Rozdział 9

Farmer Fred otworzył drzwi i zobaczył, że wszystkie zwierzęta z Omszałego Krańca czekają na niego przed domem.

— Nie możemy znaleźć pana Królika ani szczura Szymona! — wykrzyknęły.

„Przygoda pana Królika”


— Wreszcie! — powiedziała Malicia, zrzucając sznury. — Wydawało mi się, że szczury są lepsze w przegryzaniu.

— Przecięły sznury nożem — przypomniał Keith. — I mogłabyś choć słowem podziękować.

— Tak, oczywiście, powiedz im, że jestem bardzo wdzięczna.

— Sama im to powiedz!

— Przykro mi, ale mówić do… szczurów nie mogę.

— Chyba można to zrozumieć, skoro wychowywali cię w nienawiści do nich…

— Nie o to chodzi — powiedziała Malicia, podchodząc do drzwi i wyglądając przez dziurkę od klucza. — To wydaje mi się… dziecinne. Takie czary-mary. Takie… jak z bajki o panu Króliku.

— Panu Króliku? — pisnęła Śliczna i był to prawdziwy pisk. Słowa, które wydobyły się z jej gardła, zamieniły się w coś w rodzaju jęku.

— O jakim panu Króliku? — zapytał Keith.

Malicia wyciągnęła z kieszeni garść spinek do włosów.

— Takie tam książeczki napisane przez głupią paniusię — odparła, wkładając spinkę do zamka. — Klituś-bajduś dla małych dzieci. O szczurze, króliku, wężu, kurze i sowie. Wszyscy chodzą ubrani jak ludzie i mówią jak ludzie. I wszyscy są tak mili i słodcy, że aż się robi niedobrze. Czy wiecie, że mój ojciec zachował je wszystkie z czasów, kiedy sam był dzieckiem? „Przygoda pana Królika”, „Pan Królik jest zajęty”, „Szczur Szymon przejrzał”… i czytał mi je, kiedy byłam malutka. W żadnym nie ma ani jednego smakowitego morderstwa.

— Chyba byłoby lepiej, gdybyś zamilkła — powiedział Keith. Nie śmiał spojrzeć na szczury.

— Nie ma tam żadnych dwuznaczności ani przekleństw — mówiła dalej Malicia, cały czas kręcąc spinką. — A najciekawsze, co się zdarza, to kiedy kaczka Kasia gubi pantofel — kaczka gubi pantofel, wyobrażasz to sobie? — który się wreszcie znajduje pod łóżkiem, ale szukają go przez całą książeczkę. Czy w takiej historii można znaleźć napięcie? Ja nie potrafię. Jeśli już ludzie wymyślają idiotyczne bajki o zwierzętach, które udają ludzi, to niech się tam przynajmniej wydarzy coś gwałtownego…

— Ojej… — westchnął Maurycy zza kraty.

Keith spojrzał w dół. Śliczna i Niebezpieczny Groszek zniknęli.

— Nigdy nie miałem serca, żeby im powiedzieć — rzucił do nikogo w szczególności. — Oni myśleli, że to wszystko dzieje się naprawdę.

— Możliwe, w świecie Omszałego Krańca. — Malicia wstała, gdy rozległo się ostateczne kliknięcie. — Ale nie tutaj. I kto wymyślił taką nazwę? Można pęknąć ze śmiechu. Chodźmy.

— Zrobiłaś im przykrość — zauważył Keith.

— Posłuchaj, może lepiej pójdziemy sobie stąd, zanim wrócą szczurołapy? — zaproponowała Malicia.

Problem z tą dziewczynką polega na tym, pomyślał Maurycy, że ona nie słucha uważnie, co mówią inni. Można nawet powiedzieć, że w ogóle nie słucha.

— Nie — powiedział Keith.

— Co nie?

— Nie idę z tobą. Tu się dzieje coś bardzo złego. Coś dużo gorszego niż wykradanie jedzenia przez złych ludzi.

Maurycy patrzył na nich i myślał: Jak to ludzie, znowu się kłócą. A mają się za panów stworzenia. Nie to co my, koty. My jesteśmy panami stworzenia. Czy ktoś kiedyś widział kota karmiącego człowieka? To niezbity dowód.

Ależ ci ludzie krzyczą, wysyczał głos w jego głowie.

Czy to moja świadomość? — zapytał sam siebie Maurycy. I sam sobie odpowiedział: Co? Ja? Nie. Ale czuję się dużo lepiej, kiedy opowiedziałeś im o Składzie. Niepewnie przeniósł ciężar z łapy na łapę.

— Więc to ty, Skład? — wyszeptał, patrząc na swój brzuszek.

Martwił się tym od chwili, gdy dotarło do niego, że zjadł Przemienionego. Oni mówią, prawda? Co się dzieje, gdy takiego zjesz? Czy jego głos zostaje w tobie? Powiedzmy, że… śnił o Składzie wałęsającym się w jego wnętrznościach. Taki sen może poważnie zakłócić kocią drzemkę, nie ma z tym żartów.

Nie, odpowiedział głos, który brzmiał jak wiatr w koronach odległych drzew. To ja. Ja. PAJĄK.

Ach, więc jesteś pająkiem, wyszeptał w myślach Maurycy. Poradzę sobie z pająkiem, nawet mając trzy łapy związane.

Nie pająk, ale PAJĄK.

To aż bolało. Teraz. Wcześniej nie.

Jestem już w twojej GŁOWIE, kocie. Ach, te koty. Są gorsze od psów, gorsze od szczurów. Jestem w twojej GŁOWIE i nigdy jej nie OPUSZCZĘ.

Łapa Maurycego drgnęła.

Będę w twoich SNACH.

Słuchaj, ja tylko tędy przechodziłem — wyszeptał z rozpaczą Maurycy. — Nie szukam kłopotów. Na mnie w ogóle nie można polegać! Jestem kotem! Sam sobie bym nie ufał, a ja to przecież ja! Tylko się wydostanę na świeże powietrze i już nie będziesz mnie miał w… swoich włochatych odnóżach i w ogóle!

