BÓG MARNOTRAWNY

Rzym


Chodź, przystojniaczku, zabawimy się.

Niewysoki, łysiejący jegomość o prezencji księgowego mafii zatrzymał się w pół kroku i rozejrzał niepewnie. Nikt go jednak nie widział, więc podszedł do wspartej o ścianę kobiety.

Na swój delikatny, dziewczęcy sposób była bardzo piękna. Miała drobny, lekko zadarty nos, wydatne usta i naprawdę wielkie, ciemne oczy. Nosiła dżinsową kurtkę i takież spodnie. Wyglądała raczej na koleżankę z sąsiedztwa niż prostytutkę, ale wystarczyło, że się uśmiechnęła, a cała jej niewinność znikała w jednej chwili. Ta dziewczyna była wcielonym pożądaniem.

- No dalej, złociutki - zachęcała. - Wiem, że bardzo chcesz mi go wsadzić. Za dwadzieścia dolców zafunduję ci wycieczkę do nieba i z powrotem. Co ty na to?

Wysunęła lekko język i zwilżyła wargi. Palec wskazujący jej lewej ręki krążył wokół piersi, zataczając coraz mniejsze kręgi.

Mężczyzna raz jeszcze rozejrzał się, po czym sięgnął do kieszeni po portfel. Widocznie uznał, że stać go będzie na tę wycieczkę, bo uśmiechnął się szeroko.

- Gdzie pójdziemy? - zapytał.


* * *


Zaczęła od tańca. Była w tym naprawdę dobra. Każdy ruch jej bioder poruszał zmysły, a ręce falowały płynnie przed twarzą mężczyzny niczym węże tańczące w takt melodii fakira. Jędrne piersi lśniły od potu i wonnych olejków.

- Raduj się swym szczęściem, człowieku - wyszeptała w ekstazie, odrzucając do tyłu głowę - bo dziś dostąpisz zaszczytu napełnienia mnie swym nasieniem.

Mężczyzna zrobił głupią minę, ale uznał to za znak, że skończyło się bierne oglądanie. Niecierpliwym ruchem rozpiął pasek i ściągnął spodnie. Gwałtownym szarpnięciem zsunął szorty i wyciągnął ręce w stronę dziewczyny. Ta skoczyła na niego, dociskając swoje usta do jego ust… A potem zabrała go na przejażdżkę.


* * *


Gdy już była pewna, że zasnął, ostrożnie wyśliznęła się z jego objęć i sięgnęła ręką do szuflady. Pomacała przez chwilę, aż natrafiła na długi metalowy przedmiot. Wyciągnęła go i obejrzała pod światło. Wciąż były na nim ślady krwi po poprzednim razie. Kiedy to było? Dwa lata temu? Trzy? Nie pamiętała. Miała jednak pewność, że i tym razem jej ukochana broń spisze się jak należy.

Szpikulec do kruszenia zlodowaciałych serc bezdusznych mężczyzn - czy nie kryła się w tym jakaś poetycka sprawiedliwość?

Ujęła przedmiot w prawą dłoń, odwróciła się… i zamarła.

Leżący obok niej klient w niczym nie przypominał już podstarzałego księgowego. Teraz wyglądał raczej jak muzyk rockowy z okładki pisma dla nastolatek albo serialowy bad guy. Miał długie blond włosy i równo przystrzyżoną brodę okalającą nieco kanciastą twarz. Gdy się uśmiechnął, niedoszła zabójczyni ujrzała dwa rzędy równych zębów.

- Cóż to, kochanie? - zapytał Loki. - Czyżbym zrobił coś nie tak? Przypominam, że to ja tutaj płacę i wym…

Błyskawicznie rzucił się na bok, unikając starannie wymierzonego ciosu. Jego lewa ręka wystrzeliła w górę, łapiąc dziewczynę za nadgarstek i blokując kolejne uderzenie.

- Oj, moja droga - stęknął - tak to się bawić nie będziemy.

Prawą dłonią chwycił gardło prostytutki, po czym z całej siły pchnął ją w stronę drzwi.

Dziewczyna przeleciała przez pokój i uderzyła plecami o ścianę.

Kłamca tymczasem doskoczył do swoich spodni. Wyciągnął z nich maleńką buteleczkę, odkorkował i chlusnął zawartością na twarz dziewczyny.

Ta wrzasnęła przeciągle, a jej ciałem targnęły drgawki. Potem nagle znieruchomiała… i rozpłynęła się w powietrzu.


* * *


- To nie tak, że się nie cieszę, Loki - powiedział Gabriel. - Naprawdę jestem zadowolony, że wypowiedziałeś walkę sukubom i dbasz o moralność ludzi o słabszej woli. Ale nie uważam, że musisz przez to sypiać z każdym z nich. Pracujesz dla nas i to trochę psuje nasz wizerunek.

Kłamca włożył do ust wykałaczkę i wzruszył ramionami.

- To jedyny sposób, by się upewnić, z kim mam do czynienia - stwierdził. - Myślisz, że mnie się to podoba? Że robię to dla przyjemności? Jestem teraz z Jenny i całkowicie spełniam się w tym związku.

Mówiąc to, przez cały czas patrzył Gabrielowi głęboko w oczy. Ani razu nie mrugnął, za to kilka razy zmienił kolor tęczówek. To dekoncentrowało wszystkich. Archanioł nie był wyjątkiem.

Kłamca uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni wykałaczkę.

- A teraz, skoro zapomnieliśmy już o tej sprawie, czy możesz powiedzieć mi, po co naprawdę tu przyszedłeś? Przecież nie żeby mnie pochwalić, co?

- Chciałem zapytać o postępy w sprawie Luigiego.

- Pytasz o naszego ukochanego fryzjera, który do niedawna przewodniczył grupie przestępczej handlującej organami świętych? - upewnił się Loki. - Tego, który podawał się za filistyńskiego demona, nie mając pojęcia, że ów był kobietą? Niech pomyślę… Nie, żadnych postępów.

Gabriel wyprostował się i rozłożył skrzydła. Natychmiast otoczyła go jasność.

- To poważna sprawa, Kłamco - powiedział stanowczym głosem, zarezerwowanym dla zwiastowań i oficjalnych poselstw. - I nie wolno ci jej lekceważyć. Przypominam ci, że święci zapracowali sobie na swoje tytuły. Należy im się z naszej strony gwarancja, że będą mieli przynajmniej spokój.

- Dobra, dobra, bez nerwów! - Loki machnął ręką. - Odkąd przejąłeś tę sprawę, pieklisz się, jakby to była co najmniej apokalipsa. Zapewniam cię, że wyjaśniłem wszystko chłopakom i nie ustają w poszukiwaniach tego typka. Naprawdę mocno się zaangażowali. Prawie nie sypiają przez tę sprawę.

- To mimo wszystko za mało - westchnął Gabriel, powoli wracając do swojej normalnej postaci. Złożył skrzydła i wspiął się na parapet. - Święci zaczynają szemrać, mówić coś o nieudolności…

- Nic nie poradzę. - Wzruszył ramionami Kłamca. - Czasem zdarza się zastój i… Zresztą idź, zapytaj Jeffersona, może on coś…

- Właśnie od niego wracam - archanioł wszedł mu w zdanie. - I owszem, miał pewien pomysł, ale jego wykonanie wymagałoby od niego opuszczenia dzielnicy, a w tym miesiącu mają tam jakiś festyn i alkohol wręcz płynie ulicami. Dlatego przyleciałem po ciebie, żebyś mi pomógł… Tak więc zbieraj się.

- Jaki pomysł? - chciał wiedzieć Loki. Lata, jakie spędził na służbie u aniołów, nauczyły go, że im mniej mówią mu o sprawie, tym mniej jest ona przyjemna.

- Dowiesz się, jak będziemy na miejscu - powiedział Gabriel, ucinając dalsze dyskusje.

Kłamca westchnął ciężko i sprawdził, czy pistolet dobrze siedzi w kaburze. Ostatecznie doszedł do wniosku, że lepiej pozostać przy jednym, bo dwa strasznie dużo ważyły, a poza tym wypychały marynarkę.

Podszedł do okna i pozwolił chwycić się archaniołowi pod pachy.

- Gdybym miał własne skrzydła… - zaczął, ale pęd powietrza sprawił, że umilkł w pół słowa. Wylecieli za okno.

Noc zapowiadała się bezsenna.

Bratysława

Słowacja


Bachus był niby spokojny, ale jego oczy pałały rządzą mordu. Nie odrywając wzroku od stojącego nad nim kelnera, powoli odstawił kieliszek i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnął z niej gruby plik banknotów spięty srebrną klamrą.

- To są pieniądze, jakie planowałem przeznaczyć dziś na napiwek - powiedział, kładąc na blacie sześćdziesiąt euro w pięciu dziesiątkach. Odczekał chwilę, po czym zabrał z powrotem jeden banknot. - Tyle kosztował cię brudny kieliszek. Tyle wino… - sięgnął po drugiego dziesiątaka - …które miast chilijskim Sauvignon Blanc okazało się dwuletnim niemieckim Rieslingiem. I w końcu tyle… - trzeci banknot wrócił na swoje miejsce w pliku - płacisz za opryskliwość. Zrozumiałeś lekcję?

Kelner, wysoki chłopak o śniadej cerze i wyżelowanych włosach, wzruszył ramionami, po czym bez słowa zwinął ze stołu pozostałe trzydzieści euro. Nie patrząc więcej na Bachusa, odszedł w stronę kuchni.

Bóg wina pokręcił głową z dezaprobatą i odchylił się w wiklinowym fotelu. Westchnął głęboko.

- Ciężki przypadek - powiedział do siedzącego naprzeciw Erosa. - Ale mam nadzieję, że czegoś go to nauczyło.

Jego towarzysz uśmiechnął się z drwiną.

- Myślę, że zapamięta sobie ten dzień na długo - stwierdził. - Wiesz, że nie jesteśmy już w Paryżu?

- Co z tego? - nie zrozumiał Bachus.

- To, że tu, na cholernej Słowacji, mają świetny dzień, gdy trafi im się klient, który zamówi za trzydzieści euro - wyjaśnił bóg miłości, nie kryjąc rozbawienia. - O napiwku tej wysokości nikt nawet nie marzy. Uczyniłeś chłopaka legendą wśród tutejszych kelnerów… I pomyśleć, że chciałeś go ukarać!

Bachus zaczerpnął tchu, by odpowiedzieć, ale po chwili, w trakcie której nie przyszła mu do głowy żadna cięta riposta, wypuścił powietrze.

Eros pokręcił głową i zabrał się za stojący przed nim smażony ser z frytkami, który z całą pewnością nie był ciepły już nawet wtedy, gdy lądował na stole.

Siedzieli w Bratysławie drugi dzień, ale tak naprawdę po raz pierwszy jedli większy posiłek. A już na pewno pierwszy wspólny. Zaraz po opuszczeniu samolotu rozdzielili się bowiem, by szybciej sprawdzić wszystkie otrzymane adresy, kontakty i możliwe kryjówki Luigiego. W Paryżu zapewniono ich, że tu na pewno go znajdą, ale dostali tylko kolejną porcję adresów i potencjalnych znajomych. Po samym fryzjerze nadal nie było śladu. Jakby zapadł się pod ziemię.

To Bachus wybrał tę restaurację. Powiedział, że nie potrafi myśleć na głodnego, a w miłej atmosferze, z pełnym brzuchem i kieliszkiem dobrego wina z całą pewnością wpadnie na pomysł, co robić dalej. Trudno powiedzieć, dlaczego wybrał akurat lokal „Lutecja”. Może dał się skusić kolumnom przy wejściu, zgrabnemu kamiennemu szyldowi albo starym beczkom ustawionym wzdłuż fasady budynku. Wszystko to wyglądało zachęcająco. Aż do teraz.

