Adikor i Jasmel wrócili z kopalni do domu Adikora — domu, który do niedawna dzielił z Ponterem. Sterowane głosem żebrowe oświetlenie włączyło się na polecenie gospodarza i Jasmel z zainteresowaniem rozejrzała się wokół.
Po raz pierwszy odwiedzała miejsce, w którym mieszkał jej ojciec. Gdy Dwoje stawało się Jednym, mężczyźni przybywali zwykle do Centrum. Kobiety rzadko podróżowały na Obrzeża.
Dziewczyna z fascynacją, ale i ze smutkiem myszkowała po domu, oglądając kolekcję rzeźb Pontera. Wiedziała, że lubi kamienne gryzonie, i sama dawała mu takie figurki w prezencie z okazji każdego zaćmienia księżyca. Bardzo podobały mu się gryzonie rzeźbione z minerałów, które nie występowały na terenach zamieszkiwanych przez dane zwierzę. Najbardziej dumny — sądząc po miejscu rzeźby tuż przy płycie wadlak — był z bobra wykonanego w skali 1:2 z malachitu z centralnego Evsoy.
Podczas gdy Jasmel rozglądała się po domu, Kompan Adikora wydał cichy brzdęk sygnalizując połączenie.
— Zdrowego dnia — powiedział do niego Adikor. — Och, to cudownie, kochana. Wspaniała wiadomość! Zaczekaj takt… — Odwrócił się do Jasmel. — Na pewno zechcesz to usłyszeć; rozmawiam z moją partnerką, Lurt. Ma już wyniki analizy cieczy, którą znalazłem w pracowni komputerowej po zniknięciu twojego ojca. — Adikor pociągnął gałkę w Kompanie, włączając zewnętrzny głośnik.
— Jest ze mną Jasmel Ket, córka Pontera — powiedział. — Możesz mówić dalej.
— Zdrowego dnia, Jasmel — odezwała się Lurt.
— Tobie też — odparła dziewczyna.
— Pewnie was to zaskoczy — powiedziała Lurt. — Domyślasz się Adikorze, co za ciecz mi przyniosłeś?
— Sądziłem, że to woda. Miałem rację?
— W pewnym sensie. To ciężka woda.
Jasmel uniosła brew.
— Naprawdę? — zdziwił się Adikor.
— Tak. Czysta ciężka woda. Oczywiście, cząsteczki ciężkiej wody występują w naturze, na przykład stanowią mniej więcej jedną setną procenta normalnej wody deszczowej. Ale żeby otrzymać taką koncentrację… hm… nie jestem pewna, jak to osiągnąć. Przypuszczam, że można opracować metodę frakcjonowania naturalnie występującej wody, opierając się na tym, że ciężka woda jest rzeczywiście o około dziesięć procent cięższa od zwykłej, ale trzeba byłoby przerobić olbrzymie objętości, aby uzyskać ilość, którą, jak mówiłeś, znalazłeś w laboratorium. Nie znam żadnego zakładu, który mógłby tego dokonać. Nie wiem też, po co ktoś chciałby to robić.
Adikor spojrzał na Jasmel, a potem przeniósł wzrok z powrotem na swój nadgarstek.
— I nie ma możliwości, aby taka woda pochodziła z naturalnego źródła? Może zebrała się pod skałami?
— Absolutnie nie — zabrzmiał głos Lurt. — Próbka była odrobinę skażona substancją, którą w końcu zidentyfikowałam jako płyn używany do mycia podłóg w waszym laboratorium; na posadzce pewnie zostały śladowe jego ilości, które potem rozpuściły się w wodzie. Poza tym próbka była czysta. W podziemnych wodach obecne byłyby minerały; ta z całą pewnością została wyprodukowana. Nie wiem przez kogo i nie jestem pewna jak, ale ponad wszelką wątpliwość nie jest to coś, co powstało w sposób naturalny.
— Fascynujące — przyznał Adikor. — I nie znalazłaś śladów DNA Pontera?
— Nie. Tylko trochę twojego. Pewnie gdy zbierałeś wodę, trafiło do niej trochę twoich komórek. Poza tym nic. Żadnych śladów osocza krwi ani niczego, co mogłoby pochodzić od Pontera.
— Rozumiem. Wielkie dzięki!
— Zdrowego dnia, mój kochany — powiedziała Lurt.
— Zdrowego dnia — powtórzył za nią Adikor i pociągnął za kontrolną gałkę, przerywając połączenie.
— Czym jest ciężka woda? — spytała Jasmel.
Adikor wyjaśnił jej, po czym dodał:
— To musi być wskazówka.
— Mówisz prawdę o tym, skąd ją wziąłeś?
