ROZDZIAŁ V

Petrus pił, zauważyła Christa, gdy starał się ją zatrzymać. Przystanęła i uśmiechała się do niego drżącymi wargami.

– Ty – zaczął bełkotliwie. – Ty, chcę z tobą pogadać.

– Ze mną? – spytała niepewnie.

– Z tobą, nie słyszysz? Ty…

Wymawiał to „ty” jakoś nieprzyjemnie i agresywnie brzmiało niemal jak „wstyd”. Obraźliwie i wyzywająco. Chłopak próbował ją przy tym objąć w pasie.

– Ty! Ty…

Jakby nie umiał powiedzieć nic więcej.

– O czym chciałeś ze mną rozmawiać?

Złapał ją za rękę.

– Chyba możemy pogadać, nie? Chodź no!

Christa stawiała opór, ale nie chciała być niegrzeczna.

– Muszę wracać do domu, tatuś już bardzo długo jest sam.

– No to co? Niech sobie poczeka. My musimy pogadać, mówię!

Petrus był ciemnowłosym, krępym parobkiem o nieco rozmazanych rysach. We wsi mówiono, że sporo popija. Miał jednak w sobie jakąś byczą witalność i dziewczęta w domu modlitwy rozmawiały o nim często, chichocząc, jakby je coś łaskotało.

– Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to chyba możesz to zrobić tutaj – powiedziała Christa. – O co chodzi?

Chłopak rozejrzał się rozbieganym wzrokiem. Najbliższy dom pogrążony był w mroku, z tyłu za nim widać było zarys domu Abla Garda. Domu Christy w ogóle nie było widać, bo zasłaniała go kępa wysokich sosen.

– Możemy iść tam, nie? – wybełkotał znowu Petrus Nygaard i pociągnął ją w stronę zarośli pod lasem. – Ludzie z domu modlitwy zaraz wyjdą, a to okropni plotkarze. Lepiej, żeby nas tu nie widzieli.

Co do tego akurat Christa się z nim zgadzała, ale naprawdę nie miała ochoty chodzić z Petrusem do lasu.

– Czy nie moglibyśmy porozmawiać jutro wieczorem? – poprosiła. – Kiedy przyjdę do obory po mleko.

– Nie, to pilne! Chodź zaraz!

Ostrożnie, ale stanowczo wyrwała rękę z jego uścisku.

– Myślę, że…

Złapał ją znowu, tym razem dużo mocniej.

– Ty… Ja…

Przyciągnął ją gwałtownie do siebie i próbował pocałować. Christa wyrywała się rozpaczliwie.

– Puść mnie! Muszę iść, proszę cię, puść!

Ale chłopak powtarzał tylko to swoje bełkotliwe:

– Ty… ty…

Szamotanina przerodziła się w prawdziwą bójkę, to ohydne, ten Petrus naprawdę chciał ją zgwałcić. Nie wziął tylko pod uwagę, że Christa będzie taka silna i zdecydowana. Upadła na trawę, poczuła przez ubranie wilgotny chłód, Petrus zwalił się na nią całym ciężarem i próbował ją całować, ale ślinił się obrzydliwie i bełkotał zdesperowany, że zwariuje, jeżeli ona go nie zechce. Christa walczyła zaciekle. Nie miała najmniejszej ochoty zadawać się z nim, na samą myśl o tym była bliska szaleństwa, w końcu jakoś jej się udało odepchnąć jego zapijaczoną gębę. Petrus przez cały czas usiłował wsunąć jej rękę pod spódnicę, Christa wyrywała się, lecz on wciąż miał nad nią przewagę. W końcu nie miała innego wyjścia, złapała go zębami za ramię, poczuła w ustach gruby materiał kurtki, ale pod nim także skórę i ugryzła z całej siły.

Petrus ryknął z bólu i na moment zwolnił uścisk. Christa wywinęła się spod niego niczym węgorz, lecz natychmiast poczuła znowu jego ręce na plecach. Podrze mi płaszcz, przemknęło jej przez głowę, ale trudno. Myślała tylko o tym, żeby mu się wyrwać, szarpała i kopała, ślizgała się po młodej wilgotnej ziemi, zapierała obcasami w darń, całymi garściami chwytała trawę i wolno odsuwała się od napastnika, dalej i dalej…

Znowu rzucił się na nią. Była brudna i ubłocona, ale nie przejmowała się tym, nie miała zresztą czasu, leżała na brzuchu, a on na niej, i próbował ją odwrócić na plecy, a przez cały czas miotał potworne przekleństwa.

