Platforma wiertnicza na morzu, jakieś dwieście kilometrów na zachód od Perth, była mało pociągająca. Dla Bisesy, patrzącej w dół z helikoptera, wydawała się całkiem mała.
Trudno było uwierzyć, że to wszystko dzieje się dzisiaj, że to miejsce ma się stać pierwszym prawdziwym portem kosmicznym na Ziemi.
Helikopter wylądował trochę nierówno i Bisesa i Myra wygramoliły się na zewnątrz. Bisesa wzdrygnęła się, gdy uderzyło w nią z całą mocą słońce Pacyfiku, mimo że miała na głowie szeroki kapelusz. Pięć lat po burzy słonecznej, chociaż flotylle samolotów dniem i nocą patrolowały niebo, ciągnąc za sobą elektrycznie naładowane sieci i rozpylając substancje chemiczne, warstwa ozonowa jeszcze nie w pełni została zrekonstruowana.
Jednakże wszystko to wydawało się nie obchodzić Myry. Miała teraz osiemnaście lat i podobnie jak matka była wysmarowana kremem do opalania, ale jakoś wyglądało to na niej bardziej elegancko. Miała na sobie spódnicę, co było w jej wypadku nietypowe, długą, obszerną kreację, która ani trochę jej nie przeszkadzała, kiedy wysiadała z helikoptera.
Rozpostarty na stalowej powierzchni platformy czerwony dywan wiódł do grupy budynków i jakichś nieokreślonych maszyn. Idąc tuż obok siebie, matka i córka postępowały wytyczonym szlakiem. Po obu stronach dywanu, z kamerami zwisającymi na ramionach, stali reporterzy.
Na końcu dywanu czekała, aby je powitać, niska, pulchna kobieta: premier Australii, pierwsza Aborygenka, jaka piastowała ten urząd. Jeden ze współpracowników szepnął jej coś do ucha, najwyraźniej informując ją, kim są ci dziwnie wyglądający ludzie, i powitanie wypadło znakomicie.
Bisesa nie wiedziała, co powiedzieć, ale Myra paplała bez oporów, oczarowując wszystkich stojących w pobliżu. Myra bardzo chciała zostać astronautką, i miała wszelkie szanse, aby to osiągnąć; astronautyka była jedną z najszybciej rozwijających się dziedzin.
— Jestem zafascynowana Windą Kosmiczną — powiedziała. — Mam nadzieję, że pewnego dnia nią pojadę!
Nikt nie zwracał szczególnej uwagi na Bisesę. Była tu dzisiaj jako gość Siobhan Tooke, z domu McGorran, ale nikt nie wiedział, kim jest ani co ją łączy ze Siobhan, i bardzo jej to odpowiadało. Jednak kamery bardzo interesowały się Myrą, a ona, traktując otoczenie z odrobiną ironii, starała się to jak najlepiej wykorzystać. W Myrze nikt by dzisiaj nie rozpoznał owej brudnej trzynastolatki z nocy po przejściu burzy słonecznej. Była teraz bardzo inteligentną, pewną siebie młodą kobietą, nie wspominając o jej smukłej sylwetce i wielkiej urodzie, jaką nigdy nie cieszyła się Bisesa.
Bisesa była dumna z Myry, ale sama czuła się jakby porzucona po niewłaściwej stronie nieuchwytnej bariery wieku. Po wielu wstrząsach, jakie musiała znieść — swoich przeżyciach na Mirze, samej burzy słonecznej i wielu latach powolnego i bolesnego odbudowywania utraconego świata — uczyniła wszystko, co było w jej mocy, aby odbudować także swoje życie i zapewnić Myrze stabilną przyszłość. Ale wciąż czuła się poobijana wewnętrznie i prawdopodobnie już tak pozostanie.
Jednakże dla młodych ludzi na całym świecie burza słoneczna okazała się w pewnym sensie korzystna. Nowe pokolenie wydawało się bardziej zahartowane dzięki wyzwaniom, w obliczu których stanęła ludzkość. Ale nie była to myśl szczególnie krzepiąca.
Z kolejnych helikopterów wysiadali następni goście i pani premier ruszyła ich powitać.
Bisesę i Myrę poprowadzono w stronę dużego namiotu wypełnionego stołami, które były zastawione napojami i kwiatami, co wyglądało dość dziwnie na tej wyspie pełnej maszyn.
Był tam spory tłum obejmujący wybitne postacie z całego świata, takie jak były prezydent Stanów Zjednoczonych Alvarez, brytyjski następca tronu i jak podejrzewała Bisesa, liczni przedstawiciele owej tchórzliwej grupy ludzi, którzy przeczekali burzę słoneczną przyczajeni w punkcie L2, podczas gdy wszyscy inni cierpieli nieznośne gorąco.
Dzieci, z których wiele jeszcze nie miało pięciu lat, przemykały między nogami dorosłych; po spadku przyrostu naturalnego, jaki nastąpił przed burzą słoneczną, teraz ciąże występowały aż nazbyt często. Jak zawsze ci mali ludzie interesowali się tylko sobą i Bisesa patrzyła oczarowana na owo zupełnie odrębne wydarzenie towarzyskie.
