CZTERDZIEŚCI

Drżał, gdy go wyciągano z otwartej kasety jak z macicy. Czuł się jak uratowany w zimie topielec. Obraz twarzy otaczających go ludzi wyostrzył się i zogniskował, ale w pierwszej chwili nikogo nie rozpoznawał. Ktoś owinął mu ramiona watowanym kocem termicznym. Patrzyli na niego bez słowa, zgadując, że nie jest w nastroju do rozmowy i będzie chciał najpierw samodzielnie zorientować się w otoczeniu.

Clavain przez kilka minut siedział na brzegu kasety, aż zebrał w nogach tyle sił, by pokuśtykać przez pomieszczenie. Potknął się w ostatniej chwili, ale zrobił to zgrabnie, jakby nagle postanowił oprzeć się o podporę opancerzonej ramy iluminatora. Zerknął przez szybę. Widział tylko swe widmowe odbicie zawieszone na pierwszym planie. Twarz wydawała się dziwnie pozbawiona oczu — w oczodołach tłoczyły się cienie równie czarne jak próżnia w tle. Miał ostre wrażenie deja vu: czuł, że był już tu wcześniej i przyglądał się swojej podobnej do maski twarzy. Pruł nić wspomnień — doprowadziła go do misji dyplomatycznej ostatniej szansy; jego prom opadał na okupowanego Marsa; czeka go konfrontacja z dawną przeciwniczką i przyjaciółką o imieniu Galiana; nawet wtedy, czterysta lat temu — teraz jest to już więcej — czuł się zbyt stary na ten świat, zbyt stary na rolę, w której go siłą obsadzono. Gdyby wtedy wiedział, co go spotka, albo by się roześmiał, albo zwariował. Miał wrażenie, że to już schyłek życia, a jednak od narodzin dzieliła go wtedy jedynie chwila. W pamięci te wspomnienia zlewały się ze wspomnieniami z dzieciństwa.

Powiódł wzrokiem po ludziach, którzy go wybudzili, a potem znowu spojrzał na sufit.

— Przygaście światło — powiedział ktoś.

Odbicie twarzy zniknęło. Teraz widział nie tylko czerń. Zobaczył rój gwiazd, ściśnięty w jednej półkuli nieba. Czerwienie, błękity, złoto i mroźne biele. Gwiazdy różnej jasności. Nie widział jednak znajomych konstelacji. Ale gwiazdy grupowały się w jednej części nieba, co oznaczało, że nadal mieli szybkość relatywistyczną, stale ocierali się o szybkość światła.

Clavain odwrócił się do otaczających go osób.

— Była bitwa?

— Tak Clavainie — odparła blada, ciemnowłosa kobieta. Mówiła ciepłym tonem, ale bez całkowitej pewności, jakiej Clavain oczekiwał. — Już po bitwie. Zwarliśmy się z trzema statkami Hybrydowców. Zniszczyliśmy jeden i uszkodziliśmy pozostałe dwa.

— Tylko uszkodziliśmy?

— Symulacje nie całkiem się udały — odparła kobieta. Podeszła do Clavaina i podetknęła mu pod nos kubek z brązowym płynem. Spojrzał na jej twarz i włosy. Miała coś znajomego w ruchach, coś, co wywołało te same stare wspomnienia, które nawiedziły go przed chwilą. — Masz, wypij to. Medmaszyny regenerujące z arsenału llii. Postawią cię na nogi.

Clavain wziął kubek i powąchał wywar. Pachniał czekoladą, a Clavain oczekiwał zapachu herbaty. Upił łyk.

— Dziękuję — powiedział. — Czy mogę spytać, jak się nazywasz?

— Proszę bardzo — odpowiedziała. — Jestem Felka. Znasz mnie dość dobrze.

Spojrzał na nią i wzruszył ramionami.

— Wydajesz się znajoma…

— Wypij. Sądzę, że tego potrzebujesz.


* * *

Pamięć wracała mu przypływami — tak wraca do życia miasto po awarii zasilania: ulica po ulicy, urządzenia i światło jąkają się i migają, a potem zaczynają funkcjonować normalnie. Czuł się dobrze, ale stosowano kolejne terapie medmaszynowe, każda z nich obsługiwała specyficzny obszar aktywności w mózgu. Aplikowano je w dozach coraz staranniej dobranych. Clavain grymasił i współpracował z ogromną niechęcią. Pod koniec kuracji stwierdził, że nie chce już nigdy widzieć ani naparstka czekolady.

Po kilku godzinach uznano go za neurologicznie zdrowego. Nadal nie wszystko pamiętał precyzyjnie, ale powiedziano mu, że jest to w granicach błędu zwykłej amnezji towarzyszącej fudze zimnego snu i że jego pamięć nie wykazuje jakichś niefortunnych ułomności. Dali mu lekką tablicę biomonitora, przydzielili patykowatego brązowego serwitora i pozwolili chodzić, gdzie chce.

