Demokracja na Archipelagu nie miała łatwych początków, mimo że procesy historyczne przebiegały na Innej łagodniej niż na Ziemi. Planeta nie zaznała wędrówek ludów ani najazdów barbarzyńców. Transferowaną cywilizację antyku ominęły "mroki średniowiecza" i szaleństwa feudalnych wojen.
Przybysze ze Starej Ziemi zderzyli się oczywiście z nieprzyjazną przyrodą, musieli toczyć walki z monstrualnymi gadami. Legendy z VI wieku obfitują w nieprawdopodobne opowieści, jak choćby ta o Brzaśku Smokobójcy, tajemniczym, na poły legendarnym wenedzkim wielkoludzie, który na tratwach przepłynął bez mała pół Innej walcząc z tigrozaurami i dziwnym karłowatym szczepem gadoptasim, pierwotnymi gospodarzami wandalijskiego wybrzeża. Jedynymi przed przybyciem człowieka ssakami Innej były niewielkie stekowce przypominające australijskie dziobaki… Znosiły one wprawdzie jaja, ale wyklute potomstwo karmiły mlekiem… Ileż trudu krzyżówek i selekcji zajęło wyhodowanie z nich dojnych mlecznic – zwanych przez lud świniokrowami. W efekcie wielofunkcyjną mlecznicę można było wydoić, zjeść, a nawet usmażyć dzięki niej jajko sadzone.
Cywilizacja piechurów i żeglarzy wypełniała blisko dziesięć wczesnych wieków Innej. Pierwszych hippozaurów ośmielili się dosiąść dopiero cyrkowcy. Brak dużych zwierząt pociągowych, przy niewielkiej liczbie rąk do pracy (garstki przybyszów tworzyły wspólnoty ludzi wolnych, bez niewolników i chłopów pańszczyźnianych), przyśpieszył rozwój techniki. Przez pierwsze stulecia ludzie byli najmniej liczebnym gatunkiem na Innej. Transfery, z małymi wyjątkami, dotyczyły pojedynczych istot. Oszołomieni metamorfozą świata przybysze tracili dni, miesiące, nieraz lata na odszukanie innych wygnańców z Ziemi i zrozumienie, co się im przytrafiło. Liryki Tetriarchosa z Samos są chyba najdramatyczniejszą rejestracją bezkresu samotności. Ów Grek porwany u schyłku III wieku z rodzinnej wyspy dopiero po siedmiu latach tułaczki trafił na ślady innych osadników, co jednak nie było tożsame z przyjęciem do wspólnoty.
Sam. Proch, pyłek. Najmniejsza z gwiazd.
Ziarenko bez pustyni. Kropla bez wody.
Ja? Gdzie moje lat siedemnaście?
Czy ich nie było?
O Bogowie! Wy też odeszliście!
Matko, po co wydałaś mnie ze swego łona,
gdy tylko ja jeden mogę świadczyć, że byłaś?
Lecz komu świadczyć? Obcemu niebu?
Zaiste Moja koine
pękła niczym żółwie jajo…
A każdy dzień ma serce gada.
Zimno w upale. Groza w pięknie.
Zaiste wybrałbym śmierć,
gdybym nie umarł już z rozpaczy.
Oddajcie mi świat, Bogowie. Kto ukradł mi mój świat?!
Mnóstwo było potem przeróbek epopei owego kosmicznego Robinsona, który w dwudziestu pieśniach opowiada o kolejnych stadiach przerażenia i nadziei, rozpaczy i szaleństwa… Zwątpiwszy ostatecznie, znajduje ślad ognia i skorupę glinianego dzbana. Szuka dalej, przemierza ostępy. Lecz gdy wreszcie odnajduje obozowisko Litencjusza z Ravenny, zostaje potraktowany jak intruz. Odpędzony. W siedemnastoosobowej grupce są ledwie dwie pełnoletnie niewiasty. "Więcej mężów nam nie trza!" – ryczy Litencjusz chłoszcząc amatora domowego ogniska. Obolały poeta snuje się więc wokół drewnianego castrum jak głodny padlinogad. Miesiącami. Czasem podchodzi bliżej i ponad strumieniem śpiewa swe pieśni kobietom i dziewczynom piorącym tam szaty. Aż pewnego dnia dwunastoletnia Flora opuszcza wspólnotę, odchodzi z siwiejącym poetą. Zakładają własną rodzinę, a potem spotykają innych świeżych wyrzutków czasoprzestrzeni…
Poemat kończy się pieśnią o założeniu Florentyny – miasta kwiatów wyrosłego z miłości dwojga ludzi. O dalszych losach greckiego wieszcza nic nie wiadomo. Podający się za jego prawnuka Bardejon, mistrz epigramatu, tworzy nowołacinę.