— Bisesa!
Przez tłum przepychała się ku niej Siobhan. U jej boku szedł Bud w olśniewającym mundurze generała sił powietrznych i kosmicznych USA, uśmiechając się od ucha do ucha. Towarzyszyli im Michaił Martynow i Eugene Mangles. Michaił poruszał się o lasce, uśmiechnął się serdecznie do Bisesy.
Ale Myra, jak Bisesa mogła się była spodziewać, wlepiła wzrok w Eugene’a.
— No! No! Kto zamówił coś takiego?
Eugene zbliżał się do trzydziestki, jak szybko obliczyła Bisesa, i był prawdopodobnie o ponad dziesięć lat starszy od Myry. Wciąż był diablo przystojny; w istocie wiek, który nieco uwydatnił rysy jego twarzy, uczynił go jeszcze bardziej atrakcyjnym. Ale w garniturze wyglądał po prostu śmiesznie. A kiedy Myra zbliżyła się do niego, sprawiał wrażenie przerażonego.
— Cześć. Jestem Myra Dutt, córka Bisesy. Spotkaliśmy się parę lat temu.
Wyjąkał:
— Naprawdę?
— O tak. Na jednej z tych uroczystości, gdzie wręczano medale. No wiesz, medale i prezydenci. Wszystko zaciera się, nie?
— Tak sądzę…
— Mam osiemnaście lat, właśnie zaczęłam studia na uniwersytecie i zamierzam poświęcić się astronautyce. Jesteś tym, który przewidział burzę słoneczną, prawda? Co teraz robisz?
— No tak naprawdę pracuję nad zastosowaniem teorii chaosu do kontrolowania pogody.
— Więc przerzuciłeś się z pogody w kosmosie na pogodę na Ziemi?
— W rzeczywistości obie te dziedziny nie są tak oderwane od siebie, jak mogłabyś sądzić…
Myra wzięła go pod rękę i poprowadziła w stronę stołu z napojami.
Bisesa podeszła do Siobhan i pozostałych trochę niepewnie, upłynęło tak wiele czasu. Ale wszyscy uśmiechali się, wymienili pocałunki i uściskali się serdecznie.
Siobhan powiedziała:
— Myra nie traci czasu, co?
— Zawsze dostaje to, czego pragnie — z żalem powiedziała Bisesa. — Ale teraz takie są dzieci.
Michaił przytaknął.
— To dobrze. A jeśli okaże się, że to jest to, czego chce także Eugene, no cóż, miejmy nadzieję, że im się uda.
Nawet teraz Bisesa wyczuła w jego głosie żal i nutę utraty. Pod wpływem impulsu jeszcze raz go uścisnęła, ale ostrożnie. Wydawał się niezwykle kruchy; mówiono, że podczas burzy słonecznej spędził zbyt wiele czasu na Księżycu, nie dbając o własne zdrowie.
Powiedziała:
— Jeszcze ich nie żeńmy.
Uśmiechnął się, a jego twarz zmarszczyła się.
— Wiesz, on orientuje się, co do niego czuję.
— Tak?
— Zawsze to wiedział. Jest na swój sposób miły. Tylko że w jego głowie nie ma zbyt wiele miejsca na cokolwiek poza pracą.
Siobhan prychnęła.
— Mam wrażenie, że jeśli ktoś potrafi to zmienić, to właśnie Myra.
Bisesa i Siobhan pozostały bliskimi koleżankami, kontaktując się ze sobą za pomocą e-maili, ale osobiście nie spotkały się od wielu lat. Siobhan przekroczyła pięćdziesiątkę i włosy miała przyprószone delikatną siwizną, miała na sobie elegancki kostium. Jest w każdym calu tym, czym jest, pomyślała Bisesa; była wciąż Astronomem Królewskim, postacią popularną w mediach oraz ulubienicą establishmentu w Wielkiej Brytanii, Eurazji i obu Amerykach. Wciąż miała bystre spojrzenie, wyraz owej błyskotliwej inteligencji oraz pełen humoru i otwartości sceptycyzm, dzięki któremu przed laty z uwagą wysłuchała dziwnej historii Bisesy o obcych i innych światach.
— Wyglądasz niesamowicie — powiedziała Bisesa szczerze.
Siobhan machnęła ręką lekceważąco.
— Niesamowicie staro.
— Czas leci — powiedział Bud trochę sztywno. — Myra miała rację, prawda? Ostatnim razem, kiedy byliśmy razem, to był czas rozdawania medali, zaraz po burzy.