Wcale nie chcesz UCIEKAĆ.

Racja, pomyślał Maurycy, wcale nie chcę uciekać… Zaraz, oczywiście, że chcę stąd uciec.

— Jestem kotem — mruczał dalej. — Żaden szczur nie będzie mi nic kazał. Już raz próbowałeś.

Tak — nadpłynął głos PAJĄKA, ale wtedy byłeś SILNY. A teraz twój móżdżek powinien odpocząć. Ja mogę myśleć za ciebie.

Ja mogę myśleć za KAŻDEGO.

Już na zawsze zostanę z tobą.

Głos odpłynął.

No, pomyślał Maurycy. Czas powiedzieć Lśniącemu Zdrojowi żegnaj. Przyjęcie się skończyło. Szczury spotkały się z całą masą innych szczurów i nawet można powiedzieć, że ludzie się spotkali, przynajmniej jeśli chodzi o tamtych dwoje, ale ja mam tylko siebie i chcę się zabrać tam, gdzie nie będą do mnie przemawiały żadne obce głosy.

— Przepraszam — rzekł dość głośno. — Idziemy stąd czy nie?

Obie ludzkie istoty obejrzały się w jego kierunku.

— Ja bym wolał się stąd wynieść — dodał Maurycy. — Czy moglibyście wyjąć tę kratę? Jest całkiem przerdzewiała, to nie będzie trudne. Dobry chłopak. I możemy się zbierać…

— Oni wezwali zaklinacza szczurów — powiedział Keith. — A szczury należące do klanu rozpierzchły się pod całym miastem. Rano zjawi się tutaj prawdziwy zaklinacz. Nie fałszywy jak ja. Wiesz, że ci prawdziwi mają czarodziejskie flety. Chcesz zobaczyć, co się stanie z naszymi szczurami?

Nowa świadomość Maurycego wymierzyła mu potężnego kuksańca.

— Zobaczyć? Nie bardzo — odparł niechętnie.

— No widzisz. Więc nie możemy stąd uciec — zgodził się Keith.

— W takim razie co mamy zamiar zrobić? — zainteresowała się Malicia.

— Zamierzamy porozmawiać ze szczurołapami, kiedy tutaj wrócą.

— A dlaczego sądzisz, że będą chcieli z nami rozmawiać?

Z twarzy Keitha nie znikało zamyślenie.

— Bo jeśli tego nie zrobią, umrą.


* * *

Szczurołapy wróciły dwadzieścia minut później. Drzwi ich siedziby otworzyły się gwałtownie i równie gwałtownie zostały zatrzaśnięte. Drugi szczurołap zasunął zasuwę.

— Chyba mieliśmy się świetnie bawić, czy nie tak mówiłeś? — zapytał, dysząc ciężko. — Opowiedz mi o tym jeszcze raz, bo zdaje mi się, że coś przegapiłem.

— Zamknij się — odparł pierwszy szczurołap.

— I na dodatek straciłem portfel. A w nim dwadzieścia dolarów, których nigdy nie zobaczę.

— Zamknij się.

— I nie mogłem odzyskać żadnego z naszych walecznych szczurów, które brały udział w ostatniej walce!

— Zamknij się.

— Nasze psy też tam zostały. Nie mogliśmy się zatrzymać, żeby je odwiązać. Ktoś inny je weźmie.

— Zamknij się.

— Czy szczury często latają w powietrzu? A może jest to coś, o czym słyszysz tylko wtedy, gdy jesteś nadzwyczaj doświadczonym szczurołapem?

— Czy już powiedziałem ci, żebyś się zamknął?

— Tak.

— To się zamknij. No, wynosimy się, i to już. Zabieramy pieniądze, zwiniemy łódkę z nabrzeża, zostawiamy wszystko, czego nie zdołaliśmy sprzedać, i wio.

— Po prostu tak? Bezręki Johnny i jego chłopcy przypływają jutro wieczorem po kolejny ładunek i…

— Zwijamy się, Bill. Mój nos ostrzega, że nie jest dobrze.

— Po prostu tak? Johnny jest nam winien dwieście dolców…

— Tak. Po prostu tak. Czas w drogę. Koniec pieśni, ptaszki wyfrunęły, kot uciekł z worka! A… Czy ty to powiedziałeś?

— Co powiedziałem?

— Czy powiedziałeś właśnie: „Wolę do worka”?

— Ja? Nie.

Szczurołap rozejrzał się po pomieszczeniu. Poza nimi nie było nikogo.

— No to w porządku — westchnął. — To był długi wieczór. Kiedy sprawy się komplikują, trzeba zmykać. Nic nie cudować. Po prostu sobie pójdziemy, rozumiesz? Nie chciałbym tutaj być, kiedy zjawią się ci, którzy nas szukają. I nie mam ochoty się spotykać z żadnym zaklinaczem szczurów. To twardziele. Wszędzie wściubiają nosy. I kosztują kupę kasy. Ludzie zaczną zadawać mnóstwo pytań, a ja chcę, by mogli zadać tylko jedno: „Gdzie się podziały szczurołapy?”. Rozumiesz? Inaczej popędzą nam kota. Co…? Co powiedziałeś?

— Co, ja? Nic. Może herbaty? Zawsze ci dobrze robiła.

— Czy powiedziałeś: „Już ja cię popędzę?” — zapytał pierwszy szczurołap.

— Ja tylko zapytałem, czy nie chciałbyś się napić herbaty! Jak słowo daję. Dobrze się czujesz?

Pierwszy przyglądał się kumplowi, jakby chciał wyczytać z jego twarzy, czy jednak nie kłamie. Wreszcie westchnął.

— Tak, wszystko w porządku. Tylko pamiętaj, osłódź trzy łyżeczki.

— Oczywiście — powiedział drugi. — Nie wolno dopuścić do spadku poziomu cukru we krwi. Musisz dbać o siebie.

