Nic podobnego, gardzimy przepowiedniami. Nawet wróbel nie spadnie bez szczególnego zrządzenia opatrzności. Jeśli ma to nastąpić teraz; nie nadejdzie później; jeśli nie ma nastąpić później, nadejdzie teraz, a jeśli nie nastąpi teraz, nadejdzie przecież; Gotowość jest wszystkim.
— Goodall, jak ja nie znoszę ceremonii! Ta uwaga przyniosła kuksańca w żebra.
— Przestań się wiercić, Fiben. Cały świat patrzy!
Westchnął i podjął próbę, by usiąść prosto. Nie mógł nie wspominać Simona Levina i ostatniej okazji, gdy wspólnie uczestniczyli w apelu, tak niedaleko stąd.
Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają — pomyślał. Teraz to Gailet suszyła mu głowę, by starał się wyglądać dostojnie.
Dlaczego wszyscy, którzy go kochali, starali się również poprawić jego postawę? Mruknął:
— Gdyby chcieli mieć podopiecznych o eleganckim wyglądzie, wspomog…
Jego słowa przerwało wydane na wydechu „uf”. Łokcie Gailet z pewnością były znacznie ostrzejsze niż Simona. Fiben rozwarł nozdrza i chrapnął, poirytowany, zachował jednak milczenie. Gailet wyglądała tak szykownie w swym dobrze skrojonym, nowym mundurze, że mogła się cieszyć, iż się tu znajduje, ale czy ktoś pytał jego, czy chce dostać cholerny order? Nie, oczywiście, że nie. Nikt go nigdy o nic nie pytał.
Po trzykroć przeklęty thennański admirał zakończył wreszcie swą monotonną, długą homilię na temat cnoty i tradycji, zbierając tu i ówdzie oklaski. Nawet Gailet sprawiała wrażenie, iż poczuła ulgę, gdy potężny Galakt wrócił na miejsce. Niestety, wyglądało na to, że wielu innych również pragnie sobie pogadać.
Burmistrz Port Helenia, który wrócił z miejsca internowania na wyspach, wygłosił pochwałę dzielnych miejskich powstańców i postawił wniosek, by jego szymski zastępca częściej przejmował kierownictwo ratusza. To zdobyło mu szczere oklaski… i zapewne trochę dodatkowych szymskich głosów w następnych wyborach — pomyślał cynicznie Fiben.
Kaszlnięcie *Quinn’3, Naczelny Egzaminator Instytutu Wspomagania, dokonała streszczenia umowy podpisanej przez Kaulta w imieniu Thennanian, zaś w imieniu Ziemskiego Klanu przez legendarną admirał Alvarez, zgodnie z którą pozostawiony odłogiem gatunek zwany dotąd gorylami miał od tej chwili rozpocząć długą przygodę rozumności. Nowi galaktyczni obywatele — już w tej chwili szeroko znani jako „Gatunek Podopieczny Który Wybrał” — mieli otrzymać w dzierżawę góry Mulun na okres pięćdziesięciu tysięcy lat. Teraz naprawdę byli go „Garthianie”.
W zamian za techniczną pomoc z Ziemi oraz materiał genetyczny pozostawionych odłogiem goryli, potężny klan Thennanian podjął się również obrony terrańskiej dzierżawy na Garthu oraz pięciu innych ziemskich i tymbrimskich kolonii. Nie miał interweniować bezpośrednio w szalejących aktualnie konfliktach z Soranami, Tandu oraz innymi klanami fanatyków, lecz zmniejszenie presji na tych frontach pozwoli wysłać na rodzinne światy rozpaczliwie potrzebną pomoc.
Ponadto sami Thennanianie nie byli już odtąd wrogami sojuszu spryciarzy z dzikusami. Sam ten fakt wart był mocy potężnych armad.
