Adikor w końcu ze smutkiem opuścił salę Rady. To był obłęd — obłęd! Nie dość, że utracił Pontera, to jeszcze teraz musiał stanąć przed pełnym trybunałem. Jeśli dawniej wierzył w sprawiedliwość sądów — o których do tej pory miał dość mgliste pojęcie — teraz ta wiara została zniszczona. Jak można było tak prześladować niewinnego człowieka w żałobie?
Ruszył długim korytarzem, na którego ścianach wisiały rzędy kwadratowych portretów znakomitych arbitrów z przeszłości, kobiet i mężczyzn, którzy stworzyli zasady współczesnego prawa. Czy naprawdę chodziło im o taką farsę? Szedł dalej, nie zwracając uwagi na mijających go od czasu do czasu ludzi… dopóki jego uwagi nie przykuła pomarańczowa plama.
Bolbay! Wciąż miała na sobie kolor oskarżyciela. Stała w końcu korytarza. Zwlekała z opuszczeniem budynku Rady. Może chciała uniknąć Ekshibicjonistów. Dopiero teraz wychodziła na zewnątrz.
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, Adikor popędził korytarzem w jej stronę. Dywan mchu tłumił odgłos jego kroków. Dogonił ją w chwili, gdy przekraczała próg drzwi w końcu holu, wychodząc na popołudniowe słońce.
— Daklar!
Odwróciła się, zaskoczona.
— Adikor! — wykrzyknęła. Jej oczy zrobiły się okrągłe. Celowo podniosła głos. — Ten, kto sprawuje nadzór sądowy nad Adikorem Huldem, powinien teraz uważać! On właśnie zbliża się do mnie, osoby, która go oskarża!
Adikor powoli pokręcił głową.
— Nie jestem tu po to, by cię skrzywdzić.
— Widziałam, że twoje czyny nie zawsze odpowiadają zamiarom.
— Tamto wydarzyło się wiele lat temu. — Celowo użył rzeczownika, który najbardziej podkreślał długość czasu. — Nigdy nikogo nie uderzyłem ani przedtem, ani potem.
— Ale wtedy to zrobiłeś — stwierdziła Bolbay. — Straciłeś panowanie nad sobą. Zaatakowałeś. Chciałeś zabić.
— Nie! Nigdy nie chciałem skrzywdzić Pontera.
— Nie powinniśmy rozmawiać. Pozwól mi odejść. — Bolbay się odwróciła.
Adikor wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię.
— Nie, zaczekaj!
Obróciła się do niego z paniką na twarzy, ale szybko zmieniła jej wyraz i znacząco spojrzała na jego dłoń. Adikor puścił jej ramię.
— Proszę — powiedział. — Proszę, powiedz mi dlaczego. Dlaczego występujesz przeciwko mnie z taką… taką mściwością? Przez cały czas, odkąd się znamy, nigdy cię nie skrzywdziłem. Na pewno wiesz, że kochałem Pontera i że on kochał mnie. Nie chciałby, żebyś w taki sposób mnie prześladowała.
— Nie udawaj przede mną niewinnego.
— Ale ja jestem niewinny! Dlaczego to robisz?
Bolbay w odpowiedzi tylko pokręciła głową, odwróciła się i odeszła.
— Dlaczego? — zawołał za nią Adikor. — Dlaczego?
— Opowiedz o twoich ludziach — zaproponowała Mary Ponterowi. — Do tej pory mogliśmy badać tylko szkielety neandertalczyków. Dlatego wciąż pojawiało się wiele kwestii spornych, na przykład, do czego służył wam wysunięty wał nadoczodołowy.
Ponter ze zdziwieniem zamrugał powiekami.
— Chroni moje oczy przed słońcem.
— Naprawdę? No tak, to ma sens. Ale w takim razie, dlaczego u moich ludzi go nie ma? Bo przecież neandertalczycy ewoluowali w Europie, a moi przodkowie pochodzą z Afryki, gdzie słońca jest o wiele więcej.
— My też się nad tym zastanawialiśmy, badając szczątki Gliksinów — przyznał Ponter.
— Gliksinów? — powtórzyła Mary.
— To typ hominidów z mojego świata, których wy najbardziej przypominacie. Gliksini nie mieli wałów nadoczodołowych, więc przypuszczaliśmy, że byli aktywni głównie nocą.
