Faron i jego przyjaciele czekali blisko dwie doby. Również oni utracili kontakt z grupami Marca i Rama. Nie mieli pojęcia, co się stało. Owszem, właściwie się spodziewali, że ci, którzy wyruszyli na poszukiwanie źródła jasnej wody, mogą popaść w tarapaty, poruszali się wszak po zupełnie nieznanym terenie. Natomiast zniknięcie grupy Rama, która przecież miała tylko zejść w sąsiednią dolinę, było prawdziwą niespodzianką, w dodatku przerażającą.
Pewną pociechą była wiadomość od Kira, że przynajmniej ta grupa dotarła bezpiecznie do Ciemności. Dlatego właśnie Faron nie chciał, by Sol i Kiro wrócili, cieszył się z każdej osoby, która mogła zostać ocalona.
Dobrowolni niewolnicy zgromadzeni wokół Juggernautów przyjęli postawę wyczekującą. Prawdopodobnie dotkliwie się sparzyli, zaznając tylu upokarzających klęsk w starciach z intruzami, którzy przybyli w żelaznych pojazdach, teraz więc byli ostrożniejsi. A może po prostu brakowało im dowódcy, który potrafiłby coś zaplanować? W każdym razie na coś czekali.
Wciąż jednak tkwili w pobliżu, od czasu do czasu w mroku błyskały żarzące się czerwone ślepia, gdy ktoś wyłonił się z kryjówki za skałą albo czarnym skamieniałym drzewem.
Armas stał się niewidzialny i wyruszył na poszukiwanie Kari, nie zabrał jednak ze sobą Heikego. Bardzo im teraz brakowało duchów, więc Faron postanowił zatrzymać przy sobie tego jednego, na którego pomoc mogli liczyć. Przyznawał, że powinni byli zabrać na wyprawę o wiele więcej duchów Ludzi Lodu i Móriego, a także oczywiście samego Móriego, jego brak odczuwali najdotkliwiej.
Nikt się nie spodziewał, że w Górach Czarnych tak często będą mieli do czynienia z magią, i teraz okazało się, że nie dysponują wystarczającymi środkami do walki z czarami.
Ram zabrał ze sobą Cienia, nieocenionego Dolga i jego skarby, szafir i farangil. Sol dotarła już bezpiecznie do Ciemności. Najsilniejszą grupą była oczywiście ta, która wyruszyła na poszukiwanie źródła, Oku Nocy towarzyszył niewielki, lecz niezmiernie potężny oddział, aż trzy magiczne moce: Marco, Shira i Mar.
Jak więc Faron mógł się obyć bez Heikego?
Najbardziej niepokoił Farona brak kontaktu z grupami Rama i Marca. Bardzo przydałby mu się ktoś, z kim mógłby się naradzić, ktoś, kogo mógłby poprosić o wsparcie. Owszem, dobrze było porozmawiać z Kirem, lecz ani Strażnik, ani Sol nie mogli teraz nic dla niego zrobić. Musieli się troszczyć o swoją grupę.
Faron nie posiadał się z gniewu, gdy usłyszał o ataku uwolnionych niewolników na istoty z baśni. Uświadomił sobie jednocześnie, że przecież mogli zakraść się do Królestwa Światła. Z tego względu właściwie należało się cieszyć z tej masakry, podczas której bestie odsłoniły swe prawdziwe oblicza. Był to jednak gorzki triumf.
Czas w pojazdach płynął powoli. Madragowie, Chor i Tich zawsze potrafili znaleźć sobie jakieś zajęcie, przeglądali maszynerię i sprzęt. Tsi i Siska żyli w swym własnym świecie letargu i strachu, Sassa czytała, chwilami tylko podrywała się do okna sprawdzić, co się dzieje. Wilki wyglądały, jakby drzemały, lecz delikatnie strzygły uszami, co świadczyło o ich czujności, Yorimoto czyścił broń, a Faron niespokojnie chodził od okna do okna, tam i z powrotem.
Nic się nie działo.
Armas bez najmniejszego trudu przecisnął się między napastnikami, ale przeraził się, widząc, jak wielu się ich tu zjawiło. Gdy tylko znalazł się poza zasięgiem ich słuchu, natychmiast wezwał Farona i przekazał mu informacje.
– No, dobrze, ale co oni robią? – dopytywał się Faron zniecierpliwiony. Przedłużające się wyczekiwanie działało mu już na nerwy.
– Najwyraźniej na coś czekają, na coś albo na kogoś – odparł Armas. – Często odwracają głowy w jedną stronę, nasłuchują i wypatrują, nie wiem tylko, czego. Raczej nie mogę podejść do nich i spytać.
