Andrew Harlan patrzył pustym wzrokiem na pracujących ludzi. Ignorowali go grzecznie, ponieważ był Technikiem. Normalnie to on by ich ignorował, i to nie tak grzecznie, ponieważ byli ludźmi z Obsługi. Lecz teraz patrzył na nich i w swej rozpaczy stwierdził, że nawet im zazdrości.
Byli to pracownicy Wydziału Transportu Międzyczasowego w ciemnoszarych uniformach z naramiennikami, na których widniała czerwona strzała o dwóch grotach na czarnym tle. Używali skomplikowanego sprzętu pola siłowego, by zbadać silniki kotłów i stopnie hiperprzelotowości w szybach kotłów. Tak jak sobie Harlan wyobrażał, mieli niewielką wiedzą teoretyczną w zakresie inżynierii Czasu, lecz rzucało się w oczy, że mają ogromną wiedzą praktyczną w tej dziedzinie.
Jako Nowicjusz Harlan nie nauczył się wiele o Obsłudze. Albo, żeby ująć to ściślej, nie miał zbytniej chąci się uczyć. Nowicjuszy, którzy nie uzyskali dyplomów, przenoszono do Obsługi. „Zawód bez specjalizacji”, jak go eufemistycznie określano, stanowił symbol porażki życiowej i przeciętny Nowicjusz odruchowo unikał tego tematu. Lecz teraz, gdy obserwował ludzi z Obsługi przy pracy, wydawali mu się spokojni, rzeczowi i — szczęśliwi.
Czemu by nie? Ich liczba dziesięciokrotnie przewyższała liczbę Specjalistów — „prawdziwych Wiecznościowców”. Mieli własne środowisko, własne kondygnacje mieszkalne, własne rozrywki, ich praca ograniczała się do określonej liczby godzin na fizjodzień i nie wywierano na nich nacisku, by wolne chwile poświęcali swemu zawodowi. Mieli czas, którego brakło Specjalistom, na to, by zajmować się literaturąi dramatyzacjami filmowymi, wydobytymi z różnych Rzeczywistości.
To mimo wszystko oni byli ludźmi o pełniejszej osobowości. To życie Specjalisty było przeciążone pracą, skomplikowane i nienaturalne w porównaniu ze spokojnym i prostym życiem w Obsłudze.
Obsługa stanowiła fundament Wieczności. Dziwne, że tak oczywisty fakt nie uderzył go wcześniej. Obsługa zapewniała transport żywności i wody z Czasu, dbała o usuwanie odpadów, o funkcjonowanie siłowni. Utrzymywała w ruchu całą machiną Wieczności. Gdyby wszystkich Specjalistów nagle trafił na miejscu szlag, Wieczność działałaby dalej dzięki Obsłudze. Lecz gdyby Obsługa zniknąła, Specjaliści musieliby porzucić Wieczność w ciągu kilku dni, bo inaczej zginęliby marnie.
Czy ludziom z Obsługi brakowało ich rodzimych epok, kobiet, dzieci? Czy zabezpieczenie przed nędzą, chorobami i Zmianami Rzeczywistości było wy starczającą rekompensatą? Czy w ogóle brano pod uwagę ich poglądy? Harlan poczuł w sobie zapał reformatora społecznego.
Starszy Kalkulator Twissell, który właśnie nadbiegł, przerwał tok myślenia Technika. Wyglądał na jeszcze bardziej wystraszonego niż godziną temu, gdy odchodził, zostawiając Obsługę przy pracy.
Harlan myślał: jak on to wytrzymuje? To przecież starzec.
Twissell rozejrzał się czujnie dokoła, a ludzie odruchowo przyjęli pełną szacunku postawę zasadniczą.
— Co z szybami?
Jeden z Obsługowców odpowiedział:
— Nic złego, Starszy Kalkulatorze. Szlaki są czyste, pola sczepione.
— Sprawdziliście wszystko?