Pierwszy sięgnął po kubek, siorbnął herbatę i popatrzył do wnętrza kubka.

— Jak do tego doszło? — zapytał. — Że to wszystko robiliśmy? Wiesz, o co mi chodzi. Czasami budzę się w nocy i myślę, że to głupie, a potem ruszam do pracy i wszystko wydaje się całkiem rozsądne. To, że kradniemy jedzenie, a winę zrzucamy na szczury, i to, że hodujemy silne, wielkie szczury, żeby je wystawiać do walki z psami, a potem wracamy z tymi, które przeżyły, by wyhodować jeszcze większe i silniejsze, ale… ja nie wiem… kiedyś nie mógłbym związać dzieciaków…

— Ale zarobiliśmy sporo kasy, prawda?

— Tak. — Pierwszy zakręcił herbatą w kubku i znowu się napił. — Pewnie do tego to się sprowadza. Czy to jakaś nowa herbata?

— Nie, lord green, jak zawsze.

— Smakuje jakoś inaczej. — Szczurołap dopił do końca i odstawił kubek na ławę. — Dobrze, zbieramy…

— Na razie wystarczy — odezwał się ponad ich głowami głos. — Teraz spokojnie mnie posłuchajcie. Jeśli uciekniecie, umrzecie. Jeśli będziecie za dużo mówić, umrzecie. Jeśli za długo będziecie zwlekać, umrzecie. Jeśli myślicie, że jesteście sprytni, umrzecie. Macie jakieś pytania?

Kilka słomek spadło z belki w dół. Szczurołapy podniosły wzrok i zobaczyły spoglądającego na nich kota.

— To kot tego cholernego dzieciaka! — wykrzyknął pierwszy. — Mówiłem ci, że patrzył na mnie jakoś tak dziwnie!

— Gdybym był na twoim miejscu, nie patrzyłbym na mnie — powiedział Maurycy jakby nigdy nic. — Raczej popatrzyłbym na trutkę na szczury.

Drugi odwrócił się w stronę stołu.

— O, ktoś ukradł trochę trutki!

— Ach! — westchnął pierwszy szczurołap, który potrafił znacznie szybciej myśleć.

— Ukradł? — zdziwił się kot z wysoka. — My nie kradniemy. To robią złodzieje. My tylko odłożyliśmy ją w inne miejsce.

— Och! — jęknął pierwszy i usiadł.

— To niebezpieczna substancja! — rzekł drugi, rozglądając się za czymś do rzucenia w kota. — Nie wolno wam jej dotykać! Powiedzcie mi w tej chwili, gdzie ona jest!

W tej samej chwili z trzaskiem otworzyła się klapa do piwnicy i w otworze ukazała się głowa Keitha, który po chwili wdrapał się po drabinie do środka. Szczurołapy patrzyły na niego w niemym zdziwieniu.

Chłopak trzymał zgniecioną papierową torbę.

— Ojej! — jęknął pierwszy szczurołap.

— Coś zrobił z trucizną? — koniecznie chciał się dowiedzieć drugi.

— No cóż, jeśli już pytasz — odrzekł Keith — to większość trafiła do cukru…


* * *

Ciemnaopalenizna obudził się. Nie mógł oddychać, kark płonął mu żywym ogniem. Czuł ciężar szczęk pułapki przyciskający go od góry i śmiertelny ucisk zębów na brzuchu.

Nie powinienem już żyć, pomyślał. Wolałbym już nie…

Spróbował podnieść się nieco, ale ból stał się znacznie gorszy. Kiedy opadł w dół, zalała go kolejna fala bólu.

Złapany jak szczur w pułapkę, pomyślał.

Ciekawe, jaki to typ?

— Ciemnaopalenizno, gdzie jesteś?

Głos dochodził gdzieś z bliska. Ciemnaopalenizna próbował odpowiedzieć, ale każdy, nawet najmniejszy ruch powodował, że metalowe zęby zaciskały się na nim coraz mocniej.

— Ciemnaopalenizno?

Udało mu się wydobyć z siebie cichutki pisk. Słowa tak bardzo bolały.

Ktoś się zbliżał drobnymi kroczkami w całkowitej ciemności.

— Ciemnaopalenizno!

Ten ktoś pachniał jak Odżywka.

— Uhm — stęknął Ciemnaopalenizna.

— Wpadłeś w pułapkę!

To było za wiele jak na niego i choć każde słowo było umieraniem, zapytał:

— Naprawdę?

— Pobiegnę po Sardynki, dobrze? — wyjąkała Odżywka.

Ciemnaopalenizna czuł, że ogarnia ją panika. A na to nie było czasu.

— Nie! Powiedz… — dyszał — Jaki… to rodzaj… pułapki?

— E… e… e… — to było wszystko, co wydobyła z siebie Odżywka.

Zaczerpnął tchu, chociaż wprost paliło go w piersi.

— Myśl, ty… zasrańcu!

— E… cała jest zardzewiała… e… Wszędzie rdza! Wygląda jak… e… to może być typ Łamiąca Kręgosłup. — Ciemnaopalenizna usłyszał za sobą drapanie. — Tak, udało mi się odgryźć kawałek rdzy. I tutaj jest napis: Łamiąca Kręgosłup numer jeden, wytwórnia braci Nugent.

Ciemnaopalenizna usiłował myśleć, mimo że potworny ciężar nieustannie próbował go przygnieść. Jedynka. Toż to antyk! Coś takiego wyszło z użycia w zamierzchłych czasach. Najstarszą, jaką on kiedykolwiek widział, była wersja usprawniona numer siedem! I miał do pomocy tylko Odżywkę, kompletne drrtlt na czterech lewych łapkach.

— Czy możesz… zobaczyć, jak…? — zaczął, ale przed oczami zaczęły mu tańczyć purpurowe światła, ogromny tunel oświetlony na czerwono. Spróbował jeszcze raz, choć czuł, że coś ciągnie go do tych świateł. — Czy… widzisz… jak… linka…?

