Im bardziej zbliżali się do celu, tym straszniej im się robiło na sercach i na duszy.
Z góry dobiegał dźwięk, który naprawdę ich przerażał, jakieś dziwaczne, głuche, szeleszczące zawodzenie wiatru. Owszem, rzeczywiście znajdowali się teraz wysoko w górach, lecz nigdy wcześniej nie słyszeli podobnych odgłosów.
Wreszcie dotarli do celu.
Armas rozejrzał się wkoło nieprzytomnym wzrokiem, nie podejrzewając nawet, że oto wkracza w zupełnie nowy etap życia.
Sol i Shira pojawiły się na górze wraz z wilkami, a potem wszyscy przez rzadką kratę przedostali się do wielkiej sali, ciągnącej się pod całą górą. Panowało tu dokuczliwe zimno, powodowane silnym przeciągiem, z drugiej strony bowiem pomieszczenie też było otwarte. Zaczęli się trząść, szczególnie gdy niemiłosierne, lodowate porywy wiatru z wyciem atakowały salę.
Pierwsza myśl Armasa: „Dlaczego oni nie uciekną tą samą drogą, którą my tu weszliśmy?”, zaraz poszła w zapomnienie. Gdy oczy zaczęły się z wolna przyzwyczajać do wietrznego mroku, spostrzegł długie szeregi nieszczęśników na kamiennych siedziskach, przykutych łańcuchami do ścian tego strasznego pustego pomieszczenia. Tkwili oddaleni od siebie, zaś łańcuchy, które pozwalały zaledwie na minimalne poruszanie rękami i nogami, wydawały się niezmiernie mocne.
I cóż za stworzenia się tu znajdowały! W tym miejscu zdawało się oczywiste, że niemal każda baśń świata ma swoją ciemną stronę. Armas nigdy nie widział tak bardzo zróżnicowanego, tak niesamowitego zgromadzenia, nawet w Królestwie Światła, w którym wszak znalazło schronienie wiele rozmaitych istot.
Huczący poryw wiatru przemknął przez halę, rozwiewając włosy nieszczęsnym istotom. Och, nie, pomyślał Armas zdruzgotany, tak nie można żyć! Nic dziwnego, że skarżą się, niekiedy tak przeraźliwie zawodząc!
Czytał sporo mitów i baśni, teraz miał więc wrażenie, że rozpoznaje wiele obecnych tu postaci. To musi być zła królowa z baśni o Śnieżce, pomyślał, patrząc na niezwykle urodziwą, lecz zimną kobietę, w której pobliżu się znalazł. A te dwa makabryczne potwory to najwyraźniej Grendel i jego matka z poematu o Beowulfie. A to… Czarownica siedząca w moździerzu i wywijająca tłuczkiem, żeby dzięki niemu przesunąć się odrobinę, co jednak było niemożliwe z uwagi na kajdany, to Baba-Jaga z rosyjskich baśni ludowych. A to jej męski odpowiednik, Kościej, tam zaś…
Przerwał zgadywanie. Do tej pory cała znieruchomiała gromada w grobowym milczeniu obserwowała tylko nowo przybyłych. Wreszcie jednak jakaś młoda kobieta w staroświeckim ludowym stroju, norweskim, gotów był to przysiąc, przywołała do siebie Farona i odezwała się:
– To ja spotkałam jedną z was, bardzo młodą dziewczynę, która, jak widzę, dotrzymała obietnicy. Nie ma jej z wami?
Zauważyli krwawiące rany na jej ciele i ślady pobicia, zrozumieli, co musiało się wydarzyć. Cierpieli wraz z nią.
– Sassa? Nie, nie ma jej z nami, musiała odpocząć – odparł Faron z szacunkiem. – Ale duchy i nasze wilki na pewno cię poznają.
Rzeczywiście, duchy, które uczestniczyły w uwolnieniu Sassy ze Złej Góry, poznały dziewczynę.
– Zrozumieliśmy, że jesteś Córką Żony z baśni norweskiej? – spytał Faron.
– Owszem, to prawda. A tam jest nasz przywódca, Minotaur.
Wśród postaci siedzących pod ścianą poniósł się szum, brzmiał niczym echo niepamiętnych czasów, niczym westchnienie z grobu, który nigdy nie został wykopany, uznał Armas.
Podeszli do Minotaura.
– Ojej! – westchnął głośno Armas. – Szkoda, że nie ma tu z nami Madragów!
– Prawda? – przyznał Faron i z szacunkiem pozdrowił olbrzymiego stwora, mężczyznę o ciężkiej głowie byka.
Zamienili parę słów na temat Madragów, aż wreszcie Minotaur w jakimś niezwykle starym języku, który już sam w sobie brzmiał jak baśń, oświadczył, że chętnie ich pozna.
