SŁUDZY METATRONA

Nowy Jork

środek lata

Widok Bachusa tańczącego i śpiewającego w strugach deszczu wart był każdych pieniędzy. Ale jak na ironię w dniu, gdy postanowił on zaprezentować światu swoją wersję „Deszczowej piosenki”, na ulicy nie było zupełnie nikogo. Żadnego policjanta, pod którego wzrokiem bóg wina przestałby rozchlapywać kałuże, żadnych nieszczęśników, którym można by oddać parasol. Świat nigdy nie patrzy, gdy dzieją się rzeczy wielkie.

Bachus jednak wcale nie wydawał się być urażony. Wręcz przeciwnie, promieniał szczęściem. Nic sobie nie robiąc ze swej tuszy, wirował wokół latarni, wkładał głowę pod każdą rynnę i robił miny do sklepowych manekinów. Przez chwilę usiłował nawet stepować, ale potknął się o własne nogi i wyrżnął w kałużę. Pech chciał, że akurat przed wielkim finałem. Mimo to bóg wina nie stracił animuszu.

- …Ja śpiewam, a z nieba pada deszcz - zakończył, ściągając kapelusz i wznosząc głowę ku niebu. Stał tak przez chwilę, po czym zrobił krok w stronę najbliższej bramy i wcisnął przycisk domofonu.

- To ja - powiedział, zanim padło jakiekolwiek pytanie.

Zabzyczały otwierane drzwi.


* * *


- Skąd ten dobry nastrój? - chciał wiedzieć Eros. Siedział na kanapie z kieliszkiem brandy w dłoni i ołówkiem nanosił poprawki do amerykańskiego wydania „Kamasutry”. - Wyglądasz, jakbyś znalazł sposób na przemienienie całego tego deszczu w wino.

- Lepiej - odparł Bachus, zdejmując płaszcz. W miejscu gdzie stał, zdążyła już nakapać spora kałuża. - Zakończyłem nasz okres próbny.

Eros odstawił kieliszek i przyjrzał mu się z uwagą.

- Doprawdy? A cóż takiego wymyśliłeś?

- Zaraz ci wyjaśnię. - Bóg wina ściągnął przemoczone buty i równie mokre skarpetki. - Tylko się przebiorę. Tymczasem zobacz to.

Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął plik zrolowanych kartek i podał je przyjacielowi. Sam udał się do łazienki.

Gdy wrócił, z satysfakcją stwierdził, że Eros również uśmiecha się szeroko.

- Brawo - pochwalił bóg miłości. - Rzeczywiście ty to masz łeb. Taki reżyser, a ty go tak… Jak tego dokonałeś?

Zadowolony Bachus wzruszył ramionami.

- Wiesz, wstąpiłem do producenta, dokonałem kilku zmian w jego barku i dorzuciłem parę nowych buteleczek. Potem to już był banał.

- No coś ty! - nie dowierzał jego przyjaciel. - Dla paru marnych flaszek zgodził się zrezygnować z Theodora Knoxa, najsłynniejszego reżysera teatralnego na świecie?

- To nie były jakieś tam flaszki - oburzył się bóg trunków. - Była tam nawet flaszeczka wina z Kany Galilejskiej rocznik trzydziesty. I wcale cię nie rozumiem. Z czego rezygnować? Przecież to ja go właśnie namówiłem. Poszedłem do niego, najpierw zmiękczyłem mu serducho winem, a potem nakłoniłem, by sfinansował ten spektakl. Nieźle, nie? Chodzi przecież o „Prawdziwe życie Jezusa”, coś idealnie dla nas. Nie ma chyba lepszej metody, by głosić to, co mamy głosić, niż korzystać z takich narzędzi jak Knox. To będzie przebój i nawrócą się tysiące! A my mamy w tym swój udział, bracie. Więc, można powiedzieć, okazaliśmy aniołom swą przydatność.

Uśmiech spełzł z twarzy Erosa, a zastąpiła go rezygnacja. Głową wskazał rozłożone na stoliku kartki.

- Nie czytałeś tego, prawda? - zapytał. - Znaczy scenariusza, który otrzymałeś od Knoxa?

- Nie - odparł zgodnie z prawdą Bachus. - Ale zapewnił mnie, że marzy o opowiedzeniu prawdziwej historii o Jezusie. Mówił, że to ma być wydarzenie na miarę „Jesus Christ Superstar”. Widziałeś? Ja nie. Więc coś w tym stylu, tylko bez tego całego hipisostwa, za to z masą nieznanych faktów. Dlatego poszedłem do tego producenta i…

Eros podniósł jedną z kartek.

- Akt czwarty, scena druga - przeczytał. - Wieczernik.

JEZUS: Robi się coraz niebezpieczniej, Magdaleno. I nie wiem, komu mogę ufać. Najchętniej zostawiłbym to wszystko i wyjechał gdzieś na parę dni. Ale z drugiej strony nie mam nikogo, komu mógłbym powierzyć interesy rodziny.

MAGDALENA (sięga ręką do jego szaty i powoli rozwiązuje mu pas): Nie myśl teraz o tym. Powinieneś odpocząć… I myślę, że znam sposób, żebyś się odprężył.

Zrzuca z siebie szaty. Jezus robi to samo… Mam czytać dalej? - Bóg miłości uśmiechnął się z drwiną. - Bo znalazłem już lepsze kawałki, a przejrzałem tylko pobieżnie.

Bachus stał z szeroko otwartymi ustami niezdolny wydobyć z siebie ani słowa. Wodził tylko wzrokiem od twarzy Erosa do trzymanej przez niego kartki. Tam i z powrotem.

Jego przyjaciel wstał, przeciągnął się i ruszył w stronę kuchni. Przechodząc kolo boga wina, poklepał go po ramieniu.

- Ty mówisz o tym szefowi.


* * *


Loki rozłożył ręce i zamknął oczy. Chłonął atmosferę.

Przed nim wielotysięczny tłum ludzi wykrzykiwał nazwę zespołu na przemian z tytułami utworów, które jeszcze powinien ich zdaniem zaśpiewać. Nie dbał o to, miał w planach jeszcze tylko jedną piosenkę, a potem zejdzie ze sceny. Mogą sobie krzyczeć.

Gitarzysta dał mu znać pojedynczym akordem, że powinni zaczynać. Skinął głową i otworzył oczy. Światła reflektorów, jeszcze przed chwilą tańczące na niebie, teraz znów skierowane były w niego. Oślepiały.

- Następny utwór dedykuję Jenny! - zawołał do mikrofonu. - To dla ciebie, moja piękna!

Rozbrzmiały gitary, a zaraz potem dołączyła do nich perkusja. Loki wyczekał właściwy moment, po czym zaczął śpiewać. Tłum zawył z zachwytu…


* * *


- To było bardzo miłe z twojej strony, Loki - powiedziała Jenny z uśmiechem, gdy wracali do domu. - Ale nie powinieneś więcej tego robić.

Kłamca spojrzał na nią z wyrazem niezrozumienia na twarzy.

- Tego? Znaczy czego?

- Nie powinieneś… patrz na drogę!… Naprawdę uważam, że nie powinieneś wchodzić w przebraniu za kulisy, terroryzować Micka Jaggera ani pod jego postacią śpiewać dla mnie na scenie jego piosenek.

- Nie podoba ci się, jak śpiewam? - Loki wyraźnie posmutniał.

- To nie o to chodzi. - Jenny westchnęła ciężko. - Ty po prostu oszukałeś tych wszystkich ludzi. Oni przyszli posłuchać jego, nie ciebie. I nieważne, że wyglądałeś jak on i że miałeś podobny głos. Oni przyszli dla niego, dla nich. Dla ich legendy.

Loki pokiwał głową, udając pokorę, zaraz jednak uśmiechnął się szeroko. Sięgnął do schowka na rękawiczki i wyciągnął z niego pudełeczko wykałaczek. Przez jakiś czas jechali w milczeniu.

- Swoją drogą, nie bardzo wiem - odezwała się po chwili Jenny - dlaczego zadedykowałeś mi właśnie tę piosenkę. Chciałeś dać mi coś do zrozumienia?

- Ależ skąd! - zaprzeczył gorliwie Kłamca, choć jego niegasnący uśmiech sugerował coś zupełnie przeciwnego. - Po prostu „Satisfaction” był ostatnim kawałkiem Stonesów, jaki znałem. Gdyby nie to…

Rozległ się dźwięk telefonu. Loki sięgnął do kieszeni i wydobył aparat. Odebrał. Przez chwilę słuchał czyjegoś rozedrganego głosu.

- Zaraz tam będę - powiedział w końcu i rozłączył się. Spojrzał na Jenny. - Gdzie cię podrzucić?


