ROZDZIAŁ 8 DONA IVANOVA

Oznacza to życie w ciągłym oszustwie. Wychodzisz i odkrywasz jakiś ważny, kluczowy fakt, a kiedy wracasz na stację, piszesz zupełnie obojętny raport, w którym nie wspominasz nawet, czego się dowiedzieliśmy dzięki skażeniu kulturowemu. Jesteś zbyt młoda by pojąć, jaka to męczarnia. Ojciec i ja zaczęliśmy tak postępować, gdyż nie potrafiliśmy znieść ukrywania przed prosiaczkami naszej wiedzy. Przekonasz się, jak ja się przekonałem, że ukrywanie wiedzy przed swymi kolegami-uczonymi jest tak samo bolesne. Kiedy przyglądasz się ich zmaganiom z problemem i wiesz, że dysponujesz informacjami, pozwalającymi rozwiązać go bez trudu; kiedy widzisz, jak bardzo zbliżają się do prawdy, a potem, nie posiadając twoich danych, zarzucają poprawne wnioski i powracają na drogę błędu — nie byłabyś człowiekiem, gdybyś nie czuła wtedy udręki.

Musicie zawsze pamiętać: to jest ich prawo, ich wybór. To oni wznieśli mur między sobą a prawdą, i zechcą nas ukarać, jeśli im pokażemy, jak łatwo i jak doszczętnie ten mur został zburzony. A na każdego naukowca framlingów, szukającego prawdy, przypada dziesięciu descabecados [bezgłowych], którzy gardzą wiedzą, którzy nawet nie myślą o oryginalnych hipotezach, a jedynie żerują na pismach prawdziwych uczonych, by wychwytywać najdrobniejsze pomyłki, sprzeczności czy błędy metody. Te muchopijki będą ślęczeć nad każdym twoim raportem i jeśli choć raz będziesz nieostrożna, ONI CIĘ ZŁAPIĄ! Nie możesz więc nawet wspomnieć o prosiaczku, którego imię pochodzi z tego skażenia kultur. „Kubek” wyjawi im, że nauczyliśmy prosiaczki podstaw garncarstwa. „Kalendarz” czy „Żniwiarz” są oczywiste. A sam Bóg by nas nie ocalił, gdyby poznali imię Strzały.

Notatka Liberdade Figueiry de Medici do Ouandy Figueiry Mucumbi von Hesse, uzyskana z rejestrów Lusitanii na podstawie rozkazu Kongresu i przedstawiona jako materiał dowodowy w Procesie In Absentia Ksenologów Lusitanii z Oskarżenia o Zdradę i Nadużycie


Novinha nie wychodziła ze Stacji Biologisty, choć ponad godzinę temu zakończyła pracę. Klonowane ziemniaki rozwijały się w płynie odżywczym; pozostały tylko codzienne obserwacje, by się przekonać, które z genetycznych zmian dadzą w rezultacie najodporniejszą roślinę z najbardziej użytecznymi bulwami. Nie mam tu nic do roboty, więc dlaczego nie wracam do domu?

Nie potrafiła na to odpowiedzieć. Była potrzebna dzieciom, to pewne; nie okazywała im czułości wychodząc o świcie i wracając dopiero wtedy, gdy maluchy już spały. A jednak nawet teraz, kiedy powinna wrócić, siedziała w laboratorium i nie widziała niczego, nie robiła niczego, była nikim.

Myślała o powrocie i nie umiała pojąć, czemu ta perspektywa nie budzi w niej radości. Przecież Marcao nie żyje, przypomniała sobie. Umarł trzy tygodnie temu. Ani o dzień za wcześnie. Zrobił wszystko, do czego był mi potrzebny, a ja wszystko, czego chciał, lecz nasze motywy wygasły cztery lata przed tym, jak przegnił do końca. W ciągu tych lat nie dzieliliśmy nawet jednej chwili miłości, a mimo to nawet nie pomyślałam, by go opuścić. Rozwód byłby niemożliwy, ale przecież wystarczyłaby separacja. Żeby przestał mnie bić. Jeszcze teraz odczuwała sztywność i czasem ból w biodrze po tym, jak ostatnim razem cisnął ją na betonową podłogę. Jakże wspaniałą pamiątkę pozostawiłeś po sobie, Cao, mój psi małżonku.