Wedle obliczeń współczesnych demografów w ciągu ponad dwustu lat Transferu na Inną dotarło około dwudziestu tysięcy ludzi z basenu Morza Śródziemnego: Rzymian i Greków, Egipcjan, Numidyjczyków, Hunów, Iberów, Luzytanów, Germanów i Parthów, Persów i Słowian. Zadziwiające, jak wielu z nich przetrzymało szok przeniesienia i zderzenia z nową, odmienną rzeczywistością. Zapewne "niewidzialni przewoźnicy" musieli wybierać do swych celów jednostki o wyjątkowych predyspozycjach zdrowotnych i psychicznych. Przybysze, wedle wnikliwych badań, charakteryzowali się nie tylko odwagą i siłą, ale każda ich fala sprawiała wrażenie celowo kompletowanej pod kątem przydatności dla rozwoju kolonii. Równomiernie przerzucano rolników i myśliwych, żeglarzy i rzemieślników, lecz – rzecz szczególna – w transferze brakowało kapłanów i zawodowych żołnierzy. Chociaż znalazłoby się dla nich zajęcie. Każda z zachowanych kronik zaczyna się od heroicznych opisów walk z potworami, mięsożernymi roślinami, dokuczliwymi insektami i tropikalnym żarem.
Wcześni prawodawcy głosili, że wygnanie jest karą Bogów i że przeminie. Mijały jednak lata i nie widać było kresu tej banicji ni szans powrotu na Ziemię. Musiały zrodzić się kolejne generacje, nim ostatecznie pogodzono się z losem, rozpoznano i zaczęto doceniać zalety Innej.
Przybysze z czwartego i następnych wieków przeżywają znacznie mniejszy szok niż ich poprzednicy. Wręcz przeciwnie. Raj oczekujący na człowieka – zachwyca się w VI wieku Inną Maksym z Albionu, którego Transfer wyrwał wprost z niewolniczych okowów wioślarza galery. Jest Dostatnio, przyjaźnie, ciepło – pisze w swej kronice -wszystko większe: drzewa, jaszczury, kwiaty i ludzkie serca. Bez nienawiści i złości.
Osadnicy utworzyli już wtedy małe osady. Ich mieszkańcy od pokoleń przebywający na Innej, pytani o narodowość, mówili o sobie "tutejsi". Pierwotne zagubienie przybyszów ustąpiło miejsca poczuciu swojskości, a wczesny lęk wygnańców coraz częściej zmieniał się w zachwyt wybranych. Leon Afrykańczyk – uczony chrześcijanin z Hippo Regius, dla którego przeskok był nieoczekiwanym wybawieniem z ogarniętej przez Wandalów Afryki, usiłował przedstawiać Inną jako obiecane przez Chrystusa królestwo Boże, a kolonistów jako "szczep wyznaczony". Nowy Izrael. I tę tendencję podtrzymają ostatni rozbitkowie z wraku Imperium Romanum. Traktowanie nowej planety jako raju miało logiczne podstawy. Na coraz bardziej cywilizowanej Innej żyło się spokojniej i bezpieczniej niż na Ziemi, doświadczanej wędrówką ludów. Rozwojowi nie przeszkadzała ani mozaika ras, ani różnice kulturowe czy religijne. Ortodoksi, arianie, dualiści spod sztandarów Maniego, wyznawcy Mitry i Izydy czy też sekretni czciciele nigdy nie zgasłego kultu Wielkiej Macierzy Bogów szanowali się nawzajem. Nie płonęły stosy (Na razie). Nie dochodziło do bratobójczych walk czy prześladowań. Na długo zanim dotarła wieść o "Edykcie Konstantyna", tu, po drugiej stronie Mlecznej Drogi, chrześcijaństwo cieszyło się pełnią swobód, a jedyne pojedynki rozgrywały się w sferze słów i argumentów.
Błogosławię rozległość twych mórz
i wyspiarski świat zieloności,
falowanie lasów i wzgórz,
pod twym wielkim słońcem wolności –
pisał w VIII wieku PseudoDiadoch, wykładając w swym podręczniku pięć odmienności Innej sprzyjających umiarkowaniu obyczajów – rozległość, rzadkość zaludnienia, łatwość życia, przyrodzoną swobodę i brak większych różnic majątkowych.
