Armas nic o tym nie wiedział.
Zabrał Kari z dala od innych. Usiedli pod zboczem góry, plecami oparci o skałę, żeby chwilę porozmawiać. Teraz, gdy wszyscy już byli jako tako bezpieczni, Armas mógł przynajmniej na pewien czas zrezygnować z pełnej czujności.
Nie wiedział, jak długo dane mu będzie przebywać z Kari. Miał nadzieję, że zostaną już razem na zawsze, co było, rzecz jasna, nierealne z uwagi na ambicje jego ojca. Armas jednak śnił na jawie. Oczywiście ojciec zaakceptuje Kari, gdy tylko ją pozna. Jakież to ma znaczenie, że dziewczyna jest właściwie wytworem wyobraźni? Czyż Bóg chrześcijan i wszystkie inne bóstwa na świecie nie są czymś podobnym? I czy z tego powodu traktuje się ich gorzej? Nie, przeciwnie, otacza się ich uwielbieniem. Ojciec miałby więc nie wielbić Kari…
No cóż, chyba za daleko posuwa się w swoich nadziejach.
Ech, co tam przyszłość, liczy się tylko to, co jest teraz.
– Kari… mamy krótką chwilę tylko dla siebie, nie możemy jej zmarnować! Muszę wyznać, że nigdy wcześniej nie doświadczyłem podobnych uczuć.
– Ja też nie – przyznała dziewczyna.
W duszę Armasa wkradł się niepokój. Oto wstąpił na obszar, który dotychczas pozostawał dla niego zakazany. Dobrze pamiętał, że ojciec nie raz w mało dyplomatyczny sposób dawał mu do zrozumienia, iż tę czy tamtą dziewczynę z rodu Obcych uważa za bardzo miłą. Armas nigdy nie dał się złapać na taki haczyk. Bez trudu zorientował się, że ojciec zawsze wybiera panny, które w hierarchii Obcych stały najwyżej, jakby zapominając, że on, Armas, jest tylko w połowie Obcym. W dodatku jego matka to bardzo prosta osoba! Armas kochał i darzył szczerym podziwem swą matkę, Fionellę, przede wszystkim za jej serdeczne ciepło i dobroć. Gdy jednak zaczynano mówić o wysokim urodzeniu i dostojeństwie rodu, Fionella wcale się nie liczyła.
Jak ojciec mógł być takim snobem i żądać dla syna tylko tego, co najlepsze, skoro sam postanowił dzielić życie z bardzo prostą osobą, z kobietą ludzkiego rodu, którą pokochał i której nie zamieniłby na żadną inną? Czyżby doprawdy nie dostrzegał niekonsekwencji w swoim rozumowaniu?
Mimo to Armas nie tracił nadziei. Był pewien, że gdy ojciec pozna Kari, dostrzeże w wyborze syna podobieństwo do własnej decyzji i zrozumie go.
Ciepło bijące od ręki Kari ośmieliło go tak, że wreszcie delikatnie objął dziewczynę. Ach, szkoda, że nie ma większego doświadczenia w tych sprawach! Teraz musi zdać się wyłącznie na intuicję.
Zorientował się, że Kari wcale nie jest mu niechętna, od razu przytuliła się do niego. Ale mocno drżała chyba z zimna, pomyślał.
Armas jednak się mylił. To niepewność wprawiała Kari w drżenie, to jej niespokojne serce tłukło się w piersi. Zanim chłopak zdążył ją spytać, czy nie zmarzła, powiedziała coś, co wystraszyło go niemal do szaleństwa.
– Nie, to niemożliwe – wyszeptała bez tchu. – Nie chcę sprawiać ci kłopotu. Zniknę.
– Ach, nie! – jęknął Armas. – Tego nie wolno ci robić!
– Ale ja tego chcę, naprawdę – mówiła dalej ze łzami w oczach.
Kari pierwsza uświadomiła sobie beznadziejność ich związku. Młody, niezwykle przystojny człowiek z najwyższej klasy społecznej i ona, z takim pochodzeniem, nie mająca nic światu do zaofiarowania!
Armas objął dziewczynę jeszcze mocniej.