Na samą myśl o nim zabolało ją mocniej biodro. Z satysfakcją kiwnęła głową. Na nic więcej nie zasłużyłam i będę żałować, gdy się w końcu zagoi.

Wstała i ruszyła przed siebie, nie utykając, choć ból wystarczał aż nadto, by oszczędzała chorą nogę.

Dotarła do drzwi i zamknęła je za sobą. Gdy tylko wyszła, komputer wyłączył światła, pozostawiając tylko te, które były niezbędne rozmaitym roślinom w wymuszonym cyklu fotosyntezy. Kochała swoje rośliny, te małe bestie, uczuciem zdumiewająco silnym. Rośnijcie, prosiła je co dzień, rośnijcie i rozkwitajcie. Rozpaczała po tych, którym się nie udało i usuwała je dopiero wtedy, kiedy było całkiem jasne, że nie mają przyszłości. Teraz, oddalając się od stacji, wciąż słyszała ich bezgłośną muzykę, wołanie mikroskopijnych komórek, które rosły, dzieliły się i formowały na nowo w coraz bardziej złożone systemy. Przechodziła od światła w ciemność, z życia w śmierć, i narastało cierpienie, zsynchronizowane idealnie ze stanem zapalnym jej stawów.

Wychodząc zza wzgórza zobaczyła dom i plamy światła padającego przez okna na zbocze. W pokoju Quary i Grega było ciemno; nie będzie musiała znosić ich oskarżeń: milczenia Quary i ponurych, dzikich psot Grega. Lecz w innych pomieszczeniach było zbyt jasno, nawet w jej pokoju i w sakmie. Działo się coś niezwykłego, a ona nie lubiła rzeczy niezwykłych.

Olhado siedział w salonie, jak zwykle ze słuchawkami na uszach. Tym razem jednak miał także podłączoną do oka wtyczkę sprzęgu. Zapewne odtwarzał z komputera jakieś wizualne wspomnienia, albo nagrywał coś, co ze sobą przyniósł. I, jak już tyle razy, zapragnęła, by zgrał także jej wspomnienia i wykasował je do czysta, zastąpił czymś przyjemniejszym. Ciało Pipa — o tym obrazie zapomniałaby chętnie, wymieniła go na pamięć cudownych dni, spędzanych we troje w Stacji Zenadora. I ciało Liba, owinięte w płótno, słodkie ciało utrzymywane jedynie zwiniętą materią; wolałaby w jego miejscu inne wspomnienia tego ciała, dotyk warg i pieszczotę delikatnych dłoni. Jednak pamięć o nich ginęła, zbyt mocno przytłoczona bólem.

Wykradłam wszystkie piękne dni, więc zostały mi odebrane i zastąpione tym, na co zasłużyłam.

Olhado zwrócił twarz w jej stronę. Wtyczka sterczała mu obscenicznie z oka. Nie potrafiła stłumić drżenia i wstydu. Przepraszam cię, powiedziała bezgłośnie. Gdybym była inną matką, miałbyś własne oczy. Urodziłeś się, by być najlepszym, najzdrowszym, najwspanialszym z moich dzieci. Ale nic, co wyszło z mojego łona, nie może pozostać nienaruszone.

Oczywiście, nie powiedziała tego głośno, i Olhado także nic nie powiedział. Odwróciła się, by przejść do swego pokoju i sprawdzić, dlaczego pali się światło.

— Matko — odezwał się Olhado. Zdjął słuchawki i wykręcał wtyczkę z oka.

— Słucham.

— Mamy gościa. To Mówca.

Zlodowaciała. Nie dzisiaj, krzyknęła w duchu. Wiedziała jednak, że nie zechce go widzieć także jutro, ani pojutrze, ani nigdy.

— Oczyściliśmy mu spodnie i teraz wkłada je w twoim pokoju. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Ela stanęła w drzwiach kuchni.

— Jesteś już — powiedziała. — Przygotowałam cafezinho, dla ciebie też.

— Zaczekam na zewnątrz, dopóki sobie nie pójdzie — oświadczyła Novinha. Ela i Olhado spojrzeli na siebie. Novinha zrozumiała natychmiast, że traktują ją jak problem, który należy rozwiązać; że najwyraźniej popierają to, czego chciał tu dokonać Mówca. Ale ja jestem dylematem, którego nie zdołacie rozstrzygnąć.