Faron prędko zapewnił, że niczego takiego od niego nie wymaga.
Armas, rzecz jasna, udał się przede wszystkim w miejsce, w którym zostawił Kari. Tam usiłował odnaleźć jakieś ślady, nie był jednak Okiem Nocy i nie potrafił tropić ani posłużyć się węchem.
Cała sprawa wydawała się beznadziejna. Przycupnął pod nawisem skalnym, gdzie jeszcze tak niedawno siedzieli we dwoje, przymknął oczy i usiłował się skupić.
A jeśli rzeczywiście prawdą było to, czego tak strasznie się bał? Jeśli zaklęcia Farona, które doprowadziły do zniknięcia pragnących tego baśniowych postaci, podziałały także na Kari? Kari wszak wypowiedziała na głos takie życzenie.
Myśl ta ogromnie go przygnębiła.
W takim razie żadne poszukiwanie na nic się nie zda. Jeśli naprawdę tak się stało, powinien raczej zostać w J1 i pomóc Faronowi bronić się przed atakiem wyczekującej hordy, a nie siedzieć tu bez żadnego pożytku czy też krążyć po omacku po olbrzymim niebezpiecznym kraju. Możliwe też, że czas jego niewidzialności się skończy, zanim zdąży wrócić, a wtedy nikt nie pospieszy mu na ratunek.
Kiedy tak siedział zatopiony w ponurych rozmyślaniach, znów to usłyszał.
Drżące serce.
To nie jego serce tak biło, gotów był przysiąc. Nigdzie w pobliżu nie było też żadnej żywej istoty, łatwo mógł to sprawdzić, wyglądając z płytkiej jamy pod skałą.
Armas podniósł się pełen nowego zapału. Odnajdzie Kari, teraz kiedy już ma pewność, że dziewczyna żyje.
Gdzie ma szukać? Od czego zacząć?
Był przekonany, że nie odeszła stąd dobrowolnie, świadczyły o tym również wychwytywane sygnały. Oczywiście najbardziej prawdopodobne było, że została uprowadzona w głąb Złej Góry.
Czy będzie miał odwagę, by się tam zakraść? W dodatku w pojedynkę?
Musi.
Gdyby tylko pozwolono mu zabrać z sobą Heikego! Heike mógłby…
Oczywiście!
Świetny pomysł. Armas zadzwonił do Farona pełen nowej wiary.
– Posłuchaj, wiem, że bardzo potrzebujecie Heikego, ale czy nie mógłbym wypożyczyć go na krótką chwilę?
Wyjaśnił Faronowi, do czego zmierza. Czy Heike, który był już w jednym z pomieszczeń na szczycie Góry Zła, nie mógłby wybrać się tam z przelotną wizytą i sprawdzić, czy nie ma tam Kari? Nie zajmie to przecież dużo czasu.
Faron zaakceptował ten pomysł, a sam Heike nie miał nic przeciwko temu.
Wkrótce Heike zadzwonił.
Odwiedził tę salę, skąd zabrali Sassę, a ponieważ pomieszczenie okazało się puste, ruszył w głąb Góry Zła. Na bardziej szczegółowy opis Armas musi poczekać, a co do tego chłopak również się z nim zgadzał. W każdym razie żyjący w osiemnastym wieku olbrzym z rodu Ludzi Lodu dotarł do górnej sali, i której ściany ukazywały wszystko, co się dzieje w różnych dolinach Gór Czarnych. Heike przyjrzał się trochę tym obrazom, lecz akurat w tamtej chwili nie zauważył nic, co mogłoby ich szczególnie zainteresować. Oczywiście widział Juggernauty, lecz przecież oni sami wiedzieli, gdzie stoją.
– Było tam natomiast kilka bardzo wysoko postawionych person – opowiadał Heike. – Ich wygląd budził grozę. Przywiodły mi na myśl Tengela Złego. Nataniel opisywał, że Tengel na krótki czas przybrał postać baśniowo pięknego, trochę przypominającego jaszczurkę lodowatego młodzieńca o granatowoczarnej skórze węża. Nie ma najmniejszej wątpliwości co do tego, że te istoty piły wodę z ciemnego źródła zła. Przysłuchałem się ich rozmowie i mam kilka bardzo ciekawych informacji…
– Naprawdę? – Armasowi dech zaparło w piersiach.
– Przede wszystkim o naszych pojazdach. Jeden z nich powiedział: „Nareszcie go uruchomiliśmy. Nie było to przyjemne dla tych, którzy to robili, ale już się stało”. „I dla tych w żelaznych maszynach też nie będzie zabawne”, roześmiała się inna z lodowato zimnych istot
– Uf – westchnął Armas zmartwiony. – To nie brzmi zbyt optymistycznie. Dowiedziałeś się, o czym oni mówili?