Na dodatek - pomyślał bóg wina - znowu wyszedłem na idiotę.

- Jeśli nie znajdziemy nic do jutra, przyjdzie nam zawiadomić szefa - powiedział, zmieniając temat. Wiedział doskonale, że jeżeli jest coś, co może powstrzymać Erosa od złośliwych docinków, to właśnie rozmowa na temat pracy. - A przyznam szczerze, że z tego, co mamy teraz, to nie jestem nawet w stanie wydumać, gdzie powinniśmy dalej lecieć. Loki nie będzie zadowolony.

Eros wzruszył ramionami.

- Są rzeczy, na które nic nie poradzisz - stwierdził. - Facet zdaje sobie sprawę, przed kim ucieka, i nie jest głupi… Jak na człowieka, znaczy.

Bachus przez chwilę wpatrywał się w kieliszek, by zmienić gatunek trunku i dokonać w nim niezbędnych procesów fermentacji właściwych dla rocznika dwudziestego szóstego. Z całego stulecia ten jakoś najbardziej mu smakował.

W końcu zadowolony z efektu podniósł kieliszek do góry, jakby wznosząc toast. Upił odrobinę i skrzywił się z niesmakiem.

- To jednak nadal nie załatwia sprawy brudnego szkła - powiedział. - Ohyda! Zobacz, tu nawet…

Nie dokończył, bo nagle ktoś potrącił jego krzesło. Bachus szarpnął się, łapiąc równowagę i przy okazji wylewając na siebie zawartość kieliszka. Zaklął pod nosem.

- Tak bardzo mi przykro - rozległ się za jego plecami kobiecy głos mówiący po angielsku i zaraz potem smukła dłoń podała mu chusteczkę. - Proszę, niech się pan powyciera, ja tak bardzo… ja nie chciałam i teraz…

Pachniała słodko - wanilią z lekką domieszką pomarańczy. Zbyt słodko, zdaniem Bachusa, który przedkładał kwaśną woń wina nad wszelkie perfumy. Ale w jej zapachu było coś jeszcze, coś dziwnie ostrego, jak imbir albo…

Bóg opilstwa odwrócił głowę… i zamarł. Tuż obok niego stała bowiem najpiękniejsza kobieta na świecie.

Była doskonała. Miała ciemnoniebieskie oczy, twarz o idealnych rysach, z wyraźnymi kośćmi policzkowymi i pełne, naturalnie czerwone usta. Rozpuszczone blond włosy opadały jej na odkryte ramiona.

Ubrana była w kwiecistą sukienkę z dużym dekoltem, sięgającą nie dalej jak do pół uda.

Bachus zmuszał się, by patrzeć jej w twarz. Jego wzrok przypominał piłeczkę na sznurku - sam zjeżdżał w dół i trzeba było sporego wysiłku woli, żeby go podciągnąć.

- Nic się nie stało - powiedział. - Niech się pani nie przejmuje. To tylko białe wino. Nie zostawi nawet śladu.

Dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco.

- Naprawdę bardzo mi przykro - wyszeptała, powoli cofając się w stronę baru.

Gruby bóg chciał ją zatrzymać, ale ona wyglądała na naprawdę zażenowaną sytuacją i wolała jak najszybciej zniknąć mu z oczu.

Wzruszył ramionami i odwrócił się do stolika. Westchnął ciężko.

- Możesz ją mieć dziś w nocy, jeśli chcesz - rzucił z rozbawieniem Eros.

Jego towarzysz wyprostował się gwałtownie i przyłożył palec do ust.

- Zamknij się, może cię usłyszeć - wycedził. - I nie potrzebuję twojej pomocy. Jeśli będę chciał…

Eros parsknął.

- Przyjacielu, kiedy ostatni raz patrzyłeś w lustro, co? - zapytał, poprawiając marynarkę. - Bez obrazy, ale gdyby ziemniaki miały bogów, wyglądaliby jak ty. Mały, gruby, kanciasty i…

- Zrozumiałem! - warknął Bachus. Przez chwilę wpatrywał się z wściekłością w Erosa, po czym szybkim ruchem podniósł kieliszek, dopił resztkę wina i energicznie odstawił go na stół. - Nie wierzysz, że mi się uda? Więc patrz… Tylko się nie wtrącaj.

Bóg miłości uniósł ręce i zrobił niewinną minę. Zaraz potem kolejny raz parsknął śmiechem.

- Zatem bierz ją, tygrysie! - zadrwił. - Pokaż, na co cię stać.


Arktyka


- Mogłeś mnie uprzedzić, że wybieramy się na cholerny biegun północny - syknął Loki, trzęsąc się z zimna. - Wziąłbym choć rękawiczki.

Gabriel strząsnął śnieg z bluzy i owinął się skrzydłami.

- Pomyślałem, że skoro jesteś nordyckim bogiem, takie temperatury nie robią na tobie żadnego wrażenia - zakpił.

Kłamca westchnął ciężko.

- Na pewno nie tak wielkie jak anielska głupota - odparł. - Ale czy mam ci przypomnieć, że przeniosłeś mnie tu z cholernego Rzymu? Tam w dzień jest teraz przeszło trzydzieści stopni w cieniu!

Archanioł uśmiechnął się tylko.

- Spokojnie, zaraz się ogrzejesz, musimy tylko przejść parę metrów.

Loki rozejrzał się. Co prawda porywany potężnymi podmuchami wiatru śnieg mocno ograniczał widoczność, nie na tyle jednak, by nie można było stwierdzić, że otaczały ich jedynie lodowce. No i woda, cały cholerny ocean za ich plecami.

- Jeżeli masz w planach zrobić igloo - powiedział Kłamca - to ostrzegam, że piłę do śniegu zostawiłem w drugich spodniach. Co my tu właściwie robimy? Szukamy fok-zabójców czy jak?

Archanioł pokręcił głową z rozbawieniem i ruszył przed siebie. Choć miał złożone skrzydła, swobodnie unosił się nad zwałami śniegu, ledwie tylko muskając je stopami.

- No rusz się, bo zamarzniesz! - zawołał, nie odwracając się.

Loki zaklął. Gabriel najwyraźniej nie miał zamiaru ani niczego wyjaśniać, ani też pomóc. Kłamcę czekała zatem solidna śnieżna przeprawa…


* * *


Gdy Loki dotarł wreszcie do wejścia lodowej jaskini, wyglądał jak bałwan. Brakowało mu tylko kapelusza i nosa z marchewki.

Wsparty o ścianę Gabriel nie omieszkał tego skomentować, Kłamca był jednak zbyt przemarznięty, by silić się na odpowiedź. Skostniałą ręką otrzepał śnieg z ubrania i kilka razy odetchnął głęboko. Zrobił parę przysiadów, wzniósł ręce, by się przeciągnąć… i w tej samej nieomal chwili wielka śnieżna kulka trafiła go w twarz.

Kłamca zatoczył się, lewą ręką ścierając z twarzy śnieg, a prawą próbując dobyć broni. Miał tego dosyć, archanioł czy nie…

- Nie celuj tym we mnie! - Gabriel wzniósł ręce i mocniej przywarł do ściany. - Na Trony, to nie ja!

- Więc kto? - Loki schował broń i omiótł wzrokiem jaskinię. Na pierwszy rzut oka wydawała się maleńka, ot, zwykła wnęka w lodowcu. Kłamca jednak nie pierwszy raz widział iluzję. Zmrużył oczy, wyszeptał kilka słów i po chwili przed oczami miał już prawdziwy obraz tego miejsca.

Jaskinia była tak naprawdę wysokim lodowym tunelem opadającym gwałtownie ku skąpanemu w blasku placu. Po jednej i drugiej stronie skrzącej błękitnej ścieżki ciągnęły się równo usypane śnieżne zaspy, a nad nimi zwisały, łypiąc złowrogo przypadkowymi błyskami światła, ogromne sople. To zza którejś z zasp z całą pewnością poleciała śnieżka - pomyślał Kłamca. - Jedyna możliwość.

Cichy, stłumiony chichot potwierdził jego przypuszczenia.

- Są tu jacyś ludzie? - zapytał archanioła.

Ten pokręcił głową.

- To nie ludzie, ale i tak nie wolno ci nic im zrobić - zastrzegł Gabriel. - Gospodarz nie byłby zadowolony. Poza tym to był przecież niewinny dowcip. Zwłaszcza ty powinieneś umieć je doceniać, prawda?

Loki westchnął ciężko.

- Masz rację - przyznał niechętnie po chwili. - Powinienem. Ciągłe obcowanie ze skrzydlatymi całkowicie zabija moje poczucie humoru.

- Coś w tym jest. - Archanioł odszedł dwa kroki od ściany i położył się na lodzie, formując skrzydła na kształt bobsleja. - Choć sądzę, że to bardziej sprawka Jenny niż nasza. Widzimy się na dole, Loki.

- Jasne! - Kłamca uśmiechnął się i raz jeszcze spojrzał na śniegowe zaspy. - Będę zaraz za tobą.


* * *


Lodowa droga okazała się na tyle gładka, że marynarka Lokiego zniosła rolę sanek nie gorzej niż skrzydła Gabriela. Kłamca podniósł się z ziemi i otrzepał ze śniegu. I wtedy właśnie zobaczył cel ich podróży.

Ogromne, ciągnące się po horyzont skupisko ceglanych budynków otoczonych wysokim na kilka metrów murem było chyba największą fabryką na świecie. Albo raczej obozem pracy dla skazanych, bo - co zauważył po chwili Kłamca - oprócz kilkunastu dymiących kominów kompleks miał także równomiernie rozstawione wieżyczki i drut kolczasty rozciągnięty na ogrodzeniu.

Dokładnie na wprost przybyłych znajdowała się ogromna stalowoszara brama nabita nitami wielkości pięści, z całą pewnością otwierana hydraulicznie. Loki znał co prawda kilku spośród mitycznych olbrzymów, którzy mogliby dać radę tym wrotom, ale raczej żaden z nich nie pracował tu jako odźwierny. Nawet aniołowie nie byliby takimi idiotami, by trzymać ich w środku i powierzać im pieczę nad drzwiami swego więzienia.

- Rany, kto tu mieszka? - zapytał Loki. - Święty Mikołaj?

Gabriel nie odpowiedział.

Kłamca spojrzał na niego wymownie.

- Żartujesz, prawda? To nie może być fabryka Mikołaja, bo i po co mielibyśmy tu przychodzić? Po plastikowy karabin z laserem? - Roztarł skostniałe dłonie. - To na pewno był pomysł Jeffersona? Bo do tej pory miałem go za rozsądnego gościa…

- Chodź już i nie gadaj tyle! - rozkazał archanioł. - Jeszcze chwila i sam się dowiesz.

- Dobrze, ale poczekaj. - Loki odwrócił się i ostrożnie podszedł do wylotu jaskini. Złożył ręce w trąbkę.

- Świetny żart z tą śnieżką! - wrzasnął na całe gardło. - Naprawdę! Brawo, chłopaki!

Archanioł skoczył w jego stronę, by zatkać mu usta, ale było już za późno. Krzyki Lokiego odbiły się echem od oblodzonych ścian, a zaraz potem zatrzęsła się ziemia i kilka spośród wielkich sopli zjechało pod stopy Kłamcy. Sądząc po stłumionych jękach zza zasp, niektóre spośród nich spadły również tam.

Kłamca uśmiechnął się do archanioła.

- No co? - zapytał, robiąc niewinną minę. - Nie chciałem, aby pomyśleli, że nie mam poczucia humoru.