— Mamo — zaczął Olhado. — On nie jest taki, jak mówił biskup. On jest dobry.

— A odkąd to jesteście ekspertami dobra i zła? — spytała Novinha tonem najbardziej gryzącej ironii.

Raz jeszcze Ela i Olhado porozumieli się wzrokiem. Wiedziała, co myślą. Jak jej to wytłumaczyć? Jak ją przekonać? Otóż, drogie dzieci, to się wam nie uda. Jestem nieprzekonywalna, o czym przekonywał się Libo w każdym tygodniu swego życia. Nie zdradziłam mu tajemnicy. To nie moja wina, że zginął.

Udało im się jednak zmienić jej decyzję. Zamiast wyjść z domu, wycofała się do kuchni. W przejściu ominęła Elę. Maleńkie filiżanki stały na stole równym kręgiem, parujący dzbanek czekał w samym środku. Usiadła i oparła ręce o blat. A więc Mówca przybył i przede wszystkim przyszedł tutaj. Gdzie miał iść? Przecież to moja wina, że się tu znalazł. Kolejna osoba, której życie zniszczyłam, jak życie moich dzieci, życie Marcao i Libo, i Pipa, i swoje własne.

Mocna, lecz zdumiewająco delikatna męska dłoń sięgnęła ponad jej ramieniem, chwyciła dzbanek i przez wąski dziobek rozlała strumyk gorącej kawy do małych filiżanek.

— Posso derramar? — zapytał. Głupie pytanie, przecież już nalewał. Miał łagodnie brzmiący głos i mówił po portugalsku ze śpiewnym, kastylijskim akcentem. Czyżby Hiszpan?

— Desculpa-me — szepnęła. — Wybacz mi. Trouxe o senhor tantos quilometros…

— Odległości gwiezdnych nie mierzy się w kilometrach, Dona Ivanova. Mierzymy je w latach. Słowa były oskarżeniem, głos jednak mówił o smutku, wybaczeniu, nawet o niesieniu pociechy. Taki głos mógłby mnie uwieść. To głos kłamcy.

— Gdybym potrafiła cofnąć twoją podróż i oddać ci dwadzieścia dwa lata, uczyniłabym to. Wezwanie ciebie było błędem. Przepraszam — własny głos brzmiał fałszywie. Całe jej życie było kłamstwem, więc nawet te przeprosiny wypadły sztucznie.

— Jeszcze nie odczuwam upływu czasu — odparł Mówca. Nadal stał za nią i nie widziała jeszcze jego twarzy. — Dopiero przed tygodniem rozstałem się z siostrą. Była moją jedyną żyjącą krewną. Jej córka jeszcze się nie narodziła, a teraz skończyła już pewnie studia, wyszła za mąż, może ma własne dzieci. Nigdy jej nie poznam. Znam jednak twoje dzieci, Dona Ivanova.

Jednym haustem przełknęła cafezinho, choć płyn parzył język i gardło i sprawiał ból w żołądku.

— Minęło kilka godzin, a już sądzisz, że je znasz?

— Lepiej, niż ty, Dona Ivanova.

Ela głośno wciągnęła powietrze, słysząc bezczelne słowa Mówcy. Novinha wpadła we wściekłość — być może były prawdziwe, ale obcy nie powinien o tym wspominać. Obejrzała się, by mu to powiedzieć, ale on odszedł, nie stał już za jej plecami. Odwróciła się dalej, wreszcie wstała, by spojrzeć mu w twarz, ale jego nie było w kuchni. Ela, z rozszerzonymi oczami, stała w drzwiach.

— Wracaj! — zawołała Novinha. — Nie możesz tak mówić, a potem sobie po prostu wyjść! Nie odpowiedział. Usłyszała za to cichy śmiech, dobiegający z tylnej części domu. Poszła za tym dźwiękiem. Mijała kolejne pokoje, aż znalazła się we własnej sypialni. Miro siedział na jej łóżku, a Mówca stał przy drzwiach. Śmiali się razem. Miro dostrzegł matkę i natychmiast spoważniał. Poczuła ukłucie bólu: od lat nie widziała, by się uśmiechał, zapomniała, jak piękna stawała się wtedy jego twarz, zupełnie jak ojca. Jej obecność starła z tej twarzy uśmiech.

