Od spotkania z Antygonem Argon Georgiasz nie mógł spać. Przestawił chronometr w swej sypialni, tak by odliczał coraz krótszy czas pozostały do momentu rozpoczęcia wielkiego planu. O Arymanie! – Zdobycie Federacji. Opanowanie od wewnątrz największego mocarstwa Innej. Czyż nie było to marzeniem wszystkich pokoleń arymanistów? Chociaż… Uczucia Ekumeńczyków wobec Archipelagu składały się z przedziwnie splecionej miłości i nienawiści, pogardy i zachwytu. Dzieci hierarchów uczyły się na archipelagiańskich uczelniach, żony jeździły do Florentyny na zakupy. Obraźniki odbierały niedostępne pospólstwu programy orbitalne. Zamknięte lokale dla wybranych oferowały smakołyki z Ultimy czy Zefirii… Im bliżej kluczowej daty, większy w Argonie narastał niepokój. Nie chodziło o techniczną stronę przedsięwzięcia. Ta wyglądała dość prosto. Na obiekcje, czy ich człowiek nie może już po paru posunięciach zostać zdemaskowany, Leartonik tylko chichotał.
– Od dwudziestu paru lat nasi agenci jako zbiegowie, azylanci lub po prostu "ludzie znikąd" przenikali na wyspy Archipelagu, zakorzeniali się w tamtejszym społeczeństwie. Awansowali w strukturach fakcji "Błękitnych" i w uśpieniu czekali. Nawet jeśli sporadycznie kimś z nich interesowało się FOI, nikt z uśpionych nie znał istoty planu. Nie znał głównego wykonawcy. Mieli czekać, aż "Ojczyzna wezwie". Czasem tylko dyskretnie przypominano, że są kontrolowani, aby nie przyszło im do głowy zapomnieć, komu służą. Nikt z nich nie wstępował do trynitatystów, tych werbowały inne komórki. Ci durnie służyli tylko odwróceniu uwagi. Za parę dni, kiedy "Febus" będzie decydował o kadrach, nasze śpiochy zajmą kluczowe stanowiska w Federacji. Nie pierwsze – wystarczy drugie, trzecie! Czasem dla wykonania zadań lepsza jest funkcja zastępcy szefa sztabu, sekretarza senatora. W każdym razie w ciągu tygodnia dwa tysiące naszych agentów przejmie upatrzone pozycje i wówczas rozpocznie się drugie stadium planu. Trynitatyści wywołają zamieszki. Navigator wprowadzi stan wyjątkowy – jego głównym realizatorem będzie FOI… Nieuchronnie poleje się krew. I wtedy nasz desant przyjdzie z bratnią pomocą społeczeństwu Archipelagu w jego buncie przeciw władzy nieludzkiej soldateski. Gwarantuję ci, federacyjne balisty nie drgną nawet w swych silosach. Obrona zostanie sparaliżowana sprzecznymi komendami. Środki przekazu zamilkną lub nas poprą… Podobnie będzie z ciałami przedstawicielskimi. Do czasu.
Brzmiało to przekonująco. I dlatego lęki Argona nie były przedpremierową tremą – hierarcha paradoksalnie bał się sukcesu. Jego marzeniem było stopniowe otwieranie Ekumeny, przyswajanie federacyjnych zdobyczy. Reformy. Czyż podbój nie przekreślał tych planów? Czy nie oznaczał przypadkiem roztoczenia szatańskich mroków nad całą planetą, zakucia Archipelagian w kajdany? Antygon uważał, że tylko przejściowo. Podbita Federacja miała dostarczyć środków na reformę Ekumeny, na jej modernizację, odnowę.
– Wszystko zależy, kto będzie prowadził defiladę – szeptał Leartonik z dobrotliwym uśmiechem starego Mefista. My czy taki ultras Tajgenis…
Spotkanie Leartonika z Georgiaszem nie uszło, rzecz jasna, uwagi Achila Tajgenisa, który kontrolę nad innymi hierarchami doprowadził do perfekcji. Wywołało ono niezwykłą wściekłość u tego chuderlawego, wiecznie skrzywionego facecika, wskutek wrodzonej wady kręgosłupa lekko skrzywionego w lewo. U szefa Szarej Straży wszystko było szare: cera, mysie włosy, uniform.