* * *


Nic prostszego pod słońcem - pomyślał Bachus, stając za plecami piękności. - To tylko śmiertelniczka jakich wiele. Żadna sprawa dla boga.

Nie potrafił jednak opanować drżenia nóg ani tego dziwnego uczucia, jakby skóra skurczyła się w praniu. W tej chwili miał napięty chyba każdy mięsień. I jeszcze to wrażenie, jakby właśnie wyszedł z kąpieli i nałożył ubranie na niedokładnie wytarte ciało. Zimny pot przyklejał mu koszulę do pleców i mroził kark przy najmniejszym ruchu powietrza.

Po prostu dawno tego nie robiłeś - bóg wina pocieszał się jak mógł. - Ale co mogło się w tej kwestii zmienić przez ostatnie pięćset lat? Zasada ta sama, tylko gadżety inne.

Wziął głęboki oddech i zrobił krok do przodu.

- Przepraszam, można…? - Jego słowa zabrzmiały, jakby przejechał puszką po płycie chodnika. Odchrząknął, przykładając pięść do ust. - Chciałem zapytać, czy można się przysiąść.

Dziewczyna odwróciła głowę. Gdy dostrzegła Bachusa, uśmiechnęła się szeroko.

- Ależ oczywiście - odparła nieco zmieszana. - Myślałam jednak, że ma pan lepsze miejsce.

Brodą wskazała na stolik, przy którym siedział Eros. Spocony bóg zerknął w tamtą stronę, zaraz jednak wzruszył ramionami.

- Jakość miejsca zależy od towarzystwa - odparł. - Tamto przestało mi odpowiadać.

Zauważył, że dziewczyna roześmiała się, i przeanalizował, czy może posunąć się o krok dalej. Nie jest dobrze, gdy już na początku przesadzisz z żartami.

- Poza tym zamówiłem butelkę Chateau Lemarche i mam zamiar się zrewanżować za moją marynarkę - zaryzykował. - No chyba że zgodzi się pani wypić je wraz ze mną, pozbawiając mnie amunicji.

Uśmiechnął się, uważnie obserwując jej reakcję. Czy potraktuje to jako żart? A może uzna, że ma do niej pretensje i znów zacznie przepraszać. Albo…

Dziewczyna roześmiała się i wyciągnęła rękę.

- Mary Ann - przedstawiła się. - Mary Ann Garrety.

- Bartolomew Andrew Chus. - Bóg wina uścisnął dłoń dziewczyny i usiadł na krzesełku obok. Skinął na barmana. - Czego się pani napije?

- Jeszcze nie dopiłam, ale dziękuję - wskazała na stojący przed nią kieliszek martini. - Więc również używa pan dwojga imion, tak? Podobno tak robią zwykle mordercy. Słyszałam to w jakimś filmie.

Bachus wzruszył ramionami.

- Papieżom też się zdarza, więc trudno o regułę - odparł. - A co do mnie, to w moim zawodzie czasem liczy się szacunek, a nic tak nie wzbudza respektu jak imiona, których wymówienie zajmuje minutę.

Mary Ann odchyliła głowę i ponownie wybuchnęła śmiechem. Grubas w zachwycie przyglądał się jej odsłoniętej teraz szyi.

- Zastanawiałem się - powiedział, przełykając ślinę - czy widziała pani już film…

Umilkł, rozpaczliwie szukając w pamięci jakiegokolwiek tytułu. Praca sprawiła, że ostatnimi czasy zaniedbał się całkowicie, jeśli chodzi o kulturę.

- Kilka widziałam - odparła wciąż rozbawiona Mary Ann. - Jeśli jednak próbujesz właśnie zaprosić mnie do kina, ostrzegam, że za grosz nie znam słowackiego. Przyjechałam tu na urlop i…

- Myślę, że dam sobie radę z tłumaczeniem - Bachus wszedł jej w zdanie. - Albo wybierzemy jakiś film z Negerblackiem. Od kiedy zaginął, chyba co drugie kino ma jakieś przeglądy jego, wybacz dowcip, twórczości.

Obejrzał się na przyjaciela. Cała rozmowa szła nad podziw dobrze i miał głęboką nadzieję, że zawdzięcza to sobie, a nie jego sztuczkom.

Ten jednak nawet nie patrzył w ich stronę. Bóg wina podążył za jego wzrokiem i uśmiechnął się, dostrzegając zgrabną brunetkę w elegancko skrojonym kostiumie. Nie było wątpliwości, że dziewczyna ciałem i duchem należy już do Erosa.

Po raz pierwszy od naprawdę dawna Bachus nie zazdrościł przyjacielowi planów na wieczór. Jego zapowiadały się wystarczająco ciekawie.


* * *


Gdy dotarli do bramy, Kłamca kolejny raz wyczuł iluzję. Ta była dużo słabsza i wymagała prostszego zaklęcia, by ją przejrzeć. Po chwili jego oczom ukazały się pancerne drzwi z zasłoniętym wizjerem. Obok był domofon z dużym czerwonym przyciskiem.

Archanioł zawahał się.

- Tylko spokojnie, Loki. I najlepiej nic nie mów. Dawno tu nie byłem, ale sądzę, że podejście do wulgarnego języka, jak twój, raczej się nie zmieniło.

Kłamca wykonał gest, jakby zamykał usta na kluczyk, a potem wyrzucał go za ramię. Podszedł do bramy i oparł się o nią, zakładając ręce na piersi.

Gabriel wdusił przycisk domofonu.

- Musisz poczekać, skrzydlaty wypierdku - rozległo się po chwili z głośnika - aż Falin skończy srać. Bo mnie nie chce się ruszać.

Zanim archanioł zdążył odpowiedzieć, szum w głośniku ucichł. Znaczyło to, że rozmówca już się rozłączył. Gabriel zdezorientowany spojrzał na Kłamcę, ale ten stał niewzruszony, tylko patrzył pustym wzrokiem w skrzący się w słońcu lód. Jeżeli nawet słyszał, nie dawał tego po sobie poznać.

Archanioł zastanawiał się przez chwilę, czy nie zadzwonić jeszcze raz, tylko tym razem użyć głosu zarezerwowanego dla posłań i zwiastowań, tak by strażnik wiedział, z kim ma do czynienia. Już nawet podniósł rękę, gdy nagle rozległ się zgrzyt i drzwi stanęły otworem.

W progu zobaczyli karła o potężnych ramionach i długiej rudej brodzie zatkniętej za gruby skórzany pas. Miał pobrużdżoną twarz ciemną jak razowy chleb, a oczy szare jak wiosenna mgła. Ubrany był w czarny uniform ochrony i czapkę z daszkiem, na której napisano żółtymi literami brama.

- No już, właź… - Blask bijący od lodu sprawił, że karzeł dopiero teraz spostrzegł, kto przed nim stoi. Gwałtownie cofnął się o krok i schylił głowę. - Wybacz mi, o świetlisty. Myśleliśmy, że to faerie wróciły ze zwiadu. Zauważyliśmy, że coś się pojawiło na radarze, i posłaliśmy je, żeby się rozejrzały, no i…

Gabriel wzniósł rękę, uciszając go.

- Rozumiem - powiedział. - Dość dawno nie byłem tu z wizytą, więc mogłeś nie wiedzieć, jak się zachować. Więcej jednak nie popełnij tego błędu.

Karzeł odetchnął głęboko.

- Dzięki ci za łaskawość, o świetlisty. Obiecuję, że już nigdy…

- Zatrzymaj swoje obietnice i wpuść nas do środka - mruknął Loki. Wciąż wpatrywał się w lód, ale w jego głosie znać było zniecierpliwienie.

Strażnik spojrzał w jego stronę i zesztywniał. Uśmiech zszedł z jego twarzy, a zastąpiło go napięcie. Archanioł dostrzegł tę reakcję.

- Jego nie musisz się obawiać. Nie jest aniołem, ale jest tutaj ze mną. To…

- Loki, syn olbrzymów, zabójca Baldra - wycedził karzeł przez zęby. - Najbardziej przeklęty spośród bogów Asgardu.

Kłamca powoli odwrócił głowę i wtedy po raz pierwszy spojrzał na odźwiernego. Zmarszczone brwi i ściągnięte usta sugerowały, że usilnie stara się skojarzyć jego twarz. Bezskutecznie.

Pierwszy ze zdumienia wyrwał się Gabriel.

- Nie wiem, czy powinienem się cieszyć, że się znacie - powiedział dostojnym głosem. - Myślę, że będziecie mieli jeszcze czas porozmawiać, a tymczasem potrzebuję pilnie mówić z twoim panem. Loki jest moim gościem, zapamiętaj, strażniku!

Karzeł powoli skinął głową, cofnął się o krok, tak by przybyli mogli spokojnie wejść na teren fabryki. Ani przez moment nie spuszczał jednak wzroku z Kłamcy. A jego oczy płonęły nienawiścią.


* * *


Gdy położyła dłoń na jego dłoni, zadrżał.

- Nie - powiedziała.

- Nie masz ochoty? - zapytał Bachus wyraźnie zdumiony jej reakcją. Do tej pory wszystko wskazywało na to, że dobrze zaplanował ten wieczór. A teraz…

Mary Ann uśmiechnęła się do niego i cofnęła rękę.

- Oczywiście, że mam, głuptasie - odparła. - Nie przyszliśmy tu przecież bez powodu. Ale co to za frajda z kupionym biletem?

Bóg wina, wciąż zdumiony, schował portfel z powrotem do kieszeni i wyszedł z kolejki do kasy. Nie za bardzo rozumiał zasady jej gry, ale skoro tego właśnie chciała, nie zamierzał jej zawieść.

- Jak więc tam wejdziemy?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia. Ale razem na pewno uda nam się coś wymyślić. - Popatrzyła na zegarek. - Tyle że jeśli mamy zdążyć, powinniśmy się pospieszyć. Seans już za osiem minut.

Bachus pokiwał głową. Stał, przez chwilę skubiąc górną wargę i zastanawiając się, co w tej sytuacji zrobiłby Kłamca. On z całą pewnością nigdy nie płacił za kinowe bilety.

Tyle że szef potrafi przyjąć dowolną postać - pomyślał. - A poza tym jest cholernym bogiem kłamstwa, a to niezwykle przydatna umiejętność w takich sytuacjach. A do czego może przydać się…

I nagle już wiedział.

- Zaczekaj tu - powiedział do Mary Ann, po czym potruchtał w stronę chłopca kasującego bilety. Zbliżył się do niego i wyszeptał parę słów, wskazując na grupę nastolatków, która chwilę wcześniej minęła bramkę i teraz zmierzała już ku wejściu na salę. Chłopak odwrócił się gwałtownie i pognał za nimi.

Grubas skinął na Mary Ann, by podeszła, po czym jak gdyby nigdy nic minęli bramkę i zanim pracownik wrócił na swoje miejsce, skręcili do najbliższej sali.

Dziewczyna nie mogła wyjść z podziwu.

- Jak to zrobiłeś? Co mu powiedziałeś? - dopytywała zdumiona.

- Nic takiego. - Bachus wzruszył ramionami. - Ja tylko uprzejmie doniosłem, że grupa nastolatków wnosi w kubkach na colę alkohol.

Mary Ann parsknęła śmiechem.

- I uwierzył? Boże, jacy ludzie są czasem naiwni! A skąd ty to niby miałeś wiedzieć?

- No właśnie, skąd?- Bachus również się roześmiał. Nie wiedzieć czemu znowu pomyślał o Kłamcy i jego metodach działania. - Aż dziw, że ludzie wciąż łapią się na najprostsze sztuczki.