– Ja ci zaraz pokażę, ty mała przeklęta suko, teraz dostaniesz… Au!

Christa znalazła się w pewnym momencie w pozycji na boku, sama nie wiedziała, jakim sposobem udało jej się wsunąć kolano między jego nogi i uderzyć z całej siły, bo Mali opowiadała jej, że tak właśnie kiedyś w młodości postąpiła z jakimś natrętem.

Cios okazał się bardziej skuteczny, niż Christa myślała. Miała niewielkie pojęcie o wrażliwych punktach męskiego ciała, poszła po prostu za radą Mali.

Petrus przez chwilę nie był w stanie się ruszyć, leżał skulony na ziemi i jęczał. Christa poczuła się tak okropnie winna, że o mało nie zaczęła go przepraszać i pocieszać, ale na szczęście uznała, że dla niej najlepiej będzie wziąć nogi za pas i uciekać stąd gdzie pieprz rośnie. Uciekała najpierw na czworakach, bo nie od razu była w stanie się podnieść, potem już bez przeszkód zerwała się na nogi i pobiegła do domu.

Zdyszana starała się doprowadzić trochę do porządku płaszcz. Wytrzymał szarpaninę, Bogu dzięki przynajmniej za to, ale jak teraz wygląda? Co Frank powie na jej widok?

Nigdy w życiu nie zwierzy mu się z tej przygody. Nie jemu!

Może iść… do Abla Garda?

Ze zdumieniem stwierdziła, że tam poszłaby chętnie. Nie po to, żeby naskarżyć na Petrusa, to zbyt nieprzyjemna sprawa, ale pociechę i pomoc Abla przyjęłaby z radością.

Dziwne!

Stała przez chwilę przed drzwiami domu i oddychała ciężko. Uporządkowała włosy, ponownie wygładziła płaszcz, chusteczką do nosa oczyściła buty. Wytarła wielką plamę błota z pończochy.

No. Chyba można wejść.

Zdążyła zdjąć płaszcz, a także obmyć twarz i ręce, zanim rozległ się pełen wyrzutu głos Franka:

– Christa, gdzie ty się podziewasz?

– Już idę, ojcze.

Pospieszne spojrzenie w kuchenne lustro. Parę ruchów grzebieniem. Tak, teraz nieźle.

Weszła do pokoju.

– Co ty robiłaś tak długo w kuchni?

– Poślizgnęłam się przy bramie i ubrudziłam się błotem. Ale już wszystko w porządku. No, i jak sobie radziłeś?

– Jak to w samotności – odparł z żałosnym, pokornym westchnieniem. – Próbowałem trochę czytać, ale oczy już mi nie służą jak dawniej.

– Powinieneś się postarać o nowe okulary.

– Ależ co ty! Nie stać nas na takie wydatki. Nowe okulary nie są niezbędne, przecież już i tak długo nie będę ich potrzebował.

Znowu to samo! Ale jego najlepsza metoda wywoływania w niej wyrzutów sumienia przestała działać.

– Christa, co się stało? Ręce ci drżą, spójrz na filiżankę!

Zbierała brudne naczynia, czego nie powinna była robić, bo rzeczywiście ręce jej się trzęsły.

– Nic się nie stało. Przestraszyłam się tylko, że upuszczę spodeczek – odparła obojętnie. – Potrzebujesz czegoś? Bo jeśli nie, to poszłabym się położyć.

Och, nie wymuszaj już na mnie zbyt wiele posług, prosiła w duchu. Za bardzo jestem wzburzona, czy naprawdę nie mogłabym pójść do siebie?

Frank chciał jednak usłyszeć sprawozdanie z wieczoru autorskiego Sevaldsena. Christa prawie już zapomniała o całym zebraniu.

– Sevaldsen nie przyjechał – powiedziała, starając się opanować drżenie rąk.

– Nie przyjechał? A to dlaczego?

