ROZDZIAŁ II

Znalazła się z powrotem w domu, ale teraz, gdy dowiedziała się tych zaskakujących rzeczy o swoim pochodzeniu, wszystko wydawało się tu odmienione. To nie jest jej dom, czuła to wyraźnie. Jej domem jest Lipowa Aleja.

W Lipowej Alei dorastała jej matka.

Jednego bowiem Christa była pewna: kobiety w mleczarni mówiły prawdę. Frank nie jest jej ojcem, nigdy nie mógłby nim być. Nie mają ze sobą nic, ale to absolutnie nic wspólnego.

Rozlewając mleko do mniejszych naczyń, podświadomie nuciła piosenkę:

„Śliczna była siostrzyczka Lindelo,

Wiotka i wdzięczna jak kwiat.

Lecz życie jej nie pieściło,

Zły człowiek zamknął jej świat”.

– Ależ, Christo! – rozległ się oburzony głos Franka. – Jak możesz popisywać się taką nieprzyzwoitą uliczną śpiewką?

Dziewczyna drgnęła.

– Śpiewam coś nieprzyzwoitego? Nie zauważyłam.

– W moim domu życzę sobie wyłącznie budujących pieśni!

– Ale tę piosenkę słyszałam też w domu modlitwy.

– Nic podobnego! Ale a propos… Och, nie! Chodź no tu, żebym nie musiał tak krzyczeć! A propos modlitwy, to zaraz przyjdzie tu Ingeborg i zabierze cię na spotkanie.

– Dziś wieczorem? – zapytała Christa, wchodząc do pokoju. Obserwowała Franka Monsena spod oka i czuła, że dzieli ich po prostu przepaść. To tragiczne, ale tak właśnie jest. Jak mogła kiedykolwiek sądzić, że jest jego córką?

Och, dobry, drogi Franku, czy możesz mi to wybaczyć? Nie chciałabym tak tego odczuwać. Przecież ty, nie znając prawdy, zajmowałeś się mną przez całe moje życie troskliwie i serdecznie!

Jakoś nie przychodziło jej do głowy, że od wielu lat to ona zajmuje się nim, a nie odwrotnie.

– Spotkanie w domu modlitwy dziś wieczorem?

– Tak. Czyżbyś zapomniała? To ma być spotkanie i nauka dla młodych. Myślę, że dla mnie jest trochę za zimno, żeby wychodzić z domu, ale Ingeborg jest godną zaufania dziewczyną, odpowiednie towarzystwo dla ciebie. Zadbajcie tylko, żeby was potem ktoś odprowadził. Czekam na ciebie najpóźniej o dziesiątej.

Spoglądała na niego przestraszona i trochę zaniepokojona. Owszem, Ingeborg jest godna zaufania, ale…

Nie miała teraz ochoty myśleć o tym wszystkim, co Ingeborg opowiadała jej w sekrecie. Szczerze mówiąc, niewiele zrozumiała z podnieconych szeptów i chichotów tamtej.

– Trochę mnie dzisiaj boli głowa… – zaczęła ostrożnie i była to prawda. Christa nigdy świadomie nie kłamała. Bolał ją kark i oczy od tego nieustannego wpatrywania się w księżyc przez całą drogę do mleczarni i z powrotem.

Frank jednak nie chciał słuchać żadnych tłumaczeń.

– Tym bardziej powinnaś wyjść.

W tym domu to on był chory i cierpiący!

Przerwali dyskusję, bo przyszła Ingeborg. Z grubymi nogami, pryszczata, o tłustych włosach i stanowczo zbyt ciężka, obdarzona za to zdumiewającą pewnością siebie i dobrym samopoczuciem. Pozwalała równie pryszczatym jak ona chłopakom z sekty obłapywać się po kątach, jej donośny chichot często można było słyszeć z pokoiku za główną salą w domu modlitwy, co Christę zawsze przyprawiało o mdłości.

Ingeborg była o głowę wyższa od Christy.

– To jasne, bracie Frank, że będę się opiekować Christą, może brat na mnie polegać! – zapewniała. – Jesteś gotowa, Christo?