Zrobiliśmy, co mogliśmy, a nawet więcej — pomyślał Fiben. Aż do tej chwili wydawało się, że zdecydowana większość „umiarkowanych” Galaktów będzie po prostu siedzieć spokojnie i pozwoli fanatykom osiągnąć ich cel. Teraz istniała pewna nadzieja, że to, co uchodziło za „nieuniknioną falę historii”, która podobno skazywała na zagładę wszystkie klany dzikusów, nie będzie już uważana za aż tak niepowstrzymane. W wyniku wydarzeń na Garthu sympatia dla słabszej strony wzrosła.
Czy naprawdę można będzie zdobyć więcej sojuszników i wykonać więcej magicznych sztuczek, Fiben nie potrafił przewidzieć. Był jednak całkiem pewien, że ostateczny rezultat zostanie określony w odległości tysięcy parseków stąd. Być może na starej matce Ziemi.
Gdy zaczęła przemawiać Megan Oneagle, Fiben zdał sobie sprawę, że nadszedł wreszcie czas na najbardziej nieprzyjemną część poranka.
— …okaże się czystą stratą, jeśli nie wyciągniemy wniosków z miesięcy takich, jak te, które właśnie minęły. Ostatecznie, jaki jest pożytek z trudnych czasów, jeśli nie czynią nas one mądrzejszymi? Za co oddali życie nasi czcigodni zmarli?
Koordynator Planetarny kasłała przez krótką chwilę, szeleszcząc staromodnymi notatkami na papierze.
— Zaproponujemy wprowadzenie modyfikacji do systemu nadzorowania. Wywołuje on resentyment, który nieprzyjaciel był w stanie wykorzystać. Spróbujemy sprawić, by nowa Biblioteka była użyteczna dla wszystkich. Z pewnością też będziemy naprawiać i utrzymywać w dobrym stanie sprzęt na Kopcu Ceremonialnym z myślą o dniu, gdy powróci pokój i będzie go można użyć dla jego właściwego celu — celebracji statusu, na którą gatunek Pan argonostes tak bardzo zasługuje. I, co najważniejsze, wykorzystamy gubryjskie reparacje celem sfinansowania ponownego podjęcia naszej podstawowej pracy tutaj, na Garthu — odwrócenia upadku kruchej ekosfery tej planety. Użyjemy z trudem zdobytej wiedzy, by powstrzymać ruch w dół po spirali i sprawić, że ten nasz przybrany dom wróci do swej właściwej roli — tworzenia cudownej różnorodności gatunków, która jest źródłem wszelkiej rozumności. Dalsze szczegóły tych planów zostaną przedłożone pod publiczną dyskusję w ciągu nadchodzących tygodni — Megan podniosła wzrok znad notatek i uśmiechnęła się. — Dziś jednak oczekuje nas dodatkowe zadanie, przyjemne zadanie uhonorowania tych, którzy napełnili nas dumą. Tych, dzięki którym możemy dziś stać tu wolni. Jest to nasza szansa na okazanie im, jak wdzięczni jesteśmy i jak bardzo ich kochamy.
Ty mnie kochasz? — zapytał w myśli Fiben. — W takim razie pozwól mi iść do domu!
— Mało tego — ciągnęła koordynator. — W przypadku niektórych z naszym szympansich obywateli uznanie dla ich osiągnięć nie zakończy się wraz z ich życiem ani nawet z miejscem, jakie zdobędą w podręcznikach historii, lecz znajdzie swą kontynuację w czci, jaką będziemy otaczać ich potomków, przyszłość gatunku.
Siedząca po jego lewej stronie Sylvie wychyliła się do przodu na tyle, by móc spojrzeć ponad Fibenem na znajdującą się po prawej Gailet. Obie wymieniły pomiędzy sobą spojrzenia i uśmiechy.
Fiben westchnął. Przynajmniej udało mu się przekonać Cordwainera Appelbego, by utrzymał ten cholerny awans na białokartowca w tajemnicy! Guzik mu to da, rzecz jasna. Już teraz ścigały go szymki z zielonym i niebieskim statusem z całego Port Helenia. Ponadto Gailet i Sylvie niemal wcale mu nie pomagały. Po co, u diabła, się z nimi żenił, jeśli nie dla ochrony! Fiben prychnął z pogardą na tę myśl. Ładna ochrona! Podejrzewał, że obie przeprowadzają wywiady z kandydatkami i dokonują ich oceny.
