Rozdział trzeci

Oba pistolety do zastrzyków podskórnych spoczywały w czarnym futerale, w fałdach tradycyjnie purpurowego aksamitu, a lufa jednego z nich oblepiona była naokoło czerwoną taśmą samoprzylepną. Barenboim postukał w oznakowaną rurkę starannie wypielęgnowanym paznokciem.

— Ten dla ciebie, Willy — oznajmił rzeczowo. — Umieściliśmy ładunek w najzupełniej typowym pistolecie, żeby po fakcie nikt nie dopatrzył się czegoś niezwykłego. Po użyciu zerwij taśmę.

Carewe skinął głową.

— Rozumiem — powiedział. Zatrzasnął futerał i wsunął go do sakwy.

— To na razie tyle. A zatem wyjeżdżasz teraz na trzy dni w góry na swój drugi… mmm… miodowy miesiąc, a ja tak wszystko załatwiłem, że po powrocie kierownik laboratorium biopoezy zwróci się do ciebie z prośbą, żebyś osobiście skontrolował pewne posunięcia budżetowe na Przełęczy Randala. Można powiedzieć, że zapięliśmy wszystko na ostatni guzik, nie uważasz?

Barenboim rozparł się w wielkim fotelu, aż sterczący brzuch podjechał mu do góry pod fałdami tuniki. Pod maską dwustuletniego opanowania jego bezwłosa twarz swoją gładkością i nieodgadnionym wyrazem przypominała oblicze porcelanowego Buddy.

— Nie mam żadnych zastrzeżeń.

— Spodziewam się, Willy, masz przecież ogromne szczęście. Jak zareagowała twoja żona, kiedy jej o tym powiedziałeś?

— Nie mogła wprost uwierzyć — odparł Carewe ze śmiechem, starając się, żeby zabrzmiał on możliwie naturalnie. Od próby podzielenia się z Ateną tą wiadomością minęły już cztery dni i od tamtej pory tkwili w sidłach tężejącej szybko jak bursztyn goryczy, niezdolni zbliżyć się do siebie ani porozumieć… Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak dziecko, pragnął jednak ukarać Atenę za to, że obnażyła jego duszę, odpłacić jej za przestępstwo polegające na tym, że zna go lepiej niż on sam siebie. Wobec nieubłaganej nielogiczności ich wewnątrzmałżeńskiej rywalizacji mógł tego dokonać tylko w jeden sposób, a mianowicie udowodnić, że nie miała racji, nawet jeżeli ją miała. Postanowił nie mówić Atenie o wynalezieniu substancji E.80 wiedząc, że będzie się mógł później usprawiedliwić ze swego postępowania wobec niej koniecznością zachowania ścisłej tajemnicy.

— A wiec dobrze. Pozostawiam teraz wszystko w twoich rękach, Willy. Wrócisz do swojego biura i przez jakiś czas nie będziesz się ze mną kontaktował. Jeden z nas, Manny albo ja, skontaktuje się z tobą po twoim powrocie.

Carewe wstał.

— Nie miałem jeszcze okazji podziękować…

— To zbyteczne, Willy, zupełnie zbyteczne. Życzymy ci udanego urlopu — rzekł Barenboim. Nie przestał się uśmiechać nawet wtedy, gdy zasłoniły go zasuwające się drzwi gabinetu.

Carewe wrócił do swojego biura i zamknął drzwi na klucz. Usiadł przy biurku, wyjął z sakwy czarny futerał, położył go przed sobą i przyjrzał się uważnie zawiasom. Zaprojektowano je tak, żeby pokrywa odskakiwała pod kątem prostym do pudła, zaginając jednak ostrożnie śrubokrętem metalowe osłony zdołał zmienić ich ustawienie w taki sposób, że pokrywa otwierała się pod mniejszym kątem. Zadowolony ze swego dzieła, zdarł czerwoną taśmę z pistoletu zawierającego E.80 i umieścił go w przednim zagłębieniu futerału.