— Powinienem wiedzieć, dlaczego mnie obudziliście.

— Dojdziemy do tego później — odparł Scorpio, który chyba tu dowodził. — Nie ma pośpiechu, Clavainie.

— Ale zakładam, że trzeba będzie podjąć jakąś decyzję?

Scorpio spojrzał na kobietę — też najwyraźniej jedną z przywódców — nazywaną Antoinette Bax. Miała szerokie oczy, nos usiany piegami i Clavain czuł, że ma o niej wspomnienia, które trzeba jeszcze odkopać. Ledwie dostrzegalnie kiwnęła głową.

— Nie budzilibyśmy cię, Clavainie, żebyś podziwiał widoki — oznajmił Scorpio. — To kawał gówna, nawet przy zgaszonych światłach.


* * *

Gdzieś w sercu ogromnego statku istniało miejsce, które jakby należało do całkowicie odmiennej części wszechświata. Polana, trawa, drzewa i syntetyczne błękitne niebo. W powietrzu krążyły holograficzne ptaki: papugi, dzioborożce i im podobne. Szybowały z drzewa na drzewo, a ich ogony błyskały barwami podstawowymi. Wodospad w oddali wyglądał podejrzanie prawdziwie, przysłonięty niebieskawą mgiełką w miejscu, gdzie wpadał do małego ciemnego jeziora.

Felka eskortowała Clavaina do spłachetka połyskującej wilgocią murawy. Miała na sobie długą czarną suknię, a jej stopy ginęły pod czarnym oblamowaniem. Nie zwracała uwagi na to, że suknia ciągnie się po zroszonej trawie. Usiedli naprzeciwko siebie na pieńkach, wypolerowanych z wierzchu do lustrzanej gładkości. Mieli całą polanę dla siebie — dzielili przestrzeń tylko z ptakami.

Clavain rozejrzał się. Czuł się teraz znacznie lepiej, a pamięć niemal całkowicie mu wróciła. Zupełnie jednak nie pamiętał tego miejsca.

— Czy to ty, Felko, stworzyłaś to wszystko?

— Nie — odpowiedziała ostrożnie — ale dlaczego pytasz?

— Chyba dlatego, że trochę przypomina mi las w Matczynym Gnieździe. Tam gdzie miałaś pracownię. Oczywiście, jeśli nie liczyć ciążenia, którego w twojej pracowni nie było.

— Więc pamiętasz to.

Podrapał świeży zarost na brodzie. Gdy spał, ktoś go starannie ogolił.

— To i tamto po trochu. Z wydarzeń sprzed mojego uśpienia nie tak wiele, ile bym chciał.

— Co dokładnie pamiętasz?

— Remontoire odlatuje, by skontaktować się z Sylvestem. Wybierasz się w drogę z nim, a potem postanawiasz, że jednak nie. Niewiele więcej. Volyova nie żyje, prawda?

Felka skinęła głową.

— Ewakuowaliśmy planetę. Ty i Volyova zgodziliście się podzielić pozostałą broń klasy piekło. Wzięła „Burzyka”, załadowała tyle broni, ile zdołał udźwignąć, i poleciała prosto w serce machiny Inhibitorów.

Clavain ściągnął wargi i cicho gwizdnął.

— Czy coś zdziałała?

— Zupełnie nic. Ale umarła z hukiem.

Clavain uśmiechnął się.

— Zawsze się tego po niej spodziewałem. Co jeszcze?

— Khouri i Cierń — pamiętasz ich? Dołączyli do ekspedycji Remontoire’a na Hades. Mają promy i zainicjowali system naprawczy „Światła Zodiakalnego”. Muszą tylko dostarczać statkowi surowego materiału, a on się naprawi. Tyle że to trochę potrwa. Khouri uważa, że wystarczy czasu, by skontaktowali się z Sylvestem.

— Nie bardzo wiedziałem, jak traktować twierdzenia, że już była w Hadesie — powiedział Clavain. Sprzed swoich stóp zerwał źdźbła trawy, zgniótł je i powąchał papkowatą zieloną pozostałość, która poplamiła mu palce. — Ale triumwir chyba myślała, że to prawda.

— Dowiemy się tego wcześniej czy później. Gdy nawiążą kontakt — bez względu na to, ile to zajmie czasu — zabiorą „Światło Zodiakalne” z układu i podążą w ślad za nami. Jeśli chodzi o nas… to nadal jest twój statek, Clavainie, ale codzienne sprawy załatwia triumwirat. Triumwirami są Blood, Cruz i Scorpio, wybrani w głosowaniu powszechnym. Wybraliby oczywiście Khouri, gdyby po ewakuacji zdecydowała się tu zostać.

— Pamięć mi mówi, że uratowano sto sześćdziesiąt tysięcy ludzi — rzekł Clavain. — Czy bardzo się mylę?

