Rozdział 6

Pewnego dnia, kiedy pan Królik był niegrzeczny, spojrzał przez płot na pole Farmera Freda. Pole pełne było świętej zielonej sałaty. A pan Królik nie był pełen sałaty. Czuł, że to nie jest w porządku.

„Przygoda pana Królika”


— Hej! Hej, to ja. I zaraz zapukam w sekretny sposób!

Rozległo się potrójne „puk” w drzwi stodoły, a potem znowu usłyszeli głos Malicii.

— Hej, czy słyszeliście sekretne pukanie?

— Może pójdzie sobie, jeżeli będziemy cicho — odezwał się Keith ze sterty siana.

— Nie sądzę — odparł Maurycy i zawołał: — Jesteśmy tutaj!

— Musicie mi odpukać w sekretny sposób — oznajmiła Malicia. — Tak będziemy się rozpoznawać.

— Och, prbllttrrrp — wymruczał Maurycy. Na szczęście żaden człowiek nie rozumiał, jak brzydkie jest to przekleństwo w kocim języku. — Spójrz, to ja, prawda? Kot. Który mówi. Jak mnie rozpoznasz? Mam włożyć czerwoną czapeczkę?

— I tak nie uważam, byś był porządnym mówiącym kotem. — Malicia wspinała się po drabinie. Wciąż była ubrana na czarno, a włosy miała ukryte pod czarną chustką. Na jej ramieniu wisiała wielka torba.

— A czemuż to? — zdziwił się Maurycy.

— Bo nie nosisz butów ani miecza, ani nie masz wielkiego kapelusza z piórem — oświadczyła, podciągając się na stryszek.

Maurycy obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem.

— Buty? — odezwał się wreszcie. — Na tych łapach?

— No, tak widziałam na obrazku w książce — oświadczyła spokojnie Malicia. — Takiej głupiej dla małych dzieci. Pełno w niej było zwierząt ubranych jak ludzie.

W tej chwili, a nie zdarzyło się to po raz pierwszy, Maurycy pomyślał, że gdyby biegł naprawdę szybko, w pięć minut znalazłby się na barce albo gdziekolwiek indziej daleko poza miastem.

Raz, kiedy był jeszcze małym kociakiem, pewna mała dziewczynka wzięła go do domu i ubrała w stroje swojej lalki, a potem posadziła na półce w towarzystwie dwóch lalek i trzech czwartych misia. Udało mu się uciec przez otwarte okno, ale pozbywanie się ubrania zabrało mu cały dzień. Tą dziewczynką mogła być Malicia. Uważała, że zwierzęta to po prostu ludzie, którzy nie przywiązują wagi do pewnych spraw.

— Nie noszę ubrań — oświadczył. Nie było to bardzo na temat, ale pewnie lepiej brzmiało niż: „Uważam, że jesteś stuknięta”.

— Więc nie możesz się przebrać za kogoś innego — oświadczyła Malicia. — Już prawie ciemno. Idziemy! Musimy się skradać jak koty.

— W porządku — stwierdził Maurycy. — To chyba umiem.

Chociaż, co stwierdził kilka minut później, nigdy żaden kot nie poruszał się jak Malicia. Najwyraźniej uważała, że skradanie się nie liczy, jeśli ludzie nie widzą, że się skradasz. Ludzie na ulicy stawali, by się przyjrzeć, jak przebiega pod ścianami od jednej bramy do drugiej, kryjąc się w podcieniach. Maurycy i Keith biegli za nią. Na nich i tak nikt nie zwracał uwagi.

Wreszcie zatrzymała się w wąskiej uliczce pod wielkim drewnianym szyldem. Szyld ten przedstawiał mnóstwo szczurów ułożonych w gwiazdę, ich ogony związane były w jeden wielki węzeł.

— To jest znak starodawnej Gildii Szczurołapów — wyszeptała Malicia, zsuwając z ramienia torbę.

— Wiem — powiedział Keith. — Wygląda okropnie.

— Ale trzeba przyznać, że logo mają interesujące — stwierdziła Malicia.

