Miesiąc fizjoczasu minął od tej nocy w czterysta osiemdziesiątym drugim, kiedy Harlan zaznajomił się z wieloma sprawami. Teraz, mierząc normalnym czasem, znajdował się niemal dwa tysiące Stuleci w przyszłości Noys Lambent, usiłując za pomocą kombinacji przekupstwa i pogróżek poznać, co ją oczekuje w nowej Rzeczywistości.
Był to czyn bardziej niż nieetyczny, ale przestał się o to troszczyć. W ciągu minionego fizjomiesiąca Harlan we własnym mniemaniu stał się przestępcą. Nie było co komentować tego faktu. Mnożąc swe zbrodnie nie staje się wiele większym przestępcą, natomiast może wiele zyskać.
Teraz w wyniku pewnych zbrodniczych machinacji (nie wysilał się, by używać łagodniejszego określenia) stał przed barierą 2456 Stulecia. Wejście w Czas było o wiele bardziej skomplikowane niż zwykłe przejście między Wiecznością a szybami kotłów. W celu wejścia w Czas należało starannie zgrać współrzędne określające dany rejon na powierzchni Ziemi i precyzyjnie wyznaczyć wewnątrz Stulecia żądany moment Czasu. Jednak mimo wewnętrznego napięcia Harlan operował sterami z łatwością i pewnością siebie człowieka o wielkim doświadczeniu i wielkim talencie.
Teraz znalazł się w maszynowni, którą przedtem widział na ekranie wewnątrz Wieczności. W tym fizjomomencie Socjolog Voy siedział bezpiecznie przed tym ekranem, obserwując ingerencję techniczną, która miała nastąpić.
Harlan nie śpieszył się. Maszynownia powinna pozostać pusta przez następne sto pięćdziesiąt sześć minut. Dla wszelkiej pewności karta przestrzenno-czasowa dawała mu tylko sto dziesięć minut, pozostawiając dalsze czterdzieści sześć jako zwyczajowy czterdzie-stoprocentowy „margines”. Margines był pomyślany na wszelki wypadek, lecz nie spodziewano się, że Technik z niego skorzysta. „Zjadacz marginesów” nie bywał długo Specjalistą.
Jednak Harlan nie przypuszczał, by mu było potrzeba więcej niż dwie minuty z tych stu dziesięciu. Mając przymocowany na przegubie generator pola, tak by otaczała go aura fizjoczasu (można powiedzieć „opar Wieczności”), chroniony w ten sposób przed skutkami Zmiany Rzeczywistości, zrobił krok ku ścianie, wziął mały pojemnik z półki i umieścił go w starannie wybranym miejscu na innej półce poniżej.
Po czym wrócił do Wieczności, w sposób, który wydawał mu się równie prozaiczny, jak przejście przez drzwi. Gdyby tam siedział jakiś Czasowiec, zdawałoby mu się, że Harlan po prostu zniknął.
Mały pojemnik pozostał tam, gdzie go Technik położył. Nie odgrywał bezpośredniej roli w historii. Pół godziny później ręka człowieka sięgnęła po niego, lecz go nie znalazła. Odszukano pojemnik za dalsze pół godziny, lecz tymczasem pole siłowe wyładowało się, a człowiek szalał z gniewu. Decyzja, której by nie podjęto w poprzedniej Rzeczywistości, została teraz podjęta w gniewie. Pewne spotkanie nie doszło do skutku; człowiek, który miał umrzeć, żył o rok dłużej w innych okolicznościach; inny, który miał żyć, zmarł nieco wcześniej.
Kręgi rozchodziły się coraz szerzej, osiągając maksimum w 2481 Stuleciu — w dwadzieścia pięć Stuleci po ingerencji. Potem intensywność Zmiany Rzeczywistości słabła. Teoretycy utrzymywali, że nigdy w nieskończoności efekty Zmiany nie zredukują się do zera, lecz pięćdziesiąt Stuleci od ingerencji jej skutki są już tak nikłe, że nie wykrywają ich najdokładniejsze komputery — i to jest praktycznie granica.