Christa nie miała sił ani ochoty na długie wyjaśnienia. Gdyby powiedziała, że Lars Sevaldsen został aresztowany za kradzież, wywołałoby to wielogodzinne moralizatorskie wywody Franka i z pewnością… sporą porcję radości z cudzego nieszczęścia.

– Pewnie się przeziębił – bąknęła.

Nareszcie Frank pozwolił jej odejść. Natychmiast położyła się do łóżka, choć zabrało to znacznie więcej czasu niż zwykle, bo rozdygotane ręce odmawiały jej posłuszeństwa i nie mogła się rozebrać. Długo jeszcze leżała i trzęsła się jak w gorączce. Czy odważy się po tym wszystkim iść jutro po mleko? Jak zniesie spotkanie z Petrusem?

Sama myśl o tym budziła w niej przerażenie.

Następnego wieczora jednak zapomniała o strachu, w okolicy bowiem rozegrała się wielka tragedia.

Dzień pracy z synami Abla dobiegł końca. Christa wracała do domu uśmiechnięta, czując jeszcze na szyi uścisk rączek małego Adama. Czułość malca łagodziła jej nieprzyjemne wspomnienie niczym nie uzasadnionego złego zachowania Efrema i krytycznych spojrzeń ciotki, gdy Christa cerowała skarpetki. W bramie spotkała Abla, przyjemnie zaskoczonego jej widokiem.

– Och, cóż za rzadka okazja! – zawołał radośnie. – Dlaczego zawsze starasz się wyjść przed moim powrotem?

– Niestety, już jestem spóźniona – bąknęła zakłopotana, unikając patrzenia mu w oczy. Dzisiaj trudno by jej było opowiadać o napadzie.

– Zniknęłaś wczoraj z domu modlitwy tak szybko.

– Tak, chciałam odwiedzić Ingeborg.

Wzrok Abla sposępniał.

– Słyszałem o niej, niestety. Niewesoła sprawa!

Urażona jego osądzającym tonem, rzuciła z agresją:

– Rzeczywiście, Ingeborg nie jest specjalnie wesoło!

Abel zrozumiał jej intencje.

– Oczywiście, chłopak jest winien. Ale ty chyba nie powinnaś…

– A kto w takim razie by do niej poszedł? – przerwała ostro. – Zgromadzenie wcale się nie kwapi, żeby ulżyć jej w cierpieniu.

Abel widział, że rozmowa przybiera niepożądany obrót.

– Christo, czy nie zechciałabyś raz w tygodniu zostawać dłużej na wieczór? Prawie nie mamy możliwości ze sobą zamienić słowa. – Widząc jej wahanie, dodał pospiesznie: – Jest kilka spraw dotyczących chłopców, które bym chciał z tobą omówić.

– Dobrze, muszę tylko zapytać Franka, czy poradzi sobie beze mnie.

– Dlaczego ty tak często mówisz o nim per Frank? To przecież twój ojciec!

Spojrzała na pytającego uważnie, zastanawiała się, czy może mu się zwierzyć ze wszystkich tych spraw, które ostatnio zajmują jej myśli, ale uznała, że to nie jest odpowiednia chwila, poza tym była zmęczona, miała za sobą ciężki dzień.

– Nie wiem – odparła obojętnie.

Sprawiał wrażenie tak rozczarowanego, że musiała powiedzieć mu to, o czym najchętniej wcale by z nim nie rozmawiała.

– Ja… ja nie wiem, czy w ogóle będę mogła pracować w twoim domu, Abel.

– jak to? Dlaczego? – pytał zaszokowany. – Chłopcy lubią cię bardzo i wszystko układa się znacznie lepiej, od kiedy się nimi zajmujesz.

Christa zwlekała, nie wiedziała jak odpowiedzieć.

– Czy źle się u nas czujesz?

– Nie, czuję się znakomicie, ale… No, dobrze, powiem. Musisz o tym wiedzieć. Bo, widzisz, ludzie gadają.

Milczał długo, a potem spytał skrępowany:

– Gadają? O nas?

– O nas – potwierdziła ze spuszczoną głową. Okropnie źle się czuła w tej sytuacji.

– Ale ja przecież nigdy…

– Ja wiem – odparła pośpiesznie. – Ale ludzie tacy są.