Christa podjęła ostatnią desperacką próbę.

– Ojcze, jeśli pójdę dziś do domu modlitwy, jak ojciec sobie życzy… To może jutro mogłabym jednak pojechać do Lipowej Alei?

– A od kiedy to ty stawiasz mi jakieś warunki? – warknął Frank ze złością. – Jak w ogóle możesz porównywać dwie tak różne sprawy?

Miała ochotę zawołać: „Nie chcę być zmuszana i do tego, by iść na to nudne spotkanie, i do tego, by zrezygnować z urodzin mojego dziadka!”

Do niego jednak takie argumenty nie trafiają, wiedziała o tym nie od dziś. I, oczywiście, Frank miał rację. Trudno porównywać dwie tak różne sprawy, dwa tak różne miejsca jak Lipowa Aleja i tutejszy dom modlitwy.

Ale ona tak strasznie chciała pojechać do Lipowej Alei! Co zrobić, żeby go przekonać?

Frank skulił się w fotelu. Znowu odgrywał rolę człowieka cierpiącego, tylko że Christa była osobą zbyt prostolinijną, by przejrzeć jego grę.

– Moje dziecko, ja cię dziś nie poznaję. Taka jesteś zbuntowana! – Dobry Frank Monsen nie życzył sobie buntu… – Dobrze wiem, że jestem dla ciebie ciężarem – mówił dalej żałosnym głosem, pocierając teatralnym gestem czoło. – Ale przecież ja pragnę wyłącznie twego dobra! Wierz mi, ja wiem, co jest dla ciebie najlepsze. Tutaj idziesz na spotkanie umacniające wiarę, a w Lipowej Alei czekają cię jedynie ludzie, którzy błądzą.

Wiara Christy była szczera i mocna, ale przymus Franka zaczynał kłaść się cieniem na jej przekonania.

Teraz Frank dopiął nareszcie swego, Christę wprost dławiły wyrzuty sumienia. Mimo wszystko ustąpić nie chciała. Wyjazd do Lipowej Alei znaczył dla niej tak wiele.

– Ja muszę porozmawiać z rodziną. Są sprawy, o które chciałabym ich zapytać.

Frank stał się podejrzliwy, jego oczy rozbłysły gniewem.

– Czegóż to oni mogą cię nauczyć takiego, o czym nie mogłabyś rozmawiać ze mną?

– Ojcze, ja jestem jedną z nich, nie możemy o tym zapominać. Mój prawdziwy dziadek Ulvar i mój przybrany dziadek Henning pochodzą z Ludzi Lodu. Jutro są urodziny Henninga, on kończy siedemdziesiąt siedem lat i nie wiadomo, jak długo jeszcze z nami zostanie.

– Ach, ja umrę wcześniej, dobrze o tym wiesz, Mogę umrzeć w czasie, kiedy ty będziesz u nich, bo kto się mną zajmie pod twoją nieobecność? Pomyśl, co się stanie, jeśli dostanę ataku astmy, a będę w domu sam?

– Czy… Ingeborg nie mogłaby się tobą zaopiekować? – zapytała Christa prostodusznie.

Frank spojrzał na nią przestraszony.

Ingeborg natomiast zawołała szczerze:

– Ja chętnie zostanę! I mogę tu zanocować. Mama na pewno się zgodzi.

Spoglądała na niego z jakąś taką stanowczością, która przeraziła Franka w najwyższym stopniu. Dał się złapać we własną pułapkę.

– Nie chcę już nic więcej słyszeć o Lipowej Alei! idźcie nareszcie! – Machnął niecierpliwie ręką. – I tak się już spóźnicie.

– Czy masz wszystko, czego ci potrzeba, ojcze? – zapytała Christa troskliwie.

– Mam, mam. Wszystko mam. Myślisz, że nie dam sobie sam rady? – zapytał z agresją i raczej niekonsekwentnie.

Kiedy dziewczęta nareszcie wyszły, Frank poczuł się bardzo zmęczony. Ale tylko psychicznie. To nowe, dziwne zachowanie Christy działało mu na nerwy.

