Rozdział 8 POSZUKIWANIA

Stile przekroczył zasłonę i znalazł się na Phaze w dobrze mu znanym punkcie, na południe od Błękitnego Królestwa. Poczuł nagły przypływ zdecydowania. Otworzył torbę, wyjął z niej magiczny flet i grał na nim — długo i z zapamiętaniem. Wraz z rozchodzącymi się platynowymi dźwiękami, zbierała się wokół niego moc. Przez chwilę wydawało mu się, że góra zadrżała, ale okazało się to złudzeniem. To był najlepszy instrument, na jakim przyszło mu kiedykolwiek grać, jednak nie będzie go mógł zatrzymać. Kiedy tylko znajdzie człowieka grającego na nim lepiej niż on sam…

Teraz coś innego zajmowało jego uwagę. Grał, a słowa same do niego przychodziły. Po chwili odłożył instrument i dziko zawołał:

— Mordercy mego przyjaciela, zabójcy mego sobowtóra, ja, Stile, Błękitny Adept, przysięgam wam zgubę.

Magia rozlała się dookoła sprawiając, że zadrżała ziemia, drzewa zakołysały się, a sklepienie niebieskie obróciło się. Igły sosnowe zajęły się płomieniem. Echo, odbite od Gór Purpurowych, grzmiało głosem potwora: — … zgubę… zgubę… zgubę… — Błyskawica przecięła niebo i dało się słyszeć pomruk grzmotu. Zaskoczony gryf wzniósł się w powietrze i umknął ku zachodowi. Na ziemię spadła krótka ulewa, gasząc płomienie lokalnego pożaru i pozostawiając mokry popiół. Przysięga Stile’a zatrzęsła całym firmamentem, lecz nie mogła wrócić życia jego przyjacielowi. Stile oparł się o osmalone drzewo i zapłakał.

Neysa i Błękitna Pani pełne nadziei czekały na niego w zamku. Kiedy go zobaczyły, zrozumiały, że stało się coś niedobrego.

— Hulk nie żyje — poinformował je bez ogródek Stile. — Zginął zamiast mnie z ręki mojego wroga. Poprzysiągłem mu pomstę.

— Ta nagła burza na południu — przypomniała sobie Pani. — Twoja przysięga! Byłam pewna, że to nie jest naturalne zjawisko.

— To była moja przysięga — potwierdził Stile. Szybko przekazał im szczegóły tragedii. — Nie wiem, czy twój sobowtór, pani, przeżył — zakończył. — Obawiam się, że niechcący sprowadziłem na Bluette nieszczęście. Nie powinienem był sugerować Hulkowi…

— Nie — przerwała Pani. Wymieniły z Neysą spojrzenia; dziewczyna-jednorożec wygrała na rogu nutę zgody i opuściła komnatę.

Stile poczuł, jak zwiększa się przytłaczający go ciężar.

— Ma rację, czyniąc mi wyrzuty — stwierdził. — Za moje błędy zapłacili inni.

— Neysa nie czyni ci wyrzutów — zaprotestowała Pani. — Rozumie, że chciałeś wyświadczyć przyjacielowi przysługę. Winien jest tylko twój wróg…

— Powinienem był przewidzieć…

— Tak jak mój pan powinien był przewidzieć niebezpieczeństwo grożące mu z ręki tego samego wroga. Tak jak ja powinnam była to przewidzieć i ostrzec go. Nikt z nas nie jest bez winy. — Podeszła do niego i położyła mu ręce na ramionach; Stile poczuł ich kojącą moc. — Wszyscy mieliśmy dobre chęci i grzeszyliśmy naiwnością. Nie chcieliśmy uwierzyć, że zło na nas czyha.

— A ty, pani — zaczął Stile, nie patrząc jej w oczy. — Wciągnąłem twego sobowtóra we wszystkie te kłopoty. Nie miałem prawa…

— Oddać ją innemu mężczyźnie? Ona sama potrafi za siebie decydować! Twój przyjaciel jest dobrym człowiekiem; myślę, że mogłaby go z czasem polubić, jeśli nie jest już zaangażowana. Z pewnością sama potrafi wybrać w stosownym, jej zdaniem, momencie.

Błękitna Pani musiała przecież o tym wiedzieć.

— A więc nie masz mi za złe, że nie…

— Że nie poszedłeś sam starać się o jej względy i nie okryłeś Królestwa powtórną żałobą? Nie miałabym ci za złe, nawet gdyby niebezpieczeństwo było zerowe. Skoro sama zrezygnowałam z twoich względów, to dlaczego miałabym czuć zazdrość na myśl, że interesujesz się moim sobowtórem? Sądzę zresztą, że zdobyłbyś jej sympatię.

— Ależ ja jej nie próbowałem uwodzić! — zaprotestował Stile, spoglądając w rozterce na jej piękną twarz.

— Czyżbym powinna czuć się urażona tym, że pragniesz wyłącznie mnie i nie zadowolisz się moim sobowtórem z innego świata?

— Twoja ocena jest niezwykle precyzyjna, pani.

— Z powodu tej cechy wybrał mnie, jak sądzę, twój sobowtór — odparła z uśmiechem, w którym krył się cień smutku. — Bez niej nie potrafiłabym utrzymać Królestwa podczas jego nieobecności. To ona, a nie uroda czy dowcip, sprawiła, że Wyrocznia uznała mnie za idealną żonę dla Błękitnego Adepta.

— Masz również wiele innych zalet — stwierdził Stile. — Proszę cię, pani, pozwól mi teraz odejść, zanim sytuacja nie stanie się kłopotliwa dla nas obojga…

Nie pozwoliła mu.

— Bardzo jesteś podobny do mego pana. Dobrze wiem, co zrobiłbyś, gdybym była ci przychylna.

— Więc wiesz też dobrze, że nie pozwolę, by się mną bawiono.

— Jesteś teraz Błękitnym Adeptem. Dowiodłeś swojej potęgi. Wolę, byś został tu i nie narażał życia, szukając zemsty.