* * *


Kłamca odłożył scenariusz i przeniósł wzrok na siedzącego w fotelu naprzeciw Bachusa.

- Powinieneś mieć na czole etykietę: Częste spożywanie wina grozi uszkodzeniem mózgu, wiesz? - stwierdził, po czym dodał: - Zatrudnij się w jakiejś cholernej kampanii Nie alkoholowi. Jako żywa przestroga.

Grubas opuścił głowę. Wyglądał żałośnie i Erosowi zrobiło się żal starego przyjaciela.

- Może za bardzo przeceniamy tego Knoxa, co? - rzucił, siląc się na wesołość. - Przecież takie motywy jak w tym scenariuszu nie są niczym nowym i jakoś to Kościołowi dotąd nie zaszkodziło. Może i tym razem…

- Cztery lata temu - zaczął Loki, rozsiadając się na kanapie - premiera „Prawdziwego życia Rzeszy” omal nie doprowadziła do uchwał o wypłacie odszkodowań rodzinom osądzonych w Norymberdze. Rok później po „Prawdziwym życiu Nathana Forresta” twórcy Ku-Klux-Klanu postawiono pomnik w Waszyngtonie. Sfinansowało go Stowarzyszenie im. Martina L. Kinga. Na cokole jest napisane: Źle cię oceniliśmy. Wybacz. Naprawdę uważasz, że go przeceniamy?

Eros nie odpowiedział.

- Jedyne, co możemy teraz zrobić - ciągnął dalej Kłamca - to zniechęcić go jakoś do tego projektu. Lub skłonić, by go przemyślał.

Wstał i przeszedł się po pokoju, skubiąc czubek nosa. Obaj bogowie wodzili za nim wzrokiem.

- Albo jeszcze inaczej. - Kłamca zatrzymał się, wyciągając w górę rękę z wysuniętym palcem wskazującym. - Chyba mam już plan.

półtora miesiąca do premiery

„Prawdziwego życia Jezusa”


- Pan nie rozumie! - Podenerwowany młody chłopak o rudych włosach i czerwonej od pryszczy twarzy wymachiwał dłonią uzbrojoną w legitymację prasową. - Ja muszę się widzieć z panem Knoxem. Jestem… jestem umówiony i właśnie się spóźniam.

Ochroniarz, barczysty Murzyn o długich wąsach, podrapał się po łysej głowie.

- Widzisz, synku - powiedział spokojnym głosem - musiało tu nastąpić straszne nieporozumienie. Pewnie pan Knox chciał mi powiedzieć, że mam cię wpuścić, ale przejęzyczył się i ostatecznie zabronił mi wpuszczać kogokolwiek. Jakoś jeszcze nie przyszedł sprostować tej pomyłki, ale to pewnie dlatego, że jest bardzo zajęty. Pewnie więc i tak nie miałby dla ciebie czasu. Spływaj.

Chłopak patrzył na niego z wściekłością w oczach. To miał być jego pierwszy porządny materiał. Dość kpin wysłuchiwał w pracy i ani myślał pozwalać na nie jeszcze czarnemu ochroniarzowi. Niezależnie od tego, jaki był wielki.

- Słuchaj pan - zaczął ostro, ale w tej samej niemal chwili za plecami Murzyna otworzyły się drzwi. Wyszli zza nich dwaj bogato ubrani dżentelmeni. Pierwszy, ze sporą nadwagą, miał kapelusz, płaszcz narzucony na ramiona i wyglądał jak filmowa wersja Ala Capone. Drugi, smukły przystojniak, jeżeli nawet był aktorem, z pewnością nie pasował do kina gangsterskiego. Zarówno jego wygląd, jak i ruchy klasyfikowały go do ról amantów w barwnych romansach.

Chłopak dostrzegł, że ochroniarz usuwa się na bok, by ustąpić im miejsca. Dla młodego dziennikarza to była prawdziwa szansa. Nie zastanawiając się długo, ruszył do przodu, wyciągając przed siebie ręce i celując dokładnie w szczelinę między wychodzącymi. I trafił. Tak mu się przynajmniej zdawało.

Nagle poczuł ból w wyciągniętych palcach, usłyszał jęknięcie, najpewniej własne - wszak nikogo nie dotknął - i wylądował u stóp Murzyna.

Ten uśmiechnął się szeroko. Podniósł dziennikarza za kark i jedną ręką cisnął nim na bok. Chłopak uderzył bokiem w hydrant i ogarnęła go fala bólu. Syknął głośno.

Bogato ubrani dżentelmeni zdążyli tymczasem zniknąć za rogiem.


* * *


Ernest Thumb, kierownik sceny, nigdy nie narzekał. Choć mógłby. Współpraca z Knoxem nie należała do najłatwiejszych.

Genialny reżyser dość powszechnie uchodził za pieniacza. Każdy, kto choć odrobinę interesował się teatralnym światkiem, musiał słyszeć o jego ekscesach.

Kiedyś, gdy wyraźnie nie szły mu przygotowania do jednego z przedstawień, przyniósł do pracy kij bejsbolowy. Po skończonej próbie, kiedy wszyscy byli jeszcze w garderobach, wyszedł na parking i pracowicie zmasakrował samochody wszystkich swych aktorów. A potem powiedział im tylko, że role najlepiej obmyśla się podczas długich spacerów.

Mimo podobnych zagrywek Thumb lubił swojego szefa. No, może z wyjątkiem takich chwil jak ta.

- Co znaczy, kurwa, że musimy odwołać próbę?! - wrzasnął mu Knox prosto w twarz. Drobne kropelki śliny zatrzymały się na szkłach okularów kierownika sceny. - Nigdy jeszcze nie odwołałem próby i nie zamierzam robić tego teraz. Choćby mi nawet główny aktor padł trupem.

- W pewnym sensie, panie Knox - powiedział Ernest cicho - właśnie mamy taki przypadek.

- Dawson nie żyje?!

- Nie, panie Knox - zaprzeczył kierownik sceny. - Ale leży zalany w trupa w garderobie.

Reżyser zrobił zdziwioną minę.

- Przecież on nie pije. Z tego, co wiem, jest członkiem Ligi Wstrzemięźliwych.

Thumb wyciągnął z kieszeni chusteczkę, ściągnął okulary i zaczął czyścić szkła. Na scenie, pod którą obaj stali, uwijała się ekipa, montując dekoracje. Technicy byli właśnie na etapie domu Łazarza z drugiego aktu. Tę scenę mieli dziś ćwiczyć aktorzy.

- Też byłem zdziwiony, panie Knox - zapewnił Ernest. - Zwłaszcza że jeszcze chwilę temu widziałem go i wyglądał na zupełnie trzeźwego, a nie znaleźliśmy u niego żadnych butelek. Ale fakty mówią same za siebie. Dawson leży na podłodze i pochrapuje, a w garderobie śmierdzi jak w gorzelni. A to jeszcze nie wszystko…

Przezornie cofnął się o krok. Reżyser zauważył to i rozluźnił zaciśnięte pięści. Spróbował się nawet uśmiechnąć. Lubił swojego kierownika sceny i wcale nie zamierzał go straszyć. Zwłaszcza że nie był on przecież niczemu winien.

- Co jeszcze, Erneście? - zapytał, starając się, by jego głos zabrzmiał miło i przyjaźnie. Wyszło mu to średnio, był zdecydowanie lepszy jako reżyser niż aktor.

- Mary odmówiła udziału w scenach erotycznych. Stwierdziła, że chce jej się wymiotować na widok Dawsona i czuje, że nie dałaby rady powstrzymać się na scenie.

- Tylko dlatego, że raz się upił? - nie dowierzał reżyser. - Przecież zdarza się każdemu, a…

- Nie sądzę, by o to chodziło, panie Knox. Powiedziała mi to, kiedy Dawson wyglądał jeszcze na trzeźwego. Minął nas, a ona autentycznie dostała dreszczy.

Na scenę wyszli statyści, pięciu rzymskich żołnierzy, dwie kobiety z glinianymi dzbanami i żebrak. Knox przyjrzał się im uważnie.

- Masz krzywo zapięty płaszcz - powiedział do mężczyzny w zbroi dekuriona. - Leży nierówno i sprawiasz wrażenie niechluja. A tego nie ma w charakterze tej postaci. I nie ma być. Bo to perfekcjonista.

Który na dodatek pojawia się na scenie na całe trzydzieści sekund - pomyślał Thumb z rozbawieniem. - I nawet słowa nie mówi.

Reżyser pociągnął nosem.