Błękitne wody jeziora Orkney parowały delikatnie w promieniach popołudniowego słońca. Schodząc po schodkach z pionowzlotu Carewe odetchnął głęboko i potoczył wzrokiem po widocznych w oddali ośnieżonych zboczach, małych jak zabawki sosnach i jasnych pastelowych konturach hotelu Orkney Regał. Jak ogłoszono z dumą przez głośniki odrzutowca, z powodu chłodnego frontu atmosferycznego oddziałującego na zachodnie stany, kierownictwo kurortu pokryło koszty związane z zainstalowaniem nad jeziorem pola soczewkowego przez Biuro Sterowania Pogodą. Patrząc w górę, w pusty błękit — który pomimo braku punktów odniesienia w przestrzeni sprawiał dziwne wrażenie zniekształconego — Carewe poczuł się tak, jak gdyby znalazł się wewnątrz antycznej szklanej ozdoby z padającym śniegiem w środku.

— Jak się nazywają te staroświeckie szklane kule z miniaturowymi płatkami śniegu? — zwrócił się z pytaniem do Ateny, kiedy wraz z innymi pasażerami wchodzili do zabudowań portu lotniczego.

— Nie wiem, czy mają jakąś specjalną nazwę. Olga Hickey ma ich w swojej kolekcji kilkanaście i nazywa je śnieguliczkami, ale to jest zdaje się nazwa kwiatu.

Atena też rozglądała się z zainteresowaniem po dolinie i mówiła głosem tak spokojnym, jak jeszcze się jej nie zdarzyło od czasu tamtej wieczornej kłótni. Była zarumieniona i miała na sobie nowy wiśniowy płaszcz podobny, jak nagle sobie uzmysłowił, do tego, który nosiła przed dziesięciu laty podczas ich podróży poślubnej. Czy miał być to znak dla niego?

— Udało mi się dostać ten sam pokój — powiedział bez zastanowienia, rezygnując ze zrobienia jej tym niespodzianki później.

Atena uniosła lekko brwi.

— Pamiętałeś? — zdziwiła się. — Aha, pewnie w hotelu sprawdzili numer pokoju.

— Wcale nie. Sam pamiętałem.

— Naprawdę?

— Tak samo jak pamiętam wszystko, co się łączy z tamtymi dwoma tygodniami.

Złapał Atenę za ramię i obrócił twarzą do siebie. Wyminęło ich niecierpliwie kilka pasażerek.

— Will — szepnęła. — Tak mi przykro. To wszystko, co powiedziałam…

Jej słowa podniosły go na duchu i pokrzepiły.

— Nie wracajmy do tego — odparł napawając się nimi. — Zresztą wszystko, co powiedziałaś, to prawda.

— Nie miałam prawa tak mówić.

— Ależ miałaś. Przecież jesteśmy prawdziwym małżeństwem, zapomniałaś? Zbliżyła się do niego z rozchylonymi wargami, a on zamknął jej usta swoimi, oddychając jej oddechem, gdy inni pasażerowie przechodzili szybko koło nich. Atena pierwsza wyzwoliła się z jego objęć, ale kiedy wchodzili do środka obrzucani ciekawskimi, taksującymi spojrzeniami, trzymała go pod rękę. Carewe spostrzegł, że jest tu jedynym sprawnym. Zbiorowisko ludzi rozproszonych po sali dla przylatujących pasażerów składało się z ostudzonych, którzy przyglądali się im z wyćwiczoną obojętnością, oraz kobiet z wymuszoną wesołością w oczach.

— Co się ze mną dzieje? — szepnął. — Zachowuję się jak jurny nastolatek.

— Nic nie szkodzi, kochanie.

— Tak, ale jakie zrobiliśmy z siebie widowisko! Jedźmy do hotelu.