— Nie, to mniej więcej tyle. Imponująca liczba, dopóki człowiek nie zda sobie sprawy, że nie daliśmy rady uratować czterdziestu tysięcy innych…

— To my popsuliśmy całą sprawę, prawda? Gdybyśmy nie interweniowali…

— Nie, Clavainie — powiedziała tonem upomnienia, jakby był starcem, który popełnił straszną gafę w towarzystwie. — Nie wolno ci tak myśleć. Posłuchaj, to było tak.

Byli dostatecznie blisko, by wymieniać myśli jak Hybrydowcy. Przepompowała mu do głowy obrazy, obrazy ze śmierci Resurgamu. Zobaczył ostatnie godziny, kiedy maszyna wilków — tak nazywali teraz broń Inhibitorów — wwierciła grawitacyjny lej w serce gwiazdy, pchając niewidzialną długą łyżkę głęboko w płonący atomowym ogniem rdzeń. Otwarty tunel był wyjątkowo wąski, w najgłębszym miejscu miał nie więcej niż kilka kilometrów średnicy — i choć gwiazdę wykrwawiano, proces był krwotokiem kontrolowanym. Materia z rdzenia wypływała delikatnym łukiem, iglicą ekspandującego, stygnącego piekielnego ognia, który wystrzelił z powierzchni gwiazdy z szybkością pół c. Sterowana przez impulsy tej samej energii grawitacyjnej, która najpierw wypatroszyła gwiazdę, iglica została wygięta w łagodną parabolę i spryskała dzienną półkulę Resurgamu. Jeszcze nim uderzyła w powierzchnię, płomień gwiezdnego ognia miał średnicę tysiąca kilometrów. Skutek był katastrofalny i w zasadzie natychmiastowy. Atmosfera wygotowała się w parzącym błysku, czapy lodowe i obszary otwartej wody — kilka chwil później. Jałowa, pozbawiona powietrza skorupa pod promieniem roztopiła się. Iglica żłobiła wiśniową bliznę na obliczu planety, która została spopielona na głębokość setek kilometrów i wypluta w kosmos w gorącym obłoku gotujących się skał. Fale uderzeniowe początkowego impaktu obiegły planetę i zniszczyły całkowicie życie na półkuli nocnej: wszystkie istoty ludzkie, wszystkie organizmy, które ludzie przywieźli na Resurgam. A przecież i tak umarliby wkrótce. Za parę godzin nocna półkula obróciła się ku słońcu. Iglica nadal wrzała, studnia energii w sercu gwiazdy została ledwie napoczęta. Skorupa Resurgamu wypaliła się, a promień nadal się wżerał w płaszcz planety.

Przez trzy tygodnie planeta została zredukowana do dymiącego, rozgrzanego do czerwoności węgielka o średnicy zmniejszonej o jedną piątą. Potem promień przełączył się na inny cel, inny świat i rozpoczął tę samą morderczą operację. Wyczerpywanie materii z serca Delty Pawia w końcu wykrwawi gwiazdę do zimnej skorupy — z braku dostatecznej ilości materii synteza jądrowa zatrzyma się nagle. To jeszcze nie nastąpiło, sądząc na podstawie sygnałów świetlnych, które dochodzą z układu, ale kiedy się stanie, proces prawdopodobnie będzie gwałtowny.

— Rozumiesz, w gruncie rzeczy mieliśmy szczęście, że uratowaliśmy tak wielu — stwierdziła Felka. — To, że inni zginęli, nie jest naszą winą. Zrobiliśmy po prostu to co słuszne w takich okolicznościach. Nie ma sensu czuć winy z tego powodu. Gdy byśmy tam nie polecieli, tysiące innych spraw mogłoby pójść nie tak. Przybyłaby tam flota Skade, a oni w ogóle nie zamierzali negocjować.

Clavain wspomniał okrutny błysk umierającego statku gwiezdnego i ostateczną śmierć Galiany. Zabił ją swoją decyzją zniszczenia „Nocnego Cienia”. Nawet teraz czuł z tego powodu ból.

— Skade umarła, prawda? Ja ją zabiłem w przestrzeni między gwiezdnej. Inne jednostki jej floty działały samodzielnie, nawet podczas naszych potyczek.

— Wszystko było samodzielne — powiedziała Felka, omijając temat.

Clavain obserwował, jak ara przelatuje z drzewa na drzewo.

— Nie mam nic przeciwko udzielaniu konsultacji w kwestiach strategii, ale nie chcę władzy na tym statku. On nie jest mój, bez względu na to, co mówiła Volyova. Jestem za stary na dowódcę. Ponadto, czego statek mógłby ode mnie chcieć? On już ma swojego kapitana.

Felka ściszyła głos.

— Pamiętasz więc kapitana?