- A ty, Miles? - zwrócił się do żebraka. - Wcale nie czuję, żebyś śmierdział. I ile razy mam ci powtarzać, że ówcześni żebracy nie byli brudni od sadzy, tylko od pyłu? Idź i doprowadź się do porządku. Pozostali mogą być. Zaczekajcie chwilę. - Odwrócił się do Thumba. - Nad tym, jak to się stało, że abstynent się spił, a aktorka filmów porno brzydzi się grać w scenach erotycznych z przystojnym młodzieńcem, zastanowimy się później. Teraz ściągnij drugi skład i zaczynamy. Jesteśmy już spóźnieni.

Ernest Thumb skończył przecierać szkła i powoli założył okulary na nos. Nie miał pojęcia, kto wymyślił slogan, że złe wiadomości lepiej podawać na raty, ale najpewniej ów ktoś sam nigdy tego nie robił.

- Wyszli przed chwilą. - Kierownik sceny postanowił nie owijać w bawełnę. - Podobno pół godziny temu przyszedł tu i zatrudnił ich osobiście sam Spielberg.

- Kto?!

- Spielberg - powtórzył Thumb. - „E.T.”, „Park Jurajski”…

- Znam Spielberga, idioto! - warknął Knox. - Pracowałem z nim przecież. Był tutaj? Spielberg?!

- Tak, panie Knox.

Trzeba było przyznać reżyserowi, że choć czerwony z wściekłości, naprawdę starał się nad sobą panować. Thumb jednak przezornie cofnął się jeszcze o krok, uważnie patrząc to na twarz, to na ręce szefa. Dał mu czas na uspokojenie.

- Więc jak, panie Knox? - zapytał po chwili. - Mam odwołać dzisiejszą próbę?

Reżyser ledwo zauważalnie pokiwał głową. Statyści na scenie odetchnęli z ulgą.


* * *


Telewizyjny prezenter z czerwonym krawatem do zielonej marynarki wyglądał jak idiota. Głos za to miał ciepły i głęboki. Z pewnością byłby doskonałym radiowcem.

- …reżyser zapowiedział jednak - mówił do kamery, ale zezując lekko na bok, jakby miał źle ustawiony ekran z tekstem - że zmiany personalne nie wpłyną ani na jakość sztuki, jej przekaz, ani też nie opóźnią zapowiedzianej rekordowo szybko, bo już na przyszły miesiąc, premiery.

Na ekranie pojawił się materiał filmowy z „Prawdziwego życia Rzeszy” ukazujący Knoxa, nieco podstarzałego, łysiejącego mężczyznę w sztruksowej marynarce i z papierosem w kąciku ust. Właśnie instruował stojących w szeregu nazistów. Nastąpiło rozmycie i na ekranie pojawiła się niemal identyczna scena, z tym że nazistów zastąpili rzymscy legioniści. Odezwał się głos z offu:

- Oczekiwane przez wszystkich „Prawdziwe życie Jezusa” zaprezentowane zostanie trzeciego września. „Time” już określił to największym wydarzeniem kulturalnym ćwierćwiecza, biskupi kościołów protestanckiego i katolickiego wyrazili niepokój, powstrzymali się jednak z komentarzami do czasu…

Bachus wyłączył telewizor.

- No i klapa - westchnął zrezygnowany. - Cała ta szopka nie zdała się na wiele. Można się było domyślić.

- Czego? - zapytał Loki. Wyraz jego twarzy sugerował, że jest w nastroju skrajnie odmiennym od boga wina.

- Że niezależnie od naszych sztuczek on i tak znajdzie sobie ekipę, która u niego zagra. Aktorzy wręcz modlą się do niego!

- Zwłaszcza że z tym Spielbergiem to i tak przesadziłeś - poparł przyjaciela Eros. - Nie powinieneś zmieniać się w tak znane postaci, bo kiedyś narobisz tym sobie kłopotów.

- Jakbym już to gdzieś słyszał - mruknął Kłamca. - A co do sprawy przedstawienia, to wdrożyliśmy dopiero pierwszą część planu. Druga będzie trudniejsza, ale jak mawiają, przez ciernie do gwiazd, nie?

Obaj bogowie popatrzyli na niego z wyrazem niezrozumienia na twarzach. Loki uśmiechnął się.

- To przecież oczywiste, że Knox nie zarzuci spektaklu z powodu kłopotów z aktorami - wyjaśnił. - Jasne też, że wszyscy będą walić drzwiami i oknami, byle u niego zagrać. A żeby nie dać im szansy, musimy być po prostu najlepsi.

Eros zakrztusił się swym martini.

- Ty chcesz, żebyśmy my… znaczy… żebyśmy… - nie mógł się wysłowić.

- Tego właśnie chcę - potwierdził Kłamca. - Jeśli nie możesz pokonać wroga, przyłącz się do niego, to moja dewiza. Zagramy u Knoxa.


* * *


- Nie chcę grać Szymona Piotra! - zaperzył się Bachus, gdy Kłamca odczytał mu jego rolę. - Z tego, co słyszałem, ten cały Knox każe mi śmierdzieć rybami!

- I schudnąć - dodał Eros, nie kryjąc rozbawienia. Miał powód do radości, jemu dostała się rola Piłata, a ten raczej nie śmierdział. - Ale dobrze ci to zrobi. Od dawna wyglądasz już jak skórzany bukłak.

Grubas wykonał obelżywy gest i z kieliszka boga miłości zapachniało nagle octem. Eros roześmiał się i wylał wszystko do doniczki.

- Mnie niepokoi tylko jedno, szefie - powiedział. - Choćbyśmy nie wiem jak się starali, jest nas tylko trzech. Jesteś pewien, że zdołasz utrzymać taką bandę iluzyjnych postaci na wodzy?

- Nie zamierzam ich wszystkich tworzyć - odparł Kłamca. - Nie są nam potrzebni. Dla mojego planu wystarczy obsadzić najważniejsze role. Jak wasze właśnie czy moja, no i…

Przeszedł się po pokoju, rozważając krążący mu po głowie pomysł. Nie był do końca przekonany, ale musiał działać szybko, a aniołowie nie patrzyliby przychylnie na nowy nabór do jego małego oddziału. Nie pozostał mu więc żaden wybór.

- Potrzebujemy jeszcze kogoś, panowie.


* * *


Jezus podniósł się powoli zza stołu i podszedł do wyprężonego jak struna Jana. Poklepał go przyjaźnie po policzku.

- Znakomicie się spisałeś - wyszeptał. - Naprawdę jestem z ciebie dumny, synu. Cała moja rodzina jest. Apostoł jeszcze bardziej wyprężył pierś.

- Zrobiłem to z przyjemnością, Panie.

- Z pewnością tak właśnie było. - Jezus pokiwał głową. Sięgnął po stojący za nim na ławie dzban i nalał sobie wody do glinianego kubka. - A powiedz mi, proszę, jak tam ostatni połów?

- Znakomicie, Panie. Jak zawsze. - Jan na krótką chwilę obejrzał się, by zobaczyć, co robi Chrystus, po czym ponownie wbił wzrok w ścianę przed sobą.

Jezus, który zauważył ten ruch, uśmiechnął się. Z kubkiem w dłoni wrócił za stół.

- W takim razie weźmiesz jedną z największych ryb - polecił uczniowi. - Weźmiesz ze sobą Jakuba i Andrzeja i zaniesiecie ją do domu celnika Mateusza. Z pozdrowieniami od Boga Ojca, który wciąż czeka na należny mu procent od jego zysków. A jeśli to nie pomoże, zabijcie tego konia od namiestnika, a jego łeb włóżcie mu do łożnicy.

Jan skinął głową.

- Tak, Panie. Przyrzekam, że zrobię wszystko, co w mo…

Jezus uniósł rękę, by go uciszyć. Uśmiechnął się do stojącej w progu kobiety.

- Witaj, Marto…

- Stop! - krzyknął reżyser. Momentalnie zmieniły się światła: te na scenie przygasły, za to rozbłysły na widowni. - Jezus, do kurwy nędzy, co miałeś teraz zrobić?!

Aktor speszył się odrobinę.

- Ja miałem teraz powiedzieć… - zaczął, ale Knox nie dał mu skończyć.

- Miałeś się lekko skrzywić, bałwanie! - wrzasnął. - Napisałem to przecież wyraźnie. Jezus krzywi się lekko, dając widzowi do zrozumienia, że jest pewien, że Marta słyszała ich rozmowę i właśnie wydała na siebie wyrok. Jak widz ma się tego domyśleć, skoro dajesz mu tylko ten swój tępy wyraz twarzy i prostacki uśmieszek? No jak, ja się pytam?!

Na moment zapanowała cisza. Reżyser sięgnął po papierosa, a siedzący obok niego kierownik sceny odpalił zapalniczkę i podał mu ogień. Knox zaciągnął się.