— Tak, Starszy Kalkulatorze. Dokąd tylko sięgają stacje Wydziału.
— Możecie odejść.
Nie było wątpliwości co do intencji tej szorstkiej odprawy. Skłonili się, odwrócili i szybko odeszli.
Twissell i Harlan pozostali sami wśród szybów, Twissell zwrócił się do Harlana:
— Ty tu zostaniesz. Proszę. Harlan potrząsnął głową.
— Muszę jechać.
— Nie rozumiesz, o co chodzi. Jeśli coś mi się stanie, ty jeden wiesz, jak znaleźć Coopera. Jeśli coś stanie się tobie, ani ja, ani żaden inny Wiecznościowiec nic nie poradzi.
Harlan znowu potrząsnął głową. Twissell włożył papierosa do ust.
— Sennor jest podejrzliwy. W ciągu dwóch dni wzywał mnie kilka razy. Chce wiedzieć, dlaczego się izoluję. Kiedy się dowie, że zarządziłem generalny przegląd maszynerii… Muszę iść, Harlan. Nie mogę zwlekać.
— Nie musimy zwlekać. Jestem gotów.
— Koniecznie chcesz jechać?
— Jeśli nie ma bariery, to nie ma niebezpieczeństwa. A nawet jeśli jest, to ja już tam byłem i wróciłem. Czego się pan boi, Kalkulatorze?
— Nie lubię ryzykować, jeśli nie muszę.
— Niech pan pomyśli logicznie, Kalkulatorze. Niech pan podejmie decyzję, że mam z panem jechać. Jeśli Wieczność nadal będzie istnieć, to znaczy, że krąg można jeszcze zamknąć. Czyli że przeżyjemy. A jeśli to decyzja niewłaściwa, wtedy Wieczność przejdzie do niebytu, ale i tak przejdzie, jeśli ja nie pojadę, bez Noys bowiem nie kiwnę palcem, by odszukać Coopera. Przysięgam.
— Przy wiozę ci ją.
— Jeśli to takie proste i bezpieczne, nie zaszkodzi, jeśli i ja po nią pojadę.
Widać było wahanie Twissella. Wreszcie oświadczył szorstko:
— Dobrze więc, jedziemy! I Wieczność przetrwała.
Wystraszony wyraz twarzy Twissella nie znikał, nawet gdy znaleźli się w kotle. Patrzył na przesuwające się liczby temporometru. Nawet większa skala, która wskazywała kilocenturie i którą Obsługa przystosowała do tego specjalnego celu, stukała w minutowych odstępach. Powiedział:
— Nie powinieneś jechać. Harlan wzruszył ramionami.
— Dlaczego nie?
— To mnie niepokoi. Nie ma sensownego powodu. Możesz to nazwać przesądem, ale to budzi we mnie niepokój. — Złożył dłonie i zacisnął je mocno.
— Nie rozumiem pana. Twissell zapalił się.
— Możliwe, że się z tym zgodzisz. Jesteś ekspertem w sprawach Prymitywu. Jak długo istniał człowiek w Prymitywie?
— Dziesięć tysięcy Stuleci. Może piętnaście.
— Tak. Powstał jako coś w rodzaju prymitywnej małpiatki i skończył jako homo sapiens! Prawda?
— To wszyscy wiedzą. Tak.
— W takim razie wszyscy muszą wiedzieć, że ewolucja postępuje dość szybkim krokiem. Piętnaście tysięcy Stuleci od małpy do homo sapiens.
— Więc?
— Ja pochodzę z 30 000 Stulecia…
— (Harlan nie mógł się powstrzymać, żeby na niego nie spojrzeć. Nie wiedział dotychczas, jaka jest macierzysta epoka Twissella, ani nie znał nikogo, kto by to wiedział).
