek śladów po tylu latach nie ma sensu. Ścieżka jednak musiała dokądś prowadzić.

Tak było w istocie. Niewiele uszedł, prowadząc człapiącego konia, gdy znalazł się na porośniętej zaroślami polanie. Ujrzał na niej małą, krytą darnią chatę.

Chałupa była bardzo zniszczona. Wyższe zabudowania po obu stronach niskiego środkowego budynku zdawały się rozpadać w oczach. Wysoki komin w każdej chwili groził zawaleniem. Na podwórzu panował nieporządek, z obory dobiegał ryk samotnej krowy.

Heike uwiązał konia przy drzewie i zapukał w bardzo niskie drzwi środkowego budynku.

Po dłuższej chwili rozległ się drżący głos starego człowieka:.

– Złodzieje nie mają tu czego szukać.

– Nie po to przychodzę – odparł Heike.

Milczenie.

– A więc wejdź, w imię Boże!

Z początku w panujących wewnątrz ciemnościach Heike niczego nie mógł dostrzec, kilka dni temu jednak odwiedził podobną chatę i poznał jej strukturę, zorientował się więc, że znajduje się w izbie mieszkalnej.

Rzadko miał do czynienia z taką ciemnością. Na palenisku żarzyły się co prawda węgle, ale nie dawały żadnego światła.

Heike stanął przy drzwiach, chcąc się zorientować.

– Dzień dobry – rzekł niepewnie.

Dudnienie w głowie ucichło.

– Jeśli to złodzieje albo inni łajdacy, to możecie się stąd zabierać – znów rozległ się ów drżący ze strachu głos. – Ja nie mam nic! Absolutnie nic!

– Jestem porządnym człowiekiem – powiedział Heike i przedstawił się. Wyjaśnił, że chodzi mu tylko o pewne informacje.

– Po głosie poznaję, że, masz dobrą duszę – orzekł starzec. – Przyda mi się też towarzystwo. Wejdź do środka i siadaj.

– Hm – uśmiechnął się Heike. – Dziękuję za życzliwość, ale nic nie widzę w tych ciemnościach.

– Nie pomyślałem o tym. Rzuć na palenisko wiązkę gałęzi jałowca.

Heike po omacku odszukał jałowiec. Buchnęły płomienie, sypnęła iskrami.

Na walącym się łóżku ujrzał bardzo starego mężczyznę. Starzec miał wyłupione oczy, prawdopodobnie stało się to już dawno temu.

Heike pojął teraz, dlaczego gospodarstwo jest takie zaniedbane.

– Naprawdę mieszkacie tu całkiem sam, dziadku? – zapytał zdumiony. – W jaki sposób sobie radzicie?

– Można się przyzwyczaić – cierpko odparł starzec.

– Rozumiem. Chciałem zadać wam kilka pytań, ale jeśli pozwolicie, najpierw może bym wam pomógł w tym, co najpilniejsze.

– Nogi nie chcą mnie dzisiaj nosić, nie mówię więc nie! Choćbym nie wiem jak się starał, zawsze zostaje jeszcze coś do zrobienia.

Heike całkowicie się z nim zgadzał. Widział przecież, jak wygląda podwórze…

Okazało się, że starzec potrzebował pomocy także i w bieżących sprawach. Heike wykonał wszystko, czego gospodarz sobie życzył, a nawet jeszcze więcej. Wydoił krowę, dał kotu mleka, nakarmił kury i świnię. Szybko uładził obejście i wnętrze chaty, nie przestawiając sprzętów, tak by stary nie potknął się o nie. W torbie przytroczonej do siodła Heike miał jeszcze jedną małą flaszkę ze słoweńską śliwowicą i napitkiem tym sprawił staruszkowi wielką radość.

Kiedy Heike przygotował już wszystko do posiłku dla nich obu, stary rzekł:

– Nie chciałbyś u mnie zostać, chłopcze? Twoje zjawienie się to najlepsze, co mogło mnie spotkać po tylu latach!

– Niestety. – Heike uśmiechnął się przepraszająco. – Muszę jechać dalej, aż do samej Norwegii. Ale wdzięczny będę, jeśli pozwolicie mi tu przenocować.

– Oczywiście, jakoś się pomieścimy.