— Pamiętam, co Volyova nam powiedziała. Nie pamiętam, żebym rozmawiał z samym kapitanem. Czy nadal wszystkim steruje, tak jak zapowiadała?

— To zależy od tego, co uważasz za sterowanie wszystkim. — Felka nadal ważyła słowa. — Jego infrastruktura jest nadal nietknięta, ale od czasu, gdy opuściliśmy Deltę Pawia, nie przejawił się jako istota świadoma.

— Więc kapitan nie żyje, czy o to chodzi?

— Nie, to też niemożliwe. Angażował się w zbyt wiele rutynowych operacji statku, tak mówiła Volyova. Kiedy popadał w katatonię, wyglądało to tak, jakby ktoś wyciągnął wtyczkę zasilającą cały statek. Statek nadal o siebie dba, pracuje na zwolnionych obrotach, pozwala sobie na autonaprawy i okazyjne ulepszenia.

Clavain skinął głową.

— Więc jest tak, jakby kapitan nadal funkcjonował na poziomie odruchowym, ale nie ma w nim już rozumu? Tak jak pacjent, którego mózg funkcjonuje na tyle, by podtrzymywać oddychanie, ale nic więcej?

— Tak przypuszczamy. Nie mamy całkowitej pewności. Czasem obserwujemy małe przebłyski inteligencji. Statek coś robi, nie pytając o nic nikogo. Przebłyski kreatywności. Tak jakby kapitan nadal tam był, ale pogrzebany głębiej niż kiedykolwiek przedtem.

— Albo może zostawił po sobie swego ducha — powiedział Clavain. — Bezmózgą skorupę, działającą tymi samymi wzorcami behawioralnymi.

— Cokolwiek robił wcześniej, już się zrehabilitował — rzekła Felka. — W końcu ocalił sto sześćdziesiąt tysięcy istnień.

— Jak Lyle Merrick. — Po raz pierwszy od chwili przebudzenia Clavain, wspomniał sekret statku Antoinette i tamtego mężczyznę, który musiał się poświęcić. — Dwa odkupienia za cenę jednego? Dobrze się zaczęło — rzekł Clavain. Weszła mu w dłoń drzazga, która odłupała się od brzegu pieńka. Wyciągnął ją teraz. — Więc co się stało, Felko? Dlaczego mnie obudzono, choć wszyscy wiedzieli, że to może mnie zabić?

— Pokażę ci — odparła.

Spojrzała na wodospad. Zaskoczony — gdyż był pewien, że są sami — Clavain zobaczył jakąś postać stojącą na brzegu jeziora, tuż przed wodospadem. Wokół jej sylwetki falowała mgiełka.

Rozpoznał tę postać.

— Skade — powiedział.

— Clavainie — odparła Skade.

Nie podeszła bliżej. Miała głuchy głos, o własnościach nieodpowiednich do akustyki tego miejsca. Tak łatwo dałem się zwieść symulacji, pomyślał lekko zirytowany Clavain.

— To poziom beta, prawda? — powiedział, zwracając się jedynie do Felki. — Mistrz Warsztatów przechował wystarczająco dobrą pamięć o Skade, by umieścić kopię beta na pokładzie każdego ze statków.

— Owszem, to kopia beta — potwierdziła Felka. — Ale tę kopie stworzono inaczej. Prawda, Skade?

Postać z grzebieniem i w zbroi skinęła głową.

— Ta kopia beta jest wersją niedawną, Clavainie. Mój fizyczny odpowiednik przesłał ci ją w czasie potyczki.

— Przepraszam — Clavain pokręcił głową — moja pamięć może jest nie taka jak dawniej, ale pamiętam, że zabiłem twego odpowiednika. Zniszczyłem „Nocny Cień”, gdy tylko wyratowałem Felkę.

— Prawie.

— Nie mogłaś przeżyć, Skade.

Powiedział to z tępym uporem, przecząc dowodowi, który miał przed oczyma.

— Ocaliłam głowę, Clavainie. Obawiałam się, że zniszczysz „Nocny Cień”, kiedy zwrócę ci Felkę, choć wątpiłam, czy będziesz miał odwagę to zrobić, skoro wiedziałeś, że mam na pokładzie Galianę… — Uśmiechnęła się. — Jednak byłeś znacznie bardziej bezlitosnym przeciwnikiem, niż sobie wyobrażałam.

— Miałaś ciało Galiany, nie Galianę. — Clavain pilnował się, by nie zadrżał mu głos. — Dałem jej tylko spokój, którego powinna zaznać, kiedy umarła już przed laty.

— Nie wierzysz w to, prawda? Zawsze wiedziałeś, że nie jest martwa, lecz tylko znajduje się w sytuacji patowej, w zwarciu z wilkiem.

— To praktycznie śmierć.

— Ale zawsze istniała szansa usunięcia wilka… — Jej głos złagodniał. — W to też wierzyłeś. Wierzyłeś, że któregoś dnia możesz ją odzyskać.

