Rozdział 15

Było ciemno, kiedy wróciliśmy do mojego mieszkania. Mogłabym powiedzieć „do domu”, gdyby nie to, że to nie był dom. To był apartament z jedną sypialnią, przeznaczony dla jednej osoby. Nie powinnam mieć w nim nawet jednego sublokatora. A usiłowałam mieszkać w nim z pięcioma osobami. Delikatnie mówiąc, byliśmy trochę stłoczeni.

Nie byliśmy zbyt rozmowni – ani wracając vanem do agencji, ani później, jadąc moim samochodem do mieszkania. Nie wiem, jaki był powód milczenia innych. Ja wciąż nie mogłam się pozbierać po spotkaniu z Gordonem Reedem. Wciąż miałam w pamięci to, jak Maeve na niego patrzyła. Nieśmiertelny zakochany w śmiertelniku. Takie historie nigdy nie kończyły się dobrze.

Prowadziłam samochód niemal automatycznie, jazdę ożywiały jedynie ciche jęki Doyle’a. Nie był dobrym pasażerem, ale ponieważ nie posiadał prawa jazdy, nie miał wyboru. Zazwyczaj lubiłam te małe ataki paniki Doyle’a. Były to jedne z niewielu momentów, kiedy widziałam go całkowicie rozklejonego. Było to dziwnie pocieszające.

Dzisiaj, kiedy weszliśmy pomiędzy bladoróżowe ściany mojego salonu, nie sądziłam, by cokolwiek mogło mnie pocieszyć. Cóż, myliłam się. Jak zwykle, zresztą.

Po pierwsze, w całym mieszkaniu pachniało duszonym mięsem i świeżo upieczonym chlebem. Po drugie, w aneksie kuchennym krzątał się Galen. Zazwyczaj najpierw dostrzegam jego wspaniały uśmiech. Albo jego bladozielone kręcone włosy. Dziś jednak najpierw zwróciłam uwagę na jego strój. Zamiast koszuli miał na sobie biały koronkowy fartuszek, na tyle prześwitujący, że widziałam jego sutki i ciemnozielone włosy na piersi.

Odwrócił się, by dokończyć nakrywanie stołu. Jego skóra była nieskazitelna, perłowobiała, o zielonkawym odcieniu. Przezroczyste ramiączka fartucha odsłaniały silne plecy i szerokie barki. Cienki warkocz, który sięgał mu do pasa, pieścił jego plecy.

Nie zdawałam sobie sprawy, że zamarłam w bezruchu tuż za progiem, póki Rhys nie powiedział:

– Jeśli przesuniesz się odrobinę na bok, będziemy mogli wejść.

Poczułam, że czerwienieję. Ale przesunęłam się posłusznie.

Galen dalej krzątał się przy kuchence i stole, jakby nie zauważył mojej reakcji. Może zresztą faktycznie jej nie zauważył. Z Galenem nigdy nic nie wiadomo. Zdaje się nie dostrzegać swojej urody. Być może zresztą, na tym właśnie, między innymi, polega jego urok. Skromność była towarem deficytowym wśród szlachetnie urodzonych sidhe.

– Mięso gotowe, ale chleb musi trochę wystygnąć, zanim go pokroimy. – Wrócił do kuchenki, nawet specjalnie nie patrząc na żadne z nas.

Kiedyś zwykle całowaliśmy się na powitanie. Obecnie był z tym pewien problem. Galen został okaleczony podczas egzekucji na dworze tuż przed Samhain – Halloween. Nadal miałam w pamięci ten obraz: Galen przykuty do skały, ciało niemal w całości pokryte skrzydłami krwawych motyli. Wyglądały jak prawdziwe motyle pijące wodę z kałuży. Ich skrzydła poruszały się w rytm jedzenia. Ale one nie piły wody; one piły jego krew. Wybrały najbardziej ukrwione części jego ciała, a z powodów znanych tylko jemu, książę Cel rozkazał im zwrócić szczególną uwagę na krocze Galena.

Cel w ten sposób miał pewność, że nie będę mogła wziąć Galena do łóżka, dopóki nie odzyska sił. Ale on był sidhe, a sidhe wracają do sił w mgnieniu oka. Wszystkie rany momentalnie zniknęły. Prawie wszystkie. Pozostały te w kroczu.

Wydeptaliśmy ścieżki do wszystkich lekarzy i uzdrowicieli, jakich tylko mogliśmy znaleźć. Lekarze byli zaszokowani i rozkładali bezradnie ręce; uzdrowiciele zdołali jedynie orzec, że to jakieś zaklęcie. W dwudziestym pierwszym wieku nawet czarownice boją się użyć słowa „klątwa”.