Bez względu na to, czy dwa gatunki pochodziły z tego samego klanu, a nawet z tej samej planety, pewne ich podstawowe cechy zawsze będą odmienne. Wystarczy spojrzeć, jak bardzo różnili się od siebie przedkontaktowi ludzie, z czysto kulturowych powodów. Rzecz jasna, sprawy miłości i rozmnażania pomiędzy szymami musiały się opierać na ich własnym dziedzictwie seksualnym z czasów na długo przed Wspomaganiem.
Niemniej na Fibenie ludzkie wpływy odcisnęły się w stopniu wystarczającym, by zaczerwienił się na myśl o tym, na co te dwie szymki narażą go teraz, gdy już stały się bliskimi przyjaciółkami.
Jak mogłem wpakować się w taką sytuację?
Sylvie spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się słodko. Poczuł, że dłoń Gailet wśliznęła się w jego dłoń.
Cóż — przyznał z westchnieniem. — Chyba nie było to takie trudne.
Wyczytali teraz nazwiska, wzywając do wystąpienia tych, którym przyznano odznaczenia. Przez chwilę jednak dla Fibena istniało tylko ich troje. Siedzieli tu razem, jak gdyby reszta świata była jedynie złudzeniem. W gruncie rzeczy, pod zewnętrzną powłoką cynizmu, czuł się całkiem nieźle.
Robert Oneagle podniósł się i wszedł na podium, by otrzymać order. Sprawiał wrażenie, że czuje się w mundurze znacznie swobodniej niż Fiben, który przyglądał się swemu ludzkiemu koledze.
Muszę go zapytać, kto jest jego krawcem — pomyślał szym.
Robert zachował brodę oraz mocne ciało — efekt trudnego życia w górach. Przestał być wyrostkiem. W gruncie rzeczy w każdym calu wyglądał jak bohater z czytanek.
Co za bzdura — Fiben prychnął z niesmakiem. — Trzeba jak najszybciej schlać chłopaka w trupa. Pobić go na rękę. Nie pozwolić, żeby wierzył we wszystko, co wypisuje prasa.
Matka Roberta, z drugiej strony, sprawiała wrażenie, że wyraźnie się postarzała podczas wojny. W ciągu ostatniego tygodnia Fiben często widział, jak raz za razem spoglądała, mrugając, na swego wysokiego, opalonego na brąz syna, przechodzącego obok z gracją dzikiego kota. Wyglądała na dumną, lecz jednocześnie zbitą z tropu, jak gdyby wróżki zabrały jej dziecko, pozostawiając w to miejsce odmieńca.
To się nazywa dorastanie, Megan.
Robert zasalutował i odwrócił się, by skierować się z powrotem ku swemu siedzeniu. Gdy przechodził obok Fibena, jego lewa ręka wykonała szybki ruch, przekazując mu jedno słowo w języku migowym.
Piwo!
Fiben zaczął się śmiać, zapanował jednak nad sobą, gdy zarówno Sylvie, jak i Gailet odwróciły się i spojrzały na niego ostro. Nieważne. Dobrze było się przekonać, że uczucia Roberta były podobne do jego własnych. Wolałby niemal Żołnierzy Szponu od tej bzdurnej ceremonii.
Robert wrócił na swoje miejsce, obok porucznik Lydii McCue, której nowe odznaczenie lśniło na piersi, przypięte do połyskującej, wyjściowej bluzki. Kobieta-komandos siedziała wyprostowana i pilnie śledziła uroczystość, Fiben jednak dojrzał coś, czego nie mogli zobaczyć dygnitarze oraz tłum — to, że szpic jej buta uniósł już nogawkę spodni Roberta.
Biedny chłopak usiłował zachować zimną krew. Pokój — jak się zdawało — przynosił odrębny rodzaj trudów. Wojna była, na swój sposób, prostsza.