Socjolog Voy wpatrywał się w niebieskawy obraz 2481 Stulecia, gdzie wcześniej panowała gorączkowa ruchliwość portu kosmicznego. Podniósł głowę na widok Harlana. Mruknął coś, co mogło uchodzić za powitanie.
Zmiana właściwie zniszczyła port. Jego świetność znikła: budynki nie były już tymi wspaniałymi budowlami co ongiś. Rdzewiał jakiś statek kosmiczny. Nie było ludzi. Nie było ruchu.
Harlan pozwolił sobie na uśmieszek, który pojawił się na chwilę i zniknął. Była to MPO — Maksymalnie Pożądana Odpowiedź. I nastąpiła od razu. Zmiana niekoniecznie następowała w określonym momencie ingerencji Technika. Jeśli obliczenia potrzebne do ingerencji były niedokładne, mogły minąć godziny, a nawet dni, zanim dochodziło do Zmiany (licząc oczywiście w fizjoczasie). Zmiana miała miejsce tylko wtedy, gdy znikała wszelka dowolność.
Jeśli istniała jakakolwiek matematyczna szansa alternatywnych rozwiązań, Zmiana nie następowała.
Harlan był dumny z tego, że kiedy to on obliczał MPZ, kiedy to jego ręka dokonywała ingerencji, wszelka dowolność znikała od razu i Zmiana następowała natychmiast.
Voy powiedział miękko:
— To było bardzo piękne.
Słowa te zazgrzytały w uszach Harlana, jakby brukały piękno jego działania.
— Nie żałowałbym — powiedział — gdyby podróże kosmiczne w ogóle usunięto z Rzeczywistości.
— Nie? — spytał Voy.
— Jaka z nich korzyść? To wszystko nigdy nie trwa dłużej niż jedno czy dwa tysiąclecia. Ludzie czują się zmęczeni. Wracają na Ziemię, a kolonie zamierają. Potem znowu po czterech czy pięciu tysiącleciach zaczynają na nowo i znowu kończy się to fiaskiem. To tylko strata ludzkiego geniuszu i wysiłku.
— Pan jest filozofem — oświadczył Voy sucho.
Harlan poczerwieniał. Szkoda słów — pomyślał. I zmieniając nagle temat zapytał gniewnie:
— Co z tym Biografistą?
— A o co chodzi?
— Zechce pan się porozumieć z tym człowiekiem… Do tej pory powinien mieć już jakieś wyniki.
Po twarzy Socjologa przemknął wyraz dezaprobaty, jakby chciał powiedzieć: zbytnio się pan niecierpliwi, ale oświadczył:
— Pan pozwoli ze mną, zobaczymy.
Tabliczka na drzwiach gabinetu głosiła: Neron Feruk, co uderzyło Harlana podobieństwem do imion dwóch władców w rejonie Morza Śródziemnego w czasach Prymitywu. (Cotygodniowe dyskusje z Cooperem wydatnie zwiększyły jego zainteresowanie Prymitywem).
Jednak tamten człowiek nie przypominał żadnego z władców, o ile Harlen mógł to ocenić. Był chudy niemal jak kościotrup, skóra opinała ciasno jego garbaty nos. Miał długie palce i przeguby — o wystających kostkach. Pieszcząc mały sumator, wyglądał jak śmierć ważąca duszę na szali.
Harlan stwierdził, że intensywnie wpatruje się w sumator. To było serce i krew Biografowania, skóra i kości, ścięgna, muskuły — wszystko. Naładuj go niezbędnymi danymi życia osobistego i równaniami Zmiany Rzeczywistości; zrób to, a on zacznie chichotać, jakby szydził — czasem przez minutę, czasem cały dzień — a potem wypluje możliwe wersje życia dla osoby badanej (w nowej Rzeczywistości). Każda taka wersja zaopatrzona jest w wyliczenie prawdopodobieństwa.