— Zrobiłem, co musiałem — oznajmił.

— To było bezlitosne, Clavainie. Podziwiam cię za to. Masz w sobie więcej pająka niż każdy z nas.

Wstał z pieńka i szedł ku wodzie, aż znalazł się zaledwie kilka metrów od Skade. Unosiła się w mgiełce — ani nie była ciałem stałym, ani nie była w pełni zakotwiczona w podłożu.

— Zrobiłem to, co musiałem — powtórzył. — Nic ponadto. To nie było bezlitosne. Brak litości sugeruje, że nie czułem bólu.

— A czułeś?

— To najgorszy postępek w moim życiu. Usunąłem jej miłość ze wszechświata.

— Współczuję ci, Clavainie.

— Jak udało ci się przeżyć, Skade?

Dotknęła dziwnego kołnierza, łączącego się z ciałem.

— Kiedy odleciałeś z Felka, umieściłam swoją głowę w skorupie małej głowicy bojowej. Moja tkanka mózgowa była buforowana przez wewnątrzglejowe medmaszyny i wytrzymywała gwałtowne przyśpieszenia. Głowicę wyrzucono w tył za „Nocnego Cienia”, ku innym jednostkom floty. Nie zauważyłeś tego, ponieważ zajmowałeś się tylko atakiem, który wam zagrażał. Głowica spadała spokojnie przez kosmos, aż znalazła się daleko za obszarem wykrywalności waszych urządzeń. Wtedy aktywowała zogniskowany impuls namierzający. Wyznaczono jedną z jednostek floty, by zmieniła szybkość, aż możliwe stanie się przechwycenie. Głowicę złapano i przeniesiono na pokład innego okrętu. — Skade uśmiechnęła się i zamknęła oczy. — Zmarły doktor Delmar znajdował się na pokładzie jeszcze innego pojazdu floty. Niestety, akurat tamten statek zniszczyliście. Przed śmiercią jednak Delmar zakończył wytwarzanie mego nowego ciała. Reintegracja neuralna okazała się zadziwiająco łatwa. Powinieneś tego kiedyś spróbować.

— Więc… znowu jesteś zdrowa? — Clavain niemal krztusił się własnymi słowami.

— Tak, znowu jestem zdrowa. — Stwierdziła to cierpko, jakby ów temat wywoływał pewien żal.

— Dlaczego w takim razie pokazujesz się w ten sposób?

— Jako przypomnienie, co ze mną zrobiłeś, Clavainie. Widzisz, ciągle tam gdzieś jestem. Mój statek przetrwał potyczkę. Uszkodzony, owszem — twój statek też doznał uszkodzeń. Ale nie zrezygnowałam. Chcę tego, co nam skradłeś.

Odwrócił się do Felki, która go cierpliwie obserwowała, siedząc na pieńku.

— Czy to prawda? Skade rzeczywiście nadal tam jest?

— Nie wiemy na pewno — odpowiedziała. — Wiemy tylko to, co nam powie ta kopia beta. Może kłamać, próbować nas destabilizować. Skade musiałaby wykazać zdumiewającą zdolność przewidywania, by stworzyć taką kopię.

— A okręty, które przetrwały?

— Właśnie dlatego cię obudziliśmy. Są tam. Nawet teraz namierzamy ich żagwie.

A potem Felka opowiedziała mu, że trzy statki Hybrydowców przemknęły obok z połową szybkości światła względem „Nostalgii za Nieskończonością”, dokładnie tak, jak przewidziała to symulacja. Rozmieszczono bronie, ich sekwencje aktywacyjne zaplanowano równie starannie jak indywidualne eksplozje na pokazie ogni sztucznych. Hybrydowcy przeważnie używali promieni cząsteczkowych i ciężkich relatywistycznych railgunów. „Nieskończoność” odpowiedziała ogniem z lżejszych wersji podobnego uzbrojenia, ustawiając jednocześnie dwie ocalałe bronie kazamatowe. Obie strony używały wabików i stosowały manewry mylące, a w najbardziej krytycznej fazie potyczki mocno przyśpieszano, kiedy statki zbaczały z przewidzianych trajektorii.

Żadna ze stron nie mogła uważać się za zwycięzcę. Jeden statek Hybrydowców zniszczono, a dwa pozostałe uszkodzono, ale Clavain uważał to za nieistotne. Dwaj wrogowie byli niemal tak samo groźni jak trzej.

A jednak wynik bitwy mógł być znacznie gorszy. „Nostalgia za Nieskończonością” odniosła wprawdzie pewne szkody, ale nie zdołała dotrzeć do innego systemu słonecznego. Nikt na jej pokładzie nie został ranny i nie zniszczono żadnego z krytycznych układów.

— Ale niebezpieczeństwo nie minęło — powiedziała mu Felka.

Clavain odwrócił się od wizerunku Skade.

— Dlaczego?

