Twissell, potrząsając Harlana za ramiona, wołał niecierpliwie: — Harlan! Harlan! Na miłość Czasu, człowieku! Harlan powoli budził się z odrętwienia.
— Co mamy robić?
— Z pewnością nie to. Nie rozpaczać. Na początek słuchaj. Zapomnij o swym technicznym poglądzie na Wieczność i spojrzyj na nią oczyma Kalkulatora. Ten pogląd jest bardziej skomplikowany. Kiedy wprowadzasz pewne odchylenie w Czasie i tworzysz Zmianę Rzeczywistości, Zmiana może nastąpić natychmiast. Dlaczego tak powinno być?
Harlan zapytał roztrzęsionym głosem:
— Bo to odchylenie uczyniło Zmianę nieuniknioną?
— Czyżby? Możesz przecież się cofnąć i odwrócić odchylenie.
— Sądzę, że tak. Jednak nigdy tego nie próbowałem. Ani nie słyszałem, żeby ktoś to robił.
— Słusznie. Nie ma intencji cofnięcia odchylenia, więc wszystko odbywa się tak, jak planowano. Ale tu mamy coś innego. Niezamierzone odchylenie. Posłałeś Coopera do niewłaściwego Stulecia, a teraz ja koniecznie chcę odwrócić to odchylenie i sprowadzić go z powrotem.
— Na miłość Czasu, jak?
— Nie jestem jeszcze pewny, ale musi istnieć jakiś sposób. W przeciwnym razie odchylenie byłoby nieodwracalne. Zmiana nastąpiłaby natychmiast. A przecież nie nastąpiła. Pozostajemy nadal w Rzeczywistości pamiętnika Mallansohna. Oznacza to, że odhylenie jest odwracalne i zostanie odwrócone.
— Co? — prześladująca Harlana zmora potężniała, stawała się coraz bardziej dokuczliwa.
— Musi istnieć sposób ponownego połączenia kręgu w Czasie, a to, że wpadniemy na właściwy sposób, jest wysoce prawdopodobne. Oczywiście póki istnieje nasza Rzeczywistość. Jeśli w którejkolwiek chwili ty czyja podejmiemy złą decyzję, jeśli prawdopodobieństwo połączenia kręgu spadnie poniżej pewnej krytycznej wielkości, Wieczność zniknie. Rozumiesz?
Harlan niezupełnie rozumiał, ale nawet się o to zbytnio nie starał. Powoli wstał i powlókł się do krzesła.
— Uważa pan, że możemy odzyskać Coopera?…
— I posłać go we właściwe miejsce. Tak. Wystarczy złapać go w chwili, gdy opuszcza kocioł, a będzie mógł się znaleźć we właściwym miejscu w 24 Stuleciu, starszy zaledwie o kilka godzin fizjoczasu. Oczywiście, będzie to odchylenie, lecz niewątpliwie niezbyt ważne. Rzeczywistość się zachwieje, człowieku, ale nie runie.
— Ale jak go ściągniemy?
— Wiemy, że jest sposób, bo inaczej Rzeczywistość już by nie istniała. I właśnie do znalezienia tego sposobu potrzebuję ciebie, dlatego walczyłem, by cię pozyskać. Jesteś ekspertem w sprawach Prymitywu. Powiedz mi.
— Nie mogę — jęknął Harlan.
— Możesz — nalegał Twissell.
Nagle z twarzy starca znikły wszelkie ślady wieku czy zmęczenia. Jego oczy płonęły ogniem walki, wymachiwał papierosem jak lancą. Nawet otumaniony rozpaczą Harlan widział, że Kalkulator się cieszy, cieszy się w tej właśnie chwili, gdy trzeba przystąpić do boju.
— Możemy zrekonstruować wydarzenia — powiedział Twissell. Tu masz dźwignię rozruchu. Stoisz przy niej czekając na sygnał. Włączasz kontakt i jednocześnie naciskasz w dół dźwignię mocy. Jak daleko?
— Nie wiem, mówię panu. Nie wiem.
— Ty nie wiesz, ale twoje mięśnie wiedzą. Stań tam i weź do ręki dźwignię. Skup się. Bierz dźwignię. Czekasz na sygnał. Nienawidzisz mnie. Nienawidzisz Rady. Nienawidzisz Wieczności. Pęka ci serce z żalu po Noys. Cofnij się do tej chwili. Czuj się tak, jak się wtedy czułeś. A teraz ja znowu włączę zegar. Dam ci minutę, chłopcze, byś sobie przypomniał swoje uczucia i zmusił się do działania. Następnie, gdy będzie się zbliżało zero, niech twoja ręka szarpnie dźwignię, tak jak zrobiła to przedtem. A teraz cofnij rękę. Nie przesuwaj dźwigni z powrotem. Jesteś gotów?