Normalnie mówił półgłosem, na jednym tonie i przerażał zimnym spokojem, ale będąc u siebie, jedynie w towarzystwie heterarki Sofii, pozwalał sobie na wybuchy furii.
– Argon i Antygon – co oni knują?!
Nigdy dotąd nie spotykali się tak często i w tak izolowanych warunkach. Wyglądało dotąd, że stary pierdziel nie cierpi młodego oekonomikosa. Ale kiedy ważyły się losy przywódców, którzy podczas obalania Eumentesa zachowali się biernie lub bronili detronizowanego przywódcy, nie kto inny jak Leartonik, sporządzający wspólnie z Achilem listy proskrypcyjne, zatrzymał się przy nazwisku Argona.
– Tego zostawić, fachowiec!
Tylko co się zmieniło?! Wybrał sobie następcę? Od lat Tajgenis uważany był za faworyta Archiwariusza. Jego syn poślubił wnuczkę starego hierarchy, wspólnie polowali na tigrozaury w rezerwacie.
Dreszcz przebiega po plecach Achila. Wie, co to znaczy być Wielkim Eforem. Największa władza i największe ryzyko. W historii Ekumeny w momentach kryzysowych trzykroć poświęcono głowę szefa Szarej Straży, rzucając ją tłumom.
– Na Belzebuba. Nie będę czwartym martwym eforem, choćbym miał całą Ekumenę wywrócić do góry nogami.
Późny wieczór 19 żeńca (na Florentynie zaczął się już następny dzień) zastał Argona Georgiasza w Dolnej Akropolii. Jako jedyny z hierarchów lubił w przebraniu parthyjskiego kupca oglądać nieoficjalną stronę podziemnego życia. Ot, choćby Odos Arymaneos. Kiedy przemierzał tę aleję luxpędnikiem, wyglądała jak Promenada Florentyńska. Teraz w porze nocnej zmiany nie uświadczyłbyś tu pół afegasty. Wygaszone iluminacje na tympanonach, pilastrach zastąpił codzienny brudnawy półmrok. Jezdnię zaludniał tłum złożony z pieszych, rowerzystów i najfantastyczniejszych pędników mechanicznych będących mieszaniną ekumeńskiej pomysłowości oraz sprzętu z przemytu, demobilu lub Aryman wie skąd.
Zaroiło się od przekupniów, sprzedawców stymulantów i amuletów, wróżbitów i handlarzy butli z czystym powietrzem, które cieszyły się wielkim powodzeniem, zwłaszcza u zamożniejszych mieszkańców najniższych dzielnic. Inna sprawa, że to rzekomo czyste powietrze śmierdziało zwykle jak wandalijska onuca.
Argon przeszedł na drugą stronę arterii, cudem unikając zmiażdżenia w potoku hulajdesek, mechariksz czy wspólniaków, jak nazywano wielkie odkryte lory komunikacji masowej, obrosłe ze wszystkich stron winogronami pasażerów. Przepychając się obok namolnej wróżbiarki, złorzeczącej jego obojętności i przepowiadającej jak najgorsze nieszczęścia, jeśli nie da choćby obola, oraz między dwoma karłowatymi żebrakami, czepiającymi się jego nogawek, skręcił do Czarnej Świątyni. Był w niej umówiony z kuzynem z rodzinnej Apollonii pilnie pragnącym się spotkać. Fronton Thanathejonu zdobiły sylwetki dwóch gigantów, Czarnego i Białego, splecionych w śmiertelnych zapasach.
Szaro odziani augurzy pobieżnie zrewidowali go przy wejściu i przyjęli ćwierć talenta na ofiarę. Wewnątrz, wokół ognia dobywającego się z podziemnej rozpadliny, znajdowało się medytacyjne kolisko, w którym należało usiąść celem koncentracji. W centrum wokół zalatującego siarką płomienia czołgały się nagie czarne porneidy, kapłanki rytualnej orgii. Z pobliskiego zoolis dolatywało beczenie zwierząt. Wielki kamień ofiary, pokryty skorupą zakrzepłej krwi, przypominał plecy wysmaganego niewolnika. Krąg ofiarników gęstniał. Przeważali drobni, pospolici ludzie, dla których comiesięczna ofiara stanowiła rodzaj daniny. Zamożniejsi musieli składać ją częściej. Przy okazji spadków, podróży, narodzin, zamążpójścia lub zgonu. Istniały również ofiary jubileuszowe i okolicznościowe. Zaś cynicy twierdzili, że ubój zwierzątek na chwałę Pana Ciemności jest jedynie pretekstem do wyciągnięcia pieniędzy dla Organizacji. Kiedy po świątyniach składano ofiary z ludzi, Eumentes zniósł tę praktykę. I słusznie. Nowoczesne środki dostarczały skutecznych a mniej spektakularnych środków utylizacji niepożądanych elementów.
