Sol miała problemy przyjemniejszej natury.
Jej dyskretne upomnienie się o kąpiel czy coś w tym rodzaju przyniosło efekt „czegoś w tym rodzaju”. Gospodyni zażenowana przyniosła do sypialni nieduże wiaderko zimnej wody. Sol podziękowała jej i postarała się zrobić z wody najlepszy pożytek jak umiała, a później podała nawet wiaderko Kirowi, który przyjął je bez jednego nawet skrzywienia.
Sol zrezygnowana rozejrzała się po pokoju, po grubych ścianach z bali i podłodze z nierównych, nieheblowanych desek.
Łóżko, choć proste, bez jedwabnych prześcieradeł i haftów, było jednak szerokie i ciepłe, oni oboje zaś psychicznie wycieńczeni po wszystkim, co przeżyli, a głównie ciążącą na nich wielką odpowiedzialnością.
– Będzie nam trudno – powiedział Kiro. – Ale postaramy się wyciągnąć z tego, co najlepsze.
Zauważywszy jej uśmieszek, pojął, że użył dwuznacznego wyrażenia.
– Sol, ja… miałem nadzieję, że czeka nas bardziej nastrojowy wieczór. Myślałem, że kiedy już znajdziemy się bezpieczni w Królestwie Światła, gdy lepiej się poznamy… To się dzieje za prędko, chciałem poczekać!
– Ja także – zapewniła go natychmiast. – Może więc się umówimy, że tak właśnie się stanie. Chciałabym być dla ciebie czysta i pachnąca, a nie cuchnąca wszystkimi wstrętnymi woniami Gór Czarnych, którymi przesiąkły mi włosy, skóra i ubranie.
– Wcale tak nie jest, zapewniam cię.
– Ale ja się tak czuję, również psychicznie. A myślę, że dla kobiety bardzo ważne jest, by czuła się pociągająca, w tym tkwi połowa sukcesu.
– Mówisz jak osoba z wielkim doświadczeniem.
– Wcale go nie mam. Masz ochotę wysłuchać mojej żałosnej, patetycznej historii?
– Chyba nie w tej chwili – odparł znów z uśmiechem. – Wydaje mi się, że nie mam na to siły.
– Jesteś słodki. – Sol z daleka udała, że go obejmuje. Na coś więcej bała się poważyć.
Zdjęli wierzchnie mocne ubrania, zostając tylko w tym, czego absolutnie wymagała przyzwoitość. Sol starała się nie patrzeć na Kira, zdążyła jednak zauważyć, że Strażnik ma niezwykle zgrabne, muskularne ciało.
Spędzili właściwie razem wiele trudnych chwil i nie mieli przed sobą zbyt wielu tajemnic, ale teraz, nie wiadomo skąd, napłynęło onieśmielenie. Była to rzecz zupełnie nowa, przecież się kochali i powinni umieć radzić sobie z tą sytuacją równie dobrze, jak wtedy gdy walczyli ramię w ramię w Górach Czarnych. Było jednak tak, jak powiedział Kiro: wszystko działo się za prędko.
Gdyby chodziło o jakiegokolwiek innego mężczyznę, Sol przejęłaby inicjatywę i zapewniła mu niezapomniane chwile, lecz nie z Kirem! Ona go kochała. No i jeszcze to, że on był przedstawicielem innej rasy, ba, nawet innego gatunku. Sol, uświadamiając to sobie, poczuła dreszcz emocji, przeszywający ciało.
To niezdrowe myśli, stwierdziła zmartwiona, z nimi nie da się dobrze spać.
Nie miała pojęcia, że Kiro to samo myśli o niej. Sol była człowiekiem, w dodatku dość skomplikowanym, duchem i czarownicą zarazem, choć żywym, a on niewiele wiedział o miłosnym życiu ludzi. Właściwie nie wiedział o tym nic, zakładał jednak, że istnieją pewne podobieństwa…
Na szczęście łóżko było dostatecznie szerokie, na tyle by mogli leżeć z dala od siebie. Sol jednak każdym nerwem w ciele wyczuwała bliskość Kira i nie mogła zasnąć.
