9

– Czemu zawracasz mi głowę, Dałlas?

Okręcony białym kitlem główny laborant Dickie Berenski – nazywany pieszczotliwie Baranim Łbem przez tych, którzy go znali i szczerze nienawidzili – ślęczał nad kosmykiem włosów łonowych. Berenski był człowiekiem niezwykle pedantycznym i wszystkim potwornie działał na nerwy. Mimo że prowadził badania w ślimaczym tempie, jego osiągnięcia na sali sądowej były tak imponujące, że stał się ulubieńcem policji i sił bezpieczeństwa.

– Nie widzisz, ile mam roboty? Jezu. – Swoimi ruchliwymi, cienkimi palcami ustawił ostrość w mi-krogoglach. – Dziesięć zabójstw, sześć gwałtów, masa zgonów w podejrzanych okolicznościach i tyle włamań, że wolę o tym nie myśleć. Nie jestem pieprzonym robotem.

– Niewiele ci do tego brakuje – mruknęła Eve pod nosem. Nie lubiła przychodzić do laboratorium; drażnił ją antyseptyczny zapach unoszący się wokół i nieskazitelnie białe ściany. To pomieszczenie za bardzo przypominało szpital czy budzący w niej jeszcze większą odrazę oddział testów. Każdy policjant, który użył siły ze skutkiem śmiertelnym, musiał przejść specjalne testy. Nie było to przyjemne doświadczenie. – Słuchaj no, Dickie, miałeś mnóstwo czasu na analizę tej substancji.

– Taa, mnóstwo czasu. – Oczy Berenskiego, zasłonięte za goglami, były wielkie i wyłupiaste jak u sowy. – Wszyscy gliniarze w tym mieście uważają, że ich sprawy są najważniejsze. Zupełnie jakbyście oczekiwali, że rzucimy wszystko w cholerę, by spełnić wasze zachcianki. Wiesz, co się dzieje z ludźmi w taki upał, Dałlas? Dostają pierdolca, ot co. Wy ich tylko obezwładniacie, a ja z moimi pracownikami muszę przyjrzeć się każdemu włoskowi i tkance. To trwa.

Jego głos nabrał rozżalonego tonu, co jeszcze bardziej rozdrażniło Eve.

– Wydział zabójstw i ci od narkotyków ciągle mnie molestują o wyniki badań jakiegoś cholernego proszku. Przecież dałem wam wstępny raport.

– Potrzebne mi są ostateczne wyniki.

– Przecież ich nie urodzę. – Wydął mięsiste wargi, odwrócił się do ekranu i wbił wzrok w powiększony obraz włosa. – Muszę skończyć analizę DNA. Eve wiedziała, jak sobie z nim poradzić. Nie była z tego zadowolona, ale znała niezawodny sposób.

– Mam dwa bilety na jutrzejszy mecz Jankesów z Red Sox.

Jego palce poruszyły się powoli na klawiaturze.

– Dobre miejsca?

– Przy trzeciej bazie.

Dickie uniósł gogle i rozejrzał się po sali. Jego podwładni pracowali pilnie przy swoich stanowiskach.

– Może znajdę coś dla ciebie. – Odepchnął się nogą od biurka i podjechał na fotelu do następnego stanowiska. Ostrożnie włączył komputer i otworzył pożądany plik. Nerwowo bębniąc palcami w stół, przesunął wzrokiem po ekranie. -1 tu właśnie mamy problem, widzisz? Chodzi o ten składnik.

Eve widziała na ekranie tylko kolorowe plamy i nieznane jej symbole, ale na wszelki wypadek mruknęła coś potakująco. Pewnie to ten sam związek, którego nawet sprzęt Roarke'a nie był w stanie zidentyfikować, pomyślała.

– To czerwone?

– Nie, nie, nie, to najzwyklejsza w świecie amfetamina. Zawiera ją Zeus, Bzyk, Śmieszek. Jej łagodniejszą pochodną można dostać w każdej aptece, bez recepty. Mówię o tym związku. – Stuknął palcem w zielony zawijas.

– Co to jest?

– Sam chciałbym wiedzieć. Widzę to pierwszy raz w życiu. Komputer nie potrafi tego zidentyfikować. Domyślam się, że to coś pozaziemskiego.

– To oznaczałoby, że gra toczy się o dużą stawkę. Za próbę przemytu nieznanych substancji z obcych planet można dostać dwadzieścia lat więzienia o zaostrzonym rygorze. Wiesz, jak to coś działa?