— Przyszliśmy porozmawiać tutaj, bo Quim był okropnie zły — wyjaśnił Miro. — Ela pościeliła łóżko.

— Nie sądzę, by Mówcy sprawiało jakąś różnicę, czy łóżko jest pościelone, czy nie — stwierdziła zimno Novinha. — Prawda, Mówco?

— Porządek i nieporządek mają własne piękno — odparł.

Wciąż stał do niej tyłem. To dobrze; nie musi patrzeć mu w oczy, gdy będzie przekazywać złą wiadomość.

— Powtarzam ci, Mówco, że przyleciałeś niepotrzebnie. Możesz mnie za to nienawidzić, ale nie ma śmierci, o której mógłbyś Mówić. Byłam wtedy głupią dziewczynką. W swej naiwności wierzyłam, że na moje wezwanie przybędzie autor Królowej Kopca i Hegemona. Straciłam człowieka, który był dla mnie ojcem, i potrzebowałam pociechy. Teraz dopiero się odwrócił. Był dość młody, w każdym razie młodszy od niej, lecz jego oczy uwodziły głębią zrozumienia. Perigoso, pomyślała. Jest niebezpieczny, jest piękny, mogłabym zatonąć w jego zrozumieniu.

— Dona Ivanova — powiedział. — Jak mogłaś czytać Królową Kopca i Hegemona i wierzyć, że ich autor może nieść pociechę?

To Miro odpowiedział — milkliwy, spokojny Miro, który włączył się w konwersację z wigorem, jakiego nie pamiętała od jego wczesnego dzieciństwa.

— Ja też je czytałem — oznajmił. — Pierwszy Mówca Umarłych z głębokim współczuciem pisał opowieść o królowej kopca.

— Ale przecież nie pisał jej dla robali — uśmiechnął się smutno Mówca. — Pisał dla ludzkości, świętującej zagładę robali jako wspaniałe zwycięstwo. Pisał okrutnie, by zmienić ich dumę w żal, ich radość w rozpacz. I teraz ludzie zapomnieli, że kiedyś nienawidzili robali, że podziwiali i wychwalali tego, którego imienia dzisiaj się nie wymawia…

— Ja potrafię je wypowiedzieć — przerwała mu Ivanova. — Nazywał się Ender i niszczył wszystko, czego dotknął. Jak ja, pomyślała.

— Doprawdy? A co możesz o nim wiedzieć? — jego głos ciął jak kosa, szorstki i okrutny. — Skąd wiesz, że niczego nie dotykał łagodnie? Że ktoś go nie kochał i nie został pobłogosławiony jego miłością? „Niszczył wszystko, czego dotknął”… to oszczerstwo, jakiego nie można powiedzieć o żadnej ludzkiej istocie.

— Czy taka jest twoja doktryna, Mówco? W takim razie niewiele wiesz o świecie. Głos Novinhy nadal brzmiał wyzywająco, ale przestraszył ją gniew Mówcy. Sądziła, że jego łagodność jest niewzruszona, jak u spowiednika. Zresztą gniew znikł z jego twarzy niemal natychmiast.

— Możesz odciążyć swoje sumienie — powiedział. — Na twoje wezwanie ruszyłem w podróż, ale gdy trwał lot, inni także wezwali Mówcę.

— Tak? — kto jeszcze w tym ciemnogrodzie tak dobrze poznał Królową Kopca i Hegemona, że zapragnął Mówcy, a w dodatku znalazł w sobie dość odwagi i niezależności od biskupa Peregrino, by posłać wezwanie? — Jeśli tak, to czemu jesteś tutaj, w moim domu?

— Ponieważ wezwano mnie, bym Mówił o śmierci Marcosa Marii Ribeiry, twojego męża. Co za przerażający pomysł.

— O nim? Kto chciałby o nim wspominać teraz, kiedy wreszcie umarł? Mówca nie odpowiedział. Za to odezwał się Miro, wciąż siedzący na jej łóżku.

— Na przykład Grego. Mówca pokazał nam to, czego sami powinniśmy się domyślić: on płacze po ojcu i myśli, że wszyscy go nienawidzimy.

— Tania psychologia — parsknęła. — Mamy własnych terapeutów i też nie są wiele warci.

— To ja go wezwałam, by Mówił o śmierci ojca, mamo — zabrzmiał od drzwi głos Eli. — Sądziłam, że miną dziesiątki lat, zanim się zjawi, ale cieszę się, że jest z nami teraz, gdy jeszcze może pomóc.