Nikt już prawie nie rzuca klątw, ponieważ mogą się one zwrócić przeciwko temu, kto je rzuca. Klątwa zawsze powraca.

Za czarną magię zawsze się płaci. Nikt nie jest od tego zwolniony, nawet nieśmiertelni. To jeden z powodów, dla których tak rzadko rzuca się klątwy.

Patrzyłam, jak Galen krząta się przy kuchence w swoim prześwitującym fartuszku, uważając, by na mnie nie spojrzeć, i moje serce przepełnione było bólem.

Podeszłam do niego, obejmując go w pasie. W pierwszej chwili znieruchomiał. Potem przycisnął moje ręce do swego ciała. Przytuliłam policzek do jego gładkich, ciepłych pleców. Od tygodni był to nasz najbliższy kontakt. Nawet najlżejszy dotyk był dla niego bolesny.

Zaczął się uwalniać, ale ja wzmocniłam uścisk. Mógł się uwolnić siłą, ale tego nie zrobił. Opuścił ręce.

– Merry, proszę. – Jego głos był tak łagodny…

– Nie – powiedziałam, przyciskając go mocno do siebie. – Pozwól mi skontaktować się z królową Niceven.

Pokręcił głową, muskając warkoczem moją twarz. Zapach jego włosów był słodki i wyrazisty. Pamiętam czasy, kiedy włosy sięgały mu do kolan jak większości szlachetnie urodzonych sidhe. Bolałam nad tym, że je ściął.

– Nie pozwolę, żebyś była jej dłużniczką – powiedział, a jego głos miał w sobie dużo powagi, tak do niego niepodobnej.

– Proszę cię.

– Nie. – Znowu spróbował mnie odepchnąć, ale go nie puściłam.

– A jeśli pomoc Niceven jest jedynym ratunkiem?

Położył dłonie na moich rękach, tym razem nie dla pieszczoty, ale żeby się wyswobodzić. Galen był wojownikiem sidhe; mógł gołymi rękami robić dziury w murach budynków. Nie byłam w stanie go obejmować, jeśli tego nie chciał.

Odsunął się, tak że znajdował się poza zasięgiem moich rąk. Nie patrzył na mnie. Wpatrywał się w obraz na ścianie salonu, który przedstawiał motyle na zielonej łące. Czy przypominały mu one krwawe motyle? A może w ogóle nie widział tego obrazu? Może prościej było patrzeć na cokolwiek, byle nie na mnie?

Błagałam Galena, by pozwolił mi udać się do królowej Niceven i zapytać, czy mogłaby coś dla niego zrobić. Zakazał mi tego. Nie chciał, bym stała się jej dłużniczką tylko po to, żeby mu pomóc. Błagałam, płakałam, on jednak pozostał nieugięty. Nie chciał, bym miała zobowiązania wobec Niceven i jej krwawych motyli.

Stałam tam, wpatrując się w niego. Zakochałam się w nim, gdy byłam podlotkiem. Był moją pierwszą miłością. Gdyby został uleczony, moglibyśmy złagodzić napięcie, które było między nami, odkąd zaczęłam dojrzewać.

Nagle zdałam sobie sprawę, że podchodzę do tego w niewłaściwy sposób. Według Kitta, Doyle uważa, że mam zamiar pieprzyć się ze wszystkim, co się rusza, zamiast korzystać z władzy, jaką mi dano. Czas udowodnić, że jest w błędzie. W końcu jestem przyszłą królową Unseelie czy nie? A skoro mam być królową, to czemu wciąż pytam wszystkich o zgodę nawet w najdrobniejszych sprawach? To, czyją dłużniczką miałam zostać, nie jest sprawą Galena.

Odwróciłam się od niego i spojrzałam na pozostałych strażników. Obserwowali nas bez skrępowania. Gdyby byli ludźmi, udawaliby, że nie patrzą, czytaliby czasopisma albo udawaliby, że to robią. Oni jednak byli sidhe. Jeśli robiłeś coś w ich obecności, oni patrzyli. Jeśli chciałeś prywatności, nie mogłeś na nią liczyć; taka właśnie jest nasza kultura.

Brakowało tylko Kitta, ale wiedziałam, gdzie jest – w swoim pokrytym materiałem legowisku dla psa. Wyglądało ono jak mały namiot. Stało w kącie salonu tak, by mógł oglądać telewizję, która jest jednym z niewielu cudów techniki, które zdaje się doceniać.

