Rozdział 31

Ta noc należała do Mroza, a on najwyraźniej postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy, bym długo o niej nie zapomniała. Właśnie lizałam go po brzuchu, kiedy od strony lustra dał się słyszeć głos Andais.

– Nie zamierzam pozwolić na to, żeby ktoś decydował za mnie o tym, co mogę zobaczyć, a czego nie, a zwłaszcza moja Ciemność. Macie minutę, potem przejdę waszą blokadę.

Znieruchomieliśmy na chwilę, po czym zsunęliśmy się z łóżka, zaplątani w pościel, o mało nie upadając.

– Pani, Doyle’a tu nie ma – powiedział Mróz. – Sprowadzimy go dla ciebie, jeśli tylko zechcesz trochę zaczekać.

Żachnęła się.

– Moja cierpliwość jest już na wyczerpaniu, mój Zabójczy Mrozie. Daję ci dwie minuty na odnalezienie go i oczyszczenie lustra. Potem zrobię to za ciebie.

– Pośpieszymy się, pani.

Byłam już w drzwiach.

– Doyle, królowa w lustrze. Chce cię natychmiast widzieć. – Mój głos musiał mieć w sobie tę niecierpliwość, jaką czułam, bo Doyle sturlał się z kanapy i bez koszuli, w samych dżinsach, pobiegł do sypialni, podczas gdy Mróz błagał o jeszcze jedną minutę.

Wdrapałam się na łóżko, najszybciej, jak tylko mogłam, by zrobić miejsce dla obu mężczyzn, którzy stanęli przed lustrem. Doyle dotknął jego krawędzi i szkło zabłysło na chwilę, po czym oczyściło się. Nie mogłam zobaczyć wiele z tego, co pojawiło się w lustrze, zza szerokich pleców swoich ludzi, ale to, co ujrzałam, sprawiło, że ucieszyłam się, iż nie wszystko widzę.

Wystarczy, że widziałam kamienne ściany, po których pełgały światła pochodni, i słyszałam czyjeś ciche, wyzbyte wszelkiej nadziei jęki. Kiedy byłam mała, myślałam, że zawodzenie duchów musi być podobne do dźwięków dochodzących z Korytarza Śmierci. Co dziwne, duchy nie wydają jednak takich dźwięków. A przynajmniej żaden z tych, które spotkałam.

– Jak śmiesz mnie odłączać, Doyle, jak śmiesz!

– To ja poprosiłam Doyle’a, żeby wyłączył obraz w lustrze – powiedziałam zza pleców swoich ludzi.

– Słyszę naszą małą księżniczkę, ale jej nie widzę. Jeśli mamy się bić, to wolę twarzą w twarz. – Jej głos był pełen gniewu.

Mężczyźni odsunęli się na bok, tak że nagle stałam się widoczna, klęcząc na łóżku, w pościeli. Również Andais stała się nagle widoczna. Znajdowała się pośrodku Korytarza Śmierci. Lustro ustawione było tak, że nie było widać narzędzi tortur, ale widok Andais sam w sobie był wystarczająco straszny.

Była cała pokryta krwią, jakby ktoś chlusnął na nią z wiadra. Na włosach miała skorupę zakrzepłej krwi i kawałki czyjegoś ciała. Dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę z tego, że jest naga.

Wciągałam powietrze nosem i wypuszczałam ustami, usiłując wydobyć z siebie głos. Nadaremnie. Wreszcie Doyle przerwał ciszę.

– Wiele osób kontaktowało się ostatnio z nami, moja królowo. Księżniczka wreszcie miała dosyć bycia zaskakiwaną przez gości.

– Kto oprócz mnie jeszcze się z tobą kontaktował, bratanico?

Przełknęłam ślinę, wypuściłam powietrze i mój głos zabrzmiał tak jak trzeba, bez drżenia.

– Głównie sekretarze Taranisa.

– Czego on od ciebie chciał?

– Zaprosił mnie na bal bożonarodzeniowy, ale odmówiłam. – Ostatnie słowo wypowiedziałam w pośpiechu. Nie chciałam, by pomyślała, że lekceważę jej dwór.

– Jakież to typowe dla Taranisa.