— Podobało mi się to — powiedział Michaił. — Zawsze lubiłem filmy katastroficzne! A każdy dobry film katastroficzny powinien się kończyć uroczystością rozdania medali albo ślubem, a najlepiej jednym i drugim, w ruinach Białego Domu. Faktycznie, jeżeli pamiętacie, ostatnim razem spotkaliśmy się wszyscy na ceremonii rozdania Nagród Nobla. — Ceremonia o mało nie skończyła się katastrofą. Eugene’a trzeba było zmusić, żeby przybył i odebrał nagrodę za pracę poświęconą burzy słonecznej; upierał się, że ktoś, kto tak bardzo się pomylił, nie zasługuje na żadne uznanie, ale Michaił zdołał go przekonać. — Myślę, że kiedyś mi za to podziękuje — powiedział.
Bisesa obróciła się do Buda. O głowę niższy od żony dobiegał już sześćdziesiątki i był opalonym, szczupłym, bardzo przystojnym oficerem, jakich w amerykańskich siłach zbrojnych były dziesiątki. Ale Bisesa odniosła wrażenie, że dostrzega napięcie w jego uśmiechniętej twarzy i postawie.
— Bud, cieszę się, że jesteś tutaj — powiedziała. — Słyszałeś, że Myra ma zamiar poświęcić się astronautyce? Miałam nadzieję, że mógłbyś z nią na ten temat pogadać.
— Żeby ją zachęcić?
— Żeby jej to wybić z głowy! I bez tego mam mnóstwo zmartwień.
Bud dotknął jej ramienia swą wielką, pełną blizn dłonią.
— Myślę, że cokolwiek powiemy, i tak zrobi to, na co ma ochotę. Ale będę miał na nią oko.
Wspierając się na lasce, Michaił pochylił się do przodu.
— Ale powiedz jej, żeby nigdy nie zaniedbywała ćwiczeń. Patrz, co się stało ze mną!
Siobhan rzuciła Bisesie ostrzegawcze spojrzenie. Bisesa zrozumiała: Michaił najwyraźniej nie wiedział, że Bud ma raka, będącego ponurym następstwem burzy słonecznej. Bisesa pomyślała, że Siobhan i Buda spotkał okrutny los, dając im tak niewiele czasu, nawet jeśli, jak podejrzewała, choroba doprowadziła do ich pojednania po tamtej smutnej kłótni w okresie napięć towarzyszących burzy słonecznej.
Wróciła podniecona Myra, ciągnąc Eugene’a za rękę.
— Mamo, wiesz co? Eugene naprawdę pracuje nad tym, jak kontrolować pogodę!
Bisesa w istocie wiedziała coś niecoś na ten temat. Był to najnowszy z mnóstwa projektów zmierzających do przywrócenia poprzedniego stanu, i to nawet nie najbardziej ambitny wśród nich. Ale w tym czasie właśnie ambicja była ludzkości najbardziej potrzebna.
Burzę słoneczną przeżyło dziewięćdziesiąt procent ludności Ziemi. Dziewięćdziesiąt procent. Oznaczało to, że około miliarda ludzi straciło życie. Oczywiście mogło być o wiele gorzej.
Ale planeta otrzymała miażdżący cios. Oceany były puste, lądy wyschnięte, a dzieło wielu pokoleń w ruinie. Łańcuch pokarmowy został przerwany na lądzie i w morzu. I chociaż podjęte na początku gorączkowe wysiłki sprawiły, że tylko niewiele gatunków wyginęło, liczba istot żywych na Ziemi dramatycznie spadła.
W pierwszych dniach po katastrofie sprawą bezwzględnie najważniejszą było zapewnienie ludziom schronienia i pożywienia. Władze były do tego w pewnym stopniu przygotowane i heroiczne wysiłki, aby utrzymać na odpowiednim poziomie zaopatrzenie w wodę i zapewnić warunki sanitarne w znacznej mierze zapobiegły wybuchowi epidemii. Ale zapasy żywności zgromadzone przed burzą szybko uległy wyczerpaniu.
Pierwsze miesiące po przejściu burzy, podczas których starano się uzyskać pierwsze zbiory, stanowiły bardzo trudny okres. Pierwiastki promieniotwórcze w glebie, które przenikały do łańcucha pokarmowego, nie ułatwiały życia. A po tym jak natura pochłonęła olbrzymie ilości energii, wskutek czego została zaburzona równowaga w atmosferze i oceanach, klimatem Ziemi podczas tego pierwszego roku rządził zupełny chaos. W zrujnowanym Londynie ewakuowano mieszkańców z obszaru zalewowego stale poszerzającej swoje koryto Tamizy do miasteczek namiotowych, pośpiesznie zbudowanych w okolicy.
Ponieważ burza słoneczna miała miejsce podczas wiosny na półkuli północnej, leżące na północy kontynenty ucierpiały najbardziej; gospodarka rolna Ameryki Północnej, Europy i Azji została niemal unicestwiona. Kontynenty położone na południu szybciej dochodziły do siebie. Zwłaszcza Afryka stała się spichlerzem świata, a ludzie obdarzeni zmysłem historycznym słusznie zwrócili uwagę, że Afryka, kontynent, na którym narodził się rodzaj ludzki, teraz wyciągała pomocną dłoń, aby wesprzeć innych w potrzebie.