Jakież to pomylone, myślała, oboje dobrze wiemy, że się kochamy, tyle razy o tym rozmawialiśmy, ale on mnie jeszcze nawet nie pocałował.
Westchnęła ciężko.
Kiro odwrócił się w jej stronę.
– Ty też nie możesz zasnąć?
– Nie.
– Sol… chyba wiemy, co nas dręczy, prawda?
– O, tak.
Odgadła, że się uśmiechnął.
– Oboje pragniemy tego samego, ale w sąsiednim pokoju jest pełno ludzi. To byłoby takie nieprzyjemne, brzydkie.
– Tak, wiem, sama o tym myślałam, ale, Kiro, moje ciało płonie i wcale się tego nie wstydzę.
– I wcale nie powinnaś, bo sprawiasz mi tym wielką radość. Ja sam nie czuję się najlepiej, ale potrafię to stłumić. Czy ludzie tego nie umieją?
– O, tak, ale tylko w jeden sposób – odparła cierpko.
Kiro śmiał się już otwarcie, a potem wyciągnął do niej rękę.
– Chodź tutaj, moja kochana, dam twemu ciału spokój. Na nasz sposób.
Sol przysunęła się do niego tak prędko, że znów nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
– Możesz być zupełnie spokojna – powiedział łagodnie. – Nie wyrządzę ci żadnej krzywdy.
– Indra mówiła… oni także jeszcze nic takiego nie zrobili – powiedziała z ożywieniem. – Że wasz erotyzm ma pewną inną stronę, jakiej my nie znamy.
Kiro w ciemności popatrzył na nią pytająco.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Indra oczywiście nie chciała mi zdradzać zbyt wiele z ich prywatnego życia, mówiła jednak, że to coś tak cudownego, czego nigdy wcześniej nie przeżyła. To był gwałt… Nie, podbój, tak właśnie powiedziała, podbój duszy. Erotyzm duszy.
Kiro całkiem się zmieszał.
– Czy wy nic takiego nie znacie?
– Nie, w naszym świecie odbywa się to bardzo bezpośrednio i normalnie. No owszem, zdarza się od czasu do czasu coś, co się nazywa grą wstępną, jeśli mężczyzna jest dobrym kochankiem, ale zdaniem Indry to nic w porównaniu z tym, czym jest wasza gra.
– Zaskakujesz mnie – przyznał Kiro po namyśle. – Nie sądziłem, że mogą być takie różnice w sposobie kochania.
– Niestety chyba tak właśnie jest – odparła Sol z goryczą, czując kuszące ciepło jego ciała. – W każdym razie Lenore twierdziła, że mężczyźni ludzkiego rodu kompletnie się nie sprawdzają jako kochankowie.
– Tak, ona powinna to wiedzieć – mruknął Kiro.
– Co? Jakieś plotki? Opowiadaj!
– Nie, nie będziemy marnować czasu na Lenore, która nie jest ani trochę interesująca.
– To prawda, masz rację.
Kiro zastanowił się, zanim powiedział:
– Myślę, że nie powinniśmy próbować teraz tego, co nazywasz erotyzmem ducha, to może zbyt długo potrwać. Pozwól tylko, że ugaszę ogień w twoim ciele.
– Dobrze, jeśli to potrafisz.
– Muszę się jednocześnie sam uspokoić, tak byśmy jechali na tym samym wózku.
Dobrze to było wiedzieć. Sol przymknęła oczy i poczuła, jak dłonie Kira gładzą jej ciało powolnymi, czułymi ruchami. O dziwo, nie czuła wcale narastającego podniecenia, wprost przeciwnie, ogarniał ją cudowny, błogi spokój.
Nie wiedziała, co potem się działo, bo zasnęła,
Kiro leżał i długo się jej przyglądał. W mroku rysowała mu się tylko niewyraźnym cieniem, lecz i tak kochał to, co widział. Zdawał sobie sprawę, że Sol bardzo by chciała, żeby ją pocałował, on także wiele razy odczuwał pokusę, lecz zdołał się opanować. Warunki, jakie panowały wokół nich, były tak niesamowite od pierwszego momentu, gdy zdali sobie sprawę z uczuć, jakie żywią dla siebie nawzajem, że postanowił poczekać. W dodatku chciał, żeby Sol była w takiej chwili przytomna. Na pewno wpadłaby w prawdziwą wściekłość, taką jak tylko ona potrafi, gdyby skradł jej pocałunek we śnie.
