Volyova patrzyła, jak trzynaście sztuk broni kazamatowej ustawia się w pozycji do ataku za rufą „Nostalgii za Nieskończonością”. Ich kolorowe ikony unosiły się nad łóżkiem triumwira jak błyskotki wieszane nad kojcem niemowlęcia. Volyova uniosła dłoń i przepchnęła ją przez widmowe odwzorowanie. Pchała ikony, poprawiała pozycje broni względem statku, w miarę możności wykorzystywała jego kadłub do kamuflażu. Ikony poruszały się niechętnie, w rytm niezgrabnych ruchów wykonywanych przez broń w czasie rzeczywistym.
— Czy zamierzasz natychmiast jej użyć? — spytała Khouri. Volyova spojrzała na kobietę.
— Nie, dopóki mnie do tego nie zmusi. Nie chcę, by Inhibitorzy się dowiedzieli, że broni kazamatowej jest więcej niż ta dwudziestka, o której już wiedzą.
— W końcu będziesz musiała jej użyć.
— Chyba że Clavain odzyska rozsądek i zda sobie sprawę, że nie może wygrać. Jeszcze nie jest za późno.
— Ale nic nie wiemy o jego broni — zauważyła Khouri. — A jeśli ma coś równie potężnego?
— Ani bita różnicy. On czegoś ode mnie chce, rozumiesz? Ja od niego nie chcę nic. Daje mi to nad Clavainem wyraźną prze wagę.
— Nie wi…
Volyova westchnęła, rozczarowana, że musi to koniecznie werbalizować.
— Jego atak musiałby się cechować chirurgiczną precyzją. Nie może ryzykować uszkodzenia broni, której tak strasznie potrzebuje. Mówiąc brutalnie: jeśli się kogoś chce obrabować, nie zrzuca się na niego superbomby. Ale ja nie mam takich ograniczeń. Clavain nie ma nic, czego bym chciała.
Prawie nic, przyznała Volyova w duchu. Nieco męczyła ją ciekawość, dzięki czemu Clavain potrafi tak wściekle hamować. Nawet jeśli to nie jest coś tak egzotycznego jak technika dławienia bezwładności… Nie, nie potrzebowała tego aż tak bardzo.
Więc może przeciw niemu wykorzystać wszystkie siły ze swego arsenału. Może go całkiem wymazać i najwyżej straci coś, czego istnienia nawet nie była pewna.
Mimo to nie opuszczał jej niepokój. Czy Clavain z pewnością też to wszystko widział? Zwłaszcza jeśli miała do czynienia z Clavainem, prawdziwym Rzeźnikiem z Tharsis. Gdyby popełniał tragicznie proste błędy, nie przeżyłby czterystu niebezpiecznych lat ludzkiej historii.
A jeśli Clavain wie coś, czego nie wie ona?
Palcami nerwowo przestawiała w projekcji swe bierki. Zastanawiała się, którą wykorzystać najpierw. Doszła do wniosku, że będzie ciekawiej, jeśli pozwoli bitwie się rozwinąć, a dopiero potem zlikwiduje jego główny okręt.
— Jakieś wieści od Ciernia? — zapytała.
— Jest w drodze z Resurgamu z następnymi dwoma tysiącami pasażerów.
— I wie o naszych drobnych trudnościach z Clavainem?
— Powiedziałam mu, że przysuwamy się bliżej Resurgamu. Nie ma sensu dokładać mu zmartwień.
— Słusznie. — Volyova tym razem się z nią zgodziła. — Ludzie są równie bezpieczni w kosmosie jak na Resurgamie. Poza planetą mają przynajmniej jakąś szansę przeżycia. Niewielką, ale…
— Czy jesteś pewna, że nie użyjesz broni kazamatowej?
— Użyję jej, Khouri, ale nie wcześniej, niż będę musiała. Czy słyszałaś wyrażenie „poczuć jej oddech”? Prawdopodobnie nie. Takie rzeczy wiedzą tylko żołnierze.
— Nigdy, Ilio, nie dowiesz się o żołnierce nawet tyle, ile mnie na ten temat uleciało z pamięci.
— Po prostu mi zaufaj. Czy proszę o zbyt wiele?