— Chyba nie dam rady.
— Chyba?… Ojcze Czasie, nie masz przecież wyboru. Czy w inny sposób możesz odzyskać swoją dziewczynę?
Nie było sposobu. Harlan zmusił się, by podejść do steru, a gdy to uczynił, uczucia napłynęły z powrotem. Nie potrzebował ich wywoływać. Powtarzanie fizycznych ruchów obudziło je znowu. Czerwony włosek na zegarze zaczął się poruszać.
Z rozpaczą myślał: ostatnia minuta życia?
Minus trzydzieści sekund.
To nie będzie bolało. To nie śmierć.
Próbował myśleć wyłącznie o Noys.
Minus piętnaście sekund.
Noys!
Lewa ręka Harlana puściła przełącznik.
Minus dwanaście sekund.
Kontakt!
Prawa ręka poruszyła się.
Minus pięć sekund.
Noys!
Prawa ręka po — ZERO — ruszyła się kurczowo.
Odskoczył oddychając ciężko.
Podszedł Twissell i popatrzył na skalę.
— Dwudzieste Stulecie — powiedział. — Dokładnie 19,38. Harlan wykrztusił:
— Nie wiem. Starałem się odczuwać to samo, ale to było co innego. Wiedziałem, co robię, i to zmieniało postać rzeczy.
— Wiem, wiem. Możliwe, że to wszystko jest błędne. Nazwijmy to pierwszym przybliżeniem. — Urwał na chwilę rachując w pamięci, wyjął kieszonkowy komputer, do połowy wyciągnął go z pojemnika i schował znowu, nie próbując uruchomić. — Do Czasu, z dziesiętnymi. Powiedzmy, że prawdopodobieństwo wynosi 0,99, że posłałeś go do drugiej ćwierci dwudziestego Stulecia. Gdzieś między 19,25 a 19,50. W porządku?
— Nie wiem.
— No, to teraz słuchaj. Jeśli podejmę mocną decyzję skoncentrowania się na tej części Prymitywu, wykluczając wszystko inne, i jeśli się mylę, to prawdopodobnie stracę ostatnią możliwość zamknięcia kręgu w Czasie i Wieczność zniknie. Sama decyzja będzie kluczowym punktem. Minimum Potrzebnych Zmian, MPZ, aby umożliwić Zmianę. Teraz podejmuję decyzję. Decyduję definitywnie…
Harlan rozejrzał się ostrożnie dokoła, jakby Rzeczywistość stała się tak krucha, że gwałtowny ruch głową mógł ją zniweczyć, i powiedział:
— Jestem całkowicie świadom Wieczności. (Zdecydowanie Twissella wpłynęło na niego do tego stopnia, że własny głos zabrzmiał mu mocno w uszach).
— A więc Wieczność istnieje nadal — powiedział Twissell rzeczowo — to znaczy, że podjęliśmy właściwą decyzję. Na razie nie mamy tu nic do roboty. Chodźmy do mego gabinetu i pozwólmy, by komitet Rady przybiegł do tej sali, jeśli to mu potrzebne do szczęścia. Dla nich akcja zakończyła się pomyślnie. A jeśli nie, to nigdy się o tym nie dowiedzą, bo nie będą żyli. Ani my.
Twissell uważnie przyglądał się swemu papierosowi.
— Teraz powinniśmy sobie odpowiedzieć na pytanie: Co zrobi Cooper, gdy znajdzie się w niewłaściwym Stuleciu?
— Nie wiem.
— Jedno jest oczywiste. To bardzo bystry chłopak, inteligentny, z wyobraźnią, nie uważasz?
— No cóż, przecież on jest Mallansohnem.
— Otóż właśnie. I zastanawiał się, czy się nic złego nie stanie. Jedno z jego ostatnich pytań brzmiało: „A co będzie, jeśli nie wyląduję we właściwym miejscu”? Pamiętasz?
Harlan nie miał pojęcia, dokąd to prowadzi.