— Tak, oczywiście. Zebrałem ją z podłogi komory komputera po tym, jak zniknął Ponter.
— Nie jest trująca?
— Ciężka woda? Nie sądzę.
— Jakie ma zastosowanie?
— Z tego, co wiem, żadne.
— I nie istnieje żadna możliwość, że ciało mojego ojca zostało… sama nie wiem… w jakiś sposób zamienione w ciężką wodę?
— Bardzo w to wątpię — powiedział Adikor. — Nie ma żadnych śladów pierwiastków, z których składa się organizm ludzki. Nie doszło do rozpadu ani do samozapłonu; Ponter po prostu zniknął. — Adikor pokręcił głową. — Może jutro, podczas dooslarm basadlarm, zdołamy wyjaśnić arbitrowi, dlaczego musimy zejść do laboratorium. Teraz pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że Ponterowi nic się nie stało, gdziekolwiek teraz jest.
Reuben Montego pomógł Mary Vaughan zainstalować się w laboratorium genetyki Laurentian University, po czym kupił lunch w Taco Bell i wrócił do St. Josephs Health Centrę. W korytarzu zastał Louise Benoit, piękną francuskojęzyczną Kanadyjkę, stażystkę z SNO. Spierała się z mężczyzną, który wyglądał na pracownika szpitalnej ochrony.
— Ale ja mu ocaliłam życie! — zaprotestowała Louise. — Na pewno zechce mnie zobaczyć!
Reuben podszedł do niej.
— Witam — powiedział. — Jakieś problemy?
Louise odwróciła śliczną buzię w jego stronę. W jej brązowych oczach pojawił się wyraz wdzięczności.
— Och, doktor Montego! Dzięki Bogu, że pan tu jest. Przyszłam zobaczyć, jak radzi sobie nasz przyjaciel, ale nie chcą mnie do niego wpuścić.
— Nazywam się Reuben Montego — powiedział Reuben do umięśnionego ochroniarza o rudych włosach. — Jestem… — A czemu, do diabła, nie? — … lekarzem Pontera; może pan potwierdzić tę informację u doktora Singha.
— Wiem, kim pan jest — odparł ochroniarz. — I mam pana nazwisko na liście osób upoważnionych.
— Ta młoda dama jest ze mną. To naprawdę ona uratowała Ponterowi życie w obserwatorium neutrin.
— Rozumiem. Przepraszam za utrudnienia, ale reporterzy i ciekawscy ciągle próbują się tu dostać i…
W tym momencie w korytarzu pojawił się doktor Naonihal Singh w ciemnobrązowym turbanie.
— Doktorze Singh! — zawołał Reuben.
— Witam — powiedział Singh, podchodząc bliżej i ściskając dłoń Reubena. — Czyżby postanowił pan uciec od telefonów? Mój dzwoni bez przerwy.
Reuben się uśmiechnął.
— Mój też. Wszyscy chcą się czegoś dowiedzieć o naszym panu Ponterze.
— Z przyjemnością zawiadamiam, że czuje się znakomicie — oznajmił Singh. — Bardzo chciałbym zwolnić go ze szpitala. I tak dzięki Mikebwi Harrisowi mamy za mało łóżek.
Reuben pokiwał głową ze zrozumieniem. Były premier Ontario wsławił się licznymi cięciami budżetowymi oraz tym, że zamknął lub połączył wiele szpitali w całej prowincji.
— Przyznam też wprost — dodał Singh — że być może media przestałyby mnie nagabywać, gdyby pacjent został wypisany.
— Tylko gdzie mamy go ulokować? — spytał Reuben.
— Tego nie wiem. Ale skoro nic mu nie jest, nie powinien przebywać w szpitalu.
Reuben przytaknął.
— W porządku. Zabierzemy go, wychodząc stąd. Czy można jakoś przemycić go przez okno, tak żeby dziennikarze tego nie widzieli?
— Przecież chodzi właśnie o to, aby prasa wiedziała, że opuścił szpital — stwierdził Singh.
— Tak, tak. Ale chcielibyśmy zabrać go w jakieś bezpieczne miejsce, zanim się zorientują.
— Rozumiem. Możecie go wyprowadzić przez podziemny garaż. Proszę zaparkować tam samochód, windą dla personelu zjechać na poziom B2 i wyjść drzwiami na końcu korytarza. Wystarczy, że Ponter się pochyli za siedzeniem, a nikt nie zauważy, jak wyjeżdża.
— Doskonale — stwierdził Reuben.
— Proszę zabrać go jeszcze dziś — zaznaczył Singh.
Montego skinął głową.
— Oczywiście.
— Dziękuję.
Reuben i Louise ruszyli schodami na górę.