– Doyle – powiedziałam.

– Tak, księżniczko – odparł beznamiętnym głosem.

– Skontaktuj się w moim imieniu z królową Niceven.

Ukłonił się i skierował w stronę sypialni. Tam znajdowało się największe lustro w moim mieszkaniu. Zamierzał spróbować skontaktować się z władczynią krwawych motyli najpierw poprzez lustro, tak jak się zwykle kontaktujemy z innymi sidhe. Mogło się udać albo i nie. Krwawe motyle nie przebywają zbyt często w kopcach faerie. Wolą otwarte przestrzenie. Były inne zaklęcia, ale chciał zacząć od zaklęcia lustra. Mogliśmy mieć szczęście i złapać małą królową, gdy będzie właśnie latać nad taflą stojącej wody.

– Nie – powiedział Galen. Zrobił dwa szybkie kroki w kierunku Doyle’a. Złapał go za rękę. – Nie, nie pozwolę, żeby to zrobiła.

Doyle spojrzał na Galena, ale ten ani drgnął. Albo był bardziej odważny, niż sądziłam, albo głupszy. Stawiałam na to drugie. Galen po prostu nie grzeszył nadmiarem zdrowego rozsądku. Chciał powstrzymać Doyle’a przed opuszczeniem pokoju, nawet jeśli oznaczałoby to pojedynek. Widziałam w walce zarówno Doyle’a, jak i Galena. Wiedziałam, który okazałby się zwycięzcą. Galen po prostu nie myślał. Zawsze działał pod wpływem impulsu, co było, rzecz jasna, jego wielką słabością i powodem, dla którego mój ojciec oddał mnie komu innemu. Galen nie miał w sobie tego czegoś, co pozwała przetrwać dworskie intrygi; po prostu nie miał.

O dziwo, Doyle nie poczuł się urażony. Przeniósł wzrok z Galena na mnie. Uniósł brwi, jakby chciał zapytać, co robić.

– Zachowujesz się tak, jakbyś już był królem, Galenie – powiedziałam. Było to niesprawiedliwe posądzenie, wiedziałam, że wcale o tym nie myśli. Ale musiałam przejąć nad nim kontrolę, zanim zrobi to Doyle. Ja tu rządziłam, nie on.

Wyraz zdumienia na twarzy Galena, kiedy się do mnie odwrócił, był tak szczery, tak Galenowy, że omal się nie roześmiałam. Chyba nie ma strażnika królowej, który gorzej panowałby nad swoją mimiką. Jego emocje zawsze są wymalowane na twarzy.

– Nie wiem, o czym mówisz. – Prawdopodobnie faktycznie nie wiedział.

Westchnęłam.

– Wydałam rozkaz jednemu ze swoich strażników. Ty udaremniłeś jego wykonanie. Tylko król ma prawo unieważnić rozkaz księżniczki.

Na jego twarzy pojawił się wyraz zawstydzenia. Puścił Doyle’a.

– To nie tak. – W jego głosie była młodość i niepewność. Był ode mnie starszy o siedemdziesiąt lat, jednak nadal był dzieckiem, i zawsze nim będzie. Na tym, między innymi, polegał jego urok. Było to również jedną z jego najniebezpieczniejszych wad.

– Zrób to, o co cię prosiłam, Doyle.

Doyle wykonał najgłębszy i najbardziej oficjalny ukłon, jaki kiedykolwiek mi złożył, po czym poszedł w stronę sypialni i lustra, które się w niej znajdowało.

Galen odprowadził go wzrokiem. Potem odwrócił się do mnie.

– Merry, proszę, nie oddawaj się w jej władanie z mojego powodu.

Pokręciłam głową.

– Galenie, kocham cię, ale nie wszyscy są tak politycznie nieporadni jak ty.

Zmarszczył brwi.

– To znaczy?

– To znaczy, że będę negocjować z Niceven. Jeśli poprosi o zbyt wiele, wycofam się. Ale zaufaj mi, wszystkim się zajmę. Nie popełnię żadnego głupstwa.

Pokręcił głową.

– Nie podoba mi się to. Nie wiesz, kim się stała Niceven, odkąd królowa Andais zaczęła tracić władzę nad dworem.

– Wiem, że gdy Andais osłabła, wszyscy rzucili się, żeby wyrwać jak najwięcej dla siebie.

– Skąd? Skąd o tym wiesz, skoro nie było cię, kiedy to wszystko się działo?

Znowu westchnęłam.