Georgiasz rozejrzał się. Ani śladu Zenosa. Naraz rozległa się muzyka, głucha, dojmująca, tak straszna, jakby z samego piekła dochodziła… Snop światła z reflektora wyłowił białego kozłogona dostarczanego właśnie przez ruchomy chodnik. Drobny stekowiec płynął mechaniczną ścieżką ku ołtarzowi. Wydawał się być zahipnotyzowany, a może tylko odpowiednio uświadomiony, co do swojej odpowiedzialności w akcie ofiarnym… Dziarsko wskoczył na płytę. Spotęgowała się wibracja i zmieniło światło. Trupi poblask wydobył z mroku oblicza widzów z pierwszego kręgu – twarze różne: skupione i stężałe, zawzięte i przerażone. Drgnęła olbrzymia zwisająca nad kamiennym ołtarzem łapa gigantozaura.
– Krew łączy, krew żywi, krew oczyszcza! – zabrzmiał wszechogarniający głos; automatyczny, pozbawiony emocji, nieludzki… Gadzie ramię opuszczało się majestatycznie. Naraz niczym kocie pazury wyskoczyły ruchome ostrza i równocześnie zatopiły się w ciałku kozłogona. Żałosny bek, krótki jak podmuch detonacji. Jucha zbryzgała kamień, pociekła ku rynienkom. Kapłanki zbierały ją łyżeczkami podając ofiarnikom jako antykomunię. Co pewien czas polewały sobie piersi i brzuchy. Muzyka ścichła, słychać było tylko mlaskanie i granie grdyk. Okrąg pogrążał się w mroku, za to snop światła skierował się w górę, ujawniając postać Pana – zakręcone rogi i demonicznie zakończona kozia bródka. Belzebub szczerzył kły w tryumfującym uśmiechu. Jednocześnie w słabej poświacie ukazała się postać leżąca u jego kopyt – figura starszego mężczyzny z siwą brodą i zdruzgotaną aureolą.
Argon stłumił mdłości. Wiele lat upłynęło od czasów, gdy musiał uczestniczyć w podobnych misteriach dla pospólstwa. Zabawy hierarchów z czartem były o wiele przyjemniejsze i subtelniejsze. Gdzie ten Zenos? Naraz sucha ręka dotknęła jego łokcia. Zadygotał. Jakaś starowina wyszczerzyła ku niemu zakrwawione zęby. Chciał cofnąć się, ale przytrzymała go swymi palcami przypominającymi szpony.
– Zenos zatrzymany, uciekaj – syknęła.
Cofnął się ku wejściu. Starał się za bardzo nie przyśpieszać, kątem oka zobaczył dwóch strażników świątynnych ruszających, by zagrodzić mu drogę. Zrównali się z nim na placyku… Machnął im złotą mandorlą hierarchy. Nie wywołało to na nich żadnego wrażenia.
– Pójdziesz z nami – warknął wyższy. – Szara Straż!
– Idioci, jestem honorowym… – umilkł. Obok nich wyrosło naraz czterech rosłych tumanantów dotąd gnuśnie wypoczywających pod świątynnym murem.
– Puśćcie go, braciszkowie – powiedział łysoń z patriarchalną brodą.
– Precz, łachmyty – huknął kryptejak.
Błysnęły sztylety. Z ust strażników wydarły się jęki podobne agonalnemu bekowi kozłogona. Georgiasz stał osłupiały.
– Idziemy – rzucił łysoń. Pozostali tumananci otoczyli ocalonego hierarchę tworząc niby eskortę. Wyparowały z nich jakiekolwiek ślady zażywania środków stymulacyjnych. W zaułku czekał kryty pędnik z napisem "chleb".
– Wsiadaj!
