Trzej członkowie osobistej ochrony prezydenta Harrisa opuścili windę i rozeszli się w trzech kierunkach, sprawdzając korytarz. Sam Harris czekał z pozostałymi w windzie z cierpliwością wynikającą z długoletniej praktyki. Jeśli ktoś urodził się w takiej jak on rodzinie, zawsze był otoczony ochroniarzami. Stosunkowo szybko więc przyzwyczaił się do tego, a jedyna zmiana, jaka kiedykolwiek nastąpiła, polegała na zwiększeniu kontyngentu ochrony, gdy odziedziczył prezydenturę, do sprawowania której był przygotowywany od młodości. Objęła ona także zmianę składu ochrony, bowiem życie prezydenta Ludowej Republiki Haven było zbyt ważne, by zaufać w tej kwestii mieszkańcom tejże Republiki.
Ochrona osobista prezydenta składała się wyłącznie z najemników rekrutowanych w sile regimentu na planecie New Geneva. Pochodzący z niej żołnierze i ochroniarze byli doskonale wyszkolonymi zawodowcami słynącymi z lojalności, jak długo otrzymywali regularne wynagrodzenie. Ponieważ nie zdarzyło się, by ktoś zdołał ich przekupić lub też by z jakiegokolwiek innego powodu przestali być lojalni w czasie trwania kontraktu (poza finansowym), rządy płaciły im wygórowane stawki, ponieważ okazywali się bardziej godni zaufania niż właśni obywatele. Przysięgali bronić ochranianego nawet za cenę życia i dotrzymywali słowa, kiedy nie było innego wyboru. Niestety byli także zdecydowanie niepopularni wśród wojskowych rodzimego chowu, słusznie uznających, że najemnicy są bardziej godni zaufania niż oni sami.
Szef ekipy wysłuchał meldunku zwiadowcy informującego, że korytarz jest czysty, i wyprowadził Harrisa z windy. Oczekujący na prezydenta brygadier Marines zasalutował. Choć miał uprzejmą minę, w jego oczach widać było niechęć do prezydenta i członków ochrony naruszających w wyjątkowy sposób jego terytorium. W tym akurat Harris był w stanie się z nim zgodzić, jako że znajdowali się w czarnej wieży Octagony, czyli sztabie Ludowej Marynarki, gdzie obecność potencjalnego zamachowca była wysoce nieprawdopodobna. Z drugiej strony, po zabójstwie Frankela niechęć kolejnego oficera była ceną, którą Harris uznał za nieuniknioną i praktycznie się tym nie przejmował — chciał przeżyć. Co naturalnie nie znaczyło, że zamierzał jeszcze bardziej zniechęcić brygadiera do swojej osoby. Gdy oficer przestał salutować, wyciągnął ku niemu dłoń i uśmiechnął się ciepło.
— Witam, panie prezydencie. — Głos był ozięble uprzejmy.
— Dzień dobry, brygadierze… Simpkins, prawda?
— Prawda, sir. — Simpkins uśmiechnął się zadowolony, że taka ważna persona pamięta jego nazwisko.
A Harris stłumił westchnienie — tak prosty i stary chwyt, a nadal skuteczny. Ochrona i tak sprawdzała każdego, z kim się spotykał, więc przy okazji podawała mu nazwiska i krótkie życiorysy. Drobiazg, a jaki pomocny — Simpkins już niczego nie miał mu za złe i odzywał się zupełnie naturalnie.
— Admirał Parnell oczekuje pana, panie prezydencie. Pozwoli pan, że poprowadzę?
— Naturalnie.
Droga była krótka, a drzwi, przed którymi stanęli, nie wyróżniały się niczym nadzwyczajnym poza dwoma zbrojnymi wartownikami z Korpusu stojącymi po obu ich stronach. Jeden z nich otworzył drzwi, a zebrani w niewielkiej salce konferencyjnej wstali na widok Harrisa. Ten dał znak ochronie, by została na korytarzu, co nie spotkało się z jej aprobatą, ale zostało wykonane. Harris doskonale rozumiał, że ochroniarze nie lubili, gdy znikał im z oczu, obojętne gdzie i z kim, natomiast z własnego doświadczenia wiedział, że sekret znany więcej niż dwóm osobom z czasem przestawał być sekretem. Ów czas zależał od ilości osób, toteż w tym konkretnym przypadku postarał się maksymalnie ograniczyć liczbę znających go. Dlatego w salce znajdowały się jedynie trzy osoby — reszta członków gabinetu na pewno się wścieknie, kiedy sprawa wyjdzie na jaw, ale to również był w stanie przeżyć.