- Ty, Marto, byłaś w porządku - powiedział już spokojniej. - Tylko jeśli mogę prosić, odrobinę więcej pogardy w spojrzeniu. Tak jak to ćwiczyliśmy, dobrze? Pamiętaj, że naprawdę go nie znosisz. Przecież on i jego ludzie niemal zakatowali twojego brata, zanim ten przysiągł im lojalność.

Dziewczyna pokiwała głową. Zgasły światła, a aktorzy zajęli.

- Jeszcze jedna taka akcja i szukaj mi nowego Jezusa - szepnął Knox do Thumba.

Ten skinął głową, zastanawiając się, gdzie go znajdzie. Bo że akcja będzie mieć miejsce, tego mógł być pewien.


* * *


Jenny przenosiła wzrok z jednego boskiego oblicza na drugie. Na każdym z nich szukała choć cienia rozbawienia. Nic z tego, wyglądało na to, że mówili poważnie.

- Że co mam zrobić? - zapytała. Wolała mieć pewność.

- Dołączyć do naszej trupy, kochanie - wyjaśnił Loki. - I wraz z nami zagrać u Theodora Knoxa w największym kulturalnym wydarzeniu ćwierćwiecza.

- To zdaniem „Time’a” - wyjaśnił Eros.

Jenny pokręciła głową przecząco.

- Nie jestem…

- Aktorką? To chciałaś powiedzieć? - Bachus wszedł jej w zdanie. - No to witamy w klubie. Tobie przynajmniej nie każą chudnąć.

- Inaczej nie zmieścisz się do łodzi, tłumaczyłem ci przecież. - Eros poklepał przyjaciela po ramieniu. Loki uciszył ich niecierpliwym syknięciem.

Z przedpokoju dobiegł ich odgłos otwieranego zamka. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.

- To pewnie Ola - powiedziała Jenny. - Moja nowa współlokatorka. Pochodzi z Polski i nie miała się gdzie podziać, więc ją przygarnęłam na parę miesięcy.

- No świetnie… - mruknął Loki. - Właśnie teraz? - Ja się nią zajmę - stwierdził Eros, wstając. Zaczął już promienieć swym blaskiem, więc Bachus zasłonił Jenny oczy. Nie chciał, by jego przyjaciel miał potem kłopoty z szefem.

Bóg miłości przeszedł przez pokój i zatrzymał się w progu.

- Witaj, piękna - rzucił swym aksamitnym głosem. - Jeśli mogę cię o to prosić, nie zdejmuj płaszcza. Wybieramy się na kolację.

Kłamca odczekał, aż zamkną się za nimi drzwi. Dopiero wtedy ponownie się odezwał.

- Widzisz - zaczął, szczerząc się w przymilnym uśmiechu - kiedy dowiedzieliśmy się, że historia ma mocno rozbudowany wątek Marii Magdaleny, od razu pomyślałem, że nie ma lepszej kandydatki do tej roli niż jej pra-, pra-, pra- i tak dalej -wnuczka. Poza tym…

- Poza tym to nie znamy żadnej innej dziewczyny, która… - zaczął Bachus, ale umilkł spiorunowany spojrzeniem Kłamcy.

- Nie pomagasz mi, Bachusie.

Bóg wina wtulił głowę w ramiona.

- Przepraszam - szepnął.

- Tak czy inaczej, musimy to zrobić na chwałę Pana. - Loki zapomniał, o czym mówił wcześniej, uznał jednak, że to zdanie jest dobre na wszystko. - Bo jeśli my tego nie zrobimy, to kto?

- Profesjonalni aktorzy? - Jenny wcale nie wydawała się przekonana. - Jak ci, których zatrudnił Knox?

Kłamca i bóg wina wymienili spojrzenia. Nadszedł czas na ostateczny argument.

Bachus wyciągnął z kieszeni scenariusz. Położył go na biurku.

- Przeczytaj zaznaczone fragmenty - polecił.

Dziewczyna podniosła kartki i zaczęła czytać. Już przy drugiej miała różowe policzki.

- Sama widzisz - powiedział Loki. - Oczywiście nie będziemy tego robić dosłownie, znam w końcu parę sztuczek, ale i tak jesteś niezbędna. I nie powinnaś się tak wzbraniać. Wiesz, kto zagra Jezusa?


* * *


- Jak chcecie, to sami mu to powiedzcie - pisnął Thumb. - Nie zamierzam się dla was narażać. A poza tym…

Kątem oka dostrzegł, że drzwi zaplecza otwierają się, więc natychmiast umilkł. Na salę wszedł Knox, zapinając rozporek.

- Co się dzieje, Erneście? - zapytał.

Kierownik sceny westchnął zrezygnowany.

- Aktorzy domagają się przerwy, panie Knox. Mówią, że należy im się po tych czternastu godzinach. Reżyser zrobił zdziwioną minę.

- No to przecież właśnie ją mieli - odparł. - Nie można przecież odpoczywać w nieskończoność, a poza tym… Cliff, mówiłem ci, żebyś się nie garbił, twoja postać była w młodości atletą. Ma mieć plecy proste jak deska. Wracamy do pracy.

Aktorzy posępnie pokiwali głowami i wrócili na miejsca. Kierownik sceny również chciał odejść, ale Knox złapał go za ramię.

- Kto narzekał najgłośniej?

- Piotr - odparł Thumb głosem pełnym rezygnacji. Wiedział, jak będą brzmieć następne słowa reżysera.

- Zwolnij go jutro - polecił Knox. - Nie potrzeba nam buntowników.


* * *


Gdy wrócili, bóg miłości siedział na kanapie z nogami na oparciu i czytał książkę. Jego płaszcz leżał na podłodze, a marynarka przerzucona przez krzesło. Butów nie zdjął.

- Kim jesteś i co zrobiłeś z Erosem? - zapytał Bachus, nie kryjąc zdumienia. Takie podejście do własnej garderoby było niepodobne do jego przyjaciela.

- A, to wy? - Ten nawet nie oderwał wzroku od książki. - Przepraszam za ten bałagan, ale zaczytałem się trochę.

- Dziewczyna jednak brzydka? - Loki zdjął płaszcz, a po namyśle również sweter. W mieszkaniu było naprawdę gorąco.

- Wręcz przeciwnie. - Bóg miłości przewrócił stronę, ze stolika podniósł służący mu jako zakładka wycinek gazety i zamknął książkę. - Śliczna i do tego bardzo inteligentna. To ona dała mi tę książkę. Świetna rzecz.

- To co ty tu robisz tak wcześnie w takim razie? - zapytał Kłamca. Dyskretnie zerknął na tytuł książki. Był to Wróbel Mary D. Russell.

- Posiedzieliśmy trochę w knajpie, a potem odprowadziłem ją do domu - wyjaśnił Eros. - Ona ma kogoś tam u siebie. Sympatyczny gość, widziałem zdjęcia.

- A od kiedy ci to przeszkadza? - zakpił Bachus. Nareszcie miał okazję odegrać się za te wszystkie przytyki do swej tuszy.

Bóg miłości popatrzył na niego z politowaniem, po czym przeniósł wzrok na Lokiego.

- Wskóraliście coś, szefie? - zapytał. - Znaczy u Jenny.

Kłamca uśmiechnął się.

- Z przyjemnością zawiadamiam, że nasza teatralna trupa jest w komplecie. Brak nam tylko nazwy.

Eros podniósł się powoli i sięgnął do książki. Wyciągnął z niej zakładkę. Wstał i podał ją Lokiemu.

- To artykuł o tej grupie, do której należała współlokatorka Jenny - powiedział. - Jeszcze w starym kraju. Zachowała go sobie na pamiątkę. Uważam, że nazwę mieli całkiem ładną.

Kłamca wziął do ręki świstek i przeczytał. Po chwili pokiwał głową.

- Świetne - stwierdził z uśmiechem. - Naprawdę genialne i poniekąd prawdziwe. Przemawiamy wszak w imieniu samego Boga, czyż nie?

Podniósł głowę.

- Panowie. Słudzy Metatrona rozpoczynają tournee.


miesiąc do premiery


- Dobrze, panie i panowie - zakomunikował Knox. - Koniec przerwy. Aktorzy ustawiają się na miejscu. Teraz spróbujemy scenę, gdy Jezus kupuje sobie ochroniarzy wśród rybaków. Piotr… gdzie jest Piotr?

Thumb podrapał się po głowie.

- Zwolniliśmy go przecież - powiedział. - Nikt się jeszcze nie zgłosił na jego miejsce.