– Dziękuję!

– Musisz być pięknym chłopcem? Tyle w tobie dobroci i głos masz taki ciepły.

– No cóż, każdy ma jakiś ciężar, który musi dźwigać – smutno uśmiechnął się Heike. – Wy macie swoją ślepotę, dziadku, a ja przerażający wygląd. I nie mówię z kokieterią, daleko mi do tego. Przywykłem już, że ludzie na mój widok uciekają w popłochu.

– To znaczy, że ślepiec patrzy głębiej niż inni – w zamyśleniu rzekł starzec.

– Może i macie rację. Ale chciałbym teraz zadać wam kilka pytań. Mam nadzieję, że nie będą dla was zbyt przykre, dziadku.

– Jedno jedyne tylko jest dla mnie przykre – ze smutkiem odparł stary. – To historia o tym, jak straciłem oczy.

Heike pochylił się ku niemu.

– Mam straszne przeczucie, że tej właśnie sprawy będę musiał teraz dotknąć. Zrozumcie, poszukuję moich krewnych, którzy szesnaście lat temu zaginęli bez śladu. Sądzę, że musiało się to wydarzyć gdzieś tu w pobliżu.

Staruszek trząsł się cały, po twarzy przebiegały mu skurcze.

– Spokojnie, dziadku. – Heike starał się przywrócić go do równowagi. – Wiem, że wy nie jesteście niczemu winny. Nie musicie też obawiać się odwetu ze strony ludzi, którzy was oślepili, za to, że opowiecie mi wszystko. Wkrótce po tym, co zrobili, pojmano ich w Markaryd i obaj już nie żyją.

Starzec trochę się uspokoił, drżenie wywołane strachem ustało.

Heike mówił najserdeczniej jak umiał:

– Pragnę się jedynie dowiedzieć, gdzie pogrzebano tamte dwie kobiety i dzieci. Mój krewny, do którego zmierzały, chciał poznać prawdę o ich losie. Długo szukał, ale najwyraźniej nigdy nie był na tej drodze.

– Nikt tu nie przychodził i o nic nie pytał – stwierdził starzec.

– Tak, a i wasza chata ukryta jest w lesie.

– A skąd ty o niej wiedziałeś, chłopcze?

– Natrafiłem na pewien trop – krótko wyjaśnił Heike, nie chcąc wyjawiać prawdy o swych nadzwyczajnych zdolnościach. – Bardzo was proszę, opowiedzcie, co się wtedy wydarzyło.

Starzec pokiwał głową. Heike wcześniej narąbał drew w lesie i ułożył na palenisku, stanowiącym jedyne źródło światła w izbie. Ślepcowi nie było ono przecież do niczego potrzebne.

Twarz starca ubrudzona była sadzą, włosy skołtunione. Zewsząd wyzierała nędza. Jedyną pociechę stanowiły zwierzęta – dawały mu jaja, mleko, a czasami pewnie i mięso, jeśli w ogóle miał serce zarżnąć jednego ze swych przyjaciół.

– Uważam, że wykazaliście niezwykły wprost hart ducha, radząc sobie samotnie przez tak długi czas – ciepło powiedział Heike. – Bardzo chciałbym uczynić dla was coś więcej, ale sam jestem biedny jak mysz kościelna.

– Dość już dla mnie zrobiłeś, chłopcze. Opowiem ci więc teraz to, o czym nikt jeszcze nie słyszał.

Ogień trzaskał cicho. W izbie zrobiło się tak gorąco, że stary musiał zrzucić gruby kubrak. Zaczął opowieść:

– Prawdą jest to, co mówisz. Szesnaście lat temu przy drodze wydarzyło się coś strasznego.

Heike nagle zorientował się, że rozedrgany ton w jego głowie umilkł już w chwili, gdy przekroczył próg domostwa starca. Sygnały śmierci nie były tu tak silne jak przy drodze.

– Szedłem do domu z młyna, dźwigając na plecach worek z mąką, właśnie zmielono mi ziarno. Zza zakrętu usłyszałem wówczas… Nie masz przypadkiem jeszcze odrobiny tej pysznej gorzałki, chłopcze?

– Możecie wziąć sobie całą flaszkę. Ja i tak piję bardzo mało.