Dwadzieścia dwie minuty później bitwa się rozpoczęła. Pierwsza salwa Clavaina była prawie obraźliwie nieskuteczna. Volyova wykryła sygnatury railgunów, fale energii elektromagnetycznej przeznaczonej do rozpędzenia małego gęstego naboju do jednego czy dwóch tysięcy kilometrów na sekundę. By dosięgnąć „Nieskończoność”, naboje wystrzelone z okolicy „Światła Zodiakalnego” potrzebowały godziny. Na granicy swej rozdzielczości mogła wyróżnić szkieletowe krzyżowe kształty samych wyrzutni, a potem obserwować impulsy kolejnych eksplozji materii-antymaterii, które rozpędzały naboje do szybkości końcowych, pożerając railguny w czasie tego procesu. Clavain nie miał dostatecznie wielu railgunów, by nasycić nimi kosmos w bezpośredniej bliskości jej statku, triumwir więc mogła uniknąć trafienia, nadając trajektorii „Nostalgii za Nieskończonością” wzorzec ruchów Browna — nigdy nie wchodząc w ten rejon kosmosu, w którym była godzinę wcześniej, czyli kosmosu, w który celował railgun.
Z początku tak właśnie przebiegały wydarzenia. Nie musiała nawet o nic prosić kapitana. Miał dostęp do tej samej informacji taktycznej co Volyova i chyba wyciągał te same wnioski. Volyova czuła, że statek trochę manewruje, jakby jej łóżko dryfowało po łagodnie sfalowanym morzu. To „Nostalgia za Nieskończonością” poruszała się, używając wielu korygujących dysz, które pstrzyły jej kadłub.
Ale Volyova mogła zrobić coś lepszego.
Obserwacja railgunów z wielkiej odległości i elektromagnetyczne sygnatury ich wystrzałów pozwalały określić dokładny kierunek, w którym celowano. Istniał niewielki margines błędu. Volyova zabawiała się w ten sposób, że przesuwała statek dopiero w ostatniej chwili. Przeprowadzała symulacje na displejach taktycznych i przekazywała kapitanowi planowane miejsca uderzenia każdego wyrzucanego pocisku. Została nagrodzona, gdy kapitan zrewidował swą strategię. Wolała, by odbywało się to w ten sposób. Było to rozwiązanie elegantsze i oszczędzające paliwo, i miała nadzieję, że daje Clavainowi nauczkę.
Chciała, by postępował inteligentnie, tak by ona mogła zademonstrować jeszcze większą inteligencję.
Clavain obserwował, jak ostatni z jego railgunów zapłonął i wystrzelił pocisk, niszcząc się w kaskadzie szybkich i jasnych eksplozji.
Szturm rozpoczął się godzinę temu. Miał na celu zajęcie czasu triumwir, odwrócenie jej uwagi od innych elementów ataku. Gdyby któryś nabój uderzył w statek, wyzwoliłby około kilotony energii kinetycznej. To było wystarczająco, żeby uszkodzić światłowiec, być może nawet rozpruć kadłub, ale nie zniszczyłoby go całkowicie. Pewna szansa sukcesu pozostawała — cztery naboje nadal były w drodze — ale triumwir najwyraźniej potrafiła sobie radzić z tym konkretnym zagrożeniem. Clavain nie odczuwał żalu, tylko spokojną ulgę, że wyszli ze stadium negocjacji na nieskończenie bardziej uczciwy teren rzeczywistej bitwy. Podejrzewał, że triumwir myśli podobnie.
Felka i Remontoire unosili się obok niego w kopule obserwacyjnej, odsprzęgniętej od obracającej się części statku. Teraz, kiedy „Światło Zodiakalne” zatrzymało się na skraju obszaru bitwy, nie potrzebowali już egzoszkieletów; bez swojego Clavain czuł się dziwnie bezbronny.
— Jesteś rozczarowany? — spytał go Remontoire.
— Nie. W gruncie rzeczy wstąpiła we mnie otucha. Jeśli coś idzie zbyt łatwo, zaczynam szukać pułapki.
Remontoire skinął głową.
— Ona nie jest durniem, to pewne, bez względu na to, co zrobiła ze swym statkiem. Przyjmuję, że nadal nie wierzysz w tę historię o próbie ewakuacji?
— Teraz jest więcej powodów, by w to wierzyć, więcej niż przedtem — powiedziała Felka. — Przyznasz, Clavainie? Widzieliśmy promy krążące między powierzchnią planety a orbitą.
— I to wszystko — stwierdził Clavain.