— Dwa ocalałe statki zawracają. Powoli, ale wytrwale robią pętlę, by nas ścigać.

Clavain zaśmiał się.

— Ależ taki zakręt zajmie całe lata.

— Wcale nie, jeśli dysponują techniką dławienia bezwładności. Maszyneria została zapewne uszkodzona podczas potyczki, ale może ją naprawią.

Spojrzała na Skade, ale postać nie zareagowała. Wyglądała jak statua wzniesiona na samym brzegu jeziora, lekko makabryczna dekoracja polany.

— Jeśli tylko mogą, zrobią to — zauważył Clavain. — Triumwirat przeprowadził symulacje — oznajmiła Felka. — Przy pewnych założeniach możemy zawsze wyprzedzić ścigające statki, przynajmniej w naszym układzie odniesienia, tak długo, jak zechcesz. Po prostu musimy wciąż pełznąć ku szybkości światła. Ale według mnie to nie jest to żadne rozwiązanie problemu.

— Według mnie też nie.

— W każdym razie nie jest praktyczne. Musimy się zatrzymać, by przeprowadzić remonty, i to wkrótce. Właśnie dlatego cię obudziliśmy, Clavainie.

Clavain wrócił do trzech pieńków. Opuścił się na swój. Stawy skrzypnęły mu w nogach.

— Jeżeli trzeba podjąć jakąś decyzję, należy przygotować warianty. Są przygotowane?

— Tak.

Czekał cierpliwie, słuchając jednostajnego szumu wodospadu.

— Słucham?

Felka przemówiła pełnym szacunku szeptem.

— Jesteśmy głęboko w kosmosie, Clavainie. Układ Resurgamu został dziewięć lat świetlnych za nami, a piętnaście lat świetlnych w żadnym z kierunków nie ma zasiedlonej kolonii. Jednak dokładnie przed nami leży układ słoneczny. Dwie chłodne gwiazdy. To szeroki układ podwójny, ale jedna z gwiazd ma planety na stabilnych orbitach. Są dojrzałe, mają przynajmniej trzy miliardy lat. W strefie nadającej się do zamieszkania jest świat, który ma kilka stabilnych księżyców. Są oznaki, że ma atmosferę tlenową i mnóstwo wody. W atmosferze są nawet pasma chlorofilu.

— Ludzkie terraformowanie? — spytał Clavain.

— Nie. Nie ma oznak, że kiedykolwiek ludzie osiedlili się wokół tych gwiazd. Zostaje więc tylko jedna możliwość.

— Żonglerzy Wzorców.

Była wyraźnie zadowolona, że nie ona musiała to powiedzieć.

— Zawsze wiedzieliśmy, że natkniemy się na dalsze światy Żonglerów, kiedy bardziej rozprzestrzenimy się po galaktyce. Obecne odkrycie nie powinno nas dziwić.

— Bezpośrednio na kursie, tak po prostu?

— Nie bezpośrednio, ale jednak dość blisko. Możemy zwolnić i dotrzeć tam. Jeśli choć trochę przypomina inne światy Żonglerów, może tam nawet być stały ląd. Wystarczająco rozległy, by przyjął trochę osadników.

— Trochę, czyli ile? Felka uśmiechnęła się.

— Dowiemy się, gdy dolecimy.


* * *

Clavain podjął decyzję — w istocie dał błogosławieństwo oczywistej opcji — i powrócił do snu. Wśród załogi miał niewielu lekarzy, i ci przeważnie nie otrzymali formalnego szkolenia, tylko kilka pośpiesznych ładowań pamięci. Ale wierzył im, gdy mówili, że przeżyje jeszcze najwyżej jeden czy dwa cykle mrożenia i odmrażania.

— Jestem już starcem — odparł. — Jeśli pozostanę ciepły, też prawdopodobnie nie dożyję lądowania.

— To musi być twój wybór — oznajmili mu.

Starzał się, to wszystko. Miał bardzo przestarzałe geny i choć po opuszczeniu Marsa przeszedł kilka programów odmładzających, cofały one tylko zegar, który zaraz zaczynał tykać od nowa.

W Matczynym Gnieździe mogliby mu podarować jeszcze pół wieku autentycznej młodości, gdyby sobie tego życzył… ale nie poddał się temu ostatniemu odmładzaniu. Nigdy nie miał na to ochoty po dziwnym powrocie Galiany i jej jeszcze dziwniejszej półśmierci.

Nawet nie wiedział, czy teraz tego żałuje. Gdyby udało im się dokuśtykać do dobrze wyekwipowanej kolonii, jeszcze niespustoszonej przez parchową zarazę, może byłaby dla niego nadzieja. Ale cóż za różnica? Galiana pozostałaby martwa. Wewnątrz czaszki był nadal stary, widział świat oczyma znużonymi czterystu latami wojny. Zrobił, co mógł, brzemię emocjonalne wiele go kosztowało i nie sądził, by miał zapas energii na nowe życie. Wystarczyło, że w tym życiu nie poniósł całkowitej klęski.