Cóż to za szczęście dla samotnego człowieka, który nie mógł sam pędzić gorzałki!

W spragnionym gardle zabulgotało radośnie.

Starzec westchnął głośno, czując, że wzmocnił się na tyle, by opowiedzieć o straszliwych wydarzeniach.

– Zza zakrętu dobiegał bezradny płacz. Brzmiał jak dziecięcy. I krzyk kobiety, i jeszcze koń wściekle parskał. Och, to była zła godzina. Obym nigdy tam nie poszedł! I tak przecież nie mogłem nic zrobić, nijak pomóc.

Heike poczuł, że ogarnia go rozpacz, ale przecież musiał poznać prawdę.

– Ujrzałem straszny widok. Dwóch mężczyzn pochylało się nad leżącą na ziemi kobietą, a druga biedaczka klęczała z rękoma wyciągniętymi nad głową w geście obrony. Dzieci stały po drugiej stronie drogi. Z pewnością były za małe, by zrozumieć, co się dzieje, ale płakały rozdzierająco. Niewiele się namyślając, podbiegłem do nich i krzyknąłem: „Przestańcie!” Nie powinienem był tego robić, ale nie mogłem patrzeć na taką nikczemność.

– Rozumiem – mruknął Heike, wzburzony tak, że głos odmawiał mu posłuszeństwa.

– Odwrócili się ku mnie, nazwali piekielnym dziadem, zerwali się, podbiegli i powiedzieli, że nie będę musiał na to patrzeć. Nawet się nie obejrzałem, jak pochwycili mnie i jeden wyciągnął…

Nie mógł powiedzieć nic więcej, z piersi wyrywał mu się tylko głuchy szloch.

– Nie musicie wdawać się w szczegóły – cicho rzekł Heike. – To właśnie wtedy… wtedy straciliście wzrok, prawda?

– Tak – odparł starzec ochryple. – Musiałem zemdleć, to taki straszny ból…

– Rozumiem, dziadku. A kiedy się ocknęliście…?

– Najwyraźniej już odjechali. Usłyszałem za to inne głosy, bardzo przyjazne. Mówiły, że to straszne i że muszą pogrzebać zwłoki.

– To znaczy, że rozbójnicy zamordowali…

– Tak. Ja, gdy się ocknąłem, przeraźliwie jęczałem, i ci ludzie podeszli do mnie, przemyli mi twarz, pytali, kim jestem i co tu robię. Ale straszni mordercy grozili mi, że jeśli doniosę, co się stało, wrócą tu i poderżną mi gardło. Powiedziałem więc, że nic nie wiem, co zresztą było prawdą. Wiedziałem jedynie, że było tu paru mężczyzn i że wszystko potoczyło się tak szybko.

– A więc ci ludzie pogrzebali ciała? Czy wiecie gdzie?

– Tuż przy drodze. W przybliżeniu mogę wskazać miejsce, słyszałem odgłosy łopaty. Chcieli mnie zabrać do miasta, ale ja nie mogłem zostawić dobytku, pomówili więc z moim sąsiadem. On przychodził i opiekował się mną przez pierwsze tygodnie, i potem mi pomagał. Teraz już nie żyje, przez ostatnie lata radziłem sobie sam.

– Czy wiadomo wam coś o ludziach, którzy was znaleźli?

– Z tego, co mówili, zrozumiałem, że najpierw nadeszła jakaś para, a potem samotny mężczyzna. On przyjechał powozem, para przyszła pieszo. Ale ja odczuwałem taki ból, ledwie mogłem pojąć ich słowa. Ach, ten moment… kiedy zrozumiałem, co ci nikczemnicy uczynili z moimi oczami…

Starzec wybuchnął szlochem niby bezradne dziecko. Próbował się opanować, lecz na próżno. Heike pochylił się i nakrył dłonią rękę starca.

Staruszek wyjąkał:

– Mam wrażenie… jakbyś miał… cudowną moc w dłoniach, chłopcze! Naprawdę chciałbym cię zobaczyć. Czy ty przypadkiem nie jesteś Jezusem we własnej osobie?