– Jeśli wolno mi zauważyć, pani – powiedział cicho Doyle – jesteś w wyjątkowo podłym nastroju, mimo że najwidoczniej dogadzałaś sobie serdecznie. Co cię tak zdenerwowało?

Doyle miał rację. Niejednokrotnie zdarzało mi się widzieć Andais, jak wracała z sali tortur, nucąc pod nosem. Była cała pokryta zakrzepłą krwią i nuciła. Teraz więc też powinna być w dobrym nastroju. A jednak nie była.

– Sprowadziłam tu tych, którzy według mnie byli zdolni uwolnić Bezimiennego albo wezwać starych bogów. Przesłuchałam ich tak dogłębnie, jak to tylko ja umiem. Gdyby którykolwiek z nich miał coś na sumieniu, wiedziałabym. – W jej głosie słychać było zmęczenie, gniew zaczynał z niej uchodzić.

– Jestem pewien, pani, że przesłuchałaś ich tak dogłębnie, jak tylko ty umiesz – przyznał Doyle.

Spojrzała na niego ostro.

– Stroisz sobie ze mnie żarty?

Doyle ukłonił się nisko.

– Gdzieżbym śmiał, pani.

Potarła dłonią czoło, rozsmarowując krew na białej skórze.

– Nikt z mojego dworu tego nie zrobił, moja Ciemności.

– A więc kto, jeśli nie nasi ludzie? – spytał Doyle, wciąż pochylony.

– Nie jesteśmy jedynymi sidhe na tym świecie.

– Mówisz o dworze Taranisa – powiedział Mróz.

Przeniosła na niego wzrok i zmrużyła oczy w bardzo nieprzyjazny sposób.

– Tak, mówię właśnie o nim.

Mróz ukłonił się tak samo jak Doyle.

– Nie chciałem być nieuprzejmy, Wasza Wysokość.

– Pani, czy poinformowałaś króla o takiej możliwości? – spytał Doyle, dalej zgięty w pokłonie.

– Nie przyjmuje do wiadomości, że ktoś z jego pięknego, błyszczącego dworu mógłby zrobić coś takiego. Twierdzi, że nikt z jego ludzi nie wiedziałby, jak wskrzesić starych bogów, i że nikt nie tknąłby Bezimiennego, bo nie ma on z nimi nic wspólnego. Bezimienny i starzy bogowie to sprawa Unseelie.

– A co byłoby sprawą Seelie? – spytałam. – Jeśli to nie sprawa Seelie, to co właściwie byłoby ich sprawą?

– Dobre pytanie, bratanico. Ostatnio Taranis nie lubi sobie brudzić rąk rzeczami, które naprawdę mają znaczenie. Nie wiem, co się z nim dzieje, ale coraz bardziej pogrąża się w świecie iluzji. – Skrzyżowała ręce na piersi i zamyśliła się. – To musi być ktoś z jego dworu. Musi.

– Co trzeba zrobić, żeby to zrozumiał? – spytałam.

– Nie wiem. – Nagle zamachała rękami. – Och, wstawajcie obaj. Usiądźcie na łóżku.

Mróz i Doyle wstali i usiedli po moich bokach. Mróz ciągle był nagi, ale jego piękne ciało już nie było w szczycie podniecenia, w którym znajdowało się, zanim odezwała się królowa. Usiadł ze złożonymi rękami, jakby się wstydził. Doyle usiadł po drugiej stronie, nieruchomo, jak małe zwierzątko, które nie chce ściągnąć na siebie spojrzenia drapieżnika. Nie myślałam o nim zbyt często jak o małym zwierzątku – był z całą pewnością drapieżnikiem – ale teraz jedyny drapieżnik patrzył na nas z lustra.

– Zabierz ręce, Mrozie. Niech cię zobaczę w całej okazałości.

Mróz wahał się przez chwilę, w końcu wykonał polecenie królowej. Siedział nagi, ze spuszczonym wzrokiem, lekko zawstydzony.

