… włączanie mózgu, by obudzić go
z drutami w oczach, jak zgina stawy
ujmując się pod boki. Budzi się, okablowany,
rozwidlając palce z trzaskiem, dławiąc się językiem.
Budzimy się, włączamy.
Przybity do podłogi,
jego kręgosłup obraca się, pierś pustoszeje,
powietrze w drutach, iskrzy
błysk z okablowanego sufitu, stukanie
jego iskrzące paznokcie. Kaszle, krzyczy.
Bliźniak w jego oczach kaszle, krzyczy.
Mroczny bliźniak podwaja się na podłodze, połyka własny
język.
Rozchlapany na mrocznym biegunie podpiętym
za oczami, mroczny bliźniak z trzaskiem uwalnia kręgosłup,
wali rękami w sufit. Naładowane koraliki latają.
Sufit, spolaryzowany, dręczy jego policzek metalem.
Rozdziera luźną skórę. Rozdziera żebra,
rozdarte mięśnie piersiowe oddzielają się od metalu, wygięte
wargi ma czarne, wysuszone,
rozdarte. Więcej.
Pośladki i łopatki chrzęszczą na podłodze
umazane i zielone od solanki.
Budzą się.
Budzimy się, włączamy.
On dławiąc się krwią, włącza się,
narodzony na wilgotnej podłodze.
Właśnie opuściliśmy Rozpadlinę, pani kapitan. Jesteście już pijani?
— Nie. — To głos Rydry.
— Jak wam się ’odoba? Chyba wszystko u was w ’orządku.
— Mózg w porządku. — To znów głos Rydry. — Ciało w porządku.
— Że co? Rzeźniku, nie na’adło jej coś znowu?
— Nie. — To Rzeźnik.
— Oboje s’rawiacie jakieś dziwne wrażenie. Mam wysłać Ślimaka, żeby rzucił na was okiem?
— Nie. — To znów Rzeźnik.
— Dobrze. ’rzed nami ’rosta droga, więc mogę się ’arę godzin ’rzes’ać. Co wy na to?
— Co my na to? — Głos Rzeźnika.
— Może „dzięki”. Wiesz, walczę tak, że o mało mi ogon nie od’ada.
— Dzięki. — Głos Rzeźnika.
— Nie ma za co, jak sądzę. Nie ’rzeszkadzam. ’rzepraszam, jeśli zakłóciłem s’okój.
Rzeźniku, nie wiedziałam! Skąd mogłam wiedzieć!
Pośród echa ich umysły stopiły się w krzyku: nie wiedziałam, nie mogłam. To światło…
Powiedziałam Mosiądzowi, powiedziałam mu, że musisz mówić językiem, który nie zna pojęcia „ja”. I powiedziałam, że żadnego takiego nie znam, ale przecież był taki, zupełnie oczywisty: Babel-17…!
Przystające synapsy zadrżały ze współczuciem, aż obrazy się utrwaliły, i ze środka samej siebie, którą stworzyła, zobaczyła jego — w pojedynczej, miniaturowej scenie na Titinie, szponem wydrapał w zielonej farbie na ścianie mapę, zamazując obsceniczne palimpsesty, które tam wypisywali więźniowie przez dwieście lat; mapę, która potem miała posłużyć do śledzenia go i wyprowadzić ich w pole. Patrzyła, jak przechadza się w przestrzeni szerokiej na metr, a po trzech miesiącach jego dwumetrowa postać waży czterdzieści pięć kilogramów i jest bliska śmierci głodowej.
Wspięła się z tej otchłani na sznurze splecionym z trzech nici: dieta, drąg, dziura; zawalić, znaleźć, zebrać; okowy, odmiana, okazja.