Na drzwiach wisiała wielka kłódka. To dziwne, pomyślał Maurycy. Jeśli szczury nękają miasto, dlaczego szczurołapy zamknęły swoją siedzibę na cztery spusty?

— Szczęśliwie jestem przygotowana na każdą ewentualność. — Malicia sięgnęła do torby. Rozległ się chrzęst, jakby uderzały o siebie kawałki metalu i szkła.

— Co tam masz? — zapytał Maurycy. — Wszystko?

— Większość miejsca zajmuje bosak i drabinka sznurowa — odparła Malicia, wciąż grzebiąc w torbie. — Poza tym duża apteczka i mała apteczka podręczna, i nóż, i jeszcze jeden nóż, i przybornik do szycia, i lusterko do wysyłania sygnałów, i… te…

Wyciągnęła garść czarnego materiału. Kiedy go rozwinęła, Maurycy dostrzegł błysk metalu.

— Och, spinki do zamków, tak? — zapytał Maurycy. — Widziałem kiedyś złodziei przy pracy…

— Spinki do włosów — poprawiła go Malicia, wyciągając jedną. — We wszystkich książkach, jakie czytałam, zawsze używano spinek do włosów. Po prostu wkładasz w dziurkę od klucza i kręcisz. Mam tu kilka niezginających się.

Kolejny raz Maurycy poczuł zimny dreszcz na karku. Działają w książkach, pomyślał. A niech mnie!

— A skąd tyle wiesz na temat zamków? — zapytał.

— Mówiłam ci, zamykali mnie za karę poza pokojem — odparła Malicia, kręcąc spinką w kłódce.

Maurycy widział złodziei przy pracy. Włamywacze nie przepadają za psami, ale nie mają nic przeciwko kotom. Koty nigdy nie szczekają na całe gardło. I dobrze wiedział, że złodzieje posługują się małymi skomplikowanymi narzędziami, którymi operują bardzo precyzyjnie. Nigdy nie używają głupich spi…

Klik!

— Dobrze — oświadczyła zadowolona z siebie Malicia.

— Miałaś szczęście — stwierdził Maurycy na widok otwieranych drzwi. Spojrzał na Keitha. — Jak myślisz, chłopcze, to szczęście, prawda?

— A skąd mam wiedzieć? — zdziwił się Keith. — Nigdy wcześniej nie oglądałem włamania.

— Wiedziałam, że to zadziała — oznajmiła Malicia. — Zadziałało w „Siódmej żonie Zielonobrodego”, gdzie ta żona dostała się do Pokoju Strachu i dźgnęła Zielonobrodego w oko zamrożonym śledziem.

— To była bajka? — zapytał Keith.

— Oczywiście — oświadczyła z dumą Malicia. — Z „Bajek sióstr Grim”.

— Macie jakieś złe bajki w tych stronach. — Maurycy potrząsnął głową.

Malicia pchnęła drzwi.

— O nie! — jęknęła. — Tego się nie spodziewałam…


* * *

Gdzieś tak pod łapami Maurycego i jakąś ulicę dalej miejscowy szczur, którego Przemienieni znaleźli żywego, kulił się przed Niebezpiecznym Groszkiem. Oddziały odwołano od zadań. To nie był dobry dzień.

Pułapki, które nie zabijają, pomyślał Ciemnaopalenizna. Czasami ludzie chcą złapać żywego szczura. Uczciwe pułapki, które zabijają na miejscu… no cóż, są złe, ale zazwyczaj można je ominąć, a przynajmniej jest w nich coś czystego. Pułapki na żywe szczury są jak trucizna. Oszukują.

Groszek przyglądał się nieznajomemu. Dziwne, ale szczur, który myślał o najmniej szczurzych sprawach, był także najlepszy w rozmowach z kiikiisami, chociaż rozmowa to nie było odpowiednie słowo. Nikt, nawet Szynkawieprz nie miał tak rozwiniętego zmysłu węchu jak Niebezpieczny Groszek.

