7

Chciała zrobić to sama. Musiała. Wiedziała, że Feeney nie spocznie, dopóki nie wygrzebie możliwie najwięcej faktów świadczących na korzyść Mavis. Ale obowiązek, choć przykry, pozostawał obowiązkiem. Mimo to ucieszyła się, kiedy Roarke otworzył drzwi.

– Widzę to w twoich oczach. – Ujął jej twarz w dłonie. – Przykro mi, Eve.

– Mam nakaz aresztowania. Muszę ją zabrać na komendę. Nie mam innego wyjścia.

– Wiem. No, chodź. – Przyciągnął ją do siebie, a Eve wtuliła twarz w jego ramię. – Udowodnimy, że jest niewinna, zobaczysz.

– Nie znalazłam niczego, co mogłoby świadczyć na jej korzyść. Wszystko tylko pogarsza sytuację. Dowody, motyw, czas. – Odsunęła się od niego.

– Gdybym jej nie znała, nie miałabym wątpliwości.

– Ale ją znasz.

– To będzie dla niej wstrząs. -Wzrok Eve powędrował w górę schodów, gdzie znajdował się pokój Mavis. – Prokurator powiedział mi, że zgodzi się wypuścić ją za kaucją, ale mimo to trzeba będzie… Roarke, wolałabym cię o to nie prosić, ale…

– Nie musisz. Już się skontaktowałem z najlepszym zespołem adwokackim w kraju.

– Nigdy ci się za to nie odpłacę.

– Eve…

– Nie chodzi o pieniądze. – Odetchnęła głęboko i mocno ścisnęła go za ręce. – Nie znasz Mavis, ale wierzysz jej ze względu na mnie. Za to właśnie nigdy nie będę ci się mogła wystarczająco odpłacić. Muszę iść po nią.

– Chcesz zrobić to sama. – Od razu to zrozumiał i nie zamierzał nakłaniać jej do zmiany decyzji.

– Poinformuję jej adwokatów. Jakie postawiono jej zarzuty?

– Zabójstwo drugiego stopnia. Media się na mnie rzucą. Na pewno szybko wyjdzie na jaw, że Mavis jest moją przyjaciółką. – Przeczesała palcami potargane włosy. – Ty też możesz na tym ucierpieć.

– Myślisz, że to mnie martwi? Prawie że się uśmiechnęła.

– Pewnie nie. To może trochę potrwać. Postaram się jak najszybciej przywieźć ją z powrotem.

– Eve – powiedział cicho Roarke, kiedy ruszyła ku schodom. – Ona też w ciebie wierzy. Nie bez powodu.

– Miejmy nadzieję, że masz rację. – Zebrawszy się w sobie, weszła schodami na górę, po czym powłócząc nogami, powlokła się do pokoju Mavis i zapukała w drzwi.

– Wejdź, Summerset. Mówiłam ci, że sama zejdę po ciasto. Och. – Mavis, zaskoczona, odchyliła się od komputera, na którym w pocie czoła pisała nową piosenkę. By poprawić sobie nastrój, włożyła obcisły, jasnoszafirowy kostium i ufarbowała włosy na ten sam kolor. – Myślałam, że to Summerset.

– Z ciastem.

– Tak, właśnie zadzwonił i powiedział, że kucharz upiekł czekoladowo-karmelowe ciasto. Summerset wie, że to moje ulubione. Słyszałam, że nie przepadacie za sobą, ale dla mnie jest słodziutki.

– To dlatego, że ciągle rozbiera cię wzrokiem.

– Skoro mu to sprawia przyjemność… -Nerwowo zabębniła trójkolorowymi paznokciami w konsolę. – W każdym razie, strasznie jest dla mnie miły. Pewnie gdyby myślał, że mam chrapkę na Roarke'a, byłoby inaczej. Jest mu całkowicie oddany. Zupełnie jakby Roarke był jego pierworodnym synem czy kimś takim, a nie szefem. To dlatego tak ci daje w kość… no, a w dodatku jesteś gliną. Zdaje się, że Summerset nie przepada za policją. – Zawiesiła głos i zadygotała. – Przepraszam, Dallas, gadam bez ładu i składu. Tak bardzo się boję. Znalazłaś Leonarda? Stało się coś złego, bardzo złego. On nie żyje, prawda?