– Pracuję nad tym. Wygląda na to, że ma podobne właściwości i skład chemiczny jak lek przeciwko starzeniu się. W każdym razie robi sieczkę z wolnych rodników. Ale w połączeniu z innymi związkami, występującymi w tym proszku, wywołuje nieprzyjemne skutki uboczne. Opisałem większość z nich w raporcie. Wzmożony popęd seksualny, który sam w sobie nie jest niczym złym, ale zaraz po nim następują gwałtowne zmiany nastroju. A także zwiększona siła fizyczna połączona z utratą panowania nad sobą. To gówno naprawdę szaleje w układzie nerwowym. Przez pewien czas człowiek czuje się wspaniale, niczym nieśmiertelny, chce się pieprzyć jak królik, bez względu na to, czy upatrzony partner ma na to ochotę czy nie. Kiedy jednak działanie środka ustaje, wpadasz w depresję i żeby wygrzebać się z dołka, przyjmujesz następną dawkę. I tak w kółko, wzlatujesz pod niebiosa i opadasz na dno, aż wreszcie układ nerwowy dostaje świra. A potem umierasz.

– Nie powiedziałeś mi nic, czego bym już nie wiedziała z twojego raportu wstępnego.

– To dlatego, że utknąłem na składniku X. Jest pochodzenia roślinnego, tyle mogę ci powiedzieć. Przypomina ostrolistną walerianę rosnącą na południowym zachodzie. Indianie wykorzystywali jej liście w lecznictwie. Ale, w odróżnieniu od tego nieznanego związku, Waleriana nie jest trująca.

– To trucizna?

– Przyjmowana w odpowiednich dawkach, bez innych składników, owszem. Podobnie jak większość ziół i roślin stosowanych w lecznictwie.

– To ziele lecznicze?

– Tego nie powiedziałem. Za mało jeszcze wiem. – Wydął policzki. – Prawdopodobnie to jakaś pozaziemska hybryda. Tyle mogę w tej chwili powiedzieć. A jeśli ty i wydział nielegalnych substancji dalej będziecie mi siedzieć na karku, to nieprędko dowiem się czegoś więcej.

– Wydział nielegalnych substancji nie ma tu nic do gadania. Ja prowadzę to dochodzenie.

– Powiedz to im, nie mnie.

– Dobrze. A teraz, Dickie, daj mi raport toksykologiczny z zabójstwa Pandory.

– To nie moja działka, Dallas. Zajęła się tym Su-zie-Q, a dzisiaj ma dzień wolny.

– Jesteś tu szefem, Dickie, a mnie ten raport jest natychmiast potrzebny. – Eve zamilkła na chwilę. – Wiesz, do biletów dołączone są dwie przepustki do szatni zawodników.

– Aha. Cóż, nie zaszkodzi od czasu do czasu sprawdzić, co robią moi ludzie. – Wpisał swój kod i otworzył poszukiwany plik. – Zabezpieczyła go hasłem, bardzo dobrze. Główny laborant Berenski, ominąć zabezpieczenie pliku Pandora, numer identyfikacyjny 563922-H.


Głos rozpoznany.


Pokaż toksykologię.


Badania toksykologiczne w toku. Pokazuję wstępne wyniki.


– Dużo piła – mruknął Dickie. – Drogi francuski szampan. Pewnie umarła z błogim uśmiechem na ustach. Wygląda na Dom Perignon, rocznik 55. Su-zie-Q dobrze się spisała. Co my tu jeszcze mamy? Szczypta środka uszczęśliwiającego. No, no, nasza nieszczęśliwa ofiara lubiła sobie poszaleć. Wygląda jak Zeus… nie. – Zgarbił się, jak zawsze, kiedy był zaintrygowany lub zirytowany. – Co to jest, do licha? Kiedy komputer zaczął wyliczać szczegóły, Dickie przerwał mu, wcisnąwszy nerwowo jeden z klawiszy, po czym zaczął w skupieniu przeglądać raport.

– Coś tu nie gra – powiedział. – Coś się nie zgadza.

Zaczai powoli, ostrożnie i z pietyzmem uderzać w klawisze, niczym pianista, dający swój pierwszy koncert po wielu latach żmudnych prób. Ekran wypełnił się symbolami i układami, łączącymi się, rozdzielającymi i zmieniającymi ustawienie. Wreszcie i Dallas rozpoznała ten wzór.

– To jest dokładnie ta sama substancja. – Zwróciła stalowe spojrzenie na milczącą Peabody.

– Tego nie powiedziałem – rzucił Dickie. – Zamknij się i daj mi skończyć test.