- A, tak - przypomniał sobie reżyser. Nie zmartwiło go to szczególnie. Miał w końcu jeszcze całe mnóstwo scen bez Piotra, które mógłby teraz ćwiczyć. Ta zaczeka, aż znajdzie się jakiś solidny aktor.

- Odpowiednia Magdalena też się jeszcze nie zgłosiła? - zapytał. - Ile to już dni czekamy?

- Przeszło tydzień, panie Knox. - Kierownik sceny zerknął do notatek. - A skoro już przy tym jesteśmy, to wciąż nie ma Piłata. Ten cały Ramirez, którego pan wyrzucił, rozsiewa straszliwe plotki w środowisku.

- Co tylko potwierdza moją decyzję. - Reżyser przekartkował scenariusz. - Dobra, dawać mi tu Jezusa, przećwiczymy scenę z wynajęciem fałszywego ślepca.

- Tu też jest problem, panie Knox.

Ten przejechał dłonią po twarzy, co mogło oznaczać i chwilową rezygnację, i rodzącą się wściekłość.

- Nie mów… Nie mamy ślepca?

- Gorzej. Nie mamy Jezusa. Aktor numer jedenaście wziął sobie do serca pańskie uwagi i wyszedł z początkiem przerwy.

- Uwagi? - zdziwił się reżyser. - A co ja mu takiego powiedziałem?

- Nie potrafię zacytować, ale był tak ciężko obrażony, że najpewniej przekaże to prasie i przeczyta pan o tym w jutrzejszej gazecie.

Knox machnął ręką i przeszedł się wzdłuż sceny. Spomiędzy dekoracji spoglądały na niego pełne niepokoju oczy statystów i aktorów drugoplanowych.

Reżyser po schodkach wszedł na podwyższenie. Oparł się o gipsową kolumnę i zerknął na widownię. Powiódł oczami po pustych krzesłach, fotelach na zdobionych złotymi kwiatami balkonach, kryształowych żyrandolach i wzdłuż czerwonego dywanu przymocowanego złotymi prętami do stopni schodów. Kończył się przy dużych wahadłowych drzwiach głównego wejścia i tam właśnie spoczął wzrok Knoxa.

Nie był człowiekiem mocno wierzącym, a już na pewno nie zwykł się modlić, ale w jego życiu zdarzały się chwile, kiedy uznawał, że pakt z Bogiem może przydać się obu stronom. Zwykle wtedy właśnie przedstawiał w myślach swą ofertę.

Boże - szepnął bezgłośnie - to, co chcę zrobić, może ci się opłacić. Wszak cenisz sobie prawdę, nie? A te wszystkie plotki o Jezusie tak naprawdę tylko szkodzą. Uwierz mi więc, że chcę ci tylko pomóc, ale nie zrobię tego, jeśli ty nie pomożesz mi. Pomoż więc, pomóż mi sobie pomóc. Daj mi Jezusa!

I w tej samej niemal chwili wahadłowe drzwi otworzyły się z impetem. W progu stały cztery postaci otoczone niezwykłym blaskiem. Na ich czele długowłosy blondyn.

- Panie Knox - zawołał radośnie, gdy tylko dostrzegł reżysera - Słudzy Metatrona są do pańskich usług!


* * *


- …I wtedy właśnie - Loki zbliżał się do finału swej barwnej i uzupełnianej na poczekaniu opowieści - dowiedzieliśmy się, że szuka pan ludzi. Nie mogliśmy przepuścić takiej okazji.

Knox pokiwał głową w zamyśleniu, po czym przeprosił Kłamcę na moment i podszedł do Thumba.

- Co o nich sądzisz? - zapytał szeptem. Jego głos sugerował, że sam nie jest przekonany.

- Z wyglądu znakomici - stwierdził kierownik sceny. - Ten cały Val Hallen to idealny Jezus, dziewczyna ma w sobie mnóstwo niewinnego wdzięku, ale zarazem też jakąś taką… ja wiem, drapieżność. Idealna Magdalena. Grubas, gdyby tylko zapuścił brodę, spokojnie mógłby być Piotrem, a ten, co wygląda jak Valentino, powinien się nadać na Piłata. Idealnie!

- Tak. - Reżyser podrapał się po nosie. - I to mnie właśnie niepokoi. Zbyt ładnie. Poza tym niby pasują, ale…

- …nie będziemy niczego pewni, dopóki ich nie sprawdzimy - dokończył kierownik sceny. - Już lecę po scenariusze!


* * *


Bachus popatrzył dyskretnie, czy nikt go nie widzi, i podrapał się w tyłek. Boga wina najbardziej krępowała świadomość, że zaraz będzie musiał zrobić to znowu, bo przyczyna łaskotek, cienki strumyczek potu spływający wzdłuż kręgosłupa, wcale nie wysechł.

- Czy tylko mnie jest tak gorąco? - zapytał stojącej obok Jenny.

- Trudno powiedzieć - odpowiedziała dziewczyna. - Ja jestem zbyt zdenerwowana, by czuć cokolwiek innego. To przecież sam Theodor Knox, widzisz?

- Trudno nie zauważyć - mruknął Bachus. - Mam nadzieję, że znaleźli już kogoś innego do roli Piotra i nie będę im potrzebny.

Zerknął ukradkiem na Erosa. Ten oczywiście wcale się nie pocił. Wyglądał nieskazitelnie, jak zawsze. I do tego cały czas się uśmiechał. W chwilach takich jak ta Bachus nienawidził go z całego serca.

Kłamca skończył rozmawiać z Knoxem i wrócił do nich.

- Wszystko idzie po naszej myśli - powiedział wyraźnie zadowolony z siebie. - Są przyparci do muru.

- Chcesz powiedzieć, że idzie po twojej myśli - uściślił Bachus.

- W łaskawości swojej nie przypomnę, kto nas w to wszystko władował, dobrze?

Przez moment mierzyli się wzrokiem, aż w końcu bóg wina skapitulował. Trudno wpatrywać się z powagą w oczy kogoś, kto nieustannie zmienia kolor tęczówek. Loki był mistrzem peszenia przeciwników.

- Co teraz zrobią? - zapytała Jenny.

- Pewnie zaraz przyniosą scenariusz i każą nam się zaprezentować. - Kłamca wyciągnął pudełko wykałaczek. - Masz na sobie bieliznę?


* * *


Theodor Knox rzadko klaskał, teraz jednak tłukł rękami tak mocno, że mało mu nie poodpadały.

- Brawo, Jezus! - zawołał. - Doskonale. Piotr też świetnie, reszta trzyma się z dala. Tak, chcę widzieć niepokój na waszych twarzach. Nareszcie prawdziwe emocje. Brawo! Zasłużyliście na przerwę. Panie Val Hallen i panie, ee… Piotrze, pozwólcie tu do mnie.

Loki odgarnął włosy z twarzy, poprawił szatę i ruszył ku krawędzi sceny, zostawiając za sobą jęczącego statystę. Bachus ruszył za nim.

- Przesadziłeś - szepnął Kłamcy do ucha, gdy się z nim zrównał.

- No coś ty? - Loki wzruszył ramionami. - Przecież żyje, nie?

Zeskoczył ze sceny niemal wprost w objęcia reżysera.

- Podobało się? - zapytał.

Knox złapał go za rękę i mocno nią potrząsnął.

- Było znakomicie. Przyznam, że pańska gra rzuciła nowe światło na moje rozumienie tej sceny. Cały czas myślałem, że Jezus, wyganiając kupców ze świątyni, jedynie wywracał stoły i niszczył mienie. Wie pan, byłem przekonany, że grał twardziela, bo miał za sobą swych wynajętych zbirów. Nie pomyślałem, że mogło nim kierować wrodzone szaleństwo i zakorzeniona w dzieciństwie agresja. A co najwspanialsze, widać to było w pana twarzy. Ta wściekłość wymieszana z cynizmem uśmiechu, gdy kopał pan tego kupca. Cudowne.

Jakby dopiero w tym momencie dostrzegł Bachusa.

- Pan też był niezły - pochwalił. - Niemal uwierzyłem w pańskie przerażenie. Ćwiczyliście to już kiedyś? Bachus otwierał usta, by zaprzeczyć, Loki go ubiegł.

- Raz czy dwa - przyznał. - Znaczy nie dokładnie taką scenę, ale w podobnym układzie.

- Jeszcze raz brawo. - Knox skinął na kilku statystów w rzymskich zbrojach. - Zabierzcie tego jęczącego za kulisy i wezwijcie mi technicznych, niech zmienią dekoracje. Tak, chcę mieć dom Magdaleny. Scena pierwszego spotkania. Migusiem!

Odszukał wzrokiem Thumba i pokazał mu wzniesiony ku górze kciuk. Nareszcie wszystko się układało.