– Ależ nie, skąd! – Heike poczuł się zażenowany. – Mam jednak zrozumienie dla cierpienia. Sam je kiedyś dobrze poznałem, dziadku. No cóż, wracając do tych trojga ludzi, którzy przyszli później. Czy oni byli dobrzy?

– Tak. Zwykli porządni ludzie. Ów samotnie podróżujący mężczyzna mówił bardziej wytwornym językiem i w przeciwieństwie do pary nie miał smalandzkiego akcentu.

– W jakim mogli być wieku?

– Tego nie potrafię powiedzieć, krzyczałem prawie przez cały czas, wielki odczuwałem ból, głównie jakby w duszy.

Heike spostrzegł, że stary jest tak wzburzony, że więcej mógłby nie znieść.

– Nie będę już pytał, dziadku, pójdziemy spać. Jak sądzicie, czy będziecie mogli jutro wyjść ze mną na drogę? Muszę odnaleźć groby.

– Tak, to z pewnością da się zrobić.

Heike co prawda nie przypuszczał, by potrzebna mu była jakakolwiek pomoc, miał inne środki, do których mógł się odwołać. Ale mimo wszystko chciał, by staruszek mu towarzyszył, gdyż być może udzieli mu dalszych informacji, które Heike przekaże Arvowi Gripowi, jeśli kiedykolwiek go odnajdzie.

Bez względu jednak na to, jakie informacje jeszcze zdobędzie, i tak przywiezie żałobne wieści. Choć z pewnością Arv Grip odczuje pewną ulgę, kiedy dowie się, co się naprawdę wydarzyło. Nie będzie dłużej żywił płonnych nadziei.

Rankiem Heike zajął się obrządkiem w gospodarstwie, a potem, wykorzystując wskazówki starego, pojechał do sąsiedniej zagrody, położonej tak daleko, że nie powinno się już nazywać jej sąsiednią. Tam zdołał uzgodnić z gospodarzem, że ten przynajmniej dwa razy w tygodniu wyśle kogoś, kto pomoże ślepcowi w czynnościach, z którymi sobie nie radzi. Niewidomy, stary człowiek nie mógł przecież pozostawać bez opieki.

Mieszkańcy ubogiej zagrody byli porządnymi ludźmi. Nie zdawali sobie sprawy, jak nędzne było w ostatnich latach życie starego. Obiecali pomoc. Może nawet wezmą do siebie jego i zwierzęta?

Heike podziękował im za życzliwość i pojechał z powrotem.

Przed południem razem ze starcem wybrali się na drogę. Heike szedł ścieżką, prowadząc konia, na którym jechał stary, i czuł, jak wibrujący ton znów narasta w jego głowie. Im bardziej zbliżali się do drogi, tym stawał się silniejszy. Heike był przekonany, że sam potrafiłby odnaleźć miejsce, lecz pozwolił starcowi dyrygować i wybierać kierunek.

Skręcili na drogę i uszli jeszcze kawałek. Starzec zapytał, czy Heike dostrzega gdzieś wielki kamień przy rowie.

Heike rzeczywiście dojrzał kamień i starzec wiedział już, gdzie jest. Bez trudu wskazał punkt, z którego dochodziły uderzenia łopaty.

Nie do końca miał rację, lecz i nie bardzo się omylił. Heike wiedział lepiej, narastające dudnienie w głowie zaprowadziło go do niewielkiego zagłębienia w terenie wśród drzew nie opodal drogi. Gdy spróbował ominąć zagłębienie, porastały je bowiem młode brzózki, wibracje ucichły. Kiedy powrócił w to miejsce – rozbrzmiały od nowa.

Nareszcie znalazł się przy grobach. Ton zmienił się teraz w nieludzkie, niekończące się wycie.

– Wystarczy – syknął przez zęby. – Znalazłem właściwe miejsce.

Kiedy rozejrzał się dokładniej wśród brzozowych pni, zauważył coś, co musiało być niezgrabnie skleconym krzyżem, a zaraz obok drugi.

Heike poczuł się nieswojo. Wziął ze sobą, co prawda, szpadel z zagrody, ale nie miał ochoty kopać.

Ślepiec usadowił się w pobliżu.

– Tu są tylko dwa krzyże – powiedział Heike. – Pewnie nie mieli czasu, by zrobić więcej.