– To ta sama substancja – powtórzyła Eve – jest nawet ten zielony zawijas, to znaczy składnik X. Peabody, co mają ze sobą wspólnego supermodelka i drugorzędny szpicel?

– Obydwoje nie żyją.

– Dobra odpowiedź. Chcesz podwoić stawkę? Grasz dalej? W jaki sposób obydwoje zginęli? Wargi Peabody drgnęły w lekkim uśmiechu.

– Pobicie ze skutkiem śmiertelnym.

– Bardzo dobrze. Teraz trzecie pytanie, grasz o główną nagrodę. Co łączy ze sobą te dwa zabójstwa?

Peabody spojrzała na ekran.

– Składnik X.

– Peabody, to nasz szczęśliwy dzień. Prześlij raport do mojego gabinetu, Dickie. Mojego – powtórzyła, kiedy podniósł na nią oczy. – Gdyby dzwonili z wydziału nielegalnych substancji, nie masz nic nowego.

– Nie mogę zataić danych.

– Oczywiście. – Odwróciła się na pięcie. – Na piątą będziesz miał te bilety.


– Wiedziała pani o tym wcześniej – powiedziała Peabody, kiedy jechały windą powietrzną do wydziału zabójstw. -W mieszkaniu ofiary. Nie mogłyśmy znaleźć tej szkatułki, ale wiedziała pani, co w niej było.

– Podejrzewałam – poprawiła ją Eve. – Ten nowy środek, którego tak zazdrośnie strzegła Pandora, zwiększa popęd seksualny i regeneruje siły. – Spojrzała na zegarek. – Miałam szczęście, że prowadziłam te dwa śledztwa jednocześnie i bezustannie zaprzątały mi umysł. Początkowo obawiałam się, że po prostu wszystko mi się miesza, ale potem załapałam. Widziałam obydwa ciała, Peabody. I w jednym, i w drugim przypadku mamy do czynienia z mordercą zabijającym z taką samą furią i okrucieństwem.

– Nie sądzę, by było to tylko szczęście. Oglądałam te same miejsca zbrodni co pani, ale nawet nie przyszło mi do głowy, że oba morderstwa mogłyby mieć ze sobą coś wspólnego.

– Mimo to szybko się uczysz. – Eve weszła do windy, jadącej na jej piętro. – Nie przejmuj się, Peabody. Pracuję w policji dwa razy dłużej od ciebie.

Dziewczyna wkroczyła do szklanej kapsuły i spojrzała w zamyśleniu na rozciągające się w dole miasto.

– Czemu wybrała mnie pani na swoją asystentkę?

– Masz potencjał; jesteś bystra i odważna. To samo powiedział mi Feeney, kiedy wziął mnie pod swoje skrzydła. Też chodziło o zabójstwo. Dwóch nastolatków posiekanych na kawałki na rampie nad skrzyżowaniem Drugiej i Dwudziestej Piątej. Też za nim nie nadążałam. Ale w końcu znalazłam swój rytm.

– Dlaczego chciała się pani dostać do wydziału zabójstw?

Eve wyszła z windy i ruszyła korytarzem w stronę swojego gabinetu.

– Bo śmierć jest dla człowieka zniewagą; a przedwczesna śmierć jest największą zniewagą z możliwych. Zamówmy kawę, Peabody. Chcę mieć to wszystko na papierze, zanim pójdę do komisarza.

– Domyślam się, że nie mam co liczyć na żadną przekąskę.

Eve obejrzała się i uśmiechnęła.

– Nie wiem, co mam w autokucharzu, ale… – Urwała, ujrzawszy w swoim fotelu Casto, siedzącego wygodnie, z długimi nogami w dżinsowych spodniach na biurku. – No cóż, Casto, Jake T, widzę, że już się tu zadomowiłeś.

– Czekałem na ciebie, skarbie. – Mrugnął do niej, po czym obdarzył Peabody tym swoim zabójczym uśmiechem. – Siemasz, DeeDee.

– DeeDee? – mruknęła Eve, po czym podeszła do automatu, by zamówić kawę.

– Witam, poruczniku – powiedziała zimno Peabody, ale policzki jej się zaróżowiły.

– To naprawdę szczęście, że mogę współpracować z dwiema policjantkami, które nie dość, że są niesamowicie inteligentne, to jeszcze cieszą oko. Mógłbym prosić o kawę, Eve? Mocną, czarną i słodką.

– Kawę mogę ci dać, ale na konsultacje nie mam czasu. Muszę zająć się papierkową robotą, a za parę godzin umówiłam się na spotkanie.