— W czym może pomóc?

— Już pomógł, mamo. Grego zasnął trzymając go za szyję, a Quara odezwała się do niego.

— Dokładniej — dodał Miro — poinformowała go, że śmierdzi.

— Co zapewne było prawdą — stwierdziła Ela. — Ponieważ Greguinho go obsiusiał.

Miro i Ela wybuchnęli śmiechem, a Mówca także się uśmiechnął. To właśnie, bardziej niż cokolwiek innego, zirytowało Novinhę. Nikt w tym domu nie odczuwał radości od dnia, gdy Marcao przyprowadził ją tutaj, rok po śmierci Pipa. Wbrew swej woli Novinha wspomniała własną radość, kiedy Miro był jeszcze całkiem mały, a Ela ledwie niemowlęciem, jak Miro paplał o wszystkim, a Ela raczkowała za nim po całym domu, jak bawili się razem i hasali w trawie niedaleko lasu prosiaczków, tuż przy ogrodzeniu. To właśnie radość Novinhy i jej duma z dzieci zatruły Marcao, sprawiły, że znienawidził oboje, bo wiedział, że nie należą do niego. Kiedy urodził się Quim, atmosfera nabrzmiała gniewem i chłopiec nigdy się nie nauczył śmiać swobodnie w miejscach, gdzie mogli go widzieć rodzice. Śmiech Mira i Eli był jak nagłe rozsunięcie grubej, czarnej zasłony: nagle znów stało się jasno, a Novinha zapomniała już, że prócz nocy istnieją inne pory doby. Jak śmiał ten obcy wedrzeć się do jej domu i zerwać kotarę, którą sama zasunęła!

— Nie pozwolę na to — oświadczyła. — Nie masz prawa wtykać nosa w życie mojego męża. Uniósł brew. Znała przecież Gwiezdny Kodeks, jak wszyscy; wiedziała, że nie tylko ma takie prawo, ale że prawo chroni go podczas badania prawdy o umarłym.

— Marcao był człowiekiem godnym pogardy — nie ustępowała. — Prawda o nim sprawi jedynie ból.

— Masz rację twierdząc, że prawda sprawi jedynie ból — zgodził się Mówca. — Ale nie dlatego, że był godny pogardy. Jeśli powiem to, o czym wszyscy wiedzą: że nienawidził swoich dzieci, bił żonę i włóczył się pijany po barach, aż konstable odsyłali go do domu — nie sprawię nikomu bólu. Dostarczę satysfakcji, gdyż wszyscy będą przekonani, że oceniali go właściwie. Był nędznikiem, więc słusznie traktowali go jak nędznika.

— A ty sądzisz, że nie był?

— Ludzka istota, kiedy pojmiesz jej pragnienia, nigdy nie jest bezwartościowa. Życie nigdy nie jest stracone. Kiedy się pojmie, co tkwi w ludzkich sercach, wychodzi na jaw, że nawet najgorsi spośród mężczyzn i kobiet dokonali czegoś szlachetnego, co przynajmniej odrobinę odkupuje ich winy.

— Jeśli w to wierzysz, musisz być młodszy, niż wyglądasz — stwierdziła Novinha.

— Tak sądzisz? Nie minęły jeszcze dwa tygodnie od chwili, gdy odebrałem twoje wezwanie. Zobaczyłem cię wtedy i jeśli nawet ty tego nie pamiętasz, to ja pamiętam, jaka byłaś młoda, piękna i dobra. Przeżyłaś lata samotności, ale Pipo i Libo poznali cię i uznali za godną miłości.

— Pipo już nie żył.

— Ale cię kochał.

— Nic nie rozumiesz, Mówco! Byłeś dwadzieścia dwa lata świetlne stąd! Zresztą to nie o sobie mówiłam, że jestem bezwartościowa, ale o Marcao.

— Sama w to nie wierzysz, Novinho. Ponieważ wiesz o jego szlachetnym, wielkodusznym czynie, który nadaje sens życiu tego biedaka.

Novinha nie pojmowała własnego przerażenia, ale musiała go powstrzymać, zanim określi ten czyn, choć sam jeszcze nie wie, jaką szlachetność Cao wydaje mu się, że odkrył.