– Nie, nic mu nie jest. – Eve przemierzyła pokój i usiadła w nogach łóżka. – Dziś rano zgłosił się na komendę. Miał rozcięte ramię, to wszystko. Obydwoje wpadliście wczoraj na ten sam pomysł. Leonardo schlał się i poszedł do ciebie, a w końcu rozciął sobie rękę na stłuczonej butelce, którą upuścił, zanim zwalił się nieprzytomny na podłogę.

– Był pijany? – Mavis aż zerwała się z krzesła.

– On prawie nigdy nie pije. Wie, że mu nie wolno. Mówił mi, że kiedy pije za dużo, robi rzeczy, których potem nie pamięta. To go przeraża i… Przyszedł do mnie – powiedziała, a jej oczy nabrały łagodnego blasku. – To takie romantyczne. A potem przyszedł do ciebie, bo nie mógł mnie znaleźć.

– Przyszedł do mnie, żeby się przyznać do zabójstwa Pandory.

Mavis odskoczyła do tyłu, jakby Eve ją uderzyła.

– To niemożliwe! Leonardo nikomu nie zrobiłby krzywdy. Po prostu nie jest do tego zdolny. Chciał mnie tylko ochronić, i tyle.

– Wtedy nie wiedział jeszcze, czy coś ci grozi. Jest przekonany, że pokłócił się z Pandorą, a potem ją zabił.

– Czyli jest w błędzie.

– To prawda. Dowody nie pozostawiają co do tego wątpliwości. – Eve przetarła zmęczone oczy.

– Rozciął sobie rękę o krawędź stłuczonej butelki. Na miejscu zbrodni nie znaleziono jego krwi, a na ubraniu, które miał na sobie, nie było śladu krwi Pandory. Nie wiemy jeszcze dokładnie, co robił tamtego wieczora, ale nic na niego nie mamy.

Mavis zamyśliła się i na chwilę straciła wątek, jednak szybko zrozumiała, co wynika ze słów Eve.

– Ach, czyli wszystko w porządku. Nie uwierzyłaś mu.

– Prawdę mówiąc, sama nie wiem. Jak dotąd dowody przesądzają o jego niewinności.

– Dzięki Bogu. – Mavis usiadła na łóżku obok Eve. – Kiedy mogłabym się z nim spotkać, Dallas? Powinnam z nim omówić pewne sprawy.

– To będzie musiało trochę poczekać. -Eve zamknęła oczy, otworzyła je i zmusiła się, by spojrzeć na przyjaciółkę. – Muszę poprosić cię o przysługę, jakiej jeszcze nigdy nikomu nie wyświadczyłaś.

– Czy to będzie dla mnie bolesne? – Mavis próbowała przywołać uśmiech na usta, ale jej się nie udało.

– Tak. Muszę cię poprosić, żebyś mi zaufała. Żebyś uwierzyła, że jestem tak dobra w tym, co robię, że nie umknie mi żaden, nawet najmniejszy szczegół. Muszę cię poprosić, byś zawsze pamiętała, że jesteś moją najbliższą przyjaciółką i że cię kocham.

Oddech Mavis stał się szybki, urywany, ale jej oczy były suche, aż za suche.

– Aresztujesz mnie.

– Przyszły raporty z laboratorium. -Wzięła Ma-vis za ręce. – Ich treść nie jest dla mnie zaskoczeniem, bo wiedziałam już wcześniej, że ktoś cię wrobił. Spodziewałam się tego, Mavis. Miałam nadzieję, że przed zakończeniem badań znajdę coś, cokolwiek, co mogłoby ci pomóc, ale mi się nie udało. Feeney współpracuje ze mną przy prowadzeniu śledztwa, a to świetny glina, Mavis, słowo daję. A Roarke już się skontaktował z najlepszymi adwokatami na świecie. To będzie tylko formalność.

