Budynek, w którym mieszkał Boomer, nie prezentował się aż tak źle, jak można się było spodziewać. Dawniej, przed zalegalizowaniem prostytucji, mieścił się tu tani motel dla gorzej sytuowanych dziwek. Dom miał cztery kondygnacje, ale nikt nie pomyślał o tym, by w środku zainstalować windę czy choćby ruchome schody. Znajdowała się tam jednak nędzna recepcja, a za biurkiem czuwał nie-przyjaźnie wyglądający android.
Sądząc z unoszącego się zapachu, wydział zdrowia niedawno przeprowadził tu deratyzację i dezynsekcję.
Android miał w prawym oku tik wywołany awarią procesora, ale lewe utkwił w odznace Eve.
– My przestrzegamy przepisów – oznajmił zza przydymionej szyby. – Mamy tu spokój.
– Johannsen. – Eve schowała odznakę. – Czy ktoś go ostatnio odwiedzał?
Android przewrócił swoim małym okiem.
– Jestem zaprogramowany do zbierania czynszu i utrzymywania porządku, a nie rejestrowania gości lokatorów.
– Mogę skonfiskować twoje dyski z pamięcią i sama je sobie obejrzeć.
Nie odpowiedział, ale rozległ się cichy szum towarzyszący uruchomieniu dysku.
– Johannsen, pokój 3C, wyszedł osiem godzin i dwadzieścia osiem minut temu. Był sam. Przez ostatnie dwa tygodnie nie miał żadnych gości.
– Z kimś rozmawiał?
– Nie korzysta z naszego systemu łączności. Ma własny.
– Obejrzymy sobie jego pokój.
– Drugie piętro, drugie drzwi na lewo. Proszę j me niepokoić lokatorów. Chcemy tu mieć spokój.
– Taa, jak w raju. – Eve weszła na drewniane schody, ponadgryzane przez szczury. – Peabody, nagrywaj
– Tak jest. – Dziewczyna posłusznie przyczepiła sobie mikrofon do koszuli. – Skoro był tu przed ośmioma godzinami, musiał zginąć niedługo po wyjściu z budynku. Może w godzinę, dwie później.
– Dość czasu, żeby mu porachować kości. – Eve rozejrzała się. Na ścianach widniało kilka nieprzyzwoitych ogłoszeń i anatomicznie wątpliwych sugestii. Jeden z twórców miał problemy z ortografią i konsekwentnie robił błędy w pisowni wyrazów i „h" i „ch".
Treść napisów nie pozostawiała jednak wątpliwości.
– Przytulnie tu, co?
– Zupełnie jak u mojej babci. Przy drzwiach mieszkania numer 3C Eve się obejrzała.
– No proszę, Peabody, chyba właśnie pokusiłaś się o żart.
Ze śmiechem sięgnęła po kartkę z kodem, a Peabody spłonęła rumieńcem. Szybko się opanowała, nie chcąc okazywać słabości przy szefowej.
– Zamykał się na cztery spusty, co? – mruknęła Eve, kiedy otworzył się ostatni z trzech zamków Keligh. – I nie skąpił pieniędzy na zabezpieczenia. Każdy z tych zamków kosztuje tyle, ile ja zarabiam przez tydzień. Niewiele mu pomogły. – Wypuściła powietrze z ust. – Porucznik Eve Dallas, wchodzę do mieszkania ofiary. – Pchnęła drzwi. – Cholerny świat, Boomer, mieszkałeś w chlewie.
W pokoju panowała niemiłosierna duchota. Regulować temperaturę można było tylko, otwierając bądź zamykając okno. Boomer zamknął je przed wyjściem i uwięził gorąco w swojej norze.
W zatęchłym powietrzu unosił się odór zepsutego jedzenia, brudnych ciuchów i rozlanej whisky. Podczas gdy Peabody przystąpiła do wstępnych oględzin, Eve przeszła na środek pokoju, niewiele większego od klatki, i potrząsnęła głową.
Pościel przykrywająca wąskie łóżko upstrzona była plamami, o których pochodzeniu Eve wolała nic nie wiedzieć. Obok leżały pudełka po jedzeniu. Tkwiący w kącie pokoju stos brudnych ubrań jasno wskazywał, że pranie nie należało do ulubionych] zajęć Boomera. Podeszwy butów przyklejały się do | podłogi i odrywały z odgłosem przypominającym; cmokanie.