Opór wydawał się bezcelowy. Mały, pozbawiony okien wehikuł pomknął, niczym kapsuła poczty pneumatycznej, ciasnymi tunelami gospodarczymi, co chwila przemieszczając się w pionie i poziomie, tak że Georgiasz nie mógł odgadnąć kierunku. Bał się. Czy przed chwilą uszedł ludziom Tajgenisa? Kim mieli okazać się przebrani wybawcy?
Naraz pędnik zahamował gwałtownie, Argon wysiadł, a pojazd wraz z eskortą znikł, jakby go nigdy nie było. Hierarcha został sam w olbrzymiej cavernie z nieobrobionego kamienia.
– Witaj – zabrzmiał znajomy głos Antygona… – Wybacz nietypowe zaproszenie, ale musiałem się spotkać z tobą jeszcze przed posiedzeniem. Masz podobno predylekcje do odwiedzania nieprzyjemnych miejsc.
– Czy coś się stało? – zapytał Georgiasz ściskając starego Antykwariusza.
– Za pół hory mamy posiedzenie.
– Nic nie wiedziałem.
– Hipparch, który je zwołuje, też dowiedział się quartinę temu.
– Co jest powodem tak pośpiesznego trybu?
– Zdrada – mruknął Archiwariusz i pociągnął go do własnego luxpędnika zabezpieczonego pancernymi osłonami. – Porozmawiamy w drodze.
Pojazd nabrał prędkości. Georgiasz zauważył, że posuwają się nieuczęszczanymi sztolniami w towarzystwie paru pojazdów bojowych.
– A więc co się stało?
– Dostałem najnowszy raport z Florentyny od "Febusa". To geniusz, dotarł do matecznika sekretnych danych FOI i natrafił tam na program "Dinozaur". Początkowo były to informacje fragmentaryczne. Ale kiedy jego deszyfratorzy zakończyli prace, ujawnił się cały ogrom spisku.
– Spisku?
– Tak. Wyobraź sobie, że kochana demokratyczna Federacja planowała operację podobną do naszego "Planu Nr 1". Od lat jej agenci przygotowywali antyarymańskie sprzysiężenie, przeniknęli do naszych struktur.
– Jakże to możliwe? Reglamentujemy wyjazdy zagraniczne, kontrolujemy życie obywateli w najdrobniejszych szczegółach…
– Tylko kto to nadzoruje, Szara Straż? Wystarczyło przekupić paru wyższych dostojników eforiatu. Nie brak tam kreatur pozujących na nadgorliwców. To oni zniszczyli Eumentesa, bojąc się, że jego reformy mogą zagrozić hegemonii Archipelagu. Szczęście, że "Febus" to rozgryzł. Masz pojęcie, co mogłoby się zdarzyć?
– Nie bardzo wiem.
– No to wyobraź sobie – rusza nasza operacja w Archipelagu, a tymczasem z kwatery FOI wybiega impuls nakazujący uruchomić "Siatkę". Kontrarymański przewrót ogarnia Dolną Akropolię. My giniemy w ciągu kwadransa. A co dalej? Agenci Ekumeny opanowują Federację, zaś konfidenci Federacji Ekumenę. Czy można wyobrazić sobie większy lupanar? Na szczęście, mamy dosyć czasu, aby temu zapobiec.
– Wstrzymać "Plan Nr 1"?
– Absolutnie nie, musimy jedynie wcześniej uderzyć w naszych rodzimych spiskowców. Posiadamy na szczęście listę tych zdrajców. Mamy numery ich kont w bankach na Caldii. Nie uwierzysz, są tacy, którzy uciułali tam po milionie aureusów. Trzeba wytłuc ich jak robactwo jeszcze dziś. Najpierw obowiązek, a potem przyjemność! A szefa zdrajców osobiście ukrzyżuję…
– Kto zacz?
Oczy Leartonika przypominają teraz wyloty luf.
– Tajgenis! – cedzi.
Zanim przybyli do sali obrad, Antygon wręczył Argonowi niewinnie wyglądający wrylec piśmienny.
– Usiądziesz obok Tajgenisa… I w odpowiednim momencie… – Georgiasza przeszedł dreszcz. – A przy okazji, wiesz, jaki powód nadzwyczajnego spotkania podałem Hipparchowi?
– Rozpoczęcie operacji "Archipelag"?