Socjolog Voy przedstawił Harlana. Feruk, z jawnym oburzeniem patrząc na znaczek Technika, kiwnął głową i kontynuował swe zajęcie.
Harlan zapytał:
— Czy Biografia tej młodej kobiety jest już gotowa?
— Nie. Powiem panu, jak będzie. — Biografista należał do ludzi, którzy pogardę dla Techników posuwali do jawnego chamstwa.
— Spokojnie, Biografisto — rzekł Voy.
Feruk miał brwi tak jasne, że niemal niewidoczne. Zwiększało to podobieństwo jego twarzy do czaszki kościotrupa. Przewrócił oczami w nagich oczodołach i spytał:
— Zniszczyliście statki kosmiczne? Voy skinął głową:
— Na jedno Stulecie.
Feruk wykrzywił wargi i coś wymamrotał. Harlan skrzyżował ramiona i patrzył nieruchomo na Biografi-stę, który wreszcie odwrócił głowę, uznając swę porażkę.
Harlan pomyślał: on wie, że to również i jego wina. Feruk odezwał się do Voya:
— Jeśli już pan tu jest, niech pan powie, co, u Czasu, dzieje sią z tymi wnioskami o szczepionkę przeciwrakową? Nie jesteśmy jedynym Stuleciem, które ma serum antyrakowe. Dlaczego właśnie do nas wpływają wszystkie podania?
— Inne Stulecia otrzymują wcale nie mniej zgłoszeń. Przecież pan wie o tym.
— W takim razie powinni w ogóle nie przysyłać podań.
— Jak ich do tego zmusimy?
— Łatwo. Niech Rada Wszechczasów wstrzyma przyjęcia.
— Nie mam kontaktów z Radą Wszechczasów.
— Ale ma pan kontakty ze starym.
Harlan tępo, bez zainteresowania, przysłuchiwał się rozmowie. Przynajmniej pomagała mu ona zająć myśli drobiazgami, odwrócić je od chichoczącego sumatora. Wiedział, że „stary” to kierujący sekcją Kalkulator.
— Rozmawiałem ze starym — powiedział Socjolog — a on rozmawiał z Radą Wszechczasów.
— Bzdury. Po prostu przesłał schematyczne pisemko. On powinien o to walczyć. To przecież sprawa podstawowej polityki.
— Rada Wszechczasów nie jest teraz w nastroju do rozważania zmian w podstawowej polityce. Słyszał pan, jakie krążą plotki.
— Oczywiście, są bardzo zajęci. Gdy tylko trzeba się postawić, zaraz dowiadujemy się, że Rada jest zajęta czymś bardzo ważnym.
(Gdyby Harłan miał odpowiedni nastrój, z pewnością by się uśmiechnął w tym miejscu).
Feruk zastanawiał się przez chwilę, a potem wybuchnął:
— Większość ludzi nie rozumie tego, że surowica antyrakowa to nie to samo co sadzonki drzew czy maszyny rolnicze. Wiem, że każdą gałązkę świerka należy obserwować z punktu widzenia niepożądanych wpływów na Rzeczywistość, lecz serum antyrakowe zawsze ma związek z ludzkim życiem, a to jest sto razy bardziej skomplikowane.
— Trzeba się zastanowić! Pomyślcie, ile ludzi rocznie umiera na raka w każdym Stuleciu, które nie ma surowicy przeciwrakowej tego czy innego rodzaju. Ludzie nie chcą umierać, więc czasowe rządy w każdym Stuleciu bez końca wystosowują do Wieczności apele w rodzaju: „Bardzo prosimy o nadesłanie siedemdziesięciu pięciu tysięcy ampułek surowicy dla ludzi nieuleczalnie chorych, którzy są absolutnie niezbędni dla kultur, dane biograficzne w załączeniu”.