— Wszystko jest zardzewiałe, sir! — doszedł go przerażony głosik. — Wygląda na działanie nieodwracalne, jak w Wielkim Łapaczu, sir, ale nie ma haczyka na końcu! Czy to bardzo boli, sir? Sir? Sir?

Ciemnaopalenizna czuł, że ból odpływa. A więc to w taki sposób się dzieje, pomyślał sennie. Teraz już za późno. Ona spanikuje i ucieknie. Właśnie tak się zachowujemy. Kiedy wpadamy w kłopoty, czmychamy do najbliższej dziury. Ale nieważne. Ostatecznie to tylko przypomina sen. Nie ma się czym przejmować. Prawdę mówiąc, to nawet miłe. Może rzeczywiście istnieje Wielki Szczur Głęboko pod Ziemią. Dobrze by było.

Odpływał pogodnie w ciepłej ciszy. Działy się złe rzeczy, ale zdarzały się gdzieś daleko i już nie miały znaczenia…

Wydawało mu się, że słyszy z tyłu jakiś dźwięk, jakby stukot szczurzych łapek po kamiennej podłodze. Przemknęła mu myśl, że pewnie Odżywka ucieka. Ale tej myśli towarzyszyła inna: Może to Kościany Szczur.

Nie przeraził się. Już nic go nie mogło przerazić. Najgorsze już się zdarzyło. Czuł, że gdyby teraz odwrócił głowę, coś by zobaczył. Ale łatwiej było unosić się w tej wielkiej ciepłej przestrzeni.

Czerwone światło robiło się coraz ciemniejsze, przechodziło w ciemny fiolet, potem w błękit. Pośrodku tego błękitu widniał czarny okrąg.

Wyglądał jak tunel dla szczurów.

Tam właśnie mieszka Wielki Szczur, pomyślał Ciemnaopalenizna. To jest jego tunel. Jakie to wszystko proste.

W centralnym punkcie tunelu pojawiła się lśniąca biała kropka, która szybko rosła.

On nadchodzi, pomyślał Ciemnaopalenizna. Musi dużo wiedzieć. Ciekawe, co mi powie.

Jasność zbliżała się i rzeczywiście zaczynała wyglądać jak szczur.

Jakie to dziwne, myślał Ciemnaopalenizna, kiedy niebieski poblask zniknął i zastąpiła go czerń. Czyli to istnieje naprawdę. Idziemy do tune…

Usłyszał jakiś hałas. Hałas, który wypełnił cały świat. I znowu poczuł ten straszliwy ból w karku. A kiedy Wielki Szczur przemówił, był to głos Odżywki:

— Przegryzłam linkę, sir! Przegryzłam! Była stara i słaba, sir. Pewnie dlatego pułapka pana nie zmiażdżyła, sir. Czy pan mnie słyszy, sir? Ciemnaopalenizno? Sir? Przegryzłam ją, sir! Czy pan nadal nie żyje, sir? Sir?


* * *

Pierwszy szczurołap z zaciśniętymi pięściami poderwał się z krzesła.

Tylko w zamierzeniu miał być to ruch pełen energii, bo jakoś w połowie stracił impet. Szczurołap wylądował z powrotem ciężko na krześle, łapiąc się za brzuch.

— O nie. O nie. Wiedziałem, że ta herbata jakoś dziwnie smakuje… — wyszeptał.

Drugi szczurołap aż zzieleniał na twarzy.

— Wy wstrętne bacho… — zaczął.

— I niech wam nawet nie przyjdzie do głowy, żeby nas zbić — odezwała się Malicia. — Wtedy już nigdy stąd nie wyjdziecie. A my się obrazimy i zapomnimy, gdzie leży odtrutka. Nie macie czasu, żeby nas zbić.

Pierwszy jeszcze raz usiłował wstać, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa.

— Która to była trucizna? — zapytał.

— Sądząc po zapachu, tę właśnie szczury nazywają numer trzy — odparł Keith. — Na torebce był napis ZABIJADUŻO!!!

— Szczury mówią o niej numer trzy? — powtórzył ze zdziwieniem drugi.

— Sporo wiedzą na temat trutek — potwierdził Keith.

— I powiedziały ci, że jest na to odtrutka, tak? — ironizował drugi.

Pierwszy spojrzał na niego.

— Słyszeliśmy przecież, że mówią, Bill. W stajni, pamiętasz? — Przeniósł wzrok na Keitha i pokręcił głową. — Nie wyglądasz na dzieciaka, który z zimną krwią by kogoś otruł…

— A co powiesz o mnie? — zapytała Malicia.

— Ona by to zrobiła. Ona tak! — wrzasnął drugi, łapiąc pierwszego za ramię. — Ona jest wredna. Wszyscy tak mówią!

Znowu chwycił się za brzuch i pochylił z jękiem.

— Powiedziałeś coś na temat odtrutki — zagadnął pierwszy. — Ale przecież nie ma odtrutki na ZABIJADUŻO!!!

— Jeśli mówiłem, że jest, to jest — odparł Keith. — Szczury ją odkryły.

Drugi szczurołap opadł na kolana.

— Błagam, paniczu, miej litość. Jeśli nie dla mnie, to pomyśl o mojej ukochanej żonie i miłych dzieciaczkach. Mam ich czworo. Zostaną bez tatusia!

— Nie jesteś żonaty — odparła Malicia — i nie masz żadnych dzieci.

— Ale mogę mieć!

— Co się stało ze szczurem, którego zabraliście? — zapytał Keith.

— Nie mam pojęcia, sir. Szczur w kapeluszu sfrunął z dachu, złapał go i odfrunęli. — Drugi aż kipiał ze złości na samo wspomnienie. — A potem zjawił się następny wielki szczur, krzyczał na wszystkich, ugryzł Jacko w… w miejsce, którego się nie wymienia, wyskoczył z zagrody i tyle żeśmy go widzieli.