Nie mogąc już dłużej znieść zaduchu, Eve z tru- j dem otworzyła okno. Do pokoju wdarł się szum. wiatru i hałas uliczny.
– Jezu, co za chlew. Przecież Boomer nieźle zarabiał jako szpicel. Nie musiał mieszkać w takiej norze.
– Pewnie to lubił.
– Tak. – Eve, marszcząc nos, otworzyła drzwi do j łazienki. W środku stał sedes z nierdzewnej stali, umywalka oraz specjalny prysznic dla wysokich inaczej. W powietrzu unosił się straszliwy smród. – Wolałabym badać trzydniowego trupa. – Oddychając! przez usta, odwróciła się i zamknęła za sobą drzwi j łazienki. – Ach, więc to w tym utopił swoje pieniądze – powiedziała, podchodząc do solidnego biurka,
Peabody skinęła głową. Stało tam kosztowne centrum łączności. Wyżej, na ścianie, wisiał ekran, a obok niego znajdowała się półka zastawiona dyskami. Eve wyciągnęła jeden z nich na chybił trafił i odczytała tytuł.
– Widzę, że Boomer lubił kulturalną rozrywkę. „Cycaate lalunie".
– Ile Oscarów dostał ten film?
Eve prychnęła i odłożyła dysk na miejsce.
– Nieźle, Peabody. Tylko nie trać dobrego humoru bo będziemy musiały to wszystko obejrzeć. Spakuj dyski, zapisz numery i tytuły. Uruchomiła łącze i przejrzała rozmowy w pamięci urządzenia. Przewinęła zamówienia posiłków i sesję z wideoprostytutką, za którą Boomer zabulił pięć tysięcy. Dwukrotnie kontaktował się z nim facet podejrzewany o handel narkotykami, ale gawędzili tylko o baseballu i zapasach. Pewne zainteresowanie Eve wzbudził fakt, że w przeciągu ostatnich trzydziestu godzin Boomer dwa razy łączył się z jej numerem biurowym.
– Próbował się ze mną skontaktować – mruknęla- Rozłączył się, nie zostawiając wiadomości. To do niego niepodobne. -Wyciągnęła dysk z urządzenia i oddała Peabody.
– Nic nie wskazuje, by się czegoś obawiał, pani porucznik.
– Nie, był z niego prawdziwy cwaniak. Gdyby myślał, że ktoś chce go sprzątnąć, rozbiłby namiot ma moim progu. No dobra, Peabody, mam nadzieję jesteś zaszczepiona. Trzeba przeszukać ten bajzel.
Kiedy skończyły rewizję, obie były brudne, spocone i zdegustowane. Na polecenie Eve Peabody rozluźniła sztywny kołnierz munduru i zawinęła rękawy. Mimo to pot spływał jej po twarzy i zlepiał| włosy w pokręcone strąki.
– Pomyśleć, że uważałam moich braci za niechlujów.
Eve odsunęła nogą brudną bieliznę.
– Ilu masz braci?
– Dwóch. I siostrę.
– Jest was aż czworo?
– Moi rodzice są wyznawcami zasad Wolnego Wieku – wyjaśniła Peabody z nutą zażenowania! w głosie. – Wie pani, życie na wsi, naturalne rozmnażanie, te sprawy.
– Nieustannie mnie zaskakujesz, Peabody. Kto by pomyślał, że taka twarda dziewczyna jak ty wywodzi się z rodziny wolnowiekowców. Co sprawiło, że nie zajęłaś się uprawą lucerny, wyplataniem mat i wychowywaniem gromadki dzieciaków?
– Melduję, że lubię tłuc oprychów po zębach.
– To dobry powód. – Eve zostawiła na koniec to, co wydawało jej się najgorsze. Z nieskrywanym obrzydzeniem wbiła wzrok w łóżko. Oczami duszy widziała kryjące się pod pościelą niewidoczne gołym okiem robactwo. – Musimy obejrzeć materac.
Peabody przełknęła ślinę.
– Tak jest.