Coś mu mówiło, że będzie musiał opracować nową strategię postępowania z córką. Odpowiedzialnością za to, co się stało, obarczał Christę. Głupia dziewczyna, żeby tak nudzić w sprawie wyjazdu do Lipowej Alei. Do tej okropnie niebezpiecznej Lipowej Alei!

Podświadomie wyczuwał, że dotychczasowa polityka oparta na zasadzie: „Czy nie widzisz, jaki jestem biedny?”, stała się już nieprzydatna. Musimy znaleźć coś innego.

Frank Monsen tracił panowanie nad córką.

Po drodze na spotkanie Christa powiedziała:

– Czyż księżyc nie jest dzisiaj jakiś niezwykły? Jakby zaczarowany, prawda?

– Co? Oszalałaś? – prychnęła Ingeborg. – Zawsze mówisz takie dziwne rzeczy! Przecież księżyca prawie wcale nie widać spoza chmur.

– To właśnie zasłona z chmur sprawia, że księżyc wydaje się taki magiczny. Przesłonięty obłokami, tajemniczy. I blady niczym trup.

Ingeborg zachichotała nerwowo.

Przechodziły właśnie koło mleczarni i Christa przypomniała sobie spotkanie z nieznajomym chłopcem. Nic jednak nie powiedziała, nie miała ochoty zwierzać się Ingeborg.

– Czy widziałaś tego nowego chłopaka, który przychodzi na chór? – zapytała Ingeborg poufale.

Przez moment Christa miała wrażenie, że myślą o tej samej osobie, ale tak nie było.

– Ach, tego? Tego, co się tak gapi?

– Co? Na ciebie też się gapił?

– Nie, w każdym razie nie za bardzo – pospiesznie odpowiedziała Christa. Nie chciała psuć humoru Ingeborg, która wydawała się bardzo przejęta tą nową znajomością.

– Mam się z nim dzisiaj spotkać, jak już wyjdziemy z domu modlitwy – oświadczyła tamta z dumą.

Ingeborg była o kilka lat starsza od Christy i sprawiała wrażenie, jakby chciała udowodnić sobie samej i innym, że ma wielkie powodzenie u chłopców. Christa uważała, że zachowuje się głupio. Było jej żal Ingeborg, że tak wszędzie i nieustannie szuka dowodów miłości, czy jak to nazwać. Uścisnęła jej rękę, jakby chciała dodać koleżance odwagi. Christa zawsze miała wielkie serce dla słabych i skrzywdzonych.

– Wiesz co? – pisnęła Ingeborg. – Na ostatniej próbie chóru on przez cały czas stał tuż za mną. Przysuwał się coraz bliżej i bliżej… A ja czułam, że on… by chciał…

Christa spojrzała na nią, nie rozumiejąc, o co chodzi. Wydawało jej się, że powinna ostrzec Ingeborg, ale nie umiałaby powiedzieć przed czym. W domu Franka nie rozmawiało się o kwiatach i pszczołach jednocześnie. Tam mówiło się tylko o pokusach, na jakie może być narażona młoda dziewczyna, nigdy jednak żadnej z tych pokus nie określało się bliżej. Kiedy Christa pytała, Frank wpadał w gniew.

Wchodziła zatem w życie z nader ograniczoną wiedzą o jego prawdziwym obliczu.

– Frank powiada, że chłopcy stają się bardzo natrętni, jeśli pozwolić im zbytnio się zbliżyć – powiedziała niepewnie.

Ingeborg parsknęła śmiechem.

– Oj, ratunku, bo się posiusiam! Już ja wiem, jak sobie radzić z chłopakami, możesz być spokojna!

Weszły do domu modlitwy.

Christa siedziała w milczeniu na ławce po kobiecej stronie. Tutaj też nie jestem u siebie, myślała. Przecież wierzę w Boga, a wszystko wydaje się jakieś takie nieprawdziwe i sztuczne. Uważam, że religia jest sprawą pomiędzy człowiekiem a Bogiem. Księża i inni pośrednicy tylko przeszkadzają. Zasłaniają widok.