— Jestem z 30 000 Stulecia — powtórzył znowu Twissell — a ty z 95. Czas między naszymi macierzystymi epokami jest dwa razy dłuższy niż istnienie człowieka w Prymitywie, a jakie są między nami różnice? Mam o cztery zęby mniej niż ty i brak mi wyrostka robaczkowego. Różnice fizjologiczne na tym się kończą. Mamy prawie taki sam metabolizm. Największa różnica polega na tym, że twoje ciało może syntetyzować steroidalne jądra, a moje ciało nie, tak że w mojej diecie powinien być cholesterol, a w twojej nie. Mogę mieć stosunek z kobietą z wieku 575. Oto jak zmienił się w Czasie nasz gatunek.
Na Harlanie nie zrobiło to wrażenia. Nigdy nie kwestionował zasadniczej identyczności człowieka w ciągu Stuleci. Była to jedna z tych spraw, wśród których się żyje i przyjmuje sieje za oczywiste.
— Były przypadki, że gatunki żyły nie zmieniając się. przez miliony Stuleci.
— Ale nieliczne. A jest faktem, że koniec ewolucji człowieka wydaje się zbiegać z rozwojem Wieczności. Czy to tylko przypadek? Nikt nie zastanawia się nad tym problemem, poza kilkoma ludźmi w rodzaju Sennora, a ja nigdy nie byłem Sennorem. Nie uważam, żeby rozmyślania były rzeczą właściwą. To, czego nie można sprawdzić w komputapleksie, nie powinno zajmować czasu Kalkulatorowi. A jednak, w dniach młodości, myślałem niekiedy…
— O czym? — spytał Harlan i pomyślał: cóż, tego warto posłuchać.
— Niekiedy myślałem, jak wyglądała Wieczność, gdy tylko ją ustanowiono. Obejmowała zaledwie kilka Stuleci w wiekach trzydziestych i czterdziestych, a jej główną funkcję stanowiła wymiana handlowa. Przeprowadzano ponowne zalesianie obszarów bezdrzewnych, handlując próchnicą, świeżą wodą, chemikaliami. To były nieskomplikowane czasy.
Lecz wtedy odkryliśmy Zmiany Rzeczywistości. Jak wiadomo, Starszy Kalkulator Henry Wadsman w dramatyczny sposób zapobiegł wojnie usuwając hamulec bezpieczeństwa w pojeździe naziemnym pewnego kongresmana. Potem Wieczność coraz bardziej zaczęła się przestawiać z wymiany handlowej na Zmiany Rzeczywistości. Dlaczego?
Harlan powiedział:
— Powód jest oczywisty. Ulepszenie ludzkości.
— Tak, tak. Normalnie ja również tak myślę. Ale teraz mówię o tym, co mnie dręczy po nocach. A może istnieje jakiś inny powód, nie wyrażony, podświadomy… Człowiek, który potrafi przenosić się w przyszłość bez żadnych ograniczeń, może spotkać ludzi tak dalece górujących nad nim w rozwoju, jak on sam góruje nad małpą. Czemu nie?
— Możliwe. Lecz ludzie są ludźmi…
— Nawet w wiekach 70 000. Wiem. A czy nasze Zmiany Rzeczywistości mają z tym coś wspólnego? Wykluczamy niezwykłość. Nawet macierzysta epoka Sennora, z jej bezwłosymi istotami, nie przerywa ciągłości i mało się różni od innych. Może, mówiąc uczciwie i szczerze, zapobiegliśmy ewolucji człowieka, ponieważ nie chcieliśmy spotkać się z nadludźmi.
Harlana i to nie poruszyło.
— No to co? Czy to ważne?