– Nie wiem, jak ty, Peabody, ale ja po wyjściu stąd idę prosto do komory odkażającej.
– Będę pani towarzyszyć, pani porucznik.
– Dobrze więc. Do dzieła.
Najpierw ściągnęły z łóżka poplamioną i śmierdzącą pościel. Analizę składu plam i zapachów Eve pozostawiła specjalistom, ale i bez ich pomocy wiedziała już, że Boomer nie został zamordowany w swoim pokoju.
Mimo to nie przerywała rewizji. Najpierw wytrząsnęła poduszkę z poszwy, a następnie dokładnie ją przeszukała. Potem dała sygnał Peabody lękając głośno, przewróciły materac na drugą stronę.
– Może Bóg jednak istnieje – mruknęła Eve. Od spodu do materaca były przyczepione dwie paczuszki. Jedną z nich wypełniał jasnoniebieski proszek a w drugiej znajdował się dysk. Eve oderwała je od materaca, po czym, opanowawszy prażenie otwarcia torebki z dziwnym proszkiem, przyjrzała się dyskowi. Nie był w żaden sposób oznakowany, ale w odróżnieniu od innych, spoczywało pudełku chroniącym go przed kurzem. W zwykłych okolicznościach sprawdziłaby dysk na miejscu, korzystając ze sprzętu Boomera. Wytrzymałaby jakoś i smród, i pot, a nawet brud. Ale nie była w stanie dłużej znieść myśli o mikroskopijnych pasożytach pełzających po jej skórze.
– Wynośmy się stąd.
Zaczekała, aż Peabody wyniesie pudło z dowodami na korytarz, po czym, zerknąwszy po raz ostatni na pokój, w którym mieszkał jej informator, zamknęła i zaplombowała drzwi, a następnie włączyła czerwone światełko ostrzegawcze.
Odkażanie nie było bolesne, chociaż nie należało też do szczególnych przyjemności. Na szczęście trwało stosunkowo krótko. Eve i Peabody siedziały nago w ciasnej, dwuosobowej komorze o białych, laokrąglonych ścianach, od których odbijało się gorące, jasne światło.
– To suche gorąco – oznajmiła Peabody, a Eve zareagowała wybuchem śmiechu.
– Zawsze tak wyobrażałam sobie piekło. – Zamknęła oczy i próbowała się odprężyć. Nie uważała się za klaustrofobiczkę, jednak w ciasnych, zamkniętych pomieszczeniach zawsze czuła się niepewnie.
– Wiesz, Peabody, pięć lat współpracowałam z Boomerem. Nie był typem dżentelmena, ale nigdy bym nie przypuszczała, że mieszka w takich warunkach. – W nozdrzach wciąż miała smród z pokoju. -Na ogół był raczej schludny. Powiedz, co znalazłaś w łazience.
– Brud, pleśń, dawno nieprane ręczniki. Dwie kostki mydła, w tym jedną nierozpakowaną, pół tubki szamponu, żel do zębów, ultradźwiękową szczoteczkę i maszynkę do golenia. Jeden grzebień, złamany.
– Przybory toaletowe. Boomer dbał o siebie, Peabody. Zgrywał się nawet na kobieciarza. Domyślam się, że analiza wykaże, że żarcie, ciuchy oraz brud leżą tam dwa-trzy tygodnie. Mówi ci to coś?
– Że ten gość się ukrywał… że był czymś zaniepokojony albo wplątał się w coś i wolał się nie wychylać.
– Dokładnie. Nie był na tyle zdesperowany, żeby mi się zwierzyć, ale wystarczająco zaniepokojony, by na wszelki wypadek schować to i owo pod materacem.
– Gdzie nikt by tego nie szukał – rzuciła sarkastycznym tonem Peabody.
– Bystrością to on nie grzeszył, przynajmniej w pewnych sprawach. Domyślasz się, co to za proszek?
– Jakaś nielegalna substancja.
– Nie widziałam jeszcze żadnego narkotyku w tym kolorze. To coś nowego – rozmyślała Eve na głos. Światło przygasło i przybrało szarą barwę, po czym rozległ się przeciągły pisk. -Wygląda na to, że jesteśmy czyste. Wrzućmy na siebie jakieś świeże ciuchy i chodźmy rzucić okiem na ten dysk.