— Przysiągłem — odparł sztywno Stile.

— Czyż nie znam siły twej przysięgi? Lecz różne są sposoby jej spełnienia, a to miejsce jest twoją twierdzą. Zmuś wroga, by przyszedł po ciebie tu, gdzie twoja muzyka ma największą moc; nie ryzykuj, udając się do wrogich królestw.

— Słowa twe brzmią rozsądnie — odpowiedział Stile, nie potrafiąc nie myśleć o jej bliskości, o dłoniach spoczywających na jego ramionach. Swoje ręce przyciskał mocno do ciała — lecz obawiam się, że głupotą byłoby czekać biernie na atak. Mój wróg zdążył już przecież zagrozić memu życiu w obu światach, zabił mego przyjaciela i prawdopodobnie również twojego sobowtóra. Nie chcę, by znowu inni cierpieli za mnie. Wolę przejąć inicjatywę i śmiało uczynić to, co powinienem. Dopiero potem gotów jestem osiąść w Błękitnym Królestwie.

— Lękam się, iż stracę cię tak jak jego! Tak się już prawie stało! Co będzie ze mną i Błękitnym Królestwem, gdy odejdziesz śladem mego pana?

Jej słowa poruszyły go.

— Nigdy nie narażę cię na niebezpieczeństwo, pani, jeśli tylko będzie to możliwe. Nie mogę też wziąć cię ze sobą, gdy udam się szukać zemsty.

Mocniej zacisnęła dłonie na jego ramionach.

— Ja również mam prawo do zemsty i mogę z niego skorzystać lub zrezygnować. Jeśli mnie kochasz, spełnij mą prośbę! Nie zostawiaj mnie!

— Nie mam prawa cię kochać, teraz mniej nawet niż przedtem — odparł Stile. — Wolno mi tylko ciebie strzec.

— Jesteś Błękitnym Adeptem! Masz tyle praw, ile sobie weźmiesz!

— Sumienie dyktuje mi moje prawa. Nie szukam łupów w królestwie mego sobowtóra. Gdybym tylko mógł, chętnie zwróciłbym ci twego pana.

Zacisnęła chwyt i przyciągnęła go brutalnie do siebie. Pocałowała go. Stile czuł, że serce pęka mu z tęsknoty, lecz żelazna wola sprawiła, iż nawet nie drgnął.

Potrząsnęła nim.

— Nie bądź bierny, Adepcie. To królestwo jest twoim łupem, i ja też. Bierz to, co jest twoim prawem. Nie zostawiaj mnie bez pana i jego mocy. Dam ci wszystko, czego będziesz chciał. Urodzę ci syna. Przysięgam, że żadnym słowem, gestem czy czynem nie dam nikomu podstawy do podejrzeń, iż nie kocham cię naprawdę. Tylko zostań i obroń królestwo.

Jej słowa zraniły go prawie tak mocno, jak śmierć przyjaciela. Delikatnie, lecz stanowczo uwolnił się z jej objęć.

— Jeśli przyjdzie czas, że będę mógł w to uwierzyć, wtedy może zareaguję tak, jak sobie życzysz. To przedstawienie nie pasuje do ciebie.

Uderzyła go boleśnie w twarz.

— Jak śmiesz mówić mi o scenach, skoro sam szukasz próżnej zemsty, która stać się może przyczyną twej zguby i upadkiem tego, co pozostało jeszcze z dzieła mego pana.

— Wybacz mi moją głupotę — odparł sztywno Stile.

Cała ta sytuacja budziła w nim gniew, choć jednocześnie kochał Błękitną Panią za jej gotowość do tylu poświęceń. Skłonna była zrobić wszystko, by ocalić pamięć i dzieło swego pana. Gotowa była poświęcić nawet dumę.

— Jestem taki, jaki jestem, i spełnię moją przysięgę najlepiej, jak potrafię.

Rozłożyła szeroko ręce i ku jego zdziwieniu uśmiechnęła się.

— Idź więc i niech towarzyszy ci moje błogosławieństwo. Pomogę ci tak, jak umiem.

Zdumiało to Stile’a.

— Skąd ta nagła zmiana, pani?

— Dbam o twoje dobro, bez względu na powody. Jeśli nie mogę ocalić cię przed twoją własną głupotą, tak jak tego pragnę, muszę pomóc ci zrobić to po twojemu. Zawsze tak było w tym królestwie.

Stile skinął głową.

— Znowu precyzyjna ocena sytuacji. Dziękuję ci, pani, za pomoc. — Odwrócił się, by odejść.

— Jesteś tak podobny do mego pana — powtórzyła, gdy był już w drzwiach. — Ani podstęp, ani logika, ani gniew nie mogły tam, gdzie sprawa dotyczyła jego honoru, skłonić go do zmiany postępowania nawet o włos.

Stile zatrzymał się.

— Cieszę się, że mnie rozumiesz.

Rzuciła w niego błękitnym pantofelkiem.

— Wcale cię nie rozumiem! Mój ukochany życiem zapłacił za ten upór… i to samo ciebie spotka!


* * *

Stile odnalazł Neysę na dziedzińcu, skubiącą wciąż odrastający spłachetek trawy.

— Musimy działać szybko, tak bym zdołał zaskoczyć wroga i nie spóźnił się na kolejny pojedynek na Protonie. Nie śmiem jednak zostawić Błękitnej Pani bez opieki, zwłaszcza gdy jest w takim nastroju. Bez Hulka…

Neysa zarżała uspakajająco i zaprowadziła go na zewnątrz. Ku zamkowi zbliżały się jakieś postaci.

— Wilkołaki! — wykrzyknął Stile.

Wkrótce przybyło ich całe stado, ciężko dysząc. Przywódca natychmiast przeistoczył się w człowieka. Był to Kurrelgyre, przyjaciel Stile’a, rozczochrany, pokryty bliznami, lecz budzący zaufanie.

— Wataha wita cię, Adepcie.