* * *


Loki wiedział, że to beznadziejne, mimo to spróbował raz jeszcze.

- Kochanie, naprawdę nie rozumiem twojego wzburzenia - rzucił ociekającym słodyczą głosem. - Dałem ci możliwość zagrania u największego reżysera świata, a na dodatek przyczynienia się do ratowania sytuacji Kościoła. Wszystkie dziewczyny o tym marzą, a ty tak mi się odwdzięczasz?

Jenny nie odpowiedziała. W ogóle nie patrzyła w jego kierunku. Wlepiła wzrok w szybę po swojej stronie i przyglądała się mijanym samochodom. Siedzący za kierownicą Bachus zerknął w lusterko i pokręcił głową. Loki wzruszył ramionami.

- Wiesz, kochanie - spróbował z innej strony - mnie też się to nie podobało, że tak publicznie muszę cię dotykać i… sama rozumiesz. Ale wiesz, tego wymagał scenariusz i musiałem się dostosować.

- Powiedz temu obleśnemu typowi - Jenny poleciła Bachusowi - że może sobie te bajeczki zachować dla ulicznych panienek. Swoje lepkie łapska też. I całą resztę.

- Ona powiedziała … - zaczął bóg wina do lusterka, ale zmrożony spojrzeniem Kłamcy umilkł.

- Obiecuję, że następnym razem ukuję tę scenę z iluzji - zapewnił Loki. - Ale musiałem zobaczyć, jak to będzie wyglądało na żywo, by potem zrobić to bardziej wiarygodnie. Zresztą to przecież nic takiego…

- Świnia! - burknęła Jenny, nie odrywając wzroku od szyby.

Siedzący za nią Eros pochylił się do przodu i dotknął jej karku. Szepnął kilka słów, po czym odwrócił się do Kłamcy z szelmowskim uśmiechem.

Już - szepnął bezgłośnie. Jakby na potwierdzenie Jenny odezwała się. Z jej głosu w jednej chwili wyparowała cała złość. Odwróciła głowę i patrzyła teraz na Lokiego. Z sympatią.

- Mam nadzieję, że następnym razem wymyślisz to jakoś, by było… no, powiedzmy, mniej dosłownie.

- Oczywiście, kochanie - zapewnił Kłamca, wyciągając do niej rękę i ściskając delikatnie jej dłoń. - Postaram się z całych sił.

Jenny uśmiechnęła się i posłała mu całusa. Samochód stanął. Loki poczekał, aż Bachus i Jenny wysiądą. Boga miłości przytrzymał w środku.

- Dzięki za pomoc - powiedział, choć ton jego głosu nie sugerował wdzięczności. - Ale dotknij ją jeszcze raz, a… wiesz, że coś wymyślę. Coś paskudnego. Zrozumiałeś?

Eros zrozumiał.

tydzień do premiery

Loki zastukał cichutko i wśliznął się do mieszkania. Zanim wszedł do salonu, zsunął buty i wyrównał wstążki na trzymanym w ręce bukiecie.

- To dla mnie? - Siedzący przy stoliku Eros uniósł głowę. - Nie trzeba było.

Na kolanach miał rozłożony biały ręcznik, a obie dłonie trzymał w misce z wodą. Teraz wyciągnął je, strzepnął i wytarł starannie.

- Jeżeli szukasz Jenny, to wyszła - wyjaśnił. Znowu włożył ręce do miski. - Powiedziała, że musi wrócić do swojego mieszkania i porozmawiać z Olą. Wiesz, jak aktorka z aktorką. Jak ci poszło z Knoxem? Bardzo się pieklił?

Kłamca wzruszył ramionami.

- Trochę - przyznał. - Ględził coś, że to nieodpowiedzialne, że on nie urnie tak pracować. Ale mu wyjaśniłem, że muszę wyjechać, a przecież widział, jak sobie radzę z rolą. No i ostatecznie musiał się poddać. Nawet on nie znajdzie odtwórcy głównej roli w tydzień.

Podszedł do stolika i wrzucił bukiet do miski Erosa.

- Ej! - oburzył się bóg miłości. - Ja tu ćwiczę przecież.

- Co ćwiczysz? - zapytał zdziwiony Loki.

- No… umywanie rąk. Wszystko inne mam już zrobione, ale to wychodzi mi średnio.

- No tak - westchnął Loki. Mógł się przecież domyślić. Przez te ostatnie tygodnie, od kiedy grali u Knoxa, całą trójkę ogarnęło prawdziwe wariactwo. Nie mówili o niczym innym, jak tylko o przedstawieniu, reżyserze lub własnych rolach. Obejrzeli wszystkie chyba filmy o Jezusie i rozmawiali z każdym, kto przedstawiał się jako aktor. Totalne wariactwo. Kłamca był naprawdę bardzo szczęśliwy, że został im niespełna tydzień do premiery. Był to też najwyższy czas, by wdrożyć ostatnią część planu. Miał nadzieję, że nie pojawi się więcej niespodziewanych kłopotów. Jak na przykład ta nadplanowa robota.

- Gdzie jest Bachus? - mruknął.

Eros ponownie wyciągnął ręce, strzepnął wodę palcami, zaklął niezadowolony i włożył je z powrotem do miski.

- O co pytałeś? Aha, biega w parku.

- Co? - Loki nie dowierzał własnym uszom.

- No, biega. - Bóg miłości wzruszył ramionami. - Zmienił się ostatnio. Schudł, zmężniał… i ciągle się drapie. To przez tę brodę. Podobno strasznie swędzi.

Wzdrygnął się.

Kłamca pokręcił głową z niedowierzaniem. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej zwinięte w rulon kartki.

- Jak się oboje pojawią, daj im po jednym egzemplarzu - polecił. - To są poprawki do scenariusza. Michał powiedział, że ta nowa robota zajmie mi pewnie z kilka dni, więc spotkamy się dopiero na próbie generalnej.

- Co za poprawki? - Wzrok Erosa ociekał pogardą. Zupełnie jakby patrzył na zdrajcę. Stanowczo za bardzo się zaangażował w ten projekt.

- Konieczne - stwierdził stanowczo Loki. - Są dalszą częścią mojego planu. I radzę ci się do nich zastosować, jak przyjdzie co do czego.

Bóg miłości sięgnął po scenariusz z miną, jakby miał dotknąć zdechłego szczura.


dzień premiery

Podwójne drzwi otworzyły się z impetem i do Wieczernika wpadli Szymon Piotr i Juda Tadeusz, ciągnąc po ziemi skatowanego Judasza.

Jezus, który właśnie jadł wieczerzę z pozostałymi uczniami, nawet nie spojrzał w kierunku przybyłych. Zamoczył w misie kolejny kawałek chleba i włożył go do ust.

- Znaleźliśmy zdrajcę, Panie - powiedział Piotr. - Pochwyciliśmy go, gdy wychodził od faryzeuszy.

- To nieprawda, Panie - wybełkotał Judasz. - Ja wcale…

Kolejny cios Piotra sprawił, że przerwał w pół zdania.

- Przestań, Szymonie - polecił Jezus. Podniósł się i mrugnął do siedzącej nieopodal Marii Magdaleny. - Czyż nie powołałem jego tak samo jak i ciebie?

Minął stół i przykucnął przy Judaszu. Chwycił go za podbródek i lekko uniósł głowę pobitego. Przez chwilę przyglądał mu się z czułością, po czym pocałował go w usta.

- Wybaczam ci, synu - powiedział.

Wstał i ruszył na swoje miejsce.

- Zabierzcie go stąd - polecił, siadając. - I niech to wygląda na wypadek. Albo lepiej… samobójstwo.

Nagle Judasz szarpnął się, uderzył tyłem głowy w twarz Piotra i błyskawicznie skoczył do wyjścia. Ktoś chwycił go za szatę, urwał rękaw, ale nie powstrzymało to uciekiniera. Pchnięte ramieniem drzwi otworzyły się szeroko i…

- Dobrze, wystarczy! - zawołał Knox. - Znakomicie. A już się bałem, panie Val Hallen, że te dni wolne panu zaszkodzą. Ale talentu nie da się stłamsić. Piotrze, przyłóż sobie coś do tego nosa, by nie zachlapać krwią kostiumu. Myślę, że jesteśmy już gotowi. Co uważasz, Erneście?

Odwrócił się do kierownika sceny, który gorliwie pokiwał głową.

- Myślę, że powalimy ich na kolana, panie Knox. Wszystkich.

Reżyser uśmiechnął się tak do niego, jak i do własnych myśli. Chwilę trwał w zadumie.