— Witaj, Ponterze — powiedział Reuben, wchodząc na szpitalną salę. Ponter siedział na łóżku, ubrany w ten sam strój, w którym został znaleziony.
Początkowo Montego myślał, że pacjent ogląda telewizję; dopiero po chwili zauważył, że ten trzyma lewe przedramię w górze, kierując oko Haka na ekran. Kompan pewnie rejestrował kolejne przykłady językowe, próbując wyłowić więcej słów z kontekstu.
— Witaj, Reuben — powiedział Hak, przypuszczalnie w imieniu Pontera. Ponter spojrzał na Louise. Reuben zwrócił uwagę, że nie zareagował tak jak zwykły mężczyzna; nie uśmiechnął się z zachwytem z powodu nieoczekiwanej wizyty pięknej, młodej kobiety.
— Louise — odezwał się Reuben — poznaj Pontera.
Louise zrobiła krok do przodu.
— Witaj, Ponter! — powiedziała. — Nazywam się Louise Benoit.
— To Louise wyciągnęła cię z wody — dodał Montego.
Dopiero teraz Ponter uśmiechnął się ciepło; Reubenowi przyszło do głowy, że może wszyscy tutaj wydają mu się jednakowi.
— Lou… — zabrzmiał głos Haka. Ponter przepraszająco wzruszył ramionami.
— On nie potrafi wymówić dźwięku „i” w twoim imieniu — wyjaśnił Reuben.
Louise się uśmiechnęła.
— Nie ma sprawy. Możesz mówić Lou; mnóstwo moich przyjaciół tak się do mnie zwraca.
— Lou — powtórzył Ponter, tym razem swoim głębokim głosem. — Ja… ty… ja…
Reuben spojrzał na Louise.
— Wciąż pracujemy nad jego słownictwem. Niestety, jeszcze nie dotarliśmy do zwrotów towarzyskich. Przypuszczam, że Ponter chce ci podziękować za uratowanie mu życia.
— Cała przyjemność po mojej stronie — odparła Louise. — Cieszę się, że nic mu nie jest.
Reuben przytaknął.
— No tak, skoro o tym mowa. Ponter, masz stąd wyjść.
Długa brew Pontera uniosła się w górę.
— Tak! — odezwał się Hak w imieniu mężczyzny. — Gdzie? Gdzie wyjść?
Reuben podrapał się w ogoloną głowę.
— Dobre pytanie.
— Daleko — powiedział Hak. — Daleko.
— Chcesz iść daleko stąd? — zdziwił się Reuben. — Dlaczego?
— Ten… — Hak urwał, ale za to Ponter podniósł dłoń, zakrywając swój gigantyczny nochal. Może był to neandertalski odpowiednik zatkania nosa.
— Chodzi o zapach? — upewnił się Reuben. Pokiwał głową i odwrócił się do Louise. — Z takim kinolem nic dziwnego, że ma czuły zmysł powonienia. Sam nienawidzę szpitalnych zapachów, a często muszę je znosić.
Louise spojrzała na Pontera, ale odezwała się do Reubena.
— Nadal nie wiadomo, skąd on się wziął?
— Nie.
— Według mnie pochodzi z równoległego świata — przyznała wprost.
— Co? No nie, niech pani sobie nie żartuje!
Wzruszyła ramionami.
— A niby skąd?
— Hm, dobre pytanie, ale…
— Jeśli rzeczywiście pochodzi z równoległego świata — przerwała mu Louise — to przypuśćmy, że tam nie mają silników spalinowych ani innych rzeczy, które zanieczyszczają naszą atmosferę. Gdyby pan miał tak wrażliwy nos, nigdy nie opracowałby pan technologicznych rozwiązań, które śmierdzą.
— Być może, ale to nie dowód na to, że on pochodzi z innego świata.
— Tak czy inaczej… — Louise odsunęła z czoła długie, brązowe włosy — pewnie chciałby znaleźć się gdzieś z dala od cywilizacji. Gdzieś, gdzie nie śmierdzi aż tak bardzo.
— No cóż, mogę się postarać o kilka wolnych dni. Plusem profesji zakładowego lekarza jest to, że można sobie samemu wystawić zwolnienie. Bardzo chciałbym kontynuować pracę z Ponterem.
— Ja też nie mam nic do roboty — przyznała Louise. — Nadal trwa opróżnianie komory w SNO.
Reuben poczuł, jak szybciej bije mu serce. Wciąż jeszcze był czuły na kobiece wdzięki! Co prawda wiedział, że Louise chce im towarzyszyć ze względu na Pontera. Mimo to cudownie byłoby spędzić z nią trochę więcej czasu. Miała niesamowicie seksowny akcent.