— Jest więc psychicznie przygotowany na przesunięcie w czasie. Coś zrobi. Spróbuje się z nami skomunikować. Będzie próbował zostawić dla nas jakieś ślady. Pamiętaj, że przez część swego życia był Wiecznościowcem. To ważna sprawa. — Twissell wydmuchnął kółko dymu, zahaczył o nie palcem i patrzył, jak się zwija i rozpada. — Jest przyzwyczajony do pojęcia łączności w Czasie. Wątpię, czy pogodzi się z myślą, że został wystrychnięty na dudka. Będzie wiedział, że go szukamy.
Harlan rzekł:
— Bez kotłów i bez Wieczności, w 20 Stuleciu, jak uda mu się z nami skomunikować?
— Z tobą, Techniku, z tobą. Używaj liczby pojedynczej. Jesteś ekspertem w sprawach Prymitywu. Udzielałeś Cooperowi lekcji Prymitywu. Tylko po tobie może się spodziewać, że potrafisz odnaleźć jego ślady.
— Jakie ślady, Kalkulatorze?
Stara twarz Twissella przybrała chytry wyraz, zmarszczki pogłębiły się.
— Zamierzaliśmy pozostawić Coopera w Prymitywie. Brak mu ochronnej tarczy fizjoczasu. Całe jego życie jest wplecione w tkankę Czasu i pozostanie takie, aż ty i ja zmienimy odchylenie. Podobnie wpleciony w tkankę Czasu jest każdy przedmiot, znak czy wiadomość, jakie on może nam zostawić. Z pewnością muszą istnieć określone źródła, jakimi się posługiwałeś studiując 20 Stulecie. Dokumenty, archiwa, filmy, dzieła sztuki, podręczniki. Chodzi mi o pierwotne źródła pochodzące z tego właśnie Czasu.
— Owszem, są takie źródła.
— I on je z tobą studiował?
— Tak.
— Czy jest wśród nich jakieś szczególnie przez ciebie cenione, o którym wiedział, że je znasz doskonale, tak żebyś rozpoznał w nim wiadomość od niego?
— Już widzę, do czego pan zmierza — powiedział Harlan. Zamyślił się.
— Więc? — zapytał Twissell z odcieniem niecierpliwości.
— Prawie na pewno czasopisma. Czasopisma są zjawiskiem wczesnych lat 20 Stulecia. Jedno z nich, którego mam niemal cały komplet, zaczyna się w początkach 20 i wychodzi niemal do końca 22 wieku.
— Dobrze. A teraz, czy przypuszczasz, że istnieje jakiś sposób, by Cooper użył tego tygodnika do przekazania wiadomości? Pamiętaj, że on wie, iż będziesz czytał ten periodyk, że jesteś z nim obznajomiony, że będziesz wiedział, jak w nim szukać.
— Trudno powiedzieć — Harlan potrząsnął głową. — Tygodnik posługiwał się wymyślnym stylem. Stosował ścisłą selekcję materiału, i to w sposób dość zaskakujący. Trudno się spodziewać, że wydrukuje coś, co ktoś zaproponuje. Nawet gdyby Cooperowi udało się uzyskać pracę w redakcji, co jest bardzo mało prawdopodobne, to i tak nie miałby pewności, że dokładnie to, co napisał, przejdzie przez różne komórki. Nie widzę możliwości, Kalkulatorze.
— Na miłość Czasu, myśl! Skoncentruj się na tym tygodniku. Jesteś w 20 Stuleciu, jesteś Cooperem, z jego wykształceniem i wychowaniem. Uczyłeś tego chłopaka, Harlan. Kształtowałeś jego umysł. Więc co według ciebie powinien zrobić? Jakby postąpił, by umieścić coś w tygodniku? Coś, co zawierałoby dokładnie te sformułowania, jakie mu są potrzebne?
Oczy Harlana rozszerzyły się.
— Ogłoszenie.
— Co?
— Ogłoszenie. Płatna notatka, którą muszą wydrukować dokładnie tak, jak się żąda. Od czasu do czasu dyskutowaliśmy na ten temat.
— Ach tak. W 186 Stuleciu mieli coś w tym rodzaju — powiedział Twissell.
— To nie to, co w wieku dwudziestym. Wtedy ogłoszenia osiągnęły swój szczyt. Środowisko kulturalne…
— Wracając do ogłoszeń — przerwał szybko Twissell — jakiego rodzaju byłoby to ogłoszenie?
— Sam chciałbym wiedzieć.
Twissell wpatrzył się w rozżarzony koniuszek papierosa, jakby szukając natchnienia. — Nie może nic powiedzieć bezpośrednio. Nie może napisać: „Cooper z 78 wylądował w 20 i wzywa Wieczność”.