Czy mądre jest to, co teraz robimy? niepokoił się Armas. Wszystkie te istoty były kiedyś złe. I przecież nic się nie zmieniło w tych legendach i baśniach, które jeszcze żyją i w świecie na powierzchni Ziemi, i u nas, w Królestwie Światła. Co się stanie, jeśli je wypuścimy? Czy rzucą się na nas?
Kiedy wilki sunęły przez salę, w szumie głosów dało się wychwycić zdumienie. Wszyscy zadawali sobie pytanie, dlaczego powróciły. Padło wiele pytań i odpowiedzi, a wszystko to trwało.
Wreszcie poproszono gości o zajęcie miejsc pod ścianami, choć nie było już wolnych kamiennych krzeseł. Sala na szczęście miała dobrą akustykę i w jednym końcu słychać było to, co mówiło się w drugim. Jedynie wtedy gdy wicher hałasował, trzeba było na chwilę przerywać rozmowę.
Faron zapytał, czy są tu bezpieczni i nikt ich nie zaskoczy. Uzyskał twierdzącą odpowiedź.
– Zainteresowali się nami po raz pierwszy od chwili zniknięcia wilków dopiero teraz, gdy zostałam wezwana do potężnych władców – powiedziała Córka Żony z goryczą i poprosiła Armasa, by usiadł obok niej. Chłopak usłuchał z pewnym wahaniem, wolał bowiem siedzieć między przyjaciółmi. Ponieważ jednak oni rozproszyli się wśród baśniowych postaci, uznał, że powinien postąpić tak samo.
– Mamy tylko kilka krótkich pytań, potem wszyscy przystępujemy do działania – oświadczył Faron.
– Krótkie pytania często wymagają długich odpowiedzi – odparł Minotaur dobrodusznie. Ci dwaj jako przywódcy zajmowali miejsca obok siebie.
Oni jeszcze nie odkryli Marca, uświadomił sobie Armas.
– Racja – przyznał Faron. – No cóż, nasze pierwsze pytanie jest następujące: Wiemy już, że to wy wydajecie z siebie te rozpaczliwe krzyki, tę żałosną skargę, która dociera aż do nas w Królestwie Światła. Wilki udzieliły nam częściowego wyjaśnienia, mówiły, że zostaliście zamknięci tutaj, w tej strasznej pustej sali, na, jak się mogło wydawać, całą wieczność. Dodały jednak, że nie jest to pełne wyjaśnienie. „Żałosne wołanie nie byłoby wówczas tak rozdzierające”, chyba właśnie tak powiedziały. Wytłumaczcie nam więc całą rzecz do końca.
– Czyżbyście jeszcze tego nie zrozumieli? Nie potraficie wczuć się w naszą sytuację?
Faron nie odpowiadał, czekał.
Minotaur rzekł ze smutkiem w głosie:
– Czyżbyście nie rozumieli, że jesteśmy wytworami ludzkiej wyobraźni?
– Owszem, i dzięki temu właśnie żyjecie.
– Masz słuszność. Ale my przecież nie prosiliśmy o to, by stać się zaprzeczeniem wszelkiego dobra! Jesteśmy zwyczajnymi, dobrodusznymi stworzeniami, które na wieki zostały skazane przez ludzi na to, by być złymi. Naszych protestów nikt nie słucha, już małe dzieci uczy się, by nas nienawidziły, by się nas bały. My tego nie pragnęliśmy, zmuszono nas do tego! Zrodziliśmy się w umysłach ludzi, ożywieni przez bajarzy, pozbawieni możliwości dokonania wyboru i jakiejkolwiek obrony. Czyż nie jest to dostateczny powód, by się skarżyć?
Uczestnicy ekspedycji czekali, aż słowa Minotaura zapadną im w świadomość, aby mogli w pełni je zrozumieć. Lekki podmuch wiatru zawodził wśród kamiennych ścian sali niczym echo żałosnej skargi na okrutny los tych nieszczęsnych stworzeń.
W oczach Indry i Shiry zakręciły się łzy. Sol w milczeniu kiwała głową. Ona dobrze wiedziała, co to znaczy być w głębi duszy dobrą, lecz skazaną na bycie złą.
– Och, rozumiemy, i to jak! – wykrzyknęła zdławionym głosem. – Byłam taka jak wy, zresztą nie tylko ja, również wielu członków mego rodu, na przykład Mar, który jest tu z nami, i Heike, ale on został przy naszych pojazdach. Och, rozumiemy was, uwierzcie!