– Jesteś naprawdę piękny, Mrozie. Zdążyłam już o tym zapomnieć. – Zmarszczyła brwi. – Zdaje się, że ostatnio zapomniałam o wielu rzeczach. – Jej głos był teraz niemal smutny. Po chwili jednak stał się na powrót pełen energii. Sam jego ton sprawił, że wszyscy troje zesztywnieliśmy, nie wiedząc, co będzie dalej. – Dziś nie bawiłam się dobrze. Szanowałam, lubiłam albo ceniłam tych wszystkich, których tu dzisiaj wezwałam. Teraz nie będą już moimi sojusznikami. Będą się mnie bali, ale bali się już wcześniej, a strach nie jest tym samym, co szacunek. Wreszcie zaczęłam to rozumieć. Dostarczcie mi jakiejś rozrywki, żebym mogła miło wspominać tę noc. Niech zobaczę was troje razem. Niech zobaczę światła waszych ciał rozjaśniające tę noc jak fajerwerki.

Cała nasza trójka siedziała chwilę w milczeniu. W końcu Doyle powiedział:

– Dopiero co spędziłem noc z księżniczką. Mróz dał mi jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie tej nocy dzielić się nią z nikim innym.

– Podzieli się, jeśli mu rozkażę – odparła Andais. Ciężko było się z nią spierać, gdy się widziało ją całą we krwi i nagą, ale spróbowaliśmy.

– Prosiłbym, żeby Wasza Wysokość tego nie robiła – powiedział Mróz. Wyglądał na przerażonego.

– Prosiłbyś? Prosiłbyś? Niby o co?

– O nic – odparł, zwieszając głowę tak, że lśniące włosy zasłoniły mu twarz. – Absolutnie o nic. – W jego głosie była gorycz i smutek.

– Ciociu Andais – powiedziałam łagodnie, jakbym starała się przekonać szaleńca, by rozbroił bombę przyczepioną do jego ciała. – Proszę, nie zrobiliśmy niczego, żeby cię rozgniewać. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby cię zadowolić. Dlaczego miałabyś nas za to karać?

– Karać? Przecież mieliście zamiar uprawiać tej nocy seks?

– Tak, ale…

– Zamierzałaś pieprzyć się dzisiaj z Mrozem, prawda?

– Tak.

– Poprzedniej nocy zrobiłaś to z Doyle’em, zgadza się?

– No tak, ale…

– A więc czemu nie chcesz pieprzyć się z nimi tej nocy? – Znów mówiła uniesionym głosem.

Mój głos z kolei przycichł.

– Nie byłam jeszcze z nimi obydwoma naraz, Wasza Wysokość, a każdy trójkąt wymaga przygotowań, jeśli nie chce się popsuć zabawy. Poza tym wydaje mi się, że Doyle i Mróz są zbyt dominujący, żeby się mną dzielić.

Skinęła głową.

– No dobrze.

Myślę, że wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.

– W takim razie zastąp jednego z nich innym. Urządź dla mnie przedstawienie, moja bratanico, daj mi coś, co mnie zabawi.

Podałam jej swoje argumenty, a ona nawet się z nimi zgodziła, ale nie na wiele się to zdało. Popatrzyłam na swoich strażników.

– Co proponujecie? – spytałam. Miałam nadzieję, że królowa pomyśli, że to pytanie dotyczy tego, kogo mam tej nocy zaprosić do łóżka. Tak naprawdę jednak dawałam w ten sposób znać swoim ludziom, że desperacko poszukuję wyjścia z sytuacji i oczekuję ich pomocy.

– Nicca jest mniej dominujący – powiedział powoli Mróz.

Czyżby mnie zrozumiał?

– Kitto też – dodał Doyle.

– Kitto dopiero co się ze mną kochał, a Nicca już dwa razy opuścił swoją kolej. Sądzę, że wszyscy prędzej się zgodzą, żeby Nicca został przesunięty na początek, niż na to, żeby Kitto zaliczył mnie dwa razy pod rząd.

– Zgodzą? – zdziwiła się królowa. – Dlaczego twoi mężczyźni muszą się zgadzać na cokolwiek? Nie możesz po prostu zadecydować za nich, Meredith?

– Niezupełnie. Musimy trzymać się harmonogramu.

– Harmonogramu? – Na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Według jakiego klucza go ułożyłaś?

– W porządku alfabetycznym – odrzekłam, starając się nie okazywać zmieszania.

– Oj, nie mogę… ona ma harmonogram… w porządku alfabetycznym… – Zaczęła się śmiać. Zrazu cicho, potem coraz głośniej. W końcu zgięła się wpół, chwytając się pod boki, i śmiała się, aż łzy popłynęły jej z oczu.