I tak poddał się po raz ostatni kasecie zimnego snu.

Tuż przed uśpieniem zezwolił na transmisję wąskim promieniem do układu Resurgamu. Wiadomość została zaszyfrowana kluczem jednorazowego użytku i przeznaczona dla „Światła Zodiakalnego”. Jeśli tamten statek nie został doszczętnie zniszczony, istniała szansa, że przejmie i zdekoduje ten sygnał. Inne statki Hybrydowców nigdy nie zobaczą tej wiadomości — nawet jeśli siły Skade zdołały jakoś rozsiać odbiorniki w kosmosie wokół Resurgamu, nie zdołają złamać szyfru.

Przekaz był bardzo prosty: Remontoire, Khouri, Cierń i inni, którzy zostali z nimi, mają zwolnić i zatrzymać się w układzie Żonglerów Wzorców. Statek Clavaina poczeka tam na nich dwadzieścia lat. W tym czasie „Światło Zodiakalne” zdąży tam dotrzeć. Dwadzieścia lat wystarczy również, by założyć samowystarczalną kolonię z kilkudziesięciu tysiącami ludzi. Stanowiliby zabezpieczenie na wypadek, gdyby statki spotkała jakaś katastrofa w dalszej podróży.

Czując, że w mały, lecz znaczący sposób uporządkował swoje sprawy, Clavain poszedł spać.


* * *

Zbudził się i przekonał, że „Nostalgia za Nieskończonością” zmieniła się sama, bez konsultacji z kimkolwiek.

Nikt nie wiedział dlaczego.

Zmiany były zupełnie niewidoczne od wnętrza; dopiero z zewnątrz — widziane z promu inspekcyjnego — rzucały się w oczy. Zmiany nastąpiły w fazie opóźnienia, kiedy wielki statek, hamując, wlatywał do nowego układu. Centymetr po centymetrze, z prędkością erozji gruntu, tył stożkowatego kadłuba — tworzący zwykle odwrócony mniejszy samodzielny stożek — stał się spłaszczony jak podstawa bierki szachowej. Opanowanie tej transformacji było niemożliwe i w zasadzie zmiany zaszły, zanim ktoś to zauważył. Wielki statek miał sektory, które odwiedzano tylko raz czy dwa razy na stulecie i tył kadłuba do nich należał. Maszyneria została ukradkiem rozebrana lub przeniesiona stamtąd w górę kadłuba, do innych nieużywanych pomieszczeń. Ilia Volyova mogłaby to zauważyć — jej oczom niewiele umykało — ale teraz liii Volyovej nie było, a statek miał nowych lokatorów, którzy nie badali jego terytorium z takim oddaniem.

Zmiany nie zagrażały życiu i nie zakłóciły funkcjonowania statku, ale pozostawały zagadką i stanowiły dalszy dowód — jeśli trzeba by było dowodów — że psychika kapitana nie zanikła całkowicie i można się spodziewać, że zaskoczy ich jeszcze czasami w przyszłości. Nie było wątpliwości, że kapitan odgrywał pewną rolę w transformacji statku, którym się stał. Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy zmianę kształtu przeprowadzono świadomie, czy tylko wynikła z jakiegoś irracjonalnego sennopodobnego kaprysu.

Na pewien czas, z powodu natłoku spraw bieżących, zawieszono drążenie tej sprawy. „Nostalgia za Nieskończonością” weszła na niską orbitę wokół wodnego świata. Posłano sondy do badania atmosfery i rozległego turkusowego oceanu, który pokrywał niemal całą planetę od bieguna do bieguna. Miejscami kremowe chmury tworzyły nad oceanem nieuporządkowane, bujne zawijasy. Nie było wielkich obszarów lądowych; widoczny ocean plamiło jedynie kilka rozrzuconych niedbale archipelagów wysp — plam ochry na tęczówkowej niebieskawej zieleni. Im bardziej się zbliżali, tym mieli większą pewność, że to Świat Żonglerów i że pierwsze wskazówki okazały się trafne. Tratwy żywej biomasy o powierzchni kontynentów pływały po szarozielonym oceanie.

Atmosfera nadawała się dla ludzi, a w glebie i skalnym podłożu wyspy znajdowało się wystarczająco wiele pierwiastków śladowych, by kolonie mogły stać się samowystarczalne.

Nie było to idealne środowisko. Wyspy na światach Żonglerów lubiły znikać pod tsunami wywoływanymi przez te wielkie, półrozumne biomasy oceanu. Ale na dwadzieścia lat wystarczy. Jeśli koloniści zechcą tu pozostać, będą mieli czas na zbudowanie pływających po morzu pontonowych miast.

Wybrano łańcuch wysp — północnych, zimnych, ale tektonicznie stabilnych.