— Potrzebuję waszej pomocy — powiedział Stile. — Ale skąd ty się o tym dowiedziałeś?

— Dowiedziałem? Nie wiemy nic — odparł wilkołak. — Przyszliśmy odwiedzić klacz, z którą wymieniliśmy przysięgę przyjaźni.

— Ależ Neysa i ja właśnie wyjeżdżamy — zaprotestował Stile.

— A więc zmuszeni jesteśmy skorzystać z gościnności królestwa, by oczekiwać jej powrotu. Czyż moja wataha mogłaby postąpić inaczej?

Stile zrozumiał. Neysa wezwała, w sobie tylko znany sposób, watahę, z której członkami wymieniła kiedyś przysięgę przyjaźni i którzy mieli teraz strzec Błękitnego Królestwa podczas nieobecności jej i Stile’a. Wrogo nastawiony Adept mógłby przedostać się przez taką ochronę, lecz nie bez trudności; któż dobrowolnie chciałby stawić czoła stadu wilkołaków? Błękitna Pani była bezpieczna na tyle, na ile to możliwe.

— Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie — rzekł z wdzięcznością Stile.


* * *

Biały Adept był kobietą, więc Stile skierował Neysę ku Białemu Królestwu. Biała nie przypominała, co prawda, kobiety z hologramu, lecz w czasie Rożcolimpiady występowała przecież w przebraniu. A więc pojedzie tam i zmusi ją, by pokazała mu swą prawdziwą postać, udowadniając w ten sposób swą winę lub niewinność. Stile, uzbrojony w Platynowy Flet, czuł, że może stawić czoła Adeptowi w jego własnym królestwie.

Neysa dobrze znała drogę. Stile spał na jej grzbiecie, odzyskując siły. Wiedział, że Neysa potrafi go obronić, a taki sposób podróżowania mniej rzucał się w oczy niż użycie magii. Jedna z panujących na Phaze zasad głosiła, by nie marnować zaklęć. Lepiej użyć przygotowanych wcześniej wierszy, by przyspieszyć w razie niebezpieczeństwa ucieczkę z Białego Królestwa, niż marnować je teraz niepotrzebnie.

Stile pragnął towarzystwa Neysy z jednego jeszcze powodu. Był przybity absurdalną przegraną w jednej z gier Turnieju, czuł się winny brutalnej śmierci Hulka; niepokoiło go też postępowanie Błękitnej Pani, usiłującej odwieść go od celu. Potrzebował czasu, by uporządkować swe uczucia i zorientować się w nich; potrzebował też oparcia w kimś, kto go dobrze rozumie. Neysa była właśnie taką osobą. Nie musiała nic mówić ani udawać; sama jej obecność uspakajała go. Miała rację podkreślając, jak bardzo potrzebna jest mu jej pomoc; była mu niezbędna i to nie tylko z czysto fizycznych powodów. Czuł się przy niej bezpieczny, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie.

Podróżowali na północny wschód, kierując się ku rozległemu masywowi Białych Gór. O zachodzie dotarli do wąskiej przełęczy. Neysa ruszyła niespiesznym galopem, przedzierając się przez śniegi, podczas gdy Stile kulił się pod płaszczem. Klacz zużywała tyle energii, że z nozdrzy jej unosiły się małe płomyki, a kopyta wytapiały dziury w ubitym śniegu. Ciepło jej ciała grzało Stile’a i po chwili pochylił się do przodu, obejmując ją za szyję i kryjąc twarz w cudownie czarnej grzywie. Była jego najlepszym przyjacielem na Phaze i mógł zawsze na niej polegać. Jak dobrze znowu z nią podróżować.

Kiedy stanęli na przełęczy, przeniknął ich lodowaty wiatr. Przed nimi rozciągało się ponure, zamarznięte jezioro szerokie na wiele mil. Jego powierzchnia nie była płaska; w miejscach, gdzie naprężenie rozszerzającego się lodu było największe, wypiętrzały się potrzaskane lodowe pagórki.

Pośrodku wznosił się lodowy zamek Białego Królestwa, uformowany z brył lodu, które spojono, nadtapiając je i znów zamrażając. Strzeliste przypory podtrzymywały ściany. Zamek był na swój sposób ładny, lecz zbyt ciężki i przysadzisty, by uznać go za prawdziwe dzieło sztuki.

Neysa podeszła do brzegu jeziora. Lód stanowił dla niej problem, gdyż rozgrzane kopyta zupełnie nie nadawały się do chodzenia po nim. Będzie miała kłopoty z przedostaniem się przez jezioro!

— Mogę wyczarować dla ciebie łyżwy… — zaproponował Stile bez przekonania.

Zaprzeczyła jedną zdecydowaną nutą i przemieniła się w świetlika.

— Ale tu jest za zimno dla świetlików — zaprotestował Stile. — Może i jesteś odporna na ogień, ale na pewno nie na mróz. Po kilku minutach lotu to małe owadzie ciałko odmówi ci posłuszeństwa.

Przysiadła na jego ramieniu i zaświeciła; już zaczynała marznąć.

— Och — zrozumiał Stile. — Mam cię nieść. Oczywiście! Wobec tego schowam cię pod kurtkę, gdzie będzie ci cieplej.

Zrobił to. Neysa błysnęła podziękowaniem i usadowiła się wygodniej.

Potem Stile wyczarował dla siebie solidną parę łyżew. Był świetnym łyżwiarzem; doskonalił zarówno szybkość, jak i artyzm jazdy, by móc je wykorzystywać w czasie Turnieju.

Ruszył przed siebie. Lód był mocny, a nierówność powierzchni nie stanowiła przeszkody. Poruszał się szybko, lecz płynnie ku lodowemu zamkowi, nie zawracając sobie głowy rzucaniem czaru niewidzialności. To miało być wyzwanie, a nie podstępny atak. Chciał tylko odkryć rodzaj czarów, jakich używała Biała Adeptka, i zobaczyć, jak naprawdę wygląda. Jeśli jej magia nie ma nic wspólnego z amuletami i golemami, to nie jej poszukuje. Demon z amuletu o mało co go nie zabił, gdy po raz pierwszy przekroczył zasłonę; później, kiedy użył leczniczego amuletu, wytropiło go czterech zbirów. Teraz omijał amulety z daleka, lecz te przygody dostarczyły mu bardzo obiecującej wskazówki co do tożsamości wroga.