– Przecież powinny być tylko dwa – stwierdził stary. – Wiem, że były tylko dwie kobiety, słyszałem, jak mówili.

– No, a dzieci?

– Dzieci? Dzieci przecież żyły! O nie właśnie się spierali!

Heikemu, kiedy to usłyszał, zaparło dech w piersiach.

Jak to? Zaraz? Chyba zapomnieliście o czymś opowiedzieć!

– Nie mówiłem? Pewnie nie, miałem taki zamiar wczoraj wieczorem, ale ty zaproponowałeś, byśmy się położyli.

– To prawda, przerwałem waszą opowieść.

A może staruszkowi zaczyna już szwankować pamięć? pomyślał Heike.

Przysiadł obok starca.

– Opowiedzcie mi wszystko teraz! To bardzo ważne. Niesłychanie ważne! Naprawdę dzieci żyją? I kto się o nie spierał? Rozbójnicy?

– Nie! Nie wiem, dlaczego nie zabili dzieci, może dlatego, że były takie małe i w niczym nie mogły im zagrozić. A może ktoś ich spłoszył, zanim to zrobili.

– Albo jeden ze zbójców nie miał serca z kamienia, to także się zdarza. Ale tego rzeczywiście nie możecie wiedzieć, dziadku, leżeliście przecież bez przytomności. Ale powiedzcie, co usłyszeliście, kiedy wróciła wam świadomość? Wszystko co pamiętacie, choć na pewno ból i rozpacz was oszołomiły.

– Rzeczywiście rozumiesz, jak się czułem, chłopcze! Tak właśnie było. Niewiele do mnie dotarło, ale spróbuję sobie przypomnieć… Usłyszałem, jak trójka obcych ludzi rozmawia o tym, że bardzo im się spieszy i nie mają czasu na wyprawienie tym dwóm kobietom porządnego pogrzebu…

– A więc powiedzieli, że chodzi o dwie kobiety? Nie wymienili nikogo innego?

– Nie, mówili tylko o tych dwu biedaczkach. Słyszałem potem, jak kopią, podczas gdy kobieta uspokajała dwoje dzieci. Stały tuż koło mnie i płakały, aż serce się krajało.

Heike był udręczony. Chrząknął, by powstrzymać łzy napływające mu do oczu.

– Nie pamiętam już nic więcej aż do chwili, gdy usłyszałem ich ostre głosy. Chcieli zabrać dzieci, zarówno mężczyzna o pięknym, bogatym głosie, jak i małżonkowie.

Heike, słysząc słowa starca, uśmiechnął się mimowolnie. „Bogaty głos”. Zrozumiał, że starzec w ten sposób chciał wyrazić, iż nawet w głosie mężczyzny wyczuwało się brzęczenie pieniędzy.

– Mężczyzna, ani chybi wysoko urodzony, mówił, że potrzebny mu syn, który mógłby po nim dziedziczyć. Małżeństwo także okazało się bezdzietne i oni również pragnęli zabrać chłopca.

– To znaczy, że nikt nie chciał dziewczynki? – dopytywał się Heike z sercem przepełnionym współczuciem dla małej, która stała, dopiero co straciwszy matkę, wstrząśnięta tym, co widziała, przez nikogo nie chciana! – Była chyba jeszcze bardzo mała? – zapytał z nadzieją w głosie.

– Mogła mieć niewiele ponad rok, ale pamiętaj, że widziałem ją ledwie chwilę.

– Tak, wiem.

– Potem powstało straszliwe zamieszanie, przybyli ci, którzy mieli zająć się mną, to ci dobrzy ludzie ich sprowadzili, ale zanim przyszli, zrozumiałem, że tych troje ciągnie losy o dzieci. Małżonkowie wygrali.

– To znaczy dostali chłopca – szorstko zauważył Heike.

– Właśnie. Szlachetny pan bardzo się gniewał z tego powodu, ale obiecał zatroszczyć się o przyszłość dziewczynki.

Starzec cały czas odmieniał „oni” i „ci” na wszelkie sposoby, ale Heike miał nadzieję, że właściwie połapał się w tym, co kto zrobił.

– Teraz pozostaje jeszcze pytanie, czy wiecie, dokąd się udali.