– Nie mów tak – zaprotestował. – Ach, moja droga, jak ty drżysz, tak zmarzłaś…
Kari nie chciała, by Armas dowiedział się, że jest to reakcja na jego bliskość. Nie chciała też mówić dalej o swoim zniknięciu. Przyznała mu rację, choć przecież się mylił. W środku czuła się gorąca jak rozpalony piec.
– Może trochę zmarzłam – szepnęła.
Armas zaraz się poderwał.
– Przyniosę ci sweter, tylko obiecaj mi, że nie znikniesz!
Uśmiechnęła się blado.
– Nie ja o tym decyduję, tylko Minotaur i Faron.
– Pójdę więc, zaczekaj tu na mnie.
– Och, ale…
Nie o to jej chodziło, przecież obejmujące ją ramiona Armasa dawały jej całe ciepło, jakiego potrzebowała. Ale on już odszedł.
W sali na wieży na wierzchołku góry zapanowało zamieszanie.
– Co? Co się stało? Przy pojazdach pełno jest jakichś istot podobnych do tych, które przebywają w soli więźniów? To niemożliwe! Nikt nie zdoła rozkuć ich z tych kajdanów, to musiał być omam, biegnijcie to sprawdzić!
Prędko okazało się, że wietrzna sala jest pusta. Łańcuchy zostały oderwane od ścian.
Wściekłość władców nie miała granic. Silne ręce ciskały stoły i ławy, ryk gniewu wzniósł się pod niebo, słychać go było bardzo daleko.
Natychmiast wysłano hordę wojowników, by zajęła się nieusłuchanymi. Przekazano wieści batalionom w martwej dolinie. Teraz przyszła ich kolej.
Armas szybkim krokiem kierował się ku pojazdom. Już podjął niezłomną decyzję: musi uzyskać od ojca zgodę na długotrwały związek z Kari. Tak, na długotrwały, miał na myśli całą przyszłość.
Był podniecony, uradowany, szczęśliwy. Nigdy nie przeżył nic wspanialszego. Musi wracać do dziewczyny czym prędzej. Tyle chciał jej opowiedzieć, chciał mieć ją tylko dla siebie jeszcze przez jakiś czas. Przecież wcale im się nie spieszy, muszą im dać dla siebie te minuty. Towarzysze podróży przynajmniej tyle powinni dla niego zrobić.
Rozumiał teraz, co mieli na myśli przyjaciele, gdy opowiadali o swoich przeżyciach. O tym, czym jest trzymanie kobiety w ramionach, o miękkości skóry, o całej kobiecości, która płynie niczym strumień…
Tak, będzie dla Kari dobry, nieba jej przychyli, poprosi Marca, by usunął z jej pamięci wszystkie złe wspomnienia. Kari zapomni, że została zmuszona do tego, by być ciemną stroną niemądrej bajki, skazana na zamknięcie w lodowatej sali przez setki lat…
Piekielne wycie strasznej wściekłości rozdarło powietrze, echo wrzasku jeszcze długo w nim drżało.
Armas przystanął, nasłuchiwał.
Potem znów ruszył. Moment później rozległa się jakby odpowiedź setek rozwrzeszczanych gardeł.
Nie wróżyło to nic dobrego. Przyspieszył kroku.
Niemal przy samych Juggernautach zatrzymał się jak skamieniały.
Co to ma znaczyć? Gdzie się wszyscy podziali?
Minotaur i Faron działali szybko.
– Musimy was ukryć – stwierdził Faron przerażony, gdy samotny ptak z szumem skrzydeł odleciał w stronę Złej Góry. – Ale jak?
W Juggernautach absolutnie nie było miejsca dla wszystkich, zwłaszcza że niektóre z potworów rozmiarami dorównywały pojazdom.
– Możesz nas unicestwić, Faronie – prędko przypomniał Minotaur.
Reakcje na jego słowa bardzo się różniły. Wielu zbiegów tak jak on pragnęło zniknąć na zawsze, lecz wielka grupa żadną miarą nie chciała się na to zgodzić. Mieli wszak okazję zaznać słodkiego smaku wolności.
– Co robimy? Trzeba się spieszyć – ponaglał Minotaur. W istocie czas był teraz najcenniejszy. Co począć z tymi, którzy nie chcą przenieść się w stan nirwany?