Podczas zjazdu staromodną kolejką linową nad jezioro Carewe zastanawia się, czy to możliwe, żeby człowiek w jego wieku mógł odczuwać całkowite i niezmącone zadowolenie. Z tego właśnie powodu małżeństwa monogamiczne przetrwały i zachowały sens nawet pod koniec dwudziestego drugiego wieku. Prosta prawda, często powtarzana, ale dopiero teraz zrozumiana w pełni, brzmiała, że im więcej człowiek wkłada w taki związek, tym więcej z niego ma. Carewe wchłaniał w płuca słońce i obmacując ręką prostokątny kształt małego płaskiego futerału w sakwie usiłował pogodzić się z realiami nieśmiertelności. Po jednym zastrzyku dla obojga i — przy zachowaniu ostrożności — ani Atena, ani on nie musieli umierać. Szukał w sobie jakichś śladów euforii, która powinna towarzyszyć tej myśli, ale znalazł tylko dziwne otępienie. Wszystko było względne. Gdyby przyszedł na świat przed dwustu laty w głodujących Indiach, pogodziłby się z tym, że czeka go dwadzieścia siedem lat życia, i nie posiadałby się z radości, gdyby jakaś dobroczynna siła nieoczekiwanie zapewniła mu siedemdziesiąt. Przychodząc na świat w zadowolonym z siebie babskim społeczeństwie dwudziestego drugiego wieku, uważał, że przedłużone w nieskończoność życie to coś, co mu się należy jako świadczenie socjalne tylko skalą różniące się od, powiedzmy, odszkodowań za wypadek przy pracy. Mówiono, że twórczy geniusz ludzkości został sparaliżowany — przekonano się, że giganty intelektu nie wyrastają na żyznej glebie czasu — lecz być może wiązało się to z osłabieniem uczuć, z rozrzedzeniem się barw życia w żyłach wieczności.

Zerknął z ukosa na Atenę odświeżając w świadomości powody, dla których pragnął żyć wiecznie. W wieku trzydziestu sześciu lat cieszyła się wyśmienitym zdrowiem i znajdowała się u szczytu kondycji fizycznej, który biostaty miały przemienić w nie kończący się płaskowyż. Kiedy tak siedziała, wyglądając z zachwytem przez okna kolejki, chłonął ją wszystkimi zmysłami aż do wrażenia, że Atena to nazwa całego wszechświata. Kiedy raz uśmiechnęła się do jakiegoś jej tylko znanego wspomnienia, przypadkowo pochyliła głowę odsłaniając przed nim wewnętrzne płaszczyzny zębów, przez które przeświecało akurat słońce. Zanotował, skatalogował i wciągnął do akt pamięci to odkrycie, tak jak obserwator zewnętrznego wszechświata zapisuje pojawienie się nowej gwiazdy. Przyszło mu do głowy, że Atena wygląda na swoje trzydzieści sześć lat, a jednocześnie jakby w ogóle się nie zmieniła od czasu, kiedy przed dziesięciu laty się pobrali, co przecież było niemożliwe. Jakie wiec zaszły w niej konkretne fizyczne zmiany? Siląc się na obiektywność, zauważył lekkie zapadnięcie policzków, inklinację do przemiany puszku na górnej wardze we włoski, zaczątki odkładania się warstewki tłuszczu po wewnętrznej stronie górnej powieki, która miała z czasem nabrać żółtawego odcienia. Raptem podjął decyzję. Planował przedtem, że zastrzyki zrobią sobie wieczorem ostatniego dnia pobytu nad jeziorem Orkney, ale taka zwłoka wydała mu się nagle nie do zniesienia. Nie mógł pozwolić na to, żeby Atena postarzała się choćby o godzinę.

— Przestań, Will — odezwała się Atena.

— Co mam przestać?

— Tak się gapić na mnie przy ludziach — odparła, czerwieniąc się lekko.

— A niech sobie patrzą, mnie to nie przeszkadza.