Ten nowy szczur, a właściwie szczurzyca z pewnością nie była groźna. Przede wszystkim otaczające ją szczury były od niej większe, wykarmione i silne, tak więc całą swoją postawą okazywała szacunek. Przemienieni dali jej ponadto pożywienie, na które się po prostu rzuciła.

— Była w pudełku — powiedział Ciemnaopalenizna, rysując kijkiem po podłodze. — Jest ich tu bardzo dużo.

— Raz dałem się w to złapać — przyznał Szynkawieprz. — Potem przyszedł człowiek rodzaju żeńskiego i przerzucił mnie przez ogrodzenie. Nie widzę w tym za grosz sensu.

— Wydaje mi się, że niektórzy ludzie robią coś takiego, bo chcą być mili — odezwała się Śliczna. — Pozbywają się szczura ze swego domu, ale go nie zabijają.

— I tak nic to jej nie dało — skwitował z zadowoleniem Szynkawieprz. — Wróciłem następnej nocy i dobrałem się do sera.

— Nie sądzę, żeby tutaj ktoś chciał być miły — odezwał się Ciemnaopalenizna. — Z nią był też drugi szczur. A raczej część szczura. Przypuszczam, że go zjadała. Z głodu.

— Bardzo rozsądnie. — Szynkawieprz skinął głową.

— Znaleźliśmy coś jeszcze. — Ciemnaopalenizna wciąż rysował w kurzu linie i zawijasy. — Czy pan to widzi, sir?

— Hmmm. Widzę, ale nie wiem, co to znaczy — powiedział Szynkawieprz. — Mnie zawsze wystarczał nos.

Ciemnaopalenizna westchnął, nie tracąc cierpliwości.

— W takim razie niech pan wywęszy, jak biegną tunele, które dzisiaj badaliśmy. To jest… taki kształt pojawia się w mojej głowie. Sprawdziliśmy ponad pół miasta. Znaleźliśmy dużo… — rzucił okiem na Śliczną — dużo „miłych” pułapek, w większości pustych. Wszędzie leży trutka. W większości stara. Jest dużo pustych pułapek, które nie zabijają. Dużo pułapek zabijających, wciąż ustawionych. I żadnych żywych szczurów. Żadnych, poza naszą… nową przyjaciółką. Wiemy, że dzieje się tu coś bardzo dziwnego. Trochę węszyłem w okolicach miejsca, gdzie ją znaleźliśmy, i czułem szczury. Dużo szczurów. Naprawdę dużo.

— Żywych? — zapytał Niebezpieczny Groszek.

— Tak.

— Wszystkie w jednym miejscu?

— Tak mówi ten zapach — odparł Ciemnaopalenizna. — Myślę, że nasz oddział powinien pójść to sprawdzić.

Niebezpieczny Groszek zbliżył się do szczurzycy i powąchał ją znowu. Szczurzyca powąchała jego. Dotknęły się łapkami. Przemienieni przyglądali się w zdziwieniu. Niebezpieczny Groszek traktował kiikiiskę jak równą sobie.

— Jest ich dużo, naprawdę dużo — mruczał do siebie. — Wiele szczurów… ludzi… strach, mnóstwo lęków… mnóstwo szczurów… tłok… jedzenie… szczur… czy mówiłeś, że ona zjadała szczura?

— Na tym świecie szczur zjada szczura — powiedział Szynkawieprz. — Zawsze tak było i zawsze tak będzie.

Niebezpieczny Groszek poruszał nosem.

— I jeszcze coś. Coś… nietypowego. Dziwne… ona naprawdę się boi.

— Wpadła w pułapkę — wtrąciła się Śliczna. — A potem spotkała nas.

— Coś dużo… gorszego niż to — mówił Niebezpieczny Groszek. — Ona się nas boi, bo jesteśmy dziwnymi szczurami, ale też czuje ulgę, że nie jesteśmy… tacy, jak się spodziewała…

— Ludźmi! — nie wytrzymał Ciemnaopalenizna.

— Nie… raczej nie.

— Innymi szczurami?

— Tak… nie… ja… nie wiem, trudno powiedzieć…

— Psy? Koty?