I jeszcze jedna zagadka — kobieta, która zatrzasnęła pułapkę na Protonie, twierdziła, że to Błękitny Adept pierwszy ją zaatakował, a nie odwrotnie. Dlaczego? Przecież jego sobowtór musiał być niewinny. Nie zaatakowałby bez powodu innego Adepta, a zwłaszcza kobiety. Więc z pewnością była to jakaś pomyłka. Jednak Stile czuł się zaniepokojony, gdyż kobieta nie wiedziała nic o nagrywającej ją kamerze: mówiła to, co dyktowało jej zimne serce, szczerze, a nie dla publiczności.

Zbliżał się coraz bardziej do zamku. Przyszedł czas na przedstawienie.

Jesteśmy tuż tuż, za błazna przebierz mnie już — zawołał śpiewnie. Jego ubranie przemieniło się w jaskrawy strój błazna, znacznie zresztą — co nie było przypadkowe — cieplejszy od poprzedniego odzienia.

Chodziło o to, że przeciętny Adept miał z rzeczy materialnych wszystko, czego mógłby zapragnąć lub potrzebować. Mógł wyczarować jedzenie, zbudować przy pomocy magii dowolny zamek czy inną budowlę, kupić pozostałe potrzebne mu przedmioty. Jednak w pilnie strzeżonych twierdzach czaiła się nuda i samotność. Dlatego Adepci chętnie uczestniczyli jako widzowie lub jurorzy w imprezach takich jak Rożcolimpiada. Dzięki temu mieli kontakt z innymi stworzeniami, nie tracąc przy tym swej uprzywilejowanej pozycji. Żółta Adeptka wprost kwitła, sprawując funkcję głównego sędziego z pawilonu Adeptów, upiększając się na tę okazję najlepszymi ze swych odmładzających eliksirów. Wypływał stąd wniosek, że Adepci pragnęli korzystać z rozrywek również u siebie w domu. Nie mogli bawić się własną magią, nawet gdyby chcieli marnować w ten sposób zaklęcia. A więc Stile przybrał postać błazna i liczył, że zostanie wpuszczony do Białego Zamku bez żadnych nadzwyczajnych środków ostrożności. Skakał, obracał się i robił piruety. Zakręcił młynka i przewrócił się naumyślnie, w bardzo wyszukany sposób. Był teraz klownem, błaznem, żartownisiem, ale tylko dopóki nie uda mu się stanąć przed Białą Adeptką i poznać prawdziwą naturę jej magii.

Podjechał bliżej zamku. Jak dotąd wszystko szło dobrze. Nikt nie rzucił w niego wrogim zaklęciem.

Zamek otoczony był wolną od lodu fosą; ta przeszkoda mogła zatrzymać każdego łyżwiarza. Stile zatrzymał się.

— Hej! — zawołał. — Czy wpuścicie błazna?

Strażnik był człowiekiem. Wyglądało na to, że pewna liczba okolicznych mieszkańców znajdowała zatrudnienie w zamkach Adeptów.

— Czego chcesz?

— Zabawić… za dobrą opłatą. Rozejrzeć się za informacjami.

— Szpieg?

— Oczywiście.

Strażnik zniżył głos.

— Doprawdy musisz być głupcem, skoro szukasz wejścia do tego królestwa. Adept jest w złym humorze. Odejdź, dopóki masz całe kości.

— Dzięki za ostrzeżenie — odparł Stile — lecz przychodzę z daleka i muszę wypełnić swą misję. Zaanonsuj mnie Adeptowi i daj mi szansę.

— Sam tego chciałeś, głupcze. Ja ostrzegałem. — I strażnik zniknął w zamku.

Powrócił po chwili i zabrał się do opuszczania zwodzonego mostu, który wyglądał, jakby wykonano go z jednego kawałka lodu. Stile beztrosko przejechał po nim i znalazł się na wewnętrznym dziedzińcu. Z podziwem patrzył, jak promienie słoneczne załamują się, przechodząc przez lodowe ściany. Lód niepostrzeżenie zamienił się w kamienną podłogę. Stile potknął się i przewrócił; zupełnie przestał patrzeć pod nogi. Postarał się zamienić upadek w figurę akrobatyczną, która — jak miał nadzieję — zrobi wrażenie śmiesznej. Zdjął łyżwy.

Neysa nie wychodziła z ukrycia. Pozostała dalej w postaci świetlika i chowała się w jego kapeluszu. Stile wiedział dlaczego: powrót do naturalnej postaci jednorożca zwróciłby na nich uwagę. Czyż to nie Platynowe Elfy przypomniały mu, iż nikt poza Błękitnym Adeptem nie dosiada jednorożca? Kiedy nadejdzie potrzeba, Neysa przeobrazi się błyskawicznie. Czuł się dużo bezpieczniej, mając ją u swego boku.

Nie było żadnych specjalnych ceremonii. Biała Adeptka po prostu weszła do sali. Wyglądała tak samo jak w czasie Rożcolimpiady, choć teraz była starsza i dużo tęższa. Widocznie używała zaklęć tylko po to, by trochę poprawić swój wizerunek.

— Czego tu szukasz, prostaku? — zapytała z irytacją. — Czego chcesz?

— Potrafię jak nikt wyczyniać sztuczki i błazeństwa — zaczął Stile, starając się, by jego głos brzmiał komicznie. — Zdejmę z twego serca ciężar i cię rozweselę. A w zamian proszę o najmniejszą z łask.

— To znaczy? — Była najwyraźniej przyzwyczajona do żebraków.

Stile wyciągnął srebrny medalion, który wyczarował wcześniej specjalnie w tym celu.