* * *


- O Boże! - To było jedyne, co zdołała z siebie wykrztusić. Jej ciało wciąż drżało od niedawnej rozkoszy, a serce wciąż tłukło się jak oszalałe. - O Boże…

Eros założył ręce za głowę i z lekkim znużeniem przyglądał się swej zdobyczy. Właściwie w ubraniu wyglądała dużo lepiej, a cała frajda tego wieczoru skończyła się dla niego, gdy tym razem bez sztuczek zaciągnął dziewczynę do pobliskiego hotelu. Nie było to szczególnie trudne zadanie.

- To było… o Boże… - powtarzała jak zacięta płyta, wciąż jeszcze walcząc z nierównym oddechem. Ciemnobrązowe włosy lepiły jej się do czoła. - To było niesamowite.

Bóg miłości westchnął. A jakie niby miało być? Od wieków dawał bądź potęgował rozkosz i znał wszystkie tajniki tej sztuki. Pomijając nawet jego moce, a biorąc pod uwagę samo tylko doświadczenie, czyż mógł nie być najwspanialszym kochankiem świata?

I gdybym chciał - pomyślał - mógłbym spokojnie wyjść z tą dziewczyną Bachusa, a ona nawet by na niego nie spojrzała. Jedno słowo i nie widziałaby świata poza mną.

Właściwie nie wiedział, dlaczego tak pomyślał, ale gdy już przemknęło mu to przez głowę, zmuszony był przyznać, że tu właśnie tkwi przyczyna jego złego nastroju. Bo Bachus nie musiał stosować żadnych sztuczek. Po prostu podszedł i zagadał. Jak miliony ludzi na całym świecie. Jak wszyscy ci, którzy tłumaczą uczucie chemią i nie potrzebują już boga miłości, by umawiać się na randki.

- Jeszcze nigdy… - zaczęła dziewczyna, ale Eros nie miał ochoty tego słuchać. Dotknął jej kostki i wyszeptał zaklęcie.

W jednej chwili wyprężyła się w spazmie rozkoszy, jęcząc cicho. Bóg miłości wstał, włożył ubranie i wyszedł bezgłośnie. Robota, dla której tu przyjechał, wciąż czekała. Miał nadzieję, że pomoże mu zająć myśli.


* * *


- Skąd znasz tego strażnika spod bra…

- To on mnie zna, nie ja jego! - Loki posłał archaniołowi stanowcze spojrzenie, mając zamiar uciąć w ten sposób wszelkie dyskusje. Tym razem jednak nic z tego nie wyszło.

- Przypominam ci, Kłamco, że dla nas pracujesz - powiedział Gabriel. - I nie życzę sobie, byś miał przed nami takie tajemnice. Ten karzeł wyglądał, jakby przy pierwszej lepszej okazji chciał cię zabić.

Loki wzruszył ramionami.

- Tacy jak on zwykle nie czekają nawet na okazję - odparł. - Jest nią sama obecność potencjalnej ofiary. To karzeł, archaniele, relikt świata, który zniszczyliście. Za co jestem wam oczywiście cholernie wdzięczny - dodał pospiesznie, widząc, że twarz Gabriela tężeje. - A co do tego, że wiedział, kim jestem? Powiedzmy, że tam, skąd pochodzę, byłem dość znany… i średnio lubiany.

- Znam twoją historię - stwierdził archanioł. - Nie wiedziałem jednak, skąd pochodzi ten karzeł. Mnóstwo się tu plącze istot mitycznych z różnych światów. Przestałem je rozróżniać.

- Tak, prawo zwycięzcy dzielić innych na swoich i przegranych. - Loki uśmiechnął się. - Aha, zapomniałem, są jeszcze straty wliczone. Prosty układ, podoba mi się.

Gabriel chciał coś dodać, ale zrezygnował. Poruszył skrzydłami, by lepiej ułożyć się na poduszkach.

Od blisko kwadransa siedzieli obaj na rozłożystej kanapie w przeszklonym biurze naprzeciwko bramy. Czekali, licząc, że siedzącej za biurkiem faerii o fioletowych włosach i srebrzystozielonych skrzydełkach uda się w końcu połączyć z sekretariatem Mikołaja.

Z braku innych zajęć obserwowali przechodzące przez plac karły w roboczych strojach. Jedni ubrani byli w kombinezony, inni w czarne od smaru fartuchy. Niektórzy mieli na głowach górnicze kaski z latarkami. Wszyscy za to nosili długie brody podobne do tej, jaką miał strażnik przy bramie.

Pomiędzy karłami śmigały, łopocząc motylimi skrzydłami, wielokolorowe faerie z papierowymi teczkami bądź neseserami w drobnych rączkach. Pomimo że bez trudu mogły wzlecieć wyżej, trzymały się na dokładnie takiej wysokości, by co rusz wpadać na karły i wykłócać się z nimi.

Ku zaskoczeniu Kłamcy brodacze zwykle wychodzili z tych starć przegrani, pokornie przyjmując okładanie papierowymi teczkami po głowach. Czekali, aż skrzydlatym awanturniczkom znudzą się wrzaski, po czym spokojnie ruszali przed siebie.

- Z tego, co widzę, wiele się w zwyczajach karłów zmieniło, od czasu gdy miałem z nimi styczność po raz ostatni. - Loki westchnął i podparł policzek kantem dłoni. Wciąż jeszcze pamiętał lanie, jakie sprawiły mu pokurcze z gwardii Odyna w dniu, w którym go pojmali. I z całą pewnością nie użyli do tego gałązek jemioły.

Wyciągnął z kieszeni pudełko wykałaczek. Włożył jedną z nich do ust i zerknął w stronę siedzącej za biurkiem faerii.

- Hej, panienko, macie tu jakieś kolorowe pisemka z krzyżówkami? Albo cholerną telewizję? - Brodą wskazał odbiornik zawieszony pod sufitem naprzeciw biurka. - Nie żebym się żalił, ale troszkę nudno.

- Loki! - syknął Gabriel. Każda chwila czekania dłużej nadwątlała powagę jego poselstwa, walczył więc o każdy jej okruszek. - Nie możesz w spokoju posiedzieć pięciu minut?

- Mogę, ale dziś w programie Jerrego Springera będzie o kobietach, którym objawiły się anioły i zaszły w ciążę. Strasznie jestem ciekaw, jak to się udało, zważywszy, że skrzydlaci nie mają sprzętu, prawda?

Wstał i nic sobie nie robiąc ze spojrzenia archanioła, podszedł do biurka. Tak jak się spodziewał, na blacie leżał pilot. Kłamca sięgnął po niego i włączył odbiornik.

Na ekranie zobaczyli trójwymiarowy, obracający się powoli model mężczyzny. Nad jego głową migał napis: List numer 4000202, poziom życzeń 3, weryfikacja postępków. Loki spróbował przełączyć program, ale spowodował tylko, że na ekranie pojawiło się więcej tekstu.

- Paweł Deptuch - przeczytał Kłamca. - Lat dwadzieścia jeden, obywatel Polski.

Podszedł bliżej, by przyjrzeć się umieszczonemu w rogu zdjęciu. Dostrzegł pociągłą, pokrytą kilkudniowym zarostem twarz o prostym nosie i ciemnych, brązowych oczach. Trudno powiedzieć, że chłopak był uśmiechnięty, ale w kącikach jego ust krył się cień rozbawienia. Albo drwiny.

- To tacy też piszą listy do Mikołaja? - mruknął zdziwiony Loki - Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co za…

Przerwał i zmarszczył brwi. Tuż pod zdjęciem znajdował się mały napis: aktualne miejsce pobytu Bratysława, Słowacja.

Kłamca odwrócił się i spojrzał na archanioła.

- To tak chcesz znaleźć Luigiego? - zapytał, nie kryjąc uznania. - Diablo sprytne.

- Nie diablo, ale dziękuję za uznanie - odpowiedział archanioł z uśmiechem. - Przekażę Jeffersonowi.

Faeria zza biurka odsunęła słuchawkę od ucha i przysłoniła dłonią mikrofon.

- Święty Mikołaj serdecznie pana zaprasza, archaniele - powiedziała cichym, melodyjnym głosem. - I przeprasza, że musiał pan czekać. Co do pańskiego towarzysza, to niestety nie może on wejść do biura przez wzgląd na zainstalowane w nim zabezpieczenia przeciwko istotom magicznym, ale za chwilę pojawi się przewodnik, by oprowadzić go po terenie zakładu.

Loki skinął głową i westchnął. Zwiedzanie fabryki - naprawdę, zawsze o tym marzył…


* * *


Co ja robię? - przemknęło przez głowę Bachusowi. - Chyba już całkowicie mi odbiło.

Mur, na który właśnie wszedł, miał niespełna dwa metry wysokości i był szeroki na dwie cegły. Ktoś średnio wysportowany mógłby spokojnie się po nim przespacerować, bez szczególnej trudności utrzymując równowagę. Mógłby też, co było zamiarem Bachusa, bez kłopotu stać w jednym miejscu dość długo, by narwać bzu na pokaźny bukiet.

Problem boga wina polegał na tym, że ostatni raz mógł nazwać się wysportowanym jakieś dwadzieścia pięć wieków temu. A to szmat czasu nawet jak na bóstwo.

- Złaź stamtąd, wariacie, bo zrobisz sobie krzywdę! - zawołała rozbawiona Mary Ann. - I tak nie będę miała co zrobić z tymi badylami.

- Skoro ja mogę narażać życie… - Bachus złamał i szarpnął pierwszą gałązkę. - …to ty poświęcisz się na tyle, by znaleźć jakiś wazon. A w hotelu jeszcze pięknie ci podziękują. Założę się, że w żadnym pokoju nie będzie tak ładnie pachnieć. No i jeszcze…

- Pożyczyć ci noża? - rozległ się nagle cichy szept spod drzewa.

Bachus omal nie spadł, ale w ostatniej chwili mocniej złapał gałąź i jakoś odzyskał równowagę.

Wytężył wzrok. Ogród z drugiej strony muru był pogrążony w ciemności, tak więc dostrzegł tylko niewyraźną męską sylwetkę. Ochroniarz! - pomyślał. - Tylko w takim razie dlaczego szepcze?

Wtedy tajemniczy mężczyzna zapalił małą latarkę i oświetlił swoją twarz. Uśmiechał się złośliwie.

- Coś się stało, Barti? - zapytała Mary Ann zaniepokojona. - Co tam widzisz?

Bachus obejrzał się w stronę dziewczyny i zrobił nieszczęśliwą minę.

- Spadły mi klucze - powiedział. - Muszę tam zejść. Zaczekasz tu na mnie?

- Ależ skąd! - Dziewczyna parsknęła śmiechem. - Na taką ofiarę, co gubi klucze w czasie kradzieży? Tylko bądź ostrożny, tam mogą być psy.

Bóg wina pokiwał głową, kucnął i zeskoczył na ziemię.

- Eros, do cholery - wycedził przez zęby. - Co ty tu robisz? Czego chcesz?

Ten wzruszył ramionami.

- Tak sobie tylko przechodziłem, wykonując NASZĄ pracę, i przypadkowo was dostrzegłem. Pomyślałem, że zapytam, jak ci idzie.

- Zanim się nie pojawiłeś, szło świetnie. - Bachus wstał i otrzepał ręce. - I zaraz znowu tak będzie, bo właśnie się stąd wynosisz, prawda?

Eros sięgnął ręką i zerwał gałązkę, powąchał kwiat.

- Strasznie wolno ci to idzie - powiedział. - Jak chcesz, to pomogę ci załatwić to szybciej i…

Błyskawiczny, celnie wymierzony cios w podbródek powalił go na ziemię. Bóg miłości stęknął.

Bachus pochylił się nad nim i pogroził pięścią.