Voy pokiwał głową:
— Wiem, wiem.
Lecz Feruk był nadal rozgoryczony:
— Człowiek czyta te dane, z których wynika, że każdy facet jest bohaterem. Śmierć każdego z nich stanowiłaby niepowetowaną stratę dla świata. Rozpracowuje się to. Widzi się, co byłoby z Rzeczywistością, gdyby każdy z nich żył, i — na miłość Czasu! — gdyby żyli w różnych zestawieniach.
W ubiegłym miesiącu zbadałem pięćset siedemdziesiąt dwa podania w sprawie raka. Siedemnaście, dosłownie siedemnaście Biografii nie pociągało za sobą niepożądanych zmian w Rzeczywistości. Nie było ani jednego przypadku prawdopodobieństwa pożądanej Zmiany Rzeczywistości, lecz Rada mówi, że przypadki neutralne mogą otrzymać surowicę. Względy ludzkie, wie pan. A więc siedemnastu ludzi w wybranych Stuleciach zostało wyleczonych w tym miesiącu.
I co się dzieje? Czy Stulecia są szczęśliwe! Nigdy w życiu! Jeden człowiek wyzdrowiał, a dziesięciu w tym samym Stuleciu, w tym samym Czasie, nie wyzdrowiało. Wszyscy pytają: dlaczego akurat ten? Możliwe, że faceci, których nie leczymy, są lepsi, może są to kochani przez wszystkich filantropi, a człowiek, którego wyleczyliśmy, bije i kopie leciwą matkę, jeśli ma akurat wolny czas, bo nie maltretuje swoich dzieci. Oni nic nie wiedzą o Zmianach Rzeczywistości, a nie możemy im tego powiedzieć.
Sami sobie robimy kłopoty, Voy, póki Rada Wszechczasów nie przesieje wszystkich podań i nie będzie zatwierdzała tylko tych, które wywołują pożądaną Zmianę Rzeczywistości. To wszystko. Albo leczenie zdaje się na coś ludzkości, albo koniec z tym. Dosyć tego gadania w stylu: „No, to nie przynosi szkody…”.
Socjolog słuchał tego z wyrazem łagodnego ubolewania na twarzy, wreszcie powiedział:
— Gdyby to jednak pan miał raka…
— Głupia uwaga. Czy na tym opieramy nasze decyzje? Nie byłoby nigdy Zmiany Rzeczywistości. Jakiś biedny frajer zawsze musi dostać kopniaka, prawda? Przypuśćmy, że to pan byłby tym frajerem…
I jeszcze jedna sprawa: Niech pan pamięta, że ilekroć przeprowadzamy Zmianę Rzeczywistości, coraz trudniej jest znaleźć następną dobrą Zmianę. Każdego fizjoroku wzrasta prawdopodobieństwo, że typowa Zmiana będzie gorsza. To oznacza, że liczba ludzi, których możemy wyleczyć, zmniejsza się tak czy inaczej. I będzie coraz mniejsza. Któregoś dnia będziemy mogli wyleczyć jednego pacjenta na fizjorok, nawet licząc neutralne przypadki. Niech pan o tym pamięta.
Harlan całkowicie stracił zainteresowanie. W swej pracy niejednokrotnie spotykał się z tego typu gadaniem. Psychologowie i Socjologowie w swych rzadkich introwersyjnych studiach Wieczności nazwali to identyfikacją. Ludzie identyfikowali się ze Stuleciem, z którym byli związani zawodowo. Jego konflikty zbyt często stawały się ich konfliktami.
Wieczność, jak mogła, zwalczała plagę identyfikacji; żeby ją utrudnić, żaden pracownik nie mógł zostać przydzielony do sekcji w obrębie dwóch Stuleci od daty swego urodzenia. Wybierano przede wszystkim Stulecia o kulturze wyraźnie się różniącej od ojczystej (Harlan pomyślał o Finge’u i 482 wieku). Co więcej, przydziały zmieniano, gdy tylko reakcje ludzi zaczynały budzić podejrzenia. (Harlan nie dałby nawet szeląga z 50 Stulecia za to, że Feruk utrzyma swój przydział dłużej niż przez następny fizjorok).