Wśród tłumu Fiben dostrzegł małą grupkę humanoidalnych, smukłych, dwunożnych istot. Ich oblicza przywodziły na myśl lisa, lecz wrażeniu temu zadawały kłam frędzle falujących łagodnie witek tuż ponad ich uszami. Wśród zebranych Tymbrimczyków z łatwością rozpoznał Uthacalthinga i Athaclenę. Oboje odmówili przyjęcia wszelkich zaszczytów i nagród. Mieszkańcy Garthu będą musieli zaczekać, aż oboje stąd odlecą, zanim wzniosą im jakiekolwiek pomniki. Ta powściągliwość, w pewnym sensie, będzie ich nagrodą.
Córka ambasadora wymazała wiele modyfikacji twarzy i ciała, które nadawały jej niemal ludzki wygląd. Gawędziła cichym głosem z młodym tymem, którego — jak Fiben sądził — można było nazwać przystojnym, na nieziemniacki sposób.
Można by pomyśleć, że oboje młodych — Robert i jego nieziemska małżonka — przystosowali się całkowicie do powrotu między swych współplemieńców. W gruncie rzeczy Fiben przypuszczał, że każde czuje się teraz znacznie swobodniej w towarzystwie płci przeciwnej, niż miało to miejsce przed wojną.
Niemniej jednak…
Widział, jak stanęli razem na chwilę podczas jednego z niekończącej się serii dyplomatycznych przyjęć i konferencji. Ich głowy były bardzo blisko siebie i choć nie padły żadne słowa, Fiben był pewien, że ujrzał — czy też wyczuł — coś, co wirowało lekko w wąskiej przestrzeni pomiędzy nimi.
Choć mogli mieć w przyszłości innych małżonków czy kochanków, było jasne, że Athaclenę i Roberta zawsze będzie coś ze sobą łączyło, bez względu na to, jak wielką odległością rozdzieli ich wszechświat.
Sylvie wróciła na miejsce, odebrawszy własne odznaczenie. Suknia nie mogła w pełni ukryć zaokrąglenia się jej figury. Kolejna zmiana, do której Fiben będzie się musiał wkrótce przyzwyczaić. Pomyślał, że straż pożarna Port Helenia będzie zapewne zmuszona do przyjęcia większej liczby pracowników, gdy ten dzieciak zacznie się w szkole uczyć chemii.
Gailet objęła Sylvie, po czym sama podeszła do podium. Tym razem okrzyki i brawa trwały tak długo, że Megan Onegale musiała gestem uspokoić zebranych.
Gdy jednak Gailet przemówiła, nie był to pobudzający pean zwycięstwa, którego w widoczny sposób oczekiwał tłum. Jej przekaz najwyraźniej miał charakter znacznie poważniejszy.
— Życie nie jest sprawiedliwie — zaczęła. Szepczące audytorium umilkło, gdy omiotła je wzrokiem, spoglądając — jak się zdawało — każdemu z osobna w oczy. — Każdy, kto twierdzi, że takie jest lub choćby powinno być, jest głupcem albo kimś jeszcze gorszym. Życie bywa okrutne. Sztuczki Ifni potrafią być kapryśną grą przypadku i prawdopodobieństwa. Albo też okrutne równania mogą cię wykończyć, gdy popełnisz jedną, jedyną pomyłkę w kosmosie, czy nawet zejdziesz z chodnika w nieodpowiednim momencie i spróbujesz nazbyt szybko zrównać swój pęd z autobusem. To nie jest najlepszy ze wszystkich możliwych światów, gdyż gdyby było inaczej, to czy istniałaby nielogiczność? Tyrania? Niesprawiedliwość? Nawet ewolucja, źródło różnorodności i serce natury, tak często jest bezwzględnym procesem posiłkującym się śmiercią, by stworzyć nowe istnienie. Nie, życie nie jest sprawiedliwe. Wszechświat nie gra uczciwie. Mimo to — Gailet potrząsnęła głową — mimo to, jeśli nawet nie jest sprawiedliwe, to przynajmniej może być piękne. Rozejrzyjcie się teraz wokół. Oto jest kazanie wspanialsze niż wszystko, co mogłabym wam powiedzieć. Popatrzcie na ten śliczny, smutny świat, który jest naszym domem. Spójrzcie na Garth!