– Nie będę cię zatrzymywał. -Ale kiedy Eve podała mu kawę, nawet nie drgnął. – Próbowałem zagonić Baraniego Łba do roboty. Ten facet jest wolniejszy od żółwia z trzema nogami. Pomyślałem sobie, że skoro ty prowadzisz to śledztwo, mogłabyś mi skołować próbkę tej substancji. Mam dostęp do prywatnego laboratorium, z którego usług od czasu do czasu korzystamy. Tam przynajmniej szybko by się z tym uwinęli.

– Nie powinniśmy wynosić dowodów z wydziału, Casto.

– Laboratorium ma atest wydziału nielegalnych substancji.

– Chodzi mi o wydział zabójstw. Dajmy Dickiemu jeszcze trochę czasu. Boomer nigdzie nie ucieknie.

– Ty tu jesteś szefem. Chciałbym po prostu mieć to wreszcie z głowy. Cała ta sprawa śmierdzi. W odróżnieniu od tej kawy. – Zamknął oczy i westchnął. – Jezus Maria, kobieto, skąd ty to wytrzasnęłaś? Niebo w gębie.

– Znajomości.

– Ach, ten twój bogaty narzeczony. – Przez chwilę delektował się kolejnym łykiem. – Nie dasz się więc pewnie skusić na zimne piwo i taco.

– Wolę kawę, Casto.

– Trudno cię winić. – Przeniósł rozanielony wzrok na Peabody. – A ty, DeeDee? Masz ochotę na zimne piwko?

– Sierżant Peabody jest na służbie – powiedziała Eve, kiedy Peabody zaczęła się jąkać. – Mamy tu masę roboty, Casto.

– No to nie będę przeszkadzał. – Zdjął nogi z biurka i wstał. – Może po służbie zadzwonisz do mnie, DeeDee? Znam przytulną knajpkę, w której serwują najlepsze meksykańskie żarcie po tej stronie Rio Grandę. Eve, gdybyś jednak zdecydowała się załatwić mi tę próbkę, daj znać.

– Zamknij drzwi, Peabody – nakazała Eve, kiedy Casto wolnym krokiem wyszedł z biura. -1 wytrzyj ślinę z podbródka.

Dziewczyna, zmieszana, podniosła rękę do twarzy. Kiedy okazało się, że podbródek jest suchy, humor ani trochę jej się nie poprawił.

– To wcale nie zabawne, pani porucznik.

– Przestań mnie tak nazywać. Każdy, kto przedstawia się jako DeeDee, traci pięć punktów godności. – Eve usiadła w fotelu, wygrzanym przez Casto. – Czego on chciał, do licha?

– Odniosłam wrażenie, że wyrażał się jasno.

– Nie, nie, to nie był wystarczający powód, żeby tu przychodzić. – Pochyliła się nad biurkiem i włączyła komputer. Szybki test zabezpieczeń wykazał, że nie zostały w żaden sposób naruszone. – Jeśli czegoś tu szukał, to dobrze się maskował.

– Po co miałby grzebać w tych plikach?

– Facet jest ambitny. Gdyby udało mu się rozwiązać tę sprawę szybciej ode mnie, zrobiłoby się o nim głośno. Ludzie z wydziału nielegalnych substancji nie lubią dzielić się chwałą.

– A ci z wydziału zabójstw? – spytała z przekąsem Peabody.

– Też nie, to chyba oczywiste. – Eve podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko. – Dobra, bierzmy się do roboty. Będziemy musiały poprosić o pomoc eksperta z dziedziny toksykologii pozaziemskiej. Lepiej, żeby nam się udało załatać jakoś dziurę, którą zrobimy w budżecie.

Po półgodzinie zostały wezwane do szefa policji i bezpieczeństwa.


Eve lubiła komisarza Tibble'a. Był potężnie zbudowanym mężczyzną o głowie pełnej śmiałych pomysłów i wciąż miał w sobie więcej z policjanta niż polityka. Jego poprzednik pozostawił za sobą taki smród, że miastu i wydziałowi potrzebny był ktoś tak bystry i zrównoważony jak Tibble.

Ale nie miała pojęcia, po kiego licha teraz ją wezwał. Do chwili, kiedy weszła do gabinetu i ujrzała Casto, któremu towarzyszył jego przełożony w randze kapitana.

– Witam panie – powiedział Tibble i wskazał im krzesła. Eve zajęła strategiczne miejsce obok komendanta Whitneya.

– Mamy do rozstrzygnięcia drobny spór – zaczął Tibble. – Rozstrzygniemy go szybko i definitywnie. Porucznik Dallas, prowadzi pani śledztwo w sprawie zabójstw Johannsena i Pandory.