— Wygląda na to, że ze szczurami jest wszystko w porządku — stwierdziła Malicia.

— Jeszcze nie skończyłem — powiedział Keith. — Kradliście jedzenie, a winę zrzucaliście na szczury, tak?

— Zgadza się.

— I zabijaliście szczury — dodał bardzo cicho Maurycy.

Pierwszy szczurołap odwrócił się gwałtownie. Było coś w tym cichym głosie, co potrafił rozpoznać. Słyszał ludzi, którzy tak samo mówili. Zjawiali się od czasu do czasu w stajni czy stodole, gdzie organizowano gonitwy szczurów. Ubrani w szykowne płaszcze, podróżowali przez góry, zarabiając na życie hazardem, a czasami bardzo skutecznie używali noży. Mieli coś takiego w spojrzeniu i coś w głosie. Mówiło się o nich „dżentelmeni mordercy”. Nie wchodzi się w drogę dżentelmenom mordercom.

— Tak, tak, zabijaliśmy szczury — paplał drugi.

— Uważaj, co mówisz, Bill — wyszeptał pierwszy, nie spuszczając wzroku z Maurycego.

— Dlaczego to robiliście? — zapytał Keith.

Drugi szczurołap przenosił wzrok z szefa na Malicię, jakby próbował się zdecydować, kogo bardziej się boi.

— No, Ron powiedział, że szczury i tak zjadają jedzenie — wydusił wreszcie. — Więc… jeśli pozbędziemy się wszystkich szczurów i sami weźmiemy jedzenie, to nie będzie właściwie kradzież, prawda? To będzie raczej… przeniesienie jedzenia w inne miejsce. I jest taki facet, Ron go zna, który przypływa tu w nocy barką i on nam płaci…

— To kłamstwo! — żachnął się pierwszy. Wyglądał tak, jakby miał za chwilę wymiotować.

— Łapaliście żywe szczury i trzymaliście je w zatłoczonych klatkach bez jedzenia — odezwał się znowu Keith. — I żeby przeżyć, jedne szczury musiały zjadać inne. Dlaczego to robiliście?

Pierwszy złapał się za brzuch.

— Czuję, że trutka zaczyna działać! — wyszeptał.

— To tylko działa twoja wyobraźnia — żachnął się Keith.

— Naprawdę?

— Nie wiecie nic na temat trucizn, których używacie? Twój brzuch zacznie się rozpuszczać po dwudziestu minutach.

— No, no! — w głosie Malicii brzmiał podziw.

— I niedługo potem — mówił dalej Keith — jeśli wydmuchasz nos, twój mózg… no, powiem tylko, że będziesz potrzebował bardzo dużej chustki.

— Wspaniałe! — Malicia nerwowo szukała w swojej torbie. — Muszę to zapisać!

— A potem, jeśli… no, po prostu nie chodź do łazienki, to wszystko. Nie pytaj dlaczego. Naprawdę lepiej nie wiedzieć. Po godzinie będzie po wszystkim. Poza oczywiście sączeniem.

Malicia zapisywała, jak potrafiła najszybciej.

— Czy będzie wyciekać? — zapytała.

— Bardzo — odparł Keith, nie spuszczając wzroku ze szczurołapów.

— To nieludzkie! — wrzasnął drugi.

— O, mylisz się, to bardzo ludzkie — nie zgodził się z nim Keith. — Wyjątkowo ludzkie. Nie istnieje inne stworzenie na świecie, które by zrobiło coś takiego żyjącej istocie, a twoja trutka robiła to szczurom każdego dnia. Teraz mi powiedz o klatkach.

Po twarzy pomocnika szczurołapa spływały strugi potu. W tej chwili wyglądał, jakby został złapany w pułapkę.

— Szczurołapy zawsze łapały żywe szczury, żeby je wystawiać do walk — Jęknął. — To rodzaj napiwku. Nic zdrożnego! Od wieków tak robiono. Czymś trzeba je karmić. Nie ma nic zdrożnego w karmieniu szczurów szczurami. Wszyscy wiedzą, że szczury jedzą szczury, zostawiają tylko to coś jak zielona, trzęsąca się galaretka. I potem…

— Och, więc jest jakieś potem? — zapytał spokojnie Keith.

— Ron powiedział, że jeśli będziemy hodować szczury na mięsie tych, które przeżyły w walkach, no wiesz, tych, które nie dały się psom, otrzymamy w wyniku większe i bardziej bojowe szczury.

— To metoda naukowa — wtrącił pierwszy.

— I w jakim celu? — spytała Malicia.

— Cóż, panienko, my… — zaczął Ron — my myśleliśmy… ja myślałem… my myśleliśmy że… to nie jest oszustwo wystawić między szczurami prawdziwego twardziela. Przecież nikomu tak naprawdę to nie szkodzi? Ale daje nam lekką przewagę, jeśli chodzi o zakłady. Ja myślałem… on myślał…

— Trochę ci się myli, czyj to był w zasadzie pomysł — podsunął mu Keith.

— Jego — odpowiedziały równocześnie oba szczurołapy.

Mój, odpowiedział głos w głowie Maurycego. Kot o mało nie spadł z belki. Wszystko, co nas nie zabije, uczyni nas silniejszymi, powiedział głos Pająka. Najsilniejszy z miotu i tak dalej.

Wyście je hodowali? — zdziwiła się Malicia. — Czyli gdybyśmy tutaj nie mieli szczurołapów, w mieście byłoby mniej szczurów? — zamilkła z przekrzywioną na bok głową. — Nie, to nie w porządku. Ale wciąż coś mi się nie zgadza. Musi być jeszcze coś. Coś, o czym nam nie powiedzieliście. Te szczury w klatkach były… szalone, niespełna rozumu…

Ja też bym oszalał, pomyślał Maurycy, gdybym słyszał ten okropny głos w mojej głowie każdego dnia, godzina za godziną.