— Zastanawiam się tylko, czy władze nie będą znowu próbowały go przejąć — przyznał.
— Przecież jest tu dopiero jeden dzień — zauważyła Louise — i założę się, że w Ottawie nikt jeszcze nie traktuje go poważnie. Dla nich to na razie kolejna szalona historia z brukowca. Agenci federalni i wojsko nie zjawiają się za każdym razem, gdy ktoś twierdzi, że widział UFO. Jestem pewna, że nawet nie zaczęli jeszcze myśleć, iż to może być prawda.
Zapachy rzeczywiście są okropne — pomyślał Ponter, patrząc na Lou i Reubena. Bardzo się od siebie różnili: on ciemnoskóry i zupełnie łysy, a ona o cerze bledszej od skóry Pontera i z gęstymi brązowymi włosami, które opadały na wąskie ramiona.
Nadal był przerażony i zdezorientowany, ale Hak szeptał uspokajające słowa w implant ślimakowy za każdym razem, gdy wyczuwał wzburzenie Pontera. Ponter miał pewność, że bez pomocy Haka już by oszalał.
Tyle się wydarzyło w tak krótkim czasie! Jeszcze wczoraj obudził się we własnym łóżku z Adikorem, nakarmił psa, poszedł do pracy…
A teraz znajdował się tutaj, gdziekolwiek to było. Hak miał rację; to musiała być Ziemia. Ponter podejrzewał, że gdzieś w bezkresnym kosmosie istnieją inne nadające się do zamieszkania planety, ale czuł, że waży tu tyle samo co w domu, a i powietrzem dało się oddychać — mniej więcej w takim samym stopniu, w jakim dało się jeść potrawy jego ukochanego Adikora! Wprawdzie nie brakowało ohydnych smrodów, woni gazów, owoców i chemii — zapachów, których nawet nie potrafił określić. Musiał jednak przyznać, że oddycha bez trudu, a jedzenie, jakim go karmiono, miało (w większości!) skład chemiczny, z którym jego układ trawienny sobie radził.
A zatem Ziemia. I to na pewno nie Ziemia z przeszłości. Co prawda istniały terytoria — zwłaszcza w strefie równikowej — które zbadano tylko w niewielkiej części, ale jak zauważył Hak, tutejsza roślinność w dużej mierze była taka sama jak w Saldak, co oznaczało, że raczej nie znajdował się na innym kontynencie ani na południowej półkuli. Pomimo wysokiej temperatury wiele drzew, które widział, należało do gatunków zrzucających na zimę liście; to nie mogła być strefa równikowa.
Może więc przyszłość? Nie. Gdyby z jakiejś nieznanej przyczyny jego ludzkość przestała istnieć, jej miejsca nie mogli zająć Gliksini. Przecież oni wyginęli; ich odrodzenie się było równie mało prawdopodobne jak odrodzenie się dinozaurów.
Ale jeśli to była Ziemia i do tego ta sama jej część, z której pochodził Ponter, gdzie się podziały olbrzymie stada gołębi wędrownych? Nie widział ani jednego, odkąd się tu znalazł. Może przepędziły je stąd te wstrętne zapachy.
Nie.
Nie.
To nie była ani przyszłość, ani przeszłość. To była teraźniejszość — równoległy świat, świat, w którym, o dziwo, pomimo wrodzonej głupoty, Gliksini nie wymarli.
— Ponter — powiedział Reuben.
Wyrwany z zadumy Ponter podniósł wzrok. Na jego twarzy malowało się zagubienie.
— Tak?
— Ponter, zabierzemy cię gdzie indziej. Jeszcze nie wiem dokąd, ale na początek wywieziemy cię stąd. Możesz, hm, możesz na razie zamieszkać u mnie.
Ponter przechylił głowę, słuchając tłumaczenia Haka. Kilkakrotnie na jego twarzy pojawiał się wyraz zdziwienia; być może Hak nie miał pewności, jak przełożyć niektóre słowa użyte przez Reubena.
— Tak — powiedział w końcu. — Tak. Idziemy gdzie indziej.
Reuben gestem pokazał, aby Ponter ruszył przodem.
— Otworzyć drzwi — powiedział Ponter samodzielnie, z wyraźnym zachwytem, i pociągnął za klamkę drzwi szpitalnej sali. — Iść przez drzwi — dodał, po czym zrobił to. Chwile zaczekał, aż Louise i Reuben opuszczą salę. — Zamknąć drzwi — oznajmił, zamykając drzwi za nimi, i uśmiechnął się szeroko, a kiedy Ponter uśmiechał się szeroko, jego usta rozciągały się na trzydzieści centymetrów. — Ponter na zewnątrz!