— Dlaczego właśnie tutaj? — spytał Clavain. — Na tej samej szerokości są inne wyspy i muszą być tak samo stabilne.

— Coś tam jest — odpowiedział mu Scorpio. — Odbieramy stamtąd słaby sygnał.

Clavain nachmurzył się.

— Sygnał? Ale przecież miało tu nie być nikogo.

— To tylko impulsy radiowe, bardzo słabe — wyjaśniła Felka. — Ale modulacja jest ciekawa. To kod Hybrydowców.

— Umieściliśmy tutaj radiolatarnię?

— Widocznie kiedyś tak. Ale nie ma zapisów o jakichś statkach Hybrydowców, które kiedyś by tu wylądowały. Chyba, że…

— Co takiego?

— To prawdopodobnie nic nie znaczy, Clavainie. Ale Galiana mogła tutaj przylecieć. Nie jest to wykluczone, a wiemy, że na pewno zbadałaby wszystkie światy Żonglerów, na jakie by się natknęła. Oczywiście nie wiemy, dokąd poleciał jej statek, zanim znalazły ją wilki, a kiedy dotarła do Matczynego Gniazda, wszystkie zapiski na pokładzie uległy zniszczeniu. Ale któż inny mógłby tu zostawić hybrydowską radiolatarnię?

— Każdy, kto działał w ukryciu. Nawet teraz nie wiemy, czym zajmowała się Ścisła Rada.

— Uważałam, że warto o tym wspomnieć, to wszystko. Kiwnął głową. Czuł wielki przypływ nadziei, ale potem zalała go fala smutku. Niemożliwe, żeby Galiana odwiedziła tę planetę. Co za głupia myśl. Ale tam w dole trzeba zbadać zjawisko i warto umieścić osiedle obok interesującego obiektu. Nie miał z tym żadnych problemów.


* * *

Sporządzono szczegółowe plany osiedla. Próbne obozy na powierzchni planety ustawiono miesiąc po przybyciu.

I wtedy właśnie to się wydarzyło. Powoli, niespiesznie, jakby to była najbardziej naturalna rzecz dla czterokilometrowego statku kosmicznego, „Nostalgia za Nieskończonością” zaczęła obniżać swą orbitę, schodząc spiralą w górne warstwy atmosfery. Wcześniej zwolniła, hamując do szybkości suborbitalnej, tak że tarcie o atmosferę nie spaliło powłoki kadłuba. Gdzieniegdzie wybuchła panika, statkiem bowiem nie sterował żaden człowiek. Większość osób przyjęła wydarzenie ze spokojną, cichą rezygnacją. Clavain i triumwirat nie rozumieli intencji statku, ale nie wierzyli, że chce on akurat teraz zrobić im coś złego.

I rzeczywiście. Kiedy wielki statek wypadł z orbity, odwrócił się, ustawił swą długą oś według pionu określonego przez pole grawitacyjne planety. Inne położenie nie było możliwe — statek przełamałby się na pół, gdyby wszedł w atmosferę ukośnie. Ale kiedy zejdzie pionowo, obniży się przez chmury jak oderwana katedralna wieża, będzie poddany takim naprężeniom jak podczas zwykłej podróży wśród gwiazd, z przyśpieszeniem jednego g. Na pokładzie wszyscy czuli się normalnie. Rozbrzmiewał tylko jednostajny ryk silników, zwykle niesłyszany, ale teraz przenoszony z powrotem przez otaczające powietrze, nieustanny daleki grzmot, narastający, w miarę jak statek zbliżał się do powierzchni planety.

Ale pod statkiem nie było gruntu. Choć wybrane miejsce lądowania leżało blisko archipelagu, już zasiedlonego przez pierwszych obozowiczów, statek obniżał się ku morzu.

Mój Boże, pomyślał Clavain. Nagle zrozumiał dlaczego statek się przekształcił. On — czy jakaś część kapitana, która nadal dowodziła — musiał zaplanować takie lądowanie, gdy stwierdzono, że to planeta wodna. Spłaszczył iglicę swego ogona, by mógł spocząć na morskim dnie. Poniżej, pod atakiem płomieni napędu, morze wrzało. Statek obniżał się przez góry pary, buchające na dziesiątki kilometrów w stratosferę. Morze w punkcie kontaktu miało kilometr głębokości, gdyż od brzegu archipelagu dno schodziło ostro w dół. Ale ta głębokość w niczym nie przeszkadzała: kiedy Clavain poczuł, że kil statku osiadł ze strasznym, głębokim jękiem, większość statku nadal wystawała nad powierzchnię wzburzonych fal.

Na bezimiennym, zalanym wodą świecie, na wystrzępionym skraju znanego człowiekowi kosmosu, pod podwójnym słońcem, „Nostalgia za Nieskończonością” wylądowała pomyślnie.

Загрузка...