— Nie. — Niebezpieczny Groszek cofnął się. — To coś innego, nowego.

— Co powinniśmy z nią zrobić? — zapytała Śliczna.

— Pewnie wypuścić.

— Tego zrobić nie możemy — rzekł Ciemnaopalenizna. — Rozbroiliśmy wszystkie pułapki, na które natrafiliśmy, ale wszędzie jest porozkładana trutka. Nawet myszy nie potrafiłbym tam posłać. Pamiętajmy, że nie próbowała nas atakować.

— No i co z tego? — zapytał Szynkawieprz. — Co znaczy jeden martwy kiikiis?

— Wiem, co chce powiedzieć Ciemnaopalenizna — stwierdziła Śliczna. — Nie możemy tak po prostu posłać jej na pewną śmierć.

Przecena wystąpiła do przodu i opiekuńczo objęła młodą szczurzycę. Chociaż potrafiła się Szynkawieprzowi odgryźć, nie dyskutowała z nim. Była na to za stara. Ale jej spojrzenie mówiło: Wszystkie samce są głupie, ty głupi stary szczurze.

Szynkawieprz wyglądał na zagubionego.

— Zabijaliśmy kiikiisów, prawda? — zapytał ze smutkiem. — Czemu ona ma się przy nas pętać?

— Nie możemy tak po prostu posłać jej na pewną śmierć — powtórzyła Śliczna, przyglądając się Niebezpiecznemu Groszkowi. Miał to swoje niewidzące spojrzenie.

— Chcecie, żeby się tu kręciła, zjadała nasze jedzenie i w ogóle nam przeszkadzała? — zapytał Szynkawieprz. — Ona nie potrafi mówić, nie potrafi myśleć…

— My też jeszcze niedawno nie potrafiliśmy! — żachnęła się Śliczna. — Wszyscy byliśmy tacy jak ona!

— Ale teraz potrafimy! — Szynkawieprz podniósł głos.

— Tak — spokojnie zgodził się z nim Niebezpieczny Groszek. — Teraz potrafimy myśleć. Potrafimy się zastanowić, czy dobrze postępujemy. Możemy współczuć niewinnej istocie, która nam nie zagraża. I dlatego godzimy się, by z nami została.

Szynkawieprz gwałtownie odwrócił głowę. Niebezpieczny Groszek wciąż patrzył na szczurzycę. Szynkawieprz impulsywnie cofnął się, jak szczur gotowy do walki. Ale Niebezpieczny Groszek tego nie widział.

Śliczna z uwagą obserwowała starego szczura. Został wyzwany przez małą chudzinę, która nie dotrwałaby do drugiej sekundy walki. I w dodatku Niebezpieczny Groszek nawet nie uświadamiał sobie, że rzucił wyzwanie.

On nie rozumuje w ten sposób, pomyślała Śliczna.

Inne szczury też obserwowały przywódcę. Czekały, co zrobi.

Ale nawet Szynkawieprzowi już zaświtało, że jest nie do pomyślenia, by uderzył białego szczura. To byłoby jak odcięcie sobie własnego ogona. Odetchnął powoli i wyszeptał:

— To tylko szczur.

— Lecz ty, drogi Szynkawieprzu, już nie jesteś tylko szczurem — powiedział Niebezpieczny Groszek. — Czy pójdziesz z oddziałem Ciemnejopalenizny, by dowiedzieć się, skąd ona przyszła? To może być niebezpieczne.

Na te słowa sierść Szynkawieprza znowu stanęła dęba.

— Nie boję się niebezpieczeństw! — warknął.

— Oczywiście. Dlatego powinieneś pójść. Ona jest przerażona — rzekł Groszek.

— Nigdy nic mnie nie przerażało! — krzyknął Szynkawieprz.