– Co to jest, u licha? – Eve patrzyła z nachmurzonym czołem na monitor. Zaczęła nieświadomie bawić się dużym brylantem, który nosiła na szyi.
– Jakiś wzór?
– Tego się domyśliłam, Peabody.
– Tak jest. – Peabody, skarcona, odsunęła się od Eve.
– Cholera jasna, jak ja nie znoszę chemii. – Eve obejrzała się z nadzieją. – Może ty się na tym masz?
– Nie, pani porucznik. Nie mam nawet podstawowej wiedzy.
Eve wbiła wzrok w mieszaninę liczb, znaków i symboli.
– Mój sprzęt nie jest zaprogramowany na odczytywanie takich cholerstw. Będę musiała zanieść to do laboratorium. – Zirytowana, zabębniła palcami w biurko. – Domyślam się, że to wzór tego proszku, który znalazłyśmy, ale skąd, do diabła, wytrzasnął go taki łachudra jak Boomer? I z którym detektywem się kontaktował oprócz mnie? Wiedziałaś, że współpracuje ze mną, Peabody. Skąd?
Tocząc w duszy bój z ogarniającym ją wstydem, Peabody spojrzała przez ramię na znaki widniejące na ekranie.
– Wspomniała pani o nim w kilku raportach wewnątrzwydziałowych dotyczących zamkniętych spraw, pani porucznik.
– Masz w zwyczaju czytać raporty?
– Te, które pani pisze, owszem.
– Dlaczego?
– Bo jest pani najlepsza.
– Peabody, podlizujesz się czy czyhasz na moje stanowisko?
– Kiedy pani awansuje na kapitana, zwolni się miejsce dla mnie.
– Dlaczego sądzisz, że chciałabym awansować?
– Byłaby pani głupia, gdyby nie chciała, a głupia pani nie jest.
– Dobrze, dajmy temu spokój. Przeglądasz inne raporty?
– Od czasu do czasu.
– Nie domyślasz się, kto z wydziału nielegalnych substancji mógł współpracować z Boomerem?
– Nie, pani porucznik. Nikt prócz pani o nim nie wspominał. Zazwyczaj szpicle kontaktują się z jednym określonym detektywem.
– Boomer lubił urozmaicenia. Chodźmy w teren. Zajrzymy do knajp, w których przesiadywał, może tam się czegoś dowiemy. Mamy tylko parę dni, Peabody. Jeśli ktoś czeka na ciebie z ciepłymi kapciami, daj znać, że będziesz zajęta.
– Nie jestem z nikim związana, pani porucznik. Mogę pracować po godzinach.
– To dobrze. – Eve wstała. – No to do dzieła. Aha, jeszcze jedno. Peabody, widziałyśmy się nago. Daruj sobie tę „panią porucznik". Mów mi Dallas.
– Tak jest, pani porucznik.
Kiedy Eve wróciła do domu, było już dobrze po trzeciej nad ranem. Zaraz za drzwiami potknęła się o kota, który tam właśnie postanowił trzymać straż, zaklęła siarczyście i ruszyła po omacku w stronę schodów.
Przez jej głowę przewijały się dziesiątki obrazów: bary pogrążone w półmroku, małe kluby ze striptizem, uliczki, na których podrzędne firmy handlowały nielegalnym towarem. W takich właśnie miejscach spędzał swoje dni i noce Boomer Johannsen. Oczywiście nikt nic nie wiedział. Nikt niczego nie widział. Jedyną pewną informacją, jaką udało jej się uzyskać w czasie wędrówki przez ciemną stronę miasta, była ta, że od co najmniej tygodnia nikt nie widział Boomera ani nawet nie słyszał, co się z nim dzieje.
Jednak jakiś człowiek go odnalazł. Eve miała coraz mniej czasu, by dowiedzieć się, kim on był, i poznać motywy jego działania.
Światła w sypialni były przygaszone. Eve zdjęła koszulę i odrzuciła ją na bok, gdy zorientowała się nagle, że łóżko jest puste. Ogarnęło ją głębokie rozczarowanie i poczuła w sercu nieprzyjemne ukłucie strachu.