— Moc tego amuletu wyczerpała się. Chciałbym, żeby znowu chronił mnie od chłodu.

— Nie zajmuję się amuletami — odrzekła krótko. — Powinieneś był zwrócić się do tej, która je wytwarza.

A więc to Adeptka, kobieta, robi amulety! To była niezwykle cenna informacja.

— Kiedyś zaatakował mnie amulet — powiedział Stile. — Nie chciałbym kupować używanych.

— Zaatakował? — zakrztusiła się śmiechem Adeptka. — Dobrze ci tak! Niech będzie, jeśli potrafisz mnie rozbawić, wynagrodzę cię odpowiednio.

— Dzięki ci, pani — odparł pokornie Stile.

Zdawał sobie dobrze sprawę, że czarownica nie zobowiązała się do niczego ściśle określonego. Potrzebował czegoś więcej. Gdy tylko ujrzy, na czym polegają jej czary…

— Bierz się do pracy, błaźnie — warknęła Biała, zaciskając usta w ponurym grymasie. — Spraw, bym się roześmiała.

Stile rozpoczął przedstawienie. Miał przygotowany cały szereg błazeńskich scen do ewentualnego wykorzystania w czasie gry; był również bardzo sprawny manualnie. Rozpoczął pantomimę o „głupkowatym karle”. Próbował zjeść uciekającego mu z rąk kartofla, bezskutecznie poszukiwał miejsca do spania, plątał się we własne kończyny, wyciągał chustki z uszu, przewracał się i w ogóle robił z siebie wesolutkiego idiotę. Zawsze był w tym dobry. Nie używał żadnej magii poza sceniczną, bo popisywał się przed osobą, która świetnie potrafiłaby wyczuć wszelkie nieprawidłowości. I choć Biała Adeptka usiłowała zachować ponurą twarz, jej powaga szybko zaczęła znikać. Widać było, że nie cierpi wieśniaków, i ta udana parodia sprawiała jej głęboką satysfakcję. Kobieta uważała też, wzorem wielu innych ludzi, że nieszczęścia spotykające karła są wielce zabawne. Pod koniec śmiała się już z całego serca.

Stile zakończył przedstawienie. Adeptka natychmiast spoważniała.

— Podobasz mi się, błaźnie. Chyba cię zatrzymam, byś mnie bawił w przyszłości.

— Szlachetna Adeptko, nie mogę z tobą zostać — odparł szybko Stile, choć spodziewał się czegoś podobnego. — Proszę tylko, byś przywróciła moc memu amuletowi.

Zmarszczyła brwi.

— Dobrze, ty głupcze. Dawaj go tu.

Najwyraźniej szykowała się do jakichś sztuczek. Stile podał jej medalion i sprężył się do skoku.

Biała Adeptka położyła amulet na podłodze. Wzięła kawałek węgla w drugiej oprawce i narysowała wokół medalionu tajemnicze znaki. Kiedy figura została ukończona, kobieta stuknęła pięć razy: stuk-stuk, stuk-stuk, STUK.

Medalion eksplodował, zamieniając się w tuzin dziwnych kształtów. Były to śnieżne potwory, przezroczyste, ze śniegowym futrem, zębami z sopli i oczami z matowych gradowych kulek. Nieduże kawałki metalu przywarły tylko do ich potężnych pazurów: ich szpony przypominały gwoździe.

— Zabierzcie tego prostaka, sopelki. Niech ochłonie w lodowni — rozkazała, wskazując Stile’a.

Potwory rzuciły się ku niemu. Stile próbował wybiec z dziedzińca, lecz stwory otoczyły go. Uśmiechając się zimno, zaczęły zacieśniać krąg. Nie będzie tu litości.

Nagle Neysa wyfrunęła z ukrycia i zamieniła się w jednorożca. Rzuciła się naprzód, nadziała jednego z potworów na róg i uniosła głowę, wyrzucając go w powietrze. Uderzył w inną bestię i oba upadły przy akompaniamencie rozsypujących się sopli.

— Ha! Jednorożec! — zawołała oburzona Adeptka. — Myślisz, że umkniesz mej mocy w moim własnym królestwie? — Zaczęła rysować na podłodze następny symbol.

Znaleźli się w kłopotach. Biała potrafiła przy pomocy właściwego rysunku wyczarować dosłownie wszystko. Stile rzucił się w jej kierunku, lecz broniący jej potwór schwycił go w prawdziwie niedźwiedzi uścisk i uniósł w powietrze.

— Ty głupcze! — beształ sam siebie Stile.

Powinien był rzucić zaklęcie. Lecz nie… Adeptka nie odkryła jeszcze jego tożsamości, najwyraźniej nie łącząc jego osoby z pojawieniem się jednorożca. Stile wolał, by jego imię pozostało jak najdłużej tajemnicą. Postara się poradzić sobie bez magii!

Zresztą nie miał innego wyjścia! Potwór położył mroźną łapę na jego ustach, prawie go dusząc i uniemożliwiając mówienie.

Stile spróbował dosięgnąć ręką Platynowego Fletu. To byłaby dobra broń. Ściśnięty jednak przez zimnego demona nie mógł uchwycić instrumentu.

Uderzył bestię łokciem. Do licha! Lód był rzeczywiście twardy! Kopnął, lecz monstrum pozbawione było chyba czucia. Nie mógł też wykorzystać chwytu dżudo, gdyż nie dotykał stopami ziemi. Straszliwe zimno powoli zaczęło przenikać go na wylot.

Neysa zajęła się pozostałymi demonami. Stile nie mógł poradzić sobie z jednym śnieżnym potworem, ale za to całe ich stado nie było w stanie sprostać Neysie. Wierzgnęła i jej tylne kopyta roztrzaskały dwa monstra; następne nadziała na róg. Każdy jej cios przynosił zgubę którejś z bestii. Stile nigdzie nie znalazłby lepszego sojusznika.