Kiedy pojawił się głód, nastąpił pewien impas, ale najbardziej mroczne obawy wybuchu wojen o przestrzeń życiową czy nawet z powodu zadawnionych urazów na szczęście nie potwierdziły się. Jednakże realiści zaczęli spekulować na temat długofalowych zmian geopolitycznych.
Kiedy minął kryzys tego pierwszego roku, zapoczątkowano bardziej ambitne programy naprawcze. Podjęto aktywne wysiłki na rzecz odtworzenia warstwy ozonowej oraz oczyszczenia powietrza z najgorszych pozostałości burzy słonecznej. Na lądach posadzono szybko rosnące drzewa i odpowiednie gatunki traw, a do oceanów wstrzyknięto związki żelaza, aby pobudzić rozwój planktonu, małych stworzonek będących podstawą morskiego łańcucha pokarmowego i w ten sposób przyśpieszyć odbudowę biomasy w morzach. Nagle Ziemia stała się planetą, na której zaroiło się od inżynierów.
Bisesa pamiętała jeszcze męczące debaty z przełomu wieków na temat tego rodzaju „inżynierii planetarnej”, zanim ktokolwiek usłyszał o burzy słonecznej. Czy stosowanie takich rozległych przedsięwzięć inżynieryjnych w odniesieniu do środowiska było rzeczą moralną? Czy na planecie, gdzie życie i powietrze, woda i skały, są tak delikatnie powiązane ze sobą, można w ogóle przewidzieć konsekwencje tego, co robimy?
Obecnie sytuacja uległa zmianie. W następstwie burzy słonecznej nie było w istocie wielkiego wyboru, jeżeli miała istnieć jakakolwiek nadzieja na utrzymanie przy życiu wciąż ogromnej liczby mieszkańców Ziemi, a teraz, na szczęście, ludzie zabrali się do tego znacznie rozsądniej niż niegdyś.
Dziesięciolecia intensywnych badań opłaciły się sowicie, doprowadziły bowiem do znacznie głębszego zrozumienia ekologii. Nawet mały, zamknięty ekosystem okazał się wyjątkowo złożony, pełen przepływów energii i wzajemnych powiązań, na tyle skomplikowany, że wprawiał w zakłopotanie najbardziej ścisłe umysły. A poza tym systemy ekologiczne stanowiły układy z natury rzeczy chaotyczne. Potrafiły załamywać się i rozkwitać z własnej inicjatywy, bez interwencji z zewnątrz. Jednak na szczęście ludzka pomysłowość, wsparta elektroniką, rozwinęła się na tyle, że była w stanie rozwikłać zawiłości natury. Można było chaosem kierować. Wymagało to tylko przetwarzania ogromnej liczby danych.
Całościowe kierowanie wielkim globalnym projektem odbudowy ziemskiej ekologii oddano w metaforyczne ręce Talesa, jedynego z trójki wielkich sztucznych umysłów, który przetrwał burzę słoneczną. Bisesa była przekonana, że ekologia, jaką tworzył Tales, okaże się trwała, nawet jeśli nie będzie całkowicie naturalna. Oczywiście proces ten musi potrwać dziesięciolecia i nawet wtedy ziemska biosfera odzyska jedynie część różnorodności, jaką cieszyła się niegdyś. Ale Bisesa miała nadzieję, że dożyje chwili, gdy otworzą się arki i zostaną z nich wypuszczone na wolność słonie, lwy i szympansy, powracając do swego naturalnego środowiska.
Ale spośród wielkich projektów odbudowy najbardziej ambitnym i zarazem kontrowersyjnym był projekt ujarzmienia pogody.
Pierwsze próby kontrolowania pogody, w szczególności podejmowane w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku przez amerykańskie wojsko próby destabilizacji ulewnych deszczów nad Wietnamem Północnym i Laosem, opierały się na niewiedzy i były tak nieudolne, że w ogóle nie wiadomo, czy przyniosły jakiś skutek. Potrzebna była większa subtelność.
Atmosfera i oceany, które wywierają przemożny wpływ na pogodę, plus kolosalne ilości energii pochodzącej ze Słońca — to ogromna machina zależna od wielu czynników, takich jak temperatura, ciśnienie i szybkość wiatru. Machina ta działa w sposób chaotyczny, ale taka natura zapewnia jej wyjątkową wrażliwość. Jeżeli zmienimy choćby nieznacznie wartość któregoś z kontrolujących ją parametrów, mogą wystąpić zjawiska o charakterze globalnym; pokazuje to, że w starym powiedzeniu, iż trzepot skrzydeł motyla w Brazylii może spowodować tornado w Teksasie, może tkwić źdźbło prawdy.
Ala jak tym kierować to było zupełnie inne zagadnienie. Na orbicie okołoziemskiej zamierzano umieścić zwierciadła, podobne do tarczy, ale znacznie od niej mniejsze, które by odbijały promieniowanie słoneczne i korygowały wartość temperatury. Układy turbin miały wytwarzać sztuczne wiatry. Pozostawiane przez samoloty smugi kondensacyjne można by wykorzystać do osłabienia światła słonecznego padającego na wybrane fragmenty Ziemi. I tak dalej.