– Nie, więcej do tego nie wracali.
– A Kari?
– No tak, wiesz, Armasie, wydaje mi się, że o niej także rozmawiali.
– Co takiego? Mów prędko!
– Jeden z nich powiedział, że podarek został przyjęty z wielką wdzięcznością. Mają teraz zakładniczkę na wypadek, gdyby któryś z tych bezczelnych intruzów ośmielił się zbliżyć do przeklętego źródła dobra. To oczywiście ich słowa, nie moje.
Armas poczuł, jak jego ciało zmienia się w lód.
– Czy sądzisz…?
– Tak – odparł Heike z powagą. – Tak właśnie myślę, Armasie.
– Ale gdzie? Gdzie ona jest? Gdzie jest ta zakładniczka? I kto dziękował za podarunek?
– Tego niestety nie potrafię ci powiedzieć, oni bowiem zaczęli mówić o innych rzeczach. Ale posłuchaj, ta trójka, którą widziałem, zajmuje bardzo wysoką pozycję w hierarchii Gór Czarnych. Byłem pewien, że to najwyżsi władcy, lecz z ich niemalże pełzającej czci w głosie wnoszę, że rozmawiali o jeszcze potężniejszej mocy. O kimś naprawdę z samego szczytu.
– Czy wydawali się przestraszeni, mówiąc o tym władcy?
– Tak, Armasie, bardzo przestraszeni.
Budząca grozę najwyższa potęga w Królestwie Zła? Kto czy co to mogło być? „Nasz najpiękniejszy przywódca”?
Zakończyli rozmowę stwierdzeniem, że Heike nie potrafił zlokalizować tej istoty, nie wiedział po prostu, gdzie ona się znajduje, prawdopodobnie nie ma jej w Złej Górze.
Może w pobliżu źródła zła? No tak, ale gdzie go szukać?
Ram, zanim utracili z nim połączenie, wspominał o jądrze Gór Czarnych, znajdującym się w sąsiedniej dolinie. Dlaczego tę właśnie dolinę określano mianem jądra? Dlaczego nie była nim sama Góra Zła? Grupa Marca musiała przedrzeć się przez górę, by dotrzeć do jasnego źródła…
Armas nie bardzo mógł się w tym wszystkim połapać.
Postanowił, że spróbuje przedostać się do tamtej drugiej doliny, nie miał jednak do dyspozycji tyle czasu, ile chciał, nie wiedział wszak, kiedy znów stanie się widzialny.
Och, Kari, Kari gdzie jesteś?
Kari ocknęła się, nie pojmując, gdzie się znalazła.
Co się ze mną stało? zadawała sobie w myślach pytanie, przecież nie powinnam stracić przytomności. Zostaliśmy wszak przywołani z książek z baśniami, nie potrzebujemy jedzenia, nie można nas zranić…
Tymczasem leżę tutaj, głowa mnie boli od tego uderzenia i w dodatku jestem głodna!
Ciekawe, co się dzieje z innymi, czy oni także stali się bardziej ludzcy, a przez to bardziej wrażliwi? Muszę ich przestrzec, przecież w najgorszym razie mogą nawet umrzeć!
Z wolna zaczynała zdawać sobie sprawę z otoczenia, w jakim się znalazła.
Pierwszą rzeczą, jaka ją uderzyła, był ohydny smród. Nie mogła pojąć, skąd się bierze, bo pomieszczenie, w którym leżała na podłodze, wyglądało na nieduże i całkiem puste. Nie było tu ani jednej ławki, nic, jedynie drzwi z małą dziurką na środku. Właśnie tamtędy sączyło się skąpe światło.
Ale ten zapach, bijący w nos, dławiący i kompletnie obcy! Nigdy jeszcze nie czuła nic podobnego.
Przerażała ją również inna rzecz: głębokie wibracje w podłodze, jak gdyby cały budynek trząsł się w posadach od czegoś, czego nie pojmowała.
W okienku pojawiła się jakaś twarz, jeden z tych strasznych niewolników. Kari zacisnęła oczy, udając, że dalej jest nieprzytomna.
Nikogo jednak nie zdołała oszukać, niewolnik zawołał do kogoś, że już się ocknęła.
Wszyscy więźniowie, a wraz z nimi i Kari, z upływem lat nauczyli się języka Gór Czarnych, Teraz Kari żałowała, że go zna. Mogłaby z tego czerpać siłę, tak jak młodziutka Sassa, która tak dzielnie udawała, że nie rozumie żadnego z języków, w jakich usiłował porozumiewać się z nią Nardagus.