Ingeborg weszła na podwyższenie i zajęła swoje miejsce w chórze. Christa widziała, że policzki jej płoną, a ten młody chłopak, o którym jej opowiadała po drodze, stoi tuż za nią. Chriście on się specjalnie nie podobał z tymi wypomadowanymi włosami, z przedziałkiem jak pod sznurek i z wytrzeszczonymi oczyma. Akurat w tej chwili jego wyłupiaste oczy napotkały jej wzrok i Christa się odwróciła. Ostatnio chłopak zachowywał się wobec niej dosyć natrętnie, chciał ją odprowadzać do domu, ale odmówiła stanowczo. Teraz bardzo ją to cieszyło, zarówno ze względu na siebie, jak i na Ingeborg.

W czasie przerwy na kawę pomagała jak zawsze w kuchni. To były najmilsze chwile spotkań, dzisiaj jednak Christa czuła się tu bardziej obco niż kiedykolwiek przedtem.

W kuchni dwie kobiety, które przygotowywały kawę, podśpiewywały nieustannie balladę o Lindelo. Christa wychodziła właśnie z dzbankiem pełnym kawy, gdy nagle przystanęła w drzwiach. Kobiety doszły bowiem do zwrotki, której jeszcze nigdy nie słyszała.

„Pan Peder powiedział Lindelo:

Czy myślisz, że jesteś ich bratem?

Twa matka kochała innego!

Ty zawsze byłeś bękartem!”

Uśmiechając się smutno sama do siebie Christa zaniosła dzbanek z kawą do sali.

Więc mamy ze sobą sporo wspólnego, mój Lindelo, pomyślała. Dzisiaj ja także się dowiedziałam, że moja matka kochała innego. Wiem, jak to jest i co się wtedy czuje.

Los Lindelo wzruszał ją już przedtem, odkąd po raz pierwszy usłyszała pieśń o nim, ale ballada była bardzo długa, liczyła chyba ze dwadzieścia pięć zwrotek, Christa słyszała jedynie kilka. Będę musiała nauczyć się całości, obiecywała sobie.

A teraz okazało się, że ona i bohater ballady mają coś wspólnego. Sprawiało jej to przyjemność. Jakby znalazła sprzymierzeńca i wspólnika w smutku.

Gdy ponownie weszła do kuchni, kobiety już nie śpiewały.

– Zastanawiam się, dlaczego ta piosenka o Lindelo jest taka popularna – westchnęła jedna z nich.

– A bo to wiadomo? – odparła druga. – Pewnie dlatego, że napisał ją Lars Sevaldsen. A wiesz, że on niedługo do nas przyjedzie? Za jakiś miesiąc albo dwa, jak słyszałam. Ciekawie będzie spotkać kogoś takiego!

– Jakie to dziwne – powiedziała Christa. – Zawsze myślałam, że te piosenki za szylinga to są po prostu ludowe śpiewki. Że ich nie pisze żaden literat.

– O, każda pieśń ludowa też musiała kiedyś mieć autora – powiedziała starsza z kobiet.

– No tak, to jasne.

Tamta była żoną nauczyciela, uważała więc za swój obowiązek wyjaśniać młodym sprawy, których nie rozumieją.

– Te tak zwane pieśni za szylinga opowiadają na ogół o prawdziwych wydarzeniach, najchętniej bardzo aktualnych. O ile wiem, to Lars Sevaldsen szuka dla swoich pieśni właśnie takich tematów, opowiada różne prawdziwe historie, i całkiem nowe, i nieco starsze. A ludzie, zwłaszcza na wsiach, bardzo go kochają za te jego utwory. No, proszę, pokroiłam szarlotkę, możesz podawać, Christo! Tylko pamiętaj najpierw poczęstować przełożonego. A jak się czuje twój ojciec?

– Dziękuję. Bez zmian.

Wzięła ciasto i poszła do sali zebrań.

Zjawił się Abel Gard i teraz szukał jej wzrokiem. Zaraz też podszedł, by się przywitać.

– Dzień dobry, Christo!

Bąknęła coś pospiesznie w odpowiedzi.

Christa lubiła Abla Garda, wdowca z gromadą dzieci.