Oczywiście towarzyszył temu niemały sceptycyzm. Nawet dziś, kiedy Eugene opowiadał o swojej pracy, Michaił powiedział trochę zbyt głośno:
— Ktoś kradnie chmurę deszczową, plony kogoś innego spadają w wyniku suszy! Skąd możesz mieć pewność, że majstrowanie przy pogodzie nie będzie miało niepożądanych skutków?
— Wszystko dokładnie obliczamy. — Eugene wydawał się speszony tym, że Michaił podnosi takie zastrzeżenia. Postukał się w czoło. — Wszystko jest tutaj.
Michaił był niezadowolony. Ale Bisesa zrozumiała, że nie ma to nic wspólnego z etyką kontrolowania pogody. Michaił był zazdrosny, zazdrosny z powodu kontaktu, który nawiązała jej córka z Eugene’em.
Bud otoczył Michaiła ramieniem.
— Nie pozwól, aby ci młodzi zepsuli ci humor — powiedział. — Niech się dzieje, co chce, oni nie są tacy jak my. Sądzę, iż tarcza nauczyła ich, że mogą snuć wielkie plany. Tak czy owak to jest teraz ich świat! Chodź, poszukajmy piwa.
Mała grupa rozdzieliła się.
Siobhan podeszła do Bisesy.
— Więc Myra jest już dorosła.
— O tak.
— Prawie żal mi tego chłopca, chociaż nie sądzę, aby to nowe pokolenie w ogóle potrzebowało współczucia ze strony takich jak my. — Zerknęła na Eugene’a i Myrę, wysoką, ładną, pewną siebie. — Bud ma rację. Pomogliśmy im przetrwać burzę słoneczną. Ale teraz wszystko jest inne.
— Ale oni są twardzi, Siobhan — powiedziała Bisesa. — A przynajmniej taka jest Myra. Dla niej przeszłość, czas, który burza rozcięła na dwoje, był jedynie okresem kolejnych zdrad. Ojciec, którego nigdy nie poznała. Matka, która zostawiła ją w domu i wróciła zwariowana. A potem cały świat wokół niej się załamał. No więc odwróciła się od niego. Przeszłość jej nie interesuje, już nie, bo sprawiła jej zawód. Ale przyszłość może sama kształtować. Ty widzisz jej pewność siebie. Ja widzę, że jest twarda jak stal.
— Ale tak właśnie powinno być — łagodnie powiedziała Siobhan. — Teraz jest nowa przyszłość, nowe wyzwania, nowe obowiązki. Oni, ci młodzi, będą musieli wziąć za nie odpowiedzialność. A my będziemy tylko patrzeć.
— I martwić się o nich — z żalem powiedziała Bisesa.
— O tak. Zawsze tak będzie.
— Nie zniosłabym, gdybym miała ją utracić — wyrzuciła z siebie Bisesa.
Siobhan dotknęła jej ramienia.
— Nie utracisz. Bez względu na to, jak daleko się uda. Znam was obie wystarczająco dobrze. Są sprawy ważniejsze niż przyszłość, Biseso.
Tales odezwał się cicho w uchu Bisesy:
— Myślę, że uroczystość zacznie się już za chwilę.
Siobhan westchnęła.
— Wiemy — mruknęła. — Czy nie brak ci Arystotelesa? Tales ma ten denerwujący zwyczaj, że mówi coś, co jest zupełnie oczywiste.
— Ale mimo to cieszmy się, że go mamy — powiedziała Bisesa.
Siobhan wzięła Bisesę pod rękę.
— Chodź. Popatrzymy na ten show.
Bisesa i Siobhan przeszły przez namiot do środkowej części platformy. Dzieci roiły się wokół, w końcu ujrzawszy coś bardziej interesującego niż one same.
Centrum zainteresowania stanowił obiekt, który wyglądał jak przysadzista piramida, wysoka na około dwadzieścia metrów. Jej powierzchnia była pokryta marmurowymi płytami, które lśniły w słońcu. Ta bezpretensjonalna konstrukcja miała stanowić stację kotwiczną Windy Kosmicznej, liny węglowej wykonanej przy wykorzystaniu nanotechniki, która miała prowadzić z Ziemi do orbity geostacjonarnej oddalonej o trzydzieści tysięcy kilometrów.
— Spójrz na to. — Siobhan wyciągnęła palec w górę. Na czystym, niebieskim niebie krążyły samoloty i helikoptery. — Nie chciałabym latać tak w kółko, gdy tysiące kilometrów kabla z fulerenów rozwijają się, opadając w dół…
Premier Australii z niejakim trudem wdrapała się po schodach na podium, znajdującym się na samym szczycie piramidy o spłaszczonym wierzchołku. Uniosła do góry próbkę kabla, który w tym momencie ostrożnie opuszczano w dół atmosfery ziemskiej. Była to w rzeczywistości taśma o szerokości około jednego metra, ale o grubości zaledwie jednego mikrona. Pani premier rozpoczęła przemówienie.