Zgromadzenie odbywało się na wzgórzu położonym niedaleko na południe od nowej Filii Biblioteki, na łące, z której rozciągał się widok we wszystkich kierunkach. Na zachodzie zebrani mogli dostrzec Morze Ciimarskie. Jego szaroniebieską powierzchnię barwiły smugi pływającej roślinności, pokrywały pieniste ślady pozostawianie przez podwodne zwierzęta. Wyżej rozciągnęło się błękitne niebo, wymyte po ostatniej zimowej burzy. Wyspy błyszczały w świetle poranka niczym odległe magiczne królestwa.
Po północnej stronie znajdowała się beżowa wieża Filii Biblioteki ze znakiem przeszytej promieniami spirali, wyrytym w połyskującym kamieniu. Niedawno posadzone drzewa z około czterdziestu światów kołysały się łagodnie w podmuchach owiewających wielki monolit, równie ponadczasowy, jak jego skarbnica starożytnej wiedzy.
Na wschodzie i południu, ponad wzburzonymi wodami Zatoki Aspinal, ciągnęła się dolina Sindu, w której już zaczynały się pojawiać wczesne zielone pędy, napełniające powietrze aromatami wiosny. W oddali zaś majaczyły góry, niczym śpiący tytani gotowi zrzucić z siebie zimowe płaszcze śniegu.
— Nasze własne, mało ważne życie, nasz gatunek, nawet nasz klan, wszystko to wydaje się nam straszliwie istotne, jakie ma jednak znaczenie w porównaniu z tym? Tą wylęgarnią istnienia? Oto jest sprawa, za którą warto było walczyć. Uratowanie tego wszystkiego — wskazała ręką morze, niebo, dolinę i góry — było naszym największym sukcesem. My, Ziemianie, wiemy lepiej niż większość, jak niesprawiedliwe potrafi być życie. Być może żaden klan od czasu samych Przodków nie rozumiał tego tak dobrze. Nasi ukochani ludzcy opiekunowie niemal nie zniszczyli jeszcze bardziej przez nas ukochanej Ziemi, zanim nauczyli się mądrości. Szymy, delfiny i goryle stanowią jedynie początek tego, co by utracono, gdyby nie wydorośleli na czas.
Zniżyła głos, który stał się cichy.
— Tak, jak utracono prawdziwych Garthian, pięćdziesiąt tysięcy lat temu, zanim uzyskali szansę, by spojrzeć ze zdumieniem na nocne niebo i po raz pierwszy zastanowić się, czym jest to światło, które lśni w ich umysłach.
Gailet potrząsnęła głową.
— Nie. Wojna w obronie Potencjału toczy się od wielu eonów. Nie skończyła się tutaj. W gruncie rzeczy może nigdy się nie skończyć.
Gdy zeszła z mównicy, z początku panowała jedynie długa, pełna oszołomienia cisza. Oklaski, które nastąpiły później, były nieliczne i niepewne. Kiedy jednak Gailet powróciła w objęcia Sylvie i Fibena, uśmiechnęła się blado.
— Ale im wygarnęłaś! — rzekł do niej.
Teraz, w sposób nieunikniony, nadeszła kolej na Fibena. Megan Oneagle odczytała listę jego osiągnięć, którą niewątpliwie zredagował jakiś pismak z biura prasowego celem ukrycia, jak wiele w całej historii było brudu, smrodu i zwykłego, głupiego fartu. Odczytane na głos, w ten sposób wszystko to wydało mu się nieznanym. Fiben z trudem przypominał sobie, by zrobił choć połowę z tego, co mu przypisywano.
Nie przyszło mu do głowy, by się zastanowić, dlaczego pozostawiono go na sam koniec. Zapewne — sądził — z czystej złośliwości.
Wystąpienie po przemowie Gailet będzie zwykłym samobójstwem — zdał sobie sprawę.