Teraz wreszcie Niebezpieczny Groszek odwrócił się do niego pyszczkiem. W blasku świecy jego oczy błyszczały. Szynkawieprz nie marnował czasu na myślenie o rzeczach, których nie da się zobaczyć, powąchać czy ugryźć, ale…

Podniósł wzrok. Jego własny cień tańczył na ścianie. Szynkawieprz słyszał, jak młode szczury rozmawiają o cieniach i snach, i o tym, co się dzieje z twoim cieniem po śmierci. To go nie martwiło. Cienie nie mogą cię ugryźć. Nie ma w nich nic groźnego. Ale teraz jego własny głos mówił w jego własnej głowie: Boję się tego, co potrafią zobaczyć te oczy. Spojrzał na Ciemnąopaleniznę, który przez cały czas rysował coś kijkiem w kurzu.

— Pójdę, ale to ja poprowadzę ekspedycję — oświadczył Szynkawieprz. — Jestem tutaj najstarszym szczurem.

— To mnie nie martwi — odparł Ciemnaopalenizna. — I tak na przodzie będzie szedł pan Klik.

— Wydawało mi się, że został zmiażdżony w zeszłym tygodniu — zdziwiła się Śliczna.

— Mamy jeszcze dwóch — odparł Ciemnaopalenizna. — Potem będziemy musieli napaść na kolejny sklep ze zwierzętami.

— Ja jestem dowódcą — powiedział Szynkawieprz. — I ja będę mówił, co mamy robić, Ciemnaopalenizno.

— W porządku, sir. W porządku. — Ciemnaopalenizna nadal rysował w kurzu. — I wie pan, jak rozbroić każdą pułapkę, tak?

— Nie, ale mogę kazać to zrobić tobie.

— Dobrze. Doskonale. — Ciemnaopalenizna wciąż kreślił coś kijkiem, nie podnosząc wzroku na dowódcę. — I pan mi powie, której dźwigni nie mamy dotykać, a która spowoduje, że pułapka się otworzy, prawda?

— Nie muszę się znać na pułapkach — odparł Szynkawieprz.

— Ależ musi pan. — Ciemnaopalenizna przemawiał cały czas tym samym spokojnym tonem. — A powiem panu, że w tych nowych pułapkach sam paru rzeczy nie rozumiem i dopóki nie zrozumiem, z całym szacunkiem proszę, by zostawić je mnie.

— Nie mówi się w ten sposób do starszego szczura!

Ciemnaopalenizna podniósł wzrok, a Śliczna wstrzymała oddech.

I wtedy Ciemnaopalenizna odezwał się znowu:

— Przepraszam. Nie chciałem być impertynencki.

Śliczna wyczuła, że przyglądające się tej scenie starsze szczury są zdziwione. Ciemnaopalenizna wycofał się. Nie zaatakował!

Ale też się nie ukorzył.

Futerko Szynkawieprza opadło. Stary szczur nie wiedział, jak sobie poradzić z tą sytuacją. Tyle sprzecznych sygnałów.

— No cóż…

— To oczywiste, że dowódca musi wydawać rozkazy — odezwał się Ciemnaopalenizna.

— Tak, więc…

— Ale radziłbym, sir, żebyśmy to sprawdzili. Nieznane rzeczy bywają niebezpieczne.

— Tak, oczywiście — powiedział Szynkawieprz. — Tak, z całą pewnością. Zbadamy to. Oczywiście. Przypilnuję tego. Jestem dowódcą i to właśnie mówię.


* * *

Maurycy rozejrzał się po wnętrzu.

— Wygląda zwyczajnie — rzekł. — Ławy, krzesła, piec, mnóstwo szczurzych skór wiszących na ścianach, stosy starych pułapek, kilka psich kagańców, zwoje drutu do siatek, wyraźne ślady, że od dawna nikt tu nie ścierał kurzu. Dokładnie tego bym oczekiwał w Gildii Szczurołapów.

— Ja oczekiwałam czegoś… okropnego, ale interesującego — powiedziała Malicia. — Jakiejś strasznej tajemnicy.

— A czy musi być tajemnica? — zapytał Keith.

— Oczywiście! — oświadczyła, zaglądając pod krzesło. — Posłuchaj, kocie, na świecie są dwa gatunki ludzi. Są tacy, którzy tworzą akcję, i tacy, którzy jej nie tworzą.