Niektórzy nazywają wieki Transferu epoką "antycznego efebatu". Ludzie kolonizujący Inną, choć zróżnicowani intelektualnie, mieli w zasadzie równy start. Każdy mógł się sprawdzić. Długowieczni i zdrowi mieszkańcy wysp i kontynentów pielęgnowali swoje stare ideały i wierzenia bez towarzyszących im patologii. Aż do końca Transferu brak wzmianek o prostytucji, homoseksualizmie; zbrodnie zdarzały się rzadko, podobnie było z kradzieżami.
Nawet nadciągający w dalszych falach migracyjnych barbarzyńcy, zasiedlający głównie półkulę południową, nie przejawiali zbytniej dzikości czy agresywnych zamiarów. Nowa Ziemia stała się domem dla wszystkich.
Niektórzy krytycy uważają pracę PseudoDiadocha oraz anonimowy zbiór opowieści "Dzieci Większego Słońca" za apokryfy powstałe trzy stulecia później, mające na celu gloryfikację Wieku Niewinności po to, aby tym mroczniej potępiać Erę Pomieszania i Okrucieństw. Nie ma na to jednak dowodów. Większość ludzi współczesnych – poza zrelatywizowanymi elitami – woli wierzyć, że prapoczątek był dziewiczy, nie splamiony pierworodnym grzechem przemocy, jaka towarzyszyła na Starej Ziemi odkrywaniu nowych lądów.
Chociaż… Idylliczny obraz mąci pochodząca z X wieku "Powieść o Brittexie, przemyślnym księciu piratów", która wspólniez "Fabulami Florentyńskimi" leży u podstaw lingua neoromana. Niektórzy wprawdzie uznają wyprawę Brittexa do granic Equatorii Minor za zlepek wielu legend, a naukowcy do niedawna pragnęli między bajki włożyć opowieści o antropozaurach, inteligentnej rasie człekokształtnych jaszczurów – "ludzi smoków", stanowiącej ukoronowanie ewolucji na Innej. Zagładę miało im przynieść, na krótko przed Transferem, uderzenie ogromnego bolidu i Wielki Potop. Zdegenerowane niedobitki przetrwały ponoć na Equatorii i im właśnie miał wydać bój Brittex z trzydziestką śmiałków. Pisał kronikarz:
A gdy znaleźliśmy się na skraju gorących oparów bagnisk, trzęsawisk i skał różowych ukazały się ich nadwodne sadyby krokodylim jamom podobne, takoż ich gniazda nadrzewne, na których starzy samce siedzieli, niby paskudne demony, w płaszczach ze złożonych skrzydeł. Na wpół uśpieni, gapiąc się w przestrzeń przypatrywali się nam bez ciekawości, pogrążeni w marazmie jakowymś, właściwem dla rasy przez Jedynego przeklętej. Aż piątka naszych kamratów podpłynąwszy czółnem porwała jedno gadzie dziecię świeżo z jaja wyklute i ubili samca z samicą stawiających odpór. Sternik, któren w okolicy wcześniej bywał, odpłynąć radził, twierdząc, że owe gnuśne straszydła nocą zyskują moc i żądzę śmierci. I rzeczywiście. Ledwie miesiąc Ormuzd wzeszedł, noc pociemniała od smoczych skrzydeł, łapy ich poczęły ciskać głazy i włócznie, którym z najwyższym trudem opierały się nasze puklerze. Takoż zionęli ogniem z przytroczonych do żywota skrzynek, wrzeszcząc w swym paskudnym języku i żądając, jak tłumaczył sternik, iż byśmy oddalili się ostawiając ich sadyby w spokoju… Lecz gdy dzień nastał, mimo iż sam Brittex o zmiłowanie dla paskudztw apelował, wyprawiliśmy się na ląd, siedziby ich palić i jaja tłuc, tak że nie ostał ni jeden czarci, pomiot, ni kamień na kamieniu, na chwałę Jedynego. Atoli obiecanego złota było tam jak na lekarstwo…
Opowieść tę uznawano za czystą fantastykę, aż łopaty archeologów odkryły na Mare Sablum zatopione w piaskach pustyni pałace i świątynie, a grobowce odnalezione w Smoczej Dolinie ujawniły nieprzebraną liczbę złotych ozdób, sprzętów i malowideł dowodzących, iż gdyby nie Potop, ludzie nie mieliby czego szukać na Innej.
Może więc Transfer był tylko podjętą przez Mózg Wszechświata próbą wypełnienia powstałej niszy ekologicznej? A w ogóle cóż taki Mózg mógł sobie przemyśliwać?