– Musisz mnie aresztować za zabójstwo.

– Drugiego stopnia. Wiem, że to nikła pociecha, ale prokurator zgodził się wypuścić cię za kaucją. Za parę godzin będziesz tu z powrotem i dostaniesz tyle ciasta, ile dusza zapragnie.

W uszach wciąż jednak miała te złowieszcze słowa. „Zabójstwo drugiego stopnia". „Zabójstwo drugiego stopnia".

– Musisz mnie zamknąć.

Eve miała wrażenie, że jej płuca płoną żywym ogniem, który powoli zmierzał ku sercu.

– Nie na długo, przysięgam. Feeney zajął się już przygotowaniami do wstępnego przesłuchania. To obrotny facet. Spiszemy twoje dane, pójdziemy na przesłuchanie, sędzia ustali wysokość kaucji i przywiozę cię z powrotem do domu.

Z alarmem identyfikacyjnym, umożliwiającym śledzenie każdego ruchu, pomyślała Eve. Od dzisiaj Mavis będzie w tym domu więźniem, ukrywającym się przed wścibskimi dziennikarzami; i choć jej klatka będzie wygodna i przytulna, pozostanie klatką.

– Kiedy o tym mówisz, wszystko wydaje się takie łatwe.

– Nie, łatwo nie będzie, ale na pewno będzie ci lżej, jeśli nie zapomnisz, że masz po swojej stronie dwóch najlepszych gliniarzy w tym mieście. Aha, i nie rezygnuj ze swoich praw, dobrze? Z żadnego. Nie pozwól, aby przesłuchanie rozpoczęło się bez twoich adwokatów. Nie mów mi nic, czego nie musisz powiedzieć. Nikomu nic nie mów. Rozumiesz?

– W porządku. – Mavis wyrwała dłonie z jej uścisku i wstała. – Chcę jak najszybciej mieć to z głowy.


Kilka godzin później, kiedy było już po wszystkim, Eve wróciła do domu. Światła były przygaszone. Miała nadzieję, że Mavis wypełniła jej polecenie – wzięła środek uspokajający, a potem poszła spać. Ona sama nie mogła sobie na to pozwolić.

Eve poprosiła Feeneya, żeby oddał Mavis w ręce Roarke'a. Miała za dużo roboty, by dopilnować tego osobiście. Najgorsza była konferencja prasowa. Zgodnie z przewidywaniami, padły pytania o jej przyjaźń z Mavis, wskazywano na możliwy konflikt interesów. Na szczęście komendant Whitney uciął wszystkie spekulacje stwierdzeniem, że ma do Eve całkowite zaufanie. Nie wiedziała, jak mu się za to odwdzięczyć.

Rozmowa z Nadine Furst była nieco mniej stresująca. Proszę, wystarczy komuś uratować życie, myślała Eve, idąc po schodach, i od razu ma się w nim sprzymierzeńca. Być może w sercu Nadine tkwiła dziennikarska żądza sensacji, ale przyćmiła ją wdzięczność. Ze strony Kanału 75 Mavis mogła liczyć na uczciwe traktowanie.

A potem Eve zrobiła coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewała. Z własnej nieprzymuszonej woli zadzwoniła do policyjnego psychologa i umówiła się na spotkanie z doktor Mirą.

Mogę to zawsze odwołać, przypomniała sobie i przetarła piekące oczy. Tak pewnie zrobię.

– Późno pani wraca, pani porucznik. Dzień pełen wrażeń, co?

Opuściwszy ręce, ujrzała Summerseta, stojącego w drzwiach pokoju po prawej stronie korytarza. Jak zawsze, ubrany był na czarno, a na jego surowej twarzy malował się pogardliwy wyraz. Wydawało się, że w okazywaniu Eve nienawiści jest równie dobry jak w prowadzeniu domu.

– Nie zawracaj mi głowy, Summerset. Zastąpił jej drogę.