— Świat nie ma akcji — obruszył się Maurycy. — Rzeczy po prostu się… zdarzają, jedna po drugiej.

— Tylko wtedy, gdy tak o tym myślisz — odparła Malicia, zdecydowanie zbyt zdecydowanie, zdaniem Maurycego. — Akcja jest zawsze. Musisz tylko wiedzieć, jak jej szukać. — Zamilkła, a po chwili wykrzyknęła: — Już wiem! Tutaj będzie sekretne przejście. Wszyscy szukamy!

— Ale… jak będziemy wiedzieli, że to jest wejście do sekretnego przejścia? — zapytał Keith, który teraz wyglądał na jeszcze bardziej zgubionego niż zazwyczaj. — Jak wygląda sekretne przejście?

— Oczywiście nie wygląda jak przejście!

— No cóż, w takim razie widzę kilkanaście wejść do tajemnych przejść — rzekł Maurycy. — Drzwi, okna, ten kalendarz firmy produkującej trutki, kredens, szczurza dziura, biurko…

— Jesteś złośliwy — oświadczyła Malicia, podnosząc kalendarz i uważnie sprawdzając ścianę za nim.

— Chciałem być tylko dowcipny — mruknął Maurycy — ale jeśli sobie życzysz, mogę być też złośliwy.

Keith przyglądał się długiej ławie stojącej pod zasnutym starymi pajęczynami oknem. Leżały na niej sterty pułapek. A obok rząd za rzędem stare puszki i słoiki z napisami w stylu: „Niebezpieczeństwo: Hydrogen Dioxide”, „Przeciw pladze szczurów”, „Lont” i „SzczuryPrecz”, i „Morderszczur”, i… — pochylił się, by przeczytać napis z bliska — „Cukier”. Stało też kilka kubków i imbryk na herbatę. Ława posypana była białym, zielonym i szarym proszkiem. Trochę leżało go też na podłodze.

— Choć raz spróbuj się na coś przydać — powiedziała Malicia, pukając w ściany.

— Nie wiem, jak szukać czegoś, co nie wygląda jak coś, czego szukamy — odparł Keith. — Trzymają truciznę obok cukru! I tyle tych trucizn…

Malicia stanęła i przetarła rękami oczy.

— Trudno znaleźć — stwierdziła.

— Czy mógłbym zasugerować, że tu nie ma tajnego przejścia? — zapytał Maurycy. — Wiem, że to raczej śmiały pomysł, ale może to całkiem zwykłe pomieszczenie.

Nawet Maurycy cofnął się z lekka pod naporem spojrzenia Malicii.

— Tu musi być sekretne przejście — oznajmiła. — Inaczej to nie ma sensu. — Pstryknęła palcami. — Ależ oczywiście! Wszystko robimy źle. Przecież każdy wie, że nie odnajdzie się tajemnego przejścia, jeśli się go szuka. Tylko wtedy, gdy już zrezygnujesz i zmęczony oprzesz się o ścianę, niespodziewanie uruchamia się sekretny mechanizm!

Maurycy spojrzał na Keitha, szukając u niego pomocy. Ostatecznie on też był człowiekiem. Powinien wiedzieć, jak sobie radzić z kimś takim jak Malicia. Ale Keith snuł się po pomieszczeniu, oglądając różne przedmioty.

Malicia oparła się o ścianę z nieprawdopodobną nonszalancją. Żadnego kliknięcia. Wszystkie deski podłogi trwały nieporuszone.

— Pewnie nieodpowiednie miejsce — oświadczyła. — Niewinnie złapię się ręką za ten wieszak na ubrania. — Tajemne drzwi w ścianie zupełnie się nie chciały otworzyć. — Z pewnością by pomogło, gdybyśmy mieli ozdobny świecznik. Zawsze istnieje dźwignia otwierająca sekretne wejście, którą można dostrzec przy zapalonej świecy. Każdy miłośnik przygód to wie.

— Nie ma żadnego świecznika — powiedział Maurycy.