— I większy statek latający między orbitą a światłowcem — kontynuowała. — Czy trzeba dalszych dowodów, że mówi szczerze?
— To niekoniecznie oznacza program ewakuacyjny — mówił Clavain, zgrzytając zębami.
— Więc przyjmij, że wątpliwości przemawiają na jej korzyść — zaproponowała Felka.
Clavain odwrócił się do niej, nagle kipiąc wściekłością, ale mając nadzieję, że tego nie okazuje.
— To jej wybór. Ma broń. Prócz tej broni nie chcę od niej niczego.
— W dłuższej perspektywie ta broń nie ma znaczenia.
Teraz już nie próbował kryć gniewu.
— Co, do cholery, chcesz przez to powiedzieć?
— Dokładnie to, co powiedziałam, Clavainie. Wiem, że wszystko, co tutaj się dzieje i co znaczy tak wiele dla ciebie, dla nas w dłuższej perspektywie nie ma żadnego znaczenia.
— Ta perła wiedzy pochodzi od Wilka, prawda?
— Wiesz, że zabrałam część jego ze statku Skade.
— Tak. A to oznacza, Felko, że mam wszelkie powody, by nie zwracać uwagi na to, co mówisz.
Przyciągnęła się do ściany kopuły i zniknęła w dziurze wyjściowej prowadzącej z powrotem do głównej części statku. Clavain chciał ją zawołać, przeprosić, ale słowa utkwiły mu w gardle.
— Clavainie?
Spojrzał na Remontoire’a.
— Co, Rem?
— Pierwsze superszybkie pociski dotrą za minutę.
Antoinette zobaczyła, jak pierwsza fala superszybkich pocisków przemyka obok, prześcigając „Burzyka” z szybkością większą o prawie tysiąc kilometrów na sekundę. Czteropociskowa salwa ominęła jej statek ze wszystkich czterech stron, a chwile później skupiła się przed nim. Żagwie pocisków zbiegały się jak linie w perspektywicznym rysunku.
Dwie minuty później następna fala przebiegła z prawej burty, a po dalszych trzech minutach kolejna prześlizgnęła się znacznie dalej z lewej strony.
— Cholera jasna — szepnęła Antoinette. — Nie bawimy się tu w wojnę.
— Jesteś przestraszona? — zapytał Xavier, wciśnięty w fotel obok.
— Bardziej niż przestraszona. — Była już wcześniej w ładowni i zlustrowała silnie uzbrojony szwadron, który „Burzyk” transportował. — Ale to dobrze. Tato zawsze mówił…
— Bądź przestraszony, jeśli nie jesteś. Taa. — Xavier kiwnął głową. — To jedno z jego powiedzeń.
— Tak naprawdę… Obydwoje spojrzeli na konsolę.
— Co, Statku? — spytała Antoinette.
— Tak naprawdę to jedno z moich powiedzeń. Ale spodobało się twojemu ojcu i mi je podkradł. Uważałem to za komplement.
— Tak więc Lyle Merrck rzeczywiście powiedział… — zaczął Xavier. — Tak.
— Nie wciskasz kitu?
— Nie wciskam kitu, panienko.
Ostatnia fala nabojów była w drodze do celu, gdy Clavain obmyślał atak przeciw Volyovej. Znowu brakowało elementu zaskoczenia, ale to typowe w wojnie kosmicznej. Ani miejsca na ukrycie, ani okazji do kamuflażu. Można było planować, układać strategie i mieć nadzieję, że wróg nie dostrzeże oczywistych lub subtelnych pułapek w alokacji sił, ale pod innymi względami wojna w kosmosie była grą absolutnie transparentną. Wojna między przeciwnikami, z których każdy mógł spokojnie zakładać wszechwiedzę drugiego. Jak w grze w szachy, wynik można było często przewidzieć po zaledwie kilku ruchach, zwłaszcza przy nierównych siłach przeciwników.
Volyova śledziła trajektorie superszybkich pocisków, mknących przez kosmos z wyrzutni rozstawionych przez „Światło Zodiakalne”. Przyśpieszały ze sto g, wytrzymując ten ciąg przez czterdzieści minut. Później stawały się pociskami czysto balistycznymi. Potem leciały z nieco mniej niż jedną dziesiątą szybkości światła — stanowiły trudny cel, ale nadal w granicach możliwości automatycznej obrony kadłuba „Nostalgii za Nieskończonością”. Każdy statek gwiezdny potrafił wykrywać i niszczyć szybko poruszające się obiekty — była to część procedur antykolizyjnych. Volyova musiała tylko zmodyfikować istniejące zabezpieczenia, by zmienić je w pełnokrwistą broń.