Przekręcono klucz w drzwiach i czyjeś brutalne ręce postawiły ją na nogi. Gardłowymi głosami dwaj niewolnicy kazali jej się ruszać.
Pociągnęli ją jakimś korytarzem, zdołała się zorientować jedynie, że nie znajdują się we wnętrzu góry. To musiała być jakaś budowla, gdzie, tego Kari nie mogła już zupełnie zrozumieć.
Chyba że…? W sercu Gór Czarnych? W tej dolinie, w którą nie mogli zajrzeć z sali wichrów? W tej tajemniczej dolinie?
Niewolnicy zatrzymali się przed wielkimi solidnymi drzwiami i wypowiedzieli kilka słów. Kari je poznała, to te same słowa, które Sassa starała się tak zapamiętać. Hasło!
Postanowiła, że i ona go nie zapomni.
Od momentu, gdy się obudziła, wszystko działo się tak prędko, trwało zaledwie sekundy, ale przez cały czas w jej podświadomości pracowało coś bardzo przyjemnego. Wśród całej rozpaczy, samotności i strachu tkwiła jakaś jasność, która przynosiła radość sercu.
Armas!
Jej pierwsza miłość. Nigdy nie przeżyła nic równie cudownego jak owe krótkie chwile, które spędzili razem. Budząca się drżąca miłość; być może najpiękniejsze, co zdarza się w życiu człowieka.
Kari czuła, że serce uderza jej coraz mocniej z tęsknoty, myślami była przy nim tak blisko, jakby chciała przekazać mu przesłanie.
I tak właśnie było. Właśnie w tym momencie Armas usłyszał drżące bicie serca po raz pierwszy, to ono kazało mu szukać dziewczyny, przekonało go, że ona żyje.
Drzwi się otworzyły i Kari musiała skupić się na czym innym, lecz radości z istnienia Armasa nikt nie mógł jej odebrać.
Ohydny odór uderzył ze zwielokrotnioną mocą, aż się cofnęła i z całej siły musiała walczyć z ogarniającymi ją mdłościami. Gdy wreszcie mogła spojrzeć przed siebie, ujrzała czekającą na nią kobietę.
Kari nigdy w życiu nie widziała jeszcze nic równie odpychającego jak ta elegancka, przypominająca jaszczurkę kobieta w granatowoczarnym połyskliwym stroju. Potwornie piękna i do tego stopnia pozbawiona uczuć, że Kari na jej widok mimowolnie skuliła się w sobie.
– A oto i zakładniczka, wasza wysokość – oznajmił poddańczo jeden z niewolników. – Ma kochanka, który na pewno zdradzi wszystkich swoich sprzymierzeńców, gdy tylko się dowie, że ją mamy.
– Doskonale! – pochwaliła kobieta, a gdy to mówiła, Kari zdołała dojrzeć jej drobne, ostro zakończone zęby i wśród nich dwa ostre jak szydła kły. – Możecie odebrać swoją nagrodę.
Odeszli, drzwi się za nimi zamknęły.
– A ty… pójdziesz ze mną – lodowatym tonem zwróciła się piękność do Kari.
Gestem przywołała dwóch mężczyzn, tak samo przypominających węże jak ona, równie pięknych i budzących grozę.
– Nad tym robakiem trzeba popracować – oznajmiła krótko. – Ale najpierw To we Własnej Osobie chce ją zobaczyć. Nasz najstarszy, najpiękniejszy, najwspanialszy przywódca.
To we Własnej Osobie? Cóż za ohydne określenie. Kari ogarnięta złymi przeczuciami ruszyła za trójką prześladowców. Nie protestowała, nie opierała się, wiedziała, że i tak nic by jej z tego nie przyszło.
Szli przez długą, pięknie przystrojoną salę, Kari zauważyła zimne kolory na ścianach, układające się we wzór, który przypuszczalnie miał coś oznaczać, lecz co, nie miała czasu badać.
Smród był tutaj wręcz nie do wytrzymania.
A potem otworzyły się potężne drzwi…
Kari wepchnięto do wielkiej sali, rozjaśnionej niewidzialnymi źródłami światła.
Za szklaną ścianą z lewej strony ujrzała opary wydobywające się z podłogi i zrozumiała, że właśnie stąd bije odór.
Ale w pomieszczeniu dominowała atmosfera zagęszczonego zła, odnosiło się wrażenie, że zło jest jakby chmurą, welonem mgły, który sprawia, że nie daje się oddychać. Nie daje patrzeć.
Kari przetarła oczy.
Znieruchomiała.
Nie wierząc własnym oczom, wpatrywała się w to, co wyłoniło się z mgły.
– Ach, nie – szepnęła i zemdlała.