A jednak ludzie identyfikowali się z głupiej tęsknoty za miejscem w Czasie (pragnienie Czasu; każdy o nim wiedział). Z jakiegoś powodu dotyczyło to szczególnie Stuleci o rozwiniętej komunikacji kosmicznej. Było to coś, co należało i można było zbadać, gdyby nie chroniczna niechęć Wieczności do introspekcji.
Miesiąc wcześniej Harlan pogardzałby Ferukiem jako niedołężnym sentymentalistą, opryskliwym bałwanem, który cierpi widząc, jak elektrograwitacja traci intensywność w nowej Rzeczywistości, i rekompensuje to sobie wymyślaniem na Stulecia domagające się szczepionki antyrakowej.
Możliwe, że złożyłby na niego raport. Byłoby to jego obowiązkiem. Na reakcjach tego człowieka najoczywiściej nie można już było polegać.
Teraz nie byłby w stanie tak postąpić. Nawet znajdował współczucie dla Feruka. Zbrodnia samego Harlana była o wiele cięższa.
Jak łatwo było znowu skierować myśli na Noys.
W końcu zasnął owej nocy i obudził się w świetle dziennym. Jasność przenikała przezroczyste ściany dokoła; jakby obudził się w chmurze wśród mglistego nieba.
Noys śmiała się do niego:
— Boże, jak trudno cię zbudzić!
Harlan przede wszystkim sięgnął po kołdrę, której nie było. Potem wróciła pamięć. Patrzył na Noys pustym wzrokiem, a twarz okryła mu się głęboką czerwienią. Jak powinien się teraz zachować?
Lecz przypomniało mu się coś innego i usiadł gwałtownie.
— Czy nie jest już przypadkiem po pierwszej? Ojcze Czasie!
— Dopiero jedenasta. Śniadanie czeka i masz mnóstwo czasu.
— Dziękują — wymamrotał.
— Prysznic przygotowany i ubranie również. Cóż miał powiedzieć?
— Dziękuję — wymamrotał.
Unikał jej wzroku podczas posiłku. Siedziała naprzeciw niego, nie jedząc, z podbródkiem opartym na dłoni: włosy miała sczesane na jeden bok, a rzęsy nienaturalnie długie.
Śledziła każdy jego ruch, a on spuścił oczy, zastanawiając się, gdzie się podział wstyd, który powinien odczuwać.
Spytała:
— Dokąd idziesz o pierwszej?
— Na mecz aeropiłki — mruknął. — Mam bilet.
— To finałowa rozgrywka. Straciłam cały sezon z powodu tego przesunięcia czasu, wiesz. Kto wygra mecz, Andrew?
Poczuł się dziwnie słabo na dźwięk swego imienia. Potrząsnął głową i starał się nadać swojej twarzy surowy wygląd. (Do tej pory przychodziło mu to bardzo łatwo).
— Przecież na pewno wiesz. Przeprowadzałeś inspekcję całego tego okresu, prawda?
Właściwie powinien wyraźnie i chłodno zaprzeczyć, lecz zaczął się słabo tłumaczyć:
— Miałem dużo przestrzeni i czasu do zbadania. Nie znam takich drobnych szczegółów jak wyniki meczów.
— Och, po prostu nie chcesz mi powiedzieć.
Harlan nie dał żadnej odpowiedzi. Wetknął widelczyk w mały, soczysty owoc i podniósł go do ust. Po chwili Noys zapytała:
— Nie widziałeś przed swoim przybyciem, co się wydarzyło w sąsiedztwie?
— Nie znam szczegółów. N… Noys — Zmusił się, by wypowiedzieć jej imię.