– Tak jest. Zostałam wezwana do kostnicy, by zidentyfikować ciało Johannsena, jako że był moim informatorem. W sprawie Pandory na miejsce zbrodni sprowadziła mnie Mavis Freestone, przeciwko której wniesiony został akt oskarżenia. Obydwa dochodzenia są w toku.

– Sierżant Peabody jest pani asystentką.

– Tak, komendant Whitney przydzielił ją do mnie na moją osobistą prośbę.

– Rozumiem. Poruczniku Casto, Johannsen był również pańskim informatorem.

– To prawda. Kiedy jego ciało zostało odnalezione, prowadziłem dochodzenie w innej sprawie. Dlatego właśnie dowiedziałem się o śmierci Johannsena z dużym opóźnieniem.

– I wtedy wydział zabójstw zgodził się prowadzić to śledztwo we współpracy z wydziałem nielegalnych substancji.

– Tak. Jednak ostatnio dotarły do mnie informacje, które jednoznacznie sugerują, że obie te sprawy powinny podlegać wyłącznej jurysdykcji wydziału nielegalnych substancji.

– Przecież chodzi o zabójstwa – wtrąciła Eve.

– A łączącym je ogniwem są nielegalne środki odurzające. – Casto błysnął uśmiechem. – Według najnowszego raportu z laboratorium, w organizmie Pandory wykryto ślady tej samej substancji, która została odnaleziona w mieszkaniu Johannsena. Zawiera ona nieznany składnik i nie figuruje w żadnym z rejestrów zakazanych środków. Artykuł szósty, paragraf dziewiąty Kodeksu B jasno stwierdza, że tego rodzaju sprawami winien zajmować się wydział nielegalnych substancji.

– Z wyjątkiem spraw, w których trwa dochodzenie, prowadzone w innym wydziale. – Eve zmusiła się, by odetchnąć głęboko. – Mój raport na ten temat będzie gotowy za godzinę.

– Wyjątki nie są automatycznie stosowane w każdej sytuacji, pani porucznik. – Kapitan z wydziału nielegalnych substancji złożył dłonie. – Sprawa jest prosta: wydział zabójstw nie ma ludzi, doświadczenia ani sprzętu, niezbędnych do badania nieznanego związku chemicznego. Natomiast wydział nielegalnych substancji wszystko to posiada. Poza tym, ukrywanie przed nami danych nie ma nic wspólnego z deklarowaną przez panią chęcią współpracy.

– Pański wydział i porucznik Casto otrzymają kopię mojego raportu, gdy będzie gotowy. Te sprawy są moje…

Whitney podniósł rękę, przerywając jej w pół zdania.

– Porucznik Dallas jest oficerem prowadzącym obydwa śledztwa. Nawet jeśli zabójstwa te rzeczywiście mają coś wspólnego z handlem nielegalnymi substancjami, pozostają zabójstwami, w których prowadzi ona dochodzenie.

– Z całym szacunkiem, panie komendancie – uśmiech Casto nieco przygasł – ale w komendzie głównej wszyscy wiedzą, że faworyzuje pan panią porucznik, nawiasem mówiąc całkiem słusznie, biorac pod uwagę jej dokonania. Dlatego też poprosiliśmy o spotkanie w obecności pana komisarza Tibble'a, by mieć pewność, że nasz spór zostanie rozstrzygnięty sprawiedliwie. Ja dysponuję większą liczbą informatorów niż porucznik Dallas, a ponadto nawiązałem wiele kontaktów w środowisku handlarzy i dystrybutorów środków odurzających. Pracując w charakterze wywiadowcy, uzyskałem dostęp do wielu zakładów, fabryk i laboratoriów. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt, że osobie podejrzanej o zabójstwo Pandory przedstawiono już oficjalne zarzuty.

– Podejrzanej, której nic nie łączyło z Johann-senem – weszła mu w słowo Eve. – Obydwie ofiary zginęły z ręki tego samego człowieka, panie komisarzu.

Jego oczy patrzyły na nią z tym samym chłodnym wyrazem. Nie dało się w nich wyczytać ani aprobaty, ani jej braku.

– Czy to pani prywatna opinia, pani porucznik?

– Jest to obiektywny osąd oparty na przesłankach, które przedstawię w swoim raporcie.

– Nie jest tajemnicą, że porucznik Dallas dobrze zna główną podejrzaną – powiedział krótko kapitan. – Nie można się więc dziwić, że chce oczyścić ją z wszelkich zarzutów. Jak można mówić o obiektywizmie, gdy główną podejrzaną jest bliska przyjaciółka?