Nie był to człowiek stary, zdaniem Christy dopiero co przekroczył trzydziestkę, ale musiał być bardzo pracowity w swoim małżeńskim życiu! Zdążył spłodzić siedmiu małych chłopców, siedmiu synów! Ludzie gadali, że ostatni, siódmy synek, jest w jakiś sposób wyjątkowy. Na pierwszy rzut oka niczego zauważyć nie można, ale Abel sam był siódmym synem swoich rodziców, a stary przesąd mówi, że siódmy syn kogoś, kto sam był siódmym synem, przynosi na świat szczególne zdolności. Taki człowiek może na przykład być jasnowidzem, może spoglądać w przyszłość, a także zaglądać w ludzkie dusze. Christa bardzo chciała zobaczyć tego chłopca. Dziecko powinno teraz mieć około dwóch lat i, zdaje się, ochrzczono je imieniem Efrem. Wszystkie dzieci Abla nosiły biblijne imiona, Abel należał przecież do najczcigodniejszych braci w zgromadzeniu religijnym.

Był to bardzo przystojny człowiek i, jak widać, prawdopodobnie również bardzo męski – spłodzić taką gromadę! Wiele kobiet ze zgromadzenia nadzwyczaj chętnie zajęłoby się tymi jego dziećmi, gdyby tylko Abel zechciał, wyglądało jednak na to, że on nadal za bardzo rozpacza po zmarłej żonie, by zwracać uwagę na inne kobiety. Małżonka Abla zmarła w połogu, co nikogo specjalnie nie dziwiło. Siedmioro dzieci w ciągu niespełna dziesięciu lat! Czy ten człowiek nie ma wstydu?

Nie, te ostatnie słowa to nie Christa wymyśliła. Tak mówiła Ingeborg w dniu pogrzebu nieszczęsnej kobiety.

– Christo… – powiedział teraz Abel. – Twój ojciec telefonował do mnie przed chwilą i dlatego tu przyszedłem.

– O Boże! – zaniepokoiła się Christa. – Mam nadzieję, że ojciec nie dostał ataku astmy?

– Nie, nie, czuje się całkiem dobrze. Chodziło mu o coś innego. Jak wiesz, ja mam dosyć kłopotliwą sytuację w domu. Przez cały dzień jestem zajęty pracą zawodową, a dziećmi opiekuje się w tym czasie tylko moja stara ciotka. Frank przekazał mi właśnie, że ty byś się zgodziła przychodzić do chłopców na kilka godzin dziennie.

Christę kompletnie to zaskoczyło, kiedy jednak zastanowiła się trochę nad propozycją, zawołała szczerze jak to ona:

– Och, tak! Bardzo chętnie! Dziękuję!

– Frank powiedział też, że chciałabyś zacząć już jutro. Umówiliśmy się więc, że będziesz przychodzić o godzinie jedenastej i zostaniesz do szóstej po południu.

Co? Czy ona coś takiego mówiła Frankowi?

– Ale ja jutro miałam jechać… – zaczęła i wtedy nagle zrozumiała wszystko. – No, dobrze – szepnęła. – Dobrze, chętnie przyjdę.

Jak Frank mógł jej coś takiego zrobić? Teraz całkiem przestanie być panią swego czasu. Teraz droga do Lipowej Alei została zamknięta.

– Przyjdę – powtórzyła raz jeszcze bezbarwnym głosem. – Dziękuję, że masz do mnie tyle zaufania!

Abel Gard posłał jej przeciągłe spojrzenie, w żadnym razie nie uwodzicielskie, raczej już zdumione, że ona zdaje się nie rozumieć sytuacji.

Nagle Christa zesztywniała. Odczuwała niechęć do tego Abla Garda tylko dlatego, że Frank codziennie wkładał jej do głowy, jaki to wspaniały mężczyzna.

Nie zasłużył sobie na jej niechęć, ale przecież z psychologicznego punktu widzenia reakcja była zrozumiała i logiczna.

– Po spotkaniu odprowadzę cię do domu – powiedział Abel. – Żebyś nie musiała wracać sama pustą drogą.

Christa rozejrzała się nerwowo.