Dziewczyna zapytała miękko:
— Nie widziałeś nas? Nie wiedziałeś przez cały czas, że… Harlan wyjąkał:
— Nie, nie, nie mogę widzieć samego siebie. Nie jestem w Rze… nie ma mnie tutaj, póki nie przybędę. Nie mogę wytłumaczyć… — Był podwójnie zmieszany. Po pierwsze, że ona o tym mówi. Po drugie, że omal się nie wygadał. „Rzeczywistość” była słowem najbardziej zakazanym w stosunku z Czasowcami.
Podniosła brwi, a jej oczy stały się okrągłe i nieco zdziwione:
— Wstydzisz się?
— To, cośmy zrobili, nie było właściwe.
— Dlaczego nie? — W 482 Stuleciu jej pytanie było absolutnie niewinne. — Czy Wiecznościowcom nie wolno? — Pytanie miało odcień żartobliwy, jakby pytała, czy Wiecznościowcom nie wolno jeść.
— Nie używaj tego słowa — powiedział Harlan. — Właściwie w pewnym sensie nie wolno.
— Dobrze, więc nic im nie mów. Ja też nie powiem. Obeszła stół i usiadła Marianowi na kolanach, odsunąwszy po drodze mały stolik jednym łagodnym i płynnym ruchem biodra.
Momentalnie zesztywniał i podniósł ręce gestem, który miał ją powstrzymać. Ale bez skutku.
Pochyliła się i pocałowała go w usta, i nic już się mu nie wydawało wstydliwe. Nic, co się wiązało z Noys i z nim.
Nie był pewny, kiedy zaczął robić coś, do czego jako Obserwator nie miał etycznego prawa. To znaczy, zaczął zastanawiać się nad istotą problemu bieżącej Rzeczywistości i Zmiany Rzeczywistości, jaką planowano.
To nie niemoralność Stulecia, nie ektogeneza, nie matriarchat niepokoiły Wieczność. Wszystko to było już w poprzedniej Rzeczywistości i Rada Wszechczasów przyglądała się temu obojętnie. Finge powiedział, że chodzi o coś bardzo delikatnego.
A więc Zmiana ma być bardzo delikatna i będzie odnosiła się do grupy, którą obserwował. Przynajmniej to było oczywiste.
Będzie dotyczyła arystokracji, zamożnych, wyższych klas, które ciągnęły korzyści z istniejącego systemu.
Niepokoił go fakt, że z całą pewnością i Noys będzie w to wmieszana.
Następne trzy dni przewidziane w zleceniu przebył jakby w gęstniejącej chmurze, tłumiącej nawet radość płynącąz towarzystwa Noys.
— Co się stało? — spytała. — Przez pewien czas wydawałeś się zupełnie inny niż w Wiecz… w tamtym miejscu. Byłeś swobodny.
A teraz wydajesz się czymś zmartwiony. Czy to dlatego, że masz wrócić?
— Częściowo — odparł Harlan.
— Musisz?
— Muszę.
— No, a co by było, gdybyś się spóźnił? Harlan nieomal się uśmiechnął.
— Nie byliby zadowoleni, gdybym się spóźnił — powiedział i z utęsknieniem pomyślał o dwudniowym marginesie, dopuszczalnym w jego zleceniu.
Noys włączyła jakiś instrument muzyczny, który dobywał słodkie i skomplikowane melodie ze swego twórczego wnętrza, potrącając na chybił trafił nuty i akordy: przypadkowość była jednak ograniczona przez skomplikowane formuły matematyczne na korzyść kombinacji przyjemnych. Frazy muzyczne nie mogły się powtarzać, jak nie mogą się powtarzać płatki śniegu i jak płatki śniegu — nie mogły nie być piękne.
Zahipnotyzowany dźwiękiem Harlan wpatrywał się w Noys, a jego myśli krążyły wokół niej. Kim będzie w nowym przeznaczeniu? Kimkolwiek byłaby, nie będzie pamiętała Harlana. I kimkolwiek byłaby, nie będzie Noys.