Gdy zobaczyła bezradność na jego twarzy, pożałowała swej szczerości.

– Nie trzeba się tym przejmować, Ablu – przekonywała go.

– To jasne, że muszę się przejmować – odparł gniewnie. – Przede wszystkim ze względu na ciebie. Jesteś zbyt młoda i niewinna, żeby być narażona na takie nieprzyjemności, lecz także ze względu na siebie, to bardzo mnie krępuje.

– Co masz na myśli?

– Nie będę mógł się teraz z tobą spotykać równie swobodnie jak dotychczas. Nie będę mógł z tobą rozmawiać, nie będę pewien, czy jesteś w moim domu bezpieczna, skoro wszystko może zostać sponiewierane przez plotkarzy! A tyle mam ci do powiedzenia? Teraz wszystko przepadło!

– Nie powinieneś tak myśleć! W każdym razie cokolwiek by się stało, ja zostanę z twoimi chłopcami. Dobranoc, Ablu!

Ablowi nie pozostawało nic innego, jak tylko także odpowiedzieć „dobranoc”, chociaż z całego serca chciałby ją zatrzymać przy sobie. Christa nie wiedziała o tym, ale ostatnio zyskała jakąś dojrzałość, która budziła w mężczyznach najlepsze, ale i najgorsze uczucia.

Abel patrzył, jak biegła lekko w stronę domu.

Christa jednak do domu nie poszła. To była jej chwila swobody, gdy Frank myślał, że córka nadal jest w domu Abla, Abel zaś sądził, że wróciła już do ojca. Tym razem Christa poszła do szkoły. Na pierwszym piętrze szkolnego budynku mieszkała jej dawna nauczycielka.

Była w domu. Zdyszana Christa zapytała, czy są w szkole jakieś mapy. I czy może istnieją jakieś mapy ich rodzinnej okolicy.

Nauczycielka bardzo chciała jej pomóc, ucieszyła się zainteresowaniem Christy geografią, a także jej wizytą, bo na ogół spędzała wieczory w samotności. Zapraszano ją wprawdzie na spotkania i w parafii, i w różnych kółkach zainteresowań, ale istniała zawsze wyraźna bariera pomiędzy nią a zwykłymi mieszkańcami wsi. Ona była wykształcona, wiejskie gospodynie jej nie dorównywały, w sprawy mężczyzn się na ogół nie mieszała, bo nie wiedziała, jak zareagują na obecność samotnej, niezamężnej kobiety.

Obie z Christą zeszły na dół, do klasy, nauczycielka zapaliła światło, a Christa poczuła na wpół już zapomniany zapach szkolnej izby. Dziwnie było znaleźć się tu znowu, wszystko wyglądało jakoś biedniej, było mniejsze i bardziej zniszczone w blasku nagiej żarówki.

Duże mapy, które pozwijane niczym rolety wisiały na ścianie, nie na wiele się przydały – zbyt duża skala. Ale nauczycielka miała jeszcze inne, przechowywała je na katedrze, w szufladzie z napisem: „Nauka o naszym środowisku”.

Otworzyły szufladę.

– A czego ty właściwie szukasz, Christo?

– Komomiczej zagrody w lesie nad jeziorem. Nazywa się Wielki Las.

– Nigdy o takiej nie słyszałam. A poza tym może istnieć wiele komorniczych zagród o takiej nazwie. W każdym razie powinnyśmy szukać na większych obszarach leśnych. Wiesz, w jaki sposób zaznacza się las na mapie, prawda? Stylizowane drzewa na zielonym tle.

Pochylały się nad wybraną mapą. Nauczycielka pachniała naftaliną i przyprawami, mogła mieć jakieś czterdzieści, pięćdziesiąt lat i w żadnym razie nie była pięknością. Miała skłonność do oblewania się rumieńcem przy lada okazji, szczególnie w ciepłych pomieszczeniach. Jej nos świecił wtedy jak latarnia i miała podpuchnięte oczy. Ubierała się zawsze na niebiesko, jakby jej kiedyś jakiś mężczyzna powiedział, że ma bardzo niebieskie oczy. Teraz barwa oczu znacznie zblakła, a biodra zaokrągliły się ponad miarę. Dla Christy zawsze była bardzo miła. Odnosiła się do niej dość oficjalnie, ale z sympatią. Starsi chłopcy dokuczali jej z upodobaniem, przypomniała sobie Christa. Nazywali ją Panna Potówka, bo ciągle było jej gorąco. W zimie rzucali w nią śnieżnymi kulami i celowali tak, by śnieg wpadał za kołnierz. Ona nie umiała się bronić, jakoś nigdy nie znajdowała odpowiednich słów, więc milczała po prostu i uśmiechała się do chłopców, ale właśnie wtedy czuła się najbardziej osamotniona.