Ale teraz nie był w stanie wypowiedzieć nawet słowa, a Biała Adeptka kończyła rysować nowy symbol. Na tym nie koniec więc tarapatów!

Stile ugryzł zasłaniającą mu usta dłoń. Pomogło: lodowe palce skruszyły się pod jego zębami. Potwór nie czuł, co prawda, bólu, ale nie mógł zasłaniać ust Stile’a nie istniejącymi palcami. Stile gryzł i szarpał, po kawałku odłamując i wypluwając ogromną dłoń.

Narysowany przez wiedźmę symbol ożył. Rój gryzących owadów pojawił się nie wiadomo skąd. Poleciały od razu w kierunku Neysy, która zesztywniała zaraz po pierwszym użądleniu i wyrzuciła z nozdrzy wąskie płomyki. A potem, z jękiem rozpaczy, padła na podłogę.

Nie było już wątpliwości, czy Adeptka potrafi poradzić sobie z jednorożcem. Jej magia wymagała więcej czasu niż zaklęcia Stile’a, ale działała wstrząsająco.

— Wrzućcie to zwierzę do jeziora, pod lód — poleciła Biała dwom ostatnim potworom. — I tego prostackiego błazna też; przyczynia za dużo kłopotów.

Lecz Stile mógł już mówić.

Potwory ze śniegu, myszy w biegu! — zawołał zdyszanym głosem.

Nie mógł wcześniej zgromadzić graniem mocy, więc jego zaklęcie nie było specjalnie silne. Stanowiło to pewną niedogodność. Kiedy przygotowywał się w pełni, jego magia nie miała równych sobie, ale oczywiście Biała Adeptka, jeśli tylko zdążyła wyrysować swe znaki, na pewno mu w niczym nie ustępowała. Jego zaklęcie zadziałało nie do końca — dwa lodowe potwory zamieniły się w dwa tłuste, białe szczury.

— Magia! — syknęła Adeptka. — Teraz cię rozpoznaję! Jak śmiesz zakłócać spokój mego królestwa, Błękitny?

Stile wyciągnął harmonijkę i podszedł do Neysy. Zdecydował, że tym razem flet nie będzie mu potrzebny. Śmiertelnie groźne owady wzniosły się w powietrze i szumiący rój ruszył w jego kierunku.

— Przyszedłem tu, by dowiedzieć się, czy to ty jesteś moim wrogiem — wyjaśnił.

— Przedtem nie byłam, ale teraz zostanę nim na pewno! — zawołała. — Żądlcie go, muchy!

Stile zagrał na harmonijce. Owady poczuły zbierającą się moc magii i zawahały się. Stile wyobraził sobie żar — i podlatujące bliżej muchy schły i opadały na podłogę. Kilka bardziej odpornych nie dawało za wygraną, dopóki ich skrzydełka nie buchnęły płomieniem.

Stile stanął, patrząc na leżącego bezwładnie jednorożca. Przypomniał sobie ogłuszonych gazem Hulka i Bluette. Które z podobieństw miały znaczenie, a które były tylko wytworem nieczystego sumienia? Ale z tą sytuacją potrafił sobie poradzić.

Neyso, wstawaj, muchom się nie dawaj! — zaśpiewał.

Jednorożec obudził się i z niejakim trudem wstał. Stile nie potrafił leczyć samego siebie, ale innych, tak.

Biała Adeptka rysowała pospiesznie nowy symbol. Stile stanął przed nią i zaśpiewał:

Uciekaj stąd daleko, bądź ropuchą nad… jeziorem.

Wiedźma uchyliła się, gdy zaklęcie poleciało w jej kierunku. Stile nie użył właściwego i oczywistego rymu. Biała znów sięgnęła po węgiel.

Stań się brzydka jako mara — zaśpiewał Stile i magia sprężyła się do skoku. — Chcę byś była bardzo… głupia.

Znowu drgnęła, spodziewając się najgorszego; nikt tak nie boi się starości jak kobieta w średnim wieku. I znowu zaklęcie rozpłynęło się, nie czyniąc jej szkody. Bez rymu czary Stile’a nie działały. Kobieta wróciła do swego rysunku.

Biała Królowa, płomieni ozdoba — zaśpiewał Stile. Tym razem białe włosy wydały się przez chwilę przybierać kolor ognia.

— Wystarczy! — zawołała. — Wygrałeś, Błękitny! Twoja magia nie może zmienić moich kształtów, lecz potrafi być bardzo nieprzyjemna. Czego żądasz?

— Chcę zobaczyć, jak działają twoje zaklęcia — odparł Stile. — A potem odejdę w pokoju.

— Nikt nie może tego ujrzeć i odejść w pokoju! — zaprotestowała. — To sekret Adepta. Prędzej tańczyć będę nago przed wyjącym tłumem.

— Ale ty widziałaś, jak formuję moje zaklęcia — zwrócił jej uwagę Stile. — Zanim przybyłem na Phaze, przez całe życie chodziłem nago w tłumie.

— Ale nikt inny nie obnaża ani swego ciała, ani magii.

— Znasz przecież imię twórczyni amuletów!

Zastanowiła się.

— Ach, teraz wszystko już jasne. Idzie o zemstę.

— Tak — zgodził się Stile. — Nie jesteś tą, której szukam, lecz możesz mi pomóc, ujawniając, kim jest mój wróg.

— Znam ją. Wiedźmy dzielą się pewnymi sekretami. Ale nie powiem ci. To nie twoja sprawa.

— Twórczyni amuletów zamordowała mnie! — zawołał Stile. — I próbuje znowu to zrobić. Uważasz, że to nie moja sprawa?

— No cóż, jeśli patrzeć na to z tej strony. Ale na pewno nie jest moją sprawą zdradzenie tobie jej imienia.

— Wiedźmo, chcesz wzbudzić mój gniew — rzekł Stile, czując rosnącą furię. Pchała go moc przysięgi. — Zamienię cię…

— Nie, moc Adepta nie może nic zdziałać przeciwko przygotowanemu na to Adeptowi. Nie jest jednak również moją sprawą poinformowanie jej o twoich poszukiwaniach. Odejdź, a nie zdradzę jej, że krąg podejrzanych zawęził się do dwóch osób.