On nie tylko kochał tę dziewczynę. (Dziwne, używał słowa „kocham” w swych myślach po raz pierwszy i nawet nie zatrzymał się wystarczająco długo, by popatrzeć na to dziwo i zadumać się nad nim). Kochał kombinacje czynników: jej wybór strojów, jej chód, jej sposób mówienia, jej minki. Potrzeba było ćwierć stulecia życia i doświadczeń w określonej Rzeczywistości, by to wszystko mogło powstać. W poprzedniej Rzeczywistości, jeden fizjorok wcześniej, nie byłaby tą samą Noys. Nie będzie tą samą Noys w następnej Rzeczywistości.
Nowa Noys będzie może pod niektórymi względami koncepcyjnie lepsza, ale jedno wiedział na pewno: chce mieć tę Noys, tę, którą widzi w tej chwili, tę z istniejącej Rzeczywistości. Jeśli miała wady, pragnął również tych wad.
Co robić?
Nasuwały mu się różne rozwiązania, wszystkie nielegalne. Jedno z nich zakładało, że dowie się o charakterze Zmiany i ustali, jak dalece wpłynie ona na Noys. Oczywiście, mimo wszystko, człowiek nie może być pewny, że…
Z marzeń wyrwała Harlana martwa cisza. Znowu był w gabinecie Biografisty. Socjolog Voy obserwował go kątem oka. Trupia czaszka Feruka pochyliła się ku niemu.
A cisza była przenikliwa.
Natychmiast uświadomił sobie jej znaczenie. Trwało to tylko chwilę, sumator przestał klekotać.
Harlan podskoczył.
— Pan ma odpowiedź, Biografisto.
Feruk spojrzał na arkusiki folii, które trzymał w ręku.
— Tak, pewnie. To dosyć zabawne.
— Mogę zobaczyć? — Harlan wyciągnął rękę, która wyraźnie drżała.
— Tu nie ma nic do zobaczenia. Właśnie to jest zabawne.
— Jak to nic? — Harlan patrzył na Peruka oczyma, które nagle zaczęły go piec, aż wreszcie w miejscu, gdzie stał Feruk, pozostała tylko wydłużona, cienka plama.
Rzeczowy ton Biografisty otrzeźwił Harlana.
— Ta pani nie istnieje w nowej Rzeczywistości. Nie ma Zmiany osobowości. Po prostu jej nie ma i to wszystko. Znikła. Obliczyłem możliwe odmiany prawdopodobieństwa do 0,0001. Ona nigdzie nie pasuje. Prawdę powiedziawszy — długimi palcami potarł podbródek — nie bardzo rozumiem, jak pasowała do starej Rzeczywistości z tą kombinacją czynników, jaką mi pan podał.
Harlan niemal nie słyszał, co do niego mówią.
— Ale… przecież Zmiana była taka mała.
— Wiem. Dziwna kombinacja czynników. Proszę, chce pan folie?
Dłoń Harlana zacisnęła się na foliach, nie czując nic. Noys znikła? Noys nie istnieje? Jakże to być może?
Poczuł czyjąś rękę na ramieniu i usłyszał głos Voya.
— Źle się pan czuje, Techniku? — Dłoń cofnęła się nagle, jakby Socjolog pożałował nieostrożnego zetknięcia z ciałem Technika.
Harlan przełknął ślinę i z wysiłkiem przybrał spokojny wyraz twarzy.
— Czuję się zupełnie dobrze. Odprowadzi mnie pan do szybu? Nie wolno mu okazywać swoich uczuć. Musi działać, jakby to, co tu przedstawił, było czysto akademicką kwestią. Musi ukryć fakt, że wiadomość o braku Noys w nowej Rzeczywistości przyjął z ogromnym podnieceniem i radością.