— Panie prezydencie — powitał go admirał Parnell.
— Witaj, Amos. — Harris uścisnął mu dłoń i skinął głową pozostałym. — Elaine… Ron… Miło was widzieć. Nie mam zbyt wiele czasu, bo oficjalnie jestem zupełnie gdzie indziej i muszę się tam niedługo pojawić, żeby nie zaczęto podejrzewać Bóg wie czego, toteż przejdźmy od razu do rzeczy.
— Naturalnie. — Admirał wskazał mu fotel i zajął swoje miejsce po drugiej stronie stołu konferencyjnego. — To może rzeczywiście krótko potrwać, bo jestem w stanie mówić jedynie o generaliach, panie prezydencie. Odległości wchodzące w grę są tak wielkie, że uniemożliwiają mi kierowanie konkretnymi operacjami, toteż dysponuję jedynie meldunkami o rozwoju sytuacji. Dlatego muszę przenieść się do systemu Barnett.
Harris przytaknął, doskonale wiedząc, w czym tkwi problem — planeta Haven znajdowała się prawie trzysta lat świetlnych od Manticore i ponad sto pięćdziesiąt od zachodniej granicy Republiki. Nawet kurier ryzykujący przelot w dolnej części pasma theta potrzebował szesnastu dni na przebycie drogi z Haven do bazy floty w systemie Barnett, ponieważ dzieliło je sto dwadzieścia siedem lat świetlnych.
— To sensowne posunięcie, Amos — zdecydował. — W takim razie przedstaw aktualny stan operacji.
— Naturalnie, panie prezydencie. — Parnell uaktywnił holomapę, która zawisła nad stołem.
Część gwiazd miała rozmaite barwy, ale uwagę przykuwała nieregularna półsfera czerwonych punkcików na granicy między Republiką a Sojuszem Manticore.
— Czerwonym kolorem zaznaczyliśmy miejsca przewidywanych prowokacji. — Parnell dotknął innego przycisku i część czerwonych punktów została otoczona zielonymi pierścieniami. — W tych systemach wstępne ataki zakończyły się sukcesem. Naturalnie w wielu przypadkach planowane są powtórki i pierwszy sukces nie gwarantuje, że dalej wszystko pójdzie po naszej myśli, ale jak dotąd operacja przebiega zgodnie z planem i nie ponieśliśmy żadnych poważniejszych strat. Wygląda na to, że czas i pieniądze zainwestowane w Argusa zaczynają procentować naprawdę dokładnymi informacjami. Należy oczywiście pamiętać, że w którejś fazie zaczniemy ponosić straty niezależnie od doskonałości informacji czy planowania. Jest to nieuniknione przy tej skali operacji.
— Rozumiem, Amos. — Harris przestał przyglądać się mapie i spojrzał na Bergrena. — Mamy już jakieś informacje, czy Manticore postępuje tak, jakbyśmy sobie tego życzyli, Ron?
— Konkretnych nie mamy. — Bergren pogładził wąsa. — Wywiad ma powolniejsze kanały łączności niż marynarka, a szpiegom trudniej jest uzyskać potrzebne informacje, niż admirałowi zrobić odprawę po akcji. Obawiam się, że słuszne było założenie, iż nie będziemy w stanie uzyskać z wyprzedzeniem jednoznacznego potwierdzenia. Natomiast wygląda na to, że media Królestwa Manticore wywąchały, że coś się święci. Nie wiedzą jeszcze co, a to wskazuje na nader szczelną blokadę informacyjną jak na ich tradycje wolności słowa. Biorąc pod uwagę to oraz inne posunięcia rządu Cromarty’ego, uważam, że można założyć, że tak się stało lub stanie w najbliższym czasie. Wiele zależy od tego, jaką strategię rekomendować będzie Admiralicja.
Sekretarz spraw zagranicznych spojrzał wymownie na Elaine Dumarest, która nieznacznie wzruszyła ramionami.
— Mogę jedynie powtórzyć analizę wywiadu, z którą zapoznaliśmy się już na początku operacji — powiedziała z rezygnacją. — Duże nadzieje daje zastąpienie Webstera przez Caparelliego na stanowisku Pierwszego Lorda Przestrzeni. Z jego akt wynika, że bardziej niż poprzednik przypomina słonia w składzie z porcelaną. Jest dobrym taktykiem, ale niezdolnym do zdania się na podkomendnych, i gorszym analitykiem niż Webster. Jest więc mniej skłonny do zasięgania opinii czy rady, a bardziej do podejmowania szybkich, rozstrzygających decyzji. A to z kolei wskazuje, że powinien być zwolennikiem rozwiązań, które, mam nadzieję, zostaną przez nich podjęte.