— Jest mi niedobrze — powiedział pierwszy szczurołap. — Muszę sobie ulżyć. Muszę…

— Nie rób tego — odpowiedział Keith, patrząc na drugiego. — Nie będzie ci się podobało. No i co, panie asystencie szczurołapa?

— Zapytaj ich, co znajduje się w następnej piwnicy — powiedział Maurycy. Powiedział to bardzo szybko. Czuł, jak głos Pająka usiłuje powstrzymać jego usta, żeby to zdanie nie zabrzmiało.

— A więc co znajduje się w następnej piwnicy? — zapytał Keith.

— Och, jeszcze więcej tego samego, stare klatki i takie tam… — odpowiedział drugi.

— I co jeszcze? — naciskał Maurycy.

— Tam tylko… tam tylko… to jest miejsce, gdzie… — Szczurołap otwierał i zamykał usta. Oczy miał wytrzeszczone. — Nie mogę powiedzieć. E… tam nic nie ma. Nie, jest. Tam nic nie ma, tylko stare klatki. No i siedlisko zarazy. Nie wchodźcie tam, bo się zarazicie. Właśnie dlatego nie możecie tam wchodzić. Ze względu na zarazę.

— Kłamie — oświadczyła Malicia. — Nie dostanie odtrutki.

— Musiałem to zrobić! — Jęknął drugi. — Trzeba to zrobić, jeśli chcesz być przyjęty do cechu!

— To jest sekret gildii! — wrzasnął na niego pierwszy. — My nie zdradzamy sekretów… — zamilkł, łapiąc się obiema rękami za brzuch.

— Co musieliście zrobić? — zapytał Keith.

— Króla szczurów! — wyrzucił z siebie drugi.

— Króla szczurów? — głos Keitha już wcale nie brzmiał łagodnie.

— Co to takiego?

— Ja… ja… ja… Przestań, ja… ja… ja… nie chcę… — Łzy płynęły drugiemu szczurołapowi po twarzy. — My… ja… zrobiliśmy szczurzego króla… Przestań. Przestań… przestań…

— I on jeszcze żyje? — zapytała Malicia.

Keith odwróci! się w jej stronę w zdziwieniu.

— Ty wiesz coś o tym?

— Oczywiście. Jest mnóstwo historii na ten temat. Szczurzy królowie są bardzo źli. Oni…

— Odtrutkę, dajcie mi odtrutkę, proszę! — wyjęczał drugi. — Czuję się tak, jakby w moim brzuchu biegało stado szczurów!

— Zrobiliście szczurzego króla — powtórzyła Malicia. — A niech to. No cóż, odtrutkę zostawiliśmy w tej piwniczce, w której nas zamknęliście. Na waszym miejscu bym się pospieszyła.

Oba szczurołapy zerwały się na równe nogi. Pierwszy wskoczył do piwnicy. Drugi wylądował na nim. Przeklinając, jęcząc i — trzeba to powiedzieć — niesamowicie puszczając wiatry, pobiegli dalej.

Malicia i Keith zatrzasnęli klapę i wsunęli w skobel kawałek drewna, żeby ją zablokować.

— Odtrutki wystarczy dla jednej osoby! — krzyknął Keith. — Ale jestem pewien, że sobie poradzicie… bardzo po ludzku.


* * *

Ciemnaopalenizna usiłował odzyskać oddech, choć miał wrażenie, że mu się to już nigdy nie uda. Czuł się nadal tak, jakby jego plecy i pierś ściskała obręcz bólu.

— To niesamowite! — wykrzyknęła Odżywka. — W pułapce był pan nieżywy, a teraz pan ożył!

— Odżywko! — odezwał się ostrożnie Ciemnaopalenizna.

— Tak, sir.

— Jestem bardzo… wdzięczny — przy oddychaniu wciąż wydawał z siebie świsty — ale nie zachowuj się głupio. Linka była długo naciągnięta i słaba, i… zęby pułapki były zardzewiałe i stępione. To wszystko.

— Ale ma pan znaki po zębach na całym ciele! Nikt nigdy nie wyszedł z pułapki. Poza panem Klik, a on przecież jest z gumy!

Ciemnaopalenizna lizał się po brzuszku. Odżywka miała rację. Był cały podziurkowany.

— Po prostu miałem szczęście — rzekł.

— Nigdy żaden szczur nie wyszedł żywy z pułapki — powtórzyła Odżywka. — Czy widział pan Wielkiego Szczura?

— Co takiego?

— Wielkiego Szczura.

— A, o to ci chodzi. — Już miał dodać: „Nie zajmuję się takimi bzdurami”, ale nie zrobił tego. Pamiętał wciąż światło, a potem ciemność, która się przed nim pojawiła. To nie wydawało się wcale złe. Prawie żałował, że Odżywka wyciągnęła go z pułapki. Tam, w pułapce, nie czuł już przecież bólu. I nie musiał podejmować żadnych trudnych decyzji. Teraz wybrnął z sytuacji, zadając pytanie: — Czy Szynkawieprz czuje się dobrze?

— Można tak powiedzieć. Nie ma żadnych ran, które nie mogłyby się zagoić. Ale, no cóż, on był już bardzo stary. Prawie trzy lata.

— Był? — powtórzył Ciemnaopalenizna.

— Jest bardzo stary, sir. Sardynki wysłał mnie po pana, bo będziemy pana potrzebowali, żeby go zanieść, tylko że… — Odżywka obrzuciła go wątpiącym spojrzeniem.

— Wszystko w porządku. Na pewno wyglądam gorzej, niż się czuję. — Mrugnął do niej. — Idźmy.

Stary budynek zawsze ma wiele szpar, którymi mogą przemieszczać się małe stworzenia. Nikt nie zauważył dwóch szczurów, kiedy przemieszczały się ze żłobu na siodło, a potem po uprzęży na siano. Zresztą nikt ich nie szukał. Ponieważ niektóre ze szczurów skorzystały z okazji i wyrwały się na wolność, psy rzuciły się jak wściekłe, by je gonić, walcząc przy tym ze sobą. A za psami pognali ludzie.