Musiał wyjechać, pomyślała. Bóg jeden wie, jak daleko. Mógł udać się w najdalszy zakątek skolonizowanego wszechświata. Być może wróci dopiero za kilka dni.
Spojrzawszy z żalem na łóżko, zdjęła buty i ściągnęła spodnie. Następnie wygrzebała z szuflady bawełnianą podkoszulkę i włożyła ją przez głowę.
Boże, ależ była żałosna. Zmartwiła się tylko dlatego, że Roarke musiał wyjechać w interesach. Dlatego, że nie mogła się do niego przytulić. Dlatego, że dziś nie odpędzi koszmarów, które nawiedzały ją coraz częściej i bardziej natarczywie, w miarę jak powracały wspomnienia.
Wmówiła sobie, że jest zbyt zmęczona, by śnić. Zbyt zapracowana, by bić się z myślami. I wystarczająco silna, by nie pamiętać tego, czego nie chciała pamiętać.
Kiedy odwróciła się, zamierzając pójść do swojego gabinetu na piętrze i tam spędzić resztę nocy, drzwi się rozsunęły. Od razu spłynęło na nią głębokie poczucie ulgi.
– Myślałam, że musiałeś wyjechać.
– Pracowałem. – Roarke podszedł, wziął ją pod podbródek i spojrzał jej głęboko w oczy. – Pani porucznik, dlaczego zawsze haruje pani do upadłego?
– Szef dał mi trzy dni na rozwiązanie tej sprawy. – Może była zmęczona, a może bardziej niż dotąd skłonna do czułości, w każdym razie pogładziła go po twarzy. – Strasznie się cieszę, że tu jesteś. – Roarke wziął ją na ręce i zaczął nieść w stronę łóżka. Eve uśmiechnęła się lekko.
– Nie to miałam na myśli.
– Położę cię do łóżka, a ty masz natychmiast zasnąć.
Nie mogła protestować, jako że oczy już jej się zamykały.
– Dostałeś wiadomość ode mnie?
– Tę sążnistą epistołę o treści „wrócę późno"? Tak. – Pocałował ją w czoło. – No już, wyłącz się.
– Momencik. – Walczyła ze snem. – Rozmawiałam z Mavis tylko przez kilka minut. Chce zostać na parę dni tam, gdzie jest. Nie pójdzie też do Niebieskiej Wiewiórki. Dowiedziała się, że kilka razy zaglądał tam Leonardo i o nią wypytywał.
– Jak na zakochanego przystało.
– Mhm. Spróbuję jutro znaleźć trochę wolnego czasu i zajrzeć do niej, ale mogę się nie wyrobić. Wtedy odwiedziłabym ją dopiero pojutrze.
– Nic jej nie będzie. Jak chcesz, mogę do niej wpaść.
– Dzięki, ale tobie się nie zwierzy. Zajmę się nią, kiedy tylko się dowiem, co knuł Boomer. Jestem na sto procent pewna, że za cholerę nie potrafiłby odczytać tego, co było zapisane na dysku.
– Oczywiście, masz rację – powiedział Roarke łagodnym tonem, w nadziei, że uda mu się ją wyciszyć.
– Nie żeby nie potrafił liczyć. Zwłaszcza gdy szło o pieniądze. Ale wzory chemiczne… – Nagle zerwała się, omal nie rozbijając czołem nosa Roarke'owi. -Twój sprzęt sobie z tym poradzi!
– Myślisz?
– Laboratorium mnie spławiło. Mają dużo roboty, a ta sprawa nie należy do priorytetowych. Innymi słowy, nic ich nie obchodzi jakiś tam Boomem dodała, gramoląc się z łóżka. – Twój nielicencjonowany sprzęt ma wbudowaną możliwość analizy naukowej, zgadza się?
– Jasne. – Podniósł się z cichym westchnieniem.
– Domyślam się, że chcesz teraz z niego skorzystać?
– Możemy ściągnąć dane z komputera w moim gabinecie w pracy. – Chwyciła Roarke'a za rękę i pociągnęła go za sobą w stronę windy. -To nie potrwa długo.
W drodze na górę opowiedziała mu wszystko. Kiedy wpisał kod otwierający drzwi gabinetu, Eve była już całkowicie rozbudzona i rześka.