— Obawiam się, że to wszystko, co możemy w tej chwili powiedzieć, panie prezydencie — dodał Parnell. — Zarzuciliśmy przynętę, na którą powinien się złapać, ale nikt nie może zagwarantować, że tak właśnie się stanie. Gdyby decyzja zależała wyłącznie od niego, jestem pewien, że podjąłby taką, o jaką nam chodzi, ale nikt na takim stanowisku nie działa w próżni. I zawsze istnieje możliwość, że ktoś — na przykład admirał Givens, która jak wynika ze wszystkich raportów, jest naprawdę dobra w tym, co robi — zdoła przekonać go do swojego zdania. Tym niemniej niezależnie od tego, kto będzie podejmował decyzje, muszą zapaść przynajmniej niektóre z tych, na których nam zależy.
— Obawiałem się, że dominujący będzie tryb warunkowy — uśmiechnął się smętnie Harris. — Tego właśnie najbardziej nienawidzę w swojej pracy. Byłoby znacznie prościej, gdyby inni byli mili i robili to, czego się człowiek po nich spodziewa. Najlepiej przez cały czas.
Pozostali skwitowali to stwierdzenie uprzejmymi uśmiechami, a Harris spojrzał na chronometr i dodał:
— Amos, wierzymy, że dopilnujesz przeprowadzenia ostatniej fazy już z bazy Barnett. Ostrzeż nas najwcześniej, jak zdołasz, że się zaczęło, żebyśmy zdążyli tu wszystko przygotować. Zdaję sobie jednak sprawę, że prawdopodobnie nie będziesz miał czasu na uzgodnienia i dlatego z góry daję ci zgodę na rozpoczęcie ostatniej fazy wówczas, kiedy uznasz, że sytuacja do tego dojrzała. I nie zawiedź nas.
— Zrobię wszystko, co tylko będę mógł, panie prezydencie — obiecał Parnell.
— Wiem o tym. — Harris ponownie spojrzał na Bergrena. — Sprawdź wszystko u siebie, Ron, bo kiedy zacznie się strzelanina, nasze stosunki z neutralnymi mocarstwami, zwłaszcza z Ligą Solarną, mogą okazać się krytyczne. Nie możemy się zdradzić przed czasem, ale chcę, byś przygotował odpowiednie materiały, tak by nasi ambasadorzy mogli przedstawić naszą wersję mediom, zanim na miejsce dotrą ci cholerni „niezależni” korespondenci. W przyszłym tygodniu wprowadzę w sprawę Jessupa, żeby jego ludzie przygotowali wstępne materiały informacyjne dla ambasad.
Bergren skinął głową, Harris zaś zwrócił się do Elaine.
— Ostatnio wspominałaś, że nie wiesz, czy polecisz z Amosem do systemu Barnett. Zdecydowałaś już, co zrobisz, Elaine?
— Zdecydowałam. Chciałabym polecieć, ale w gruncie rzeczy Amosowi nie jest potrzebne, żebym cały czas zaglądała mu przez ramię: takie siedzenie na karku głównodowodzącemu może wpłynąć tylko negatywnie, nie pozytywnie na jego skuteczność. Poza tym, jeśli oboje znikniemy, ktoś może to zauważyć i zacząć się zastanawiać. W tej sytuacji lepiej będzie, jeśli tu zostanę.
— Też mi się tak wydaje — zgodził się Harris. — I nie ukrywam, że przydasz się na miejscu: siądź z Jessupem i Ronem i pomóż im opracować plan kampanii w mediach. Chcę, aby przed rozpoczęciem działań wiedzieli o wszystkim jedynie członkowie rządu, więc potem zostanie niewiele czasu i im dokładniejsze wytyczne i oficjalne dane dostaną dziennikarze, kiedy zagonimy ich do roboty, tym lepiej.
— Oczywiście.
— W takim razie to wszystko. A raczej prawie wszystko, bo został jeszcze pewien drobiazg, Amos.
— Jaki drobiazg, panie prezydencie? — zdziwił się szczerze Parnell.
— Rob Pierre — prychnął Harris.