Do dwóch. Zostały jeszcze dwie Adeptki. Biała dała mu więc, w ramach przeprosin, jakąś wskazówkę. To ważna pomoc. Problem polegał jednak na tym, że Stile wiedział o jednej tylko jeszcze Adeptce.

Cóż, może więc sprawdzić tę jedną. Dosiadł Neysy. Zagrał krótką melodyjkę i zaśpiewał:

Jeździec i rumak mkną, w Brązowym Królestwie są!

Wystartowali bokiem, ze straszliwym przyspieszeniem przelatując pomiędzy lodowymi ścianami, i nie dotykając ich nawet, skierowali się na południowy wschód. Równiny, góry i lasy przypominały rozmazane plamy. Po chwili zwolnili i zatrzymali się gwałtownie.

Stali przed ogromnymi, brązowymi wrotami zbudowanego z brązowego piaskowca zamku, na którego najwyższej wieży powiewał brązowy proporzec. Byli w Brązowym Królestwie.

Stile rozejrzał się dookoła. Błotnista rzeka przepływała obok zamku, lecz nawet kropla wody nie dochodziła do wyschniętej fosy. Na jej brzegach rósł brązowy las o zwiędłych liściach. Na Phaze mogło panować lato, lecz w Białym Królestwie była wtedy zima, a w Brązowym — jesień.

Neysa parsknęła z niezadowoleniem. Stile dobrze ją rozumiał: trawa też zbrązowiała.

— Co robimy tym razem? Wkradamy się chyłkiem czy idziemy otwarcie? — spytał Stile jednorożca.

Melodia zagrana przez Neysę zabrzmiała początkowo jak protest i przeszła w pełne aprobaty trele.

— Zgadzam się. — powiedział. — Męczy mnie to skradanie się. Tym razem zagramy w otwarte karty. — Zastanawiał się teraz, czy prawdą było, iż jeden Adept nie mógł zaczarować innego, jeśli ten miał się na baczności. W każdym razie pogląd ten dodał mu otuchy.

Stanął przed wrotami i zawołał głosem tak donośnym, jak tylko potrafił.

— Wychodź, Brązowy. Staw czoła Błękitnemu!

Ogromne drzwi otworzyły się skrzypiąc. Stanął w nich olbrzym. Był równie potężny jak pień dębu i podobnie jak on sękaty. Trzymał w ręku maczugę, która długością przewyższała wzrost Stile’a.

— Wynoś się, błaźnie! — zaryczał.

Błazen? Do licha — wciąż jeszcze przebrany był za klowna. Trudno, na razie tak musi zostać. Nie będzie się teraz bawił w unieważniające czar zaklęcia.

Stile nawykł do tego, że napotyka ludzi większych od niego; wszyscy mężczyźni byli od niego wyżsi, ale ten był monstrualny. Miał chyba dziesięć stóp wzrostu. Gdyby zamachnął się maczugą, zmiótłby Stile’a z grzbietu Neysy, zanim ten zdołałby zbliżyć się na tyle, by móc coś zdziałać.

Chyba że użyłby Platynowego Fletu jako lancy lub piki…

Najpierw jednak powinien wypróbować środków pokojowych.

— Chciałbym spotkać się z Brązowym Adeptem.

Olbrzym zastanowił się. Jego inteligencja wydawała się odwrotnie proporcjonalna do masy ciała.

— Och — sapnął. — Wejdź do środka.

Tak po prostu! Neysa podążyła truchtem za olbrzymem. Wkrótce znaleźli się w dużej, wyłożonej brązowym drewnem sali. Znajdujący się tu mężczyzna ubrany był w brązowy strój i miał tego koloru włosy, oczy i skórę.

— Czego ode mnie chcesz? — zapytał, marszcząc brwi.

— Nic — odparł Stile. — Chcę rozmawiać z Adeptem.

— A więc mów — rzekł mężczyzna. — Ja jestem Brązowym Adeptem.

— Brązowy jest kobietą — stwierdził Stile. — Czy magia ma rozstrzygnąć nasz spór?

— Śmiesz używać magii w moim królestwie? — zdziwił się mężczyzna w brązie.

Stile wyciągnął harmonijkę i zagrał kilka nut.

— Śmiem — odparł.

— Straż! Wyrzućcie tego człowieka!

Olbrzymy rzuciły się na Neysę i Stile’a.

Miotła olbrzymy wymiecie — zaśpiewał Stile pospiesznie — Brązowego Adepta przyniesie.

Wyglądało to tak, jakby ogromna, niewidzialna miotła usunęła olbrzymy z sali. Jednocześnie prąd powietrza wniósł potargane, rozzłoszczone dziecko.

— Ty niedobry człowieku! — zawołała dziewczynka. — Nie musiałeś tego robić.

Stile prawie zapomniał języka w gębie.

— To ty jesteś Brązowym Adeptem? — Nie mogło być inaczej; przyniosło ją tu jego zaklęcie.

— Gdybym była dorosła i silna, nie mógłbyś tak mnie traktować! — krzyczała przez łzy. — Nigdy nic ci nie zrobiłam, błaźnie.

Pozory mogą mylić, lecz Stile gotów był przyznać jej rację. Dlaczego dziecko miałoby mordować Adepta, który niczym mu nie zagroził? Chyba że jest to jeszcze jedno przebranie, kryjące jej prawdziwą postać. — Jestem tu, by się o tym przekonać — powiedział Stile. — Pokaż mi swoje prawdziwe oblicze.

— Ale ja tak właśnie wyglądam. Dopóki nie dorosnę. Idź już sobie teraz, skoro nie jesteś śmiesznym klownem.

— Pokaż mi swoją magię — zażądał Stile.

— Czy jesteś ślepy? Zniszczyłeś właśnie wszystkie moje golemy!

Golemy!

— Tworzysz drewnianych ludzi?