- Dobrze, robimy próbę generalną, potem dwie godzinki przerwy na obiad, który radzę wam zjeść w kantynie, bo na ulicę nie da się już wyjść. No a potem damy światu kolejną porcję prawdziwej sztuki. Dziś jest nasz wielki dzień, kochani. To będzie dzieło naszego życia.


* * *


Ktoś zapukał cichutko do drzwi garderoby. Martha Thomas, kolegom z grupy bardziej znana jako Marta siostra Łazarza, oderwała wzrok od lustra.

- Proszę - powiedziała głośno.

Drzwi uchyliły się i do środka wszedł Ernest Thumb. W rękach miętosił jakieś kartki.

Martha, jak większość aktorów, lubiła kierownika sceny. Uważała, że w przeciwieństwie do reżysera był on całkiem miłym facetem, z którym można było normalnie pogadać. Teraz, widząc jego zbolałą minę, obdarzyła go najładniejszym ze swych uśmiechów.

- Cóż takiego wymyślił znowu nasz kochany reżyser? - zapytała.

Ernest podszedł, wręczając jej plik kartek.

- Doznał objawienia w czasie obiadu - powiedział. Jego głos był równie zbolały jak mina. - I stwierdził, że musi zmienić scenariusz. Oto on, poprawiony.

- Teraz? - zdumiała się aktorka. - Na pół godziny przed premierą? Zwariował?

Kierownik sceny wzniósł oczy ku niebu.

- Stwierdził, że tak dobrze siedzicie w tych postaciach, że nie sprawi wam to większego problemu. Dacie radę.

Pomimo całego swego wzburzenia i niepokoju Martha Thomas nie potrafiła nie docenić komplementu pochodzącego od największego reżysera wszech czasów. Uśmiechnęła się lekko.

- No skoro on tak twierdzi, to wybaczy pan, ale muszę przejrzeć te poprawki.

Ernest wybaczył. Wycofał się grzecznie z dziwnym, zupełnie do niego niepodobnym uśmiechem.


* * *


- Sługa Metatrona powrócił do domu! - zawołał radośnie Loki, wchodząc do ich wspólnej garderoby. Wcześniej wymusił na Thumbie, by całą czwórką mogli zajmować jeden pokój. Oczywiście największy. - Wszystko już załatwione. Idzie jak po maśle… Co jest z wami?

Miny pozostałych Sług sugerowały, że nie podzielają jego entuzjazmu.

- Uważam, że robimy mu świństwo - powiedziała Jenny. - To w końcu jego przedstawienie i nie powinniśmy niczego zmieniać.

- Zgadzam się z nią - stwierdził Bachus. - Każdy ma prawo do własnej opinii, na tym polega sztuka. Nieważne, czego dotyczy.

- Teraz was naszło?! - warknął Loki. - Teraz, gdy wszystko już gotowe?

- Właściwie to myśleliśmy nad tym od tygodnia - wyjaśnił Eros. W stroju Piłata, czerwonym płaszczu na białej todze, wyglądał bardziej jak cesarz niż zwykły namiestnik. - Od kiedy dałeś nam te scenariusze, tylko nie było jak pogadać. Zgodnie uważamy, że tak nie wolno. Nawet Jenny zgodziła się już zagrać w tych wszystkich scenach… no, w których grać nie chciała. Dla dobra sztuki, prawda, Jenny?

Dziewczyna pokiwała głową.

Kłamca z niedowierzaniem patrzył na swoich przyjaciół. W oczach całej trójki widział ten sam fanatyczny blask. Nie było go tylko przez tydzień, a oni już patrzyli na świat oczyma Knoxa. Musiał coś z tym zrobić. I to szybko.

- Słuchajcie - powiedział w końcu nieznoszącym sprzeciwu głosem. - Bardzo się cieszę, że doceniliście sztukę pana Knoxa, cieszę się też, że odkryliście w sobie artystycznego ducha. Pióro mocniejsze od miecza, jak mawiają, prawda? Ale jeśli zaraz się nie opamiętacie, spuszczę wam na głowy i pióra, i miecze. W pakiecie, wraz z całą resztą anielskich legionów. Czy to jasne?

Przeniósł wzrok na Jenny.

- Na ciebie też coś znajdę, więc się tak nie uśmiechaj. Są rzeczy, przed którymi nie obroni cię nawet archanioł, kochanie.

Klasnął w ręce i podszedł do swojego stoliczka. Ściągnął bluzę przez głowę.

- Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, czas brać się do roboty. Ja gram według wersji poprawionej - zapewnił, po czym uśmiechnął się rozbrajająco. - Pozostali zresztą też. Właśnie pilnie studiują zmiany. Będzie klapa, gdy tylko wy zagracie według starego scenariusza, nie? I ludzie uznają to za pierwszą porażkę Knoxa, a chyba tego byście nie chcieli, co? Mam więc nadzieję, że oprócz głupich rozważań znaleźliście czas, by przećwiczyć to, co wam dałem?

Trójka Sług Metatrona popatrzyła po sobie niepewnie. Oczywiście nie zdążyli.

Pędem rzucili się ku scenariuszom.


* * *


- Weź udział w trudach i przeciwnościach losu jako dzielny żołnierz Jezusa Chrystusa - powtórzył sobie raz jeszcze ojciec Maksymilian, zanim wszedł na salę.

Bał się i nie zamierzał tego ukrywać. Lękał się jak zawsze, gdy przyszło mu obcować z prawdziwym dziełem Szatana. Ten spektakl zaś z całą pewnością do takich należał. A Theodor Knox był sługą księcia ciemności.

Kapłan rozejrzał się, przypatrując z uwagą innym wchodzącym na salę ludziom. Byli tam dżentelmeni we frakach, damy w wieczorowych sukniach, ale i zwykli robotnicy o przepitych twarzach i zgrubiałych od ciężkiej pracy dłoniach. Przy kasach awanturowała się właśnie banda skinheadów, większość w koszulkach z innego spektaklu Knoxa, „Prawdziwe życie Rzeszy”, a obok toalet dyskutowała zacięcie grupka mniej lub bardziej znanych scjentystów. Ze schodów, gdzie stał ojciec Maksymilian, nie dawało się dostrzec końca kolejki.

Ksiądz przeżegnał się pobożnie na widok kurtyny, na której namalowano ukrzyżowanego Jezusa, po czym ruszył wzdłuż rzędów, by dopchać się na swoje miejsce.

Westchnął ciężko. Nagle jego misja polegająca na napisaniu uczciwej i rzetelnej recenzji do „Harold’s Tribune” przestała mu się wydawać tak istotna. Przecież cokolwiek by napisał, i tak ludzie będą interpretować spektakl po swojemu. A raczej po Knoxowemu.

Chryste - pomyślał - chroń swój Kościół!


* * *


- Sporo ich - mruknął Bachus, wyglądając zza kurtyny. - Chyba zaczynam się denerwować.

- To łyknij sobie na uspokojenie - zaproponował Eros. On wydawał się dużo spokojniejszy, przede wszystkim dlatego, że do jego scen było jeszcze daleko.

- Zwariowałeś? - żachnął się bóg wina. - Przecież pan Knox…

- Cii! - syknął ktoś.

Na publice zgasły światła i kurtyna powoli zaczęła się rozsuwać.


* * *


Ojciec Maksymilian oglądał spektakl z coraz bardziej mieszanymi uczuciami. W pewnym sensie czuł się zawiedziony. Te wszystkie buńczuczne słowa o odmienieniu oblicza Kościoła, o odkryciu skrywanej prawdy okazały się być jedynie marnymi sloganami. Sensacyjną reklamą nastawioną na zysk.

Tak naprawdę jednak kapłana przepełniało szczęście. Wszystko bowiem, co do tej pory ujrzał, było zgodne z prawdą ewangeliczną, a w dodatku grane nader porywająco. Trochę co prawda gubiła się chronologia wydarzeń, ale ich przebieg przedstawiono nienagannie.

Chociaż właściwie… Miejsce należące do Knoxa było puste. Nie oglądał własnego spektaklu, a to mogło oznaczać tylko jedno - bał się reakcji tłumu. Więc może po prostu zło w spektaklu jeszcze się nie ujawniło? Może dopiero się pokaże…

Kapłan zadrżał.

Na scenie Jezus wraz z uczniami weszli właśnie do świątyni.


* * *


Jezus odwrócił się, a na jego twarzy gościł smutek wymieszany z gniewem. Z trzymanego w ręce sznurka skręcił bicz i jął przewracać stragany stojące w świątyni. Wywracał wszystko, aż doszedł do sprzedawców gołębi.

- Zabierzcie je stąd - polecił, uspokajając się nieco. - I nie czyńcie z domu Ojca mego targowiska.

Wszyscy, łącznie z jego uczniami, wpatrywali się w niego ze zdumieniem, ale on tylko wzniósł oczy ku niebu i zaczął się bezgłośnie modlić.