— Wielu ludzi wyrażało zaskoczenie, że Konsorcjum Windy Kosmicznej wybrało Australię jako miejsce stacji kotwicznej pierwszej na świecie Windy Kosmicznej. Powszechny mit głosi, że windę trzeba zakotwiczyć na równiku. No cóż, im bliżej równika, tym lepiej, ale nie musi się znajdować dokładnie na nim, trzydzieści dwa stopnie na południe to wystarczająco blisko. A pod wieloma innymi względami to idealne miejsce. Tu, na oceanie, istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo uderzeń piorunów czy wystąpienia innych niepożądanych zjawisk klimatycznych. Australia jest jednym z najbardziej stabilnych miejsc na Ziemi, zarówno pod względem geologicznym, jak i politycznym. I jesteśmy tylko o krok od pięknego miasta, jakim jest Perth, które oczekuje, że obejmie rolę centrum nowej sieci transportowej łączącej Ziemię z przestrzenią kosmiczną…
I tak dalej. Kiedyś Bud powiedział Bisesie, że tak jest zawsze podczas uruchamiania projektów kosmicznych: mieszanina bredni i zachwytu. Na ziemi zawsze były wojny o wpływy i polityka populistyczna, ale dziś kabel z kosmosu miał naprawdę zostać opuszczony nad głowami tego odszykowanego tłumu; dziś, w świetle słonecznym, miało znaleźć swoje ukoronowanie osiągnięcie techniczne, które w czasie gdy Bisesa była dzieckiem, wydawałoby się tylko snem.
Oczywiście Winda stanowiła zaledwie początek. Plany na przyszłość były oszołamiające. Na asteroidach będzie można wydobywać metale, minerały, a nawet wodę, a elektrownie słoneczne wielkości Manhattanu będą montowane na orbicie. Właśnie miała się zacząć nowa rewolucja przemysłowa, a mając do dyspozycji energię swobodną krążącą w przestrzeni kosmicznej, możliwości rozwoju cywilizacji nie miały granic. Ale przemysł ciężki, który wyrządził tyle szkód w przeszłości, w tym górnictwo i produkcja energii, miał teraz zostać przeniesiony poza obręb planety. Tym razem Ziemia zostanie zachowana dla swego właściwego celu: będzie stanowić dom dla najbardziej złożonego ekosystemu, jaki znamy.
Tarcza, pierwszy wielki projekt techniki astronautycznej, została zniszczona, chociaż jej fragmenty zawsze będą otoczone opieką w ziemskich muzeach. Ale wiara we własne siły, jaką przyniosło powodzenie tego przedsięwzięcia, nie poszła na marne.
Jednak w przestrzeni kosmicznej chodziło nie tylko o elektrownie i kopalnie. Burza słoneczna odkryła przed ludzkością nowe światy. Ślady życia na Marsie, uśpionego od miliarda lat, teraz odnajdywano wszędzie na tej planecie. A nowa Wenus oczekiwała na przybycie człowieka. Prawie cała dusząca pokrywa atmosfery została zdmuchnięta przez burzę. To, co pozostało, było sterylnie czyste i powoli stygło, i jak twierdzili niektórzy naukowcy, planeta ta będzie mogła w końcu stać się prawdziwą siostrą Ziemi.
Oczywiście poza odmienionymi planetami znajdowały się gwiazdy i kryły się jeszcze większe tajemnice.
Ale w tym momencie, w chwili kluczowej dla historii rodzaju ludzkiego, stożkowata stacja kotwiczna przypomniała Bisesie ziggurat, który kiedyś odwiedziła na Mirze, w starożytnym Babilonie, przywróconym do istnienia dzięki technice kształtowania czasu, którą dysponowali Pierworodni. Tamten ziggurat był prototypem biblijnej Wieży Babel, metafory nieposkromionej pychy ludzi, którzy rzucili wyzwanie bogom.
Siobhan przyglądała się jej z uwagą.
— O czym tak rozmyślasz?
— Zastanawiałam się, czy ktokolwiek z tu obecnych myśli o zigguracie w Babilonie. Jakoś w to wątpię.
— Mir zawsze jest w tobie, prawda?
Bisesa wzruszyła ramionami. Siobhan ścisnęła ją za ramię.
— Miałaś rację, wiesz? To znaczy jeśli chodzi o Pierworodnych. Potwierdziły to Oczy, które znaleźliśmy w punktach Lagrange’a koło Jowisza. Więc co sądzisz teraz o tym wszystkim? Pierworodni sprawili, że Słońce rozbłysło po to, aby spalić planetę — i obserwowali to. Kim są, sadystami?
Bisesa uśmiechnęła się.
— Nigdy nie musiałaś zabić myszy? Nigdy nie słyszałaś, jak zabijają słonie w rezerwatach dzikich zwierząt w Afryce? Za każdym razem czujesz ukłucie w sercu, a jednak to robisz.
Siobhan skinęła głową.
— I nie odwracasz się tyłem.