— A jeśli człowiek istnieje mimo wszystko w dalszej przyszłości, gdzie już nie możemy sięgnąć? Nasze możliwości sięgają tylko do 70 000 wieku. Dalej są Ukryte Stulecia. A dlaczego one są ukryte? Ponieważ wysoko zorganizowany człowiek nie chce mieć z nami do czynienia i odcina się od nas w ten sposób. Dlaczego mu na to pozwalamy? Bo też nie chcemy się z nim spotkać, i skoro nie powiodła nam się pierwsza próba sforsowania Ukrytych Stuleci, nie chcemy robić dalszych. Nie powiem, żeby to był świadomy powód, lecz świadomy czy podświadomy — pozostaje powodem.
— W porządku — oświadczył Harlan ponuro. — My ich nie możemy dosięgnąć, a oni nas. Trzeba żyć i pozwolić żyć innym.
To zdanie uderzyło Twissella.
— Żyć i pozwolić żyć innym. Lecz my nie pozwalamy. Przeprowadzamy Zmiany. Zmiany rozciągają się tylko na kilka Stuleci, bo inercja Czasu powoduje zaniknięcie ich skutków. Pamiętasz, Sennor poruszył tę sprawę wtedy podczas śniadania jako jeden z nierozwiązanych problemów Czasu. Mógłby powiedzieć, że to wszystko zależy od statystyki. Niektóre Zmiany wpływają na więcej Stuleci niż inne. Teoretycznie dowolna liczba Stuleci powinna ulegać wpływowi odpowiedniej Zmiany: sto Stuleci, tysiąc, dziesięć tysięcy. Rozwinięty człowiek w Ukrytych Stuleciach może o tym wiedzieć. Przypuśćmy, że jest zaniepokojony, iż któregoś dnia Zmiana może dosięgnąć aż 200 000 wieku.
— Nie ma sensu martwić się o takie rzeczy — powiedział Harlan tonem człowieka, który ma o wiele poważniejsze kłopoty.
— Lecz przypuśćmy — mówił Twissell szeptem — że oni są spokojni, póki sekcje Ukrytych Stuleci pozostawiamy puste. Oznacza to, że nie jesteśmy agresywni. Przypuśćmy, że to zawieszenie broni, czy jak to nazwać, zostaje zerwane, że ktoś urządza sobie stałą rezydencję poza 70 000 wiekiem. Mogą pomyśleć, że to wstęp do poważnej inwazji, i odciąć nas od swego Czasu, skoro ich wiedza jest o tyle bardziej rozwinięta od naszej. Mogą pójść dalej i zrobić to, co nam zdaje się niemożliwe, mianowicie położyć zaporę w szybach kotłów, odgradzając nas od…
Harlan zerwał się, ogarnięty zgrozą:
— Oni mająNoys?
— Nie wiem. To tylko teoretyczne rozważania. Może nie ma bariery. Może po prostu coś się zepsuło w naszych kot…
— Byłabariera! — wrzasnął Harlan. — Czy istnieje jakieś inne wytłumaczenie? Dlaczego nie powiedział mi pan tego wcześniej?
— Nie wierzą w to — jęknął Twissell. — Nadal nie wierzę. Nie powinienem mówić ani słowa o tych bzdurnych rojeniach. Ja się obawiam… problem Coopera… to wszystko… Ale poczekaj jeszcze kilka minut.
Wskazał na temporometr. Instrument mówił, że znajdują się między 95 000 a 96 000 Stuleciem.
Dłoń Twissella na sterownicy zwolniła bieg kotła. Minęli 99 000 wiek. Kilocenturie przestały się pojawiać. Można było odczytywać poszczególne Stulecia.
99 726… 99 727… 99 728…
— Co zrobimy? — mruknął Harlan, Twissell potrząsnął głową gestem, który świadczył wymownie o cierpliwości i nadziei, ale może również o bezradności.
99 851…99 852… 99853…
Harlan naprężył mięśnie w oczekiwaniu wstrząsu przy barierze i myślał rozpaczliwie: czy tylko przez ocalenie Wieczności znaleźlibyśmy czas na zwalczanie istot z Ukrytych Stuleci? Jak w inny sposób odzyskać Noys? Popędzić z powrotem do 575, i pracować jak szaleniec, by…
99938… 99939… 99940…
Harlan wstrzymał oddech. Twissell dalej hamował kocioł, który doskonale reagował na stery.