Tibble podniósł palec, powstrzymując wybuch Eve.

– Whitney, jaka jest pańska opinia?

– Miałem i mam całkowite zaufanie do porucznik Dallas. Nie wątpię, że sumiennie wypełni swoje zadanie.

– Zgadzam się, kapitanie, nie życzyłbym sobie braku lojalności w moich szeregach. – Reprymenda, choć łagodna, trafiła w czuły punkt. – Cóż, wydaje się, że obydwa wydziały mają swoje racje. Wyjątki nie są automatycznie stosowane w każdej sytuacji i natknęliśmy się na nieznaną substancję, z którą wiążą się co najmniej dwa zabójstwa. Porucznik Dallas i porucznik Casto cieszą się doskonałą opinią i obydwoje mają kwalifikacje co najmniej wystarczające do prowadzenia tej sprawy. Zgadza się pan ze mną?

– Tak jest, panie komisarzu, to świetni detektywi.

– No to proponuję, żeby ze sobą współpracowali, zamiast przedłużać tę bezsensowną rywalizację. Porucznik Dallas pozostaje oficerem prowadzącym dochodzenie i będzie informowała porucznika Casto o postępach w śledztwie. No jak, zadowoleni? A może mam zagrozić, że przetnę dziecko na pół jak król Salomon?


– Napisz ten raport, Dallas – mruknął Whitney, kiedy wychodzili z gabinetu komisarza policji. – A następnym razem, jak będziesz dawała łapówkę Baraniemu Łbowi, to lepiej się postaraj.

– Tak jest. – Eve poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła głowę i ujrzała Casto.

– Musiałem spróbować. Kapitan lubi statystyki, jak każdy kibic baseballu.

Aluzja nie umknęła jej uwagi.

– Żaden problem, skoro to ja nadal dzierżę kij. Dostaniesz mój raport, Casto.

– Będę ci wdzięczny. Ja zamierzam dalej węszyć po ulicach. Jak dotąd, nikt nic nie wie. Ale fakt, że ta substancja jest pochodzenia pozaziemskiego, może mieć przełomowe znaczenie. Znam kilku roboli z urzędu celnego, którzy mają wobec mnie dług wdzięczności.

Po chwili wahania Eve uznała, że nadszedł czas, by wprowadzić ideę współpracy w czyn.

– Zacznij od układu Stellar Pięć. Pandora wróciła stamtąd na kilka dni przed śmiercią. Nie sprawdziłam jeszcze, czy zatrzymywała się gdzieś po drodze.

– Dobrze. Jak już będziesz to wiedziała, daj mi znać. – Uśmiechnął się, a jego dłoń, dotąd spoczywająca na ramieniu Eve, zsunęła się do jej nadgarstka. – Coś mi mówi, że teraz, kiedy już wypraliśmy nasze brudy, stworzymy cholernie dobry zespół. Wzmianka o rozwiązaniu tej sprawy upiększy nasze akta.

– Bardziej zależy mi na schwytaniu mordercy niż na awansie.

– Hej, sprawiedliwość to podstawa. – Kącik jego ust drgnął lekko. -Ale nie zamierzam rozpaczać, jeśli przy okazji zwiększę swoje szansę na otrzymanie pensji kapitańskiej. Nie gniewasz się na mnie?

– Nie. Na twoim miejscu zrobiłabym to samo.

– No to nie ma sprawy. Może któregoś dnia znów wpadnę do ciebie na kawkę. – Jego dłoń lekko zacisnęła się na jej nadgarstku. – Aha, i mam nadzieję, że uwolnisz swoją przyjaciółkę od zarzutów. Mówię poważnie.

– Zrobię to. – Kiedy odszedł na dwa kroki, Eve nie wytrzymała. – Casto?

– Tak, skarbie?

– Co mu obiecałeś?

– Baraniemu Łbowi? – Na jego usta wypłynął uśmiech, szeroki jak Oklahoma. – Skrzynkę czystej szkockiej. Capnął ją jak żabi ozór muchę. – Casto pokazał język i mrugnął do Eve. – Nikt nie opanował sztuki wręczania łapówek tak dobrze, jak gliny z wydziału nielegalnych substancji.

– Zapamiętam to sobie. – Eve włożyła ręce do kieszeni, ale nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. – Ma klasę, trzeba mu to przyznać.

– I zgrabny tyłek – wyrwało się Peabody, zanim zdążyła się zreflektować. – To tylko moje spostrzeżenie.