– Oczywiście. Opowiadałem mu o projekcie dzisiaj podczas obiadu. Osłupiał z zachwytu.
Dokonywanie zamachów stanu jest sztuką trudną i niebezpieczną. Archont Archiwariusz posiadał doświadczenie uczestnika paru z nich. W odróżnieniu od amatorów wiedział też, że władza leży często nie tam, gdzie błyszczy. Jądrem Ekumeny był węzeł informatyczny, tam gdzie zbiegały się wszystkie nici. Dysponowanie nim oznaczało kontrolę mediów, środków łączności, sił szybkiego reagowania. Czyje polecenie wypełniał komendant Pokoju Informatycznego, ten miał praktyczną władzę. Oczywiście centrum wymagało odpowiedniego zabezpieczenia, gdyż inaczej byle menscompterowiec mógłby opanować centralę. Stąd wielka rola naczelnika Ochrony Zewnętrznej, szefowej Wewnętrznego Kręgu, dyżurnego nadinżyniera od zasilania oświetlenia i dotleniania, oficera szyfrowego znającego dzienne kody. Kolejną kluczową personą był strateg dyżurujący nad łącznością z wyrzutniami balistycznymi. Wreszcie Efor Foniki, który kontrolował centralne studio dźwięku i obrazu, za pośrednictwem których można było w każdej chwili przemówić do narodu. Pragmatyka władzy ustalona po obaleniu Eumentesa, nie dopuszczająca do kumulacji wszystkich sił w jednym ręku, podporządkowywała każdego z tych funkcjonariuszy innemu hierarsze. Nadinżynier od zasilania był człowiekiem Georgiasza i to pozwalało liczyć na jego lojalność; informatyczny węzeł był obsadzony przez szwagra Antygona; oficer szyfrowy podlegał Hipparchowi; szef Ochrony Zewnętrznej, niestety, Pauzaniaszowi; zaś przełożona falangierek – Tajgenisowi. Te dwa ostatnie stanowiska należały do szczególnie newralgicznych. Toteż Argon odetchnął, widząc na małych propylejach Kreosa, zastępcę dowódcy Zewnętrznej Ochrony. Zawdzięczał on osobistą karierę Antygonowi, zaś Tajgenis daremnie parokrotnie próbował go usunąć proponując mu dużo wyższe stanowiska.
– Gdzie twój zwierzchnik? – spytał Archiwariusz.
– Nie dojechał, od paru godzin nie miałem z nim łączności – odparł Kreos.
Pozostawał główny problem: Wielka Falangierka Helena. Wchodząc do sali zwanej tolosem Archiwariusz przywitał się z nią wylewnie, obdarzając rosłe babsko o twarzy starego tigrozaura obfitą dawką komplementów. Na koniec dorzucił:
– Za parę minut oczekujemy wicestratega Leofora. Na moje wezwanie proszę go wpuścić.
– Czy efor Tajgenis wie o sprawie? – zapytała zimno.
– Zaraz się dowie.
Antygon przeszedł przez komorę wentylową (chociaż między hierarchami panowało wzajemne zaufanie, to jednak na wszelki wypadek wykrywacze sprawdzały, czy nikt przez zapomnienie nie wziął z sobą broni) i wszedł do Sali Hierarchatu. Georgiasz po drodze skręcił do toalety. Miał wkroczyć po dobrej chwili unikając wrażenia, iż przybyli razem.
Na powitanie Leartonika wszyscy zgromadzeni wokoło owalnego stołu powstali – Pauzaniasz, Ksantyppos, Arystobulos i inni. Tylko Hipparch uniósł się nieznacznie (korzonki dokuczały mu coraz mocniej) i szybko opadł na brokatową poduchę. Archiwariusz zlustrował salę. Brakowało Tajgenisa… Źle! Nie dał jednak po sobie poznać niepokoju.
– Masz podobno dla nas prawdziwe rewelacje, więc mów – powiedział Arystobulos znany z niecierpliwości.
– Jeszcze nie jesteśmy w komplecie – Antygon spokojnie zajął swoje miejsce i skubnął z przepysznego grona cynobrową kulkę ambrozjonu rozmiarów kurzego jaja.
Wejście Georgiasza nie wywołało większego wrażenia na hierarchach.
– A gdzie nasz kochany Tajgenis? – zaskrzypiał glos Hipparcha.