Mar przyznał jej rację. Armas usiłował wczuć się w sytuację osoby znienawidzonej przez wszystkich, uznawanej za łotra, odsuniętej przez otoczenie i spotykającej się jedynie z obrzydzeniem, osoby, która jednocześnie rozpaczliwie szuka kontaktu z innymi, by wspólnie z kimś śmiać się i cieszyć. Tak totalne odepchnięcie…
Spontanicznie wyciągnął rękę i ujął dłoń Córki Żony. Popatrzyła na niego zdumiona, ale uśmiechnęła się leciutko. Przez moment pozwoliła mu potrzymać się za rękę, ale potem przyciągnęła ją do siebie.
Gospodarze podziękowali za zrozumienie i zachęcili do zadania kolejnego pytania.
Faron chwilę się wahał. Szeleszczący wiatr rozwiewał mu czarne włosy, Indra wiedziała, jakie są w dotyku włosy Obcych, to takie uczucie, jakby się muskało jedwab, choć gruby jak sznurek…
– To będzie trudne – zaczął potężny przywódca ekspedycji. – Lecz pragniemy się tego dowiedzieć. Dlaczego upiory z tej doliny tak strasznie się bały naszych wilków? A może raczej powinienem był powiedzieć: waszych wilków?
Zapadła cisza. Tylko Geri i Freki warknęły ostrzegawczo.
– Te wilki nie należą do nikogo – stwierdził mężczyzna, który najwyraźniej musiał być złym wezyrem z „Baśni z tysiąca i jednej nocy”. – Są bardzo niezależne.
Tak musiało być w istocie, skoro zdołały stąd uciec, pomyślał Armas. Tęsknił trochę za dotykiem drobnej, lecz silnej ręki siedzącej obok dziewczyny, ale się zawahał.
Minotaur odpowiedział:
– Historia z mieszkańcami doliny to bardzo czuły punkt wilków. Jeśli one wam niczego nie wyjaśniły, tym bardziej my nic nie powiemy.
– No cóż, nie będziemy więc dalej pytać.
Ale Freki podjął już decyzję.
– Prędzej czy później prawda i tak wyjdzie na jaw – zaczął chrapliwie. – Musicie nam wierzyć, że cała ta historia ani trochę nas nie cieszy. To my, Geri i ja, zostaliśmy zmuszeni przez złych władców, by pozbawić życia wszystkich po kolei mieszkańców doliny.
Armas poczuł wzbierające mdłości. W wietrznej sali we wnętrzu góry zapadła kompletna cisza. Nikt nie śmiał się odezwać.
Freki mówił dalej:
– To się stało dawno temu. Dużo wcześniej, jeszcze zanim doszło do nieszczęścia, Geri i ja próbowaliśmy uciekać. Wtedy się nam nie udało i za karę zmuszono nas do popełnienia tego strasznego czynu. Na naszą obronę należy tylko wspomnieć, że podano nam mnóstwo środków oszałamiających, nie wiedzieliśmy więc, co robimy. Byliśmy do tego stopnia odurzeni, że funkcjonował jedynie nasz pradawny odwieczny instynkt, ten sam, który skłania wilki do zabijania ofiary i rozrywania jej na strzępy.
Freki na chwilę przerwał.
– Kiedy się ocknęliśmy, było już za późno.
– Nie wolno was o to obwiniać – oświadczył z mocą Faron.
– Może i tak, ale rana w sercu pozostała i dręczy nas dniem i nocą.
– Łatwo to zrozumieć. No cóż, teraz ostatnie już pytanie, a potem wasza kolej. Czy potraficie wskazać nam drogę do źródła z jasną wodą?
Po długiej chwili milczenia Minotaur, podniósłszy ciężki łeb, spytał:
– Po co?
Faron starał się to wyjaśnić, a ponieważ musiał wytłumaczyć wiele szczegółów, zajęło to sporo czasu. Gospodarze chcieli się wszystkiego dowiedzieć, już sam fakt, że choć władali tak różnymi językami, to jednak mogli się porozumieć, bardzo ich zaintrygował. Goście z radością chwalili się przyjaźnią z mądrymi Madragami. Chcieli także koniecznie uzyskać odpowiedź na pytanie, dlaczego jasne źródło życia płynie akurat tutaj, w tych ponurych górach. Powiedziano im, że źródła były tu wcześniej, dopiero później pojawili się źli ludzie, natrafili na źródło zła i napili się ciemnej wody. Oczywiście drugie źródło jest władcom cierniem w oku, uważają jednak, że jego bliskość jest także pewną zaletą, gdyż dzięki temu dotarcie do jasnej wody jest niezwykle trudne.
– Shira wie wszystko na ten temat – stwierdził Faron i przytoczył kilka historii z kronik Ludzi Lodu.
Postacie z baśni z najgłębszym szacunkiem schyliły głowy przed Shirą.