— Wiem, niektórzy ludzie kompletnie nie czują, jak powinno wyglądać tajemnicze przejście — stwierdziła Malicia. Oparła się o kolejną ścianę, znowu bez efektu.

— Nie sądzę, żebyś znalazła to w taki sposób — powiedział Keith, z uwagą oglądając jedną z pułapek.

— Och! Doprawdy? — Malicia mruknęła sarkastycznie. — Ale przynajmniej coś robię. Gdzie ty byś szukał, jeśli z ciebie taki ekspert?

— Dlaczego w pomieszczeniu szczurołapów jest szczurza dziura? — zapytał Keith. — Przecież tu śmierdzi martwymi szczurami, mokrymi psami i trutkami. Gdybym był szczurem, nie zbliżałbym się do tego miejsca.

Malicia przez chwilę nie mówiła nic. Nagle na jej twarzy pojawił się wyraz najwyższego skupienia, jakby chciała połączyć kilka pomysłów.

— Tak — powiedziała powoli. — Tak bywa w bajkach. Często występuje w nich głupek, który przez przypadek wpada na bardzo dobry pomysł. — Przyklęknęła i zajrzała do szczurzej dziury. — Jest jakaś zapadka. Tylko lekko pchnę…

W tym momencie spod podłogi doszło ich głośne szurnięcie, część desek odsunęła się na bok i Keith zniknął.

— No właśnie — stwierdziła Malicia. — Wiedziałam, że coś takiego się stanie.


* * *

Pan Klik turkotał w tunelu, wydając warczący odgłos.

Młode szczury poszarpały mu uszy, stracił część ogona w pułapce, inne pułapki w inny sposób pouszkadzały jego ciało, ale miał przewagę: nie mogły go zabić, bo pan Klik nie był żywy, a nie był żywy, ponieważ był nakręcany. Kluczyk obracał się z warkotem.

Na karku pan Klik miał przyczepiony ogarek świecy. Pozostali członkowie Oddziału Unieszkodliwiania Pułapek przyglądali się z uwagą.

— Teraz trzeba bardzo uważać… — powiedział Ciemnaopalenizna.

W tym samym momencie rozległ się trzask i zgasło światło. Potem w dół tunelu stoczyło się koło zębate i upadło przed Ciemnąopalenizną, który stwierdził z zadowoleniem:

— Tak mi się wydawało, że tam ziemia jest nieco poruszona. No, chłopaki! Potrzebuję tu kilku, by wykopać pułapkę i odciągnąć z tego miejsca.

— Całe to testowanie podłoża bardzo nas spowalnia — odezwał się Szynkawieprz.

— Ma pan rację, sir — zgodził się z nim Ciemnaopalenizna, kiedy oddział już ich minął. — Pan może ruszać. To znakomity pomysł, zwłaszcza że pozostał nam już tylko jeden pan Klik. Mam nadzieję, że w tym mieście mają sklep z rzeczami dla zwierząt[4].

— Chciałem powiedzieć, że powinniśmy iść szybciej — powiedział Szynkawieprz.

— W porządku, więc niech pan idzie, sir. Proszę tylko krzyknąć, by dać nam znać, gdzie jest następna pułapka, zanim pan w nią wpadnie.

— Ja tu dowodzę, Ciemnaopalenizno.

— Tak, sir, przepraszam. Wszyscy jesteśmy zdenerwowani.

— To nie jest dobre miasto — rzekł Szynkawieprz tonem pełnym znużenia. — Zdarzało mi się być w różnych rprptlp dziurach, ale to jest gorsze niż najgorsza z nich.

— To prawda, sir. To miasto jest martwe.

— Jak brzmi to słowo, które wymyślił Niebezpieczny Groszek?

— Zło — powiedział Ciemnaopalenizna, przyglądając się szczurom ciągnącym pułapkę. Widział sprężyny i sztuczne futerko w zaciśniętych szczękach. — Wtedy nie bardzo mogłem pojąć, o czym on mówi. Ale teraz już chyba rozumiem. — Spojrzał za siebie, gdzie mrok tunelu rozpraszała świeca, i złapał któregoś z przechodzących szczurów. — Śliczna i Niebezpieczny Groszek mają się trzymać tuż za nami, zrozumiano? Nie wolno im się nigdzie oddalać.