- Nie waż się nawet sugerować czegoś takiego, rozumiesz? To porządna dziewczyna!

- Tylko proponowałem, nie gorączkuj się! - Eros wyciągnął przed siebie otwarte ręce, dając znak, że się poddaje. Wstał powoli i otrzepał ubranie. - Baw się zatem dobrze. Tylko pojaw się rano w hotelu, bo znalazłem dziś naszego Luigiego. Teraz nie za bardzo można się do niego dostać bez narażania postronnych, ale rano zrobimy na niego…

- Będę, idź już! - przerwał bóg wina. Odczekał, aż przyjaciel zniknie w ciemności, po czym wspiął się na mur. Stanął na nim i ponownie zaczął rwać gałązki.

- Dałbyś już sobie z tym spokój - poprosiła Mary Ann. - I czy mi się wydawało, czy ty z kimś tam rozmawiałeś?

- A owszem. - Bachus pokiwał głową i uśmiechnął się. - Z bogiem miłości… o tobie.

Dziewczyna parsknęła śmiechem.

- Proszę, proszę, jaki romantyk!


* * *


Zwiedzanie fabryki Mikołaja wlokło się Kłamcy niemiłosiernie. Służący mu za przewodnika i kierowcę gburowaty karzeł z brodą wyglądającą i śmierdzącą jak snopek gnijącego siana nie dość, że nie odpowiadał na żadne zaczepki, to jeszcze jedyne zdanie, jakie wypowiedział, brzmiało: I pod żadnym pozorem nie wolno schodzić z wózka w trakcie zwiedzania. Potem już tylko całą drogę nucił pod nosem pieśń o pojmaniu i uwięzieniu zabójcy Baldra. Loki nie miał pojęcia, że jest ona aż tak długa i pełna szczegółów.

W pierwszej kolejności zwiedzili wszystkie place załadunkowe, warsztaty i ogólnie dostępne baraki, jak stołówka czy świetlica. Potem przyszła kolej na przestronne magazyny z wysokimi na kilka metrów regałami pełnymi kartonowych pudeł różnych rozmiarów. Kłamca nie miał pojęcia, dlaczego ktoś chce, by to wszystko oglądał. Nie mógł mi po prostu zaproponować, bym posiedział w świetlicy? - pomyślał, mocniej otulając się wypożyczonym futrem. - Ech, święci i ich cholerne rozumienie uprzejmości!

Głośno jednak nie powiedział nic, robiąc dobrą minę do złej gry i czekając, aż w końcu trafią do głównej hali fabryki. Tam z pewnością musiało być cieplej. Niczego więcej nie oczekiwał.


* * *


Główna hala od wewnątrz wyglądała na wskroś nowocześnie. Niewielu było na niej pracowników, za to pełno maszyn świecących milionami wielobarwnych światełek, metalowych koryt wypełnionych wiązkami kabli i elektronicznych tablic ze statystykami wykonanej pracy.

Nad taśmami produkcyjnymi, które obsługiwały przeważnie ubrane w białe fartuchy faerie, sunęły na ogromnych szynach wielkie, zdalnie sterowane chwytne ramiona przenoszące kosze pełne nowych, gotowych zabawek. Trafiały one później na akumulatorowe wózki, a te odwoziły je do magazynu.

Nieco głębiej, za oszklonymi ścianami, grupa gnomów w białych kitlach przeprowadzała eksperymenty na nowo zaprojektowanych lalkach barbie.

Karzeł zatrzymał się tuż przy jednej z takich oszklonych ścian i wysiadł z wózka. Bez słowa czy choćby jednego spojrzenia ruszył w stronę wejścia do tej sali prób. Loki po chwili wahania podążył za nim.

Zaczynał mieć dosyć tego pokurcza. Nie podobało mu się, że brodacz tak jawnie okazuje swą pogardę. Przecież on, Loki, był kiedyś jednym z Asów, którym te kurduple składały przysięgi i biły pokłony. A teraz na dodatek był cholernym gościem ich szefa, Świętego Mikołaja.

No tak - zreflektował się, jak głupia była to myśl, i uśmiechnął pod nosem. - Mnie z całą pewnością przekonałby taki argument.

Tymczasem karzeł przeszedł przez pomieszczenie, zupełnie lekceważąc pracujące w środku gnomy, i otworzył masywne metalowe drzwi. Odwrócił się i ręką wskazał Lokiemu, by tamten wszedł pierwszy.

Kłamca zerknął do środka. Oświetlony na czerwono korytarz o podłodze zbudowanej z połączonych ze sobą krat wyglądał jak wyciągnięty z jakiejś kosmicznej gry komputerowej. Na pewno nie jednej z tych, do których chciałoby się przenieść w rzeczywistości.

Mimo wszystko Loki zrobił krok do przodu, a potem chyba jeszcze jeden, choć tego akurat nie mógł być już pewny, bo mocny cios w tył głowy powalił go na ziemię, pozbawiając przytomności.


* * *


Gdy się ocknął, leżał nagi na zimnej kamiennej posadzce, oświetlony migoczącym blaskiem pochodni. Potwornie bolała go głowa, a na kostce prawej nogi czuł mocny uścisk. Gdy nią poruszył, zabrzęczał łańcuch.

No to, kurwa, pięknie - pomyślał, próbując podnieść się na czworaka, jednak przeszywający ból w lewym boku powalił go z powrotem na ziemię. Loki walczył z samym sobą, by znowu nie zemdleć, a żołądek skurczył mu się, grożąc mdłościami.

Kłamca przywarł do posadzki, usiłując uspokoić oddech. Ból w boku musiał oznaczać przynajmniej jedno złamane żebro, starał się więc nabierać powietrza wolno i płytko.

Cholerny pokurcz!

Poza kręgiem światła coś się poruszyło. Najpierw był to pojedynczy dźwięk, zaraz jednak dołączyły do niego kolejne, dochodzące ze wszystkich stron. Najwyraźniej widzów zbierało się coraz więcej.

Najdelikatniej jak tylko mógł Loki odwrócił głowę i wytężył wzrok. Po dłuższej chwili wydało mu się, że jest w stanie dostrzec sylwetki karłów, choć nie był pewien, czy nie jest to aby projekcja jego własnej wyobraźni usiłującej spłatać mu figla.

Gdy jednak poleciała w jego stronę pierwsza śnieżka, przestał mieć wątpliwości. Kulił się, przyjmując kolejne mroźne uderzenia.

- Zdrajca! - ryknął niski głos gdzieś z tłumu. - Pomiot skurwiałych olbrzymów!

Śnieżka krzykacza, prawie w całości składająca się z lodu, ugodziła Kłamcę prosto w zraniony bok. Loki zawył z bólu. Tłum odpowiedział entuzjastycznym rykiem.

- Morderca!

- Tchórzliwe bydlę!

Wyzwiska, a wraz z nimi mroźne kule padały coraz gęściej. Kłamca był pewien, że już dłużej nie jest w stanie wytrzymać. Przed oczami widział czerwone plamy, bok palił go żywym ogniem, a chłód sprawiał, że każde uderzenie odczuwał podwójnie boleśnie.

- I jak się teraz czujesz, zabójco Baldra?! - zawołał ktoś. - Czy nadal chcesz…

- Wystarczy!

I nagle wszystko ustało. Nie poleciała już ani jedna lodowa bryłka, nie rozległ się więcej żaden okrzyk. Wszystko ucichło w jednej chwili. W ciszy Loki usłyszał głośne kroki, a w chwilę później ubrana na czarno postać o twarzy przysłoniętej kapturem wkroczyła w krąg światła.

Kłamca nie był już nawet w stanie unieść głowy. Leżąc płasko, ograniczał ruchy. Łzy bólu płynęły mu ciurkiem po twarzy, sprawiając, że wszystko widział jakby za mgłą.

Postać stanęła tuż przed nim i pochyliła się, chwytając ofiarę za włosy. Szarpnęła, podciągając ją do góry.

- Witaj, Loki - powiedziała niskim, męskim głosem. - Jak to miło, że postanowiłeś nas odwiedzić.

Lewą ręką postać zsunęła kaptur, ukazując swą twarz. Niby podobną do wszystkich karlich twarzy, jakie Kłamca widział w życiu, ale z drugiej strony jakoś inną, dziwnie znajomą.

- Poznajesz mnie? - zapytał pokurcz, szczerząc się w nieprzyjemnym uśmiechu. - Jestem…

- Gloin… byłeś podczaszym Odyna - wystękał Loki, rozpoznając oprawcę. Przypomniał sobie wszystkie figle, jakie przez lata mu płatał, i skrzywił się na myśl o czekającej go przyszłości.

Karzeł skinął głową, nie przestając się uśmiechać. Puścił włosy Kłamcy, pozwalając, by jego głowa swobodnie uderzyła o posadzkę. Wstał i otrzepał ręce.

- Nasz gość już dość się dziś zmęczył - powiedział do ukrytych w ciemności pobratymców. - Zaprowadźcie go zatem do kwatery, a ja rano postanowię, co z nim zrobimy. Rozejść się.

Pomruk niezadowolenia przemknął przez szeregi, ale szurania i odgłosy kroków, które rozległy się zaraz potem, świadczyły, że karły wykonały jednak polecenie.


* * *


Gabinet Świętego Mikołaja przypominał kancelarię prawniczą rodem z amerykańskiego serialu. Na wprost wejścia znajdowało się ogromne dębowe biurko, zza którego wystawał fotel obity czarną skórą. Po lewej, pod ścianą, stała biblioteczka z rzędami równo ustawionych, jednakowo oprawionych książek, a dokładnie naprzeciw barek.

Na podłodze rozłożono puszysty jasnobrązowy dywan z obrazkiem przedstawiającym pierwszych ludzi polujących na mamuta.

Nigdzie nie było widać ani fotela, ani chociaż krzesła dla petentów, co oznaczało, że święty albo nie zwykł przyjmować gości, albo zupełnie zapomniał, czym jest kultura.

Gabriel zmarszczył brwi. Znał Mikołaja i zdziwiła go zmiana, jaka nastąpiła w tym miejscu od czasu jego ostatniej wizyty. Zapamiętał je zupełnie inaczej.

Gospodarz pojawił się po kilku minutach, wchodząc drugimi drzwiami, niewidocznymi z powodu zasłaniającej je biblioteczki. Niósł w rękach obrotowe krzesło.

Mikołaj różnił się bardzo od popularnego wizerunku, jaki znało każde niemal dziecko na świecie. Przede wszystkim miał śniadą skórę oraz wygląd i posturę dbającego o siebie czterdziestolatka. Ani śladu zbędnych kilogramów, za to wyraźne linie mięśni rysujące się pod napiętą koszulką. Nosił dobrze zadbaną brodę średniej długości, zdecydowanie czarną, choć w niektórych miejscach przetykaną pasemkami siwizny, oraz długie włosy związane w koński ogon. Na widok archanioła odetchnął z ulgą i odstawił krzesło.

- Witaj, Gabrielu - powiedział, wyciągając rękę. - Ta cholerna faeria wprowadziła mnie w błąd. Byłem przekonany, że to Michał.

Archanioł uścisnął podaną mu dłoń.

- To dla niego to wszystko? Te zmiany? Kiedy byłem tu ostatnio, to pomieszczenie wyglądało jak pokój w akademiku. Pełno płyt na podłodze i plakatów na ścianach. A teraz… może spoważniałeś? Święty Mikołaj przestał bawić się w Piotrusia Pana i wydoroślał?

Święty odchylił głowę i roześmiał się.