– Dotąd byłem przekonany, że mimo pani niezliczonych wad, jest pani przynajmniej stosunkowo dobrym detektywem. Teraz widzę, że się myliłem. Nie potrafi pani nawet być dobrą przyjaciółką dla nieszczęśliwej kobiety, która tak bardzo pani potrzebuje.

– Naprawdę myślisz, że po tym wszystkim, co przeszłam dzisiejszego wieczoru, możesz powiedzieć cokolwiek, co by mnie dotknęło?

– Nie sądzę, by cokolwiek było w stanie panią poruszyć, pani porucznik. Nie wie pani, czym jest lojalność, a to czyni panią nikim. Nawet gorzej niż nikim.

– Może więc powiesz mi, co powinnam była zrobić. Może należało poprosić Roarke'a, aby uruchomił jeden ze swoich jetStarów i odesłać Mavis na jakąś odległą planetę. Wtedy przez resztę życia musiałaby się ukrywać.

– Być może przynajmniej nie płakałaby przed zaśnięciem.

Jego słowa jak strzały trafiły tuż pod serce, w które zostały wymierzone. Przez zmęczenie przebił się ból.

– Zejdź mi z drogi, draniu, i trzymaj się ode mnie z daleka. – Przecisnęła się obok niego, ale, choć miała na to ochotę, nie zaczęła biec. Kiedy weszła do sypialni, Roarke właśnie oglądał konferencję prasową.

– Dobrze się spisałaś – powiedział i wstał. – To musiało być naprawdę stresujące.

– Tak, prawdziwa ze mnie profesjonalistka.

– Weszła do łazienki i wbiła wzrok w lustro. Ujrzała kobietę o bladej twarzy, ciemnych, podkrążonych oczach i zaciśniętych ustach. A pod tym wszystkim kryło się obezwładniające poczucie bezradności.

– Robisz wszystko, co możesz – powiedział cicho Roarke, stając za jej plecami.

– Załatwiłeś naprawdę dobrych adwokatów.

– Kazała komputerowi włączyć zimną wodę, nachyliła się i obmyła twarz. -W czasie przesłuchania robili ze mną, co chcieli. Byłam twarda. Musiałam. Ale mają swoje sposoby. Kiedy następnym razem będę musiała przesłuchać kogoś bliskiego, zgłoszę się do nich. – Eve ukryła twarz w ręczniku.

– Kiedy ostatnio coś jadłaś? – spytał Roarke, nie spuszczając z niej oczu.

W odpowiedzi tylko potrząsnęła głową. To pytanie w tej chwili było niestosowne.

– Dziennikarze łakną krwi. Ktoś taki jak ja jest dla nich wymarzoną ofiarą. Rozwiązałam parę głośnych spraw, byłam na topie. Teraz niektórzy chcieliby zobaczyć, jak dostaję kulkę między oczy, najlepiej przed kamerą. Pomyśl, jak zwiększyłaby się oglądalność!

– Mavis nie wini cię za to, co się stało.

– Ale ja siebie winie! – wybuchnęła, odrzucając ręcznik na bok. -To wszystko jest moja wina, do cholery. Powiedziałam jej, żeby mi zaufała, że wszystkim się zajmę. I co z tego wynikło? Aresztowałam ją. Potem zdjęłam jej odciski palców, fotograf policyjny zrobił zdjęcia, głos Mavis został nagrany, a wszystko to znalazło się w aktach. A następnie maglowałam ją przez dwie godziny. Trzymałam ją pod kluczem, dopóki wynajęci przez ciebie prawnicy nie wpłacili kaucji, którą ty wyłożyłeś. Nienawidzę się! – Nie mogła już dłużej wytrzymać. Zasłoniła twarz dłońmi i zaczęła szlochać.

– Najwyższy czas, żebyś dała upust swoim uczuciom. – Roarke szybko wziął Eve w ramiona i zaniósł do łóżka. – Lepiej się poczujesz. – Trzymał ją w objęciach i gładził po włosach. Rozpacz Eve zawsze przechodziła w prawdziwą burzę, uczuciowy kataklizm. Rzadko zdarzało jej się poprzestać na kilku uronionych w milczeniu łzach. Porucznik Dallas nie szła na łatwiznę.