Sprzęt był nowoczesny, nielicencjonowany i oczywiście nielegalny. Eve uruchomiła go tak, jak czynił to Roarke, kładąc dłoń na płycie czytnikowej, po czym zasiadła za konsolą w kształcie litery „U".
– Ty ściągniesz dane szybciej, niż gdybym ja to mała robić – powiedziała. – Są pod Kodem Drugim, Żółty, Johannsen. Mój numer dostępu to…
– Daj spokój. – Skoro Roarke miał bawić się w policjanta o trzeciej nad ranem, nie zamierzał pozwolić, by go obrażano. Usiadł za konsolą i ręcznie przestawił kilka przełączników. – I jesteśmy w komendzie głównej – powiedział, uśmiechając się na widok jej zmarszczonych brwi.
– To się nazywa zabezpieczony system.
– Chciałabyś zobaczyć coś jeszcze, zanim wejdę do twojego komputera?
– Nie – odparła stanowczo i stanęła za nim. Roarke zaczął wpisywać komendy jedną ręką, a drugą wziął dłoń Eve i przyłożył do ust, po czym zaczął delikatnie przygryzać jej kostki. – Nie popisuj się.
– Nie byłoby zabawy, gdybyś po prostu dała mi swój kod. Dobrze, jesteśmy w twoim komputerze – mruknął i włączył automatyczne sterowanie.
– Plik Kod Dwa, Żółty, Johannsen. – Jeden z ekranów po przeciwnej stronie pokoju rozbłysnął.
Czekaj…
– Dowód numer 34-J, pokaż i skopiuj – zażądał Eve. Kiedy na ekranie pojawił się wzór, potrzasnęła głową. -Widzisz? Zupełnie jak hieroglify.
– Wzór chemiczny – mruknął Roarke.
– Skąd wiesz?
– Zajmuję się produkcją podobnych rzeczy, oczywiście, legalnie. To mi wygląda na jakiś środek przeciwbólowy, chociaż nie do końca. O działaniu halucynogennym… – Cmoknął językiem i potrząsnął głową. – Pierwszy raz w życiu widzę coś takiego. To nie jest żadna ze standardowych substancji. |Komputer, analiza i identyfikacja.
– Czyli uważasz, że to narkotyk? – spytała Eve, j gdy komputer wziął się do pracy.
– Bez wątpienia.
– To by pasowało do mojej teorii. Ale po co Boomerowi był wzór tego związku i dlaczego ktoś miałby z jego powodu posunąć się do morderstwa?
– To zależy od tego, jak dobrze mógł się sprzedawać ten narkotyk. – Roarke spojrzał na ekran i zmarszczył brwi, widząc kolorowe kropki i spirale przedstawiające budowę cząsteczkową tajemniczego związku. – Mamy tu organiczny środek pobudzający, standardowy związek halucynogenny. Zawartość niewielka, prawie że mieszcząca się w dopuszczanych prawem granicach. Proszę, a oto właściwości THR-50.
– Na ulicach mówią na to „Zeus". Paskudztwo.
– Hmmm. Wielkiego kopa to nie daje. Ale to ciekawa mieszanka. Jest w niej mięta dla smaku. Prawdopodobnie po przeprowadzeniu drobnych zmian można by to produkować w postaci płynu. Po zmieszaniu z Brinockiem otrzymalibyśmy środek pobudzający apetyt seksualny i wzmagający dozna-. W odpowiednich dawkach mógłby być wykorzystany do leczenia impotencji.
– Wiem, co to jest. Jeden facet kiedyś to przedawkował. Najpierw pobił rekord świata w masturbacji, a potem się zabił. Nie mógł się zaspokoić w końcu wyskoczył przez okno. Jego kutas był spuchnięty jak kiełbasa wieprzowa, mniej więcej tym samym kolorze i wciąż twardy jak stal.
– Dzięki, że podzieliłaś się ze mną tym wspomnieniem. Co jest grane? – Roarke podszedł do iatury, wyraźnie zbity z tropu. Na ekranie komputera jednak uparcie migotały te same słowa.
Substancja nieznana. Prawdopodobnie regenerator komórek. Identyfikacja niemożliwa.