To Sol znalazła radę.
– Proszek elfów, ten, który ma Tsi, on potrafi sprawić, że człowiek przynajmniej na jakiś czas staje się niewidzialny. Tylko na jak długo?
– Czy Dolg nie wspominał o dwóch, może trzech dniach? – zastanawiał się Faron. – Sol, jesteś genialna! Natychmiast przynieś ten proszek. A gdzie jest Armas? Czyżby spał?
Sol dumna z pochwały czym prędzej pobiegła wypełnić polecenie.
Większość postaci z najstarszych baśni miała dość istnienia i pragnęła zniknąć na zawsze, zaznać spoczynku. Na delikatną uwagę Kira, że mogli to zrobić już w sali, tylko się uśmiechnęli. Oni chcieli się stamtąd wydostać. No i czyż nie zabawne było tak wywieść w pole potężnych władców? Ale cóż, doświadczyli już napięcia, poznali wszystkich swoich wybawicieli, życzyli im szczęścia i powodzenia, lecz na nic więcej nie mieli już ochoty.
Ci, którzy postanowili przestać istnieć, utworzyli osobną grupę i Faron zajął się ich unicestwieniem. By sobie z tym poradzić, musiał cofnąć się myślą do czasu, gdy zostali ożywieni przez ludzką wiarę. Skupiał się na tym, by nie wierzyć w ich istnienie, by niejako odwołać ich stworzenie. Wiedział, jakie formuły należy w tym celu wypowiedzieć. Na szczęście, nie było bowiem czasu do stracenia.
O dziwo, zaklęcie podziałało. Dwie trzecie pokaźnej gromady po prostu zniknęło.
Wciąż jednak pozostawało około stu pięćdziesięciu istot rozmaitego rodzaju, którymi należało się zająć. I teraz proszek Tsi naprawdę się przydał. Przyniosły go Sol i Siska. Księżniczka powiedziała, że Tsi bardzo się cieszy, iż może pomóc, ale gdyby udało im się oszczędzić kilka ziarenek, to byłby bardzo wdzięczny.
Faron obrzucił spojrzeniem gromadę i zadrżał. Czy starczy dla wszystkich?
– Nawet jeśli staną się niewidzialni, to i tak nie mogą tu zostać – zauważył. – Wkrótce przecież czar przestanie działać.
Sol przyszedł do głowy kolejny pomysł.
– Pozwól mi ich wyprowadzić z Gór Czarnych – poprosiła z ożywieniem. – Ja przecież potrafię stać się niewidzialna, gdy tylko zechcę, a dzięki proszkowi Tsi nikogo z nas nie zobaczą. Jeśli będziemy maszerować szybko, w ciągu dwóch, trzech dni zdołamy się stąd wydostać.
– Nie! – wykrzyknął Kiro. – Ty nie, nie wolno ci!
Sol, słysząc ten protest, rozpromieniła się jak słoneczko.
– Wzrusza mnie twoja troska, Kiro, ale to rozsądna propozycja, nieprawdaż, Faronie?
– Owszem – musiał przyznać, choć nie bez wahania, Obcy. – Będąc niewidzialnymi na pewno lepiej sobie poradzicie, lecz czy znasz drogę na zewnątrz?
– Nie, ale wystarczy chyba…
– Ja znam drogę – odezwał się straszliwy Grendel. – Starałem się ją zapamiętać, gdy nas tu prowadzono.
Jego matka nie miała już sił na dalsze życie, lecz sam Grendel nie chciał przestać istnieć. Biedaczysko, pomyślała Sol. Jak też ktoś taki jak on zostanie przyjęty w Ciemności?
– Doskonale – powiedziała jednak. – Wobec tego ty będziesz nas prowadził, a ja będę odpowiedzialna za całą grupę. Muszę wam towarzyszyć, potrzebujecie bowiem kogoś żywego, zresztą jako tako znam Ciemność. Czy możemy dostać teraz proszek Tsi?
Kiro nie krył wzburzenia. Nie chciał puścić Sol samej, uparł się, że będzie jej towarzyszyć.
– To bardzo kusząca myśl – uśmiechnęła się szeroko czarownica. – Ale ty jesteś widzialny!