— Skąd pan ma tę pewność?
— To niemożliwe! Podanie dwudziestemu Stuleciu informacji, której ówcześni ludzie nie powinni uzyskać, byłoby równie szkodliwe dla kręgu Mallansohna, jak niewłaściwa akcja z naszej strony. My istniejemy nadal, a więc przez całe swoje życie w bieżącej Rzeczywistości Prymitywu Cooper nie wyrządził szkody tego rodzaju.
— Poza tym — powiedział Harlan, wycofując się z kontemplacji problemów kręgu Wieczności, o które Twissell wyraźnie mało się troszczył — tygodnik najprawdopodobniej nie zgodziłby się na opublikowanie czegokolwiek, co wydawałoby się redakcji majaczeniem wariata albo czego by nie rozumiała. Podejrzewałaby oszustwo albo jakąś nielegalną działalność, do której nie chciałaby się mieszać. Więc Cooper nie może użyć standardowego międzyczasowego w swoim ogłoszeniu.
— To musi być coś finezyjnego — rzekł Twissell. — Musi nas zawiadomić pośrednio. Zamieścić ogłoszenie, które będzie się wydawało całkowicie normalne ludziom Prymitywu. Absolutnie normalne! A jednak musi być to coś oczywistego dla nas. Bardzo oczywistego na pierwszy rzut oka, ponieważ musimy to znaleźć wśród niezliczonych ogłoszeń. Jak wielkie powinno ono być? Czy te ogłoszenia są kosztowne?
— Sądzę, że dość kosztowne.
— A Cooper musi oszczędzać pieniądze. Poza tym, żeby nie wzbudzić nadmiernego zainteresowania, powinno być jednak małe. Ale jakie?
Harlan rozłożył ręce.
— Pół szpalty?
— Szpalty?
— To są drukowane tygodniki, wie pan. Na papierze. Druk ułożony jest w szpalty.
— Och, tak. Jakoś nie potrafię odróżnić literatury od filmu… Dobrze, mamy więc pierwszą wskazówkę. Musimy szukać półszpaltowego ogłoszenia, które praktycznie na pierwszy rzut oka powinno świadczyć, że człowiek, który je zamieścił, pochodzi z innego Stulecia (oczywiście z przyszłości), a które jednak jest na tyle normalnym ogłoszeniem, że żaden człowiek z tamtego Stulecia nie dostrzeże w nim nic podejrzanego.
— A co będzie, jeśli go nie znajdę?
— Znajdziesz. Wieczność istnieje, prawda? A jak długo istnieje, jesteśmy na właściwym tropie. Powiedz mi, nie przypominasz sobie takiego ogłoszenia z czasów twojej pracy z Cooperem? Czegoś, co cię uderzyło, choćby tylko na chwilę, jako dziwaczne, zwariowane, niesamowite, w jakiś sposób fałszywe?
— Nie.
— Nie chcę, żebyś odpowiadał tak szybko. Namyśl się pięć minut.
— Nie ma potrzeby. Kiedy przerabiałem z Cooperem czasopisma, on nie był w 20 Stuleciu.
— Proszę, chłopcze. Rusz głową. Wysłanie Coopera w 20 Stulecie wprowadziło odchylenie. To nie jest Zmiana, to nie jest odchylenie nieodwołalne. Ale bywają pewne zmiany przez małe „z”, albo mikrozmiany, jak sieje zwykle określa w komputacji. W chwili gdy Cooper został wysłany w 20 wiek, w odpowiednim numerze magazynu ukazało się ogłoszenie. Nasza Rzeczywistość zmieniła się minimalnie, w tym sensie, że mogłeś patrzeć na stronę z tym ogłoszeniem, choć nie robiłeś tego w poprzedniej Rzeczywistości. Rozumiesz?
Harlan znowu zdumiał się łatwością, z jakąTwissell torował sobie drogę przez dżunglę logiki czasowej i „paradoks” Czasu. Potrząsnął głową.
— Nie przypominam sobie nic w rym rodzaju.
— A gdzie trzymasz roczniki tego periodyku?
Mam specjalną bibliotekę zbudowaną na poziomie drugim, specjalnie z myślą o Cooperze.
— Doskonale — powiedział Twissell. — Idziemy tam. Natychmiast.