— Tak jest, sir — odparł szczur i ruszył dalej.

Ekspedycja przemieszczała się powoli naprzód. Tak doszli do miejsca, gdzie zaczynał się stary szeroki kanał odpływowy. Na jego dnie pozostało trochę wody, u góry widać było otwory starych rur. Tu i ówdzie wydobywała się z nich para. Kawałek dalej przez kratkę kanalizacyjną dostawało się z ulicy zielonkawe światło.

Pachniało szczurami. To był świeży zapach. Prawdę mówiąc, był tam także szczur skubiący pożywienie z tacki leżącej na pokruszonych cegłach. Na widok Przemienionych rzucił się do ucieczki.

— Za nim! — ryknął Szynkawieprz.

— Nie! — krzyknął Ciemnaopalenizna.

Kilka szczurów, które już ruszyły w pogoń, zatrzymało się niepewnych, co robić.

— Wydałem rozkaz — warknął Szynkawieprz, odwracając się do Ciemnejopalenizny.

Ekspert od pułapek lekko przykucnął i powiedział:

— Oczywiście. Ale myślę, że ocena Szynkawieprza, który pozna kilka faktów, będzie inna niż ocena sytuacji tylko po zobaczeniu jakiegoś uciekającego szczura, prawda? Niech pan powęszy, sir.

Szynkawieprz poruszył nosem.

— Trucizna?

— Szara numer dwa — potwierdził Ciemnaopalenizna. — Cuchnące obrzydlistwo. Lepiej trzymać się z daleka.

Dowódca rozejrzał się. Kanał ciągnął się daleko w jedną i drugą stronę i był na tyle wysoki, że pomieściłby czołgającego się człowieka. Tuż pod sufitem zwisały mniejsze rury.

— Ciepło tutaj — stwierdził Szynkawieprz.

— Owszem, sir. Śliczna czytała w przewodniku, że tu są gorące źródła, pompują z nich wodę do domów.

— Po co?

— Żeby się w niej kąpać, sir.

— Fuj! — Dowódcy nie podobał się ten pomysł. Ale już wiele młodych szczurków lubiło brać kąpiel.

Ciemnaopalenizna odwrócił się do oddziału.

— Szynkawieprz chce, by zakopać truciznę i oznaczyć to miejsce.

Szynkawieprz usłyszał za sobą metaliczny chrzęst. Obrócił się i ujrzał, jak Ciemnaopalenizna wyciąga ze swej siatki z narzędziami długi cienki kawałek metalu.

— Na litość krckrck, co to jest? — zapytał.

Ciemnaopalenizna świsnął kawałkiem metalu w powietrzu.

— Poprosiłem, żeby chłopiec wyglądający na głupka zrobił to dla mnie — powiedział.

I w tym momencie Szynkawieprz rozpoznał, czym Ciemnaopalenizna wymachuje.

— To jest miecz! — wykrzyknął. — Wziąłeś pomysł z „Przygody pana Królika”.

— Zgadza się.

— Nigdy w to nie wierzyłem — wyszeptał Szynkawieprz.

— Ale ostrze jest ostrzem — spokojnie odparł Ciemnaopalenizna. — Myślę, że jesteśmy niedaleko tych innych szczurów. Pewnie lepiej by było, gdyby większość z nas została tutaj… sir.

Szynkawieprz czuł, że znowu to jemu wydaje się rozkazy, ale Ciemnaopalenizna był ujmująco grzeczny.

— Proponowałbym, żeby kilku z nas poszło na rekonesans. Warto ich wyniuchać — mówił dalej Ciemnaopalenizna. — Przydałby się Sardynki, oczywiście ja pójdę…

— I ja — dodał Szynkawieprz i spojrzał na Ciemnąopaleniznę, który powiedział:

— Oczywiście.

Загрузка...