– Nie będę, jeśli i ja użyję proszku elfów.
Rzeczywiście, był to pewien pomysł i Faron wreszcie, acz niechętnie, wyraził zgodę. Minotaur wybrał unicestwienie, uściskawszy uprzednio Madragów, Faron więc musiał samodzielnie podejmować decyzje.
Gdy od strony Złej Góry rozległ się wrzask wściekłości, wszystkim zaczęło się bardzo spieszyć.
Każdy ze zbiegów musiał wziąć ziarenko proszku elfów i położyć je na języku. Sol, Siska, Heike i Yorimoto pomagali rozdzielać magiczny środek. Jedna po drugiej baśniowe postaci zaczęły znikać. Wreszcie Sol także stała się niewidoczna i ująwszy Kira za rękę, zawołała wesoło:
– A więc idziemy!
Niewidzialni mogli się widzieć nawzajem – całe szczęście, inaczej mogłyby powstać naprawdę wielkie kłopoty – za to Faron, Yorimoto, Heike, dziewczęta, Madragowie i wilki zostali sami, nie widząc kompletnie nic. Usłyszeli natomiast ciche westchnienie Kira: „Och, nie, to znowu ty”, i zrozumieli, że znów depcze mu po piętach wielki smok, który chciał zaznać prawdziwego życia i zobaczyć świat.
Wreszcie oddalili się na tyle, że nie było ich już nawet słychać.
Siska zajrzała do skórzanego woreczka Tsi.
– Nie bardzo jest się z czego cieszyć – stwierdziła. – Ale z tuzin ziarenek na pewno został. Tsi będzie zadowolony.
Właśnie w tym momencie zjawił się rozgorączkowany Armas.
– Gdzieś ty był? Już się o ciebie niepokoiliśmy!
– Kawałek dalej. A co się stało ze wszystkimi?
Faron opowiedział o potwornym ptaku, który odkrył ich obecność, i o rozstaniu z całą wielką gromadą.
– Ale my oczywiście musimy zostać tutaj – oświadczył. – To nasz obowiązek, zaszczyt i pragnienie, czekać tu na przyjaciół… i niewolników, jeśli uda im się ich oswobodzić.
Armas miał w oczach szaleństwo.
– To znaczy, że te bestie się tu zbliżają? Muszę natychmiast przyprowadzić Kari!
– Pospiesz się, bo ich wrzaski słychać coraz bliżej.
– Dobiegały już, kiedy tu szedłem. Wszędzie w tej dolinie muszą istnieć jakieś potajemne korytarze.
Jedna dodatkowa osoba bez kłopotów zmieści się w J1, nie był to absolutnie żaden problem. Jeżeli Faron bez entuzjazmu myślał o nowej fascynacji Armasa, to na pewno nie z tego powodu. Zresztą czy można mówić o nowej fascynacji? Wszak Armas dotychczas nie interesował się żadną dziewczyną! Jak też się to skończy? Faron jeszcze nie zapomniał o Talorninie, który chciał zmusić Rama do poślubienia Lenore i tak bardzo się opierał przed tym, by szef Strażników związał się z Indrą. Gdy powrócą do domu, Faron będzie musiał poważnie rozmówić się z ojcem Armasa, Strażnikiem Góry.
Jeśli w ogóle tam wrócą.
Rozejrzał się za Armasem, lecz chłopak dawno już zniknął. Pognał jak wicher, żeby ocalić Kari.
– Chodźcie – powiedział Faron do pozostałych przyjaciół. – Musimy wejść do pojazdów, ale ty, Yorimoto, staniesz przy drzwiach i wpuścisz tych dwoje, kiedy przyjdą. Madragowie, Heike, przygotujcie Juggernauty do walki!
Wsiedli do pojazdów, z oczu Siski i Sassy biło przerażenie. Co się teraz z nimi stanie?
Armas pędził, jakby to była sprawa życia i śmierci. Życia Kari.
Gdzie oni się schowali? Tam, pod tamtym nawisem?
Rozwścieczone hordy złych mocy słychać już teraz było znacznie bliżej, nikogo jednak jeszcze nie widział.