- Ależ skąd - odparł. - Ale Michał bywa tu dość często, a wiesz, jaki z niego tradycjonalista. Gdyby mógł, najchętniej zmusiłby mnie, bym postarzył swoje ciało, tak by wyglądało jak za życia. Wiesz, on uważa, że skoro to miejsce jest poniekąd więzieniem dla pogańskich wybryków natury, to ja, jako strażnik, muszę wyglądać jak święty z prawdziwego zdarzenia. Znaczy wychudły dziadyga, najlepiej jeszcze stale w szatach liturgicznych. Na to oczywiście nie pójdę, ale zgadzam się na małe ustępstwa, by go ugłaskać. Na przykład ostatnio zdjąłem ze ściany nowo zakupiony obraz Gigera. Zapłaciłem za niego dwadzieścia tysięcy dolarów na internetowej aukcji, a teraz stoi w magazynie i obrasta kurzem. Ech…

- Założę się, że Michał docenił ten gest. - Gabriel uśmiechnął się. - Od jakichś kilku miesięcy nie znosi tego gościa i jego twórczości. Dokładniej od chwili, gdy Loki zmusił go, by wybrali się razem do kina na przegląd serii „Obcy”.

- I co, jak rozumiem, filmy nie spodobały mu się za bardzo? - zapytał święty. - A przy okazji, skoro wspomniałeś o waszym nowym pupilu, czy są już jakieś postępy w sprawie tego gościa, który się pode mnie podszywa? Czy wasz nordycki as już go odnalazł?

- Niestety, Kłamca bardzo się stara, ale to nie jest łatwe. Poza tym pracujemy teraz nad czymś innym. Współpraca z piekielnymi demonami, zamach na niebiańskiego agenta i seria ataków wymierzonych w świętych. Dużo jak na śmiertelnika, nieprawdaż?

Mikołaj pokiwał głową.

- Domyślam się już chyba, po co przybywasz. Cóż, jeśli masz zamiar go odszukać, moje archiwa są do twojej dyspozycji. - Ręką wskazał na drzwi, którymi wszedł. - Jak się nazywa delikwent?


* * *


Bachus stęknął i wyczerpany opadł obok na łóżko. Mary Ann wtuliła się w niego i pocałowała w ucho.

- Byłeś wspaniały - szepnęła. Miała słodki oddech.

- Ty też byłaś niesamowita - zrewanżował się. - I dziękuję.

Objął ją ramieniem i leżał tak przez dłuższą chwilę, bezmyślnie wpatrując się w sufit i upajając niedawnymi chwilami uniesień. Teraz był już pewien, że kocha tę kobietę. Był pewien, że to właśnie to.

- Powiedz mi, o czym myślisz - poprosił, czując, że to będzie dobre pytanie w takiej chwili. Taki mały dowód troski. Poza tym, cholera, naprawdę chciał wiedzieć.

- Cieszę się, że udało mi się jeszcze komuś zaufać po tym, jak mnie skrzywdzono - odparła dziewczyna. - Nie sądziłam, że kiedyś mi się to uda.

Bóg wina odsunął się od niej gwałtownie i usiadł.

- Jak to skrzywdzono?! - zapytał, patrząc jej w oczy. - Powiedz kto, a zapewniam, że pożałuje tego, co ci zrobił. Będzie żałował całymi cholernymi tygodniami…

Mary Ann uśmiechnęła się lekko i koniuszkiem wskazującego palca przejechała po piersi Bachusa, wciąż jeszcze mokrej od potu.

- Nazywa się Lokstar Val Hallen - powiedziała. - I poznałam go dwa lata temu w Monte Carlo…


* * *


Ile czasu będzie potrzebował Gabriel, żeby się zorientować, że mnie nie ma? I czy w ogóle ma szanse mnie znaleźć?

Kłamca wiedział, że szanse na to są nikłe. Karły były najlepszymi górnikami, jacy kiedykolwiek istnieli na świecie, i jeśli chcieli zbudować tunel, którego nikt nie znajdzie, to z całą pewnością go zrobili. I nawet całe zastępy Michała nie byłyby w stanie mu pomóc.

Jeżeli chcesz na kogoś liczyć - pomyślał Loki - to tylko na siebie.

Raz jeszcze rozejrzał się po klatce, w której został zamknięty. Nie było w niej nic, co dawałoby jakiekolwiek możliwości działania. Z wyjątkiem siennika i przerdzewiałego garnka mającego służyć za nocnik wnętrze więzienia było puste.

Więzień westchnął i stękając, zmienił pozycję. Nie mógł się zdecydować, co jest gorsze: siedzenie zbyt długo w bezruchu sprawiało mu ogromny ból, ale gdy zmieniał pozycję, odzywały się połamane żebra. Miał wrażenie, jakby przebijały mu skórę. .

- Nie tak gwałtownie, łgarzu - zawołał karzeł siedzący przy skale naprzeciw klatki. W dłoniach trzymał napiętą kuszę, a obok niego na niedźwiedziej skórze leżał ogromny bojowy topór. - Bom gotów pomyśleć, że coś podejrzanego majstrujesz.

- Tobie wydało się podejrzane, że tworzę sobie iluzoryczne ubranie - odparł z wysiłkiem Loki. - No chyba że chciałeś pooglądać sobie mojego fiuta, co? Potem opowiesz żonie, że nareszcie rozumiesz, dlaczego…

- Nie sprowokujesz mnie, łgarzu! - roześmiał się strażnik. - Ostrzegali mnie, że będziesz próbował swoich starych sztuczek.

Kłamca w odpowiedzi wywrócił oczami jak medium z kiepskiego horroru.

Naraz z uwagą ściągnął brwi.

- Tak, archaniele - powiedział cicho. - Z całą pewnością pod ziemią. I dziwne, że sygnał okazał się tak mocny.

Karzeł nerwowo ścisnął kuszę.

- Przestań natychmiast, słyszysz?! - zawołał. - Co ty w ogóle robisz?

- Wzywam wsparcie - odparł Loki, wzruszając ramionami. Dużo go kosztował ten gest, ale nie dał po sobie tego poznać. - Nie myślałeś chyba, że aniołowie puszczają mnie tak samopas wszędzie, co? Mam nadajnik i łączność telepatyczną.

Ponownie wywrócił oczyma i uniósł głowę, mamrocząc coś w niezrozumiałym języku. Po chwili z nosa trysnęła mu krew. Mimo to nie przestawał mówić.

- Duchu Odyna, wybacz mi nieposłuszeństwo! - Karzeł uniósł kuszę i wycelował. I niemal w tej samej chwili tuż przed jego twarzą przeleciała płonąca strzała i wbiła się w skałę.

- Ani drgnij, karle! - rozległ się niski głos, brzmiący, jakby setka mężczyzn przemawiała jednocześnie. - I powiedz, dlaczego prześladujesz mojego sługę?

Strażnik odwrócił głowę i zmrużył oczy. Kilka metrów od niego stał sześcioskrzydły anioł o kruczoczarnych włosach i twarzy doskonałej jak najwspanialsza rzeźba. Czarne, nieczułe oczy świetlistego przybysza lśniły nieskończonością. W rękach trzymał łuk.

Karzeł odruchowo wycelował kuszę i strzelił, ale bełt rozpłynął się w powietrzu z chwilą, gdy dotknął napierśnika anioła. Ten zaśmiał się tylko.

- Prześladując mojego sługę, mnie prześladujesz… - powiedział, odrzucając łuk. Wzniósł rękę i naraz pojawił się w niej płonący miecz. Anioł ruszył do przodu. - A za to jest jedna kara. Uwolnij go!

- Nigdy! - W strażnika w jednej chwili wstąpił nowy duch, doskoczył do topora i z nim wycofał się pod drzwi klatki. Stanął pewnie na rozstawionych nogach, wznosząc oręż. - Nie dostaniesz go, dopóki jest w tej grocie choć jeden karzeł zdolny utrzymać topór.

I nagle anioł zafalował i rozpłynął się w powietrzu. Zniknął też odrzucony łuk, a nawet płonąca strzała. Nie został po nich nawet ślad. Wtedy właśnie strażnik poczuł na szyi chłód stali.

- Nie nabiorę cię na stare sztuczki, karle - wycharczał Loki, dociskając sztylet do krtani pokurcza. Ten nie musiał nawet macać pasa, czuł, że to jego własne ostrze, wyszczerbione nieco o dwa palce powyżej jelca.

Kłamca czuł się paskudnie, krew ciekła mu teraz nie tylko z nosa, ale także z ust i oczu. Prawie nic nie widział, a do tego szumiało mu w głowie. Jednak mimo wszystko czuł, że znowu jest górą.

- Ale co powiesz na nowe? - Szarpnął ręką, podrzynając strażnikowi gardło. Przez chwilę trzymał go jeszcze drugą dłonią, po czym puścił.

- Nigdy nie zadzieraj z bogiem - szepnął i bezwładnie runął na ziemię. Kolejny raz zapadł w ciemność.


* * *


Eros przeładował pistolet i raz jeszcze spojrzał na zegarek.

- Kurwa - zaklął.

Bachus nie przyszedł, nie dał też żadnego znaku, że może się spóźnić. Ani karteczki, ani telefonu, nawet pocałuj mnie w dupę. Po prostu go wystawił.

Bóg miłości włożył broń do kabury.

Trzeba było od razu zamknąć sprawę - pomyślał. - Napełnić tę dziwkę obrzydzeniem do ochlejtusa. Wtedy nie byłoby tych wszystkich kłopotów. A teraz cała robota dla mnie.

Zabębnił nerwowo palcami po kierownicy i ponownie wlepił wzrok w dom, przed którym zaparkował.

Z tego, co zdołał się dowiedzieć, cel pojawił się tam wczoraj wieczorem u znajomych i miał też nocować. Gospodarze nie wiedzieli o jego procederze, poza tym byli dobrymi ludźmi i katolikami, więc skurczybyk sprytnie się ulokował. Eros miał tylko nadzieję, że to akurat zrobił nieświadomie. W końcu wszystko wskazywało na to, że jest coraz mniej ostrożny - powrócił do używanych już nazwisk i paszportów czy, jak teraz, odwiedzał znajomych. Może właśnie przyszedł czas, by fryzjer zaczął popełniać błędy.

Drzwi frontowe otworzyły się i wyszła zza nich elegancko ubrana kobieta. Tuż za nią z bramy wyłonił się mężczyzna średniego wzrostu ubrany w przeciwdeszczową kurtkę.

Eros zerknął na zdjęcie przyklejone do deski rozdzielczej. Nie było mowy o pomyłce. Odpalił samochód, a gdy tamci wsiedli do swojego auta, ruszył za nimi.


* * *


Paweł Deptuch zaczynał mieć poważnie dosyć tych wakacji. A już na pewno miał dość Słowacji.

Przyjechał tu w nadziei, że zrobi parę sensownych zdjęć na konkurs „Nasi sąsiedzi” - pomysł głupi jak wiele koncepcji polskiego ministerstwa kultury, ale z kuszącą nagrodą. Dziesięć tysięcy i publikacja albumu to nie w kij dmuchał.

Z początku zapowiadało się całkiem nieźle. Znajomy nakręcił mu tanie lokum, Magda, dziewczyna Pawła, powiedziała, że chętnie do niego dojedzie, jak tylko będzie mogła, a na dodatek w pierwszy dzień po przyjeździe znalazł sklep komiksowy pełen prawdziwych białych kruków.

Szybko jednak karta się odwróciła. Tanie lokum istotnie było niedrogie, ale należało do miejsc, gdzie normalni ludzie nie chodzą nawet za dnia, choćby im dopłacano. Z kolei Magdę rozłożyła choroba i musiała zostać w domu, a dzień po przyjeździe skradziono Deptuchowi portfel.