– Ingeborg pójdzie ze mną. A poza tym muszę być w domu najpóźniej o dziesiątej.

Abel uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie.

– Zdaje mi się, że Ingeborg ma inne plany na dzisiejszy wieczór.

Teraz i Christa zobaczyła koleżankę. Stała pogrążona w bardzo poufałej rozmowie z chłopcem z chóru.

– Zaraz jej powiem – rzekł Abel. – Bo skoro masz wrócić do domu o dziesiątej, to powinniśmy za chwilę wyjść.

– Ale ty dopiero co przyszedłeś.

– Zjawiłem się tu tylko ze względu na ciebie, żeby porozmawiać o twojej pracy. Spotkanie zresztą też dobiega końca.

Christa poddała się swojemu losowi. Czuła się przytłoczona przez innych, ubezwłasnowolniona.

I właśnie w tym momencie, całkowicie nieoczekiwanie, do domu modlitwy wszedł Lars Sevaldsen. Przyjęto go owacjami, które mu najwyraźniej sprawiały przyjemność. Pławił się w nich niczym w cieple słońca. W gruncie rzeczy jego pojawienie się nie było niczym specjalnie dziwnym, mieszkał niedaleko tutejszej parafii i należał do takiego samego religijnego zgromadzenia.

Przełożony sekty pospieszył z prezentacjami, choć poeta bywał tu już wielokrotnie przedtem. Wkładając płaszcz i szalik, Christa słyszała pytania zadawane gościowi i jego odpowiedzi.

– Skąd pan bierze pomysły da pieśni?

Lars Sevaldsen wskazywał palcem swoją głowę i śmiał się głośno. Był to pogodny, ale niczym się specjalnie nie wyróżniający mężczyzna, raczej trudny do opisania. Szpakowate włosy, poza tym nic szczególnego. Pospolity.

– Chce pan powiedzieć, że to wszystko czysta fantazja, to o czym pan opowiada?

– O, nie, nie! Przeważnie w moich prostych utworach mówię o jakichś prawdziwych wydarzeniach, dawnych albo całkiem nowych.

Jego pieśni były proste, to prawda. On jednak mówił o tym z taką fałszywą skromnością i tak był z siebie zadowolony, że dla nikogo nie mogło ulegać wątpliwości, iż sam w to nie wierzy i ocenia swoje utwory niezwykle wysoko.

– Od jak dawna pisze pan takie pieśni?

– Nooo – zastanawiał się. – Myślę, że od jakichś trzydziestu lat co najmniej.

– A ballada o Lindelo?

– Ta jest całkiem nowa, powstała w ubiegłym roku i napisałem ją, można powiedzieć, błyskawicznie.

Autor stał przed publicznością, kłaniał się, uśmiechał i przyjmował wyrazy uznania.

– O, to oczywiste, że ta ballada powstała bardzo szybko – wtrącił przełożony z przymilnym uśmiechem. – Opowiada przecież o prawdziwych wydarzeniach.

– No, powiedzmy – rzekł Sevaldsen. – Ale ja nie jestem z niej zadowolony. Mam zamiar przerobić zakończenie.

– A pisze pan coś nowego?

Lars Sevaldsen znowu zrobił skromną minę, lecz można się było domyślać, że pracuje nad mnóstwem arcydzieł.

– Czy moglibyśmy posłuchać kilku pieśni?

Jedna z kobiet zajmujących się kuchnią wyszła do Christy, by przekazać informacje dotyczące poczęstunku na następnym spotkaniu. Zanim skończyły, Lars Sevaldsen był już przynajmniej w połowie ballady o Lindelo:

„Złośliwy pan Peder pohańbił

Cześć naszej matki kochanej,

Przysięgam wam na mą duszę,

Że kiedyś pomszczę jej pamięć”.

Och, tak, dobrze to rozumiem. Sama bym chciała uciszyć ludzkie gadanie na temat mojej mamy, pomyślała Christa. W gruncie rzeczy nie bardzo mogła pojąć, jak ten śliski niczym węgorz Lars Sevaldsen był w stanie napisać piosenkę, zawierającą tyle współczucia dla biednego Lindelo. Nie chciała, żeby ten człowiek zajmował się losem chłopca, którego uważała za kogoś bardzo sobie bliskiego.