Mary się uśmiechnęła.
— No tak, wiele teorii sformułowanych wyłącznie w oparciu o badanie szkieletów jest błędnych. Powiedz mi, co sądzisz o tym? — Postukała się palcem wskazującym w brodę.
Ponter spojrzał na nią z zakłopotaniem.
— Teraz już wiem, że się myliliśmy, ale…
— Tak?
Otwartą dłonią przygładził zarost, pokazując, że jego szczęka pozbawiona jest wyniosłości bródkowej.
— My nie mamy takich wystających części, więc przypuszczaliśmy…
— Że co? — spytała Mary.
— Zakładaliśmy, że służyły wam do zatrzymywania śliny. Macie takie małe usta, więc przypuszczaliśmy, że przez cały czas wypływała z nich ślina. Poza tym wasze mózgi są mniejsze od naszych, a wiadomo, że, hm, idioci często się ślinią.
Mary zaśmiała się w głos.
— A niech mnie! A skoro mowa o szczękach, co się stało z twoją?
— Nic — odparł Ponter. — Jest taka, jaka była.
— Widziałam zdjęcia rentgenowskie w szpitalu. Twoja żuchwa — kość szczękowa — została w dużym stopniu zrekonstruowana.
— Aa, o to ci chodzi — powiedział Ponter przepraszająco. — Jakieś dwieście miesięcy temu zostałem uderzony.
— Czym? — zdziwiła się Mary. — Cegłą?
— Pięścią.
Mary opadła szczęka.
— Wiedziałam, że neandertalczycy byli silni, ale… Rany! Wystarczył jeden cios?
Ponter przytaknął.
— Masz szczęście, że nie zginąłeś — powiedziała Mary.
— Obaj mieliśmy szczęście, ten, który uderzał, i ja.
— Dlaczego ten ktoś to zrobił?
— Z powodu głupiej sprzeczki. Oczywiście nie powinien był tak zareagować i potem bardzo mnie przepraszał. Postanowiłem nie wnosić przeciwko niemu sprawy; gdybym to zrobił, sądzono by go za próbę zabójstwa.
— Naprawdę mógłby cię zabić jednym uderzeniem?
— O tak. Na szczęście zdążyłem zareagować i w porę podniosłem głowę; to dlatego trafił w szczękę, a nie w twarz. Gdyby uderzył mnie tutaj, wgniótłby przód mojej czaszki.
— Nie do wiary — przyznała Mary.
— Był zły, ale ja go sprowokowałem. To była w równym stopniu moja wina, jak i jego.
— Czy ty… czy mógłbyś zabić człowieka gołymi rękami?
— Oczywiście. Zwłaszcza gdybym zaszedł go od tyłu. — Ponter splótł palce, uniósł ramiona i zamarkował cios złączonymi pięściami. — Mógłbym strzaskać czyjąś czaszkę, gdybym uderzył w ten sposób od tyłu. Atakując od przodu, gdybym zdołał walnąć go pięścią lub wymierzyć kopniaka w środek klatki piersiowej, zmiażdżyłbym jego serce.
— Ale… ale… bez urazy, małpy człekokształtne też są bardzo silne, lecz rzadko zabijają się nawzajem w starciach.
— To dlatego, że gdy walczą o dominację w stadzie, ich walki mają raczej charakter rytualny i instynktowny. W rzeczywistości są to głównie klapsy otwartą dłonią, zachowania na pokaz. Jedynie szympansy zabijają innych przedstawicieli swojego gatunku, ale robią to przede wszystkim zębami. Tylko człowiek zaciska palce w pięść.
— Nie do wiary. — Mary uświadomiła sobie, że się powtarza, ale nie potrafiła w żaden inny sposób podsumować tego, co czuła. — Tutaj ludzie cały czas wdają się w bójki. Czasem nawet robią z tego sport: boks, zapasy.
— To szaleństwo — stwierdził Ponter.
— Jestem tego samego zdania — przyznała Mary. — Ale tu rzadko się zdarza, żeby ktoś w takiej walce zginął. To znaczy, prawie niemożliwe jest, aby jeden człowiek zabił drugiego gołymi rękami. Chyba mamy za małą siłę.