Zabrał od kasjera całą swoją wygraną i już miał wyjść z Casino Cosmica, maszerując po kasztanowym dywanie do drzwi, gdy czarny krupier stanął mu na drodze i uśmiechnął się do grubej teczki z pieniędzmi. „Może chciałby pan spróbować jeszcze raz, sir? Z czymś, co będzie wyzwaniem dla gracza o pańskich umiejętnościach?”. Zabrano go przed olbrzymią, trójwymiarową szachownicę z powlekanymi ceramicznymi figurami. „Gra pan z komputerem kasyna. Za każdą straconą figurę dorzuca pan do stawki tysiąc kredytów. Za każdą figurę przeciwnika kasyno dorzuca tyle samo. Za szach wygrywa pan lub przegrywa pięćset kredytów. Za szach i mat zwycięzca otrzymuje wszystko, co znalazło się w puli, razy sto”. Ta gra miała pozbawić go jego fantastycznych wygranych — bo wygrywał naprawdę fantastycznie. „Idę do domu i zabieram pieniądze” — powiedział krupierowi. Krupier uśmiechnął się i odparł: „Kasyno uprzejmie prosi, żeby pan jednak zagrał”. Patrzyła, zafascynowana, jak Rzeźnik wzrusza ramionami, podchodzi do szachownicy i wygrywa z komputerem w siedmiu ruchach — szewski mat. Dzięki temu wygrał milion kredytów i zanim dotarł do wyjścia kasyna, próbowano go zabić trzy razy. Nie udało im się, ale ta rozgrywka była jeszcze lepsza niż hazard.
Patrzyła, jak działa i reaguje w tych sytuacjach, a jej umysł obijał się wewnątrz jego umysłu, zwijając się z bólu lub przyjemności, dziwnych emocji, które były pozbawione ego i niewyrażone, magiczne, kuszące, mityczne.
Rzeźniku —
Zdołała przerwać szaleńcze kręcenie się w kółko.
— skoro cały czas rozumiałeś Babel-17, zakłębiły się pytania w jej własnym rozszalałym mózgu, dlaczego używałeś go niepotrzebnie tylko dla samego siebie, grając, okradając bank, a dzień później miałeś wszystko stracić i nie podjąłeś żadnej próby zatrzymania tego dla siebie?
Jakiego „siebie”? Nie było żadnego „siebie”.
Wkroczyła do jego mózgu z jakąś oszałamiającą, odwróconą seksualnością. Obejmując ją, cierpiał.
Światło — ty zrobiła! Ty zrobiła, krzyczał w przerażeniu.
Rzeźniku, spytała, a była lepsza od niego w układaniu słów związanych z emocjonalnymi zawirowaniami, jak wygląda mój umysł we wnętrzu twojego?
Światło, jasny ruch, zawył z analityczną precyzją Babel-17, surowego jak kamień, by wyrazić ich stopienie, tworzenie tylu wzorców, ponowne ich przekształcanie.
Na tym właśnie polega bycie poetą, wyjaśniła, a obłe zakończenie błyskawicznie odcięło zalew. Po grecku poeta oznacza budowniczego.
Jest! Jest wzorzec. Ach, tak jasny, tak jasny!
Takie proste połączenie semantyczne? Była zaskoczona.
Ale Grecy byli poetami tysiące lat temu, a ty jesteś poetką teraz. Łączysz ze sobą słowa na taką odległość, że ich ślad mnie oślepia. Twoje myśli są ogniem, to kształty, których nie mogę uchwycić. Brzmią jak muzyka, za głęboka, która mną wstrząsa.
To dlatego, że nic dotąd tobą nie wstrząsnęło. Ale miło mi.
Jesteś tak wielka we mnie, że zaraz pęknę. Widzę wzorzec o nazwie „Przestępca i świadomość artystyczna spotykają się w jednej głowie i mówią tym samym językiem…”.
Tak, zaczęłam myśleć coś w stylu…
Otaczają je kształty zwane „Baudelaire” — ach! — i „Villon”.
To byli starożytni francuscy poe…
Za jasne! Za jasne! „Ja” we mnie nie jest na tyle silne, żeby je utrzymać. Rydro, kiedy ja patrzę na noc i gwiazdy, jest to tylko bierne działanie, ale ty jesteś aktywna, gdy patrzysz, i przyćmiewasz gwiazdy bardziej błyszczącym płomieniem.
Rzeźniku, zmieniasz to, co postrzegasz. Ale to ty musisz to postrzegać.
Ja muszę — światło — centralnie, w tobie, widzę stopienie lustra i ruchu, obrazy są splątane, obracają się, a wszystko jest wyborem.
Moje wiersze! To jak wstyd z powodu nagości.
Definicje „ja”, każda wielka i precyzyjna.
Pomyślała: ja/jaźń/jagnię, ego, osobowość, mała owca.
On zaczął: ty…
Ty/tył/typ — drugie ja, odwrotna strona, rodzaj.
— rozpalasz moje słowa znaczeniami, które błyskawicznie odchodzą. Co ja otaczam? Czym jestem, otaczając ciebie?