– To nie pomaga – wykrztusiła.

– Wręcz przeciwnie. Może w ten sposób choć częściowo pozbędziesz się niesłusznego poczucia winy i dasz ujście cierpieniu. Jutro będziesz myślała trzeźwiej.

Wreszcie uspokoiła się nieco, pociągnęła nosem i poczuła potworny ból głowy.

– Muszę jeszcze dzisiaj popracować. Chcę wprowadzić do komputera parę nazwisk i sprawdzić prawdopodobieństwo kilku wersji wydarzeń.

Nie, pomyślał Roarke ze spokojem, nie zrobi tego.

– Odpocznij choć chwilę. Zjedz coś. – Zanim zdążyła zaprotestować, Roarke podszedł do auto-kucharza. – Nawet twój godny podziwu organizm potrzebuje paliwa. A poza tym chciałbym ci opowiedzieć pewną historię.

– Nie mogę tracić czasu.

– Ręczę, że nie będzie to czas stracony. Dam mu piętnaście minut, pomyślała Eve, kiedy jej nozdrza podrażnił jakiś cudowny zapach.

– Niech to będzie szybki posiłek i krótka opowieść, dobrze? – Przetarła zaczerwienione oczy, niepewna, czy odczuwa wstyd czy ulgę. – Przepraszam, że się rozkleiłam.

– W tym domu możesz się rozklejać do woli. – Podszedł do niej z parującym omletem i filiżanką. Następnie usiadł i popatrzył w jej zapuchnięte, zmęczone oczy. – Ubóstwiam cię.

Eve spłonęła rumieńcem. Tylko on mógł ją doprowadzić do takiego stanu.

– Próbujesz mnie rozproszyć. – Wzięła talerz i widelec. – Pochlebstwa zawsze tak na mnie działają. Język odmawia mi posłuszeństwa i nie wiem, co mam odpowiedzieć. – Spróbowała omletu. – Może powiem tak: jestem szczęśliwa, że spotkałam kogoś takiego jak ty.

– Ujdzie.

Podniosła filiżankę do ust, upiła łyk, po czym wykrzywiła usta.

– To nie jest kawa.

– Dla odmiany dałem ci herbatę. Domyślam się, że kofeina wychodzi ci uszami.

– Być może. – Jako że jajka smakowały cudownie, a Eve nie miała siły, by się spierać, wypiła kolejny łyk. – Jest całkiem dobra. Co chcesz mi opowiedzieć?

– Zawsze zastanawiałaś się, dlaczego ciągle trzymam przy sobie Summerseta, mimo że nie jest wobec ciebie… szczególnie życzliwy.

Prychnęła pogardliwie.

– Chcesz powiedzieć, że mnie nienawidzi. Cóż, to twoja sprawa.

– Nasza – poprawił ją.

– Tak czy inaczej, nie mam ochoty słuchać historii o nim.

– Prawdę mówiąc, jest to raczej opowieść o mnie i o pewnym wydarzeniu, która być może pozwoli ci lepiej zrozumieć to, co cię dręczy. – Popatrzył, jak Eve podnosi filiżankę do ust, i w myśli obliczył, że wystarczy mu czasu. – Kiedy byłem bardzo młody i wałęsałem się po ulicach Dublina, poznałem pewnego człowieka i jego córkę. Ta mała była złotowłosym aniołem, obdarzonym najpiękniejszym uśmiechem w niebie i na ziemi. Obydwoje parali się drobnymi oszustwami. Nic poważnego, ot, kantowali jakichś frajerów, żeby zarobić na życie. W tamtym czasie i ja tkwiłem w tej branży, ale lubiłem urozmaicenie, więc od czasu do czasu dla rozrywki okradałem ludzi i organizowałem gry hazardowe. Mój ojciec żył, kiedy poznałem Summerseta, który wtedy jeszcze tak się nie nazywał, i jego córkę, Marlenę.

– Czyli twój szanowny kamerdyner był oszustem – powiedziała Eve między jednym kęsem a drugim. – Zawsze wydawał mi się podejrzany.