On także odzyskał teraz spokój. Ułożył się przy niej, objął ramieniem, by chronić ją przed wszelkim złem, i zasnął.
Wreszcie stanęli pod murem Królestwa Światła, w znacznie już teraz mniejszej grupie. Niektórym z baśniowych postaci tak się spodobała wioska, że postanowiły w niej zostać. Pozyskały już sobie przyjaciół, którzy obiecali się nimi zaopiekować i zapewnić im nowe, godne życie.
Ale Grendel i smok wiernie towarzyszyli Kirowi i Sol, podobnie jak wiele innych istot.
Kiro samotnie udał się na poszukiwanie tajemnego zejścia. Właśnie wrócił do nich i oznajmił, że wszystko czeka już gotowe. Porozumiał się ze Strażnikiem Góry i kilkoma innymi Obcymi przez telefon, jaki znalazł w korytarzu, i otrzymał pozwolenie na przejście. Czekali teraz na gondole, które miały ich zawieźć wprost na kwarantannę do Królestwa Światła.
Strażnik Góry wypytywał oczywiście o swego syna, Armasa, i Kiro, który nie zdawał sobie sprawy, że chłopiec w pojedynkę wyprawił się na poszukiwanie dziewczyny z baśni, odparł, że jego zdaniem z synem wszystko jest w porządku. Widział Armasa ostatnio bezpiecznego w jednym z nieocenionych Juggernautów. Wiadomość ta uspokoiła nieco Strażnika Góry. Pragnął też wiedzieć, czy wszystko ułożyło się zgodnie z planem. Nie całkiem, odparł Kiro dość cierpko, już przecież wiadomo było, że wyprawa potrwa znacznie dłużej, niż to obliczali. Zapowiedział, że opowie więcej, gdy znajdą się w Królestwie Światła. Teraz dodał jeszcze tylko, że wszystkim udało się uniknąć wpływu złych mocy.
Pojawiły się gondole. Kiro poprosił o przysłanie jednej wyjątkowo dużej dla smoka, co wprawiło Strażnika Góry w pewne osłupienie, ale duża gondola się zjawiła. Wszyscy pomagali przy upychaniu w niej olbrzyma, a po to, by był spokojniejszy, Kiro i Sol usadowili się przy nim. Niewiele miejsca zostało dla nich, ale jakoś się udało.
Wiedzieli, że podczas kwarantanny nie będą się mogli spotykać, musieli się z tym pogodzić i mieć nadzieję, że rozłąka nie potrwa zbyt długo.
– Później… – zaczął Kiro. – Później odbijemy sobie cały ten stracony czas.
– Och, i to jeszcze jak – zgodziła się z nim Sol, usiłując wziąć go za rękę ponad łapą smoka. Nie udało się, mogli jedynie na siebie patrzeć, i to musiało im wystarczyć.
I nagle znaleźli się w świetle.
Nadbiegli Strażnicy, zatrudnieni w ośrodku kwarantanny, wcześniej bowiem polecono im przygotować się na przybycie wielkiej gromady. Strażnik Góry wraz z dużą grupą współpracowników nie mogli się już doczekać wieści o wyprawie.
Na parkingu zaroiło się od gondoli.
– Światło – szepnęła Sol, zasłaniając oczy. – O, błogosławione światło! Nie mogę się teraz rozpłakać, ale gdybyście wiedzieli, jak cudowne jest światło!
Poprowadzono ją do wielkich hali dezynfekcji, pomachała Kirowi na pożegnanie.
W jej uśmiechu kryła się obietnica cudownej, nieskończonej miłości.
Sol jednak doskonale zdawała sobie sprawę z jednej rzeczy: nie będą w pełni szczęśliwi, dopóki przyjaciele nie powrócą bezpieczni z Gór Czarnych. A w jaki sposób zdołają tego dokonać?