Abel Gard położył delikatnie rękę na ramieniu Christy.

– Możemy iść?

– Oczywiście.

Wyszli w chłodny przedwiosenny wieczór.

Księżyc wzniósł się już wysoko na ciemnogranatowym niebie i świecił teraz czystym, mocnym światłem, niczym nie przesłonięty.

Szokująca tajemnica została ujawniona. Księżyc nie miał jej już nic smutnego do zakomunikowania.

Myśli Christy nieustannie krążyły wokół tego, co usłyszała w mleczarni. Miała wrażenie, że to się wydarzyło całe wieki temu, a w rzeczywistości minęło zaledwie kilka godzin. Wciąż była okropnie rozżalona, że nie może porozmawiać z rodziną w Lipowej Alei. Czuła się oszukana i ubezwłasnowolniona. Wciągana przez jakieś tryby w sprawy, z którymi nie chciała mieć nic wspólnego. Czy naprawdę nie może sama o sobie decydować?

Po raz pierwszy w życiu ta posłuszna i spokojna Christa zaczynała się buntować. Jej przekonanie, że ojciec zawsze ma rację, zachwiało się w podstawach. I gdy się dobrze zastanowiła, musiała przyznać, że przyczyną była wiadomość, iż Frank nie jest jej ojcem.

Zdawała sobie sprawę, że to niesprawiedliwe. Frank przecież się nie zmienił, on najwyraźniej nawet się nie domyślał, że Vanja popełniła fałszywy krok, o którym to kroku Christa bardzo chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej. To dziwne uczucie, kiedy nagle okazuje się, że człowiek nie zna swego ojca!

A przecież gdzieś ten jej prawdziwy ojciec musi być.

Czy ty też czułeś się taki bezradny i taki zakłopotany, Lindelo, gdy Peder rzucił ci w twarz te straszne słowa?

– Jesteś dziś bardzo milcząca – powiedział Abel Gard ostrożnie.

Christa drgnęła. Całkiem zapomniała o swoim towarzyszu.

– Och, przepraszam! Zamyśliłam się.

– Rzeczywiście, czułem to – uśmiechnął się.

Daleko, na drugim końcu zalanej zielonkawym księżycowym światłem równiny, u skrzyżowania dróg, widziała rampę, na której stawiano bańki z mlekiem. Kiedy mijała ją dzisiaj po raz pierwszy, nawet się nie domyślała, co usłyszy w oborze. Wspomniała łagodny uśmiech obcego chłopca, opartego o rampę, i uświadomiła sobie, że wielokrotnie podczas wieczoru myślała właśnie o jego uśmiechu. Trafiał jej prosto do serca.

Chętnie zapytałaby Abla, kim jest chłopak, ale czuła, że takie pytanie byłoby… No, gdyby nawet nie zraniło Garda, to w każdym razie nie wydawało jej się akurat teraz najodpowiedniejsze. Pewnie Gard nie cieszyłby się jej zainteresowaniem dla młodych mężczyzn.

Christa znowu poczuła się przyparta do muru.

Przecież lubiła Abla Garda. Ale o tych sprawach chciała sama decydować. Nie życzyła sobie, by w przyszłości Frank mógł powiedzieć na przykład: „Jesteś mi oczywiście wdzięczna za to, że znalazłem ci takiego męża jak Abel Gard”.

Gdyby do czegoś takiego doszło, rzecz jasna.

A niech to, jakie wszystko stało się skomplikowane! Czuła się nie w porządku wobec tego sympatycznego, pociągającego i naprawdę przystojnego mężczyzny, który zachowywał się wobec niej niezwykle taktownie.

– Jak się mają chłopcy? – zapytała. Interesowało ją to naprawdę, skoro będzie się nimi opiekować. Zresztą nie miała nic przeciwko zajmowaniu się malcami. Christa dobrze się czuła z dziećmi.