– Z którym muszę się zgodzić. Cóż, Peabody, wygrałyśmy bitwę. Teraz trzeba wygrać wojnę.


Po skończeniu pracy Eve czuła się, jakby miała zeza. Puściła Peabody do domu, gdy tylko przesłały raport wszystkim zainteresowanym osobom. Potem zaczęła się zastanawiać, czy nie odwołać wizyty u psychologa; do głowy przyszło jej masę powodów, dla których mogła i powinna to zrobić.

Ale o wyznaczonej godzinie zjawiła się w gabinecie doktor Miry, by wdychać znajomy zapach ziołowej herbaty i subtelnych perfum.

– Cieszę się, że cię widzę.

Mira zmieniła uczesanie, zauważyła Eve. Miała teraz włosy obcięte na krótko, a nie jak poprzednio upięte w zgrabny kok. Oczy pozostały te same, głębokie, niebieskie, pełne sympatii.

– Dobrze wyglądasz.

– Bo dobrze się czuję.

– Nie wiem, jak ci się to udaje, przecież tak wiele się dzieje w twoim życiu. Zawodowym i osobistym. Pewnie niezwykle ciężko jest prowadzić śledztwo w sprawie zabójstwa, o które została oskarżona bliska ci osoba. Jak sobie z tym radzisz?

– Robię, co do mnie należy. W ten sposób oczyszczę Mavis z zarzutów i dowiem się, kto ją wrobił.

– Czy nie masz poczucia, że musisz wybierać między swoimi obowiązkami a lojalnością wobec przyjaciółki?

– Nie. Przemyślałam to. – Eve potarła kolana dłońmi, które zrobiły się wilgotne, jak zawsze podczas spotkań z Mirą. – Gdybym miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy Mavis jest niewinna, nie wiem, jak bym postąpiła. Ale nie mam, więc odpowiedź jest prosta.

– Tak jest ci lżej.

– Można tak powiedzieć. Chociaż naprawdę odetchnę z ulgą dopiero wtedy, kiedy zakończę to śledztwo i udowodnię, że Mavis jest niewinna. Kiedy umawiałam się z tobą, dręczył mnie niepokój, teraz jednak czuję, że zapanowałam nad sytuacją.

– To dla ciebie ważne. Panować nad sytuacją.

– Gdybym nie była pewna, że dzierżę ster, nie mogłabym dobrze wykonywać swoich obowiązków.

– A jak jest w twoim życiu osobistym?

– Nikt nie wyrwie steru z rąk Roarke'a.

– Czyli w waszym domu to on rządzi?

– Rządziłby, gdybym mu na to pozwoliła. – Eve parsknęła śmiechem. – On pewnie powiedziałby o mnie dokładnie to samo. Wyrywamy sobie nawzajem stery, a w końcu i tak zmierzamy w tym samym kierunku. On mnie kocha.

– Mówisz tak, jakby cię to dziwiło.

– Bo to jest dziwne. Nikt nigdy mnie nie kochał. Nie tak, jak on. Niektórym ludziom łatwo jest wypowiedzieć słowa „kocham cię". Ale Roarke'a to nie dotyczy. Widzi, co dzieje się w głębinach mojej duszy, i wcale mu to nie przeszkadza.

– A powinno?

– Nie wiem. Nie zawsze podoba mi się to, co tam widzę, ale on dostrzega tam piękno. A przynajmniej mnie rozumie. -1 właśnie w tej chwili Eve uświadomiła sobie, że o tym właśnie musi porozmawiać. O mrocznych, ziejących chłodem otchłaniach w swojej duszy. – Może to dlatego, że obydwoje mieliśmy okropne dzieciństwo. Poznaliśmy na własnej skórze ludzkie okrucieństwo, kiedy byliśmy zbyt mali, żeby to zrozumieć. Widzieliśmy, jak władza w nieodpowiednich rękach nie tylko demoralizuje, ale wręcz okalecza człowieka na całe życie. On… zanim poznałam Roarke'a, nigdy z nikim się nie kochałam. Owszem, uprawiałam seks, ale nie czułam wtedy nic prócz zwyczajnego odprężenia. Nie wiedziałam, czym jest… intymność – zdecydowała się po chwili namysłu. – Czy to właściwe słowo?

– Tak, sądzę, że to najlepsze określenie. Jak myślisz, dlaczego jest wam ze sobą dobrze?

– To dzięki Roarke'owi. Dlatego, że… – Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. – Dlatego, że otworzył we mnie coś, co wcześniej było zamknięte. Powiem inaczej: coś, co pozostawało w letargu. Jakoś udało mu się zawładnąć albo to ja pozwoliłam, żeby zawładnął tą częścią mojej duszy, która umarła. Która została zabita, kiedy byłam dzieckiem, kiedy…

– Poczujesz się lepiej, jak to z siebie wyrzucisz, Eve.