– O, nie, tego nie wiem, ale kiedy się głębiej zastanowię, to być może dam pewne wskazówki.

– Doskonale! Opowiedzcie mi o wszystkim!

– Szlachetny pan, ten, który dostał dziewczynkę, z tego co zrozumiałem, miał jechać na północ, daleko na północ. Gdzieś aż pod stolicę.

– A para, która wzięła chłopca?

– Hmmm – starzec przeciągał słowo. – Oni nawet wymienili nazwę miejscowości… leży gdzieś nad Bałtykiem, tak mi wtedy przyszło do głowy. Pamiętam, że myślałem o granicy między Smalandią a Blekinge. Daleko nad Bałtykiem, znam tamtejsze okolice, moja matka stamtąd pochodziła. Kiedy więc usłyszałem nazwę miejscowości, od razu wiedziałem, gdzie leży.

– Jak nazywa się ta miejscowość?

– Oj, nie pamiętam teraz! Pozwól mi się zastanowić.

Heike czekał. Dzień był szary, ciężki od chmur, z prawdziwie nieprzyjemną jesienną pogodą. Chociaż domostwo starego nie było niczym innym jak zrujnowaną rozpadającą się chałupą, Heikemu dobrze było mieć dach nad głową i życzliwego towarzysza. Kogoś, kto zaakceptował go takim, jakim był, nie zważając na wygląd. Niedługo znów będzie musiał wyruszyć w drogę…

– Zobaczmy… – Głos starca przerwał mu rozmyślania. – Moja matka pochodziła stamtąd, tylko… Mieszkała… już wiem! Bergkvara! Małżeństwo, które zabrało chłopca, miało jechać do Bergkvara. A bogacz z dziewczynką udawał się w okolice Sztokholmu. Ten szlachetny pan zaproponował parze, że podwiezie ich kawałek, a oni przyjęli to z wdzięcznością.

Wspaniale! Teraz Heike naprawdę miał co przekazać Arvowi Gripowi, kiedy się spotkają.

Jeśli w ogóle się spotkają.

Co miał teraz robić? Jechać do Bergkvara nad Bałtykiem? Oznaczałoby to, że musiałby skierować się na wschód, a z tego, co mówił staruszek, Halmstad leżało na zachodzie!

Przekleństwo!

Jakim tropem miałby ruszyć w Bergkvara? Sprawdzać każdego młodzieńca w wieku… jakim to? Osiemnaście – dziewiętnaście lat, i przyglądać się jego rodzicom? Zaczepiać i pytać: „Przepraszam, ale czy twoi rodzice są naprawdę twoimi rodzicami?”

Nie, najlepiej chyba będzie ruszyć do Halmstad i kontynuować poszukiwania Arva Gripa.

Heike odprowadził starca do domu i zadbał o to, by ten miał w zasięgu ręki wszystko, co najpotrzebniejsze.

Wspólnie doszli do wniosku, że nie ma sensu zakłócać spokoju zmarłym kobietom, spoczywającym w ziemi przy drodze.

Teraz kiedy Heike wiedział, że zgładzono tylko żonę Arva i opiekunkę do dzieci, uznał, że żywi są ważniejsi od zmarłych. Starzec obiecał pomówić, z kim trzeba, by ciała nieszczęsnych kobiet mogły lec w poświęconej ziemi.

Później Heike pożegnał wzruszonego staruszka i ruszył w dalszą drogę.

Jako ostatni z Ludzi Lodu opuścił Skanię.

Tak jak kiedyś Ludzie Lodu opuścili Danię na zawsze, tak teraz wyjechali ze Skanii. Powoli ród zbliżał się do siebie, ciągnął coraz dalej na północ. Ród, który nigdy nie mógł znieść rozproszenia, bowiem wszyscy jego członkowie tęsknili za sobą.

Nie było już Ludzi Lodu na dalekiej, mroźnej Syberii. Nie było już nikogo na południu, po tym jak Heike opuścił Słowenię. Ci z rodu, którzy się ostali, skupili się teraz na względnie niewielkim obszarze Skandynawii.

Heike był tym, który usiłował odnaleźć wszystkich.

Również dwójkę zaginionych dzieci.

Загрузка...