— W moim świecie uderzenie równa się śmierci. Dlatego nigdy tego nie robimy. Jakikolwiek przejaw przemocy może mieć skutki śmiertelne, więc po prostu nie możemy na to pozwalać.
— Ale ty zostałeś uderzony — zauważyła Mary.
Ponter przytaknął.
— To się wydarzyło dawno temu, kiedy byłem studentem Akademii Nauk. Spierałem się tak, jak kłócą się niedojrzali młodzicy, dla których najbardziej liczy się wygrana. Widziałem, że mój przeciwnik robi się coraz bardziej zły, ale mimo to upierałem się przy swoim. Wtedy on zareagował w… bardzo niefortunny sposób. Ale wybaczyłem mu.
Mary spojrzała na Pontera, wyobrażając sobie, jak nadstawia drugi policzek człowiekowi, który go uderzył.
Adikor przez Kompana wezwał sześcian podróżny i wrócił nim do domu. Siedział teraz na tarasie i szukał informacji na temat procedur prawnych. Nawet gdy transmisje z jego implantu były monitorowane, on wciąż miał za pośrednictwem urządzenia dostęp do zasobów wiedzy całego świata. Wyniki wyszukiwań przekazywał do elektronicznego notesu, aby łatwiej móc je odczytać.
Lurt od razu zgodziła się mówić w jego imieniu przed trybunałem. Ale chociaż ona i inni — bo tym razem wolno jej było wzywać świadków — mogli zaświadczyć, jaki charakter ma Adikor i jak stabilny był jego związek z Ponterem, to raczej nie należało zakładać, że takie opinie przekonają Arbiter Sard i jej towarzyszy do uniewinnienia oskarżonego. Dlatego Adikor zaczął badać historię prawa, szukając innych przypadków, w których postawiono komuś zarzut morderstwa, choć nigdy nie odnaleziono ciała. Miał nadzieję, że znajdzie jakieś dawne orzeczenie, które okaże się pomocne w jego sprawie.
Pierwszy podobny przypadek, na jaki się natknął, miał miejsce w pokoleniu 17. Oskarżony był mężczyzną o imieniu Dassta. Zarzucano mu, że podstępnie zakradł się do Centrum i zabił partnerkę. Jej ciała nigdy nie odnaleziono; po prostu pewnego dnia kobieta zniknęła. Trybunał orzekł, że skoro nie ma ciała, morderstwo nie mogło zostać popełnione.
Adikor cieszył się z tego odkrycia — dopóki nie zaczął czytać dalej.
Stojące na tarasie fotele ogrodowe wybierał razem z Ponterem. Zdecydowali się na zwyczajne siedzenia o dość wątłej konstrukcji. Był to znak wiary Pontera w to, że jego partner został wyleczony i jego złość już nigdy nie przerodzi się w przemoc fizyczną. Ale teraz Adikor pod wpływem frustracji uderzeniem pięści zmiażdżył poręcz, posyłając drzazgi w powietrze. W przepisach przeczytał, że tylko sprawy z okresu ostatnich dziesięciu generacji mogły zostać wykorzystane w postępowaniu sądowym. Według Kodu Cywilizacji, społeczeństwo szło naprzód i to, co ludzie robili dawno temu, nie miało już wpływu na sprawy współczesne.
Adikor wytrwale przeglądał informacje i wreszcie natrafił na intrygujący przypadek z pokolenia 140 — zaledwie osiem generacji wstecz — w którym mężczyzna został oskarżony o zamordowanie innego z powodu sporu o to, że ten drugi zasadził sobie dom zbyt blisko siedziby tego pierwszego. Tym razem także nie odnaleziono ciała. Trybunał orzekł, że brak ciała wystarcza, aby unieważnić zarzuty. To poprawiło humor Adikora. Tylko że…
Tylko…
Pokolenie 140. To był okres od — hm, pomyślmy — mniej więcej 1100 do 980 miesięcy temu; czyli od osiemdziesięciu ośmiu do siedemdziesięciu ośmiu lat wstecz. Tymczasem implanty wprowadzono zaledwie przed tysiącem miesięcy; niedługo miały się odbyć uroczyste obchody z tej okazji.