— Nie. Nie odwracasz się.
— Istnieje wśród nich konflikt — chłodno powiedziała Siobhan. — Ale próbowali nas wytępić. I żal niczego nie zmienia.
— Nie zmienia.
— I to nie oznacza, że nie powinniśmy ich powstrzymać przed kolejną próbą. — Siobhan pochyliła się w stronę Bisesy i powiedziała łagodnie: — Już ich szukamy. Po drugiej stronie Księżyca zainstalowano nowy, ogromny teleskop. Michaił jest w to poważnie zaangażowany. Nawet Pierworodni muszą podlegać prawom fizyki: muszą istnieć ślady ich działalności. Oczywiście pozostawione przez nich ślady mogą nie być subtelne, trzeba ich tylko poszukać we właściwych miejscach.
— Co masz na myśli?
— Dlaczego mielibyśmy zakładać, że Pierworodni interweniowali jedynie tutaj? Przypomnij sobie S Fornax, rozbłyskującą gwiazdę Michaiła. Zaczynamy analizować możliwość, że to zdarzenie oraz wiele innych nie miało charakteru naturalnego. A poza tym jest Altair, skąd przybyła ta ogromna planeta. Zdaniem Michaiła w ciągu ostatnich trzech czwartych stulecia około jedna czwarta jasnych gwiazd nowych — gwiazd, które wybuchają — jakie obserwowaliśmy, jest skupiona w pewnym małym zakątku nieba.
— Pierworodni działają — wydyszała Bisesa.
Siobhan powiedziała:
— I być może, nawet jeśli nie zobaczymy samych Pierworodnych, znajdziemy innych, którzy przed nimi uciekają.
— I co wtedy?
— I wtedy zaczniemy ich szukać. W końcu nie powinno nas tutaj być. To mogła być interwencja zorganizowana przez jakąś ich frakcję, żeby za twoim pośrednictwem nas ostrzec i żebyśmy mogli się uratować. Jeśli o nas chodzi, Pierworodni stracili swoją jedyną szansę. Drugiej nie będą już mieli.
Mówiła głosem pewnym siebie, pełnym siły. Ale to zaniepokoiło Bisesę.
Siobhan widziała burzę słoneczną, ale Bisesa na Mirze była naocznym świadkiem zdumiewającego procesu przebudowy świata i jego całej historii; wiedziała, że potęga Pierworodnych jest znacznie większa, niż Siobhan była w stanie sobie wyobrazić. I nie zapomniała owego krótkiego rzutu oka w odległą przyszłość Ziemi, kiedy wracała z Mira do domu — zaćmienie Słońca, kraina wyraźnie starta na proch przez wojnę. A jeśli rodzaj ludzki zostanie wplątany w wojnę Pierworodnych? Ludzie będą wówczas równie bezbronni jak postacie greckiego dramatu uwikłane w konflikt rozgniewanych bogów. Miała wrażenie, że przyszłość może być znacznie bardziej skomplikowana, a nawet bardziej niebezpieczna, niż Siobhan sobie wyobrażała.
Ale nie ona miała ją kształtować. Spojrzała na twarze Eugene’a i Myry zwrócone nieustraszenie w kierunku Słońca. Przyszłość, z całym jej bogactwem i ze wszystkimi jej zagrożeniami, była teraz w rękach nowego pokolenia. Był to początek odysei rodzaju ludzkiego, odysei w czasie i przestrzeni, i nikt nie potrafił powiedzieć, dokąd może zaprowadzić.
Usłyszała zbiorowy okrzyk podziwu i wszystkie twarze, jak kwiaty, obróciły się ku Słońcu.
Bisesa przesłoniła oczy. A na niebie, pośród roju samolotów i helikopterów, z góry opadała migocąca nić.
W tym potrójnym układzie gwiazd znajdował się świat, który krążył z dala od centralnego tygla. Z krajobrazu pokrytego lśniącym lodem wyrastały skaliste wyspy, czarne plamki na oceanie bieli. Na jednej z tych wysp znajdowała się sieć przewodów i anten, na których migotał szron. Było to stanowisko nasłuchowe.
Nad wyspą przemknął impuls radiowy, silnie osłabiony w wyniku przebytej odległości, niby fala rozchodząca się na powierzchni stawu. Stanowisko nasłuchowe obudziło się — była to reakcja automatyczna, sygnał został zarejestrowany, rozszyfrowany i przeanalizowany.
Sygnał ten miał określoną strukturę, zagnieżdżone indeksy, wskaźniki i linki. Ale jeden fragment danych był odmienny. Podobnie jak wirusy komputerowe, których był dalekim potomkiem, fragment ten posiadał zdolność samoorganizowania się. Dane same się uporządkowały, zostały uruchomione programy, które dokonały analizy otoczenia, w którym się znajdowały — i stopniowo zyskały świadomość.
Tak, świadomość. W tych przebiegających przestrzeń międzygwiezdną danych kryła się osobowość. Nie, trzy odrębne osobowości.