Ciemnaopalenizna wiedział to i owo na temat piwa, ponieważ zdarzało mu się włóczyć pod pubami i browarami. Szczury często zastanawiały się, czemu ludzie lubią od czasu do czasu wyłączać swoje mózgi. Dla szczurów, żyjących w centrum pajęczyny zbudowanej z dźwięków, świateł i zapachów, nie miało to żadnego sensu.

Ale teraz Ciemnaopalenizna pomyślał, że może to nie jest do końca złe. Myśl, by choć na chwilę zapomnieć o wszystkim, oczyścić głowę z kłopotów… no cóż, wydawała się całkiem atrakcyjna.

Niezbyt wiele pamiętał z życia przed Przemianą, ale z całą pewnością nie było tak skomplikowane. Złe rzeczy, oczywiście, zdarzały się, ponieważ życie na wysypisku śmieci nie było łatwe. Ale to co złe przemijało i zawsze potem nastawał nowy dzień.

Szczury nie myślą za wiele o dniu jutrzejszym. Odczuwają raczej, że coś może się jeszcze wydarzyć, ale tego wrażenia nie można nazwać myśleniem. Nie rozróżniały też między dobrym i złym, przyzwoitym i niesłusznym. To były całkiem nowe idee.

Idee! A teraz to był ich świat! Wielkie pytania i wielkie odpowiedzi, pytania o życie i jak je należy przeżyć, i po co się żyje. Nowe idee rozpływały się po umęczonej głowie Ciemnejopalenizny.

A pomiędzy tymi ideami, jakby w środku, widniała postać Niebezpiecznego Groszka.

Ciemnaopalenizna nigdy nie rozmawiał zbyt wiele ani z tym białym szczurkiem, ani z małą szczurzycą, która kręciła się wciąż wokół niego i rysowała to, co on wymyślał. Ciemnaopalenizna lubił tych, którzy zachowywali się praktycznie.

Ale teraz myślał: on unieszkodliwia pułapki. Tak jak ja! Zawsze kilka kroków przed nami, odnajduje idee, które mogą być niebezpieczne, zastanawia się nad nimi i zamyka je w słowach, dzięki czemu stają się bezpieczne. I wtedy nam je pokazuje.

Potrzebujemy go… potrzebujemy go teraz. W innym przypadku będziemy się kręcić w kółko jak szczury na dnie beczki…

Znacznie, znacznie później, gdy Odżywka była już stara, miała siwy pyszczek i zmysł węchu coraz częściej ją zawodził, podyktowała historię ich wspinaczki i słowa, które mamrotał do siebie Ciemnaopalenizna. I opowiadała, że Ciemnaopalenizna, którego wyciągnęła z pułapki, był już innym szczurem niż przedtem. To było jakoś tak, jakby jego myśli płynęły wolniej, ale zataczały większe kręgi.

A najdziwniejsze wydarzyło się, kiedy dotarli do belki. Ciemnaopalenizna sprawdził, czy z Szynkawieprzem wszystko jest w porządku, po czym wyciągnął zapałkę, którą pokazywał Odżywce.

— Potarł nią o kawałek żelaza — opowiadała Odżywka — po czym ruszył po belce z zapaloną zapałką w łapkach, patrząc w dół na tłum ludzi, na kopy siana i porozrzucaną wszędzie słomę. Ludzie miotali się jak… no, jak szczury… pomyślałam wtedy, że gdy zrzuci zapałkę, całe pomieszczenie wypełni w kilka sekund dym, więc zamkną drzwi i po chwili dopiero zdadzą sobie sprawę, że zostali złapani jak… no, jak szczury w pułapkę, a my już będziemy daleko, bo wydostaniemy się przez rynnę. Ale on tylko stał, patrząc w dół, aż zapałka zgasła. Wtedy odłożył ją i pomógł nam z Szynkawieprzem, i nigdy już nie wrócił do tego ani słowem. Pytałam go o to później, po tym wszystkim co wydarzyło się z zaklinaczem i w ogóle, ale powiedział tylko: „Tak. Szczury w pułapce”.

— Co naprawdę wsypałaś do cukru? — zapytał Keith, kierując się do sekretnego przejścia.

— Cascarę — odparła Malicia.

— To nie jest trucizna, prawda?

— To środek przeczyszczający.

— Co to znaczy?

— Że musisz iść… no wiesz.

— Gdzie?

— Nie chodzi o to gdzie, głupku. Tylko iść… no… zrobić. Nie będę ci tego w szczegółach tłumaczyć.

— A, chodzi ci o to, że trzeba… pójść.

— No właśnie.

— I tak przez przypadek miałaś to ze sobą.

— Oczywiście. W mojej dużej torbie z lekarstwami.

— Chcesz powiedzieć, że nosisz takie rzeczy, na taki właśnie wypadek?

— Ależ tak. To się często przydaje.

— Na przykład kiedy? — pytał Keith, wspinając się po drabinie.

— Wyobraź sobie, że jesteś porwany. Wyobraź sobie, że złapali nas piraci. Piraci mają bardzo monotonną dietę, pewnie właśnie dlatego są przez cały czas wściekli. Albo załóżmy, że udało nam się uciec i znaleźliśmy się na wyspie, gdzie są tylko orzechy kokosowe. Niezwykle zatwardzają.

— No tak, ale… przecież… wszystko się może zdarzyć! Jeśli rozumujesz w taki sposób, powinnaś mieć przy sobie wszystko na wypadek każdej sytuacji!

— Dlatego ta torba jest taka duża — odparła spokojnie Malicia, przełażąc przez otwór i otrzepując się z kurzu.

Keith westchnął.

— Ile im dałaś?

— Dużo. Ale nic im się nie stanie, jeśli tylko nie zażyją zbyt wiele odtrutki.

— A co im podałaś jako antidotum?

— Cascarę.

— Malicia, nie jesteś miła.