Przeglądały mapę uważnie, miejsce po miejscu, lecz niczego nie znalazły. I właśnie wtedy Christa uświadomiła sobie, jak ta jej sprawa naprawdę wygląda. Początkiem wszystkiego był przecież utwór literacki, nieważne, że niezbyt wysokich lotów. A każdy twórca ma prawo puścić wodze fantazji. Ta zagroda komornicza mogła się nazywać inaczej, mogła się nazywać jakkolwiek. Sevaldsen wybrał Wielki Las, bo mu to pasowało do rytmu wiersza, a poza tym nazwa oznacza i pustkowie, i samotność, odpowiadające sytuacji Lindelo i jego nieszczęsnego rodzeństwa.

Uznała więc, że to wszystko w ogóle nie ma sensu, i przerwała dalsze poszukiwania, niczego swojej gospodyni nie wyjaśniając.

Gdy nauczycielka zapytała, czy pozwoli zaprosić się na kawę i bułeczki, musiała odmówić, tłumacząc, że ojciec już się pewnie niepokoi, choć ona sama chętnie by jeszcze w szkole została.

– Mogłybyśmy zadzwonić do twojego ojca – zaproponowała nauczycielka.

– Wtedy on na pewno dostanie ataku astmy – odparła Christa z goryczą, której sama nie umiała zrozumieć.

Nauczycielka spoglądała na nią cokolwiek zdziwiona, lecz nie nastawała. Nietrudno jest rezygnować, gdy człowiek przywykł do odmowy.

Christa pospiesznie wracała do domu. Zmarnowała dużo czasu, ale poszukiwania Lindelo i jego domu nie przyniosły rezultatu.

Frank, rzecz jasna, cierpiał w wyniosłym milczeniu. Czynił tylko aluzje, że oczywiście chłopcy Abla są dużo bardziej interesujący niż stary, schorowany człowiek. A poza tym ona zarabia przecież u Garda pieniądze…

W rzeczywistości Christa otrzymywała za opiekę nad dziećmi Abla dziesięć koron miesięcznie, co było sumą raczej symboliczną. Ona wprawdzie nie chciała w ogóle nic, lecz Abel nalegał.

Przygotowała obiad dla Franka i dla siebie. Potem był czas iść po mleko. Bała się tego okropnie. Petrus Nygaard niecodziennie bywał w oborze, ale gdyby go teraz spotkała, nie wiedziałaby, jak się zachować. Nie miała pojęcia, do jakiego stopnia był wczoraj pijany.

Ech!

Wieczór jednak miał i dla niej, i dla całej parafii całkiem inne niespodzianki.

Już w połowie drogi poczuła zapach spalenizny. Po chwili zobaczyła chmurę czarnego dymu, przesłaniającą niebo, a za sobą słyszała strażackie syreny. Takie rzeczy zawsze są dla człowieka szokujące, każdy doznaje wtedy uczucia gwałtownego strachu i zaczyna się pospiesznie zastanawiać, czy w okolicy pożaru nie ma kogoś bliskiego.

Kiedy pierwszy szok minął, Christa zaczęła myśleć jaśniej.

Paliło się chyba tam, dokąd szła, właśnie u Nygaardów.

– Dobry Boże, nie pozwól, żeby to obora – modliła się szeptem. – Wszędzie, tylko nie tam!

Ludzie zawsze jakoś zdołają wyjść z płonącego domu, ale zwierzęta są przywiązane!

Im bliżej podchodziła, tym większej nabierała pewności, że pali się dom mieszkalny. Strzelające od czasu do czasu w górę płomienie nie były zbyt wielkie, ale za to dym gęsty i czarny. Zewsząd widziała biegnących lub jadących ludzi. Pożar przyciąga niczym magnes.