— Oczywiście. — Uspokoiła się. — Używam rosnących pod zamkiem drzew, ale większość z nich to dzieło mojego pop… ostatniego Brązowego Adepta. Nauczył mnie tego przed śmiercią. — Łzy stanęły w jej oczach. — Był dobrym człowiekiem. Czuję się bez niego samotna.

— Czy nie słyszałaś, że drewniany golem uzurpował sobie władzę w Błękitnym Królestwie?

— To kłamstwo! — Błysnęła bystrymi oczkami. — Golemy robią tylko to, co im się każe. Wiem to dobrze. Nie mają własnego życia.

Tak jak roboty na Protonie. Tylko niektóre z nich, jak Sheen i jej niezwykli przyjaciele, miały świadomość i wolną wolę.

— Nie przysłałaś podobnego do mnie golema, by mnie zgładził?

Zawahała się, potrząsając brązowymi lokami.

— Ja… ja nie. Ale dopiero od niedawna jestem Adeptem. Mój pop… pop…

— Twój poprzednik — pomógł jej Stile.

— Właśnie. Dzięki. Poprzednik. Może to on. Nie wiem. Ale on był dobrym człowiekiem. Nigdy nie atakował innych Adeptów. Realizował tylko ich zamówienia. Golemy to najlepsi żołnierze i służący; i nigdy nie potrzebują snu ani jedzenia, ani…

— Tak więc inny Adept mógł zamówić podobnego do mnie golema? — upewniał się Stile, próbując złożyć tę łamigłówkę.

— Oczywiście. Robił różne golemy, w zamian za inne wyczarowywane rzeczy, których potrzebował. Na przykład pełną spiżarnię albo leczniczy amulet…

Stile rzucił się na tę informację niczym tygrys.

— Kto sprzedawał mu amulety?

— Czerwona Adeptka, oczywiście. Ona robi wszystkie amulety.

Coś się tu nie zgadzało.

— Spotkałem Czerwonego Adepta na Rożcolimpiadzie. Był wysokim, przystojnym mężczyzną.

— Och… a więc przyszła w przebraniu. To się często robi. Tak jak ja próbowałam z golemem, kiedy przyszedłeś. Obcy nie zawsze lubią dzieci i Brązowy ostrzegł mnie, bym nie pokazywała się nieznajomym. Nie wiedziałam, że znasz moją płeć.

Stile nagle zrozumiał. Przebranie! Nie tylko inne ubranie albo inny wygląd, lecz również inna płeć! Dzieci lubią bawić się w takie gry. A Czerwona mogła to zrobić i bez magii. Gdyby usunąć wąsy, wydłużyć włosy i założyć suknię… Adept, którego widział, byłby wtedy kobietą. Rozebrać ją do naga i przykryć włosy czapeczką i już mamy kobietę, która zabiła Hulka w kopalni. Jak mógł to przegapić?

— Przepraszam cię, Brązowy Adepcie — powiedział Stile. — Golem zaatakował moje królestwo i uznałem ciebie za winną. Widzę teraz, że była to pomyłka. Proszę o wybaczenie.

— Och, wszystko w porządku — uśmiechnęła się nieśmiało. — Już od dawna nie miałam żadnego towarzystwa. Mógłbyś jednak zwrócić mi moje golemy.

Stile szybko rzucił czar przywracający wymiecione olbrzymy.

— Czy coś jeszcze mógłbym dla ciebie zrobić, zanim odejdę? — zapytał.

— Chyba nic. Podoba mi się twój jednorożec, lecz wiem, że one nie pozwalają się nikomu dosiadać, ani Adeptowi, ani człowiekowi. Próbuję też założyć ładny ogród kwiatowy, ale wszystkie rośliny schną i brązowieją. Nie chcę używać żadnego zaklęcia; muszę zrobić to sama.

Neysa zagrała na rogu. Stile zsiadł, a ona przekształciła się w dziewczynę.

— Na nawozie jednorożców wyrastają magiczne rośliny — rzekła.

— To cudownie! A czy ładne? — spytała Adeptka i oczy jej zabłysły. — Takie jak mrucząca lilia tygrysia albo dźwięczny dzwoneczek?

Neysa zdążyła już powrócić do swej naturalnej postaci. Zagrała potwierdzającą nutę.

— Wyślij jednego ze swych golemów z widłami i wozem. Największego, żeby mógł dużo przywieźć. Czy wiesz, gdzie pasie się stado?

Brązowa kiwnęła głową.

— Ciągle tam chodzę, są takie piękne — powiedziała tęsknie. — Ale nie mam odwagi podejść blisko.

„Wszystkie dziewczynki lubią konie”, przypomniał sobie Stile. Spojrzał na Neysę, która kiwnęła łbem.

— Jeśli chcesz, Neysa zawiezie cię tam i poprosi swych przyjaciół, by pozwolili golemowi zabrać nawóz.

— Przejażdżka na jednorożcu? — Brązowa klasnęła w dłonie. — Och, tak, tak!

— A więc jedź — rzekł Stile, szczęśliwy, że może jej wynagrodzić swoje brutalne wtargnięcie. — Do zobaczenia.

Dziewczynka nieśmiało wsiadła na jednorożca i Neysa oddaliła się najrówniejszym ze swych kroków. Stile wiedział, że nie pozwoli dziewczynce spaść, a stado zezwoli golemowi zabrać kilka wozów doskonałego nawozu, gdyż nie odmawia się przyjaciołom. Neysa znów wybawiła go z kłopotów, sprawiając, że mała Adeptka uszczęśliwiona była ich wizytą.

Mimo że Brązowa nie okazała się tym, kogo szukał, wycieczka przyniosła pozytywne rezultaty. Teraz wiedział przynajmniej, kim jest jego wróg. Po powrocie Neysy nie będzie miał czasu szukać Czerwonej Adeptki; musi przejść przez zasłonę, by zdążyć na kolejną rundę Turnieju. Ale gdy wróci na Phaze…

Загрузка...