Twissell wpatrywał się z zaciekawieniem w stare oprawne tomy w bibliotece, a następnie wziął jeden z nich. Były tak stare, że papier należało konserwować specjalnymi metodami. Zatrzeszczał przy niezbyt delikatnym dotknięciu.
Harlan jęknął. W lepszych czasach kazałby Twissellowi odejść od książek, mimo że był on Starszym Kalkulatorem.
Stary człowiek oglądał pomarszczone stronice i poruszał wargami czytając archaiczne słowa.
— To jest ten angielski, o którym zawsze mówią filologowie, prawda? — zapytał stukając palcem w kartę.
— Tak, angielski — mruknął Harlan. Twissell odłożył tom.
— Ciężki i niezgrabny.
Harlan wzruszył ramionami. Dla wyjaśnienia: większość Stuleci Wieczności była to era filmu. Znaczna mniejszość — era zapisu cząstkowego. Jednak druk i papier nie należały do rzeczy zupełnie nieznanych.
Powiedział:
— Książki nie wymagają takiego rozwoju technologii jak filmy. Twissell potarł podbródek.
— Właśnie. Możemy zaczynać?
Wyciągnął inny tom z półki, otworzył na samym początku i wpatrywał się w stronę w niezwykłym skupieniu.
Harlan pomyślał: czy on sądzi, że znajdzie rozwiązanie przez szczęśliwy przypadek?
Twissell, widząc dezaprobatę we wzroku Technika, poczerwieniał i odłożył książkę.
Harlan wziął pierwszy tom z 19,25 centycenturii i zaczął systematycznie przewracać strony. Siedział sztywno, tylko jego ręka i oczy się poruszały.
Od czasu do czasu wstawał po nowy tom i wtedy robili przerwę na kawę i na posiłki.
Wreszcie powiedział ciężko:
— Nie ma sensu, żeby pan tu siedział. Twissell spytał:
— Czy ci przeszkadzam?
— Nie.
— A więc zostanę — mruknął Kalkulator.
Niekiedy podchodził do półek z książkami, wpatrując się bezradnie w ich okładki. Dopalające się papierosy od czasu do czasu parzyły mu palce, ale me zwracał na to uwagi.
Jeden fizjodzień dobiegł końca.
Spali kiepsko i krótko. Rano, między jednym a drugim tomem, Twissell wypił ostatni łyk kawy i powiedział:
— Czasami zastanawiam się, czemu nie rzuciłem Kalkulacji po tej sprawie mojego… wiesz…
Harlan skinął głową.
— Ale mam na to ochotą — kontynuował stary. — Mam na to ochotę. Całe fizjomiesiące marzyłem rozpaczliwie, żeby nie mieć do czynienia z żadnymi Zmianami. Miałem ich dosyć. Zacząłem się. zastanawiać, czy Zmiany są słuszne. Zabawne, jakie kawały mogą człowiekowi płatać uczucia natury osobistej.
Znasz historię Prymitywu, Harlan. Wiesz, jak wyglądał. Rzeczywistość płynęła ślepo wzdłuż linii maksymalnego prawdopodobieństwa. Jeśli w tym maksimum mieściło się dziesięć Stuleci niewolniczej ekonomii, upadek techniki albo nawet… nawet wojna atomowa, o ile była wtedy możliwa, no to cóż, u Czasu, to dochodziło do tych wydarzeń. Nic nie mogło ich powstrzymać.
Ale tam, gdzie istnieje Wieczność, poczynając od 28 Stulecia, rzeczy tego rodzaju się nie zdarzają. Ojcze Czasie, podnieśliśmy naszą Rzeczywistość do poziomu dobrobytu, jaki w czasach Prymitywu trudno sobie nawet wyobrazić; do poziomu, którego osiągnięcie bez ingerencji Wieczności byłoby wręcz niemożliwe.
Harlan myślał ze wstydem: O co mu chodzi? Żebym jeszcze więcej pracował? Robię, co mogę.
Twissell:
— Jeśli nie wykorzystamy okazji, Wieczność zniknie, prawdopodobnie w całym flzjoczasie. I w jednej ogromnej Zmianie cała Rzeczywistość wróci do maksymalnego prawdopodobieństwa, wraz — jestem tego pewny — z atomowymi wojnami i zagładą człowieka.
Harlan:
— Lepiej wezmę się za następny tom.
Podczas kolejnej przerwy Twissell powiedział bezradnie:
— Tyle roboty… Czy nie ma jakiegoś szybszego sposobu? Harlan:
— Niech go pan wymyśli. Mnie się wydaje, że muszę obejrzeć każdą stronę z osobna. Jak mogę robić to szybciej?