— Naprawdę? To ty chciałeś im podać prawdziwą truciznę i bardzo dobrze sobie wyobrażałeś, co się stanie w ich brzuchach.

— Tak, ale szczury są moimi przyjaciółmi. I niektóre trucizny właśnie to z nimi robią. A pomysł… żeby jako odtrutkę podawać więcej trucizny…

— To nie jest trucizna, tylko lekarstwo. Po tym wszystkim będą całkiem wyczyszczeni. Wspaniałe uczucie.

— No dobrze, już dobrze. Ale… podanie tego samego środka także jako odtrutki było trochę… trochę…

— Sprytne? Znakomite z punktu widzenia opowieści? — zapytała Malicia.

— Chyba tak — opornie zgodził się Keith.

Dziewczynka rozejrzała się dokoła.

— Gdzie twój kot? Myślałam, że idzie za nami.

— Czasami się gdzieś włóczy. I to nie jest mój kot.

— No tak, to ty jesteś jego chłopcem. Ale młody człowiek ze sprytnym kotem może zajść daleko.

— Tak?

— Przede wszystkim mamy przykład Kota w Butach — powiedziała Malicia. — Każdy też oczywiście wie o Dicku Livingstonie i jego cudownym kocie, prawda?

— Ja nie wiem — odparł Keith.

— To bardzo słynna historia.

— Przykro mi. Od dawna nie miałem okazji nic czytać.

— Naprawdę? No cóż, Dick Livingstone był chłopcem bez grosza przy duszy, a stał się burmistrzem Übergurgl, ponieważ jego kot doskonale łapał… no, te… gołębie. W mieście było zatrzęsienie… gołębi, tak, o to właśnie chodziło. Co więcej, ożenił się potem z córką sułtana, ponieważ kot oczyścił z… gołębi pałac jej ojca…

— Chodziło o szczury, prawda? — zapytał ponuro Keith.

— Przykro mi, ale tak.

— I to była tylko bajka — dodał chłopiec. — Posłuchaj, czy naprawdę istnieją opowieści o królach szczurów? Czy szczury mają królów? Nigdy o tym nie słyszałem. Jak to się dzieje?

— Nie tak jak myślisz. Te historie są znane od lat. A król szczurów istnieje naprawdę. Tak jak na szyldzie Gildii Szczurołapów.

— Co? Szczury z powiązanymi ogonami? Jak…?

Rozległo się głośne i nieustępliwe stukanie w drzwi. Tak głośne, jakby ktoś raczej kopał w nie, a nie stukał.

Malicia odsunęła zasuwy.

— O co chodzi? — zapytała lodowato.

Przed progiem stała gromada mężczyzn. Ich przywódca, który wyglądał tak, jakby został przywódcą wyłącznie dlatego, że znalazł się z przodu, cofnął się na widok Malicii.

— O… to panienka…

— Tak. Mój ojciec jest tu burmistrzem, to wiecie, prawda? — upewniła się.

— E… oczywiście. O tym wie każdy.

— Dlaczego wszyscy trzymacie w dłoniach kije?

— E… chcieliśmy rozmawiać ze szczurołapami — powiedział rzecznik grupy. Starał się przy tym zerknąć jej przez ramię.

— Tu nie ma nikogo poza nami — zapewniła go Malicia. — A może myślicie, że znajdują się tu ukryte drzwi prowadzące do labiryntu piwnic, gdzie trzyma się przerażone zwierzątka w klatkach i gdzie zmagazynowane zostało skradzione jedzenie?

Przestąpił z nogi na nogę nerwowo.

— Panienka znowu opowiada te swoje historie.

— Macie jakieś kłopoty?

— Wydaje nam się… że szczurołapy… zachowały się… no… niegrzecznie. — Zbladł pod jej spojrzeniem.

— Tak?

— Oszukali nas przy gonitwach szczurów! — wykrzyknął jakiś mężczyzna z tyłu, odważniejszy, ponieważ ktoś oddzielał go od Malicii. — Musieli te szczury tresować! Jeden latał na gumie!

— A drugi ugryzł mojego Jacko w… w… część ciała, o której się nie mówi! — wykrzyknął ktoś inny z tyłu. — Nikt mi nie powie, że szczur zrobił coś takiego sam z siebie!

— Widziałam dziś jednego szczura w kapeluszu — powiedziała Malicia.

— Dzisiaj pojawiło się zdecydowanie zbyt wiele dziwnych szczurów — odezwał się jeszcze ktoś inny. — Mamusia mi mówiła, że widziała takiego, który tańczył po półkach w jej kuchni! A kiedy dziadek sięgnął po swoje sztuczne zęby, szczur ugryzł go nimi. Ugryzł go jego własnymi zębami.

— Co? Założył je sobie? — zapytała Malicia.

— Nie, chapnął nimi w powietrzu. Nasza sąsiadka otworzyła drzwi kredensu, a tam szczury pływały sobie w śmietanie. I nie tylko pływały. Musiały to wcześniej wyćwiczyć. Robiły figury, machając łapkami w powietrzu.

— Chcesz powiedzieć, że to był taniec synchroniczny? — dopytywała się Malicia. — No i kto teraz opowiada historie, co?

— Jesteś pewna, że nie wiesz, gdzie są szczurołapy? — zapytał podejrzliwie dowódca. — Ludzie mówili, że kierowały się w tę stronę.

Malicia przewróciła oczami.

— No dobrze, zgadza się. Przyszli tu obaj, a gadający kot pomógł nam nakarmić ich trucizną i teraz siedzą zamknięci w piwnicy.

Mężczyźni długą chwilę stali bez słowa.

— Tak, no jasne — westchnął ich dowódca. — Cóż, gdybyś zobaczyła szczurołapów, powiedz, że ich szukamy, dobrze?

Malicia zamknęła drzwi.

— To okropne, gdy nie chcą ci wierzyć — stwierdziła.

— A teraz opowiedz mi o szczurzych królach — powiedział Keith.

Загрузка...