U początków Superiory, Ultimy, Wandalii czy Ekumeny napotykamy historie myśliwych i rybaków, oraczy i rzemieślników, poetów i nauczycieli. Brak tam zdobywców i tyranów, kondotierów i siepaczy. Są pogromcy dinozaurów, nie ma ojcobójców. Wszelako pamiętajmy, że tkanka kolonizacji aż do IX wieku jest niesłychanie luźna. Poszczególne kręgi osiedleńcze wzrastają nie wiedząc zgoła nic, albo bardzo mało, o swoich sąsiadach. Jednoczą się wolno, stopniowo wspomagają, uzupełniają. Oblicza się, że około roku sześćsetnego kosmiczni rozbitkowie wraz ze swoimi potomkami, rozsiani na ponad trzystu wyspach i dwóch kontynentach, liczyli około stu tysięcy. Przyrost naturalny, niehamowany przez wojny i epidemie, zwiększał populację bardzo szybko. Na szczególnie urodzajnych terenach mieszkańcy podwajali swą liczbę mniej więcej co pięćdziesiąt lat. Zachowane katastry pozwalają sądzić, że około 1000 roku Inną zamieszkiwało prawie dwadzieścia milionów. Tu i ówdzie robiło się ciasno.
W 968 roku nawiedza Superiorę klęska nieurodzaju. Dochodzi do samosądów nad młynarzami oskarżonymi o ukrywanie zboża. W 975 bunt plebsu obala władzę starych rodów we Florentynie. Na morzach wokół Ekumeny pojawiają się pierwsi piraci.
Do tej epoki koloniści zamieszkiwali przeważnie niewielkie miasteczka przypominające starożytne polis – na wyspach przeważał system republikański z często zmienianymi kolektywnymi władzami; na kontynencie, zwłaszcza na obszarze z dominującym żywiołem greckim, osady były rządzone przez dożywotnich basileusów obieralnych przez ogół mieszkańców. Ówdzie stanowiska te stawały się dziedziczne.
Oczywiście musiały minąć stulecia, zanim powstała siatka powiązań globalnych. W roku 996 Aldon Śmiałek przekracza równik, docierając do brzegów Wandalii, na której wskutek separacji od reszty świata nastąpił cywilizacyjny regres i powrót do barbarzyństwa. W 1018 roku Marco Fabroni dokonuje opłynięcia Innej z zachodu na wschód. Rozpoczyna się eksploracja odkrywanych ziem przy zaostrzającej się rywalizacji poszczególnych ośrodków. Tworzą się pierwsze związki miast i kampanie żeglarskie, kierujące swe zainteresowanie zarówno ku nieprzyjaznym, chłodnym obszarom dalszej północy, jak i skwarnemu pasowi równika.
Misja kulturalna Kampanii Superiorskiej w Wandalii rychło zmienia się w próbę podboju. Statki handlowe przepoczwarzają się w okręty wojenne.
W XII wieku wojny pirackie stają się normalną praktyką. Rozpoczyna się coraz bardziej zajadła walka o podział kurczącego się świata. Wandalia, w której zwyciężył żywioł Parthów i skośnookich Hunów po przejściowym periodzie zamętu przechodzi do ofensywy i wypiera romańskich kolonistów. W 1192 roku ich wódz Luail, przyjąwszy imię Zygfryda Jednoczyciela, rozgramia kohorty Kampanii Orelskiej i kładzie podwaliny pod kontynentalne mocarstwo, z nazwy tylko nawiązujące do germańskiej schedy. Despotyczne i pełne ksenofobii, rychło odetnie się na długie lata od reszty globu. Ale czy przestaje go obserwować?
Tymczasem na Archipelagu w ciągu XII wieku tracą znaczenie tradycyjne metropolie. Mniejsze, aktywne wyspy, jak Superiora czy Minoryty, ustępują pola swym niedawnym koloniom – Zefirii, Ultimie czy Nowej Istrii. A w XIII wieku Florentyna z agresywnej kaperskiej republiki przemienia się w bastion umiarkowania i kultury, skarbnicę tradycji i dobrego smaku.