– Kiedy ojciec mnie zgwałcił. – Wypuściła powietrze z ust i przestała powstrzymywać łzy. – Zgwałcił mnie, zadał mi ból. Wykorzystywał mnie jak dziwkę, gdy byłam za mała i za słaba, by stawić mu opór. Przygniatał mnie do ziemi albo wiązał, a potem bił, bił tak długo, że robiło mi się ciemno przed oczami, i zasłaniał dłonią moje usta, żebym nie mogła krzyczeć. A potem wciskał się we mnie, raz po raz, aż ból stawał się nie do zniesienia. Nie mogłam liczyć na niczyją pomoc i nie pozostawało mi nic, tylko czekać, aż znowu to zrobi.

– Czy zdajesz sobie sprawę, że nie ty byłaś temu winna? – spytała łagodnym tonem Mira. Kiedy ropień zostanie przecięty, myślała, trzeba ostrożnie, dokładnie, powoli wycisnąć całą truciznę. – Ani wtedy, ani teraz?

Eve otarła łzy grzbietem dłoni.

– Chciałam zostać policjantką. Dlatego, że gliny mają władzę. Łapią złych ludzi. Wydawało mi się to proste. Kiedy jednak zaczęłam pracować w policji, szybko zrozumiałam, że nie da się oczyścić świata z ludzi, którzy żerują na słabych i niewinnych. – Jej oddech stał się równy, miarowy. – Nie, to nie moja wina. Winien był on i wszyscy ci, którzy udawali, że nie widzą i nie słyszą, co się dzieje. Ale to ja ciągle muszę z tym żyć, a łatwiej mi było, kiedy tego nie pamiętałam.

– Ale pamiętasz to już od dłuższego czasu, prawda?

– We fragmentach. Przedtem pamiętałam tylko niejasne epizody z dzieciństwa.

– A jak jest teraz?

– Tych epizodów przybywa. Wszystko staje się wyraźniejsze, bliższe. – Potarła dłonią usta i położyła ją na kolanie. – Widzę jego twarz. Wcześniej tak nie było. W zeszłym roku, kiedy prowadziłam sprawę DeBlassa… chyba było w niej tyle analogii z moimi przeżyciami, że coś zaczęło mi świtać. Potem poznałam Roarke'a i wspomnienia powracały coraz szybciej. Nie mogę ich już powstrzymać.

– A czy chcesz to zrobić?

– Gdybym mogła, bez zastanowienia wymazałabym tamte lata z pamięci – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Nie mają wpływu na teraźniejszość. Nie chcę, aby wywierały na nią jakikolwiek wpływ.

– Eve, choć miałaś okropne, koszmarne dzieciństwo, to właśnie wtedy ukształtowała się twoja osobowość. Tym strasznym przeżyciom zawdzięczasz swoją siłę, współczucie dla słabych i niewinnych, bogate życie wewnętrzne i upór. Nie zmienisz się pod wpływem wspomnień. Często namawiałam cię, żebyś zgodziła się poddać autohipnozie. Teraz uważam, że byłoby to bezcelowe. Twoja podświadomość sama uwalnia więzione w niej wspomnienia w tempie, jakie uważa za najkorzystniejsze. Jeśli rzeczywiście tak było, Eve pragnęła, żeby działo się to nieco wolniej, tak by mogła złapać oddech.

– Może niektórych rzeczy jeszcze nie jestem gotowa sobie przypomnieć. Mimo to sam proces trwa. Ostatnimi czasy ciągle nawiedza mnie pewien sen. Widzę pokój, obskurny pokój z oknem, za którym migocze matowe czerwone światło. Zapala się i gaśnie. Widzę łóżko. Pościel jest poplamiona. Wiem, że to plamy krwi. Widzę siebie, skuloną w kącie na podłodze. Jestem cała we krwi. Nie widzę swojej twarzy, jest odwrócona do ściany. W ogóle wszystko wydaje się niewyraźne, ale wiem, że to muszę być ja.

– Jesteś sama?

– Tak myślę. Nie wiem tego na pewno. Widzę tylko łóżko, kąt pokoju i migające światło. Na podłodze przy mnie leży nóż.

– Kiedy cię znaleziono, nie miałaś żadnych ran kłutych.

Puste oczy, z których wyzierało cierpienie, wbiły się w twarz Miry.

– Wiem.

Загрузка...