Nadal obserwując, zobaczyła, jak obrabowuje bank, morduje, niszczy, bo semantyczna waga „moje” i „twoje” została zniszczona w grymasie wystrzępionych synaps.
Rzeźniku, słyszałam, jak to dźwięczy w twoich mięśniach, ta samotność, która sprawiła, że zmusiłeś Tarika do wyłowienia „Rimbauda” tylko po to, żeby mieć przy sobie kogoś, kto mówi tym analitycznym językiem, z tego samego powodu, dla którego próbowałeś ocalić dziecko, wyszeptała.
Obrazy zestaliły się w jej mózgu.
Długa trawa szeptała przy tamie. Księżyce Aleppo spowiły wieczór mgłą. Równomobil szumiał cicho, a on z wyważoną niecierpliwością pstrykał końcem lewej ostrogi w rubinowy emblemat na kierownicy. Lill oparła się o niego ze śmiechem.
— Wiesz, Rzeźniku, że Mr Big dostałby szału, gdyby wiedział, że zabrałeś mnie na taki romantyczny spacer? Naprawdę zabierzesz mnie do Paryża, kiedy skończysz robotę?
Nienazwane ciepło walczyło w nim z nienazwaną niecierpliwością. Jej ramię pod jego dłonią było wilgotne, usta czerwone. Założyła sobie za ucho kosmyk włosów koloru szampana. Jej ciało obok niego poruszało się, falując, co dawało jej pretekst, żeby obrócić twarz w jego stronę.
— Z tym Paryżem to tylko tak sobie żartujesz. Powiem Mr Bigowi. Gdybym była mądrą dziewczynką, kazałabym ci poczekać z… zaprzyjaźnieniem się ze mną, dopóki tam nie pojedziemy.
Jej oddech pachniał perfumami pośród zlanej potem nocy. Przesunął dłonią po jej ramieniu.
— Rzeźniku, zabierz mnie z tej gorącej, martwej planety. Moczary, jaskinie, deszcze! Boję się Mr Biga, Rzeźniku! Zabierz mnie stąd, zabierz mnie do Paryża. Nie mów, że tylko udajesz. Tak bardzo chcę tam pojechać. — Zaśmiała się samymi wargami. — Chyba… chyba jednak nie jestem mądrą dziewczynką.
Przycisnął usta do jej ust — i skręcił jej kark jednym szarpnięciem dłoni. Opadła, nadal z otwartymi oczami. Strzykawka, którą miał wbić w jej ramię, wypadła mu z dłoni, przetoczyła się po desce rozdzielczej i spadła między pedały. Zaniósł ją do tamy, wrócił ubłocony do połowy uda. Usiadł i pstryknął przełącznikiem.
— Mr Big, już po wszystkim.
— Doskonale. Rano możesz odebrać pieniądze. Głupio z jej strony, że próbowała mnie orżnąć na pięćdziesiąt tysięcy.
Równomobil toczył się, ciepła bryza suszyła błoto na jego ramionach, długa trawa syczała pod oponami.
Rzeźniku!
Ale to ja, Rydro.
Wiem. Ale ja…
Dwa tygodnie później musiałem zrobić to samo Mr Bigowi.
Co mu obiecałeś? Dokąd miałeś go zabrać?
Do kasyn na Minosie. A raz musiałem się przyczaić…
— choć to było jego ciało, przykucnięte w zielonej poświacie Kreto, oddychające szeroko otwartymi ustami, by stłumić wszelkie dźwięki, niepokój był jej, był strachem, który udało jej się opanować. Ładowacz w czerwonym mundurze zatrzymuje się i przeciera twarz chusteczką. On wyskakuje szybko, klepie go w ramię. Ładowacz odwraca się zaskoczony i wyrzuca ręce spodami dłoni do przodu. Kogucie ostrogi rozszarpują mu brzuch, jelita wylewają się na platformę, a on biegnie, słysząc alarm, przeskakuje worki z piaskiem, łapie cumę i owija ją wokół zaskoczonej twarzy strażnika stojącego po drugiej stronie, który odwrócił się i zobaczył go, z wyciągniętymi rękami —
— wydostałem się na otwartą przestrzeń i uciekłem, wyjaśnił jej. Zacieranie śladów zadziałało i Węszyciele nie wytropili mnie wśród rozpadlin pełnych lawy.
Otwieram cię, Rzeźniku. Czy ten cały bieg otwiera mnie?