Wszyscy popatrzyli po sobie.
– Rozmawiałem z nim przed kwadransem, był w drodze – rzekł Pauzaniasz. – Podobno też ma dla nas interesujące informacje.
Georgiasz poczuł na plecach kropelki potu. Tymczasem na ikonoskopie ukazującym obraz zza ostatnich drzwi ukazała się twarz Wielkiej Falangierki.
– Przybył wicestrateg Leofor. Czy mam go wpuścić?
– Przyniósł specjalne materiały dla mnie – poinformował Antygon. – Szczegóły techniczne operacji Numer 1.
– Niech wejdzie – mruknął Hipparch. Helena jednak była służbistką.
– Wejście przedstawiciela armii wymaga akceptacji efora Tajgenisa.
– Bądź zgody przewodniczącego… – biegły w regulaminie Antygon rzucił przynaglające spojrzenie Hipparchowi.
– Powiedziałem wpuścić – potwierdził starzec.
Zabrzęczały sygnały, szczęknęły pancerne drzwi. Leofor wszedł do propylei falangierek. Oprócz merytorycznych heterarek ekipa Heleny – ostatnie zabezpieczenie Hierarchatu – składała się z sześciu rosłych niewiast zaprawionych do walki wręcz.
– Wszedł do tolosu – zameldowała Helena. – Co teraz?
– Ma zaczekać, aż będzie potrzebny.
Na chronometrze Georgiasza była nona 05.
– Uważam, że powinniśmy zaczynać nawet bez Tajgenisa. Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi – powiedział Ksantyppos. Poparł go Tulen. Inni nie oponowali.
Antygon pomyślał o grupie swych hoplitów wysłanych do zajęcia biur Wielkiego Efora. Wciąż nie miał potwierdzenia, że im się udało.
Chrząknął. Nastała cisza.
– Zacznę od informacji niesłychanie pomyślnej. Tajna operacja, którą rozpocząłem przed wielu laty, zbliża się do finału. W ciągu kilku dni poczynając od jutra Archipelag znajdzie się w naszych rękach…
Opowiadał. Słuchali jak urzeczeni. Czasem z półotwartych ust wyrywał się okrzyk niedowierzania, niekiedy histeryczny śmieszek. Kiedy zaś Leartonik skończył, zerwały się spontaniczne oklaski, a zebrani powstali. Tylko puste miejsce Tajgenisa zrobiło się jeszcze bardziej wymowne.
– Rozumiem, że musimy ci podziękować, Leartoniku, a następnie postawić w stan pogotowia wszystkie nasze siły zdolne do desantu na Federację – zauważył Hipparch. – Jeszcze dziś…
– Bez pośpiechu! – powstrzymał go Antygon. – Wywiad wroga nie śpi. Przedwczesna mobilizacja u nas mogłaby zaszkodzić całej operacji. Dopiero kiedy nasi ludzie obejmą tam wszystkie newralgiczne stanowiska, przystąpimy do drugiej fazy.
Rozległ się brzęczyk Specjalnej Linii Hierarchatu do Spraw Nadzwyczajnych.
Bezpośredni fonikon omijający sekretariat falangierek odzywał się nader rzadko. I przeważnie nie wróżył nic dobrego. Najbliżej siedział Pauzaniasz, ale nim zdołał unieść swoje tłuste cielsko, Antygon zerwał się ze zręcznością młodego chłopaka.
– To do mnie – stwierdził bez cienia wątpliwości. Kątem oka zauważył, jak stężały rysy Pauzaniasza, a twarz Argona zrobiła się blada jak ściana.
– Leartonik – rzucił do aparatu.
– Dzwoni Serdek – usłyszał głos swojego wiernego falangiera. – Jesteśmy na miejscu.
– Brawo.
– Lisa nie ma w norze. Dokumenty zniszczone i śladu człowieka.
– Wracaj natychmiast!
Grzmot eksplozji urwał rozmowę. Nie ulegało wątpliwości, że Serdek wpadł w pułapkę, zaś absencja Tajgenisa nie była przypadkowa. Jakimś sposobem przejrzał ich plan. Antygon popatrzył na pozostałych hierarchów. Spokojnie! Nic jeszcze nie wiedzieli. W trakcie rozmowy z podkomendnym nie drgnął mu ani jeden mięsień. Co miał jednak zrobić? Mosty zostały spalone.