Metodycznie przewracał kartki.
— Druk zaczyna migać mi przed oczyma, a to oznacza, że pora na sen.
Minął drugi fizjodzień.
O 10.20 rano wedle standardowego fizjoczasu, trzeciego dnia poszukiwań, Harlan, ze zdumieniem wpatrując się w jedną ze stronic, powiedział:
— Jest!
Twissell nie zrozumiał okrzyku.
— Co? — zapytał.
Harlan spojrzał na niego, był oszołomiony.
— A ja nie wierzyłem! Na Czas, ja nigdy naprawdę w to nie wierzyłem, nawet jak pan opowiadał historie nie z tej ziemi o czasopismach i ogłoszeniach.
Twissell pojął dopiero teraz:
— Znalazłeś!
Podskoczył do tomu, który trzymał Harlan, i chwycił go drżącymi palcami.
Harlan cofnął książkę, i zatrzasnął ją.
— Chwileczkę… Pan tego nie znajdzie, nawet gdybym panu pokazał stronice,.
— Co robisz? — wrzasnął Twissell. — Zgubiłeś to.
— Nie zgubiłem. Wiem, gdzie to jest. Ale najpierw…
— Co najpierw?
— Pozostał jeszcze jeden punkt, Kalkulatorze. Mówił pan, że mogę mieć Noys. Więc niech mi pan ją sprowadzi. Chcę ją zobaczyć.
Twissell wytrzeszczył oczy, jego białe włosy były zmierzwione.
— Żartujesz.
— Nie — odparł Harlan ostro. — Nie żartuję. Zapewniał mnie pan, że poczyni odpowiednie kroki… A może to pan żartuje? Noys i ja mieliśmy być razem. Pan mi obiecał.
— Obiecałem. To sprawa załatwiona.
— Więc niech ją pan sprowadzi żywą i zdrową.
— Nie rozumiem cię. Przecież ja jej nie mam. Ani nikt. Ona nadal pozostaje w dalekiej przyszłości, jak meldował Finge. Nikt jej nie ruszał. Wielki Czasie, mówiłem ci, że jest bezpieczna.
Harlan patrzył na starca z rosnącym napięciem.
— Pan igra ze mną- wykrztusił. — Oczywiście, że jest w dalekiej przyszłości, ale co mi z tego? Zdejmijcie barierę z wieku stutysięcznego.
— Zdejmijcie co?
— Barierę. Kocioł nie przechodzi.
— Nic mi o tym nie mówiłeś! — zawołał Twissell gwałtownie.
— Nie mówiłem? — zapytał Harlan zdziwiony.
Czyżby rzeczywiście nie mówił? Myślał o tym bez przerwy. Nigdy nie mówił o tym ani słowa? Nie mógł sobie przypomnieć. Ale natychmiast podjął decyzję.
— Dobrze. Więc mówię teraz. Usuńcie blokadę.
— Przecież cała ta historia jest niemożliwa. Blokada kotłowa? Bariera czasowa?
— Czy pan chce przez to powiedzieć, że wyście jej nie założyli?
— Ja nie. Przysięgam.
— Więc… więc… — Harlan poczuł, że blednie. — Więc zrobiła to Rada. Oni wiedzą o wszystkim, podjęli akcję niezależnie od pana… i klnę się na wszelki Czas i Rzeczywistość, że mogą się pożegnać ze swoim ogłoszeniem, Cooperem, Mallansohnem i całą Rzeczywistością. Nic z tego nie zobaczą. Nie zobaczą.
— Czekaj. Czekaj. — Twissell rozpaczliwie chwycił Harlana za łokieć. — Opanuj się. Myśl, chłopcze, myśl. Rada nie założyła żadnej bariery.
— Ale bariera jest.
— Przecież oni nie mogli wznieść takiej bariery. Nikt nie mógł. To jest teoretycznie niemożliwe.
— Pan nie wie wszystkiego. Bariera istnieje.
— Wiem więcej niż inni w Radzie i taka rzecz nie wchodzi w rachubę.
— Ale istnieje.
— Więc jeśli istnieje…
Harlan zwracał już teraz uwagę na otoczenie i spostrzegł, że w oczach Twissella pojawiło się coś w rodzaju panicznego strachu; strachu, którego nie było nawet wtedy, gdy dowiedział się o błędnym skierowaniu Coopera i groźbie końca Wieczności.