Taki niekontrolowany śmiech zwykle jest zaraźliwy; ten jednak nie był. A w każdym razie nie dla nas. Słyszałam bowiem, jak inni obecni w Komnacie Śmierci przyłączają się do Andais. Ezekiel i jego asystenci prawdopodobnie myśleli, że jest to szyderczy śmiech. Kaci mają zwykle osobliwe poczucie humoru.

W końcu królowa przestała się śmiać. Wyprostowała się i wytarła oczy. Chyba wszyscy wstrzymaliśmy oddech, zastanawiając się, co powie.

– Jako jedyni sprawiliście mi dzisiaj nieco przyjemności – stwierdziła w końcu, a śmiech wciąż obecny był w jej głosie. – Dlatego też podaruję wam resztę. Chociaż nie rozumiem, co jest złego w robieniu przede mną tego, co będziecie robić, kiedy was opuszczę. Nie widzę różnicy.

Przezornie opinie na ten temat zachowaliśmy dla siebie. Sądzę, że wszyscy wiedzieliśmy, że skoro nie rozumie, na czym polega ta różnica, to nie ma sposobu, żeby jej to wyjaśnić.

Królowa zniknęła, pozostawiając nas wpatrujących się w lustro. Nie mogłam uwierzyć, że się nam udało. Twarz Doyle’a nie wyrażała żadnych emocji. Mróz natomiast wstał i krzyknął z taką wściekłością w głosie, że pozostali strażnicy pojawili się w drzwiach sypialni z bronią gotową do strzału.

Rhys rozejrzał się ze zdumieniem po pokoju.

– Co się stało? – spytał.

Mróz odwrócił się gwałtownie w jego kierunku. Mimo że był nagi i nieuzbrojony, było w nim coś przerażającego.

– Nie jesteśmy zwierzętami w cyrku, żeby robić sztuczki dla jej uciechy!

Doyle wstał, odsyłając innych do salonu. Rhys spojrzał na mnie. Skinęłam głową. Wyszli, zamykając za sobą delikatnie drzwi.

Doyle powiedział coś cicho do Mroza.

– Jesteśmy tu bezpieczni – usłyszałam. – Nie może nam nic zrobić.

Mróz uniósł głowę i chwycił Doyle’a za ramiona, zaciskając na nich palce tak mocno, że czarna skóra kapitana mojej straży prawie zbielała.

– Nie rozumiesz? Jeśli żadnemu z nas nie uda się zostać ojcem dziecka Merry, na powrót staniemy się zabawkami Andais. Nie zniosę tego, Doyle. – Potrząsnął nim lekko. – Po prostu nie zniosę! – Dalej nim potrząsał.

Spodziewałam się, że Doyle wyrwie się z jego uścisku, że go odepchnie, ale tego nie zrobił. Chwycił go tylko za ręce. Poza tym pozostał nieruchomy.

Za srebrnymi włosami Mroza ujrzałam blask jego łez. Powoli opadł na kolana, zjeżdżając dłońmi po rękach Doyle’a, ale nie odrywając od niego dłoni. Przycisnął głowę do jego nóg, trzymając go za ręce.

– Nie mogę tego zrobić, Doyle. Nie mogę. Prędzej umrę. Prędzej zgasnę.

Zaczął płakać. Była to szczery, przejmujący płacz, który zdawał się wydobywać głęboko z jego wnętrza. Mróz płakał tak, jakby miał się rozpaść na kawałeczki.

Doyle pozwolił mu płakać, a kiedy przestał, zaprowadził go ze mną do łóżka. Położyliśmy go między siebie. Doyle przytulał go od tyłu, ja od przodu. Nie było w tym podtekstu seksualnego. Obejmowaliśmy go, kiedy zasypiał, płacząc. Potem patrzyliśmy na siebie ponad jego skulonym ciałem. Spojrzenie Doyle’a było bardziej przerażające niż widok Andais pokrytej krwią.

Zauważyłam, że powziął jakąś straszliwą decyzję. Może zresztą po wziął ją już dawno temu, a ja po prostu nie zwróciłam na to uwagi. Spojrzałam mu w oczy i nagle już wiedziałam: Doyle również nie ma zamiaru wrócić na dwór Andais. Obejmowaliśmy dalej Mroza i wreszcie sami zasnęliśmy.