Christę przyciągał także.

Kiedy nabrała całkowitej pewności, że to budynek mieszkalny, odczuła ulgę. W rodzinie nie było maleńkich dzieci ani niedołężnych starców, wszyscy, którzy mieszkali we dworze, mogli dać sobie radę.

Taką miała nadzieję. W końcu nigdy nic nie wiadomo.

Słońce już zaszło i zostawiło po sobie na niebie ogromną łunę, płomiennie złocistą, stanowiącą efektowne tło dla czarnego dymu. Robiło to makabryczne wrażenie. Przerażające.

Christa znalazła się na podwórzu. Paliło się jedno skrzydło domu, a strażacy próbowali nie dopuścić do rozprzestrzenienia się pożaru. Ludzie krzyczeli do siebie i biegali wokół z pozoru całkiem bezładnie. Zwierzęta zostały wyprowadzone z obór, znajdowały się z dala od niebezpieczeństwa, na pastwisku. Parę tygodni za wcześnie jak na zieloną trawę, ale chyba nie miały nic przeciwko odrobinie swobody.

Tłumnie zgromadzeni gapie stali w pełnej szacunku odległości od ognia na wzniesieniu pod lasem. Christa zobaczyła jakichś dawnych kolegów szkolnych i podeszła do nich.

– Jak to się stało?

Jeden z chłopców ruchem głowy wskazał na zabudowania; w jego głosie słychać było tę osobliwą obojętność, która aż nadto świadczyła o dumie, że to właśnie on może poinformować, co i jak.

– Beczka z żarem wytoczyła się z kuźni i od niej zajął się narożnik domu.

W tej chwili dwaj mężczyźni wynieśli z domu nosze.

– Kogo oni…? – szepnęła Christa przestraszona.

– To Petrus – wyjaśnił chłopak obojętnie. – Spał w domu i uległ zaczadzeniu. Nie mogli go stamtąd wcześniej wydobyć, bo drzwi były zamknięte na klucz.

– Mam nadzieję, że on nie…

Chłopak wzruszył ramionami.

Strażacy ułożyli nosze na jednym ze swoich samochodów, zapłakana matka Petrusa wsiadła także i samochód wyjechał z podwórza.

Christa była wstrząśnięta. Nie życzyła Petrusowi śmierci, wiedziała jednak, że zaczadzenie może być nawet bardziej niebezpieczne niż poparzenia. Wyniesienie Petrusa spowodowało niejakie zamieszanie wśród gapiów. Teraz znowu przyglądali się spokojnie.

Pożar trudno było opanować, poza tym strażacy mieli problemy z wodą. Studnia znajdowała się zbyt daleko od domu, więc wodę czerpano ze strumienia, który płynął na tyłach zabudowań. Tylko że do strumienia też było daleko; strażacy biegali z wężami i klęli siarczyście.

Christa rozejrzała się i stwierdziła, że gapiów przybyło. Miała wrażenie, że zebrała się cała wieś. Widziała wielu sąsiadów, przybiegli też najstarsi synowie Abla. Czy oni nie powinni być już w łóżkach? Widziała pomagającą przy ratowaniu dobytku nauczycielkę, a pośród gapiów wielu członków zgromadzenia religijnego. Przełożony próbował ich zebrać do wspólnej modlitwy, ale na to ludzie byli zbyt podnieceni sytuacją.

Nagle Christa drgnęła gwałtownie. Poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. W górze, na skraju lasu ujrzała postać, którą natychmiast rozpoznała. Młody chłopak który zdawał się trzymać na uboczu, z daleka od ludzi.

Choć zapadał coraz gęstszy mrok, a dym ogranicza widoczność, wyraźnie dostrzegała siwy lok nad czołem i nędzne ubranie.

„Lindelo”. Jej usta ułożyły się tak, jakby chciały wymówić to imię.

A on, jakby usłyszał, zwrócił twarz w stronę ognia i patrzył na nią.

Dzieliła ich znaczna odległość, ale gdy oczy się spotkały zobaczyła delikatny uśmiech na jego ładnej, smutnej twarzy

Ona także odpowiedziała uśmiechem.

Odnalazła go! Znowu znalazła Lindelo!

Загрузка...