99984… 99985… 99986…
— Teraz, teraz, teraz… — szeptał Harlan, zupełnie sobie tego nie uświadamiając.
99998… 99999… 100000… 100001… 100002… Liczby wzrastały, a dwaj mężczyźni patrzyli na nie w paraliżującej ciszy.
Wreszcie Twissell powiedział:
— Nie ma bariery.
— Była! Była! — odparł Harlan i dodał z rozpaczą: — Może złapali Noys i niepotrzebna im już bariera.
111 394!
Harlan wyskoczył z kotła i zaczął krzyczeć: — Noys! Noys!
Echo odbijało się od ścian pustej sekcji. Twissell, wysiadłszy spokojnie, zawołał za młodym człowiekiem:
— Czekaj, Harlan…
Ale na próżno. Harlan pędził korytarzami do tej części sekcji, gdzie urządzili sobie z Noys coś w rodzaju mieszkania.
Myślał o możliwości spotkania jednego z „wysoko zorganizowanych ludzi” Twissella i przeszły go ciarki, ale tylko na chwilę. Gwałtowne pragnienie odnalezienia Noys stłumiło wszystkie inne uczucia.
— Noys!
I nagle — nim zdołał zdać sobie z tego sprawę — znalazła się w jego ramionach; obejmowała go rękami, jej policzek dotykał jego barku, a ciemne włosy muskały miękko jego twarz.
— Andrew? — spytała stłumionym głosem. — Gdzie byłeś? Minęło tyle dni, że zaczynałam się bać.
Harlan odsunął ją na długość ramienia, wpatrując się w nią pożądliwie i radośnie.
— Nic ci się nie stało?
— Mnie nic. Myślałam, że może tobie… Myślałam… — urwała, a w jej oczach pojawiło się przerażenie. — Andrew!
Harlan odwrócił się gwałtownie. Ale był to tylko zasapany Twissell.
Noys odzyskała równowagę ducha, widząc wyraz twarzy Harlana. Zapytała spokojnie:
— Znasz go, Andrew? Wszystko w porządku?
— W porządku. To mój zwierzchnik, Starszy Kalkulator Laban Twissell. Wie o tobie.
— Starszy Kalkulator? — Noys odskoczyła ze strachem. Twissell podszedł powoli.
— Pomogę ci, moje dziecko. Chcę wam pomóc obojgu. Obiecałem to Technikowi, tylko nie bardzo chciał mi uwierzyć.
— Przepraszam, Kalkulatorze — powiedział Harlan sztywno i wcale nie skruszonym tonem.
— Wybaczam ci — odparł Twissell. Wyciągnął rękę i ujął niepewną dłoń Noys. — Powiedz mi, nie miałaś tu kłopotów?
— Martwiłam się.
— Czy nie było tu nikogo od czasu, jak Harlan odjechał?
— Nie, proszę pana.
— Nikogo w ogóle?
Potrząsnęła głową. Jej ciemne oczy spotkały się z oczyma Harlana.
— Dlaczego pan pyta?
— Nic, to tylko grupie przywidzenia. Chodź, zabierzemy cię do 575 Stulecia.
Wróciwszy do kotła Andrew Harlan zamyślił się i coraz bardziej pogrążał w milczeniu. Nie podniósł głowy, gdy mijali 100 000 Stulecie, a Twissell odetchnął z wyraźną ulgą, jakby się obawiał, że wpadną w pułapkę po tej stronie przyszłości. Prawie się nie poruszył, gdy dłoń Noys wśliznęła się w jego dłoń, i niemal obojętnie odpowiedział na jej uścisk.
Noys spała w sąsiednim pomieszczeniu, ale teraz niepokój Twissella osiągnął szczyt.