– Jak to? – zdziwił się. – Przecież baza danych jest automatycznie uaktualniana. Nie istnieje związek chemiczny, którego ten komputer nie potrafiłby zidentyfikować.
– Nieznana substancja. No proszę! Dla czegoś takiego można by zabić. Da się wyciągnąć coś więcej?
– Zidentyfikuj przy posiadanych danych – polecił komputerowi Roarke.
Środek pobudzający o działaniu halucynogennym t bazie organicznej. Szybko dostaje się do układu donośnego i oddziałuje na system nerwowy.
– Efekty?
Niewystarczające dane.
– Szlag by to. Prawdopodobne efekty przy posiadanych danych.
Wywołuje euforię, paranoję, fałszywe przekonanie o własnych zdolnościach fizycznych i umysłowych, pobudza apetyt seksualny. Przy dawce 55 mg u przeciętnego człowieka o wadze 70 kg działanie trwa cztery do sześciu godzin. Dawka przekraczająca 100 mg spowoduje zgon w 87,3% wypadków. Substancja podobna do THR-50, znanej też jako Zeus, z domieszką środka pobudzającego, co powoduje zwiększone podniecenie i regenerację komórek.
– Ta substancja niewiele się różni od Zeusa
– mruknęła Eve. – I nie wygląda na szczególnie atrakcyjną. Ćpuny już od dawna mieszają Zeusa z Eroticą. To niebezpieczna mikstura, przyczyniająca się do gwałtownego wzrostu liczby gwałtów, ale ani nie jest tajna, ani nie przynosi zbyt wielkich zysków. Każdy ćpun może ją przygotować w przenośnym laboratorium.
– Ale nie uda mu się znaleźć klucza do tajemnicy. Ten związek powoduje regenerację komórek.
– Brew Roarke'a drgnęła lekko. – Legendarne Źródło Młodości.
– Każdy, kto ma wystarczająco dużo kredytów, może przejść terapię odmładzającą.
– Ale jej efekty są krótkotrwałe – zauważył Ro-arke. – Trzeba ją regularnie powtarzać. Biopeeling i zastrzyki powstrzymujące proces starzenia są drogie, czasochłonne i niekiedy nieprzyjemne. A ta substancja po pierwsze usuwa potrzebę terapii, a po drugie, daje wiele dodatkowych korzyści.
– Czymkolwiek jest, sprawia, że cały ten interes staje się o wiele bardziej, jak ty byś to określił, opłacalny.
– Ty masz ten proszek – powiedział Roarke.
– Tak, i może dzięki temu, czego się dowiedziałam, uda mi się zagonić tych speców z laboratorium do roboty. Ale i tak nie dostanę wyników na czas. Mam jeszcze tylko dwa dni, a potem sprawę przejmie ktoś inny.
– Możesz mi dostarczyć próbkę tego proszku?
– Roarke obrócił się na krześle i obdarzył ją szerokim uśmiechem. – Nie żebym lekceważył możliwości policyjnego laboratorium, ale zdaje mi się, że moje jest nieco bardziej nowoczesne.
– To dowód w prowadzonym śledztwie. Roarke znacząco uniósł brew.
– Wiesz, że łamię przepisy, korzystając z twojej pomocy? – Eve westchnęła ciężko, gdy przed jej oczami stanęła twarz Boomera, jego zgruchotana ręka. – A zresztą, do diabła z tym. Spróbuję.
– Doskonałe. – Komputer wyłączył się bezgłośnie. -A teraz może już pójdziesz spać?
– Na parę godzin. – Wreszcie pozwoliła, by zwyciężyło ją zmęczenie, i objęła Roarke'a za szyję.
– Ułożysz mnie do snu jeszcze raz?
– Nie ma sprawy. – Podniósł ją za biodra, tak że objęła go nogami. – Ale tym razem zostaniesz tam, gdzie cię położę.
– Wiesz, Roarke, serce mi drży, kiedy jesteś taki władczy.
– Poczekaj, aż cię zaniosę do łóżka. Wtedy dopiero zacznie drżeć.
Parsknęła śmiechem, oparła mu głowę na ramieniu i zapadła w sen, zanim winda zjechała na dół.