Kari, gdzie ona się podziała? Jest wreszcie ten nawis, dzięki Bogu! Pobiegł tam co sił w nogach.
I stanął jak wryty.
Jama okazała się pusta.
– Nie – szepnął. – Nie, och, nie!
Płytką grotę pod skalnym nawisem łatwo dało się przeszukać, Armas rozglądał się dokoła jak szaleniec. Nie, niemożliwe, żeby Kari ukryła się gdzie indziej.
Zniknęła.
Zniknęła?
W jednej chwili straszna prawda dotarła do jego świadomości.
Potworni niewolnicy nie mogli jej uprowadzić, wszak jeszcze tu nie dotarli.
Faron?
Tak, to Faron zaklęciami spowodował jej zniknięcie.
Nie, nie mogło tak być, to niemożliwe, to nie mogło się stać!
Ogarnęła go silna nienawiść skierowana do Farona. Musi to odwołać, Kari przecież nie chciała…
Ale przecież to właśnie powiedziała na głos, w dodatku zaledwie na chwilę przed odejściem Armasa. Chciała zniknąć ze względu na niego!
I Faron to zrobił, sprawił, że zniknęła, tymi rytuałami przeznaczonymi dla innych. Kari także porwał wir, który wciągnął tamtych.
Nie!
Żal przytłoczył Armasa tak mocno, że zapomniał o własnym bezpieczeństwie. Nie miał już ochoty żyć teraz, kiedy Kari nie było, winien był jednak ojcu i matce, a także wszystkim innym uczestnikom ekspedycji, wyjaśnienie, co się stało z Kari i z nim.
Dlatego zawrócił do Juggernautów. Biegł, by nie narażać na niebezpieczeństwo życia przyjaciół, możliwe wszak, że wyruszyliby go szukać. Nie bardzo jednak widział, gdzie jest, płacz ściskał go w gardle, gniew rozsadzał piersi. Rozumiał, że nie może obwiniać Farona za to, co się stało, musiał jednak znaleźć kogoś, kto był temu winien. Kogoś, przeciwko komu mógł skierować gniew, kogo mógłby ukarać.
Można mówić wiele złego o zemście, lecz myśl o niej przynajmniej na pewien czas jest w stanie przytłumić żal.
Dotarł do J1 i Yorimoto wpuścił go do środka. Drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem.
– Nie, nie zamykaj tak starannie – zaprotestował Armas. – Bo może ona przyjdzie.
Wiedział jednak, że tak się nie stanie, przecież nigdzie jej nie było.
Pojawił się Faron z resztą przyjaciół. Pytania, zdziwienie.
Armas zasypał Farona oskarżeniami. Dlaczego nie przewidział, że Kari…
Faron słuchał spokojnie, aż wreszcie powiedział:
– Armasie, zaczekaj chwilę, czy sam nie ponosisz przynajmniej w pewnym stopniu winy za to, co się stało?
Armas wiedział o tym, miał świadomość, że powinien był uprzedzić, iż zabiera Kari i oddalają się od pojazdu. Nie powinien był też zostawiać jej samej w dolinie, zresztą w ogóle w sytuacji takiego zagrożenia nie powinni wypuszczać się nigdzie tylko we dwoje.
Gniew ustąpił, zastąpiło go zmęczenie.
– Przepraszam – rzekł cicho.
– Idź do siebie, Armasie – rzekł Faron. – Rozumiemy, że przez jakiś czas zechcesz zostać sam.
– Nie, wcale nie chcę być sam – zaprotestował chłopak. – Chcę walczyć! Muszę w jakiś sposób zagłuszyć ten straszny smutek.
– Dobrze, idź więc do Chora, wraz z nim będziesz bronił wieży. Yorimoto, ty dołączysz do Ticha, a wy, dziewczynki…
– Nie – przerwała mu Siska. – Za długo już byłam bierna, zajmując się tylko Tsi. Dajcie mi obezwładniającą broń, w ten sposób najlepiej będę nad nim czuwać.
– Tak trzeba mówić – pochwalił ją Faron zadowolony. – A teraz wszyscy na posterunki! Dzika horda już nadciąga.
Ochrypłe wrzaski dobrowolnych niewolników rozlegały się niepokojąco blisko.
Czekali w napięciu.