– Znakomicie – uśmiechnął się Abel, wzruszony jej zainteresowaniem, a także z miłości do synów. – Jakub bardzo dobrze się uczy, a Józef świetnie jeździ na nartach. Joachim i Dawid byli trochę przeziębieni, ale już im to przeszło, Aron natomiast… No, właśnie, Aron jest wyjątkowo uzdolniony do rysunków. Adam bywa czasami kłopotliwy, ale on cię lubi, więc na pewno się jakoś porozumiecie. Efrem stał się ostatnio wielkim domatorem…

– Efrem – uśmiechnęła się. – To ten, który jest siódmym synem siódmego syna, prawda?

– Tak – potwierdził również z uśmiechem Abel. – Ale muszę powiedzieć, że nie odkryłem w nim żadnych nadprzyrodzonych talentów.

– O, to jeszcze dziecko. Dopiero co wyrósł z pieluch.

– To prawda, ale ja mimo wszystko nie wierzę w przesądy. Bóg kieruje naszymi krokami i liczba braci naprawdę nie ma wpływu na życie człowieka.

Christa mogłaby opowiedzieć mu o różnych nadnaturalnych sprawach, z jakimi miewają do czynienia Ludzie Lodu, lecz Abel był człowiekiem zbyt głęboko wierzącym, by uznawać inne poza aniołami istoty nadprzyrodzone, więc wolała milczeć. Skoro jednak powróciła myślami do swej rodziny, zebrała się na odwagę i powiedziała:

– Ja… Prawdę mówiąc chciałabym odłożyć na kilka dni… To znaczy, nie chciałabym jeszcze jutro zaczynać pracy z twoimi chłopcami. Bo jutro są urodziny mojego dziadka i chciałabym pojechać do Lipowej Alei.

– Zdawało mi się, że twój dziadek umarł jeszcze przed urodzeniem twojej mamy.

Jak on dobrze jest o wszystkim poinformowany! Ciekawe, ile razy on i Frank rozmawiali o niej?

Przeklęty Frank!

Christa uświadomiła sobie, że jej awersja do tak zwanego ojca narasta niemal z każdą chwilą. To trzeba przerwać. Niechęć, awersja do kogoś, to nie w jej stylu. Zawsze do większości ludzi Christa nastawiona była pozytywnie. Wszystkim wierzyła, cieszyła się ze wszystkiego. Kochała świat, życie, ludzi i zwierzęta, rośliny, kamienie, piękno natury, wszystko!

Tego wieczora tak wiele się zmieniło. Również jej stosunek do życia, cała jej psychika.

To przerażające. Christa nie chciała takich zmian.

Kiedy Abel odpowiadał zmartwiony, Christa nie pamiętała już, o co go pytała. Ach, tak, spytała przecież, czy mogłaby dzień później rozpocząć pracę.

– No, nie wiem – mówił Abel z wahaniem. – Jutro powinienem wyjechać z domu wcześnie rano i nie mogę wziąć wolnego dnia. A moja stara ciotka się przeziębiła i nie wstaje z łóżka. Ale…

Christa domyślała się, że ta jutrzejsza podróż jest dla niego bardzo ważna.

– Dobrze, niczym się już nie martw. Ja przyjdę.

Spoglądał na nią z ulgą i z wdzięcznością.

Będę musiała zadzwonić do Henninga, pomyślała Christa. Zadzwonię i wyjaśnię, dlaczego oboje z Frankiem nie możemy przyjechać. I, oczywiście, złożę mu życzenia.

Tylko jak zapytać przez telefon o skomplikowane sprawy swego pochodzenia? Skoro Frank będzie słuchał tej rozmowy, zawsze tak czynił, i skoro panie w centrali telefonicznej będą podsłuchiwać, jak to mają w zwyczaju?

Naprawdę nie ma jak przeprowadzić takiej rozmowy.

Położyła się spać przygnębiona. Nie widziała chmury, która płynęła wolno po nocnym niebie. Nie widziała, że chmura kieruje się wprost ku zimnej, bladej tarczy księżyca. I nie widziała, jak chmura przesłania księżyc, pokrywa go czarnym welonem.

Czarny księżyc.

Загрузка...