Po chwili pojawili się faryzeusze, ale widząc go pogrążonego w modlitwie, bali się podejść. On zaś wkroczył na podwyższenie i zaczął nauczać.


* * *


Ernest Thumb nie był od rozumienia. Nie zdziwiło go zatem szczególnie, że nie rozumiał, co się właśnie działo. Znał scenariusz Knoxa na pamięć i wiedział, że nie miał on nic wspólnego z tym, co działo się właśnie na scenie. Z drugiej jednak strony przecież rozmawiał z reżyserem osobiście przed samym spektaklem i ten powiedział mu, że wprowadził pewne zmiany. Nie ostrzegł tylko, że ai tak wielkie. Poza tym chyba po raz pierwszy zdecydował się nie oglądać swojej premiery. Ba, nie chciał nawet czekać za kulisami, wolał pójść do domu.

Kierownik sceny westchnął. Stanowczo nie był od rozumienia.


* * *


Rzucona do jego stóp niewiasta całkowicie zamazała znaki, które kreślił na piasku.

Jezus lekko uniósł głowę. Uśmiechnął się smutno, gdy dostrzegł uczonych w piśmie.

- Ta kobieta winna jest cudzołóstwa! - nieomal krzyknął jeden z nich, ten stojący na przedzie. - Mojżesz kazał nam takie kamienować. A ty co polecisz?

Jezus zerknął na kobietę, potem na jej oprawców i na powrót wrócił do kreślenia liter.

- Zaprawdę powiadam wam - niemal szeptał - kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień.

Uczeni w piśmie zmieszali się. Krzyczeli coś jeszcze przez chwilę, ale coraz bardziej zaczęli się wykruszać.

Gdy wszyscy już zniknęli z placu, kobieta powoli wstała. Lekko rozchyliła szatę, ukazując drobne, jędrne piersi.

- Potrafię się odwdzięczyć, jeśli chcesz.

Ale on tylko uniósł wzrok i przez chwilę patrzył jej w oczy. Zawstydzona poprawiła szatę.

- Nie potępili cię - stwierdził Jezus.

- Nie, Panie.

- I ja cię nie potępiam. Idź i nie grzesz więcej.

Raz jeszcze opuścił głowę i zaczął kreślić patykiem po piasku…

Zgasły światła. Zakończył się akt pierwszy.


* * *


…A potem drugi…

* * *


- I jak wypadłem? - zapytał Eros-Piłat, schodząc ze sceny.

- Znakomicie - odparł aktor grający Judasza. Mówił nieco chrypliwie, bo kostiumolog zrobił mu zbyt ciasną pętlę do sceny samobójstwa. - Zwłaszcza umywanie rąk wyszło panu doskonale.

Eros dumnie uniósł głowę i posłał Bachusowi pełne wyższości spojrzenie.

- Widzisz? - powiedział. - I ani razu się nie pomyliłem. Nie to co ty.

- Cicho - skarciła ich Jenny. Stała przy samym wejściu i przyglądała się drodze krzyżowej. Obok niej wyglądali zza kulis aktorzy grający Marię i Jana.

Ze sceny dobiegł ich przeciągły jęk przybijanego do krzyża Jezusa. Był to dla nich sygnał. Powoli wyszli na scenę i wmieszali się w tłum statystów. Nadchodził czas na wielki finał.


* * *


Co prawda reflektory nie pozwalały mu widzieć publiczności, ale Loki był pewien, że jednak plan się udał. To nadal był spektakl Knoxa, to jego nazwisko widniało na plakatach i biletach. Jemu też dziękowano na początku przedstawienia. A ludzie nauczyli się wierzyć Knoxowi, zawsze i wszędzie.

Kłamca poruszył palcami zdrętwiałych od wiszenia rąk i podciągnął się do góry.

- Wykonało się! - zawołał w głębi duszy rozbawiony dwuznacznością tych słów.

A potem skonał.


* * *


Ojciec Maksymilian nie czuł już rąk, a mimo to nie przestawał klaskać. Łzy ciurkiem płynęły mu po twarzy. I widział, że nie był osamotniony w swym wzruszeniu. W zasięgu jego wzroku wszyscy mieli mokre policzki. Płakali nawet operatorzy umieszczonych na wysięgnikach kamer.

Ktoś krzyknął nazwisko reżysera i zaraz głośne i miarowe Knox, Knox niosło się po sali raz za razem. Ksiądz też krzyczał. Młody skinhead chwycił go za rękę i podniósł ją do góry. Krzyczał coś o Jezusie, który jest dobry. To było szaleństwo, prawdziwa histeria. Ale jeśli Bóg patrzył na nią z góry, z pewnością też wiedział, że jest dobra.


dzień po premierze

- …Myślę więc, że powinieneś uznać to za spełnienie warunku - zakończył swój wywód Loki. - Tym przedstawieniem nawrócą setki, może i tysiące. A co do choroby psychicznej tego Knoxa… Jest wojna, to są i drobne straty.

Gabriel zamyślił się. Nawet z samym Lokim mieli już sporo problemów. Perspektywa, że teraz będzie on miał własną grupę, wciąż napawała archanioła przerażeniem. Choć z drugiej strony się spisali. Przedstawienie było niesamowite.

- Kościół pamięta już takie zrywy - powiedział skrzydlaty. - W jednej chwili wszyscy się jednoczą, kibice piłkarscy wpadają sobie w ramiona, politycy deklarują uczciwość, a potem pstryk i nikt już o nawróceniu nie pamięta… Tak to jest, gdy podstawą wiary są emocje.

- Nawet jeśli naprawiliśmy świat na tydzień, to uważam, że zasłużyli na zaufanie - stwierdził Loki. - A poza tym… jak rany, Gabrielu. Coś nam się, cholera, należy za udział w tej bladze. Bajeczka o Jezusie nie miała lepszej promocji od pierwszego wydania Nowego Testamentu.

Twarz boskiego posłańca spochmurniała.

- Dlaczego uważasz, że to blaga? - zapytał.

Loki wzruszył ramionami.

- Wiesz, te wszystkie zakazy, które was blokują… Gdyby był tu naprawdę, to jako syn Boga mógłby je z was zdjąć, czyż nie? Naprawić niedopatrzenia tatusia…

- Owszem - westchnął archanioł. - Mógłby, gdybyśmy mieli dla niego wówczas jakiekolwiek znaczenie. Ale jemu, gdy przybył, zależało tylko na ludziach. Zstąpił jako człowiek, by ocalić swoich ukochanych braci i siostry. A potem, gdy dokonał aktu zbawienia, po prostu odszedł. Żaden z nas nie zamienił z nim nawet słówka.

Loki patrzył na Gabriela z niepewną miną. Przez moment wydało mu się nawet, że tamten ma łzy w oczach.

- Gdy dowiedzieliśmy się, że ma przybyć - kontynuował archanioł - zgotowaliśmy mu powitanie. Zstąpiliśmy na ziemię, by śpiewać i grać dla niego oraz ogłosić jego przyjście. A wiesz, co zrobił on, gdy zakończył swą misję? Zstąpił do piekła, by pomówić z Lucyferem. Żaden z nas nie dostąpił takiego zaszczytu jak ten upadły…

Loki wstał i poklepał skrzydlatego po ramieniu.

- Tak to już jest z przełożonymi - powiedział. - Jeśli robisz coś dobrze, nikt cię nie widzi. Dopiero jak coś spieprzysz, masz szansę spotkać prezesa. Ale gdy przychodzi do ogłoszenia wyników firmy, kogo zaproszą na przyjęcie?

Archanioł przetarł oczy i uśmiechnął się.

- Równy z ciebie gość, Kłamco - powiedział.

- Nie zapominaj o tym przy wypłacie - rzucił wesoło Loki.

Zadzwonił telefon, a po chwili z kuchni dobiegł ich głos Erosa.

- Szefie, dzwoni jakiś facet z Polski. Mówi, że jest producentem i współzałożycielem grupy Słudzy Metatrona, a my bezprawnie wykorzystaliśmy ich nazwę i coś im się z tego tytułu należy. Słyszę, że stoi z nim jakiś inny gość, podobno etatowy reżyser grupy, i strasznie się piekli. Co mam im powiedzieć?

Kłamca skrzywił się w uśmiechu.

- Powiedz mu, że bardzo im dziękujemy - powiedział. - Dodaj też, żeby przygotowali się na wielką karierę, bo Słudzy Metatrona są teraz sławni, a my nie zamierzamy więcej używać tej nazwy.

Sięgnął po pudełko wykałaczek.

- Aktorstwo jest przereklamowane.


Загрузка...