— Mnie też nie, ale dziwnie na mnie działa, więc przestań.

— Ty rozkazujesz — powiedział, udając nadąsanego.

Wzięła go za rękę i trzymała ją aż do końca jazdy nad brzeg jeziora kołyszącym się i podrzucającym wagonikiem. Przez moment kusiło go, żeby kosztem własnego zadowolenia i niepowtarzalnej wspaniałości tej chwili spróbować od nowa przekonać ją o istnieniu E.80 i jego znaczeniu, jednakże chęć ta minęła. Zapowiadało się, że będą to najwspanialsze wakacje w ich życiu, a poza tym czuł nieprzepartą chęć posiadania Ateny przekonanej, wprawdzie na niezwykle krótko, lecz naprawdę, że dowiódł swojej wiary w pozafizyczny element ich miłości. Przewidywał, że gra ta potrwa aż do chwili, kiedy będą musieli wracać do Three Springs.

Kiedy wyszedł z wagoniku i podał rękę wysiadającej Atenie, do płuc wtargnęło mu powietrze przywiane znad jeziora. Niewielką odległość dzielącą ich od hotelu postanowili przejść pieszo, bagaże odsyłając samochodem obsługującym gości. Podczas tego spaceru Atena rozmawiała swobodnie i radośnie, ale jego umysł w obliczu bliskości przełomowego wydarzenia w ich życiu absorbowało całkowicie jakieś groźne przeczucie. A jeżeli E.80 nie posiada tych własności, jakie przypisuje mu Barenboim? A jeżeli rzeczywiście się utrwalę? — zapytywał siebie w duchu. Dopełnił formalności meldunkowych nie myśląc o tym, co robi, a potem dwa razy pomylił się idąc w kierunku wskazywanym przez strzałki, które — pobudzane bliskością klucza — oświetlały im drogę do apartamentu. Dziesięć minut później, w wyglądającej wciąż znajomo sypialni z widokiem na wody jeziora migoczące, jakby je obsypano diamentami, wyjął z sakwy futerał z pistoletami do zastrzyków i otworzył go. Atena wieszała właśnie ubrania w szafce, ale słysząc cichy trzask, odwróciła się. Przez jej twarz przemknęła zapowiedź miliona nowych dni.

— Nie musisz tego robić — powiedziała chłonąc wzrokiem futerał z dwoma identycznymi pistoletami o nie naruszonych pieczęciach.

— Już czas, Ateno. Najwyższy czas.

— Jesteś pewien, Will? — zapytała z wahaniem. — Nie mamy dzieci.

— Nie są nam potrzebne — odparł podsuwając jej futerał. — Zresztą wziąłem w zeszłym tygodniu pigułkę i może upłynąć wiele miesięcy, zanim znów mógłbym zostać ojcem, a nie chcę czekać miesiącami. Chcę to zrobić teraz. Już.

Atena skinęła głową ze smutkiem i zaczęła się rozbierać. Wyczuwając właściwość tego gestu, Carewe odłożył futerał i też zdjął ubranie. Pocałował Atenę jeden raz, niemal chłodno, i ponownie podsunął jej futerał. Nie zdając sobie sprawy, że jej dłonią kieruje podstępny fortel z zawiasami, sięgnęła po leżący z brzegu pistolet i przełamała pieczęć. Wyciągnął rękę, nadstawiając przegub. Atena przytknęła pistolet do świecących mu pod skórą niebieskich trójkątów. Rozległ się głośny syk i maleńki obłoczek mgiełki przeniknął tkanki jego ciała wywołując przelotne uczucie zimna. Carewe wziął drugi pistolet i wstrzelił jego ładunek w przegub Ateny.

Jest bezpieczna, pomyślał później, kiedy leżeli spleceni w uścisku na przyjemnie chłodnej otomanie. Tylko jak jej teraz powiem, że ją oszukałem?

Загрузка...