Czy sprawa z generacji 140 datowała się z okresu przed, czy po wprowadzeniu Kompanów? Adikor wrócił do lektury.
Przed. Chrząstka! Bolbay na pewno upierałaby się, że tamte orzeczenie nie ma wpływu na obecny proces, że nie tylko ciała, ale także żyjący ludzie mogli bez trudu znikać w mrocznych czasach, zanim wielki Lonwis Trob wyzwolił ludzkość, a sprawa, w której nie mogły istnieć żadne zapisy działań oskarżonego, nijak się ma do sprawy, w której oskarżony doprowadził do sytuacji pozwalającej mu uniknąć rejestracji jego czynów.
Adikor kontynuował przeszukiwanie bazy danych. Przyszło mu do głowy, że wygodnie byłoby, gdyby ktoś specjalizował się w załatwianiu spraw związanych z prawem w imieniu innych osób; to mógłby być pożyteczny wkład w społeczeństwo. Adikor sam chętnie zaproponowałby wymianę usług człowiekowi, który znałby się na tej dziedzinie życia i mógł odszukać potrzebne informacje. Ale nie, to nie był dobry pomysł. Samo istnienie takich ludzi bez wątpienia zwiększyłoby liczbę procesów i…
Nagle Pabo z impetem wypadła z domu, ujadając. Adikor podniósł głowę i jego serce na moment zamarło… Ostatnio często tak się czuł. Czy to możliwe? Czy to możliwe?
Nie. To nie on. Oczywiście, że nie. Był to ktoś, kogo odwiedzin Adikor się nie spodziewał: Jasmel Ket.
— Zdrowego dnia — powitała go, gdy znalazła się w odległości dziesięciu kroków od niego.
— Zdrowego dnia — odparł, starając się, aby jego głos zabrzmiał neutralnie.
Jasmel usiadła na drugim fotelu — tym, który należał do jej ojca. Pabo dobrze znała dziewczynę; Ponter często zabierał psią towarzyszkę do Centrum, gdy Dwoje stawało się Jednym. Teraz cieszyła się, widząc znajomą twarz. Trąciła nosem nogi Jasmel, a dziewczyna podrapała rudobrązową sierść na jej głowie.
— Co się stało z twoim fotelem? — spytała Jasmel.
Adikor odwrócił wzrok.
— Nic.
Jasmel wolała nie drążyć tematu; przecież widać było, co się naprawdę wydarzyło.
— Lurt zgodziła się mówić w twoim imieniu? — zapytała.
Adikor skinął głową.
— To dobrze. Na pewno zrobi wszystko, co w jej mocy. — Jasmel umilkła na moment, po czym raz jeszcze zerknęła na połamany fotel. — Tylko…
— Właśnie — skwitował Adikor. — Tylko.
Jasmel rozejrzała się po okolicy. W oddali dostrzegła wędrującego mamuta. Szedł powoli i dostojnie.
— Teraz, gdy sprawa przekazana została do rozsądzenia przed pełnym trybunałem, kostka alibi mojego ojca została przeniesiona do skrzydła zmarłych. Daklar spędziła całe popołudnie, przeglądając fragmenty rejestrów. Przygotowuje się do procesu przeciwko tobie. Oczywiście ma do tego prawo, jako oskarżyciel reprezentujący zmarłą osobę. Ale nalegałam, aby pozwoliła mi przeglądać archiwa razem z nią. Widziałam ciebie i mego ojca razem w dniach poprzedzających jego zniknięcie. — Jasmel ponownie spojrzała na Adikora. — Bolbay tego nie dostrzega, no ale ona już od dłuższego czasu jest sama. Za to ja… mówiłam ci, że interesuje się mną pewien młody mężczyzna. Choć, jak sam mówiłeś, jeszcze się z nikim nie związałam, wiem, czym jest miłość, i nie wątpię w to, że naprawdę kochałeś mojego ojca. Patrząc na ciebie tak, jak on to robił, nie mogę uwierzyć, że potrafiłbyś go skrzywdzić.
— Dziękuję ci.
— Czy… czy mogłabym ci jakoś pomóc przygotować się do wystąpienia przed trybunałem?
Adikor ze smutkiem pokręcił głową.
— Nie jestem pewien, czy istnieje jeszcze szansa, aby ocalić mnie i moich krewnych.