Megan wyczytała jego nazwisko. Nienawistne buty omal nie sprawiły, że się potknął, gdy kierował się w stronę podium. Zasalutował pani koordynator i starał się stać prosto, gdy przypinała mu jakiś błyszczący medal oraz insygnia czyniące go pułkownikiem rezerwy w Garthiańskich Siłach Obronnych. Okrzyki tłumu, zwłaszcza szymów, sprawiły, że zaczęły palić go uszy. Sytuacja pogorszyła się jeszcze, gdy — zgodnie z instrukcjami Gailet — uśmiechnął się i pomachał ręką w stronę kamer.
No dobra, może i zdołam to znieść, w małych dawkach.
Gdy Megan zaprosiła go na podium, Fiben wystąpił naprzód. Przygotował coś w rodzaju mowy, którą miał nagryzmoloną na trzymanych w kieszeni kartkach, gdy jednak wysłuchał Gailet, doszedł do wniosku, że lepiej będzie, jeśli po prostu powie im wszystkim „dziękuję”, po czym wróci na miejsce.
Wytężając siły, by obniżyć pulpit, zaczął mówić.
— Jest tylko jedna rzecz, którą pragnę powiedzieć, i jest to… IA-AU!
Szarpnął się, gdy nagły impuls elektryczny przemknął przez jego lewą stopę. Podskoczył w górę, łapiąc się za urażoną kończynę, lecz w tej samej chwili kolejny wstrząs uderzył go w prawą nogę! Wydał z siebie wrzask. Spojrzał w dół akurat na czas, by dostrzec znikomą, niebieską jasność, która wysunęła się nieznacznie spod podium i sięgała teraz ku obu jego kostkom. Podskoczył, pohukując głośno, na wysokość dwóch metrów i wylądował na szczycie drewnianego pulpitu.
Był tak zdyszany, że zajęło mu chwilę, zanim oddzielił wypełniający mu uszy ryk paniki od histerycznych okrzyków radości tłumu. Mrugnął, potarł oczy i wytrzeszczył je.
Szymy wlazły na swe składane krzesła, wymachując ramionami. Skakały z wyciem w górę i w dół. Wśród szeregów wytwornej gwardii honorowej milicji zapanowało zamieszanie. Nawet ludzie śmiali się i klaskali hałaśliwie.
Fiben spojrzał, osłupiały, na Gailet i Sylvie. Duma w ich oczach wyjaśniła mu, co to wszystko znaczy.
Myślą, że to była moja przygotowana przemowa! — zrozumiał.
Patrząc wstecz dostrzegł, że rzeczywiście była znakomita. Rozładowała napięcie i wydawała się idealnym komentarzem do tego, jak to jest, gdy znowu zapanuje pokój.
Tylko, że ja jej nie napisałem, do cholery!
Ujrzał zaniepokojony wyraz twarzy jego dostojności burmistrza Port Helenia.
O nie! Jeszcze mi każą kandydować na urząd!
Kto mi to zrobił?
Fiben przeszukał wzrokiem tłum i natychmiast dostrzegł, że jedna osoba reaguje inaczej, absolutnie nie zaskoczona. Wyróżniała się ona z reszty tłumu po części ze względu na swe szeroko rozstawione oczy i falujące witki, lecz również z uwagi na aż nazbyt ludzką minę wyrażającą z trudem powstrzymywaną wesołość.
Było tam coś jeszcze, jakaś nie-rzecz, którą Fiben w jakiś sposób wyczuł. Unosiła się ona ponad rozkołysaną koroną śmiejącego się Tymbrimczyka.
Fiben westchnął. Gdyby same spojrzenia mogły kaleczyć, najwięksi przyjaciele i sojusznicy Ziemi byliby zmuszeni natychmiast wysłać na garthiańską placówkę nowego ambasadora.
Gdy Athaclena mrugnęła znacząco do Fibena, potwierdziło to tylko jego podejrzenia.
— Bardzo zabawne — mruknął pod nosem zjadliwym tonem, choć jednocześnie zmusił się do kolejnego uśmiechu i pomachał ręką do wiwatujących tłumów.
— Elektryzująco zabawne, Uthacalthing.