– Tak, wracaj, jak skończysz. Trzymaj się – zakończył ciepło, jakby dusza Serdeka mogła to słyszeć. – Są nowe ważne szczegóły – zwrócił się do zebranych. – Muszę was z nimi jak najrychlej zapoznać. W tym celu pozwoliłem sobie zaprosić tu naszego drogiego Leoforosa.
– Niech wejdzie – skinął głową Hipparch.
– A co to był za fonik? – czujnie zapytał Pauzaniasz. Antygon zignorował pytanie.
Rozsunęły się drzwi i ukazała się w nich Wielka Falangierka, a tuż za nią wicestrateg.
– Czas! – powiedział ochryple Archiwariusz.
Błyskawiczny cios Leofora pozbawił tchu potężne babsko. Chwilę później druciana pętla zarzucona na jej szyję dokonała reszty, a ciało osunęło się.
– Co to znaczy? – zawołał po chwili osłupienia Hipparch.
– Zdrada! – Krzyknął Pauzaniasz.
Jego ręce usiłowały wykonać jakiś ruch, ale Antygon przytknął do jego karku małego wrylca, z którego na kształt języka węża wyskoczyło podwójne ostrze.
– Nie ruszaj się, to jest zatrute – uprzedził Leartonik.
Mimo to Pauzaniasz chciał się poderwać. Wrylec "ukąsił". Reakcja była natychmiastowa. Tłusta twarz hierarchy zsiniała, oczy wyszły z orbit, usta próżno usiłowały zaczerpnąć tchu. Potem zwiotczał.
Tymczasem Leoforos nie zwlekając dopadł awaryjnej dźwigni propylejskich wrót wejściowych. Siedmiu ludzi na czele z Kreosem wtargnęło do Wewnętrznego Kręgu. Już wcześniej z kuluarów wymieciono kreatury Tajgenisa. Większość falangierek nie stawiała oporu, dwie próbujące zastąpić im drogę Kreos ściął serią z repetera. Po paru sekundach pięciu funkcjonariuszy zabezpieczało Wewnętrzny Krąg. A pozostała dwójka i Leofor stali w trzech rogach Sali Hierarchów wycelowawszy broń w Najwyższe Gremium.
Dygnitarze trwali jak sparaliżowani. Georgiasz zdołał tylko mruknąć do Ksantypposa:
– Wszystko jest w porządku.
– Co to znaczy? Zamach? Na mnie?!- charczał Hipparch.
– Nie, to jedynie konieczna obrona, czcigodny – odezwał się Antygon Leartonik i rozwinął zwój dobyty z sakwy: "Bracia, żądam natychmiastowego wyjęcia spod prawa efora Tajgenisa; strategów: Spirosa, Fryzza, Edeksosa; podeforów Lenesa, Lernesa, Likaona, Karmida, Hareksa; satrapów: Natora, Eliriona, Wersa". Każdy z was otrzyma pełną listę proskrybowanych.
– Ale dlaczego, to dobrzy arymaniści – wybąkał Arystobulos.
– Mam dowody, które za chwilę przedstawię, że są to uczestnicy zbrodniczej operacji "Siatka" zorganizowanej przez wywiad Archipelagu celem obalenia arymanizmu w naszym kraju i podporządkowania go hegemonii Federacji.
Rozległ się szmer niedowierzania.
– To brzmi jak rojenie szaleńca… – zaczął Tulen. – Potrzebujemy dowodów.
– Otrzymacie je we właściwym czasie. Teraz nade wszystko należy działać. Zdrajcy zechcą się bronić. Leoforosie, zajmiesz się ochroną Hierarchatu.
Wicestrateg szedł ku wyjściu, gdy pomimo grubych murów dobiegł ich wstrząs i zgasło światło. Oczywiście natychmiast włączyło się zasilanie awaryjne. Chwilę później znowu odezwał się bezpośredni fonik. Argon podjął go nie tracąc z oczu hierarchów. Dzwonił dyżurny nadinżynier z Centrum Zasilania.
– Potrzebuję posiłków – wołał. – Niezidentyfikowana grupa uzbrojonych osobników szturmuje Bramę Eleuzyjską.