Późno w nocy Doyle wstał. Obudziłam się, kiedy się poruszył. Pocałował mnie delikatnie w czoło, po czym położył rękę na głowie Mroza.

– Obiecuję – powiedział cicho, głosem niskim niczym pomruk. – Obiecuję.

– Co obiecujesz? – spytałam.

On jednak tylko się uśmiechnął, pokręcił głową i wyszedł, zamykając delikatnie za sobą drzwi.

Przytuliłam się do Mroza, ale sen nie chciał wrócić. Moje myśli były zbyt ponure, bym mogła usnąć. Za oknem już szarzało, gdy odpłynęłam w niespokojny sen.

Śniło mi się, że stoję obok Andais w Korytarzu Śmierci. Wokół nas widziałam postacie przykute do narzędzi tortur, ale jeszcze nietknięte, nieokaleczone. Andais próbowała mnie namówić do torturowania ich wraz z nią. Odmówiłam i nie pozwoliłam ich tknąć. Groziła mi i im, a ja jej odmawiałam i ta moja odmowa w jakiś niewytłumaczalny sposób sprawiła, że nie mogła ich tknąć. Odmawiałam jej wielokrotnie, dopóki nie obudziły mnie ciche jęki Mroza. Rzucał się we śnie i wymachiwał rękami, jakby z kimś walczył. Obudziłam go najdelikatniej, jak tylko mogłam, głaszcząc go po ramieniu. Obudził się ze zdławionym krzykiem i obłędem w oczach.

Jego krzyk zaalarmował pozostałych strażników. Odesłałam ich z powrotem i przytuliłam go do siebie.

– Już dobrze, Mrozie – wyszeptałam – już dobrze. To był tylko sen.

Żachnął się i powiedział ostro, z twarzą wtuloną we mnie, obejmując mnie tak mocno, że aż bolało:

– To nie był sen, a prawda. Pamiętam to. Zawsze będę to pamiętał.

Doyle zamykał właśnie za sobą drzwi. Napotkałam spojrzenie jego ciemnych oczu i zrozumiałam nagle, co obiecał.

– Ochronię cię, Mrozie – powiedziałam.

– Nie uda ci się – odparł.

– Przyrzekam, że ochronię was wszystkich.

Przyłożył mi palec do ust.

– Nie przyrzekaj, Merry. Nie warto zostać przeklętym za niedotrzymanie przysięgi, której nie jest się w stanie dotrzymać. Nikt tego nie słyszał. A ja zapomnę. Umówmy się, że nigdy tego nie powiedziałaś.

Twarz Doyle’a była tylko podłużnym ciemnym kształtem w prawie już zamkniętych drzwiach.

– Ale ja to powiedziałam, Mrozie, i mówiłam poważnie. Prędzej obrócę Krainę Lata w pustkowie, niż pozwolę, żeby was zabrała. – W chwili, kiedy wypowiedziałam te słowa, usłyszałam nieznaczny dźwięk, chociaż właściwie nie był to dźwięk; to było tak, jakby samo powietrze wstrzymało oddech. Jakby na jedną chwilę wszystko zamarło, po czym ruszyło na nowo, ale trochę inne niż było przedtem.

Mróz wstał z łóżka, nie patrząc na mnie.

– Chyba życie ci niemiłe, Merry. – Poszedł do łazienki, nie odwracając się. Chwilę później usłyszałam, jak odkręca prysznic.

Doyle otworzył drzwi i zasalutował mi pistoletem, jakby to był miecz, dotykając jego końcem czoła i opuszczając na dół. Skinęłam głową. Potem posłał mi buziaka drugą ręką i zamknął drzwi.

Kompletnie nie rozumiałam, co się właśnie stało. Wiedziałam jednak, co to znaczy. Przysięgłam chronić swoich strażników przed Andais. Ale poczułam, jak świat się przesuwa, jakby samo przeznaczenie zadrżało. Coś się zmieniło w dobrze zorganizowanym biegu wszechświata. Zmieniło się, ponieważ ślubowałam chronić swoich strażników. To jedno oświadczenie zmieniło bieg rzeczy. Sprawiłam, że przeznaczenie się zmieniło, ale nie wiedziałam, czy jestem w lepszej, czy gorszej sytuacji.

Загрузка...