– Jeśli władza wyślizgnęła się Andais z rąk na tyle, że jej własny syn spiskuje przeciwko niej, a sluagh bronią dworu, zamiast być jego największymi wrogami, z pewnością wszyscy walczą o ochłapy. I zrobią wszystko, żeby ich nie wypuścić z rąk.

Galen patrzył na mnie, najwyraźniej nic nie rozumiejąc.

– Właśnie to się dzieje od trzech lat, ale ciebie tam nie było. W jaki sposób się o tym dowiedziałaś…? – Nagle zrobił triumfującą minę. – Miałaś szpiega!

– Nie, nie miałam szpiega. Nie muszę tam być, żeby wiedzieć, co robią dworzanie, kiedy królowa jest słaba. Natura nie znosi próżni.

Spojrzał na mnie, marszcząc brwi. Nie zależało mu na władzy, nie miał też ambicji politycznych. A co za tym idzie, nie rozumiał tych, którzy je przejawiają. Zawsze to wiedziałam, ale nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jak głęboki jest ten brak zrozumienia. Nie potrafił sobie wyobrazić, że widzę całą układankę, nie zobaczywszy wcześniej wszystkich jej kawałków.

Uśmiechnęłam się smutno. Podeszłam do niego i dotknęłam jego twarzy koniuszkami palców. Musiałam go dotknąć, by się przekonać, że jest prawdziwy. Wreszcie zdałam sobie sprawę, jak poważny jest jego problem. Zdawało mi się, że tak naprawdę nigdy przedtem go nie znałam.

– Będę negocjować z Niceven. Zrobię to, ponieważ tak poważne okaleczenie jednego z moich strażników jest zniewagą dla mnie i dla nas wszystkich. Krwawe motyle nie mogą pozbawić męskości wojownika sidhe.

Wzdrygnął się na te słowa, odwracając wzrok. Dotknęłam jego brody, odwracając jego twarz z powrotem w swoją stronę.

– Pragnę cię, Galenie. Pragnę cię tak, jak kobieta pragnie mężczyzny. Nie oddam swojego królestwa w zastaw, żeby cię uzdrowić, ale zrobię, co w mojej mocy, by ujrzeć cię w pełni sił.

Nikły rumieniec pojawił się na jego twarzy, przyciemniając zielonkawy odcień jego skóry, tak że stała się niemal pomarańczowa.

– Merry, ja nie…

Dotknęłam jego ust koniuszkami palców.

– Nie, Galenie, zrobię to, a ty mnie nie powstrzymasz, ponieważ jestem księżniczką. To ja jestem następczynią tronu, nie ty. Ty jesteś tylko moim strażnikiem. Chyba na chwilę o tym zapomniałam, ale ponownie nie popełnię tego błędu.

Jego oczy zdradzały, że jest zmartwiony. Zabrał moją rękę z ust i obrócił ją dłonią do góry. Złożył na niej pocałunek. Dotyk jego ust sprawił, że przeszedł mnie dreszcz.

Był tak beznadziejnym politykiem, że uczynienie go królem byłoby równoznaczne z wyrokiem śmierci. Byłoby to katastrofalne nie tylko dla niego, ale również dla dworu i dla mnie. Nie mogłam mieć Galena-króla, ale mogłam mieć Galena-kochanka. Przez krótki czas, zanim znalazłabym prawdziwego króla, mogłabym mieć Galena w łóżku. Mogłabym ugasić ogień, który płonął między nami, ugasić go naszymi ciałami. Spojrzenie jego bladozielonych oczu, kiedy odjął moją dłoń od ust, sprawiło, że przez chwilę byłam jednak gotowa oddać królestwo w zastaw, byle tylko go uzdrowić. Nie zrobiłabym tego; ale zrobiłabym wiele, by te oczy patrzyły na mnie, kiedy będę pod nim leżeć.

Pocałowałam go w rękę. Zrobiłam to bardzo szybko, bo nie byłam pewna, czy uda mi się nad sobą zapanować.

– Idź, dokończ obiad. Sądzę, że chleb już wystygł. Uśmiechnął się. To był przebłysk jego dawnego uśmiechu.

– No, nie wiem… aż tutaj czuję gorąco.

Pokręciłam głową i popchnęłam go ze śmiechem w kierunku kuchenki. Może mogłabym go po prostu trzymać jako królewską nałożnicę, czy jak tam się nazywa jej męski odpowiednik? W kilkutysięcznej historii sidhe na pewno zdarzył się już kiedyś taki wypadek.

Загрузка...