– Otrzymasz wsparcie, panujemy nad sytuacją. Aryman z tobą! – Antygon odwrócił się do sali:
– Jesteśmy atakowani – rzucił. – Jeśli nie chcemy zginąć jak opasowe stekowce, trzeba wprowadzić hoplitów. Potrzebuję twego upoważnienia, Czcigodny Hipparchu. Rozumiem, że je mam – nie czekając, aż archont otworzy usta przypominające dziób starego żółwia, kontynuował: – Ksantypposie bezzwłocznie zajmiesz się ochroną nadajników i przygotujesz oświadczenie dla ludności. A ty, Georgiaszu, będziesz moim zastępcą. O reszcie pomówimy później. Aha, chyba powinniśmy jeszcze to formalnie przegłosować.
– Konkretnie co? – zapytał ociężały jak zwykle Tulen.
– Stan najwyższego zagrożenia państwa, przekazanie pełni władzy w moje ręce, zastępstwo dla Georgiasza, nominację na pełnego stratega dla Leofora, no i wyjęcie spod prawa zdrajców…
– Czyli mamy wojnę domową? – odezwał się nieśmiało przewodniczący przenosząc wzrok z jednego uzbrojonego hoplity na drugiego.
– Ty to powiedziałeś, Wielki Hipparchu. Kto jest za?
Wszystkie ręce bez ociągania podniosły się do góry.
– Teraz przejdziecie do bunkra sztabowego. Będziecie tam informowani o rozwoju wydarzeń. Hoplici zawiozą was na poziom 666.
Grupka przerażonych starców dała się potulnie zaprowadzić do windy. Niektórzy zastanawiali się, czy jeszcze kiedykolwiek tu wrócą.
Jeszcze chwila, a za wielkim stołem oprócz trupa Pauzaniasza pozostali jedynie Archiwariusz i oekonomikos.
– Nie mam pojęcia, jak to mogło się stać – mruczał Antygon. – Kto uprzedził Tajgenisa?
– Jakie mamy szanse zapanować nad sytuacją?
– Duże. Dysponujemy armią szczerze nie nawidzącą Szarej Straży, dzierżymy media, mamy… – przerwał. Z głębi korytarzy i sztolni przybliżał się odgłos strzałów. Leartonik przekręcił liczbę Pi zdobiącą brązowy pilaster. Usunęła się część ściany ukazująca przejście. Jeszcze dwukrotnie pokonywać musieli tajne zapory, nim wreszcie znaleźli się w małej windzie.
– Na powierzchnię – powiedział Antygon do mównika
– A co będzie teraz z operacją Nr 1? Wstrzymasz ją? – pytał Georgiasz, gdy sunęli w górę.
– W żadnym wypadku. Dziś nasze zwycięstwo w Federacji może mieć decydujące znaczenie!
Winda zatrzymała się. Parę kroków, a stanęli pod rozgwieżdżonym niebem. Dookoła ciągnęły się ruiny starej Akropolii i wkomponowane w nie współczesne stanowiska arkebuzyjne. Znajdowali się w Gwardyjskiej Jednostce Hoplitów.
Niewiele brakowało, by Tajgenis podzielił los Pauzaniasza. Docierał już do placu Periandra, gdy otrzymał zaskakujący fonikon. W pierwszej chwili nie mógł uwierzyć. Wiadomość była zbyt nieprawdopodobna, a dzwoniący… Zatrzymał się jednak i zaczął sprawdzać doniesienie z innych źródeł. Georgiasz umknął z zasadzki w Czarnej Świątyni. Coś działo się w Strategejonie… Na kopyta Arymana! Nie wyglądało to jedynie na osłonę Planu Numer 1, o którym po południu poinformował go Antygon. Podczas rozmowy Leartonik był wylewny, przekazał pozdrowienia dla rodziny. Aliści Achil doskonale znał wszystkie kruczki starego gada. Zawracając sprzed placu Periandra natychmiast kazał ewakuować eforiat. Miał rację. Nie minęła quartina, a Szary Kompleks otoczyli hoplici Antygona.
– A więc zamach stanu! – na moment przebiegła mu myśl ucieczki na powierzchnię. I dalej… W sekretnym miejscu czekał miniwiropłat, dwie rozkoszne heterarki, komplety dokumentów, precjoza… Nowe życie.
Ale czy można wyobrazić sobie życie bez władzy?
Szary efor wydał niezbędne rozkazy. Zamierzał walczyć.