– O, był mistrzem w swoim fachu. Wiele się od niego nauczyłem, ale mam nadzieję, że i on przejął ode mnie parę sztuczek. W każdym razie, pewnego dnia, po tym jak mój drogi tatuś ze szczególnym entuzjazmem przyłożył się do garbowania mi skóry, to właśnie Summerset odnalazł mnie, nieprzytomnego, w jakiejś alejce. Wziął mnie do swojego domu i zaopiekował się mną. Nie miał pieniędzy na lekarza, a ja nie miałem karty medycznej. Miałem za to połamane żebra, wstrząs mózgu i pogruchotane ramię.

– Przykro mi. – Ten obraz przywołał w jej pamięci inne, które zawsze sprawiały, że zasychało jej w ustach. – Życie jest do dupy.

– W moim przypadku takie właśnie było. Summerset okazał się człowiekiem o wielu umiejętnościach. Miał pewne przygotowanie medyczne, w swojej działalności często udawał lekarza. Nie posunąłbym się do stwierdzenia, że uratował mi życie; byłem młody, silny i przyzwyczajony do bólu, ale Summerset oszczędził mi niepotrzebnego cierpienia.

– Jesteś jego dłużnikiem. – Eve odstawiła pusty talerz. – Rozumiem. Nie ma sprawy.

– Nie, nie o to chodzi. Byłem jego dłużnikiem. Spłaciłem swój dług. Nieraz ja wyciągałem go z opresji. Po nieopłakiwanej śmierci mojego ojca zostaliśmy wspólnikami. Nie powiedziałbym, że mnie wychował; sam się o siebie troszczyłem, ale Summerset dał mi coś, co można by nazwać rodziną. Kochałem Marlenę.

– Jego córkę. – Musiała potrząsnąć głową, by się skupić. – Zapomniałam. Trudno wyobrazić sobie tego starego durnia w roli ojca. Gdzie ona jest teraz?

– Nie żyje. Miała czternaście lat, ja szesnaście. Mieszkaliśmy ze sobą przez prawie sześć lat. Jedno z moich hazardowych przedsięwzięć przynosiło niezłe zyski; zwróciło to uwagę pewnego niewielkiego, ale szczególnie brutalnego syndykatu. Ci ludzie uznali, że wkraczam na ich terytorium; ja zaś byłem przekonany, że wytyczam własne. Zaczęli mi grozić, jednak byłem na tyle arogancki, że ich zignorowałem. Raz czy dwa próbowali dostać mnie w swoje ręce, pewnie po to, żeby dać mi nauczkę, ale zawsze im się wymykałem. Poza tym zdobywałem coraz większe wpływy i prestiż. Zarabiałem spore pieniądze. Nasze oszczędności wystarczyły na kupno małego, całkiem przyzwoitego mieszkania. W którymś momencie Marlena zakochała się we mnie.

Zamilkł na chwilę i wbił wzrok w swoje dłonie, rozpamiętując z żalem przeszłość.

– Mnie bardzo na niej zależało, ale nie chciałem jej jako kochanki. Była piękna i wprost niewiarygodnie niewinna, mimo warunków, w jakich dorastała. Patrzyłem na nią tak, jak mężczyzna, bo wtedy już byłem mężczyzną, patrzy na doskonałe dzieło sztuki; z niemym zachwytem. Nie miałem żadnych nieprzyzwoitych myśli. Ona jednak inaczej zapatrywała się na te sprawy; pewnej nocy przyszła do mojego pokoju i chciała mi się oddać. Nie zrobiła tego bynajmniej wulgarnie; zachowywała się słodko, niewinnie, a ja poczułem się oburzony, wściekły i do głębi wstrząśnięty. Dlatego, że byłem mężczyzną i musiałem walczyć z pokusą.

Podniósł roziskrzone oczy na Eve.

– Strasznie ją wtedy potraktowałem. Była zdruzgotana. Była tylko dzieckiem, a ja ją odrzuciłem. Nigdy nie zapomnę tego, jak na mnie patrzyła. Ufała mi, wierzyła, a ja, czyniąc to, co uważałem za słuszne, zawiodłem ją.