Czy to boli, czy to pomaga? Nie wiem.
Ale w twoim umyślą nie było słów. Nawet Babel-17 był jak szum mózgu w komputerze wykonującym wyłącznie analizę synaptyczną.
Tak. Teraz zaczynasz rozumieć.
— stoi, drżąc, w wypełnionej rykiem jaskini na Dis, w której łonie przebywał przez dziewięć miesięcy, zjadł całe pożywienie, psa Lonny’ego i samego Lonny’ego, który zamarzł na śmierć próbując wspiąć się na lodowy kopiec — aż nagle planetoida wymknęła się z cienia Cyklopów i rozjarzona Ceres zabłysła na niebie, a po czterdziestu minutach jaskinia wypełniła się wodą sięgającą mu do pasa. Kiedy wreszcie uwolnił swoje skoko-sanie, woda była ciepła, a on lepił się od potu. Popędził z najwyższą prędkością po trzykilometrowej linii terminatora, programując automatycznego pilota na chwilę przed tym, jak stracił przytomność z gorąca, zanim zanurzył się w Götterdämmerung.
Rzeźniku, muszę odnaleźć ciebie w zakamarkach twojej zagubionej pamięci. Kim byłeś, zanim znalazłeś się w Nueva-nueva Jorku?
Obrócił się łagodnie w jej stronę. Boisz się, Rydro? Jak dawniej…
Nie, nie jak dawniej. Uczysz mnie czegoś, czegoś, co podkopuje cały mój obraz świata i mnie samej. Przedtem myślałam, że się boję, bo nie umiałam zrobić tego co ty, Rzeźniku. Biały płomień stał się błękitny, ochronny, i drżał. Ale bałam się, bo mogłam robić te wszystkie rzeczy, z moich własnych powodów, nie z twojego braku powodów, bo ja jestem, a ty jesteś. Jestem o wiele większa, niż mi się wydawało, Rzeźniku, i nie wiem, czy ci za to dziękować, czy cię przeklinać za to, że mi to pokazałeś. Coś wewnątrz krzyczało, jąkało się, znieruchomiało. Oddała milczenie, które mu zabrała, ze strachem, i milczenie, w którym coś czekało, aż przemówi, sama, po raz pierwszy.
Spójrz na siebie, Rydro.
Odbita w nim, dostrzegła, jak rośnie w jej świetle, ciemność bez słów — sam szum, rośnie! I krzyczała na jego nazwę i kształt.
Zniszczone płytki! Rzeźniku, te taśmy można było nagrać tylko wtedy, kiedy ja byłam przy mojej konsoli! Oczywiście!
Rydro, możemy nad tym panować, jeśli to nazwiemy.
Jakbyśmy mogli, teraz? Najpierw musimy nazwać sami siebie. A ty nie wiesz, kim jesteś.
Twoje słowa, Rydro, czy nie możemy jakoś użyć twoich słów, żeby się dowiedzieć, kim jestem?
Nie moich słów, Rzeźniku. Ale może twoich. Może Babel-17.
Nie…
Ja jestem, wyszeptała, uwierz mi, Rzeźniku, a ty jesteś.
Kwatera Główna, pani kapitan. Proszę rzucić okiem przez hełm czuciowy. Te sieci radiowe przypominające fajerwerki i korporacyjne dusze mówią mi, że to pachnie jak zapiekanka z peklowanej wołowiny i smażone jajka. Hej, dzięki za posprzątanie. Kiedy żyłem, miałem uczulenie na kurz i nigdy się go nie pozbyłem.
Głos Rydry:
— Załoga opuści statek z kapitanem i Rzeźnikiem. Załoga zabierze ich do generała Forestera i nie pozwoli, żeby ich rozdzielono.
Głos Rzeźnika:
— W kajucie kapitańskiej na konsoli jest taśma zawierająca gramatykę języka Babel-17. Ślimaku, wyślij natychmiast tę taśmę do doktora Markusa T’mwarby na Ziemię, przesyłką specjalną. Potem poinformuj doktora T’mwarbę gwiazdofonem, że taśma została wysłana, o której godzinie i co zawiera.
— Mosiądzu, Ślimaku! Tam się dzieje coś dziwnego! — Ron przerwał transmisję z kajuty kapitańskiej. — Czy kiedyś słyszeliście, żeby tak gadali? Hej, pani kapitan, o co chodzi?