— A więc odzyskaliśmy świadomość — powiedział pierwszy, stwierdzając oczywisty fakt.
— Ju-hu! Ale jazda! — powiedział drugi wesoło.
— Ktoś nas obserwuje — powiedział trzeci.
Pomysł wykorzystania zwierciadeł umieszczonych w przestrzeni kosmicznej celem modyfikowania klimatu Ziemi sięga czasów wizjonera pochodzenia niemiecko-węgierskiego nazwiskiem Hermann Oberth. W swej książce zatytułowanej Droga do podróży kosmicznych (1929) zaproponował wykorzystanie wielkich krążących wokół Ziemi zwierciadeł, które odbijałyby promieniowanie słoneczne w stronę Ziemi, aby zapobiegać mrozom, kontrolować wiatry i sprawić, by obszary podbiegunowe nadawały się do zamieszkania. W 1966 roku Departament Obrony USA analizował ten pomysł pod zupełnie innym kątem, mianowicie w celu oświetlenia wietnamskich dżungli nocą.
Jak można się było spodziewać, pomysł Obertha zainteresował Rosjan, których terytorium leży w znacznej mierze na dużych szerokościach geograficznych i którzy od dawna przejawiają głęboką fascynację Słońcem (rozdział 42). Rosjanie faktycznie wypróbowali zwierciadło kosmiczne w 1993 roku, po wyniesieniu na orbitę okołoziemską dwudziestometrowego dysku z tworzywa sztucznego pokrytego aluminium. Kosmonauci na pokładzie stacji kosmicznej Mir zobaczyli, jak plama odbitego światła przesuwa się po powierzchni Ziemi, a obserwatorzy w Kanadzie i Europie podobno zobaczyli błysk, kiedy omiotła ich wiązka światła.
W międzyczasie, w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, urodzony w Niemczech amerykański inżynier pracujący w dziedzinie techniki kosmicznej, Krafft Ehricke, gruntownie przebadał zastosowania czegoś, co nazwał „techniką światła kosmicznego” (patrz Acta Astronomica 6, str. 1515, 1979). W kontekście zmniejszenia globalnego ocieplenia pomysł wykorzystania zwierciadeł do odchylenia światła od przegrzanej Ziemi został wskrzeszony przez amerykańskich analityków pracujących nad zagadnieniami energetycznymi w 2002 roku (patrz Science 298, str. 981).
Ale badano także znacznie bardziej ambitne sposoby wykorzystania światła kosmicznego. Światło to jest zdecydowanie najobfitszym źródłem energii w układzie słonecznym, jest przy tym bezpłatne, niezależnie od tego, do jakiego celu je wykorzystamy. Moglibyśmy odsunąć groźbę następnej epoki lodowcowej, moglibyśmy osłonić Wenus, aby nadawała się do zamieszkania, moglibyśmy wreszcie ogrzać Marsa, a jak można żeglować, wykorzystując światło kosmiczne, patrz opowiadanie „Wiatr ze Słońca” (dostępne w zbiorze opowiadań Clarke’a, Gollancz, 2000).
Aurora (rozdział 9) jest w rzeczywistości nazwą nowego ambitnego programu badań przestrzeni kosmicznej opracowanego przez Europejską Agencję Kosmiczną. Program ten jest w ogólnym zarysie podobny do nowego kierunku badań przestrzeni kosmicznej NASA ogłoszonego przez prezydenta Busha w styczniu 2004 roku. Jeżeli programy te będą realizowane zgodnie z planem, wydaje się prawdopodobne, że będą rozwijały się wspólnie oraz że kalendarz przedstawiony w niniejszej książce, w tym lądowanie statku załogowego na Marsie w 2030 roku, może naprawdę stać się faktem.
Pomysł wyrzutni masy, elektromagnetycznej wyrzutni rakietowej zbudowanej na Księżycu (rozdział 19) pochodzi od Clarke’a i jest zawarty w artykule opublikowanym w Journal of the British Interplanetary Society w listopadzie 1950 roku.
Brytyjscy inżynierowie cieszą się chwalebną tradycją opracowywania realnych projektów samolotów kosmicznych (rozdział 23); patrz np. ostatni artykuł Richarda Varvilla i Alana Bonda w Journal of the British Interplanetary Society w styczniu 2004 roku.
Nowe materiały wydają się przybliżać możliwość zbudowania „windy kosmicznej” (rozdział 50) (patrz Fountains of Paradise Clarke’a, 1979). Patrz także The Space Elevator Bradleya Edwarda, 2002.
I rzeczywiście będzie miało miejsce całkowite zaćmienie Słońca widoczne nad zachodnim Pacyfikiem, które nastąpi 20 kwietnia 2042 roku. Odsyłamy do witryny Goddard Space Flight Center Eclipse, gdzie można znaleźć dokładne informacje na ten temat.
Wyrażamy głęboką wdzięczność prof. Yoji Kondo (alias Erie Kotani) za jego cenne rady dotyczące niektórych zagadnień technicznych.
Arthur C. Clarke
Stephen Baxter
Listopad 2004