– Tak jak ja zawiodłam Mavis.

– Tak jak ty uważasz, że ją zawiodłaś. Ale to nie wszystko. Tej nocy Marlena bez słowa wyszła z mieszkania. Następnego dnia ludzie, przed którymi się ukrywałem, zawiadomili nas, że mają ją w swoich rękach. Przysłali nam jej zakrwawione ubranie. Po raz pierwszy i ostatni w życiu widziałem Summerseta w stanie całkowitej depresji. Dosłownie opuściły go wszystkie siły. Spełniłbym wtedy każde żądanie tamtych, oddałbym im siebie w zamian za nią. Tak jak ty, gdybyś mogła, oddałabyś siebie w zamian za Mavis.

– Tak. – Eve niepewnie odstawiła pustą filiżankę. – Zrobiłabym dla niej wszystko.

– Czasem człowiek za późno zdaje sobie z tego sprawę. Skontaktowałem się z porywaczami, powiedziałem, że jesteśmy skłonni pertraktować, błagałem, żeby nie robili Marlenie krzywdy. Ale było za późno. Zgwałcili ją i znęcali się nad nią, nad tą rozkoszną czternastoletnią dziewczynką, która czerpała z życia tyle radości i która dopiero zaczynała odkrywać sekrety bycia kobietą. Parę godzin po tym, jak nawiązałem kontakt z jej oprawcami, ciało Marleny zostało podrzucone pod moimi drzwiami. Dla nich była tylko środkiem do celu, wykorzystali ją, żeby pokazać konkurentowi, uzurpatorowi, gdzie jego miejsce. Nawet nie widzieli w niej ludzkiej istoty, a ja nie mogłem w żaden sposób cofnąć tego, co się stało.

– To nie była twoja wina. – Wzięła go za ręce. – Tak mi przykro. Ale to nie była twoja wina.

– Wiem. Minęło jednak wiele lat, zanim w to uwierzyłem, zanim to zrozumiałem i zaakceptowałem. A Summerset nigdy mnie nie winił, Eve, choć mógł. Córka była dla niego wszystkim i zginęła w męczarniach z mojego powodu. Ale ani razu nie obarczył mnie za to winą.

Eve westchnęła i zamknęła oczy. Wiedziała, co Roarke chce dać jej do zrozumienia, opowiadając tę historię, mimo bólu, jaki mu to sprawiało. Ona, Eve, też była całkowicie bez winy.

– Nie mogłeś niczemu zapobiec. Mogłeś tylko mieć wpływ na to, co stanie się później; podobnie ja mogę tylko zrobić wszystko, co w mojej mocy, by wyjaśnić sprawę Mavis. – Z trudem podniosła ciężkie powieki. – Co było potem, Roarke?

– Wytropiłem ludzi, którzy to zrobili, i zabiłem, jednego po drugim, maksymalnie wydłużając ich cierpienia. – Uśmiechnął się. – Każdy inaczej pojmuje sprawiedliwość, Eve.

– Zemsta to nie sprawiedliwość.

– Dla ciebie nie. Ale znajdziesz sposób, by wybronić Mavis. Nikt w to nie wątpi.

– Nie mogę pozwolić, by stanęła przed sądem.

– Głowa jej opadła; Eve otrząsnęła się i podniosła półprzytomne oczy. – Muszę znaleźć… muszę iść…

– Nie mogła nawet podnieść ręki. – Cholera, Roarke, niech cię diabli. To był środek usypiający.

– Idź spać – mruknął, po czym ostrożnie odpiął jej kaburę i odłożył ją na bok. – Połóż się.

– Wmuszanie środków odurzających w nieświadomych tego ludzi jest pogwałceniem… – Opadła na poduszki i poczuła, jak Roarke rozpina jej koszulę.

– Aresztujesz mnie rano – zasugerował jej. Rozebrał ją, potem siebie, a następnie wsunął się do łóżka. -Teraz już śpij.

Zasnęła, ale dopadły ją sny.

Загрузка...