– Tym razem to nie ona ma się udać do źródła – wyjaśniał dalej Faron. – Wybranym jest teraz Oko Nocy. Powiedzcie, którędy tam dojść, w zamian za to was uwolnimy.
Minotaur zaśmiał się głośno, inni mu zawtórowali.
– Uwolnić nas? Łatwo powiedzieć! My w to nie wierzymy.
Faron popatrzył na Dolga.
– Wśród nas jest co najmniej jedna osoba, która z pewnością zdoła tego dokonać. Pozostaje tylko pytanie, czego spodziewacie się po dalszym życiu. Was i tych nieszczęsnych niewolników, których jeszcze nie widzieliśmy, jest tak wielu, że zabranie wszystkich do Królestwa Światła może nastręczyć wiele trudności…
– Och, ależ my wcale tego nie chcemy! Gdybyśmy zostali uwolnieni, w co w najwyższym stopniu wątpimy, to chcielibyśmy po prostu zniknąć, zupełnie przestać istnieć. Już dostatecznie długo żyjemy we wstydzie i hańbie.
– Nie chcecie się wcześniej zrehabilitować w oczach dzieci i dorosłych na świecie?
– Och, oczywiście! – śmiał się Minotaur drwiąco. – Ale czy zdołamy się zrehabilitować wobec tych wielu tysięcy, którzy już nie żyją? Niektórzy z nas są bardzo, bardzo starzy, a tych, którzy pierwsi o nas usłyszeli, dawno już nie ma. Sprawiłoby nam jednak wielką radość, gdyby pokolenia, które przyjdą później, nie miały o nas tak złego wyobrażenia.
– To trochę trudne – przyznała Indra. – Spróbujcie napisać bajkę albo ciekawe opowiadanie, w którym nie byłoby czarnego charakteru!
Minotaur kiwnął głową.
– Teraz jednak ta reguła, w myśl której postacie z opowieści stają się żywe, już nie obowiązuje. Gdybyście więc mogli zanieść wieść ludziom ze świata o tym, jak niesprawiedliwie nas potraktowano, o nic więcej nie będziemy prosić.
Wysłannicy z Królestwa Światła przyrzekli, że się o to postarają.
Armas zaczął nagle uważnie się wsłuchiwać w westchnienia wiatrów przemykających przez tę siedzibę niepocieszenia. W szumie wychwytywał fragmenty osobliwych opowieści, prastarych legend i mitów oraz nowszych baśni.
Jakiś głos mówiący po rosyjsku z ową szczególną melodią charakterystyczną dla rosyjskich bajarzy. Przejmujące rytmiczne dźwięki… Wplotło się w nie angielskie Once upon a time *, norweski trzeźwy głos Asbjörnsena **, bogactwo baśni braci Grimm, niekiedy dość okrutnych. Bajki Babci Gąski Perraulta, i czyż to nie coś o Sinobrodym? On zresztą znajdował się tu, wśród więźniów. Bajki La Fontaine’a zawirowały w powietrzu, stare, trudne do zrozumienia francuskie słowa. I bajki Ezopa, wymieszane z legendami indiańskimi i antycznymi eposami o bohaterach. I jeszcze owe tajemnicze, romantyczne powieści o rycerzach i zjawach, zwane gotyckimi… Jego matka uwielbiała historie, w których pojawiają się zjawiska nadprzyrodzone, opowieści mocno działające na uczucia. Armas nie spodziewał się, że jest tutaj miejsce dla gotyckich powieści, lecz tak właśnie było. Napłynęły też prawdziwe rycerskie romanse o Tristanie i Izoldzie, Lohengrinie i wiele, wiele innych. Nie zdążył wyłapać wszystkiego, co przelatywało wśród kamiennych ścian.
Znów spojrzał na dziewczynę, która pomogła Sassie i którą tak okrutnie za to potraktowano. Zapragnął opatrzyć jej rany, przemyć je, oczyścić i obwiązać. Wydawała się taka nieszczęśliwa, gdy tak siedziała obok niego. Nie była zbyt urodziwa, miała jednak w sobie coś, co przemawiało do jego rycerskości. Nie mogła mieć łatwego życia nawet wtedy, gdy w świecie baśni żyła na ziemi.
A potem skazano ją na wygnanie tutaj, ponieważ ludzie, którzy stworzyli ją taką złą, nie chcieli jej między sobą.
Cóż to za straszny gorzki los, pomyślał.
Ledwie dotarło do niego, że więźniowie obiecali pomóc ekspedycji w odnalezieniu drogi do źródła z jasną wodą.
– Wobec tego – oświadczył Faron, wstając – wobec tego kolej na ciebie, Dolgu.