Pojawiał się jednak problem skali. Każdy pocisk angażował ułamek systemu obronnego kadłuba i zawsze istniało małe prawdopodobieństwo, że jednocześnie nadciągnie zbyt wiele pocisków i Volyova — a w zasadzie kapitan, który w istocie zajmował się obroną — sobie nie poradzi.
Ale nigdy się to nie wydarzyło. Przeprowadziła analizę rozrzutu pocisków i doszła do wniosku, że Clavain nie próbował jej trafić. Był w stanie to zrobić: miał pewną kontrolę nad pociskami do chwili, gdy przestawały przyśpieszać, miał czas, by dostosować ich tory do nawet najmniejszych zmian w położeniu „Nieskończoności”. A bezpośrednie trafienie superszybkiego pocisku, choćby został wyposażony w pustą głowicę, w jednej chwili zlikwidowałoby cały statek. A jednak pociski leciały po trajektoriach, nie dających szansy rzeczywistego trafienia w okręt. Przemknęły obok, z zapasem dziesiątek kilometrów, a tylko mniej więcej jeden na dwadzieścia wybuchał, ale nieco bliżej Resurgamu. Sygnatury wybuchów sugerowały niewielkie eksplozje materia-antymateria: albo resztka paliwa, albo mikrokartusze. Pozostałe dziewiętnaście pocisków miało głowice puste.
Bliski wybuch z pewnością uszkodziłby „Nieskończoność”, myślała Volyova. Pięć sztuk rozstawionej broni kazamatowej było dostatecznie odpornych, ale podmuch bliskiego wybuchu materia-antymateria mógł obezwładnić uzbrojenie kadłuba i pozostawić „Nieskończoność” na pastwę lepiej dogranego ataku. Dokuczliwe było to, że większość pocisków, które musiała niszczyć, nie stanowiła rzeczywistego zagrożenia — ani nie znajdowały się na kursach zderzeniowych, ani nie były uzbrojone.
Nie posunęła się do tego, by pogratulować Clavainowi. Zaadaptował jedynie podręcznikowy schemat ataku nasyconego — związał jej obronę zagrożeniem o niskim prawdopodobieństwie, ale o ogromnych konsekwencjach. Ani to sprytne, ani oryginalne, ale Volyova postąpiłaby analogicznie w podobnych okolicznościach. Jedno przyznawała: z pewnością jej nie rozczarował.
Postanowiła dać mu ostatnią szansę, zanim popsuje mu zabawę.
— Clavain? — zapytała, używając tej samej częstotliwości, na której już wcześniej wysłała ultimatum. — Clavainie, czy mnie słuchasz?
Po dwudziestu sekundach usłyszała jego głos.
— Słucham, triumwirze. Zakładam, że to propozycja poddania się?
— Dam ci szansę, Clavainie, zanim to skończę. Szansę odejścia i walki w innym czasie, z gorliwszym przeciwnikiem.
Poczekała, aż jego odpowiedź przypełznie do niej z powrotem. Opóźnienie mogło być sztuczne, ale niemal z pewnością oznaczało, że Clavain nadal znajduje się na pokładzie „Światła Zodiakalnego”.
— Triumwirze, dlaczego chciałabyś potraktować mnie ulgowo?
— Nie jesteś złym człowiekiem, Clavainie. Po prostu… nie masz rozeznania. Myślisz, że potrzebujesz broni bardziej ode mnie, ale jesteś w błędzie. Nie mam ci tego za złe. Nie doznałam dotychczas żadnych poważnych szkód. Odwołaj swoje siły, a nazwiemy to nieporozumieniem.
— Ilio, mówisz jak ktoś, kto uważa, że ma przewagę. Na twoim miejscu nie byłbym tego taki pewien.
— Ja mam broń, Clavainie. — Zorientowała się, że jednocześnie się uśmiecha i chmurzy. — To dość ważne, nie sądzisz?
— Przykro mi, Ilio, jedno ultimatum wystarczy każdemu.
— Jesteś głupcem. Szkoda tylko, że nigdy się nie dowiesz do jakiego stopnia.