Mimo wszystko zdjęcia szły mu nieźle i nie miał jeszcze ochoty wyjeżdżać. Za trzymane przezornie w tylnej kieszeni spodni dwadzieścia euro wywołał pierwszy film i postanowił sprzedać zdjęcia jako widokówki. Wiedział, że ludzie lubią, gdy mają okazję kupić coś niepowtarzalnego.

Swój mały straganik ustawił niedaleko butiku, bo ten miał całkiem niezłe, szerokie schodki. Rozłożył koszulę, na niej fotografie i czekał na klientów.


* * *


- Dość już tej zabawy - burknął Eros i skręcił gwałtownie, zmieniając pas. Ktoś za nim zahamował z piskiem opon i nacisnął klakson, ale bóg miłości zupełnie na niego nie zważał. Wjechał na chodnik, niemal tuż przed Luigim, stając w poprzek i tarasując przejście. Zaledwie kilka centymetrów dzieliło maskę samochodu od schodków gustownego butiku.

Przez otwarte okno wystawił lufę glocka.

- Pozdrowienia z Niebios, Luigi! - zawołał.

Fryzjer zareagował nadspodziewanie szybko, rzucając się w stronę schodów i łapiąc siedzącego na nich przerażonego chłopaka. Z kieszeni wyszarpnął pistolet i przyłożył zakładnikowi do głowy.

- Zabiję go! - zawołał. Jego głos brzmiał nieco histerycznie. - Przysięgam na pierdolone Niebiosa, że rozwalę mu łeb.

Eros uśmiechnął się i cały czas celując, otworzył drzwi samochodu. Wysiadł, ani na chwilę nie odrywając spojrzenia od twarzy fryzjera.

- Jak masz na imię, młody? - zapytał po słowacku, a widząc, że chłopak nie zna tego języka, powtórzył po angielsku.

- Paweł - przedstawił się zakładnik. - I ja naprawdę nie chcę umierać.

- Kto tu mówi o umieraniu? - zdziwił się bóg miłości. Nareszcie pojął, jak robi to Loki. Grunt to mieć pomysł na każdą okazję i ani na chwilę nie tracić poczucia humoru. No i, rzecz jasna, umiejętnie stosować swoje talenty. - Nie zabijesz Pawła, Luigi, prawda? Tylko spójrz na niego. Na jego miłą twarz, młode, silne ramiona… Czujesz zapach jego włosów? Czy nie chciałbyś, zanurzając w nich swoje palce, niespiesznie zacząć je strzyc? Jak możesz zabić kogoś, kogo już zacząłeś kochać?

Fryzjer zamrugał oczami, po czym przeniósł wzrok na zakładnika i gwałtownie odsunął pistolet od jego szyi. Ze wstrętem odrzucił broń i pobiegł się w stronę wylotu ulicy.

Eros uniósł glocka i strzelił kilka razy, ale nie udało mu się trafić. Wepchnął pistolet do kabury i rzucił się w pogoń.

Paweł patrzył przez chwilę za nimi, po czym pochylił się, by pozbierać zdjęcia.

- Jak ktoś kupi - zawołał po angielsku - to opowiem, co czuje zakładnik wariata!

Znaleźli się chętni.


* * *


Kłamca nie miał pojęcia, ile czasu leżał nieprzytomny, ale nie mogło to trwać szczególnie długo, skoro nadal był w jaskini sam, tylko z ciałem strażnika. Przypuszczał, że karły musiały jakoś zaplanować zmiany warty. A to oznaczało, że nie powinien zwlekać.

Podczołgał się kawałek do krat i sięgnął ręką do pasa karła, odpinając klucze. Potem z trudem otworzył drzwi klatki.

Przez chwilę łapał oddech, walcząc ze sobą, by nie zwymiotować. Był tak wycieńczony, że mogłoby go to dobić.

Potem ostrożnie przestąpił przez zwłoki i zgięty wpół, zataczając się, ruszył w stronę wyjścia z groty.

Zdawał sobie sprawę, że jeszcze nie wygrał. Tunele z całą pewnością pełne były karłów, a on nawet nie umiał stwierdzić, którędy powinien iść. Mimo to szedł. Bo zatrzymanie się oznaczało pewną śmierć.

Po najtrudniejszych w życiu jakichś trzydziestu krokach znalazł się w tunelu wysokim może na półtora metra, za to szerokim na ponad cztery. Ściany ozdobiono runami, a co kilka metrów rozmieszczono pochodnie, tak że żaden kawałek korytarza nie pozostawał zacieniony.

Cudownie - pomyślał Loki. - Gdyby to chociaż były lampy elektryczne, przeciąłbym kabel i spokój, a tak? Jak na cholernym talerzu.

Oparł się ręką o ścianę i powoli, powłócząc nogami, ruszył przed siebie.

Nie zdążył przejść pięćdziesięciu metrów, gdy nagle tuż przed nim z bocznych tuneli wyłoniły się dwa karły. Oba uzbrojone w topory.

- Proszę, proszę - odezwał się głos za plecami Kłamcy. - Kto by pomyślał, że jesteś taki hardy, zdrajco. Znać, że płynie w twych żyłach krew olbrzymów. A teraz bądź łaskaw grzecznie położyć się na ziemi.

Loki spełnił to polecenie z pewną ulgą, czuł już bowiem, że nogi uginają się pod nim. Przywarł policzkiem do ziemi, kątem oka obserwując stopy karłów przed sobą.

Ci postąpili do przodu.

I nagle rozległ się świst, a w chwilę później dwa ciała z łoskotem runęły na ziemię. Ktoś podbiegł i szarpnął Lokiego za ramię.

- Wstawaj, musimy uciekać!

Kłamca, lekceważąc ból, podniósł głowę i spojrzał w twarz Gloina.

- Ty? Ale dlaczego?

- Później. - Karzeł raz jeszcze szarpnął go za ramię. - Zaraz pojawią się następni.

Pomógł Lokiemu wstać i wciągnął go w boczny tunel. Tam nacisnął jedną z run, potem następną i jeszcze jedną. Gdy wstukał całą sekwencję, ściana przesunęła się, ukazując im małe pomieszczenie - kabinę windy.


* * *


Eros wszedł do apartamentu i trzasnął drzwiami. Tak niewiele brakowało! Dosłownie kilku metrów lub jeszcze jednej cholernej kuli. Jednak Luigi zdążył zatrzymać taksówkę i tyle go było. Teraz pewnie zrobi się ostrożniejszy.

Przeszedł do sypialni i zatrzymał się w progu. Na łóżku siedział Bachus.

- Gdzieś ty, kurwa, był?! - ryknął bóg miłości. - Mieliśmy robotę, pamiętasz? Udałoby się, gdybyś był. Ale nie, ty wolałeś gzić się z tą swoją…

- Miałeś rację - powiedział grubas. Siedział ze spuszczoną głową i wpatrywał się w swoje złożone dłonie.

- …głupią dziwk… coś ty powiedział? - Eros zamrugał. W jednej chwili uleciała z niego cała złość. Przeszedł przez pokój i usiadł obok przyjaciela. - Co się stało?

- To, że miałeś cholerną rację, miłość nie istnieje. - Bóg wina odwrócił się i spojrzał Erosowi w oczy. - Mam nadzieję, że się cieszysz, bo znowu wyszło na twoje.

- Nie bądź śmieszny. I mów, co się stało.

- Wzięła mnie za mafiosa - zaczął Bachus. - Od tego się zaczęło. Uznała, że skoro jestem ubrany tak a nie inaczej i do tego daję słone napiwki, to muszę prać pieniądze. Miałem też wtedy spluwę i ona zauważyła kaburę.

No i jej zdaniem przypominam takiego jednego bossa z serialu o mafii. Podała mi nawet tytuł, „Rodzina Soprano”.

- No dobra, wzięła cię za gangstera i co z tego? - nie zrozumiał Eros. - Może po prostu kręcą ją źli goście. Zdarza się.

- Tylko że jej nie chodziło o uczucie. Ona szukała zemsty i próbowała upolować gościa, który zrobi dla niej wszystko. A konkretniej, załatwi faceta, który kiedyś zrujnował jej karierę.

Bachus ponownie zwiesił głowę. Parsknął pod nosem.

- A wiesz, co jest najzabawniejsze? - zapytał. - My znaliśmy tę dziewczynę. Co prawda tylko z opowieści, ale jednak. Pamiętasz, jak szef opowiadał o akcji w Monte Carlo, gdy przemienił się w modelkę? Potem uwiódł jakiegoś bogacza, zaciągnął go do łazienki i pokazał ptaszka, przypominasz sobie? Zaśmiewaliśmy się z tego do rozpuku.

Eros potrząsnął głową.

- To ona? I chodziło jej o szefa? - nie dowierzał. - Rany, jaki ten cholerny świat mały!

- To nie tak - westchnął bóg wina. - Jest na nim po prostu kilku bohaterów, a reszta to statyści, którzy służą celom prawdziwych gwiazd. Takie, rozumiesz, straty wliczone w koszta przez rozrzutnego Boga aniołów. Jak ja teraz czy ona wtedy…

Przez chwilę siedzieli w milczeniu.

- Jak chcesz, mogę sprawić, że przestanie cię boleć - zaproponował w końcu Eros.

- Dzięki, ale nie. To nie pozwoli mi zapomnieć. - Bachus wstał i przeciągnął się. - A póki co czas chyba, bym wziął się do roboty, czyż nie?


* * *


Loki leżał okrwawiony na podłodze i wpatrywał się tępo w karła. Winda sunęła bezgłośnie i powoli, ale ku górze.

- Nie patrz tak na mnie, zdrajco - powiedział Gloin. - Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem.

Kłamca nie odpowiedział.

- Byłem jednym z tych, którzy przywiązywali cię do skały, wiesz? - Jego niespodziewany wybawiciel oparł się o ścianę i założył ręce za siebie. - Możesz nie pamiętać, nie byłeś wtedy w dużo lepszym stanie niż w tej chwili, ale ja nadzorowałem twoje uwięzienie. I byłem z tego dumny, wiesz?

Spojrzał na Lokiego, ale ten wciąż milczał. Oddychał przez usta, z każdym wydechem puszczając kilka krwawych baniek.

- Żeby nie było między nami niejasności - kontynuował Gloin - nienawidzę cię. Nienawidzę z całego serca, tak jak reszta moich braci. W przeciwieństwie do nich uważam jednak, że musisz żyć. Bo chcesz tego czy nie, jako przybrany syn Odyna jesteś ostatnim z Asów. A zatem i ostatnią naszą nadzieją.

Winda zazgrzytała i zatrzymała się na moment, zaraz jednak ruszyła dalej.

Karzeł pogłaskał jedną ze ścian, po czym przykucnął koło Kłamcy.

- Ta winda jest najstarszą ze wszystkich, które postawiliśmy, gdy nas tu przywieziono - powiedział. - Jestem chyba ostatnim, który o niej pamięta. Nie uważasz, że byłoby zabawnie, gdyby się teraz zerwała i zabiła nas obu? Czy nie byłby to znak od twojego nowego Pana? Boga bez imienia?

- Jego… jego nie ma - wyszeptał z wysiłkiem Kłamca. - Odszedł.

Gloin tylko wzruszył ramionami.

- Czy robi to komuś jakąś różnicę? - zapytał, nie kryjąc ironii. - Kiedy nas tu przywieźli, powiedzieli, że to miejsce stanie się naszym nowym domem. Obiecali nam schronienie i pracę oraz poszanowanie dla naszej inności i kultury. A potem wytatuowali nam to…

Rozchylił koszulę, pokazując mieniący się na jego piersi znak trójkąta z okiem.