— Ogłoszenie, chłopcze! Masz teraz swoją dziewczynę. Ja dotrzymałem umowy.
W milczeniu, nadal roztargniony, Harlan przewracał stronice tomu na biurku. Znalazł odpowiednie miejsce.
— To bardzo proste — powiedział — ale po angielsku. Przeczytam to panu, a potem przetłumaczę.
Pokazał małe ogłoszenie w górnym lewym rogu kolumny, oznaczonej numerem 30. Na tle szkicowego rysunku zwykłymi wersalikami był wydrukowany tekst:
A TY TEZ POWINIENEŚ WIEDZIEĆ O CZYM MÓWIĄ MILIONERZY NA GIEŁDZIE
Pod spodem, mniejszymi literami, widniał napis: „Biuletyn Inwestycji, Denver, Colorado, Skrytka pocztowa 14''.
Twissell słuchał w napięciu tłumaczenia Harlana i najwidoczniej był rozczarowany.
— Co to jest giełda? Co oni przez to rozumieją?
— Rynek akcyjny — odparł Harlan niecierpliwie. — System, poprzez który prywatny kapitał inwestowano w przedsiębiorstwa. Ale to nie ma znaczenia. Widzi pan rysunek stanowiący tło tego ogłoszenia?
— Tak. Grzyb wybuchu atomowego. Żeby zwrócić uwagę. No to co?
— Harlan wybuchnął:
— Wielki Czasie, Kalkulatorze, co jest z panem? Niech pan spojrzy na datę tygodnika.
Wskazał u góry strony, na lewo od numeru: 28 marca 1932, i powiedział:
— To nie wymaga nawet tłumaczenia. Cyfry przypominają standardowy międzyczasowy i widzi pan, że jest 19,32 Stulecia. Nie wie pan, że żaden człowiek, który wtedy żył, nie widział jeszcze chmury wybuchu atomowego? Nikt nie mógł narysować jej tak dokładnie, z wyjątkiem…
— Nie, czekaj. To tylko kreski — zaprotestował Twissell, usiłując zachować równowagę. — To może zupełnie przypadkowo przypominać grzyb eksplozji.
— Czyżby? Zechce pan spojrzeć jeszcze raz na tekst — Harlan wskazywał palcem poszczególne wiersze:
A TY
TEŻ POWINIENEŚ WIEDZIEĆ
O CZYM MÓWIĄ
MILIONERZY…
— Początkowe litery układają się w słowo ATOM. Czy to również przypadkowa zbieżność? Wykluczone!
Nie widzi pan, Kalkulatorze, iż ogłoszenie to spełnia pana warunki? Natychmiast przyciągnęło mój wzrok. Cooper wiedział, że tak będzie, bo to czysty anachronizm. Jednocześnie nie ma znaczenia, poza czysto formalnym, dla czytelników z 19,32 Stulecia, nie ma w ogóle żadnego znaczenia.
To musiał zamieścić Cooper. To wiadomość od niego. Mamy datę z dokładnością do jednego tygodnia Stulecia. Mamy adres pocztowy. Trzeba tylko jechać do niego, a ja jestem jedynym człowiekiem, który dość wie o Prymitywie, by tego dokonać.
— I pojedziesz? — Twarz Twissella promieniała pod wpływem ulgi i szczęścia.
— Pojadę… pod jednym warunkiem. Twissell zmarszczył czoło.
— Znowu warunki?
— Warunek jest ten sam. Nie dodaję nowych. Noys musi być bezpieczna. Musi jechać ze mną. Nie zostawię jej tutaj.
— Nadal mi nie wierzysz? Czy pod jakimkolwiek względem cię zawiodłem? Co cię jeszcze niepokoi?
— Jedna sprawa, Kalkulatorze — powiedział Harlan poważnie. — Ta sama sprawa. W 100 000 była jednak bariera. Dlaczego? To mnie właśnie niepokoi.