— Jak śmiesz nazywać mnie Novinhą! — krzyknęła. — Od czterech lat nikt się tak do mnie nie zwracał!

W odpowiedzi uniósł dłoń i musnął palcami jej policzek. Gest był nieśmiały i przypomniał jej Liba, a tego nie mogła już znieść. Odepchnęła jego rękę i wkroczyła do pokoju.

— Wyjdź! — krzyknęła do Mira.

Chłopiec wstał i wyszedł bez słowa. Widziała wyraźnie, że po wszystkim, na co napatrzył się w tym domu, zdołała go jednak zaskoczyć swoim wybuchem.

— Niczego ode mnie nie uzyskasz! — oznajmiła Mówcy.

— Nie przybyłem po to, by brać coś od ciebie — odparł spokojnie.

— I nie chcę tego, co mógłbyś dać! Dla mnie jesteś człowiekiem bez wartości, słyszysz? To ty jesteś bezwartościowy! Lixo, ruina, estrago — vai fora d'aqui, nao tens direito estar em minha casa! Nie masz prawa przebywać w moim domu!

— Nao eres estrago — szepnął. — Eres solo fecundo, e vou plantar jardim ai. I zanim zdążyła odpowiedzieć, zamknął za sobą drzwi i zniknął.

Właściwie nie miała pojęcia, co powinna na to odpowiedzieć. Jego słowa były oburzające. Nazwała go estrago, a on zareagował tak, jakby to siebie określiła ugorem. Zwracała się do niego z pogardą, używając obraźliwie poufałego tu zamiast o Senhor czy mniej formalnego voce. W ten sposób mówiło się do dziecka albo psa. A przecież, gdy jej odpowiedział tym samym tonem, z tą samą poufałością, zabrzmiało to całkiem inaczej. „Jesteś żyzną ziemią, a ja posadzę w tobie ogród”. Tak mógłby przemawiać poeta do swej pani, czy nawet mąż do żony. Tu stawało się czułe, nie aroganckie. Jak śmiał, szepnęła do siebie, jak mógł dotknąć policzka, którego on dotykał. Jest bardziej okrutny, niż sobie wyobrażałam, że może być Mówca. Biskup Peregrino miał rację. Jest niebezpieczny, niewierny, jest Antychrystem, bezczelnie wkracza w zakątki mojego serca, które są święte, gdzie nikomu nie wolno było wejść. Depcze te kilka pędów, które żyją jeszcze na kamienistym gruncie; jak śmie; chciałabym umrzeć, zanim go zobaczyłam; unicestwi mnie, zanim skończy.

Usłyszała czyjś płacz. Quara. Oczywiście, zbudziły ją te krzyki. Nigdy nie spała zbyt mocno. Novinha otworzyła drzwi, by wyjść i uspokoić córkę, ale wtedy płacz ucichł i usłyszała delikatny, męski głos śpiewający kołysankę. Nie znała języka; chyba niemiecki, albo nordycki. Nie rozumiała go w każdym razie, ale wiedziała, kto to śpiewa i wiedziała także, że Quara jest już spokojna.

Novinha nie czuła takiego przerażenia od dnia, gdy dowiedziała się, że Miro chce zostać Zenadorem i pójść w ślady dwóch ludzi zamordowanych przez prosiaczki. Ten człowiek rozplata sieć naszej rodziny i wiąże nas znowu w całość. Ale czyniąc to pozna moje tajemnice. Dowie się, jak zginął Pipo, powie prawdę, a wtedy Miro zrozumie i to go zabije. Nie chcę już składać ofiar prosiaczkom; są bogiem zbyt okrutnym, bym nadal go czciła. Jeszcze później, gdy leżała za zamkniętymi drzwiami i próbowała zasnąć, znów usłyszała śmiech. Tym razem Olhado i Quim śmiali się wraz z Mirem i Elą. Wyobrażała ich sobie, w pokoju rozjaśnionym radością. Lecz gdy usnęła i obraz zmienił się w sen, to nie Mówca siedział między jej dziećmi i uczył je radości; to był Libo, znowu żywy, i wszyscy wiedzieli, że to jej prawdziwy mąż, mężczyzna, którego poślubiła w sercu, choć nie zgodziła się na ślub w kościele. Nawet przez sen radość była większa, niż potrafiła znieść, i łzy zmoczyły jej poduszkę.

Загрузка...