- Nałożyli też obroże na szyje jak psom, grożąc, że jeśli oddalimy się za bardzo lub wystąpimy przeciwko świętemu, nasze głowy eksplodują. I wcisnęli nas tu pomiędzy inne rasy. Umieliśmy ciężko pracować, więc pozwolono nam zająć się tym, co kochamy, ale nic poza tym. Jesteśmy tu na samym dnie.

Winda zatrzymała się, jednak mimo to Gloin ani drgnął. Nie patrzył już na Lokiego. Wyglądał, jakby myślami był daleko stąd. Gdy przemówił, jego głos brzmiał obco.

- Nie chcę od ciebie obietnic, Kłamco, bo niejedną już złamałeś. Chcę tylko, byś pamiętał, kim jesteś i skąd pochodzisz. Bo kiedyś w końcu zrozumiesz, że stałeś się jedynie zabawką w rękach skrzydlatych. A wtedy my… cóż, będziemy na ciebie czekać.

Pomógł Lokiemu wstać. Nacisnął przycisk i poczekał, aż drzwi otworzą się do końca. Wtedy wyszli.


* * *


- Tak, to na pewno ten - stwierdził archanioł, przyglądając się twarzy na monitorze. Spojrzał na Mikołaja. - Co teraz?

Święty wzruszył ramionami.

- Teraz to już drobiazg - wyjaśnił. Głową wskazał na siedzącego przy komputerze gnoma. - Grach połączy się teraz z satelitą, który poda nam namiary z dokładnością do trzech metrów. Miejsce pobytu będzie aktualizowane co cztery sekundy, co chyba powinno wystarczyć twoim agentom, czyż nie?

Gabriel pokiwał głową, rozglądając się po pełnej sprzętu pracowni. Był pełen podziwu dla tego, co działo się wokół niego. Rzędy komputerów, dziesiątki lśniących monitorów i przy każdym gnom pukający nerwowo w klawiaturę.

Pokraczne stworki wyglądały głupio z długimi włosami i w hawajskich koszulach, zupełnie jakby wyciągnięto je z jakiegoś filmu o hakerach, ale wszystko wskazywało na to, że pracowali bez zarzutu.

Mimo to archanioł nie mógł pozbyć się wątpliwości. Czy to aby na pewno dobra droga? A może to Michał miał rację? Czy nie cierpi na tym tradycja, a co za tym idzie - powaga Najwyższego?

- Mam, szefie! - zawołał gnom. - Znalazłem go. - Postukał długim paluchem w róg monitora, gdzie pojawił się napis aktualne miejsce pobytu.

- Macie tu jakiś telefon? - zapytał Gabriel.

Mikołaj parsknął śmiechem.

- To najnowocześniejsze centrum informatyczne świata, a ty pytasz, czy mamy telefon?

Skrzydlaty skinął głową.

- O to właśnie zapytałem. A ty, zamiast odpowiedzieć, grzeszysz pychą, o święty. Chyba powinienem zawiadomić o tym Michała, bo to może być wina tej całej nowoczesności, prawda?

Twarz Mikołaja stężała. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął telefon komórkowy. Bez słowa podał go archaniołowi.


* * *


Eros odłożył słuchawkę i wyrwał z notesika zapisaną karteczkę.

- Dzwonił Gabriel. Namierzyli Luigiego.

Bachus poprawił mocowanie kabury i wyprostował krawat.

- Świetnie, bo mam już dosyć tego siedzenia w jednym miejscu. Daleko?

Bóg miłości pokręcił głową.

- Nie zdążył opuścić Bratysławy. Jest w takim jednym podrzędnym hoteliku na przedmieściach. Pewnie się pakuje.

Podszedł do krzesła, zdjął z niego czarną marynarkę. Włożył ją i przejrzał się w lustrze.

- Wiesz, te identyczne ciuchy to naprawdę był świec ny pomysł. Gdyby nie to, że jesteś taki gruby, moglibyśmy uchodzić za bliźniaków.

Gruby bóg wzruszył ramionami, a na jego twarzy po raz pierwszy tego ranka pojawił się uśmiech.

- A kto by chciał być twoim bliźniakiem, złamasie?


* * *


Pół godziny zajęło im dotarcie do właściwego hotelu. Eros miał nadzieję, że nie przybyli za późno. Wyciągnął kluczyk ze stacyjki i wysiadł.

- Tylko pamiętaj - pouczył gramolącego się z drugiej strony Bachusa. - Wiem, że jesteś w beznadziejnym nastroju, ale nie podnoś go sobie żadnymi monologami, dobra? Żadnych kawałków z Biblii i tym podobnych numerów. Wchodzimy, strzelamy i wychodzimy. Jasne?

Bóg wina skinął głową i niemal w tym samym momencie z hotelu wyszedł Luigi. Dostrzegł Erosa i odruchowo spróbował z powrotem uciec do środka, ale trzymane w rękach walizki sprawiły, że się zablokował.

- Poznajesz mnie? - zapytał Eros. - Bo ja dobrze sobie ciebie…

Huk wystrzału zagłuszył jego dalsze słowa. Fryzjer zgiął się wpół, a na jego koszuli zaczęła rosnąć czerwona plama. Bachus podszedł i poprawił strzałem w głowę.

- Żadnych gadek, pamiętasz? - zapytał, po czym schował broń i wsiadł do samochodu.

Zdumiony bóg miłości rozejrzał się wokół. Na ulicy było coraz więcej gapiów, a recepcjonista z całą pewnością wezwał policję. Nie było na co czekać.

Wskoczył za kierownicę, odpalił samochód i ruszył z piskiem opon.

- Rany, stary! - powiedział, pędząc ku drodze wylotowej z miasta. - Ostro poszedłeś. Naprawdę dopiekła ci ta mała. Dzwoń do Gabriela.

Bachus wyciągnął telefon i wybrał numer z karteczki Erosa.


* * *


- No i zrobione - powiedział archanioł, oddając Mikołajowi telefon. - Szkoda, że wciąż jeszcze zdarzają się ludzie, którzy zatracają swą duszę, współpracując z demonami.

- Po takim przykładzie z całą pewnością będzie ich mniej - stwierdził święty.

Archanioł pokiwał głową.

- Na pewno o jednego.

Telefon ponownie zadzwonił. Mikołaj odebrał.

- Tak?… Oczywiście, już schodzimy. - Rozłączył się i spojrzał na Gabriela. - W holu jest twój towarzysz. Nagi i cały we krwi. Nie mam pojęcia, jak to się…

Ale archanioł już go nie słuchał. Wybiegł z sali komputerowej i popędził ku windzie na dół.


* * *


Gdy wpadł do holu, Loki siedział w fotelu, a grupa gnomów właśnie opatrywała mu rany. Na widok archanioła Kłamca uśmiechnął się.

- Żałuj, że nie byłeś ze mną na zwiedzaniu fabryki - powiedział. - Świetna zab… - skrzywił się i zaniósł okropnym kaszlem. Na podłogę poleciało kilka kropli krwi.

Archanioł podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.

- Powiedz mi, kto cito zrobił i dlaczego?

Loki przestał kaszleć i na krótką chwilę zapatrzył się przed siebie. Za szklaną szybą biura nisko latające faerie przepychały się między zmierzającymi do pracy karłami. Któryś się wywrócił, inny tylko się zachwiał, rozsypując, co tam niósł, i teraz wściekle wymachiwał rękoma. A pod samym murem wsparty o ścianę stał Gloin. I patrzył.

Kłamca nie mógł widzieć stąd jego twarzy, ale nie musiał. I tak wiedział, co wyrażała.

- Zostałem porwany - powiedział Loki. - Można powiedzieć, że chciano mnie zabić za dawne krzywdy.

- Karły? - Gabriel zaczął rozglądać się za Mikołajem, ale święty najwyraźniej jeszcze nie zszedł. - Zaraz przekażę komu trzeba o tym buncie.

- Dziękuję. - Kłamca zdobył się na uśmiech. - Ale wiesz, gdyby to były karły, chyba nie byłoby mi aż tak strasznie wstyd.

Głową wskazał odwróconą faerię unoszącą się za biurkiem i parzącą herbatę.

- Tylko błagam, nie pytaj, jak to zrobiły.

Skrzydlaty nie zapytał.


* * *


Jenny doskonale spisywała się jako opiekunka. A miała przy Kłamcy sporo roboty, bo mimo że Rafael zrobił, co mógł, i poskładał go w środku, to jednak zabronił mu wstawać, by wszystko mogło się dobrze pozrastać.

Przygotowywała więc posiłki, zmieniała pościel, myła go i podawała środki przeciwbólowe. A gdy przychodził wieczór, siadała na boku łóżka i wspólnie oglądali filmy albo rozmawiali o drobiazgach.

Poniekąd nawet się cieszyła, że Loki został unieruchomiony, bo teraz miała go dla siebie i nie spędzała wieczorów na myśleniu, czy aby właśnie teraz nie wypełnia się jego przepowiednia.

O powód obrażeń nie pytała, licząc, że kiedy przyjdzie czas, Loki sam jej o tym opowie.

I nie pomyliła się.

Opowiadał długo, mówiąc jej o wszystkim. O tym, jak przyjęto go do Asów i jak wielu potem wypominało Odynowi tę decyzję. Mówił o Baldrze i jego przechwałkach, a potem jak znalazł sposób, by go uśmiercić… i wykorzystał go. Niczego nie ubarwiał, nie pomijał drastycznych szczegółów, jak te, gdy został przywiązany do skały wnętrznościami syna i jak Sygin uratowała go przed szaleństwem wiecznej agonii.

Z każdym kolejnym słowem Jenny coraz bardziej zdawała sobie sprawę, jak mało o nim wie. Czuła zazdrość, gdy słyszała, jak mówił o żonie, ale doceniała też jego szczerość. Wiedziała, że gdy skończy, ona musi odpowiedzieć mu tym samym.

- I wtedy Gloin powiedział, że nie chce, abym cokolwiek obiecywał. Tylko żebym pamiętał, kim jestem, gdy przyjdzie czas.

- Czas na co, Loki? - zapytała.

Kłamca westchnął.

- Gloin uważa, że jestem jedynie zabawką w rękach aniołów, którą skrzydlaci wyrzucą, jak już im się znudzi. Myślę, że chodziło mu o chwilę, gdy zdam sobie z tego sprawę.

Jenny sięgnęła po leżącego na stoliku Kłamczucha i przez chwilę wodziła palcem wokół śladu po kuli.

- Pióra nic ci nie dadzą, kochanie - powiedziała w końcu po dłuższej chwili milczenia. - Nie uda ci się zostać aniołem.

Loki spojrzał na nią i po chwili parsknął śmiechem.

- A kto ci powiedział, że chcę zostać aniołem, wariatko? Stracić te wszystkie sypialniane numery na rzecz pary skrzydeł? Odbiło ci?

Podniósł rękę i przygarnął ją do siebie.

- Żeby pióro miało moc, musi zostać ofiarowane. I ja je dostałem. Teraz nikt nie może z nich skorzystać. A piór jest przecież ograniczona ilość, prawda? Kiedyś w końcu im się skończą.

Lewą ręką sięgnął pod poduszkę i wyciągnął paczkę wykałaczek. Jedną z nich włożył do ust.

- Wiesz, kochanie - powiedział, uśmiechając się do własnych myśli - może i jestem reliktem przeszłości i zapomnianym bogiem martwej religii, ale wiem, że nie zawsze trzeba wygrywać, żeby zostać zwycięzcą. Czasem wystarczy, że inni przegrają.

Podniósł leżącego na kołdrze pilota i włączył telewizor. Akurat leciała „Armia Boga” - jego ulubiony film.

Загрузка...