Równocześnie na obszarze języka greckiego, zwanego Ekumeną, mała kolonia Akropolia Aleksandryna zrzuca podwójną zależność – od swojej założycielki Aleksandrii Nowej oraz od pobierających haracz satrapów neoparthyjskich. W ciągu pięciu dekad następujących po roku 1280 bezwzględni rabusie z Akropolii podporządkowują sobie większość północnego kontynentu, pochłaniając kolejne terytoria z apetytem imperiosaura. Pada zasobna Troada, płonie Nowy Korinthos ze wspaniałą biblioteką i Muzejonem. Z samej Meocji sto tysięcy niewolników ruszy zasiedlać północne rubieże Ekumeny. Mała, bitna Wenedia też nie może opierać się długo. W 1333 roku zagłada spotyka samą Nową Aleksandrię, a Filip Rechos wkłada na głowę popiątny diadem Archibasileusa. Ogranicznikami imperium staną się dopiero piekielne pustynie południa i Góry Cyklopie, gdzie Ekumeńczycy zderzą się z Wandalijczykami, oraz Ocean Wewnętrzny – gwarant archipelagiańskiej wolności.
Rewolta 1435 roku zmieniająca tyranię w Hierarchat nie osłabi zaborczości Ekumeny. Przeciwnie, sen o światowej hegemonii zostanie wsparty obłędną doktryną.
Czas wojen, gdy morza spływają krwią, a ponad kontynentami przez całe dekady nie gasną łuny pożarów, niszczy dotychczasowy sielski obraz Innej. Znika wielowiekowy umiar i tolerancja, tak jakby ukryte rezerwy Zła chciały nadrobić zaległości z epok Harmonii.
Pochodną centralizmu staje się ujednolicanie religii. Kulty w Wandalii i Ekumenie nabierają charakteru państwowego. W Wandalii jest nim Klasyczny Politeizm z Królem – Ziemskim Emisariuszem Boga, w Ekumenie basileusi głoszą się protektorami Kościoła. Na obszarze Archipelagu mozaika schizm, dzięki Szymonowi z Florentyny, który w 1299 roku zwołuje Sobór Uniwersalny Zachodu, stapia się w uniwersalny kult Jedynego, z zachowaniem regionalnych obrządków. Dopiero wiek później ujawni się schizma trynitatystów.
Dzięki kupieckiej praktyczności, uniwersalnemu kościołowi i talentom negocjatorów, a zarazem wobec podwójnego zagrożenia Wandalijsko-Ekumeńskiego Archipelag omija piekło wojen religijnych. Dominująca rola klasy średniej przy braku możnowładztwa, a nade wszystko postępujący rozwój techniczny (machina parowa pojawiła się tam już w połowie XIV wieku) sprzyjają racjonalizmowi i ideom optymalności. Żeglarskie ludy cechuje chłodny rozsądek wsparty mocno zakorzenionymi ideałami wolności. Na żadnej z wysepek nie potrafi zapuścić korzeni tyrania. A tysiąclecie tradycji samorządowo-republikańskiej owocuje koncepcją Federacji. Wcześniej są kampanie kupieckie, traktaty dwustronne. Z początkiem XIV w. trwały sojusz zawiązują Zefiria i Orelia. Rychło dołącza Superiora. Wkrótce po przerażających wieściach o rzezi w Nowej Aleksandrii powstaje Unia Florentyńska (1338) i po raz pierwszy połączone floty wybierają SuperNavigatora. Czy należy uznać za przypadek, że w tym samym roku znana znacznie wcześniej turbina parowa zostaje zastosowana na okręcie? W ciągu pięćdziesięciu lat wszystkie wolne wyspy wstępują do Federacji Równych. Nie ochroni to przed daniną krwi. Do połowy XV wieku wstrząsną Inną trzy wojny globalne, dwie toczone wspólnie z Ekumeną przeciw Wandalii i ostatnia najkrwawsza z Wandalią przeciw Ekumenie. Żadna nie przynosi ostatecznego rozstrzygnięcia. Jedynymi wygranymi są producenci broni. W 1471 roku nad pustynną Hebbią z rozkazu Navigatora Arrianda pojawia się pierwszy nuklearny błysk. Przez chwilę wydaje się, że problem hegemonii na planecie został rozstrzygnięty. Wojskowi domagają się wykorzystania przewagi i zaprowadzenia wolności w zniewolonych imperiach. Aliści protesty intelektualistów i studentów, kampania mediów, wreszcie śmierć Arrianda w zamachu uniemożliwiają takie rozwiązanie. Pięć lat później głowicami nuklearnymi dysponuje już i Ekumena. A niedługo po niej Wandalia. Na Innej rozpoczyna się epoka równowagi strachu. I, nie licząc konfliktów peryferyjnych, długotrwały pokój na wyrost zwany Wieczystym.