Nie odpowiedział.
— I co, Ilio? — spytała Khouri.
— Dałam sukinsynowi szansę. Teraz pora zakończyć gierki. — Podniosła głos. — Kapitanie? Czy mnie słyszysz? Chcę, byś dał mi pełną kontrolę broni kazamatowej siedemnaście. Czy chcesz to zrobić?
Odpowiedzi nie było. Chwila się przeciągała. Po karku biegały jej dreszcze oczekiwania. Jeżeli kapitan nie jest przygotowany, by pozwolić jej na wykorzystanie pięciu rozstawionych sztuk broni, wtedy wszystkie jej plany wezmą w łeb i sytuacja Clavaina nagle zacznie wyglądać o wiele mniej głupio, niż wyglądała przed minutą.
A potem w ikonie broni zobaczyła subtelną zmianę, oznaczającą, że ma teraz pełną militarną kontrolę nad bronią kazamatową siedemnaście.
— Dziękuję, kapitanie — powiedziała słodko Volyova. Potem zwróciła się do broni. — Cześć, Siedemnastko. Miło znowu robić z tobą interesy.
Wepchnęła dłoń w projekcję i zacisnęła palce na unoszącej się ikonie broni. Ikona znowu zareagowała opornie, odzwierciedlając ociężałość broni wyciąganej zza kadłuba „Nieskończoności” — osłony przed wrażymi czujnikami. Broń zmieniała położenie i jednocześnie się ustawiała, zabójczo celując swą długą osią w odległy, choć nie aż tak bardzo, cel — „Światło Zodiakalne”. Pozycje statku Clavaina Volyova rozpoznawała z dwudziestosekundowym opóźnieniem, ale była to drobna dokuczliwość. W nieprawdopodobnym przypadku, gdyby statek nagle się poruszył, nadal miała zapewniony łup. Omiotłaby bronią cały obszar prawdopodobnego przebywania statku, z gwarancją, że w jakimś punkcie go trafi. I będzie wiadomo, kiedy to nastąpi; wybuch hybrydowskich napędów rozświetli cały układ. Jeśli Inhibitorzy mieli w ogóle zwrócić na coś uwagę, to tego na pewno nie przeoczą.
Pozostawało tylko wykonać ten plan.
Jednak tuż przed egzekucją Volyova drżała. Czuła, że to, co robi, jest niewłaściwe: zbyt ostateczne, zbyt gwałtowne, nieszlachetne — i to ją zaskoczyło. Czuła, że jest winna Clavainowi ostatnią szansę odwrotu. Że powinna mu wysłać ostateczne, złowieszcze ostrzeżenie. Przecież przebył tak długą drogę, wyobrażając sobie, że ma szanse przejąć broń.
„Clavainie… Clavainie” — mówiła do siebie w duchu. „To nie powinno być tak…”.
Ale było i koniec.
Poklepała ikonę, jak dziecko szturchające błyskotkę.
— Żegnaj — szepnęła.
Chwila minęła. Wskaźniki statusu i symbole obok broni kazamatowej zamigotały, sygnalizując głęboką zmianę w stanie broni. Spojrzała na wizerunek statku Clavaina w czasie rzeczywistym i w myślach odliczała dwadzieścia sekund, które upłyną, zanim statek zostanie rozerwany na strzępy przez broń siedemnaście. Promień wygryzie w statku Clavaina ranę wielkości kanionu, nawet jeśli nie spowoduje natychmiastowej i fatalnej detonacji napędu Hybrydowców.
Po dziesięciu sekundach statek się nie poruszył. Wiedziała więc, że dobrze wycelowała, że uderzenie będzie precyzyjne i niszczące. Clavain nie dowie się niczego o własnej śmierci, o nadchodzącym zapomnieniu.
Czekała pozostałe dziesięć sekund, spodziewając się gorzkiego poczucia triumfu, które będzie towarzyszyć zniszczeniu.
Czas upłynął. Mimowolnie wzdrygnęła się przed nadchodzącą jasnością, jak dziecko oczekujące najbardziej efektownego fajerwerku.
Dwadzieścia sekund zmieniło się w dwadzieścia jeden… dwadzieścia jeden w dwadzieścia pięć… trzydzieści. Przeszło pół minuty. Potem minuta.
Statek Clavaina pozostawał na widoku.
Nic się nie wydarzyło.