— Co z nim? — Parnell nawet nie próbował ukryć niechęci. — Stało mu się może coś przykrego?
— Niestety nie. — Harris roześmiał się prawie naturalnie. — Takich jak on najlepiej charakteryzuje określenie „upierdliwy”. Ma jednak zbyt duże wpływy w Kworum, bym mógł go ignorować, o czym on niestety doskonale wie. Chodzi o to, że zaczął mi zawracać głowę kilkoma listami do syna, które zostały mu zwrócone przez biuro profosa floty bez dostarczenia do adresata.
Parnell i Dumarest odruchowo wymienili spojrzenia — w Ludowej Republice nawet prominenci czasami znikali bez śladu toteż nic dziwnego, że rodziny zaczynały się martwić, jeśli w cokolwiek wtrącała się jakakolwiek służba bezpieczeństwa. A „biuro profosa” było eufemistyczną nazwą służby bezpieczeństwa Ludowej Marynarki — co prawda o lepszej reputacji niż większość takich służb, a zgoła nieporównywalnej z reputacją Policji Higieny Psychicznej, ale bezpieka to zawsze bezpieka. W dodatku, czego by nie powiedzieć o Robie Pierre, jego miłość do jedynego syna była tak znana, jak i autentyczna. Co w niczym nie zmieniało faktu, że Edward Pierre był oficerem marynarki i przynajmniej w teorii odnosiły się do niego takie same przepisy jak do wszystkich innych oficerów.
— Nie wiedziałem o tym, panie prezydencie — przyznał Parnell. — Eskadra admirała Pierre bierze udział w operacji od początku, stąd zakaz kontaktowania się z kimkolwiek. To standardowa procedura bezpieczeństwa stosowana wobec wszystkich uczestników tajnych akcji.
— Nie sądzę, by dało się w tej sprawie zrobić wyjątek? — Z tonu jasno wynikało, że Harris nie zamierza naciskać, toteż Parnell z ulgą pokręcił przecząco głową.
— Wolałbym tego nie robić, jeśli nie będę zmuszony, panie prezydencie. Po pierwsze dlatego, że utrzymanie operacji w tajemnicy jest tym razem naprawdę ważne. Po drugie dlatego, że w korpusie oficerskim już nie mogą na niego patrzeć z powodu nadużywania przez jego ojca wpływów, by jak najszybciej pchać go do góry. W tym przypadku Rob Pierre wykazuje rzadko spotykaną głupotę; choć go nie lubię, muszę przyznać, że jego syn jest naprawdę kompetentnym oficerem. Gdyby nie to, że bywa arogancki i impulsywny, co jak sądzę, jest efektem starań ojca, byłby wzorowym oficerem i awansowałby może wolniej, ale bez tego całego zamieszania. Jeśli zrobię dla niego kolejny wyjątek, niechęć korpusu oficerskiego zamieni się w otwartą wrogość, a wtedy za skutki nikt nie zaręczy… wypadki zdarzają się także admirałom…
Harris przytaknął bez słowa. Nie był zaskoczony. Legislatorzy mieli wiele czasu, by nauczyć się, jak wpływać na kariery swoich dzieci, tak by nie rzucało się to nachalnie w oczy i nie przeszkadzało innym za bardzo. Zazdrośnie jednak strzegli tej prerogatywy. Sam zbyt wiele zawdzięczał temu systemowi, by przeciw niemu protestować, ale przyznawał Amosowi rację — Pierre, jak każdy gołodupiec, który dorwał się do koryta, chciał za dużo i za szybko, toteż awanse jedynaka były równie błyskawiczne, co nienaturalne. Poza tym Pierre był upierdliwy, a na dodatek ostatnio agenci Palmer-Levy donosili o jego coraz częstszych kontaktach z przywództwem Unii, a raczej legalnie działającej partii, ale i tak wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Ogólnie rzecz biorąc, Harris raczej cieszył się na myśl, że będzie musiał poinformować go z zawodowo zasmuconą miną, że „względy bezpieczeństwa operacji” uniemożliwiają spełnienie jego prośby.
— Dobra, powiem mu, żeby się wypchał. — Harris wstał i ponownie uścisnął dłoń Parnella. — Tym razem to rzeczywiście wszystko. Powodzenia, Amos. Wiem, że to wyświechtana formułka, ale liczymy na ciebie.
— Tak jest, panie prezydencie. Dziękuję za życzenia i zaufanie.
Prezydent Harris pożegnał sekretarzy i wyszedł do swej czekającej na korytarzu ochrony.